Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Gwiazdy fortuny - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
7 maja 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Gwiazdy fortuny - ebook

Wyjątkowe połączenie mitu, magii i romansu…

Sasha Riggs maluje niesamowite obrazy, pełne dziwacznych postaci i koszmarów, które dręczą ją w snach. Pod wpływem swoich wizji udaje się na grecką wyspę Korfu. Spotyka tu pięcioro młodych ludzi obdarzonych nadprzyrodzonymi zdolnościami. Muszą połączyć siły, by uratować świat przed zagrażającym mu niebezpieczeństwem.
Sasha próbuje walczyć ze swoim przeznaczeniem. Jej towarzysz, obdarzony czarnoksięską mocą Bran, pomaga dziewczynie uwierzyć w siebie i razem z pozostałą czwórką rozpoczynają poszukiwania gwiazdy ognia, ukrytej w podmorskiej jaskini. Tuż obok nich czai się jednak ktoś, kto uczyni wszystko, byle tylko im przeszkodzić. Rozpoczyna się wielka próba...


Jeżeli chodzi o prawdziwy romans, to nikt nie pisze ich lepiej, niż Nora Roberts.
„Booklist”

Nora Roberts to zdecydowanie najpopularniejsza amerykańska autorka romansów.
 „The New Yorker”

Nora Roberts po raz kolejny sięga po sprawdzone tematy – przyjaźń, lojalność i przede wszystkim – miłość. Fani będą zachwyceni. 
 „USA Today”

Roberts po raz kolejny udowadnia, że nie ma sobie równych w dziedzinie opowiadania historii.
„Publishers Weekly”


Nora Roberts jest autorką ponad 200 romantycznych powieści. Pod pseudonimem J.D. Robb pisze również bestsellerowe kryminały futurystyczne. Wydrukowano ponad 400 milionów egzemplarzy jej książek. „Gwiazdy fortuny” to pierwszy tom nowej trylogii romansów.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8097-544-6
Rozmiar pliku: 495 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Kiedyś, dawno temu, w innym świecie zebrały się trzy boginie, żeby świętować nastanie nowej królowej. Wielu podróżowało przez lądy i nieba, w czasie i przestrzeni, by przynieść jej dary: złoto, klejnoty, jedwabie i cenne kryształy.

Ale trzy boginie pragnęły podarować jej coś wyjątkowego.

Może skrzydlatego konia? Okazało się jednak, że jeden z gości przybył na skrzydlatym koniu i zostawił go nowej władczyni.

Może obdarzyć ją niezrównaną urodą, mądrością i niespotykanym wdziękiem?

Nie chciały uczynić jej nieśmiertelną, wiedziały bowiem od tych, którzy otrzymali ową cechę, że to zarazem błogosławieństwo, jak i przekleństwo.

Lecz mogły dać jej coś, co jest nieśmiertelne.

– Nasz dar będzie dla niej świecił wiecznie. – Celene stała ze swoimi siostrami-przyjaciółkami na białym piasku migoczącym jak brylanty, na skraju atramentowoniebieskiego morza. Zwróciła twarz ku nocnemu niebu i płynącemu po nim księżycowi.

– Księżyc jest nasz – przypomniała jej Luna. – Nie możemy nikomu podarować tego, co przysięgłyśmy czcić.

– Gwiazdy! – Arianrhod uniosła dłoń wewnętrzną stroną do góry. Zamknęła oczy, zacisnęła palce i z uśmiechem je rozprostowała. Na jej dłoni błyszczał klejnot z lodu. – Gwiazda dla promiennej Aegle.

– Gwiazdy. – Teraz Celene wyciągnęła rękę i otworzyła dłoń. Trzymała w niej klejnot z ognia. – Oto gwiazda dla Aegle, będzie lśniła jak jej imię.

Dołączyła do nich Luna, ukazując klejnot z wody.

– Gwiazda dla jaśniejącej królowej Aegle.

– Powinnyśmy podarować jej jeszcze coś. – Celene obróciła w dłoni ognistą gwiazdę.

– Życzenie. – Luna podeszła do morza, pozwalając, by woda złożyła chłodne pocałunki na jej stopach. – Zaklęte w gwieździe życzenie od każdej z nas dla młodej królowej. Ode mnie silne i pełne nadziei serce.

– Uparty i poszukujący umysł. – Celene uniosła wysoko płonącą gwiazdę.

– Nieustępliwy i zuchwały duch. – Arianrhod uniosła obie ręce, w jednej trzymała gwiazdę, drugą wskazała księżyc. – Te gwiazdy będą świeciły, dopóki światy będą się kręciły.

– Na cześć królowej będą światło rzucały, żeby wszystkie istoty je podziwiały. – Ognista gwiazda zaczęła unosić się ku niebu, a za nią podążyły gwiazda lodu i gwiazda wody.

Ulatywały, wirując, rzucając blask na ziemię i morze, podążały w stronę księżyca i jego chłodnej, białej siły.

Jakiś cień przemknął pod nimi niczym zwinny wąż.

Nerezza sunęła przez plażę ku wodzie; mrok przesłonił światło.

– Spotkałyście się beze mnie, siostry.

– Nie jesteś jedną z nas – zwróciła się do niej Arianrhod, stojąca między Luną i Celene. – My jesteśmy światłem, a ty ciemnością.

– Nie ma światła bez ciemności. – Nerezza wykrzywiła usta, ale w jej oczach błyskała furia i widać było pierwsze zwiastuny szaleństwa, które wkrótce miało ją opanować. – Kiedy księżyca ubywa, pochłania go ciemność. Kawałek po kawałku.

– Ale jednak światło zwycięża. – Luna wskazała gwiazdy na niebie, ciągnące za sobą barwne ogony. – A teraz jest ich więcej.

– Przynosicie dary królowej jak pokorne sługi. A ona jest tylko słabą, mizdrzącą się ludzką istotą. To my mogłybyśmy rządzić. Powinnyśmy rządzić.

– Jesteśmy strażniczkami – przypomniała jej Celene. – Tylko obserwujemy, nie wtrącamy się.

– Jesteśmy boginiami! Ten świat i wszystkie inne należą do nas. Pomyślcie tylko, ile mogłybyśmy osiągnąć, zjednoczywszy siły. Wszyscy będą nam się kłaniali, a my pozostaniemy wiecznie młode i piękne.

– Nie pragniemy rządzić śmiertelnikami ani nieśmiertelnymi, czy też na poły nieśmiertelnymi. Bo to oznacza rozlew krwi, wojny i śmierć. – Arianrhod odrzuciła pomysł Nerezzy. – Wieczne pragnienie czegoś oznacza rezygnację z piękna i cudu cykliczności. – Znów zwróciła twarz ku niebu, a gwiazdy, które dopiero co zostały stworzone, zajaśniały mocnym blaskiem.

– Nie ma ucieczki przed śmiercią. Będziemy obserwowały, jak nowa królowa żyje i umiera, jak to zawsze robimy.

– Będzie żyła sto lat razy siedem. Widziałam to. I póki będzie żyła – ciągnęła Celeste – póty będzie panował pokój.

– Pokój – wysyczała Nerezza, uśmiechając się szyderczo. – Pokój to zaledwie nudny antrakt między okresami ciemności.

– Wracaj do swoich cieni, Nerezzo. – Luna odprawiła ją lekceważącym ruchem ręki. – Dzisiejsza noc jest poświęcona radości, światłu, zabawie, nie twoim chorym ambicjom i pragnieniom.

– Noc należy do mnie.

Wyciągnęła rękę i błyskawica, czarna jak jej oczy, przecięła biały piasek i ciemne morze, wystrzeliła ku mknącym w niebo gwiazdom. Przecięła tor trzech snopów światła na chwilę przed tym, nim gwiazdy dotarły na swoje miejsce poniżej tarczy księżyca.

Przez ułamek sekundy gwiazdy zadrżały i zadrżały światy w dole.

– Coś ty zrobiła? – Celene odwróciła się gwałtownie w stronę Nerezzy.

– Dołożyłam się jedynie do waszych darów, siostrzyczki. Pewnego dnia spadną. Gwiazdy ognia, lodu i wody spadną z nieba razem ze swoją mocą, zaklętymi w nich życzeniami, połączonymi światłem i mrokiem. – Nerezza ze śmiechem wyciągnęła ręce wysoko w górę, jakby chciała zerwać gwiazdy z nieba. – A kiedy wpadną w moje ręce, księżyc umrze na zawsze i zwyciężą ciemności.

– Nie są przeznaczone dla ciebie. – Arianrhod postąpiła ku niej, lecz Nerezza przecięła piasek czarną błyskawicą, tworząc między nimi bezdenną przepaść. Uniósł się z niej dym, zatruwający powietrze.

– Kiedy je zdobędę, ten świat umrze razem z księżycem. I wy też. A gdy już zniszczę wasze moce, uwolnię inne, od dawna uśpione. Pokój, który tak czcicie, zastąpi okrutna udręka, we wszystkich światach będzie tylko cierpienie, strach i śmierć.

Cała spowita dymem uniosła ręce, zafascynowana własnym pragnieniem.

– Stworzone przez was gwiazdy przypieczętowały wasz los i dały szansę mnie.

– Wypędzamy cię. – Arianrhod przypuściła atak: gorąca, niebieska błyskawica niczym bicz owinęła się wokół nogi Nerezzy.

Powietrze przeciął krzyk, który opadł na ziemię. Zanim Arianrhod zdołała zepchnąć ciemności w przepaść stworzoną przez samą Nerezzę, ta rozpostarła cienkie czarne skrzydła i uwolniła się od świetlnego bicza, a potem wzleciała ku niebu. Krew z rany na jej nodze płonęła i dymiła na białym piasku.

– Sama wykułam swój los! – wykrzyknęła mroczna bogini. – Powrócę, by zabrać gwiazdy i światy, których zapragnę. A wy poznacie śmierć i ból, będziecie świadkami końca wszystkiego, co kochacie.

Poruszyła skrzydłami i odleciała.

– Nic nie może nam zrobić – oświadczyła stanowczo Luna.

– Nie podawaj w wątpliwość jej mocy ani pragnień. – Celene wpatrywała się w ciemną otchłań, nie kryjąc przygnębienia. – Zapanuje tu teraz śmierć, cierpienie i smutek. Pozostawiła je za sobą niczym piętno.

– Nie możemy dopuścić, żeby gwiazdy dostały się w jej ręce. Zdejmiemy je z nieba – powiedziała Arianrhod – i zniszczymy.

– To zbyt ryzykowne, jej moc wciąż unosi się w powietrzu – odparła Celeste.

– A zatem mamy jedynie biernie czekać i się przyglądać? Czy wolno nam wystawić światy na takie ryzyko? – Arianrhod nie ustępowała. – Czy pozwolimy, żeby przemieniła nasz jasny dar w mroczną grozę?

– Nie możemy do tego dopuścić. I nie dopuścimy. Czy spadną? – zwróciła się Luna do Celene.

– Widzę, że spadną, ale nie widzę, kiedy.

– W takim razie same zadecydujemy, kiedy i gdzie spadną. To możemy zrobić. – Luna ujęła siostry za ręce.

– W innym miejscu, w innym czasie, ale nie razem. – Arianrhod spojrzała ku gwiazdom, świecącym jasno nad ziemią, którą kochała i której strzegła od zarania dziejów.

– Jeśli choćby jedna wpadnie w jej ręce lub ręce jej podobnych… – Celene zamknęła oczy, by się otworzyć. – Wielu będzie szukało gwiazd, potęgi, szczęścia, bo to jedno i to samo. I przeznaczenia. To wszystko jedno i to samo. A my, odbite światło, musimy wysłać naszych zwolenników na poszukiwania.

– Naszych? – powtórzyła za nią Luna. – Nie odzyskamy ich same?

– Nie, to zadanie nie dla nas. Wiem, że musimy tu zostać i stanie się tak, jak się stanie.

– Wybierzemy miejsce i czas. Nic nie mówiąc – dodała Arianrhod. – Nawet w myślach. Nerezza nie może się dowiedzieć, kiedy i gdzie spadną.

Wzięły się za ręce i połączyły myśli, po czym każda wyruszyła w drogę, podążając za swoją gwiazdą tam, gdzie postanowi spaść z nieba. Każda z nich ukryła swój dar, każda otoczyła go ochroną.

I gdy tak zjednoczyły umysły, nie wypowiadając ani słowa, każda z nich wiedziała, co teraz spoczęło w rękach i sercach innych.

– Teraz została nam jedynie wiara. – Luna mocniej zacisnęła rękę na dłoni milczącej Arianrhod. – Jeśli my nie uwierzymy, jak mają uwierzyć ci, którzy z nas powstaną?

– Ufam, że zrobiłyśmy to, co musiałyśmy zrobić. Wystarczy teraz w to wierzyć.

Celene westchnęła.

– Nawet bogowie muszą się ugiąć przed losem.

– Albo walczyć z tym, co próbuje ich zniszczyć.

– Ty będziesz walczyć – powiedziała Celene, uśmiechając się. – Luna będzie ufać. Ja postaram się widzieć. A teraz zaczekamy.

Razem spojrzały na księżyc żyjący na niebie i w ich duszach, i na trzy jasne gwiazdy, świecące poniżej.ROZDZIAŁ 1

Koszmary prześladowały ją na jawie i we śnie. Potrafiła zrozumieć sny, wizje, przeczucia. Towarzyszyły jej przez całe życie i na ogół udawało jej się nie dopuszczać ich do siebie, umiała je odsuwać.

Tylko że one powracały z uporem, bez względu na to, jak bardzo się starała ich pozbyć. Sny o krwi i bitwie; o dziwnych lądach skąpanych w blasku księżyca. Widziała twarze i słyszała głosy ludzi, którzy byli obcy, a zarazem dobrze jej znani. Kobieta o groźnych, bystrych oczach wilka, mężczyzna ze srebrnym mieczem. Pojawiali się w jej snach wraz z roześmianą dziewczyną wynurzającą się z morza, i młodzieńcem ze złotą busolą.

Najbardziej jednak intrygował ją ciemnowłosy mężczyzna, dzierżący w dłoni piorun.

Kim byli? Skąd ich znała, czy też kiedy ich pozna? Dlaczego czuła taką silną potrzebę odnalezienia tej piątki? Spotkania z nimi?

Wiedziała, że towarzyszy im śmierć i cierpienie – lecz zarazem mieli w sobie obietnicę prawdziwej radości i spełnienia. Prawdziwej miłości.

Wierzyła w prawdziwą miłość, chociaż nigdy nie szukała jej dla siebie, bo miłość jest zbyt wymagająca, wprowadziłaby zbyt wielkie zamieszanie do jej życia. Przyniosłaby zbyt wiele napięcia.

A ona od zawsze pragnęła spokoju oraz stabilizacji i wierzyła, że znalazła je w swoim skromnym domku w górach Karoliny Północnej.

Tam mogła się cieszyć samotnością, której szukała. Tam mogła spędzać całe dnie, malując albo siedząc w ogrodzie. Nikt jej nie przeszkadzał ani nie przerywał. Miała skromne potrzeby; jej praca dawała dość pieniędzy na ich zaspokojenie.

Teraz jej sny nawiedzało pięć osób, które zwracały się do niej po imieniu. Dlaczego nie mogła sobie przypomnieć ich imion?

Rysowała swoje sny – twarze, morza, wzgórza, ruiny. Jaskinie i ogrody, burze i zachody słońca. Podczas długiej zimy sporządziła tyle szkiców, że zabrakło jej miejsca na stole kreślarskim, więc zaczęła je przyczepiać do ścian.

Namalowała mężczyznę z piorunem w dłoniach i teraz całe dnie upływały jej na dopracowywaniu każdego szczegółu: odcieniu i kształtu jego oczu – głęboko osadzonych, ciemnych, z opadającymi powiekami – oraz cienkiej, białej szramy nad lewą brwią, przypominającej błyskawicę.

Stał na wysokim brzegu, a w dole kłębiło się morze. Wiatr rozwiewał ciemne włosy nieznajomego. Niemal to czuła – niczym gorący oddech. Był nieustraszony, chociaż wokoło szalała burza, a śmierć zmierzała w jego stronę.

Miała wrażenie, że stoi razem z nim, równie nieustraszona.

Nie mogła zasnąć, dopóki nie skończyła malować; rozpłakała się, kiedy dzieło było gotowe. Bała się, że straciła zmysły i zostały jej tylko te wizje. Zostawiła obraz na sztalugach przez wiele dni, a mężczyzna z portretu obserwował, jak pracowała, sprzątała lub myślała.

Albo śniła.

Powiedziała sobie, że zapakuje obraz i wyśle swojej agentce, żeby go sprzedała. Umoczyła pędzel w farbie i podpisała swoje dzieło.

„Sasha Riggs” – jej imię i nazwisko znalazło się na tle rozszalałego morza.

Ale ostatecznie zostawiła sobie ten portret. Zamiast niego zapakowała inne płótno, owoc jej pracy w ciągu całej długiej zimy, i przygotowała do wysyłki.

Wtedy poddała się wyczerpana; zwinęła się w kłębek na kanapie stojącej na poddaszu, gdzie urządziła sobie pracownię, i pozwoliła, by zawładnęły nią sny.

Szalał sztorm. Wiatr smagał morze, fale rozbijały się o brzeg, poszarpane włócznie błyskawic spadały z nieba niczym płonące strzały wypuszczane z łuku. Deszcz, przypominający grubą zasłonę, przesuwał się znad morza w stronę wysokiego brzegu.

A on stał, przyglądając się żywiołom. Wyciągnął do niej rękę.

– Czekałem na ciebie.

– Nic z tego nie rozumiem.

– Ależ rozumiesz. I to więcej niż inni. – Kiedy podniósł jej dłoń do ust, poczuła, że zalewa ją fala miłości. – Kto ukrywa się przed samą sobą jak ty, Sasho?

– Pragnę jedynie spokoju. I ciszy. Nie chcę burz ani bitew. Nie chcę ciebie.

– Kłamiesz. – Wykrzywił wargi i znów podniósł do ust jej dłoń. – Wiesz, że oszukujesz i mnie, i siebie. Jak długo jeszcze będziesz się sprzeciwiała temu, co jest ci przeznaczone? Miłości, do której zostałaś stworzona?

Ujął jej twarz w dłonie i Sasha poczuła, że ziemia pod nią zadrżała.

– Boję się.

– Staw temu czoło.

– Wolę nic nie wiedzieć.

– Zrozum, że nie możemy zacząć bez ciebie. A nie skończymy, póki nie zaczniemy. Odszukaj mnie, Sasho. Odszukaj mnie.

Przyciągnął ją do siebie i pocałował prosto w usta. Kiedy ją całował, burza rozszalała się nad nimi z wściekłą furią.

Tym razem Sasha nie zdołała przed nią uciec.

Obudziła się zmęczona. Usiadła na kanapie i przycisnęła palce do powiek.

– Odszukać go – mruknęła. – Ale jak? Nie wiem, od czego zacząć poszukiwania, nawet gdybym chciała to zrobić. – Dotknęła palcami ust i gotowa była przysiąc, że wciąż czuje na nich jego wargi.

– Dość. Dość tego.

Wstała i zaczęła zrywać szkice ze ścian, z tablicy, rzucała je na podłogę. Zbierze swoje rysunki i zniszczy. Spali. Pozbędzie się ich z domu i ze swojego umysłu.

Wyjedzie stąd, ucieknie gdzieś, pojedzie dokądkolwiek. Minęły lata od jej ostatniego urlopu. Wybierze się tam, gdzie jest teraz ciepło, powiedziała sobie, gorączkowo starając się nie myśleć o tych wszystkich snach. Na jakąś plażę.

Słyszała swój ciężki oddech, widziała swoje drżące palce. Bliska załamania usiadła na podłodze pośród własnych szkiców, była wychudzona i słaba, bo te wizje pozbawiły ją sił. Długie, jasne włosy jak zwykle upięła niestarannie w kok. W jej krystalicznie niebieskich oczach czaił się jakiś cień.

Spojrzała na swoje ręce. Miała talent. Zawsze była i będzie za to wdzięczna losowi. Ale została obdarzona również innymi zdolnościami, za które już nie czuła takiej wdzięczności.

We śnie poprosił, żeby go zobaczyła. Niemal przez całe życie robiła wszystko, co w jej mocy, żeby nie mieć takiego przenikliwego wzroku, z jakim się urodziła.

Owszem, ukrywała się sama przed sobą, jak jej powiedział.

Jeśli się otworzy, tym samym pogodzi się ze swoim darem, a wtedy czeka ją ból i cierpienie. I świadomość tego, co mogłoby być.

Zacisnęła powieki.

Zrobi porządki – nie będzie się spieszyła. Pozbiera wszystkie szkice i schowa. Nie spali ich. To oczywiste, że nie może ich spalić. Tylko tak mówiła, bo ogarnął ją strach.

Odłoży je i gdzieś wyjedzie. Wyrwie się z domu na tydzień lub dwa, pomyśli spokojnie i podejmie decyzję.

Opadła na kolana, zaczęła zbierać rysunki i je układać. Wizerunek kobiety o groźnych oczach, mężczyzny z mieczem. Zebrała razem portrety ludzi ze swoich snów.

A także widok mariny i pejzaże, błyszczący pałac na wzgórzu, kamienny krąg.

Położyła na stosie jeden z kilkunastu szkiców człowieka, o którym dopiero co śniła, i sięgnęła po następny.

I wtedy doznała olśnienia.

Narysowała z różnych perspektyw wyspę w kształcie sierpa; wysokie brzegi, pofałdowany teren, gęstwinę drzew, morze wokoło, promienie słoneczne, które ją wyzłacały. Skupisko budynków na pierwszym planie tworzyło miasteczko, w oddali ciągnął się pas lądu z poszarpanymi górami.

Kiedy uważnie się przyglądała swojej pracy, szkic ołówkiem nabrał życia i kolorów. Tyle zieleni w tysiącach odcieni, od przydymionej po szmaragdową. Tyle błękitu, głębokiego i intensywnego albo rozbielonego spienionymi falami. Zobaczyła łodzie, ludzi skaczących z kamiennego brzegu, by popływać i popluskać się w wodzie.

A także cypel, na którym stała wraz z tamtym mężczyzną, kiedy rozszalał się sztorm.

– Dobrze, w takim razie pojadę.

Ciekawa była, czy oznacza to rezygnację, czy też postawienie na swoim.

Pojedzie i przekona się na własne oczy.

Będzie to albo koniec jej snów, albo ożyją, jak ożyły szkice, które miała przed sobą.

Podeszła do biurka, otworzyła laptop. I zarezerwowała lot na Korfu.

*

Dała sobie tylko dwa dni na spakowanie walizek, załatwienie wszystkich spraw, zamknięcie domu – oznaczało to, że już nie może się wycofać. W samolocie spała i nie dręczyły jej żadne sny, taka była wykończona. A podczas jazdy taksówką z lotniska do wybranego hotelu w pobliżu Starego Miasta wszystko wydawało się zamazane. Zdezorientowana i oszołomiona po podróży zameldowała się w hotelu, starając się pamiętać, żeby się uśmiechać, wymienić grzeczne uwagi z recepcjonistką i zagadać do roześmianego boya hotelowego o wesołych oczach i twardym akcencie, gdy wjeżdżali malutką windą na górę.

Nie prosiła o jakieś konkretne piętro ani widok za oknem. Wystarczyło, że zdecydowała się na ten krok, dokądkolwiek miał ją zaprowadzić. Nie zdziwiła się jednak, kiedy wszedłszy do pokoju, ujrzała za oknem tak dobrze znane niebieskie morze i pas piasku.

Podziękowała boyowi, który zaproponował, że przyniesie jej lód bądź cokolwiek, czego sobie zażyczy. Znów pragnęła jedynie samotności. Wciąż czuła obecność tłumu ludzi na lotniskach, w samolocie.

Kiedy została sama, podeszła do okna i otworzyła je, żeby wpuścić chłodne, wiosenne powietrze pachnące morzem i kwiatami. Przyjrzała się uważnie widokowi, który naszkicowała wiele tygodni temu, a potem razem z innymi rysunkami umieściła w portfolio i włożyła na dno walizki.

Nie czuła nic, przynajmniej w tej chwili, poza zmęczeniem po długim locie i pewnym niedowierzaniem, że pod wpływem impulsu zdecydowała się na tak daleką wyprawę.

Odwróciła się od okna i rozpakowała walizkę, żeby wprowadzić do swojego życia nieco porządku. A potem położyła się na łóżku i usnęła.

Przyśniły jej się błyskawice i sztormy, słońce, uderzenia fal. I trzy gwiazdy, tak jasne i błyszczące, że aż oczy ją rozbolały. Nagle porzuciły swoje miejsce na niebie pod sierpem księżyca, i spadły strumieniami światła na ziemię, która zatrzęsła się od uderzeń mocy.

Krew i bitwa, strach i ucieczka. Wspinaczka na samą górę, skok w otchłań.

Kochanek ze snów całował jej usta, brał w posiadanie ciało, aż czuła ból od przepełniających ją emocji. Tak dużo. Za dużo. Nigdy dość. Słyszała własny śmiech, który ledwo rozpoznała, taki był radosny. Czuła łzy wywołane żalem.

Przez ciemności przebijało się światło. Spowita mrokiem trzymała w dłoni ogień. Kiedy uniosła rękę, żeby wszyscy go zobaczyli, ziemia zadrżała, a skały potoczyły się z łoskotem. Coś rzuciło się na nią z zębami i pazurami.

Na miłość boską, Sasho, obudź się! Rusz tyłek.

– Co? – Zerwała się, wyrwana ze snu. Tamten głos nadal rozbrzmiewał w jej głowie, serce wciąż waliło szybko ze strachu.

Jeszcze jeden, powiedziała sobie, kolejny sen, który mogła dołożyć do kolekcji.

Światło złagodniało, leżało teraz na wodzie niczym jedwab. Nie miała pojęcia, jak długo spała, ale głos, który usłyszała we śnie, miał rację. Pora wstać.

Wzięła prysznic, żeby zmyć z siebie trudy podróży, włożyła czyste ubranie. Ponieważ nie pracowała, zostawiła włosy rozpuszczone. Powiedziała sobie, że musi wyjść. Zejdzie na dół, usiądzie na tarasie i napije się czegoś. Przyleciała tu, zrezygnowała ze spokoju i samotności, by tu przyjechać. Zrobiła pierwszy krok.

Teraz ktoś powinien wykonać następny, podejść do niej.

Znalazła wyjście, przesunęła się pod pergolą gęsto porośniętą glicyniami, które już zaczynały kwitnąć. Ich zapach towarzyszył jej, kiedy mijała basen i ustawione wokół niego płócienne leżaki, zmierzając w kierunku kamiennego tarasu. Gliniane doniczki pełne ognistoczerwonych i fioletowych kwiatów płonęły w słońcu chylącym się ku zachodowi. Pierzaste liście palm zastygły nieruchomo.

Na kamiennym tarasie znajdowały się stoliki pod białymi parasolami, dającymi cień. Zobaczyła, że tylko kilka z nich jest zajętych, i ucieszyło ją to. Może niezupełna samotność, ale spokój. Postanowiła usiąść przy najdalszym, który stał w pewnej odległości od pozostałych, i skierowała się w tamtą stronę.

Nieco na uboczu siedziała jakaś kobieta. Miała krótkie, wypłowiałe od słońca beżowobrązowe włosy i długą grzywkę, sięgającą do bursztynowych szkieł okularów przeciwsłonecznych. Rozparła się wygodnie na krześle, nogi w jaskrawopomarańczowych chucksach położyła na drugim i popijała pienisty napój z wysokiego kieliszka do szampana.

Światło zamigotało przez chwilę, serce Sashy zaczęło bić mocniej. Wiedziała, że gapi się na tę kobietę, lecz nie mogła się powstrzymać. Zrozumiała, dlaczego, kiedy nieznajoma zsunęła okulary przeciwsłoneczne i na nią spojrzała.

Miała złote oczy wilka, przebiegłe i groźne.

Sasha pokonała odruch, by odwrócić się na pięcie i uciec do pokoju, gdzie była bezpieczna. Zamiast tego przełamała się i podeszła do nieznajomej, która obrzuciła ją bystrym spojrzeniem.

– Przepraszam… – zaczęła.

– Za co?

– Za… Czy pani mnie zna?

Tamta uniosła brwi, przysłonięte długą grzywką.

– A czy powinnam panią znać?

Znam twoją twarz, pomyślała Sasha. Widziałam cię niezliczoną ilość razy.

– Mogę się przysiąść?

Kobieta, nie przestając uważnie jej się przyglądać, przechyliła głowę. Niedbałym ruchem zdjęła nogi z krzesła.

– Jasne, ale jeśli zamierza pani mnie poderwać, informuję, że wolę mężczyzn. Pomijam jednorazowy eksperyment z czasów studenckich.

– Nie, nie mam takiego zamiaru. – Sasha usiadła, starała się rozeznać we własnych myślach. Ale nie zdążyła, bo obok stolika przystanął kelner w białej marynarce.

– Kalispera. Przynieść pani coś do picia?

– Tak, bardzo proszę. Co pani pije?

Nieznajoma wyciągnęła ku niej swój kieliszek.

– Peach Bellini.

– Ładnie się nazywa. Ma pani ochotę na jeszcze jeden? Ja stawiam.

Kobieta znów uniosła brwi pod gęstą grzywką.

– Jasne.

– W takim razie poproszę dwa Peach Bellini. Jestem Sasha – przedstawiła się, gdy kelner odszedł. – Sasha Riggs.

– Riley Gwin.

– Riley. – Pomyślała, że to imię pasuje do twarzy kobiety. – Wiem, jak to zabrzmi, ale… Śniłam o pani.

Riley pociągnęła łyk koktajlu i się uśmiechnęła.

– Zabrzmiało to, jakby jednak próbowała pani mnie poderwać. Naprawdę jest pani bardzo ładna, Sasho, ale…

– Nie, nie. Śniłam o pani w dosłownym znaczeniu tego słowa. Rozpoznałam panią, bo już od miesięcy widywałam panią w snach.

– No dobrze. Co takiego robiłam?

– Nie mogę wymagać, żeby mi pani uwierzyła. Ale właśnie za sprawą tych snów jestem tutaj, na Korfu. Nie… Proszę chwilkę zaczekać.

Szkice, pomyślała, i wstała z krzesła.

Ostatecznie obraz jest wart więcej niż tysiąc słów.

– Coś pani pokażę. Zaczeka pani do mojego powrotu?

Riley tylko wzruszyła ramionami i uniosła kieliszek.

– Kelner już niesie dla mnie drugi koktajl, więc jeszcze trochę tu posiedzę.

– Pięć minut – rzuciła Sasha i wybiegła.

Popijając koktajl, Riley rozmyślała o tym, co usłyszała od tej kobiety. Wiedziała wszystko na temat snów i z góry ich nie lekceważyła. W swoim życiu widziała i doświadczyła zbyt wiele, by pochopnie coś odrzucić.

Sasha Riggs wydała jej się szczera. Może trochę bezczelna, spięta, ale szczera. Lecz Riley miała swoje własne powody, dla których przyleciała na Korfu, a nie było wśród nich słuchania o czyichś snach.

Wrócił kelner z tacą, postawił na stole kieliszki oraz miseczkę dorodnych oliwek i drugą, z orzeszkami.

– Gdzie pani towarzyszka? – spytał.

– Zapomniała czegoś. Zaraz wróci. – Riley oddała mu pusty kieliszek. – Efkharisto.

Wzięła migdał i znów popatrzyła na morze. Odwróciła wzrok, kiedy usłyszała odgłos szybkich kroków.

Sasha podbiegła do stolika, trzymała w ręku skórzane portfolio.

– Jestem malarką… – zaczęła.

– Moje uznanie.

– Przez całą zimę miałam te sny. Zaczęły się zaraz po Nowym Roku. I powracały co noc. – Pojawiały się również na jawie, lecz na razie nie była jeszcze gotowa na takie wyznanie. – Rysowałam ludzi i miejsca, widziane w tych snach.

Otworzyła portfolio i wybrała szkic, który sprowadził ją tu, gdzie się teraz znajdowała.

– Narysowałam to tydzień temu.

Riley wzięła szkic i przyjrzała mu się uważnie z zaciśniętymi ustami.

– Jest pani dobra. To rzeczywiście Korfu.

– A to pani.

Sasha podała jej rysunek przedstawiający kobietę w bojówkach, butach turystycznych, zniszczonej, skórzanej kurtce i kapeluszu z szerokim rondem. Jej dłoń spoczywała na rękojeści noża wsuniętego za pas.

Kiedy tamta wzięła szkic, Sasha wyjęła następny.

– I tu.

Na tym rysunku widać było jedynie głowę i ramiona Riley, patrzącej prosto przed siebie; na jej ustach błąkał się lekki uśmiech.

– Co to ma znaczyć? – spytała.

– Nie mam pojęcia, jdnak muszę się dowiedzieć. Myślałam, że tracę rozum. Ale pani istnieje naprawdę i jest pani tutaj, tak jak ja. Nie wiem nic o pozostałych.

– Jakich pozostałych?

– Łącznie ze mną jest nas sześcioro. – Sasha znów sięgnęła do portfolio. – Pracujemy wspólnie, podróżujemy razem.

– Pracuję sama.

– Ja też. – Aż jej się zakręciło w głowie, kiedy się okazało, że jej sny są prawdziwe. – Nie znam nikogo z nich. – Wyjęła kolejny arkusz papieru. – Mam rysunki wszystkich osobno i kilka, na których jesteśmy razem, jak na tym. Nie znam tych ludzi.

Szkic przedstawiał całą szóstkę. Riley była ubrana tak jak poprzednio: w buty za kostki, spodnie i kapelusz z szerokim rondem, a nie w sandałki i zwiewną sukienkę, jak teraz. Druga kobieta miała włosy sięgające do pasa. Obok nich stało trzech młodych mężczyzn. Trzech seksownych facetów, pomyślała Riley. Wszyscy znajdowali się chyba na jakimś szlaku turystycznym, bo w tle widać było zalesione wzgórza. Ustawili się, jakby pozowali do zdjęcia.

– Pani… Ma pani na imię Sasha, tak?

– Tak. Tak, jestem Sasha.

– Cóż, Sasho, z pewnością wiesz, o kim warto śnić. Wszyscy są bardzo seksowni.

– Nigdy wcześniej nie widziałam żadnego z nich. Znaczy się, poza snami. Ale czuję, że… Wiem, że ich znam, wiem, że znam ich wszystkich. Tego też.

Nie mogąc się oprzeć pokusie, Sasha wskazała palcem mężczyznę, który stał obok niej. Narysowała go z jednym biodrem wysuniętym do przodu i kciukami zahaczonymi o kieszenie znoszonych dżinsów. Miał wydatne kości policzkowe, a jego ciemne włosy – wiedziała, że są ciemnobrązowe – niedbale opadały na bawełnianą koszulkę. W jego uśmiechu widać było pewność siebie, a także pewną tajemniczość.

– Co to za jeden? – spytała Riley.

– Dzierży piorun. Nie wiem, czy to jakiś symbol, czy coś innego. I śni mi się, że… że…

– Uprawiacie seks? – Rozbawiona Riley przyjrzała się uważniej postaci na rysunku. – Mogłaś trafić znacznie gorzej.

– Jeśli już mi się śni, że uprawiam z kimś seks, to wolałabym najpierw zjeść z nim kolację.

Riley się roześmiała.

– Cóż, to znaczy, że dopisuje ci apetyt. Czy jesteś szamanką, Sasho?

– Szamanką?

– W niektórych kulturach szaman odgrywa ważną rolę. A ty masz prorocze sny. Dlaczego chcesz się teraz wycofać? – spytała, kiedy Sasha się zawahała. – Jeszcze się nie napiłaś, a już mi powiedziałaś, że uprawiałaś seks z nieznajomym facetem.

– Nie muszę usnąć, żeby śnić. – No właśnie, pomyślała Sasha, dlaczego miałabym się teraz wycofać? – I owszem, moje sny zwykle się sprawdzają. Kiedy miałam dwanaście lat, wiedziałam, że mój ojciec odejdzie, zanim przekroczył próg domu. Nie potrafił sobie poradzić z tym, kim jestem. Nie mam kontroli nad swoimi snami, nie mogę się ich domagać, nie mogę odmówić zgody na nie.

Sasha wypiła łyk koktajlu, spodziewając się niedowierzania lub drwin ze strony tamtej kobiety.

– Czy kiedyś nad tym z kimś pracowałaś?

– Słucham?

– Czy kiedyś spotkałaś się z innym jasnowidzem, probowałaś się nauczyć, jak to blokować albo uaktywniać?

– Nie.

– Wyglądasz na inteligentniejszą. – Riley wzruszyła ramionami. – Czy masz tylko wizje, czy też umiesz czytać w myślach?

Równie dobrze mogła zapytać, czy maluje farbami olejnymi, czy akrylowymi. Sasha miała tak zablokowaną emocjami krtań, że ledwo mogła mówić.

– Wierzysz mi?

– Dlaczego miałabym nie wierzyć? Dowody leżą na stoliku. Potrafisz czytać w myślach i możesz to kontrolować?

– Nie czytam w myślach. Wychwytuję uczucia, a one przemawiają równie głośno. Mam nad tym kontrolę, chyba że emocje są tak intensywne, że dochodzą do głosu wbrew mojej woli.

– Co teraz czuję? Mów śmiało. – Riley rozłożyła ręce, kiedy Sasha się zawahała. – Jestem jak otwarta księga, czytaj.

Sasha się skupiła.

– Czujesz do mnie nieco sympatii i zaintrygowałam cię. Jesteś wyluzowana, jednak masz się na baczności. Zazwyczaj masz się na baczności. Pragniesz posiadać coś, co zawsze było poza twoim zasięgiem. To irytujące, szczególnie że lubisz wygrywać. W tej chwili brakuje ci nieco seksu, bo nie masz czasu… Nie znalazłaś czasu na zaspokojenie tej potrzeby. Całkowicie pochłania cię praca, ryzyko, przygoda i wszystko, co się z tym wiąże. Wywalczyłaś sobie samodzielność i niewiele jest rzeczy, które budzą w tobie lęk. Jeśli już go czujesz, to raczej jest związany z emocjami. Masz swoją tajemnicę – dodała jeszcze. – Pilnie jej strzeżesz.

Riley gwałtownie cofnęła się i zmarszczyła czoło.

– Poprosiłaś mnie, żebym odczytała twoje myśli, nawet nalegałaś, więc nie złość się, że to zrobiłam – powiedziała Sasha.

– Masz rację. Ale już wystarczy.

– Szanuję czyjąś prywatność. – Nigdy tak otwarcie, z taką determinacją nie starała się poznać myśli innej osoby. Zarumieniła się i poczuła lekkie zażenowanie. – Nie interesują mnie cudze tajemnice.

– Ja też szanuję czyjąś prywatność. – Riley znów podniosła swój kieliszek. – Ale cholernie lubię poznawać cudze tajemnice.

– Praca jest dla ciebie źródłem dumy i satysfakcji. Czym się zajmujesz?

– To zależy. W zasadzie jestem archeologiem. Lubię szukać tego, czego nikt inny dotąd nie znalazł.

– A kiedy to znajdziesz, co z tym robisz?

– To zależy.

– Odnajdujesz zaginione przedmioty. – Sasha pokiwała głową, niemal zupełnie odprężona. – To musi być jeden z powodów.

– Czego?

– Że tu jesteśmy.

– Ja mam powód, żeby tu być.

– Ale właśnie teraz, właśnie tutaj? – Znów wskazała rysunki. – Wiem, że musimy szukać, musimy znaleźć…

– Jeśli chcesz zwrócić na coś moją uwagę, musisz to jasno wyrazić.

Zamiast odpowiedzieć, Sasha wyjęła kolejny szkic. Plaża, spokojne morze, pałac na wzgórzu, wszystko to było skąpane w świetle księżyca.

Poniżej księżyca w pełni migotały trzy gwiazdy.

– Nie wiem, gdzie to jest, lecz wiem, że te trzy gwiazdy w pobliżu księżyca nie istnieją. Nie jestem astronomem, ale wiem, że ich tam nie ma. Wiem tylko, że były, że jakoś się tam znalazły. I wiem, że spadły. Spójrz na to. – Położyła następny rysunek. – Wszystkie trzy spadły jednocześnie, ciągnąc za sobą ogony niczym komety. Trzeba je odnaleźć.

Sasha uniosła wzrok i zobaczyła, że tamta wpatruje się w nią swoimi wilczymi, bystrymi oczami.

– Co wiesz o tych gwiazdach? – spytała Riley.

– Mówię ci wszystko, co wiem.

Tamta błyskawicznie wyciągnęła rękę i ścisnęła nadgarstek Sashy.

– Co wiesz o Gwiazdach Fortuny? Kim jesteś, u diabła?

Chociaż żołądek podszedł jej do gardła, Sasha nie odwróciła wzroku, nie pozwoliła, by zadrżał jej głos.

– Powiedziałam ci, kim jestem. Wyjawiłam, co wiem. Ty wiesz o nich więcej. Już ich szukasz… Dlatego tu jesteś. Puść moją rękę, bo sprawiasz mi ból.

– Jeśli się okaże, że wciskasz mi kit, postaram się, żeby nie tylko ręka cię bolała. – Ale puściła jej dłoń.

– Nie groź mi. – Sama się zdziwiła, skąd u niej ten ostry ton. – Dosyć już przeszłam. Nie prosiłam o to, nie chcę tego. Pragnęłam jedynie żyć w spokoju, malować, móc się poświęcić wyłącznie pracy. Ale potem ty i pozostali zaczęliście mnie nawiedzać w snach, wy i te przeklęte gwiazdy, a ja nic z tego nie rozumiem. Jedna z nich jest gdzieś tutaj. Wiem to. Wiem też, że jej odnalezienie nie będzie łatwe. Nie umiem walczyć, a będę musiała. Moje sny były pełne krwi, walki i cierpienia.

– To się staje coraz bardziej interesujące.

– Raczej przerażające. Chcę uciec od tego wszystkiego, ale chyba mi się nie uda. Trzymałam jedną z nich w dłoni.

Riley się nachyliła.

– Trzymałaś jedną z gwiazd?

– We śnie. – Sasha odwróciła dłoń wnętrzem do góry i utkwiła w niej wzrok. – Miałam ją, trzymałam ogień. Była taka piękna, że aż oślepiała. A potem nastało tamto.

– Czyli co?

– Ciemności, głód, okrucieństwo.

Nagle ogarnęły ją mdłości, zakręciło jej się w głowie. Chociaż próbowała walczyć, wygrało to, co w niej tkwiło.

– Ta, która jest ciemnością, patrzy z zazdrością. Zżera ją ambicja. Co trzy boginie światła stworzyły z miłości, lojalności i nadziei, ona chce zniszczyć. Spaliła swoje zdolności i wszystkie błyszczące ostrza własnej mocy, pozostało wyłącznie szaleństwo. Będzie zabijała, żeby je zdobyć: ogień, lód, wodę. A kiedy je posiądzie, zniszczy światy, zniszczy wszystko.

Sasha uniosła obie ręce do skroni.

– Boli mnie głowa.

– Często ci się to zdarza?

– Staram się z tym walczyć ze wszystkich sił.

– Prawdopodobnie dlatego masz te bóle głowy. Nie możesz walczyć ze swoją własną naturą, uwierz mi. Musisz się nauczyć nad nią panować i po prostu to przyjąć. – Riley przywołała wzrokiem kelnera i zrobiła palcem kółko w powietrzu. – Zamówię dla nas jeszcze jedną kolejkę.

– Chyba nie powinnam…

– Zjedz trochę orzeszków. – Podsunęła miseczkę w stronę Sashy. – Wykluczone, żebyś udawała… Nikt nie jest aż tak dobry. Znam się na ludziach. Nie chodzi mi o empatię, tylko o trzeźwą ocenę. Wypijemy następną kolejkę, jeszcze trochę o tym porozmawiamy, a potem ustalimy, co dalej.

– Chcesz mi pomóc.

– Z tego, co widzę, nawzajem sobie pomożemy. Z moich badań wynika, że Gwiazda Ognia znajduje się na Korfu lub w pobliżu wyspy. A twoje sny to potwierdzają. Możesz się przydać. A teraz…

Urwała i odgarnęła grzywkę z czoła, spoglądając gdzieś nad głową Sashy.

– No, no, robi się coraz ciekawiej.

– Co takiego zobaczyłaś?

– Faceta z twoich snów. – Uśmiechnęła się zalotnie i skinęła palcem w powietrzu.

Sasha odwróciła się na krześle i go dostrzegła. Mężczyznę, dzierżącego piorun. Tego, z którym się kochała.

Oderwał ciemne oczy od Riley i przeniósł wzrok na nią. I nie spuszczając z niej spojrzenia, podszedł do ich stolika.

– Witam panie. Niesamowity widok, prawda?– zagadnął z lekka nonszalanckim tonem.

Mówił z irlandzkim akcentem. Jego głos sprawił, że Sashę przeszedł dreszcz. Poczuła się złapana w pułapkę, jakby zamknięta w lśniącej, srebrnej klatce.

A kiedy się uśmiechnął, zapragnęła go.

– Skąd jesteś, Irlandczyku? – spytała Riley.

– Z małej wioski w hrabstwie Sligo, o której z pewnością nigdy nie słyszałaś.

– Żebyś się nie zdziwił.

– Cloonacool.

– Wiem. Leży u podnóża Ox Mountains.

– Zgadza się. W takim razie… – Machnął ręką w powietrzu i podał Riley garstkę koniczynek. – Pamiątka z domu daleko stąd.

– Ładna.

– Jesteście Amerykankami? – Zerknął pytająco na Sashę. – Obie?

– Na to wygląda. – Riley zauważyła, że spojrzał na szkice. Nic nie powiedziała, kiedy wziął do ręki rysunek, przedstawiający sześć osób.

Ani śladu zaskoczenia, pomyślała. Raczej zaintrygowanie.

– Czyż to nie fascynujące? Jesteś malarką? – zwrócił się do Sashy. – Masz doskonałą kreskę i bystre oko. Podobno ja też. – Uśmiechnął się. – Mogę się dosiąść?

Nie czekając na ich zgodę, wziął krzesło od sąsiedniego stolika, przysunął je i usiadł.

– Mamy dużo do omówienia. Jestem Bran. Bran Killian. Może postawię paniom drinka, a potem porozmawiamy o księżycu i gwiazdach?

POZOSTAŁE ROZDZIAŁY DOSTĘPNE W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: