Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Hatha-Joga: nauka jogów o zdrowiu fizycznem i o sztuce oddychania: z licznemi ćwiczeniami - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Hatha-Joga: nauka jogów o zdrowiu fizycznem i o sztuce oddychania: z licznemi ćwiczeniami - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 364 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ I. CO TO JEST HA­THA-JOGA?

Na­uka "Jogi" dzie­li się na kil­ka ga­łę­zi. Głów­ne i naj­bar­dziej zna­ne z nich są: 1. Ha­tha-joga, 2. Ra­dża-joga, 3. Kar­ma-joga i 4. Dżna­ni-joga. Ni­niej­sza książ­ka jest po­świę­co­na tyl­ko pierw­szej z nich; o po­zo­sta­łych tym­cza­sem mó­wić nie bę­dzie­my, ale o każ­dej po­mó­wi­my osob­no.

Ha­tha-joga je­st­to ta część fi­lo­zo­ficz­ne­go sys­te­mu jo­gów, któ­ra mówi o stro­nie fi­zycz­nej czło­wie­ka. Przed­mio­tem jej jest tro­ska o cia­ło fi­zycz­ne, jego stan, zdro­wie i siłę, a tak­że o to wszyst­ko, co sprzy­ja pod­trzy­ma­niu w czło­wie­ku na­tu­ral­ne­go i nor­mal­ne­go sta­nu zdro­wia. Ha­tha-joga uczy nor­mal­ne­go try­bu ży­cia i gło­si de­wi­zę, któ­ra już wie­le­kroć roz­le­ga­ła się na za­cho­dzie: "Z po­wro­tem ku przy­ro­dzie". – Ale sam jogi nie po­trze­bu­je wra­cać do przy­ro­dy: on nig­dy od niej nie od­cho­dził, za­wsze trzy­ma­jąc się ści­śle jej wska­zań, nie po­zwo­lił się opę­tać ośle­pia­ją­cej sza­lo­nej po­go­ni za po­zo­ra­mi ze­wnętrz­ne­mi, któ­re zmu­si­ły ludz­kość współ­cze­sną do za­po­mnie­nia o sa­mem ist­nie­niu przy­ro­dy. Moda i próż­ność po­zo­sta­ły obce świa­do­mo­ści jo­gi­na, spo­glą­da on na nie z uśmie­chem, jak pa­trzy się zwy­kle na igrasz­ki dzie­cin­ne, i po­zo­sta­je w ob­ję­ciach mat­ki przy­ro­dy, szu­ka­jąc piesz­czo­ty na jej ło­nie, któ­re za­wsze mu do­star­cza­ło cie­pła i obro­ny.

Ha­tha-joga – to przedew­szyst­kiem przy­ro­da, po­wtó­re przy­ro­da i osta­tecz­nie przy­ro­da. Czło­wiek, na­po­ty­ka­jąc mnó­stwo róż­nych me­tod, pra­wi­deł i teo­r­ji, musi zbli­żać się do nich z py­ta­niem: "któ­ra z nich jest naj­na­tu­ral­niej­sza?" i wy­brać tę, któ­ra naj­bar­dziej się zga­dza z przy­ro­dą.

To samo za­le­ca­my i na­szym czy­tel­ni­kom w tych wy­pad­kach, kie­dy w kwe­stjach zdro­wia, uwa­gę ich po­chła­nia­ją ana­lo­gicz­ne teo­r­je, me­to­dy, pla­ny i idee, któ­re krą­żą w świe­cie za­chod­nim. Na­przy­kład, nie­któ­rzy twier­dzą, że skut­kiem ze­tknię­cia się z zie­mią, czło­wiek tra­ci swój ma­gne­tyzm. Aże­by się po­zbyć tego nie­bez­pie­czeń­stwa, ra­dzą no­sić obu­wie na gu­mo­wych po­de­szwach i ob­ca­sach, i spać na łóż­kach "izo­lo­wa­nych" przy po­mo­cy szkla­nych nó­żek, co po­dob­no nie po­zwa­la zie­mi (na­szej mat­ce przy­ro­dzie) wy­sy­sać z nas tego ma­gne­ty­zmu, w któ­ry ona sama nas za­opa­trzy­ła.

Niech wy­znaw­cy tej teo­r­ji za­py­ta­ją sie­bie: – "Co mówi o tem przy­ro­da?" i aby uświa­do­mić so­bie jej od­po­wiedź, niech wy­obra­żą so­bie, czy może do pra­wi­deł, któ­rych nas na­uczy­ła sama przy­ro­da, wcho­dzić no­sze­nie gu­mo­wych po­de­szew i wy­rób łó­żek ze szkla­ny­mi nóż­ka­mi?

Czy my­śli o ta­kich rze­czach czło­wiek zdro­wy, pe­łen ma­gne­ty­zmu i siły ży­cio­wej? Czy kie­dy­kol­wiek uży­wa­ły ta­kich spo­so­bów rasy, zna­ne ze swej siły fi­zycz­nej? Czy­by zna­lazł się osob­nik, któ­ry­by za­cho­ro­wał dla­te­go, że le­żał na tra­wie? I czy nie na­tu­ral­ny jest po­pęd, któ­ry skła­nia każ­de­go do sia­da­nia na ło­nie mat­ki-zie­mi, lub na ła­wecz­ce dar­nio­wej? Na­wet dziec­ko cią­gle oka­zu­je dą­że­nie do bie­ga­nia boso. Czy noga nie czu­je się lżej bez buta (nie­tyl­ko z gu­mo­wą, ale i ze zwy­czaj­ną po­de­szwą) i czy nie jest przy­jem­nie po­cho­dzić cza­sem boso? Czyż­by gu­mo­we po­de­szwy po­ma­ga­ły do ze­bra­nia w cie­le ludz­kiem ma­gne­ty­zmu i siły ży­cio­wej? Wszyst­kie te przy­kła­dy przy­ta­cza­my tyl­ko dla pro­stej ilu­stra­cji pa­nu­ją­cych na świe­cie błę­dów, nie chcąc by­najm­niej tra­cić cza­su na dys­ku­sję o tym, czy gu­mo­we po­de­szwy i szkla­ne nogi łó­żek sprzy­ja­ją na­gro­ma­dze­niu ma­gne­ty­zmu w czło­wie­ku.

Czło­wiek nie po­zba­wio­ny spo­strze­gaw­czo­ści, bar­dzo pręd­ko sam usły­szy od­po­wiedź przy­ro­dy i zro­zu­mie, że więk­szą część swe­go ma­gne­ty­zmu otrzy­mu­je od zie­mi. Zie­mia to jak­by na­sy­co­na ma­gne­ty­zmem ba­ter­ja, któ­ra za­wsze do­bro­wol­nie i chęt­nie od­da­je swą siłę czło­wie­ko­wi, zu­peł­nie nie my­śląc wy­cią­gać z lu­dzi – swo­ich dzie­ci – tego ma­gne­ty­zmu, któ­re­go sama po­sia­da wię­cej niż do­syć. Wie­le ze współ­cze­snych mod­nych teo­r­ji do­cho­dzi do ta­kiej nie­do­rzecz­no­ści, że nie­za­dłu­go bo­daj za­czną twier­dzić, ja­ko­by świe­że po­wie­trze było dla lu­dzi szko­dli­we i od­bie­ra­ło im siłę.

War­tość każ­dej teo­r­ji, a mię­dzy nie­mi i tej, o któ­rej te­raz mó­wi­my, okre­śla się stop­niem jej na­tu­ral­no­ści i bliz­ko­ści przy­ro­dy. Teo­r­je, idą­cą prze­ciw na­tu­rze naj­le­piej ode­pchnąć – oto za­sa­da; dla­te­go, że przy­ro­da wie, co jest czło­wie­ko­wi po­trzeb­ne, jest bo­wiem jego przy­ja­ciół­ką, nie zaś wro­giem.

Wie­le cen­nych ba­dań na­pi­sa­no już o in­nych ga­łę­ziach sys­te­mu fi­lo­zo­ficz­ne­go jo­gów, ale wszy­scy pi­sa­rze po­mi­ja­li Ha­tha-Jogę, po­prze­sta­jąc na krót­kiej wzmian­ce o niej. Ob­ja­śnia się to po czę­ści tem, że w In­djach ist­nie­je mnó­stwo nie­okrze­sa­nych że­bra­ków, na­le­żą­cych do niż­szej kla­sy fa­ki­rów i po­da­ją­cych się za ha­tha-jo­gów, któ­rzy nie mają przy tym naj­mniej­sze­go po­ję­cia o za­sa­dach na­uki jo­gów. Cała wie­dza tych że­bra­ków ogra­ni­cza się na tym, że na­uczy­li się wła­dać nie­któ­ry­mi nie­za­leż­ny­mi od woli mię­śnia­mi swe­go cia­ła (co do­stęp­ne jest każ­de­mu, o ile ze­chce po­świę­cić czas na od­po­wied­nie ćwi­cze­nia) i po­ka­zu­ją róż­ne "sztu­ki" dla za­ba­wy i roz­ryw­ki po­dróż­ni­ków za­chod­nich, w któ­rych – czę­sto wy­wo­łu­ją tyl­ko od­ra­zę. 0 ile cho­dzi o cie­ka­wość, "sztu­ki", te mogą wy­dać się za­dzi­wia­ją­ce­mi, ale miej­scem dla nich wła­ści­wem jak i dla róż­nych "cza­row­ni­ków" za­chod­nich, są ame­ry­kań­skie budy jar­marcz­ne z opła­tą po 10 gro­szy za miej­sce. Lu­dzie ci z dumą na­przy­kład de­mon­stru­ją od­wrot­ne dzia­ła­nie ru­chu ro­bacz­ko­we­go ki­szek i mię­śnia prze­ły­ko­we­go, po­ka­zu­jąc wstręt­ny ob­raz od­wrot­nej pra­cy na rzą­dów tra­wie­nia, tak, że kul­ka wpro­wa­dzo­na do ki­szek od dołu, prze­cho­dzi do gar­dła przez żo­łą­dek, i zo­sta­je wy­rzu­co­na usta­mi. Dla le­ka­rzy jest to może rzecz bar­dzo cie­ka­wa, lecz dla spe­cja­li­stów (jo­gów rze­czy­wi­stych) – wi­dok od­py­cha­ją­cy i nie god­ny czło­wie­ka.

Wszyst­kie sztu­ki tych rze­ko­mych przed­sta­wi­cie­li Ha­tha-jogi są w tym ro­dza­ju, zgo­ła bez­u­ży­tecz­ne i nie mogą za­in­te­re­so­wać lu­dzi, któ­rzy pra­gnę­li by utrzy­mać cia­ło w sta­nie zdro­wym, nor­mal­nym i funk­cjo­nu­ją­cym pra­wi­dło­wo. Że­bra­cy ci sto­ją na rów­ni z tą kla­są fa­na­ty­ków w In­djach, któ­rzy też na­zy­wa­ją się "jo­ga­mi", a któ­rzy dla ja­kichś za­sad rze­ko­mo re­li­gij­nych, nie myją swe­go cia­ła lub sie­dzą z ręką pod­nie­sio­ną do góry ca­łe­mi la­ta­mi póty, póki ta nie za­cznie usy­chać; inni nie ob­ci­na­ją nig­dy pa­znog­ci na rę­kach tak, że te wra­sta­ją im w cia­ło, lub do tego stop­nia za­cho­wu­ją po­zy­cję nie­ru­cho­mą, że pta­ki wiją so­bie gniaz­da na ich gło­wach. Wszyst­ko to czy­nią oni, chcąc mieć roz­głos "świę­to­ści" wśrod ciem­nych mas i ży­wić się na cu­dzy ra­chu­nek, lud bo­wiem są­dzi, że da­jąc im jał­muż­nę, za­słu­ży so­bie na na­gro­dę w przy­szło­ści. Wszy­scy ci sztuk­mi­strze są to albo zwy­kli oszu­ści, albo okła­mu­ją­cy sami sie­bie fa­na­ty­cy. Są to lu­dzie tego sa­me­go ro­dza­ju, co że­bra­cy, któ­rzy chcąc do­stać w wiel­kich mia­stach Ame­ry­ki i Eu­ro­py jak naj­wię­cej pie­nię­dzy wy­sta­wia­ją na po­kaz swe sztucz­ne rany i ka­lec­twa, a prze­chod­nie szyb­ko rzu­ca­ją im pie­nią­dze, od­wra­ca­jąc oczy od okrop­ne­go wi­do­ku.

Praw­dzi­wy jogi spo­glą­da na ta­kich lu­dzi z głę­bo­kim współ­czu­ciem. Uwa­ża Ha­tha-jogę za na­der waż­ny dział swe­go sys­te­mu fi­lo­zo­ficz­ne­go, po­nie­waż daje ona lu­dziom zdro­we cia­ło – pod­sta­wę pra­cy du­cho­wej i do­stoj­ną sie­dzi­bę du­cha nie­śmier­tel­ne­go.

W tej nie­wiel­kiej książ­ce sta­ra­my się w for­mie pro­stej i ja­snej wy­ło­żyć za­sa­dy na­uki Ha­tha-jogi i przy­ta­cza­my roz­wi­nię­te przez nią prze­pi­sy ży­cia fi­zycz­ne­go jo­gów. Każ­dy prze­pis sta­ra­my się wy­tło­ma­czyć. Przedew­szyst­kiem uwa­ża­my za ko­niecz­ne, użyt­ku­jąc ter­mi­no­lo­gję fi­zjo­lo­gów za­chod­nich, ob­ja­śnić czy­tel­ni­ko­wi róż­ne funk­cje cia­ła ludz­kie­go i wska­zać zgod­ne z na­tu­rą me­to­dy, któ­re czy­tel­nik po­wi­nien so­bie, jak może naj­le­piej przy­swo­ić. Nie jest to "trak­tat me­dycz­ny", nie mó­wi­my tu o le­kar­stwach, ani o le­cze­niu cho­rób; wska­zu­je­my tyl­ko, co na­le­ży czy­nić, aby przy­wró­cić so­bie nor­mal­ny stan zdro­wia. De­wi­zą tej książ­ki jest: Zdro­wy czło­wiek; jej głów­ne za­da­nie po­le­ga na po­ma­ga­niu lu­dziom, by osią­gnę­li ide­ał czło­wie­czeń­stwa nor­mal­ne­go. Są­dzi­my jed­nak, że spo­so­by, któ­re pod­no­szą sto­pień zdro­wia u czło­wie­ka zdro­we­go, mogą też wzmoc­nić zdro­wie cho­re­mu. Ha­tha-joga gło­si tryb ży­cia pra­wi­dło­wy i na­tu­ral­ny, któ­ry wyj­dzie na po­ży­tek każ­de­mu, co się do nie­go za­sto­su­je. Ten tryb ży­cia jest zgod­ny z na­tu­rą i bro­ni me­tod na­tu­ral­nych prze­ciw tym, któ­re po­wsta­ły pod wpły­wem na­szych sztucz­nych przy­zwy­cza­jeń.

Książ­ka na­sza jest tak pro­sta, że wie­lu bo­daj od­rzu­ci ją na stro­nę, nie zna­la­zł­szy w niej cze­goś no­we­go i zaj­mu­ją­ce­go. Jest na­pi­sa­na nie dla tych, któ­rzy cze­ka­ją opo­wie­ści o słyn­nych sztu­kach że­bra­ków-jo­gów, albo o tem, jak ta­kie sztu­ki wy­ko­ny­wać. Nie, na­sza książ­ka nie jest tego ro­dza­ju. Nie na­uczy was ona "ośm­dzie­się­ciu czte­rech po­zy­cji cia­ła"; nie wska­że, jak czy­ścić wnętrz­no­ści, prze­ci­ska­jąc przez nie ka­wa­łek płót­na; jak za­trzy­mać bi­cie ser­ca, lub jak od­wró­cić dzia­ła­nie or­ga­nów tra­wie­nia. Na­sza książ­ka wska­że wam na­to­miast, jak zmu­sić do pra­wi­dło­we­go dzia­ła­nia źle pra­cu­ją­cy or­gan, jak kon­tro­lo – wać mię­śnie, nie­za­leż­ne od woli, któ­re nie chcą nam słu­żyć, a wska­że to dla­te­go, aby zdro­wie wam po­wró­ci­ło, nie zaś, aby na­uczyć was ja­kichś "sztuk".

O cho­ro­bach w na­szej książ­ce pra­wie nie ma mowy. Wo­le­li­śmy po­ka­zać wam lu­dzi zdro­wych – męż­czyzn czy ko­bie­ty – i pro­si­my spoj­rzeć na nich i zro­zu­mieć, co czy­ni ich zdro­wy­mi i siłę ich za­cho­wu­je. Zwra­ca­my wa­szą uwa­gę na to, jak i co oni ro­bią w tym celu; i ra­dzi­my wam iść za ich przy­kła­dem, je­śli chce­cie być do nich po­dob­ni. Oto wszyst­ko, do cze­go dą­ży­my; "wszyst­ko" bar­dzo waż­ne dla was; resz­ta leży w wa­szej mocy.

W na­stęp­nych roz­dzia­łach ob­ja­śni­my, dla­cze­go jo­go­wie trosz­czą się o cia­ło fi­zycz­ne, i wy­kła­da­my za­sa­dy Ha­tha-jogi – jej wia­rę w Ro­zum, kie­ru­ją­cy ży­ciem; w to, że wszę­dzie wiel­ka za­sa­da Ży­cia gra ogrom­ną rolę, i sko­ro jej po­wie­rzy­my sie­bie, sko­ro jej po­zwo­li­my, by nas pro­wa­dzi­ła i nami kie­ro­wa­ła, to cia­ło na­sze bę­dzie się czu­ło wspa­nia­le.

Prze­czy­taj­cie tę książ­kę, a zro­zu­mie­cie, co chcie­li­śmy wam po­wie­dzieć; przyj­mie­cie no­wi­nę, któ­rą pod­ję­li­śmy się wam opo­wie­dzieć. W od­po­wie­dzi na py­ta­nie: – "Co to jest Ha­tha-joga" od­po­wia­da­my: "Prze­czy­taj­cie tę książ­kę do koń­ca, a do­wie­cie się wszyst­kie­go, co wo­gó­le moż­na wie­dzieć o zdro­wiu; uzy­ska­cie wszyst­ko, co moż­na uzy­skać dzię­ki za­war­tym w tej książ­ce pra­wi­dłom, co bę­dzie pięk­nym, obie­cu­ją­cym po­wo­dze­nie po­cząt­kiem na dro­dze tej wie­dzy, do któ­rej dą­ży­cie!" –ROZ­DZIAŁ II. TRO­SKA JO­GÓW O CIA­ŁO FI­ZYCZ­NE.

Ob­ser­wa­tor przy­pad­ko­wy może ła­two dojść do wnio­sku, że fi­lo­zo­fja Jo­gów cier­pi na oczy­wi­stą nie­kon­se­kwen­cję; z jed­nej stro­ny twier­dzi, że cia­ło fi­zycz­ne jest tyl­ko ma­ter­ja­łem i nie ma żad­ne­go zna­cze­nia w po­rów­na­niu z wyż­szą ist­no­ścią czło­wie­ka; z dru­giej zaś prze­pi­su­je swym uczniom, aby gor­li­wie i bacz­nie sta­ra­li się roz­wi­jać, od­ży­wiać, tre­no­wać i ćwi­czyć to cia­ło fi­zycz­ne. W rze­czy sa­mej prze­cież dział na­uki jo­gów – Ha­tha-joga – jest po­świę­co­ny tro­sce o cia­ło i szcze­gó­ło­wo wy­kła­da swym wy­znaw­com za­sa­dy wy­cho­wa­nia roz­wo­ju fi­zycz­ne­go.

Wie­lu po­dróż­ni­ków z Za­cho­du w In­djach, wi­dząc, jak wiel­ką rolę gra w umy­śle jo­gów cia­ło fi­zycz­ne, jak wie­le po­świę­ca­ją mu sta­rań i cza­su, wnio­sło, że cały sys­tem fi­lo­zo­ficz­ny jo­gów, to nic wię­cej, jeno wschod­nia for­ma kul­tu­ry fi­zycz­nej, któ­rą stu­dju­ją może szcze­gó­ło­wiej, lecz któ­ra nie za­wie­ra w so­bie nic "du­cho­we­go". Ta­kie mnie­ma­nie świad­czy, że lu­dzie ci są­dzą tyl­ko z po­zo­rów, nie po­tra­fią zaś uchy­lić za­sło­ny, okry­wa­ją­cej istot­ną treść rze­czy. Zby­tecz­ną by­ło­by rze­czą ob­ja­śnić na­szym czy­tel­ni­kom, dla­cze­go jo­go­wie tak się trosz­czą o cia­ło.

Chy­ba też nie ma po­trze­by tło­ma­czyć uka­za­nia się tej książ­ki, któ­rej cel sta­no­wi dać stu­dju­ją­cym sys­tem jo­gów – prze­pi­sy i nor­my wy­cho­wa­nia i pra­wi­dło­we­go roz­wo­ju cia­ła fi­zycz­ne­go.

Czy­tel­ni­cy wie­dzą, że zgod­nie z po­glą­dem jo­gów czło­wie­ka re­al­ne­go nie sta­no­wi cia­ło. Jo­go­wie wie­dzą, że nie­śmier­tel­ne "Ja", któ­re w więk­szym lub mniej­szym stop­niu leży w świa­do­mo­ści każ­de­go czło­wie­ka, nie jest cia­łem fi­zycz­nym; cia­ło słu­ży owe­mu "Ja" ku wy­po­wie­dze­niu się. –

Jo­go­wie wie­dzą, że cia­ło, to niby odzież, któ­rą cza­sem duch wkła­da na sie­bie. Wie­dzą, co to jest cia­ło, i da­le­cy są od uwa­ża­nia go za wła­ści­we "Ja" czło­wie­ka, ale wie­dzą też, że cia­ło jest na­rzę­dziem do prze­ja­wu i dzia­łał – no­ści du­cha; że po­wło­ka cie­le­sna jest ko­niecz­na dla wy­ka­za­nia praw­dzi­wej isto­ty czło­wie­ka i do­sko­na­le­nia jej w da­nym sta­djum roz­wo­ju. Wie­dzą, że cia­ło jest świą­ty­nią du­cha i ro­zu­mie­ją, że tro­ska o cia­ło jest za­da­niem, ma­ją­cym na celu jed­no­cze­śnie i roz­wój wyż­szych sił czło­wie­ka. – Prze­cież w cho­rym i źle roz­wi­nę­tym cie­le myśl nie może dzia­łać pra­wi­dło­wo; ta­kie cia­ło nie jest god­nym na­rzę­dziem swe­go wład­cy – du­cha.

Jo­go­wie przy­swo­ili so­bie ten punkt wi­dze­nia i opie­ra­ją się na za­sa­dzie, że cia­ło win­no znaj­do­wać się pod nie­usta­ją­cą kon­tro­lą du­cha i two­rzyć jak­by in­stru­ment, po­słusz­ny każ­de­mu do­tknię­ciu ręki wła­ści­cie­la.

Jo­go­wie wie­dzą, że bez­wa­run­ko­wo pod­le­gać ro­zu­mo­wi może tyl­ko pra­wi­dło­wo wy­ćwi­czo­ne, od­ży­wia­ne i roz­wi­nię­te cia­ło, do­brze zaś roz­wi­nię­te cia­ło po­wni­no być przedew­szyst­kiem zdro­we i krzep­kie. Oto dla­cze­go jo­go­wie zwra­ca­ją tak bacz­ną uwa­gę na fi­zycz­ną stro­nę swej isto­ty; oto dla­cze­go wschod­ni sys­tem wy­cho­wa­nia fi­zycz­ne­go – Ha­tha-joga – sta­no­wi część skła­do­wą na­uki jo­gów.

Stron­ni­cy za­sad za­chod­niej kul­tu­ry fi­zycz­nej dążą do roz­wo­ju cia­ła dla cia­ła, my­śląc, że ono jest sa­mym czło­wie­kiem. Jo­go­wie, roz­wi­ja­jąc cia­ło, wie­dzą, że ono jest tyl­ko na­rzę­dziem wyż­szych pier­wiast­ków czło­wie­ka, i że po­win­ni do­sko­na­lić na­rzę­dzie wy­łącz­nie po to, aby mo­gło słu­żyć roz­wo­jo­wi du­szy. Po­spo­li­ci zwo­len­ni­cy wy­cho­wa­nia fi­zycz­ne­go za­do­wa­la­ją się tym, że wzmac­nia­ją mię­śnie ca­łym sze­re­giem pro­stych ćwi­czeń me­cha­nicz­nych. Jo­go­wie oświe­tla­ją swe za­da­nie my­ślą i roz­wi­ja­ją nie tyl­ko mię­śnie, lecz każ­dy or­gan, każ­dą ko­mór­kę, i każ­dą część cia­ła, ucząc się jed­no­cze­śnie kon­tro­lo­wać czę­ści swe­go or­ga­ni­zmu tak za­leż­ne od woli jak i nie­za­leż­ne, – co jest zu­peł­nie obce przed­sta­wi­cie­lom za­chod­nich szkół roz­wo­ju fi­zycz­ne­go.

Za­mie­rza­my po­ka­zać czy­tel­ni­kom wszyst­kie me­to­dy na­uki jo­gów, od­no­szą­ce się do roz­wo­ju cia­ła fi­zycz­ne­go. Je­ste­śmy prze­ko­na­ni, że ten, co bę­dzie uważ­nie i sta­ran­nie sto­so­wał się do na­szych wska­zó­wek, zo­sta­nie szczo­drze wy­na­gro­dzo­ny za czas na tę pra­cę po­świę­co­ny, sta­nie się pa­nem swe­go wspa­nia­le roz­wi­nię­te­go cia­ła fi­zycz­ne­go, któ­rem mógł­by się chlu­bić, jak chlu­bi się skrzy­pek-wir­tu­oz swe­mi skrzyp­ca­mi Stra­di­va­riu­sa, co to pra­wie świa­do­mie od­po­wia­da­ją na każ­de do­tknię­cie smycz­ka lub jak do­świad­czo­ny maj­ster chlu­bi się ja­kimś do­sko­na­łym przy­rzą­dem, da­ją­cym mu moż­ność wzbo­ga­ca­nia świa­ta wy­ro­ba­mi pięk­ne­mi i po­ży­tecz­ne­mi.ROZ­DZIAŁ III. PRA­CA AR­CHI­TEK­TA BO­SKIE­GO.

Fi­lo­zo­fja jo­gów uczy, że każ­da jed­nost­ka otrzy­mu­je od Boga do­sto­so­wa­ną do swych po­trzeb ma­chi­nę fi­zycz­ną i środ­ki do utrzy­ma­nia tej ma­chi­ny w po­rząd­ku oraz do na­pra­wy uszko­dzeń, ja­kie w niej za­cho­dzą z po­wo­du nie­dbal­stwa czło­wie­ka…

Jo­go­wie wie­rzą, że cia­ło ludz­kie stwo­rzo­ne zo­sta­ło przez wiel­ki Ro­zum. Or­ga­nizm uwa­ża­ją za ma­chi­nę, któ­rej kon­cep­cja i wy­ko­na­nie świad­czą o wiel­kiej mą­dro­ści i tro­skli­wo­ści Stwór­cy. Jo­go­wie wie­dzą, iż cia­ło ist­nie­je tyl­ko dla­te­go, że ist­nie­je wiel­ki Ro­zum, któ­ry dzia­ła w cie­le fi­zycz­nem; wie­dzą, że do­pó­ki osob­nik zga­dza swe czy­ny z pra­wem Bo­skim, za­cho­wu­je zdro­wie i moc Sko­ro tyl­ko od­stą­pi od tego pra­wa, na­tych­miast uka­zu­ją się w nim: dys­har­mon­ja i cho­ro­ba. Z punk­tu wi­dze­nia Jo­gów śmiesz­nem by­ło­by przy­pusz­cze­nie, że wiel­ki Ro­zum, po­wo­ław­szy do ży­cia prze­pięk­ne cia­ło ludz­kie, po­rzu­cił je na pa­stwę losu; wie­dzą oni, że każ­dą funk­cją or­ga­ni­zmu ludz­kie­go kie­ru­je Ro­zum, któ­re­mu moż­na po­wie­rzyć się bez trwo­gi.

Ro­zum, któ­re­go prze­ja­wy na­zy­wa­my "Przy­ro­dą", "Za­sa­dą ży­cia" i t… p… imio­na­mi – cią­gle dąży do na­pra­wie­nia wszyst­kich uszko­dzeń; po­wo­du­je go­je­nie się ran, zra­sta­nie zła­ma­nych ko­ści; usu­wa sub­stan­cje szko­dli­we, na­gro­ma­dzo­ne w or­ga­ni­zmie; – oto ty­sią­ce środ­ków, ja­kich Ro­zum uży­wa, aby pod­trzy­mać pra­wi­dło­wy ruch na­szej ma­chi­ny. Czę­sto to, co wy­da­je się nam cho­ro­bą, w rze­czy­wi­sto­ści jest wła­śnie do­bro­czyn­nym dzia­ła­niem na­tu­ry, któ­ra dąży do usu­nię­cia wy­two­rów ja­do­wi­tych, co się z na­szej winy prze­do­sta­ły do or­ga­ni­zmu i nie mogą się z nie­go wy­zwo­lić.

Obacz­my, co to jest cia­ło. Wy­obraź­my so­bie, że du­sza szu­ka sie­dzi­by cza­so­wej, w któ­rej mo­gła­by prze­pę­dzić dany okres swe­go ist­nie­nia. Okul­ty­ści wie­dzą, że do pew­ne­go cha­rak­te­ru prze­ja­wów du­szy, jest jej nie­zbęd­na po­wło­ka cie­le­sna.

Spoj­rzyj­my, ja­kie wy­ma­ga­nia sta­wia du­sza po­trzeb­ne­mu so­bie cia­łu i czy przy­ro­da za­spa­ka­ja te wy­ma­ga­nia.

Przedew­szyst­kiem du­szy po­trzeb­ny jest nad­zwy­czaj zło­żo­ny fi­zycz­ny or­gan my­śli, cen­tra­la, skąd by mo­gła ona kie­ro­wać dzia­łal­no­ścią cia­ła. Przy­ro­da daje jej taki or­gan za­dzi­wia­ją­cy, two­rzy mózg, w któ­rym za­war­te moż­li­wo­ści są nam do­tych­czas mało zna­ne. Ta cześć mó­zgu, któ­rą pra­cu­je czło­wiek w obec­nym sta­djum swe­go roz­wo­ju, sta­no­wi za­le­d­wie nie­wiel­ką część ca­łej po­wierzch­ni mó­zgu; po­zo­sta­ła część ocze­ku­je jesz­cze dal­szej ewo­lu­cji rasy ludz­kiej.

Na­stęp­nie du­sza szu­ka or­ga­nów, zdol­nych do przyj­mo­wa­nia i za­trzy­my­wa­nia wra­żeń świa­ta ze­wnętrz­ne­go. Od­po­wia­da­jąc na to żą­da­nie, przy­ro­da two­rzy oko, ucho, nos, or­ga­ny sma­ku, węch, oraz wraż­li­we ner­wy. Oprócz tego na­tu­ra prze­cho­wu­je w za­pa­sie i inne or­ga­ny re­cep­tyw­ne, do­pó­ki ludz­kość nie od­czu­je ich po­trze­by.

Na­stęp­nie mózg musi być w ko­mu­ni­ka­cji z róż­ne­mi czę­ścia­mi cia­ła. Dla­te­go przy­ro­da w za­dzi­wia­ją­cy spo­sób prze­sia­ła całe cia­ło ner­wa­mi, na po­do­bień­stwo dru­tów te­le­gra­ficz­nych; po nich mózg otrzy­mu­je de­pe­sze od wszyst­kich czę­ści cia­ła, uprze­dze­nia o nie­bez­pie­czeń­stwach, skar­gi, wo­ła­nia o po­moc i t… d.

Prócz tego cia­ło win­no mieć moż­ność po­ru­sza­nia się, gdyż nie za­da­wa­la się ono ży­ciem ro­śli­ny i pra­gnie "zmie­niać miej­sce".

Dąży do zdo­by­wa­nia róż­nych rze­czy i uży­wa­nia ich zgod­nie ze swe­mi po­trze­ba­mi. Przy­ro­da daje mu koń­czy­ny oraz mię­śnie i ścię­gna, za po­mo­cą któ­rych koń­czy­ny mogą dzia­łać.

Cia­łu po­trzeb­ne jest rusz­to­wa­nie, któ­re nada­wa­ło by mu for­mę, bro­ni­ło­by od ude­rzeń, da­wa­ło mu siłę i twar­dość, słu­ży­ło by mu jako pod­sta­wa. Przy­ro­da two­rzy rusz­to­wa­nie kost­ne, zna­ne pod na­zwą Szkie­le­tu – za­dzi­wia­ją­cy me­cha­nizm, god­ny naj­bacz­niej­szych stu­djów. Na­stęp­nie du­sza szu­ka środ­ka fi­zycz­ne­go ku ob­co­wa­niu cia­ła z du­sza­mi. I śro­dek tego ob­co­wa­nia po­wsta­je, jako or­ga­ny słu­chu i mowy.

Cia­ło wy­ma­ga sys­te­mu, roz­no­szą­ce­go ma­ter­je po­żyw­ne po wszyst­kich jego czę­ściach, aby od­na­wiać, do­peł­niać, po­pra­wiać i wzmac­niać wszyst­kie od­dziel­ne or­ga­ny.

Oprócz tego nie­zbęd­nym jest, by zby­tecz­ne, ze­psu­te pro­duk­ty zbie­ra­ły się do ogól­ne­go kre­ma­tor­jum, prze­pa­la­ły się w nim i były usu­wa­ne z or­ga­ni­zmu.

Przy­ro­da two­rzy ży­cio­daj­ną krew, ar­ter­je i żyły, przez któ­re krew roz­cho­dzi się po cie­le i speł­nia swe za­da­nie, a rów­nież płu­ca w któ­rych krew na­sy­ca się tle­nem i gdzie spa­la­ją się ma­ter­ja­ły zby­tecz­ne.

Aby od­na­wiać i po­pra­wiać swe or­ga­ny, cia­ło po­trze­bu­je sub­stan­cji, wpro­wa­dza­nych z ze­wnątrz. Przy­ro­da daje mu or­ga­ny, któ­re przyj­mu­ją po­karm, tra­wiąc go i wy­dzie­la­jąc zeń soki po­żyw­ne, do­pro­wa­dza­ją do sta­nu ła­two po­chła­nial­ne­go i wy­rzu­ca­ją z cia­ła reszt­ki nie­po­trzeb­ne.

Wkoń­cu, cia­ło ob­da­rzo­ne jest zdol­no­ścią wy­twa­rza­nia po­dob­nych so­bie istot i do­star­cza­nia dru­gim du­szom sie­dzib cie­le­snych.

Ba­da­nie cu­dow­ne­go me­cha­ni­zmu i pra­cy cia­ła ludz­kie­go jest wdzięcz­nym za­da­niem dla każ­de­go z nas, z tej na­uki bo­wiem czło­wiek czer­pie naj­bar­dziej prze­ko­ny­wa­ją­ce do­wo­dy ist­nie­nia w przy­ro­dzie wiel­kie­go Ro­zu­mu; wi­dzi dzia­ła­nie wiel­kiej za­sa­dy ży­cia, upew­nia się, że cia­ło nie jest wy­two­rem śle­pe­go przy­pad­ku lub nie­spo­dzian­ki, lecz jest dzie­łem wiel­kiej mą­dro­ści.

Ba­da­jąc cia­ło, czło­wiek uczy się wie­rzyć w Ro­zum. Wie­rzyć w to, że je­że­li Ro­zum po­wo­łał go do ist­nie­nia fi­zycz­ne­go, to bę­dzie go pro­wa­dził w ży­ciu, że siły, któ­re pod­ję­ły się opie­ko­wać nim wte­dy, opie­ku­ją się nim te­raz, i będą nim opie­ko­wać się wiecz­nie.

Je­że­li na­stro­imy się do przy­ję­cia wiel­kich za­sad ży­cia – sko­rzy­sta­my ogrom­nie; gdy bę­dzie­my się ich lę­ka­li i szli z nie­uf­no­ścią na ich spo­tka­nie, to na­pew­no na­ra­zi­my się na cier­pie­nia.ROZ­DZIAŁ IV. SIŁA ŻY­CIO­WA – NASZ SPRZY­MIE­RZE­NIEC.

Roz­po­wszech­nio­ne jest mnie­ma­nie, że cho­ro­ba jest to ja­kaś isto­ta od­ręb­na, rzecz re­al­na, prze­ciw­sta­wie­nie zdro­wia. To fałsz. Zdro­wie – to na­tu­ral­ny stan czło­wie­ka, cho­ro­ba zaś – to po­pro­stu brak zdro­wia. Czło­wiek, któ­ry pro­wa­dzi ży­cie zgod­nie z pra­wa­mi przy­ro­dy, nie może być cho­ry. Ale niech tyl­ko na­ru­szy ja­kie­kol­wiek pra­wo, to na­tych­miast po­wsta­ją wa­run­ki nie­nor­mal­ne, i uka­zu­ją się róż­ne symp­to­ma­ty, któ­re no­szą na­zwę ta­kiej lub in­nej cho­ro­by, w rze­czy sa­mej symp­to­ma­ty "cho­ro­by" – to nie cho­ro­ba, lecz usi­ło­wa­nie przy­ro­dy, by usu­nąć nie­nor­mal­ne wa­run­ki i przy­wró­cić pra­wi­dło­we dzia­ła­nie or­ga­ni­zmu.

Za­nad­to przy­wy­kli­śmy uwa­żać cho­ro­bę za ja­kąś sa­mo­dziel­ną isto­tę i cią­gle mó­wi­my o niej jako o ta­kiej. Mó­wi­my, że "ona" na­pa­da na nas, że "ona" za­gnieź­dzi­ła się w tym lub owym or­ga­nie, że "ona" roz­wi­ja się w okre­ślo­ny spo­sób, że "ona" jest bar­dzo sil­na lub sła­ba, że nie moż­na "jej" wy­le­czyć, lub na­odw­rót, le­czy się "ją" bar­dzo ła­two i t… p. Uwa­ża­my ją za isto­tę ob­da­rzo­ną cha­rak­te­rem, ce­lo­wo­ścią i in­ne­mi przy­mio­ta­mi ży­cio­we­mu Wy­obra­ża­my so­bie cho­ro­bę, jako coś ta­kie­go, co może nami za­wład­nąć i wy­rzą­dzić nam szko­dę. "Wy­da­je się ona nam wil­kiem w owczar­ni, li­sem w kur­ni­ku, szczu­rem… w spi­chrzu i wal­czy­my z nią, jak z dzi­kim zwie­rzę­ciem. Dą­ży­my do za­bi­cia jej, lub przy­najm­niej wy­stra­sze­nia.

Lecz przy­ro­da nie jest czemś nie­trwa­łym i nie­pew­nym. Ży­cie w ludz­kim cie­le prze­ja­wia się we­dług pew­nych praw ści­śle okre­ślo­nych; pły­nie ono po swej lin­ji okre­ślo­nej, roz­wi­ja­jąc się po­wo­li, póki nie do­się­gnie ze­ni­tu; na­stęp­nie stop­nio­wo schy­la się ku za­cho­do­wi do chwi­li, gdy du­sza, za­koń­czyw­szy prze­zna­czo­ne jej w tym cie­le po­słan­nic­twa, nie opu­ści cia­ła, jak sta­re znisz­czo­ne ubra­nie, i nie przej­dzie do na­stęp­ne­go okre­su swe­go roz­wo­ju. W za­mia­ry przy­ro­dy zu­peł­nie nie­wcho­dzi­ło to, że czło­wiek ma się roz­stać z cia­łem, póki nie do­się­gnął po­de­szłe­go wie­ku; jo­go­wie wie­dzą, że gdy­by lu­dzie od dzie­ciń­stwa prze­strze­ga­li praw przy­ro­dy, to śmierć z cho­ro­by w mło­dym wie­ku by­ła­by taką rzad­ko­ścią, jak śmierć z nie­szczę­śli­we­go wy­pad­ku.

W każ­dym cie­le fi­zycz­nem znaj­du­je się pew­na siła ży­cio­wa, któ­ra wciąż dzia­ła ku na­sze­mu do­bru; nie uwa­ża­jąc na to, że my lek­ko­myśl­nie na­ru­sza­my za­sad­ni­cze pod­sta­wy ży­cia pra­wi­dło­we­go. Czę­sto to, co na­zy­wa­my cho­ro­bą – jest po­pro­stu dzia­ła­niem ochron­nem siły ży­cio­wej; jej ce­lem jest wy­rów­nać wy­rzą­dzo­ne uszko­dze­nia.

Nie jest to krok wstecz, jaki czy­ni żywy or­ga­nizm, lecz prze­ciw­nie – krok na­przód. Dzia­ła­nie wy­da­je się nie­pra­wi­dło­wem dla­te­go, że nie­pra­wi­dło­we­mi są wa­run­ki i cały wy­si­łek siły ży­cio­wej jest skie­ro­wa­ny na wzno­wie­nie pra­cy pra­wi­dło­wej.

Pierw­szą wiel­ką za­sa­dą siły ży­cio­wej – jest s a m oza­cho­wa­nie, któ­re wy­stę­pu­je wszę­dzie, gdzie prze­ja­wia się ży­cie. Pod jej wpły­wem sa­miec i sa­mi­ca od­czu­wa po­pęd płcio­wy; ten to in­stynkt żywi za­ro­dek w ło­nie mat­ki; zmu­sza mat­kę, że ta bo­ha­ter­sko zno­si męki ma­cie­rzyń­stwa, ro­dzi­ców zaś, że bro­nią swe­go po­tom­stwa we wszel­kich na­wet naj­mniej przy­ja­znych oko­licz­no­ściach.

Dla­cze­go? Dla­te­go, że w tym wszyst­kim prze­ja­wia się in­stynkt za­cho­wa­nia ga­tun­ku.

Lecz temu in­stynk­to­wi nie ustę­pu­je by­najm­niej dru­gi, in­stynkt ży­cia in­dy­wi­du­al­ne­go. "Wszyst­ko co czło­wiek po­sia­da, go­tów jest od­dać za swo­je ży­cie", mówi pe­wien uczo­ny. Je­że­li te sło­wa nie są od­zwier­cie­dle­niem po­jęć lu­dzi o roz­wi­nię­tej kul­tu­rze, po­mi­mo to są do­kład­ną ilu­stra­cją za­sa­dy sa­mo­za­cho­wa­nia. In­stynkt sa­mo­za­cho­waw­czy nie gnieź­dzi się w in­tel­lek­cie czło­wie­ka, umiesz­czo­ny jest głę­biej i jest pod­sta­wą na­sze­go ist­nie­nia. Jest to in­stynkt, któ­ry czę­sto zwal­cza­ją mo­ty­wy in­te­lek­tu. Czę­sto zmu­sza on czło­wie­ka "rzu­cać się do uciecz­ki" choć czło­wiek po­sta­no­wił wy­trwać w nie­bez­pie­czeń­stwie, roz­bit­ka uczy na­ru­szać pra­wa cy­wi­li­za­cji, uczy za­bi­jać, i zja­dać to­wa­rzy­sza i ga­sić pra­gnie­nie jego krwią. W strasz­li­wej "Czar­nej dziu­rze", gdzie pod­czas po­wsta­nia "Si­pa­jów", udu­si­li się, w strasz­nej wal­ce o łyk po­wie­trza, wtrą­ce­ni tam ofi­ce­ro­wie i żoł­nie­rze an­giel­scy, in­stynkt ten zmie­nił czło­wie­ka w dzi­kie zwie­rzę. Cią­gle i wszę­dzie stwier­dza on swą wła­dzę. Tam, gdzie jest ży­cie, dąży do za­cho­wa­nia ży­cia; gdzie jest zdro­wie, za­cho­wu­je zdro­wie. Czę­sto wy­wo­łu­je cho­ro­bę, by wró­cić nam zdro­wie; przy­no­si cho­ro­bę, by uwol­nić nas od szko­dli­wych sub­stan­cyi, któ­rym na­sze nie­dbal­stwo i lek­ko­myśl­ność otwo­rzy­ły dro­gę do na­sze­go or­ga­ni­zmu.

In­stynkt sa­mo­za­cho­waw­czy, ujaw­nia­ny przez siłę ży­cio­wą, tak samo pew­nie uka­zu­je nam dro­gę do zdro­wia, jak pew­ne pra­wo zmu­sza igłę ma­gne­so­wą, że ta cią­gle zwra­ca się na pół­noc. Czę­sto scho­dzi­my z tej dro­gi, nie zwa­ża­jąc na im­puls, co nas ostrze­ga; lecz pe­wien bo­dziec ist­nie­je w nas sta­le. Przez nas prze­ma­wia ten sam in­stynkt, dzię­ki któ­re­mu ziar­no pusz­cza pędy i roz­py­cha­jąc na swej dro­dze prze­szko­dy, wie­lo­krot­nie prze­ra­sta­ją­ce jego wła­sną wagę, nie­omyl­nie prze­bi­ja so­bie dro­gę do słoń­ca. Siłą tego in­stynk­tu mło­de drzew­ko za­wsze dąży wzwyż od zie­mi; ko­rze­nie ro­ślin roz­po­ście­ra­ją się to w górę to w dół, lecz w każ­dym wy­pad­ku, mimo masy kie­run­ków, każ­dy ko­rzo­nek wy­bie­rze so­bie dro­gę, któ­ra mu jest nie­zbęd­ną i każ­dy ruch jest pra­wi­dło­wy. W wy­pad­kach ran – siła ży­cio­wa le­czy ranę, dzia­ła­jąc za­dzi­wia­ją­co mą­drze i do­kład­nie. W ra­zie zła­ma­nia ko­ści wy­star­czy, by chi­rurg zło­żył zła­ma­ne, i umoc­nił je w po­ło­że­niu na­tu­ral­nym, a wiel­ka siła ży­cio­wa sama do­ko­na resz­ty, t… j… zmu­si do zro­śnię­cia się zła­ma­ne czę­ści. Je­że­li przy upad­ku pęk­ną ścię­gna i mię­śnie, dość gdy za­cho­wa się pew­ną ostroż­ność w ru­chach, a siła ży­cio­wa sama po­dej­mu­je się pra­cy i czer­piąc z or­ga­ni­zmu po­trzeb­ne ma­ter­je, wy­rów­ny­wa uszko­dze­nia.

Wszy­scy le­ka­rze wie­dzą, bo tego uczy i me­dy­cy­na, że je­że­li czło­wiek znaj­du­je się w do­brych wa­run­kach fi­zycz­nych, to pra­wie przy wszyst­kich cho­ro­bach siła ży­cio­wa go uzdra­wia, z wy­jąt­kiem tych wy­pad­ków, kie­dy ży­cio­we or­ga­ny są zruj­no­wa­ne. Prze­ciw­nie, je­że­li or­ga­nizm się pod­dał, to wy­zdro­wie­nie po­stę­pu­je znacz­nie trud­niej, a cza­sem jest zu­peł­nie nie­moż­li­we, po­nie­waż ener­gja siły ży­cio­wej zo­sta­ła na­ru­szo­ną i wa­run­ki dzia­ła­nia da­nych or­ga­nów są po­psu­te. Za­wsze w każ­dym ra­zie moż­na być pew­nym, że siła ży­cio­wa uczy­ni dla nas wszyst­ko, co od niej za­le­ży. Cho­ciaż nie może ona speł­nić wszyst­kie­go, to jed­nak nig­dy rąk nie opusz­cza; przy­sto­so­wu­je się do wszyst­kich oko­licz­no­ści i wal­czy ze złem, jak może.

Roz­wiąż jej ręce, a bę­dzie utrzy­my­wać się w sta­nie zu­peł­ne­go zdro­wia; ogra­nicz ją wa­run­ka­mi ży­cia bez­myśl­ne­go i nie­na­tu­ral­ne­go, a prze­cież bę­dzie ona sta­rać się o to, by prze­pro­wa­dzić cię przez te wa­run­ki, i słu­żyć ci bę­dzie do koń­ca, nie ba­cząc na twój nie­roz­są­dek i nie­wdzięcz­ność. Bę­dzie wal­czy­ła za cie­bie do ostat­niej kro­pli krwi.

Za­sa­da przy­sto­so­wa­nia się wy­stę­pu­je rów­nież we wszyst­kich for­mach ży­cia; ziar­no, któ­re upa­dło w szcze­li­nę skal­ną, po­mi­mo to pusz­cza pędy, któ­re bądź Wiją się po ska­le, zmie­nia­jąc swój zwy­kły kształt, bądź, o ile są dość sil­ne, roz­sa­dza­ją ska­łę i za­cho­wu­ją swo­je ce­chy nor­mal­ne. Tak samo i czło­wiek może żyć i na­wet być szczę­śli­wym w każ­dym kli­ma­cie i we wszel­kich wa­run­kach jego siła ży­cio­wa do­sto­so­wu­je się do róż­no­rod­nych wa­run­ków; tam, gdzie nie może roz­sa­dzić ska­ły, pusz­cza pędy o for­mie nie­co ska­żo­nej, lecz mimo to ży­wej i rześ­kiej.

Ża­den or­ga­nizm nie może za­cho­ro­wać, do­pó­ki prze­strze­ga­my pra­wi­dło­wych wa­run­ków za­cho­wa­nia zdro­wia. Zdro­wie – to ży­cie w nor­mal­nych wa­run­kach, gdy cho­ro­ba jest ży­ciem w wa­run­kach nie­przy­ja­znych. Wa­run­ków, któ­re uczy­ni­ły czło­wie­ka zdro­wym i sil­nym, na­le­ży prze­strze­gać da­lej, żeby pod­trzy­mać swe siły i zdro­wie. W zwy­kłych oko­licz­no­ściach dzia­łal­ność siły ży­cio­wej nie jest ni­czem skrę­po­wa­na, gdy w nie­pra­wi­dło­wych prze­ja­wia się nie­zu­peł­nie; wcze­śniej lub póź­niej na­stę­pu­je to, co na­zy­wa­my cho­ro­bą. Cy­wi­li­za­cja stwo­rzy­ła nam mniej lub wię­cej nie­pra­wi­dło­wy tryb ży­cia i sile ży­cio­wej jest trud­niej pra­co­wać tak, jak­by ona so­bie ży­czy­ła. Ja­da­my nie­pra­wi­dło­wo, nie­pra­wi­dło­wo sy­pia­my, pi­ja­my, od­dy­cha­my, i odzie­wa­my się. "Ro­bi­my wszyst­ko nie tak, jak trze­ba i nie ro­bi­my tego, co ro­bić na­le­ży. Dla­te­go nie po­sia­da­my zdro­wia" – lub, trze­ba do­dać, po­sia­da­my go tak mało, jak tyl­ko być może.

Za­trzy­ma­li­śmy się na za­gad­nie­niu o do­bro­czyn­nym wpły­wie siły ży­cio­wej dla­te­go, że zwy­kle opusz­cza­ją tę kwe­stje lu­dzie, któ­rzy jej nie ba­da­li spe­cjal­nie. Lecz za­gad­nie­nie to sta­no­wi przed­miot Ha­tha-jogi i wcho­dzi do fi­lo­zo­fji jo­gów, któ­rzy po­świę­ca­ją mu bacz­ną uwa­gę w swym ży­ciu. Wie­dzą oni, że dla czło­wie­ka siła ży­cio­wa jest pew­nym i krzep­kim sprzy­mie­rzeń­cem i sta­ra­ją się mu jak­najm­niej prze­ciw­dzia­łać. Jo­go­wie wie­dzą, że siła ży­cio­wa czu­wa za­wsze nad nimi trosz­cząc się o ich zdro­wie i po­wo­dze­nie i z nie­ogra­ni­czo­ną uf­no­ścią po­le­ga­ją na niej.

Dzia­ła­nie Ha­tha-jogi w znacz­nej mie­rze za­le­ży od spo­so­bów, któ­re w więk­szo­ści wy­pad­ków ob­li­czo­ne są tak, aby współ­dzia­łać z siłą ży­cio­wą w jej swo­bod­nej i nie­za­leż­nej pra­cy nad czło­wie­kiem. Wszyst­kie na­sze me­to­dy i ćwi­cze­nia dążą do te­goż celu. Za­da­nie Ha­tha-jogi leży w oczysz­cze­niu i przy­go­to­wa­niu do­god­nej dro­gi dla siły ży­cio­wej. Prze­strze­gaj­cie na­szych prze­pi­sów, a w cie­le wa­szym wszyst­ko bę­dzie dzia­łać spraw­nie.ROZ­DZIAŁ V. LA­BO­RA­TO­RIUM CIA­ŁA.

Małe to dzieł­ko nie jest uło­żo­ne jako pod­ręcz­nik fi­zjo­lo­gji, lecz po­nie­waż wie­lu na­wet z wy­kształ­co­nych lu­dzi pra­wie nie ma po­ję­cia o cha­rak­te­rze, funk­cjach i zna­cze­niu od­dziel­nych or­ga­nów cia­ła: więc uwa­ża­my za ko­niecz­ne po­wie­dzieć kil­ka słów o naj­waż­niej­szych or­ga­nach, ma­ją­cych zwią­zek z tra­wie­niem i przy­swa­ja­niem po­ży­wie­nia, pod­trzy­mu­ją­ce­go cia­ło – o tych or­ga­nach, z któ­rych skła­da się la­bo­ra­tor­jum or­ga­ni­zmu ludz­kie­go.

Pierw­szem na­rzę­dziem na­szej ma­chi­ny tra­wie­nia, są zęby. Przy­ro­da ob­da­rzy­ła nas zę­ba­mi, aby­śmy mo­gli roz­dzie­rać i miaż­dżyć po­ży­wie­nie, do­pro­wa­dza­jąc je do ta­kie­go sta­nu, w któ­rym naj­ła­twiej może na nie po­dzia­łać śli­na i sok żo­łąd­ko­wy w któ­rym prze­cho­dzi ono w stan płyn­ny, a jego czę­ści po­żyw­ne mogą być ła­two przy­swo­jo­ne przez cia­ło. Są to rze­czy zna­ne po­wszech­nie, lecz mało lu­dzi w sa­mej rze­czy swe­mi czy­na­mi do­wo­dzi, że wie poco po­sia­da zęby. Ły­ka­ją po­ży­wie­nie, jak­by zęby były tyl­ko dla oka, to jest po­stę­pu­ją tak, jak­by przy­ro­da ob­da­rzy­ła ich wo­lem, w któ­rym po­dob­nie jak kury, mo­gli­by póź­niej roz­mięk­czyć po­łknię­te ja­dło. Mu­si­my pa­mię­tać, że przy­ro­da ob­da­rza­jąc nas zę­ba­mi, mia­ła w tem cel okre­ślo­ny, bo gdy­by chcia­ła, by­śmy ły­ka­li po­ży­wie­nie, nie żu­jąc go, da­ła­by nam wole. Za­trzy­ma­my się jesz­cze i po­mó­wi­my o zę­bach ni­żej, po­nie­waż pra­wi­dło­we ich uży­wa­nie ma ści­sły zwią­zek z za­sa­dą ży­cio­wą Ha­tha-jogi, jak to czy­tel­ni­cy zo­ba­czą nie­ba­wem w przy­szło­ści.

Na­stęp­nym waż­nym or­ga­nem są gru­czo­ły śli­no­we. Ra­zem ich jest sześć; czte­ry z nich są umiesz­czo­ne pod ję­zy­kiem i szczę­ką, dwa zaś w po­licz­kach, przed usza­mi, po jed­nym z każ­dej stro­ny. Głów­ne ich za­da­nie po­le­ga na wy­dzie­la­niu śli­ny, któ­ra w ra­zie po­trze­by wy­cie­ka przez licz­ne pory do róż­nych czę­ści jamy ust­nej i mie­sza się z po­ży­wie­niem, prze­żu­wa­nym przez zęby. Je­śli je­dze­nie zo­sta­ło drob­no prze­żu­te, to le­piej na­sią­ka śli­ną, a to daje lep­szy re­zul­tat. Śli­na zmięk­cza po­ży­wie­nie i uła­twia jego po­ły­ka­nie, cho­ciaż wła­ści­wa ta funk­cja nie jest głów­ną. Naj­wię­cej zna­nem jest dzia­ła­nie che­micz­ne śli­ny (na­uka za­chod­nia uwa­ża je za głów­ną funk­cję śli­ny) mia­no­wi­cie prze­mia­na kroch­ma­lu żyw­no­ści na cu­kier, co jest pierw­szym kro­kiem w pro­ce­sie tra­wie­nia.

To dru­ga sta­ra praw­da. Wszy­scy wie­dzą co to jest śli­na, ale czy wszy­scy ja­da­ją tak, by dać śli­nie moż­ność wy­ka­zać w peł­ni jej wła­sno­ści? Zwy­kle lu­dzie ły­ka­ją ja­dło po jak­naj­krót­szym żu­ciu, i prze­szka­dza­ją za­mia­rom przy­ro­dy, któ­re wy­two­rzy­ła po temu taki cu­dow­ny i mi­ster­ny me­cha­nizm. Lecz przy­ro­da po­tra­fi się ze­mścić za na­sze lek­ce­wa­że­nie ich za­mia­rów, gdyż po­sia­da do­brą pa­mięć.

Na­le­ży jesz­cze wspo­mnieć o ję­zy­ku, tym od­da­nym przy­ja­cie­lu czło­wie­ka, któ­re­mu na nie­szczę­ście, na­rzu­ca się czę­sto nie­god­ne za­da­nie wy­gła­sza­nia obelg, klątw, kłamstw, plo­tek i skarg na prze­zna­cze­nie.

Ję­zyk ma wła­sną, ba­dzo waż­ną rolę w pro­ce­sie za­opa­try­wa­nia or­ga­ni­zmu w po­ży­wie­nie. Oprócz ca­łe­go sze­re­gu ru­chów me­cha­nicz­nych, za po­mo­cą któ­rych mię­sza on po­ży­wie­nie, i tych­że usług przy po­ły­ka­niu, ję­zyk słu­ży jesz­cze jako or­gan sma­ku i prze­pro­wa­dza kry­tycz­ną oce­nę żyw­no­ści, któ­ra za­mie­rza do­stać się do żo­łąd­ka.

Lu­dzie nie użyt­ku­ją nor­mal­nie swych zę­bów, śli­ny i ję­zy­ka i dla­te­go or­ga­ny te nie mogą wy­świad­czyć im wszyst­kich swych usług. Lecz gdy lu­dzie im za­ufa­ją i po­wró­cą do nor­mal­ne­go i zdro­we­go pro­ce­su je­dze­nia, to z ra­do­ścią i zu­peł­nem za­do­wo­le­niem zo­ba­czą, że or­ga­ny tra­wie­nia nie za­wio­dły ich za­ufa­nia. To – do­brzy przy­ja­cie – lei słu­dzy, lecz trze­ba im ufać; wów­czas oka­żą się na wy­so­ko­ści za­da­nia.

Po zżu­ciu i na­sy­ce­niu śli­ną po­ży­wie­nie przez gar­dło do­sta­je się do żo­łąd­ka. Dol­na część gar­dła zwa­na prze­ły­kiem – kur­czy się za po­mo­cą mu­sku­łów, przez co zmu­sza ka­wał­ki ja­dła do zej­ścia w dół; ten pro­ces na­zy­wa się ły­ka­niem. Pro­ces prze­mia­ny po­ży­wie­nia na cu­kier czy­li glu­ko­zę, za­czę­ty za po­mo­cą śli­ny jesz­cze w ustach, trwa da­lej, kie­dy po­ży­wie­nie prze­cho­dzi przez prze­łyk i już pra­wie się koń­czy, gdy ja­dło do­cho­dzi do żo­łąd­ka. Fakt ten wska­zu­je na ogrom­ną róż­ni­cę mię­dzy po­ży­wie­niem, któ­re zo­sta­ło po­łknię­te szyb­ko, le­d­wo zro­szo­ne śli­ną, a po­ży­wie­niem, któ­re do­kład­nie zo­sta­ło prze­żu­te.

Żo­łą­dek jest to wo­rek z fał­da­mi, ob­ję­to­ści oko­ło 5 szkla­nek, a cza­sem więk­szej. Po­ży­wie­nie wcho­dzi do żo­łąd­ka z le­wej stro­ny, tuż pod ser­cem, spusz­cza się zaś z pra­wej stro­ny i wcho­dzi do je­lit przez mały otwór, urzą­dzo­ny tak mą­drze, że prze­pusz­cza po­ży­wie­nie tyl­ko z żo­łąd­ka, lecz z po­wro­tem wejść mu nie po­zwa­la.

Otwór ten zna­ny jest pod na­zwą "za­staw­ka odźwier­ni­cza"; sło­wo "odźwier­ni­cza" (py­lo­ri­ca) po­cho­dzi od grec­kie­go sło­wa "odźwier­ny" (py­lo­ros) i rze­czy­wi­ście ta mała klap­ka dzia­ła jak naj­ro­zum­niej­szy i su­mien­ny odźwier­ny, bę­dą­cy za­wsze na stra­ży i za­wsze czuj­ny.

Żo­łą­dek jest to wiel­kie la­bo­ra­tor­jum che­micz­ne, gdzie po­karm ule­ga pro­ce­som che­micz­nym i prze­mia­nie, po któ­rej or­ga­nizm może wchła­niać go w sie­bie i za­mie­niać w czer­wo­ną krew, któ­ra krą­ży, re­stau­ru­je i wzmac­nia wszyst­kie or­ga­ny i wszyst­kie czę­ści cia­ła.

We­wnętrz­na stro­na żo­łąd­ka jest po­kry­ta cien­ką bło­ną ślu­zo­wą, w któ­rej znaj­du­je się masa mi­kro­sko­pij­nych gru­czoł­ków, otwie­ra­ją­cych się do żo­łąd­ka; koło nich zaś roz­cią­gnię­ta jest sieć na­czyń krwio­no­śnych z nad­zwy­czaj cien­kie­mi ścian­ka­mi. W tych gru­czoł­kach wy­ra­bia się ten za­dzi­wia­ją­cy płyn, któ­ry na­zy­wa­my so­kiem żo­łąd­ko­wym. Sok żo­łąd­ko­wy – jest to sil­nie dzia­ła­ją­cy płyn, któ­ry roz­pusz­cza azo­to­we czę­ści po­kar­mu i oka­zu­je wpływ na cu­kier czy­li glu­ko­zę, któ­ra jak wia­do­mo po­wsta­je z sub­stan­cji kroch­mal­nych, przy po­mo­cy śli­ny. Sok żo­łąd­ko­wy jest ro­dza­jem gorz­kie­go pły­nu, za­wie­ra­ją­ce­go pro­dukt che­micz­ny zwa­ny pep­sy­ną, któ­ra tak­że jest czyn­ni­kiem ener­gicz­nym i gra naj­więk­szą rolę przy tra­wie­niu.

Żo­łą­dek nor­mal­ne­go zu­peł­nie zdro­we­go czło­wie­ka wy­ra­bia na dobę oko­ło 5 szkla­nek soku żo­łąd­ko­we­go, któ­ry zu­ży­wa się na­tych­miast do tra­wie­nia. Kie­dy po­karm wcho­dzi do żo­łąd­ka, małe gru­czoł­ki, o któ­rych już wspo­mi­na­li­śmy, wy­dzie­la­ją do­sta­tecz­ną ilość soku żo­łąd­ko­we­go, któ­ry mię­sza się z po­ży­wie­niem. Na­stęp­nie żo­łą­dek za­czy­na wy­ko­ny­wać ru­chy, za po­mo­cą któ­rych po­karm zmie­nia miej­sce i prze­su­wa się póty, póki sok żo­łąd­ko­wy nie wsiąk­nie do­kład­nie w naj­mniej­sze czą­stecz­ki po­kar­mu i z nim się nie prze­mie­sza. "Zmysł in­stynk­tow­ny" (in­stinc­ti­ve mind) do­sko­na­le do­glą­da ru­chów żo­łąd­ka, zmu­sza­jąc go, by pra­co­wał jak do­brze na­sma­ro­wa­na ma­szy­na. – Je­że­li żo­łą­dek oswo­ił się z na­le­ży­cie przy­go­to­wa­nym do tra­wie­nia po­kar­mem, je­że­li po­karm do­sta­tecz­nie zo­stał śli­ną prze­siąk­nię­ty i do­brze prze­żu­ty, to żo­łą­dek pra­cu­je ide­al­nie. Gdy zaś po­karm nie jest przy­go­to­wa­ny do tra­wie­nia lub gdy jest tyl­ko zlek­ka po­gry­zio­ny, to pra­wi­dło­wość pra­cy żo­łąd­ka jest na­ru­szo­na. W ta­kich wy­pad­kach za­miast stra­wić się w żo­łąd­ku, po­karm po­czy­na fer­men­to­wać i za­war­tość żo­łąd­ka zmie­nia się w gni­ją­cą i roz­kła­da­ją­cą się masę. Gdy­by lu­dzie mo­gli wi­dzieć jaka klo­aka po­wsta­je w ta­kich ra­zach w ich żo­łąd­ku, to prze­sta­li­by wzru­szać ra­mio­na­mi i pa­trzeć nie­uf­nie, kie­dy ro – zmo­wa wkra­cza na te­mat zdro­we­go i nor­mal­ne­go od­ży­wia­nia się. – Pro­ces fer­men­ta­cji, któ­ry jest re­zul­ta­tem nie­nor­mal­ne­go je­dze­nia, cza­sem sta­je się chro­nicz­ny i prze­ja­wia się w symp­to­ma­tach zna­nych pod na­zwą "dys­pep­sji", złe­go tra­wie­nia i tym po­dob­nych cho­rób. – Sub­stan­cje fer­men­tu­ją­ce po­zo­sta­ją w żo­łąd­ku dość dłu­go po przy­ję­ciu po­kar­mu, i kie­dy do nie­go wcho­dzi nowy po­karm, mię­sza się on z temi reszt­ka­mi i żo­łą­dek rze­czy­wi­ście sta­je się czemś przy­po­mi­na­ją­cym rynsz­tok. W ta­kich ra­zach żo­łą­dek nie jest w sta­nie wy­peł­niać swych funk­cji nor­mal­nych – po­wierzch­nia jego sta­je się zwię­dłą, mięk­ką i cien­ką. Gru­czo­ły za­my­ka­ją się i cały apa­rat tra­wie­nia sta­je się sta­rą, ze­psu­tą ma­szy­ną. W tych wa­run­kach po­karm na poły stra­wio­ny do­sta­je się do je­lit ra­zem z róż­ne­mi kwa­sa­mi, i w re­zul­ta­cie cały or­ga­nizm zo­sta­je za­tru­ty i źle od­ży­wia­ny.

Cała ilość po­kar­mu, na­sy­co­na so­kiem żo­łąd­ko­wym, prze­młó­co­na i zmie­lo­na, wy­cho­dzi z żo­łąd­ka z pra­wej stro­ny i wcho­dzi do je­lit cien­kich. Je­li­ta są to ka­na­ły rur­ko­wa­te, dzi­wacz­nie po­wy­gi­na­ne, żeby zaj­mo­wać mało miej­sca, lecz któ­rych dłu­gość się­ga od dwu­dzie­stu do trzy­dzie­stu stóp. We­wnętrz­ne ich ścian­ki są po­kry­te niby ak­sa­mit­ną tkan­ką, któ­rej więk­sza część jest po­marsz­czo­na w małe fał­dy, te wy­ko­ny­wu­ją bez prze­stan­ku małe ru­chy na­przód i wtył, ko­ły­sząc po­karm, i za­trzy­mu­jąc jego po­su­wa­nie się, przez co wzma­ga się wy­dzie­la­nie i wsy­sa­nie. Ak­sa­mit­ność owej błon­ki po­cho­dzi od mi­kro­sko­pij­nych wy­nio­sło­ści, na­da­ją­cych tkan­ce po­do­bień­stwo plu­szu, zna­nych pod na­zwą "rzęs" je­li­ta. Zna­cze­nie ich i za­da­nie, ob­ja­śnio­ne bę­dzie ni­żej. Sko­ro tyl­ko po­karm wcho­dzi do je­lit, spo­ty­ka się i mię­sza z pły­nem, zwa­nym żół­cią. Żółć jest wy­dzie­li­ną wą­tro­by i znaj­du­je się za­wsze w od­dziel­nym wo­recz­ku, któ­ry się zo­wie gru­czo­łem żół­cio­wym. Oko­ło dwóch i pół szkla­nek żół­ci przy­pa­da dzien­nie, aby na­sy­cić po­karm wcho­dzą­cy do je­lit. Za­da­niem żół­ci jest da­wać po­kar­mo­wi po­moc przy wsy­sa­niu w na­czy­nia, uprze­dzać roz­kład w cza­sie jego prze­cho­dze­nia przez je­li­ta, a tak­że neu­tra­li­zo­wać dzia­ła­nie soku żo­łąd­ko­we­go, któ­ry już speł­nił wy­zna­czo­ną so­bie rolę.

Sok trzust­ko­wy jest wy­dzie­li­ną gru­czo­łu po­dłu­go­wa­te­go zwa­ne­go trzust­ką, któ­ra znaj­du­je się tuż pod żo­łąd­kiem. Ce­lem tego soku jest stwier­dzać od­dzia­ły­wa­nie na sub­stan­cje tłusz­czo­we i współ­po­ma­gać je­li­tom przy ich po­chła­nia­niu na­rów­ni z in­ne­mi czę­ścia­mi po­kar­mu.

Pły­nu tego wy­ra­bia się dzien­nie do pół­to­rej bu­tel­ki.

Set­ki ty­ię­cy wło­sków na ak­sa­mit­nej błon­ce je­li­ta, zwa­nych "rzę­sa­mi" znaj­du­je się w cią­głym ru­chu fa­lo­wa­tym, prze­szy­wa­jąc mięk­ki, pół­płyn­ny po­karm, któ­ry po­su­wa się po je­li­tach. Te wło­ski wła­śnie po­chła­nia­ją pro­duk­ty po­żyw­ne, znaj­du­ją­ce się w po­kar­mie i od­da­ją je or­ga­ni­zmo­wi.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: