Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Habbatum - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
18 maja 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Habbatum - ebook

Druga część cyklu „Wędrowcy”. Anna budzi się uwięziona w sterylnym pomieszczeniu. Nie wie, gdzie się znajduje i z jakiego powodu jest przetrzymywana. Wie tylko, że uwięziła ją osoba, której ufała - jej nauczycielka Dorothy. Okazuje się ona jedną z plemienia Habbatum, wrogiego wobec ludzi spod znaku Eperu, takich jak Anna i jej ukochany Leo. Dorothy prowadzi skomplikowaną grę i jest podstępną, zdolną do wszystkiego przeciwniczką. Ma swoje porachunki z Leo. Życie Anny narażone jest na niebezpieczeństwo. Czy uda jej się wydostać? Co zrobi Leo, by ją uratować? Czy ich miłość pokona przeszkody? I kim jest Brian? Okaże się wrogiem czy sprzymierzeńcem? Pełna przygód, emocji i niespodziewanych zwrotów akcji opowieść o sile miłości i przeznaczenia.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7551-499-5
Rozmiar pliku: 994 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Cierpliwość jest cnotą. Równie pożądaną, co trudną do osiągnięcia. Na szczęście przez całe moje długie życie nie traciłam zbyt wiele czasu, tutaj również nie zamierzałam. Gdy nie marnuje się ani minuty, bycie cierpliwym przychodzi znacznie łatwiej.

Często rozglądałam się po moim więzieniu. Uroczy pokoik… – myślałam, parskając zduszonym śmiechem. Tygodnie spędziłam w celi do złudzenia przypominającej salkę sekcyjną w szpitalu, w którym pracowałam lata temu. Białe ściany połyskujące beznamiętnie i szepczące: Jesteś sama i to się nie zmieni…

Może i ktoś słaby duchem usłyszałby ich natrętne głosy, ale nie ja. Ja słyszałam jedynie cichy szczęk cyfrowych zamków, monotonne buczenie wody krążącej w rurach, czasami echo rozmów dobiegające z korytarza lub zza ściany. Skupiałam wzrok na wyciągniętych przed siebie nogach. Gdy przez dłuższą chwilę patrzyło się na wściekle pomarańczowe nogawki więziennego stroju, a potem szybko zamknęło oczy, pod powiekami falowało fioletowe morze.

– Purple, violet, violent… – mamrotałam wtedy do siebie.

Bawiłam się grą słów, to zawsze mnie relaksowało.

Nie miałam powodów do narzekania. Dbali o mnie, czasami aż nadto. Pierwszy miesiąc kosztował ich najwięcej, drugi podobnie: oślepiające światło trwało bez końca, całą dobę wylewało się z sufitu, zupełnie jak w niebie przedstawianym w hollywoodzkich produkcjach. Co dwie minuty w kwadratowym okienku pojawiała się twarz bez wyrazu. Jedyne, co było w niej ludzkie, to oczy. Sprawdzające, czy żyję.

Dwie osoby, istoty w niczym nieprzypominające kobiet, androgeniczne twory w paskudnych uniformach wyprowadzały mnie na spacer, czyli czterdzieści sześć okrążeń po małym placyku. Rewidowały kilka razy na dobę, zaglądały w każdy zakamarek celi i mojego ciała. Nie omieszkałam się odwzajemnić. Z odrazą patrzyłam, jak pieszczą się w palarni dla strażników. Kiedyś rzuciłam im w twarz obelgę, a jedno z nich oddało mi ręką.

Gdy usłyszałam, że wyrok w mojej sprawie zapadnie dopiero za rok, wkurzyłam się. Może dlatego nieco złagodzili warunki. Dotarło do nich, że nie jestem kłopotliwym więźniem. I że nie zamierzam ze sobą skończyć. Nastały noc i dzień. Codziennie przynoszono książki, mogłam wybrać jedną. Po czterech miesiącach znałam prawie wszystkie. Poprosiłam o nowości i dostawałam je. Jedna z nich została moją przepustką do wolności. Cieniutka jak mgiełka pary na butelce szampana i wąska niczym ślad po spływającej z niej kropli metalowa blaszka tkwiła grzecznie wewnątrz grzbietu książki. A tę schowałam w równie wąską szczelinę między ścianą a posadzką.

Wiedziałam, komu zawdzięczam to wszystko. Mój papuga z urzędu, śmieszny człowieczek o komicznie obrzękniętej twarzy: Jeffrey Reed… Na mój widok ślinił się nawet przez skórę. Niestety, taki nieudolny adwokacina jak on nie był w stanie nic zrobić. Miałam zostać tu na zawsze. Zaakceptowałam ten fakt, bo ich „na zawsze” zasadniczo różniło się od mojego „na zawsze”. Tylko ja decydowałam, ile będzie trwało. Nic na tym parszywym świecie nie jest za darmo. Musiałam obiecać temu obrzydliwemu knurowi, że gdy za niecały rok zasłużę na jedną marną godzinę w prywatnym pokoju, spędzę ją z nim. Podsunął mi oświadczenie. Podpisałam, uroczo się przy tym uśmiechając.

Mając wyjście awaryjne, poczułam się znacznie lepiej. Jeff załatwił zmianę strażników. Teraz zajmowali się mną wyłącznie mężczyźni. Czasami musiał wystarczyć jeden, bo moje koleżanki często sprawiały kłopoty. Szybko wytypowałam ofiarę. Nigdy nie lubiłam zwykłych, normalnych, szczęśliwych ludzi. Z takimi zawsze był problem. Bob Tyler był kandydatem idealnym: trzydziestopięciolatek, zazdrosny psychopata, fizyczny mięśniak, psychiczny mięczak, mieszkający w niewielkim domku na obrzeżach San Quentin.

Byłam zniesmaczona, obserwując jego wyczyny niegodne dżentelmena. Prał po twarzy śliczną Lucy, a jej włosy fruwały wtedy razem z nią, ale sama była sobie winna. Po co znosiła towarzystwo tego palanta? Bo ją utrzymywał? Biedaczka potrafiła osłodzić swój nędzny los. Sąsiad zawsze był pod ręką. Gdy tylko Bob odjeżdżał zdezelowanym fordem, kawaler John Feig – księgowy w małej spółce handlowej – spacerkiem pokonywał podwórko, a chwilę później równie leniwie eksplorował młode ciałko sąsiadki, po czym zostawiał dwudziestodolarowy banknot na szafce nocnej stojącej przy małżeńskim łożu Tylerów.

Zaprzyjaźniłam się z Bobem. Rozmawialiśmy. Chwaliłam jego muskulaturę. Wiedziałam, że co najmniej trzy godziny dziennie ćwiczy z zapałem w swojej przydomowej siłowni. Pasjonował się wędkarstwem, książkami o UFO, stawiał pasjanse, czasem grał na komputerze, znałam jego ulubioną drużynę bejsbolową, wiedziałam, na kogo głosował w ostatnich wyborach, co zjadał ze smakiem, a czego nienawidził.

Szybko znaleźliśmy nić porozumienia.

– Czemu my się wcześniej nie spotkaliśmy? Ech, Goldie – tak mnie nazywał – moje życie jest takie zasrane… Byłabyś świetną żoną, nie to co Lucy. Lubisz to samo co ja… – sapał, ze złością plując na wysypany żwirem spacerniak.

Kiedyś powiedziałam mu w największej tajemnicy, że widzę przyszłość. Kilka dni układałam bajeczkę o tym, jak to wujek Sam trzyma mnie w zamknięciu, bo jestem bardzo niebezpieczna, i że wkrótce na polecenie tajnych służb zostanę zlikwidowana. Płakałam, jęcząc, że nie chcę umierać. Mówiłam, że tylko on może odwrócić mój los. Oczywiście na początku Bob nie uwierzył, ale gdy któregoś dnia szepnęłam mu na ucho: „Zwolnij się zaraz po rozpoczęciu dniówki, jedź do domu, a zastaniesz swoją żonę puszczającą się z tym łachudrą Feigiem”, prawie zemdlał. Natychmiast spytał, skąd wiem, jak nazywa się jego sąsiad. Odpowiedź mogła być tylko jedna: „Mówiłam ci, Bob, jestem jasnowidzem”.

Nie uwierzył. Zawlókł mnie do celi i przez tydzień go nie widziałam. Oczywiście tylko on tak sądził. Zmiękł po tygodniu. Wpadł rano i burcząc pod nosem, kazał mi podać kolejny termin schadzki. Gdy wytłumaczyłam, że dzieje się tak prawie codziennie, no może oprócz dni, w których Lucy miesiączkowała, popadł w stupor. Tym razem posłuchał.

Ułożyłam się wygodnie i z ogromną satysfakcją obejrzałam dramat pod tytułem „Trójkąt w domu Tylerów”. Bob zgłosił się nazajutrz. Stwierdził, że nie wytrzyma i zabije Feiga oraz niewierną żonę. Nie odwodziłam go od tego pomysłu, za to przekazałam kolejną informację: „Potrafię przewidzieć numery w każdej loterii, w jakiej tylko zechcę wygrać. Ty zrobisz coś dla mnie, a ja się odwdzięczę”. Strzeliłam w dziesiątkę. Plan był prosty. Bob pomoże mi zwiać, później wpadnie na chwilę do domu załatwić swoje sprawy z Lucy i Johnem, a następnie uciekamy do Meksyku i żyjemy jak królowie: on i jego Goldie. Niczego się nie obawiał, przecież wszystko byłam w stanie przewidzieć i uchronić nas przed złapaniem.

Opracowałam ucieczkę w każdym detalu. Znałam więzienie lepiej niż którykolwiek jego dyrektor. Na pamięć wykułam kody do wszystkich przejść. Imiona i nazwiska strażników recytowałam wyrwana ze snu. Wytypowałam jedną z pracujących tu kobiet. Młoda Mary Kozlowsky była do mnie najbardziej podobna zarówno z figury, jak i twarzy. Podglądałam ją godzinami, a później mamrotałam cicho, żeby zapamiętać jej idiotyczne i prymitywne powiedzonka oraz gesty.

Bob próbował przemycić mapkę całego kompleksu. Ustąpił, gdy opowiedziałam mu ze szczegółami, jak wyglądają szafki w męskiej przebieralni. Patrzył na mnie jak na Boga.

Gdy nadszedł odpowiedni moment, cieszyłam się jak dziecko.

Mój pomocnik się spisał. O drugiej w nocy zaprowadził do kantorka służb porządkowych niczego niepodejrzewającą Mary. Uderzył ją pałką w głowę, obezwładniając na dobry kwadrans. Knebel ze skarpetki i uprzednio naszykowane sznury załatwiły resztę. Bez skrupułów zostawił nagą i nieprzytomną dziewczynę. Solidnie skrępowana i skutecznie uciszona, przeleżała kilka ładnych godzin za zablokowanymi drzwiami, zanim odnalazły ją sprzątaczki. I tak miała szczęście: zabroniłam Tylerowi ją zabić. Wytłumaczyłam, a on uwierzył, że tak będzie lepiej. Później według moich wskazówek załatwił kwestię oświetlenia, również awaryjnego. Opracowanie planu, by czasowo je unieruchomić, zajęło mi sporo czasu. Udało się. Wybuchnęłam śmiechem, gdy w całym więzieniu na pięć minut zapanowały egipskie ciemności.

To nam wystarczyło. Jak na szpilkach czekałam na mojego wybawcę. Minutę później Bob wpadł do celi. Przebrałam się błyskawicznie. Niestety, zabrał służbową broń Mary, pozostawiając wiszącą u pasa pustą kaburę. Opuściliśmy celę, idąc ramię w ramię i świecąc przed sobą służbowymi latarkami. Nikt nie zwrócił uwagi na moją opuszczoną „komnatę”. We wszechogarniającym chaosie czuliśmy się bezpiecznie. Każde drzwi stały przede mną otworem. Wystarczyła karta strażnika i znajomość wszystkich kodów. Niezaczepiani, wyszliśmy poza teren zabudowań. Później przejazd przez bramę służbowym samochodem. Jeden z przystojniaków krzyknął do mnie: „Mary, obiecałaś mi laskę!”. Odpowiedziałam mu spod opuszczonej nisko czapki z daszkiem: „Zmień dilera, a świat stanie się lepszy”. Stare powiedzonko sierżant Kozlowsky wywołało jak zawsze salwę śmiechu. Trochę byli zdziwieni, co robię w samochodzie razem z Tylerem, ale ten zgrabnie się wytłumaczył.

Co było najlepsze? Bob zachowywał się spokojnie i bez najmniejszych objawów stresu. Żartował, podśpiewywał, w radiu grała muzyka. Ale jak mogło być inaczej? Czuł się bezpiecznie u mojego boku, przecież w każdej sekundzie mogłam przewidzieć przyszłość i nas ochronić. Cóż za łatwowierny idiota! Do samego końca nie mogłam w to uwierzyć.

Mój bohater wypłacił z konta wszystkie swoje oszczędności. Łatwo go przekonałam, że musimy mieć coś na start. Kilka kilometrów za miastem stanęliśmy. W przydrożnych zaroślach czekał nowo zakupiony samochód, choć lepszym określeniem byłoby: „nowo zakupiony grat”. W bagażniku kłębiły się damskie i męskie ciuchy oraz kilka par obuwia. Wszystko używane, kupione w sklepie z odzieżą z drugiej ręki, jak kazałam. Znów musiałam zmienić garderobę, ale tym razem nie byłam sama. Zdjęłam piaskowy mundur, zrzuciłam więzienny podkoszulek i stanęłam w samej bieliźnie.

– Hej… przystojniaczku… – zagadałam do Boba, żwawo zdejmującego spodnie.

Nie spostrzegł, kiedy zdążyłam się prawie cała rozebrać. Zastygł z wrażenia. Obeszłam go i zatrzymałam się za umięśnionymi plecami.

– Jesteś wyjątkowo apetyczny, masz świetny tyłek – stwierdziłam zgodnie z prawdą. Nie zauważył, że podczas gdy jedną dłoń miałam zajętą intensywnymi pieszczotami, drugą delikatnie wyjmowałam z kabury służbową broń. Na szczęście dla Tylera koniec żywota jeszcze nie był mu pisany.

– Przeklęte zasady! – westchnęłam w duchu, biorąc zamach pistoletem.

Bob nie stracił przytomności. Zadrżał, ale ciągle stał na lekko ugiętych nogach. Miał wyjątkowo odporną łepetynę, choć to akurat było do przewidzenia. Od zawsze myślałam o nim Twardogłowy.

– Goldie… – jęknął z wyrzutem, więc błyskawicznie poprawiłam.

Tym razem podziałało.

Skuty kajdankami ocknął się zaledwie minutę później. Zapobiegawczo zastosowałam ten sam manewr, który mu podsunęłam przy planowaniu ucieczki.

– Dobrze, że masz dwie stopy – burknęłam, patrząc jak dławi się własną, obrzydliwie przepoconą skarpetką. – Dzięki za wszystko. Jestem zobowiązana, ale nie miałam innego wyjścia…

Szybko dokończyłam zmieniać garderobę. Założyłam ciasnawe czółenka i poprawiłam nieco zburzoną fryzurę. Wyjęłam portfel Boba i ogołociłam z pieniędzy. Karty i dokumenty przełamałam na pół, wsunęłam z powrotem, po czym silnym rzutem posłałam całość w okoliczne zarośla. Taki sam los planowałam dla telefonu komórkowego, ale po kilku sekundach zastanowienia uznałam, że chwilowo może się przydać, choćby dla zmylenia pościgu. Służbowy colt Boba trafił do tej samej kieszeni, w której szeleściły banknoty i dzwonił bilon.

Jeszcze raz rzuciłam okiem na Tylera. Leżał z zamkniętymi oczami i płakał. Musiał wiedzieć, że go nie zabiję. Głupcy wyczuwają instynktownie własną śmierć. Coś we mnie drgnęło, gdy tak się rozczulił nad sobą. W końcu to jemu zawdzięczałam wolność, a za dobrze wykonaną usługę się płaci. Nawet takim patałachom i naiwniakom.

Wyjęłam komórkę i znalazłam numer telefonu stacjonarnego kochasia pięknej Lucy. Nie odbierał. Po trzeciej próbie się udało.

– Halo… – Miał zaspany głos.

– Posłuchaj, Feig… – nie bawiłam się w zbędne uprzejmości – od dzisiaj nie tkniesz Lucy Tyler ani żadnej innej mężatki. Jeśli to zrobisz, cała dzielnica dowie się, co trzymasz w piwnicy i jak lubisz się zabawiać. Twój kierownik pierwszy. Powiem mu o randkach z jego żoną. Wiem wszystko, obserwujemy cię od dawna. Tyler wkrótce trafi za kratki. On też się nam naraził. Powiesz jego żonie, że ma go odwiedzać, w przeciwnym razie spotka ją coś strasznego. I niech wreszcie pójdzie do pracy i definitywnie skończy się puszczać – dodałam, krztusząc się ze śmiechu. – Teraz leć i przekaż jej to wszystko.

Rozłączyłam rozmowę i schowałam komórkę z powrotem.

– Już wiesz, dlaczego nie pozwoliłam, żebyś zatłukł Kowalsky? – spytałam, choć bez gwarancji, że Bob mnie słyszy i rozumie. – Miałeś farta, idioto, a twoja Lucy już nigdy nie pójdzie w tango. Gwarantuję.

Gdy odjeżdżałam, zobaczyłam w lusterku wstecznym, jak Bob powoli wstaje i zaczyna biec w stronę, z której przyjechaliśmy.

– Dzięki, przyjacielu – powiedziałam cicho.

Byłam wolna…Rozdział 2 List, który nabił w butelkę

Ciągle nie potrafiłem przyznać przed samym sobą, że jestem niezły. Każda kolejna nagroda zaskakiwała mnie tak samo jak pierwsze wyróżnienie, które otrzymałem lata temu. Wątpiłem w swój talent, nie licząc na jakąkolwiek zmianę w postrzeganiu siebie jako dobrego aktora. Może nie było mi pisane uwierzyć, że nim jestem? Byłem kompletnie zagubiony między tym, co słyszałem i widziałem, a własnymi uczuciami.

Czasami spędzałem godziny przed ekranem laptopa, czytając mniej pochlebne opinie na swój temat. Nie było ich wiele, więc wyszukiwałem je skrzętnie, a niektóre nawet archiwizowałem w specjalnie założonym do tego celu folderze. Zaglądałem tam, czerpiąc z lektury dziwną masochistyczną przyjemność. Ewidentnie miałem problem z poczuciem własnej wartości.

Stanąłem przed drzwiami mieszkania. Byłem tak niewiarygodnie zmęczony, że najchętniej otworzyłbym je mentalnie. Niestety, nie potrafiłem. Sięgnąłem do kieszeni w poszukiwaniu klucza lub karty, gdy nagle drzwi się otworzyły. Na okazanie zaskoczenia nie starczyło mi sił.

Kris uśmiechnął się szeroko:

– Właź, kowboju. Czekałem na ciebie. Jak podróż? Kiedy przyleciałeś?

– O dwudziestej pierwszej byliśmy na lotnisku, ledwo żyję. – Wszedłem do środka i ostatkiem energii postawiłem na komodzie torbę podróżną. – Nawet Mike narzekał na tempo.

– Szybko was odprawili. – Kris zerknął na zegarek. – Siedzę tu od ósmej. Zrobię ci ciepłą kolację. – Krzepiąco poklepał mnie po ramieniu. – Jak casting? Masz kontrakt?

– A jak myślisz? Żeby mi wszystko tak w życiu wychodziło jak to pieprzone granie. – Parsknąłem śmiechem, zzuwając przepocone buty. – Podpisałem papiery i prosto na samolot.

– Konkurencja duża?

– Nieliczna, kilka osób, ale za to górna półka górnej półki. Sama e l i t a została zaproszona.

– Gratulacje. Zagrać u Rickmana to nie byle co. – Wziął ode mnie kurtkę i odwiesił do szafy jak troskliwa matka.

– Nie da się ukryć – zgodziłem się z nim.

– Kiedy zdjęcia?

– Najwcześniej za jakieś trzy, cztery miesiące, tylko dlatego przystałem na jego warunki. Teraz nie miałbym głowy do pracy. Słychać coś? – dopytywałem, idąc za Krisem w kierunku kuchni.

– Jeśli chodzi o Małą, niestety bez zmian.

– Aha.

Codziennie gadaliśmy przez Skype’a. Kris na bieżąco informował o postępach w śledztwie, a raczej o ich braku. Staraliśmy się rozmawiać na tyle oględnie, że nawet gdyby ktoś nas podsłuchiwał, niczego by się nie dowiedział.

– Chodź, coś zjesz. Frytki z jajkiem? A może kanapki z frytkami? – zaproponował coś, co w niektórych kręgach uznawane było za kulinarne prostactwo i oznakę robotniczego pochodzenia, ale ja uwielbiałem te dwa dania. Może dlatego, że George potrafił przyrządzać wyłącznie frytki i pasł mnie nimi za każdym razem, gdy Ruby późno wracała z pracy.

– Zjem wszystko, ale może najpierw wezmę prysznic?

– Ja też jestem głodny – zaśmiał się.

– Śmierdzę – uprzedziłem lojalnie.

– Przeżyłem Wyee, dzisiaj też wytrzymam.

Kris wycierał usta papierową serwetką, w końcu rzucił ją na stół.

– Mamy coś nowego, chociaż na razie to niepotwierdzone. Debora zakończyła poprzednie wcielenie w tym samym dniu co ty. Dzisiaj rano się o tym dowiedziałem, uprzedzam twoje pretensje.

– Co? – Nie mogłem załapać. – O czym ty mówisz?

– To, co słyszałeś. Twoja matka, ty i Debora – wszyscy zmarliście dwunastego września osiemdziesiątego pierwszego.

– Tak?! Skąd wiesz? – Wytrzeszczyłem oczy.

– Prawo jazdy jest sfałszowane, zawiera nieprawdziwe nazwisko, datę i miejsce urodzin. Tak naprawdę Dorothy nie nazywa się Vengere, tylko Goldberg, urodziła się w Bostonie. Moim zdaniem to nie przypadek.

– Co masz na myśli?

– Waszą śmierć w tym samym dniu. – Kris spoglądał tak poważnym wzrokiem, że aż ciarki mnie przeszły.

– Poczekaj chwilę. – Podniosłem się z krzesła. – Chcesz drinka?

– Alkohol to twój wróg – zaśmiał się.

Pobiegłem do salonu, niestety nie mogłem zlokalizować żadnej butelki. Już miałem dać za wygraną, ale postanowiłem sprawdzić lodówkę, i bingo! Pani Helena zadbała o zaopatrzenie. Trzęsącymi rękami odkręciłem butelkę whisky. Trucht z powrotem, trzy szybkie łyki i mogłem kontynuować.

– Alkohol to zły doradca – Kris poczęstował mnie kolejnym oklepanym frazesem.

– Jedna szklanka – wytłumaczyłem się.

– Niech ci będzie. Posłuchaj: Alan ma trochę znajomych w Stanach, poszperali w archiwach i okazało się, że Deborę, a raczej jej ciało, znaleziono kilka kilometrów od twojego bostońskiego domu.

– Jak zmarła?

– Otruła się. Przy zwłokach leżała strzykawka z resztką jakiejś mieszanki. Cyjanek i coś jeszcze.

– Chryste! Myślisz, że mnie też tak załatwiła? – wykrztusiłem przez zaciśnięte ze strachu gardło.

– Szczerze mówiąc, tak. Przypomnij sobie pożar, który nie wiadomo skąd się wziął. Lata mieliście ten piecyk i nigdy nie sprawiał problemów.

– Ale po co to zrobiła?

– Nie mam pojęcia. Głowiłem się nad tym godzinami i nie wiem. Totalna pustka. Zero pomysłów.

– Może to jednak zbieg okoliczności? – próbowałem zracjonalizować wszystko. – Myślisz, że nie poczułbym ukłucia?

– Może cię czymś uśpiła, bo w zaczadzenie nie wierzę. Flaszeczkę eteru nietrudno załatwić, zwłaszcza gdy jest się naukowcem. Debora pracowała w instytucie farmaceutycznym, była wykładowcą, coś nawet opublikowała, ale to był jakiś pic. Ona miała bardzo dużo kasy, sporo za dużo jak na zwykłego naukowca. Chłopaki próbują zdobyć jak najwięcej informacji na jej temat, znaleźli nawet dane jakiejś firmy, której Debora była współwłaścicielką, ale okazuje się, że cała dokumentacja spłonęła osiem lat temu.

– Zatarła ślady, gdy tylko przypomniała sobie, kim jest? – domyśliłem się.

– Tak to wygląda, tym bardziej że ta firma to była jakaś śliska sprawa. Co chwilę mieli problemy. Ponoć pod przykrywką legalnej działalności produkowali jakieś świństwa, narkotyki i inne tego typu rzeczy.

– Teraz, kiedy już znam prawdę o Deborze, raczej witamin bym się nie spodziewał – stwierdziłem ironicznie. – Ona jest prawdziwym szatanem.

– Na dodatek piekielnie inteligentnym i dowcipnym – dodał Kris po dłuższej chwili. – Wiesz, co oznacza słowo „Vengere”?

– Anna mówiła o jakimś miasteczku w Afryce, w Nairobi? – próbowałem sobie przypomnieć.

– Jeśli już, to w Zimbabwe, ale nie o to miejsce chodzi. Vengere to przecież anagram słowa revenge. Zemsta. Ta diablica mści się na nas, i przysięgam, że dowiem się, z jakiego powodu.

– Jutro sobota. Muszę się zobaczyć z Julią, dłużej nie zamierzam czekać – stwierdziłem, dopijając resztkę whisky.

– Nie będzie łatwo, gadałem z nią dzisiaj rano. Nie zauważyłem jakiejś istotnej zmiany w jej nastawieniu. – Kris podrapał się po zmarszczonym nosie. – Pojechaliśmy tam z Alanem. Tłumaczył, że formalnie już przyjęli zgłoszenie o zaginięciu, ale i tak konkretne działania poszukiwawcze mogą wdrożyć nieco później. Nie chciała tego przyjąć do wiadomości. Jest w kiepskim stanie, szczerze mówiąc. Dobrze, że Wanda ją wspiera i ten twój ochroniarz. Siedzi przy niej na okrągło, chyba tam teraz zamieszka.

– Jack chce się przeprowadzić do Julki? – Odchyliłem się na krześle, zdumiony słowami Krisa. Nie sądziłem, że ten związek jest aż tak poważny.

– Na to wygląda. Słuchaj, Leo, myślę, że powinieneś odpocząć. Jutro się zastanowimy, co dalej.

Skinąłem głową na zgodę. Nawet nie wiem, kiedy opadłem z resztek sił. Natłok informacji okraszony alkoholem dokończył dzieła. Powlokłem się do łazienki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: