Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Herbata z jaśminem - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
11 kwietnia 2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Herbata z jaśminem - ebook

Rodzinie Martyny daleko do ideału. Dziewczyna nie znajduje w niej oparcia i z zazdrością obserwuje nowych sąsiadów, tak radosnych i szczęśliwych. Ona nie może liczyć na zbyt wiele rodzicielskiej miłości, dlatego akceptacji i ciepła szuka w kontaktach z obcymi.

Jednak nieufność oraz wrodzony pesymizm utrudniają jej tworzenie bliższych więzi, nawet z ludźmi, na których jej zależy…

Czy komuś wreszcie uda się dotrzeć do serca dziewczyny i nauczyć ją optymizmu? A może nawet ofiarować miłość i zapewnić poczucie bezpieczeństwa, o których tak marzy?

Agnieszka Gil opowiada o dojrzewaniu, trudnej sztuce radzenia sobie z własnymi uczuciami oraz umiejętności dostrzegania jasnych stron w życiu.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-10-12322-0
Rozmiar pliku: 741 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pociąg z piskiem zahamował i zatrzymał się na wrocławskim dworcu. Ktoś przez chwilę walczył z drzwiami stawiającymi wyjątkowy opór, wreszcie na podwyższenie ciągnące się wzdłuż toru wyfrunął śpiwór, za nim pojawiły się gitara i ciężki (jak się okazało, zbyt ciężki) plecak.

– Niech to szlag! – ze środka dobiegł wrzask.

Na peron wysypała się barwna grupa nastolatków z plecakami i różnymi tobołkami.

– Moja gitara! – krzyknęła ciemnowłosa dziewczyna w dżinsach i obcisłej czarnej koszulce z krótkimi rękawami, a „r” w słowie „gitara” charakterystycznie zadźwięczało. Pochyliła się nad instrumentem przygniecionym wielkim plecakiem ze stelażem i szybko odpięła klapę futerału. Rozciągnęła zgrabnie sznurek i zsunęła brązowy pokrowiec. Struny zwisły smętnie, a gryf w dziwaczny sposób zbliżył się do pudła rezonansowego, jakby z drugiej strony nic go nie trzymało. Obejrzała gitarę z tyłu – gryf u nasady odłamał się od reszty i całość wyglądała doprawdy żałośnie.

– Co za idiota rzucił plecak na gitarę?! – Rozejrzała się ze złością.

– A czyj to plecak? – spytał chłopak w dżinsach i ciemnoniebieskiej koszulce, który właśnie podszedł do dziewczyny. W jego głosie zabrzmiała troska.

– Mój... Ale mi ktoś, kurczę, pomógł – westchnęła z żalem.

Z powrotem naciągnęła pokrowiec na instrument, wrzuciła plecak na ramiona – nie był lekki, aż się zatoczyła pod jego ciężarem – i poszukała wzrokiem śpiwora.

– Podasz? – zwróciła się do stojącego obok chłopaka.

– Proszę. – Przez chwilę miał zamiar jej go wręczyć, ale zmienił zdanie. – Poniosę, co?

– Chcesz mnie odprowadzić? – spytała trochę kpiąco, ale przyglądając mu się badawczo.

Patrzył przez chwilę w jej oczy obrysowane grubymi czarnymi kreskami. Przy nich tęczówki wydawały się jaśniejsze, bardziej błękitne niż szare. Twarz, pomimo końca wakacji, miała jasną, ledwie smagniętą słońcem – pewnie przez duże ciemne okulary, za którymi zwykle się chowała. Wystrzępiona, trochę przydługa grzywka zasłaniała czoło.

– Mogę?

– Jak chcesz. – Wzruszyła ramionami, aż wielki plecak podskoczył.

Bardzo chciał.

Ruszył za nią wzdłuż peronu, po którym rozchodziły się dworcowe aromaty: zapach pączków i słodkich bułek z kiosku, dym z papierosa (palonego przez jakiegoś ukrywającego się przed służbami porządkowymi delikwenta) i charakterystyczna woń, nie wiadomo, olejów, smarów, starego kurzu z od lat niemytych szybek – po prostu ten jedyny w swoim rodzaju zapach dworca kolejowego.

– Ej, a wy dokąd?! – wrzasnął wysoki brodacz, poprawiając na ramionach wielki plecak. – Jazda z powrotem, pożegnać się ładnie!

Dziewczyna wywróciła oczami, ale posłusznie podeszła do grupy. Chłopak dreptał za nią.

Kiedy pożegnania dobiegły końca i ustalono termin kolejnego spotkania, już we Wrocławiu, odprowadzani jeszcze pojedynczymi okrzykami, poszli wreszcie w stronę bocznego wyjścia (dworzec obecnie remontowano, więc nie było innej możliwości wydostania się z niego).

– Właściwie lubię tędy chodzić – wyznała dziewczyna – ten tunel, a szczególnie kafelki na ścianach i ta dziwna, jakby szorstka posadzka zawsze kojarzą mi się z porucznikiem Klossem. – Uśmiechnęła się półgębkiem.

– Kapitanem – poprawił chłopak i zaraz umilkł pod jej spojrzeniem.

*

Wyszli na ulicę Suchą. Po kilku tygodniach w lesie, kiedy stopy przyzwyczaiły się do chodzenia po szyszkach, gałązkach czy korzeniach, a najchętniej po miękkim podłożu zasypanym opadłymi liśćmi grabów albo po piasku z plaży nad jeziorem, dziwnie było iść miejskim chodnikiem – płaskim, twardym, w którym przez cienkie podeszwy trampek czuć było tylko spojenia między płytkami.

Dziewczyna zatrzymała się na wprost budynku kolei, rozejrzała się i zastanowiła przez chwilę.

– To chyba tylko jeden przystanek? O ile pamiętam, Kura, mieszkasz blisko dworca – zagadnął chłopak.

– Jeden, ale wiesz... Pioruńsko ciężki mam ten plecak. Wolę pojechać autobusem.

– Bilety masz?

– Daj spokój z biletami, kto będzie sprawdzał w niedzielę po południu?!

Przeszli przez jezdnię i skierowali się w stronę przystanku linii 125.

Kobieta, która wsiadła tymi samymi drzwiami co oni, zatrzymała się z tyłu pojazdu, w miejscu, gdzie zwykle najchętniej stawała Kura. Dlatego teraz dziewczyna patrzyła spode łba na kobiecinę z mysimi włosami i w niemodnej bluzce. Uprzytomniła sobie, że zaraz wysiada, więc ostentacyjnie i z pewną satysfakcją odwróciła się do kobiety plecami, nawet lekko trącając ją swym bagażem. Za chwilę pożałowała gorzko każdego spojrzenia i gestu, choć pewnie uśmiech i życzliwość w oczach na niewiele by się zdały... Kobieta dała znak komuś, kto stał na początku autobusu, i wyjęła zza niemodnej bluzki identyfikator kontrolera.

*

– Niech to wszystko... Co za koszmarny dzień! – warczała Kura, maszerując wzdłuż krawężnika do przejścia dla pieszych i potrząsając czarną, spoconą grzywką. Kosmyki włosów, które wysunęły się jej z ciasno zwiniętego węzła z tyłu głowy, poprzyklejały się do wilgotnego karku i skroni. – Wszystko nie tak! Cholera, myślałam, że uda mi się zaoszczędzić te parę groszy, a tu proszę, w sam raz na karę!

Podczas wakacji wcale niełatwo było wydać pieniądze. Obóz znajdował się nad jeziorem w środku lasu. Do najbliższego sklepu trzeba było iść z pięć kilometrów lądem albo poprosić jakiegoś żeglarza, by dowiózł na drugi brzeg, do któregoś z ośrodków kempingowych ze stołówkami i sklepikami.

– No, to jesteśmy, dzięki za poniesienie śpiwora. – Skrzywiła się bardziej gorzko niż wesoło i wyciągnęła do chłopaka rękę.

– To już ci wniosę... – Spojrzał prosząco zza okularów w wąskich oprawkach.

– Jak chcesz, Grzesiu... Mam nadzieję, że to już koniec atrakcji na dzisiaj – mruknęła, nie wiedząc zupełnie, czego może oczekiwać w domu.

Tymczasem nie dane jej było tego sprawdzić, bo pomimo dzwonienia, stukania, a nawet walenia pięścią nikt nie otworzył drzwi.

– Gdzie oni są, do jasnej cholery – złościła się Kura. – Ani kartki w drzwiach, ani telefonu, mogli chociaż SMS-a przysłać!

– Sprawdzałaś? – rzucił przytomnie Grześ. – Może nie usłyszałaś dzwonka?

Kura wyjęła telefon z kieszonki plecaka i znieruchomiała. Właśnie sobie przypomniała, że wyłączyła go poprzedniego wieczora. Mając cichą nadzieję, że bateria się nie wyładowała, włączyła aparat. Jest! Jest SMS: „Pojechaliśmy na grzyby do Gruszeczki. Wracamy wieczorem. Na kuchence zupa”.

Wyświetlacz błysnął i zgasł – koniec mocy.

Kura usiadła na schodach, opierając plecak o wyższy stopień. Niewidzącym wzrokiem zagapiła się w okno na podwórze i trwała tak w bezruchu z opuszczonymi ramionami. Grześ ostrożnie zdjął jej plecak i postawił go obok gitary opartej o ścianę.

– Klucza nie masz? – zapytał głupio.

Spojrzała na niego bez słowa i wróciła do wpatrywania się w mur za oknem. Im dłużej się w niego wpatrywała, tym większa ogarniała ją wściekłość. Rodzina wróci najmniej za trzy godziny – ma tu kwitnąć przez tyle czasu? Głodna?! Popatrzyła na kucającego obok chłopaka (schody były bardzo brudne, a on miał jasne spodnie) i zmrużyła oczy.

– To w końcu zaledwie pierwsze piętro, chodźmy po drabinę!

– Po drabinę? Musiałaby być długa...

– Może w browarze będą mieli. No chodź! Bo sama mogę nie dać rady przynieść.

Zostawili bagaże pod drzwiami mieszkania i zbiegli po drewnianych schodach. Właściwie Kura zbiegła, a Grześ zszedł za nią ostrożnie, nie dowierzając skrzypiącym i spróchniałym deskom oraz rozlatującej się, pochylającej od samego patrzenia na nią, poręczy.

*

W browarze, zbudowanym na przełomie osiemnastego i dziewiętnastego wieku, tuż po wojnie produkowano kwas mlekowy i przez wiele lat warzono piwo Mieszczańskie, rozlewane do małych butelek. Kilka z nich do dziś stało w piwnicy ojca Kury. Teraz od dawna nic tutaj nie produkowano poza hałasem – niemal w każdy weekend odbywały się tu głośne imprezy, tak zwane kulturalne.

Dziewczyna otworzyła furtkę z kutego metalu i zbliżyła się do niskiego ceglanego budynku porośniętego obficie zdziczałym winogronem. Zapukała w szybkę, aż siedząca przy stole portierka podskoczyła.

– Nie macie tu jakiejś drabiny? Wysokiej – zapytała bez zbędnych wstępów Kura.

– Co mamy nie mieć... Ale sama nie uniesiesz – zastrzegła staruszka – a ja też ci nie pomogę. – Portierka nie spytała, kim jest dziewczyna, bo od razu ją rozpoznała.

– Mam tu pomocnika. Chodź, Grzesiu! – zarządziła. – Gdzie ona stoi?

– A tam, widzisz, oparta o ścianę przy kotłowni.

We dwoje unieśli ciężką drabinę i z trudem ustawili ją przy żółtej ścianie budynku. Mieszkanie Kury znajdowało się nad bramą przejazdową, prowadzącą na podwórko, musieli więc najpierw zamknąć wrota, by jakiś sąsiad nie wjechał w drabinę podczas wspinaczki. Starannie wycelowali w miejsce tuż pod oknem, którego lufcik był otwarty.

– No, dawaj, potrzymam – zachęciła Grzesia skinieniem ręki.

– Ja?!

– A kto? – zdziwiła się szczerze.

– Żartujesz? Nie dosięga nawet do parapetu, jak mam tam niby wejść? – Grześ był najwyraźniej przestraszony. – Może ktoś jest w tym browarze, jakiś robotnik albo co...?

– Grzesiek, nie wygłupiaj się, przecież to nie jest skalna ściana. – Spojrzała na jego pobladłą twarz i szybko podjęła decyzję. – Dobrze, trzymaj, ja wejdę.

– Sama? – Zbladł jeszcze bardziej. – Daj spokój, może poprosimy kogoś o pomoc? Jeszcze spadniesz!

– Może zadzwonimy po twojego tatę – warknęła ze złością i zaczęła wstępować na stopnie. – No, trzymaj, do cholery, bo inaczej naprawdę zlecę...

Starając się nie patrzeć w dół, wdrapywała się coraz wyżej, powoli zbliżając się do brudnej ściany i ukruszonego gzymsu. Drabina była za krótka, jednak dziewczynie udało się stanąć na parapecie i chwycić poziomą belkę oddzielającą dolną część okna od górnej.

Na dole, przy wiacie przystanku autobusowego, zgromadziło się kilka osób w ciszy obserwujących wspinaczkę Kury. Grześ, biały jak kreda, z całych sił trzymał drabinę. Dziewczyna, wciąż starając się nie patrzeć w dół, sprawnie wspięła się na okno. Na moment zawisła na belce, walcząc z własnym ciałem. Jednak po chwili ześlizgnęła się do mieszkania, skąd rozległ się dźwięk tłuczonej doniczki. Tłumek na przystanku pod oknem odetchnął z ulgą.

Grześ zostawił drabinę i nie bacząc na rozlatujące się deski podłogi, popędził schodami do góry. Gdy wbiegł na pierwsze piętro, akurat rozlegał się dźwięk otwieranego zamka. W drzwiach mieszkania stanęła Kura, dzwoniąc głośno własnymi kluczami, których nie zabierała na obóz, bo i po co.

– Nic sobie nie zrobiłaś?

– Ja nic, ale dracena straciła życie. To zresztą i tak wielokrotna niedoszła samobójczyni, więc chyba tylko jej pomogłam... Dawaj te toboły i idziemy odnieść drabinę.

Wnieśli do mieszkania plecaki i zeszli na dół. Autobus właśnie odjechał, zabierając ze sobą obserwujących wyczyn Kury gapiów, więc nikt jej nie bił braw – spokojnie wzięli drabinę i odnieśli ją do browaru.

*

W niewielkim mieszkaniu unosił się zapach papierosów. Kura szeroko otworzyła okno i wzięła do ręki zmiotkę i szufelkę.

– Siądź tu na razie. – Wskazała wersalkę byle jak przykrytą pogniecioną narzutą. Sprzątnęła potłuczoną doniczkę, zamiotła ziemię i przyjrzała się połamanej łodydze rośliny.

– Samobójczyni – powtórzyła – już kilka razy skakała z parapetu.

– Jak to? – Grześ się uśmiechnął. – Sama?

– Tak. Widzisz, jaka jest powyginana? Nie mogła chyba utrzymać równowagi w zbyt małej doniczce, więc wywracała się co jakiś czas. Myślę, że dość już tego – zdecydowała i połamała łodygę na mniejsze kawałki. Zapakowała całość do worka na śmieci i postawiła go przy drzwiach wejściowych. – Idę umyć ręce, podobno dracena jest trująca.

Grześ rozglądał się po pokoju urządzonym najwyraźniej bardzo dawno temu. Pod ścianami wyłożonymi tapetą w bordowe welurowe kwiaty stały ciemne, matowe meble. Półki były wypełnione książkami i „kryształowymi” naczyniami. W rzeźbionych koszyczkach, miseczkach i wazonikach tłoczyły się guziki, biżuteria, odcinki przekazów pocztowych i mnóstwo innych rzeczy. Wszystko dość obficie pokrywał kurz. Niska, drewniana ława, z plamami po szklankach, była zastawiona z jednej strony jakimiś papierami i zeszytami częściowo rozwiązanych krzyżówek, z drugiej – samotnie stojącą puszką po piwie i pełną niedopałków wielką, ciężką popielniczką z ciętego szkła. Po drugiej stronie ławy ustawiono dwa fotele tapicerowane czerwonym materiałem w kwiaty, o oparciach pokrytych popękaną dermą. Jeden z nich był zarzucony stertą ubrań, prawdopodobnie czystym praniem, drugi gazetami. W rogu pokoju stało wielkie, co najmniej stulitrowe akwarium, wypełnione roślinami tak szczelnie, że nie widziało się ryb, z wyjątkiem glonojada przyssanego do zielonkawej szyby. Był duży i najwyraźniej najedzony – bo pokarmu miał pod dostatkiem. Przy akwarium stał stolik, również niknący pod stertami papierów i pogniecionych ubrań, a obok znajdowały się drzwi prowadzące do pokoju Kury – niegdyś białe, obecnie całe w żółtawych plamach i z częściowo odpryśniętą farbą.

– Głodna jestem jak wilk, ale chyba najpierw wezmę prysznic. Ty... śpieszysz się gdzieś? – Spojrzała niezbyt zachęcająco.

– Niespecjalnie, więc o ile ci nie przesz... – nie dokończył, bo machnęła niecierpliwie ręką.

– Daj spokój, chcesz coś zjeść?

– Dziękuję, może coś do picia, jeżeli tylko...

„O ile ci nie przeszkadzam, jeżeli tylko, ble ble ble...”. Kura wyszła z pokoju, zastanawiając się, jak długo mogłaby trwać jeszcze ta drętwa rozmowa. Grześ był taki grzeczny i ułożony, że czasami robiło się od tego słabo.

Łazienka znajdowała się za kuchnią, która była pomieszczeniem przechodnim. Właściwie w mieszkaniu ciągle ktoś komuś deptał po piętach, bo i do pokoju Kury szło się przez tak zwany salon, służący jednocześnie za sypialnię dorosłych – ten, w którym obecnie zostawiła kolegę. Jeśli tylko był ktoś w domu, zwykle mijał się co chwila w drzwiach z innym domownikiem. Mieszkanie miało kształt odwróconej litery L – a gdyby jeszcze używano drzwi prowadzących z korytarza wprost do kuchni, obecnie zastawionych pralką, można by chodzić w kółko.

Dziewczyna, próbując nie widzieć tego, co dzieje się w kuchni, przeskoczyła do łazienki i już po chwili pod silnym strumieniem wody zmywała z siebie całą podróż i wędrówkę po drabinie. Jak Grzesiek to robił, że w ciągu całego dnia nawet się nie spocił? I te jasne dżinsy bez jednej plamki... Czyścioszek.

*

Z głową owiniętą ręcznikiem, niezwykle jak na nią zaróżowioną twarzą, wyszła spod prysznica i wreszcie rozejrzała się po małej kuchni. Większość blatów była zastawiona niezmytymi naczyniami, w zlewie piętrzyły się talerze, na brudnej kuchence stały obklejony spalonym tłuszczem czajnik i jakiś garnek, z którego dochodził dziwny zapach. Zbliżyła się i ostrożnie uchyliła pokrywkę. Ze środka nic jednak nie wyskoczyło, za to w całej okazałości ukazał się cudnej urody pleśniak – zielony, z białym futerkiem. Kura zakaszlała i szybko przykryła go z powrotem. „Jezu, ona chyba nie sprzątała, odkąd wyjechałam...”.

Szybko umyła dwa kubki, starając się nie dotykać zlewu, i wrzuciła do nich kostki lodu, które na szczęście znalazła w lodówce. Za cytryną wolała się już nie rozglądać – sama woda Grzesiowi wystarczy, a jej głód jakoś minął. Chwyciła jedynie brzoskwinię, leżącą w plastikowej misce, umyła ją i zatopiła zęby w nabrzmiałym sokiem owocu.

Grześ siedział grzecznie na wersalce i przyglądał się książkom na półkach.

– Dużo czytacie. I takie różne rzeczy.

– Ojciec tak, ale Stara tylko krzyżówki. – Dziewczyna się skrzywiła. – Swoje książki mam u siebie. A ty? – zapytała, sama nie wiedząc, czy chce rozmawiać o lekturach lub czy w ogóle ma ochotę na cokolwiek.

Powrót do domu, do którego trochę chyba już zaczęła tęsknić u kresu obozowych dni, wyglądał zupełnie inaczej, niż to sobie wyobrażała. Siedziała więc obok Grzesia, owinięta ciemnoszarym polarowym szlafrokiem, zupełnie nie słysząc tego, co chłopak mówi, za to wyławiając wzrokiem każdy śmieć i kłębek kurzu pokrywający dywan. „Co ona robiła przez ten czas? – zastanawiała się dziewczyna. – Nie sprzątała, nie gotowała, nawet łóżka nie ścieliła”. Kura starła palcem małą plamkę z ławy, obok zauważyła następną i kolejne – z obrzydzeniem otrzepała ręce.

– ...i dlatego mam nadzieję, że kiedyś i ty zechcesz mnie odwiedzić. Moglibyśmy sobie pewnie powiedzieć wiele interesujących rzeczy.

– Jakich rzeczy? – zapytała obojętnie, nie wiedząc, o czym on właściwie mówi.

– Różnych...

Policzki Grzesia lekko spąsowiały i ni stąd, ni zowąd zaczął uciekać wzrokiem przed spojrzeniem Kury, która przyglądała mu się z rosnącym zaciekawieniem. Chłopak wyraźnie chciał coś powiedzieć, jednak słowa więzły w zaciśniętym gardle. Zaczerwienił się jak sztubak.

Dziewczyna patrzyła na niego z najpierw trochę kpiącym, ale coraz szerszym uśmiechem i pomalutku zaczęła łączyć w całość nieznaczące, jak dotąd myślała, drobiazgi. Pomoc w klarowaniu kajaka, zamiana warty na godziny, w których mniej chce się spać czy ostrożny, ale wyraźny dotyk palców przy podawaniu kompotu na obozowej stołówce...

– Na przykład, że ci się podobam? – rzuciła otwarcie.

– Od dawna... – Z trudem przełknął ślinę. – Odkąd cię zobaczyłem jeszcze przed obozem. – Grześ ujął ją za rękę, nieco posunął miękki rękaw szlafroka i gładził ją delikatnie po przegubie dłoni.

Przymknęła oczy i pozwoliła, by ciepło jego ręki przeniknęło przez skórę, w górę do ramienia, rozlało się po klatce piersiowej i przyśpieszyło bicie serca. „Czy to to?” – zastanowiła się krótko, ale nie zdążyła nic więcej pomyśleć, bo chłopak przyciągnął ją do siebie i zbliżył usta do jej wyschniętych nagle warg. Z nieoczekiwaną energią zaczęła oddawać pocałunki, po czym wstała i pociągnęła go w stronę swojego pokoju.

– Jesteś pewna...? – Nie śmiał uwierzyć, ale tak bardzo tego chciał, że postanowił nie czekać na odpowiedź. Otoczył dziewczynę ramionami, pozwolił, by ręcznik zsunął się z jej włosów, i wziął ją na ręce. Była taka drobna, leciutka. I pachniała brzoskwiniami.

Wtuliła głowę w jego szyję i w przelocie spojrzała na mokry ręcznik wśród śmieci na podłodze, na śmierdzącą, pełną niedopałków popielniczkę na ławie i drobinki kurzu wirujące w smudze słońca przeświecającej przez brudną szybę okna.

– Pewna... Tak.

Przymknęła powieki i nie podnosiła ich nawet wtedy, gdy Grzegorz zamknął odrapane drzwi.

*

Słońce oświetlało szczyt ceglanego budynku widocznego przez okno od podwórka. Dzień z popołudnia przeszedł w wieczór. Czas płynął powoli, sprowadzając na miasto senność i ciszę, którą przerywały jedynie dalekie komunikaty z dworca kolejowego i pogwizdywania pociągów. Odgłosy te docierały do pokoju Kury, napełniając jej duszę spokojem. Tęskniła za nimi na obozie. Przez kilka chwil tkwiła nieruchomo, błądząc wzrokiem po pokoju niewidzianym od trzech tygodni i upajając się poczuciem bezpieczeństwa i radości z powrotu. Mimo wszystko radości.

Przeciągnęła się i odwróciła głowę – Grześ leżał nieruchomo, jakby zasnął, jego klatka piersiowa równomiernie podnosiła się i opadała. Zgiętą rękę podłożył sobie pod głowę, drugą wsunął pod szyję dziewczyny. Nie było to zbyt wygodne, więc ostrożnie wstała z łóżka. Przez chwilę patrzyła na niego, zastanawiając się, co zrobić. Sytuacja była, no cóż, wyjątkowa. Bardziej niż chłopak mógłby przypuszczać... Wtem jej wzrok padł na zegar wiszący nad drzwiami.

– Grzesiek! Moi pewnie zaraz wrócą, idź stąd!

Zerwał się w popłochu i oprzytomniawszy w jednej chwili, sprawnie wskoczył w spodnie i inne części garderoby. Potem nagle zsunął się na kolana tuż przed siedzącą dziewczyną i objął dłońmi jej łydki, przytulił twarz do ud.

– Teraz już zawsze... tylko ty! – szepnął wzruszony i z nabożeństwem ucałował jej dłonie.

Zdumiona Kura popatrzyła na niego z rozbawieniem, a może bardziej z irytacją. Wyrwała się wreszcie z jego objęć i krzyknęła:

– No, idź już!

Złapał w przelocie plecak, otworzył drzwi wejściowe i niemalże sfrunąwszy po schodach, wybiegł z bramy. Na przystanku przygładził włosy, poprawił koszulkę i spojrzał w okna mieszkania dziewczyny, spodziewając się ją zobaczyć. Stał tak przez chwilę, a uśmiech na jego twarzy gasł. Wreszcie, wobec szalejących w nim uczuć, które nie pozwalały mu bezczynnie stać w miejscu, ruszył chodnikiem. Ledwie opanował chęć dziecinnego przeskakiwania z płyty na płytę.

A ona oparła czoło o drzwi i tkwiła w bezruchu dobrych kilka minut. Potem powoli przeszła do swego pokoju i wyjęła z szafy miękki beżowy sweter, połyskujący wplecioną w dzianinę złotą nicią. Wtuliła w niego twarz, rzuciła się na łóżko i zapłakała.

*

Zgrzyt zamka w drzwiach i gwałtowne ich otwarcie nie obudziły śpiącej dziewczyny, dopiero rumor dochodzący z drugiego pokoju spowodował, że zerwała się na równe nogi. W pierwszej chwili nie wiedziała, gdzie się znajduje – mrok zalał pokój, mimo odsłoniętych zasłon z podwórka nie docierało żadne światło.

Coś znów tąpnęło, aż zatrzęsło się mieszkanie, i rozległo się głośne przekleństwo. Kura, przytrzymując poły szlafroka, wyskoczyła z pokoju i jej oczom ukazał się widok, na który nie miała najmniejszej ochoty. Na podłodze, wśród śmieci, petów z przewróconej popielniczki i niewielkiej liczby porozgniatanych grzybów, leżał jej ojciec i mętnym wzrokiem wodził dokoła.

– Córeczka – wychrypiał – moja córeczka wróciła! Z obozu. Patrz, k..., patrz, Marek, moja córeczka wróciła. Wołaj Niuśkę, niech jej kolację robi! – zarządził i przewrócił się na plecy bezwładny jak szmaciana lalka.

Dziewczyna poczuła, jakby miała w gardle kłąb szklanej waty. Z trudem przełknęła ślinę, po czym bez słowa wróciła do pokoju i starannie zamknęła za sobą drzwi.

*

– Coś ci się porobiło z telefonem? – w głosie Nelsona słychać było niepokój. – Próbowałam się dodzwonić w niedzielę, ale wciąż miałaś wyłączony...

– Rozładował mi się w drodze.

– No ale wróciłaś, to mogłaś włączyć!

– Nie mogłam – odparła lakonicznie Kura i sięgnęła leniwie po ziarenko słonecznika.

– Nie wygłupiaj się lepiej. Muszę z tobą koniecznie pogadać. Jak najszybciej!

– Tak?

– Czy ty się dobrze czujesz? – zaniepokoiła się Kornelia i spojrzała uważnie na słuchawkę, jakby mogła przez nią zobaczyć przyjaciółkę, której brak zainteresowania nie pasował do ich zwykłych relacji.

Kura zastanowiła się przez chwilę i rozgryzła pachnące latem ziarenko. Świeżo wyłuskane smakowało naprawdę wspaniale.

– Dobrze. To kiedy?

– Dzisiaj siedzę z młodym do wieczora, jutro też, może w środę?

– W rozpoczęcie roku? Może być. Zdzwonimy się jakoś, OK?

– Jasne... – zająknęła się Nelson. – Czekaj, czekaj, dlaczego nie mogłaś włączyć telefonu?

– Byłam jakby... zajęta.

– Czym?

– Oj, to nie na telefon. – Kura krótko się zaśmiała.

– Gadaj! – zawołała z niecierpliwością koleżanka. – Co robiłaś? Czekaj, czekaj, sama z tego obozu wróciłaś? – Zmrużyła oczy.

– Nie powiem, nieźle kombinujesz, ale muszę kończyć, pa!

*

Dwa dni dzielące Kurę od rozpoczęcia roku szkolnego minęły jej głównie na oczekiwaniu ochłodzenia. Stęskniła się już za glanami i czarną bluzą, a głupio było wystroić się w to przy niemal trzydziestu stopniach w cieniu. Podręczniki na szczęście już miała. Spędzała więc czas, tkwiąc w oknie pokoju i patrząc na zamarłe podwórze. Kiedy była dzieckiem, gromadziło się tam kilkoro rówieśników, podwórko żyło, hucząc ich okrzykami, bieganiną, śmiechem. Teraz poszarzałe, brudne, porośnięte wysokim zielskiem, tęskniło pewnie za dziećmi wyskrobującymi „kakałko” z cegieł starego muru, wspinającymi się na stare szopy, fikającymi na trzepaku. Ale rozlatujące się szopy rozebrano, dzieci wyrosły i wyprowadziły się wraz z rodzinami, a sięgające bioder chwasty nie służyły już nikomu za kryjówki, tworząc jedynie wrażenie jeszcze większego nieładu.

– Będziesz jadła?! – Z zamyślenia wyrwał ją okrzyk dobiegający z kuchni.

– A co jest? – odwrzasnęła.

– Jarzynowa.

– Dobrze, że nie grzybowa – zamruczała pod nosem – bo nawet bym nie ruszyła...

Na wspomnienie ojca, leżącego na brudnym dywanie wśród śmieci i grzybów pomieszanych z zawartością popielniczki, zrobiło się jej niedobrze.

Przeszła do dużego pokoju i z zadowoleniem zauważyła, że Stara trochę posprzątała. Nawet większość naczyń zmyła, choć w szafce pod zlewem stały jeszcze ukryte garnki i patelnia, czekające widocznie na kolejny przypływ zapału do porządków pani gospodyni.

– Rozpoczęcie roku masz o której? – Kobieta odgarnęła z twarzy ciemne włosy i spojrzała na Kurę.

„Moja Cyganeczka” zwykł o Niuśce mówić ojciec, choć Cyganką wcale nie była, ale cerę rzeczywiście miała ciemniejszą, żółtawą, a czarne oczy zawsze podkrążone.

– O dziewiątej. – Dziewczyna z apetytem pochłaniała zupę. Cokolwiek by o Starej powiedzieć, gotowała naprawdę smacznie. Jeśli akurat miała fantazję, żeby gotować.

– Robiłaś pranie? Bluzka mi potrzebna – odezwała się raptem Kura.

– A tobie ręce do boków przyrosły?

– Ciekawe, jak mam wyprać, skoro chyba od tygodnia leżą w pralce jakieś twoje łachy – odgryzła się i przełknąwszy ostatnią łyżkę zupy, wstała od ławy. – Sprawdź, czy nie zapleśniały! – I z trzaskiem drzwi znikła w swoim pokoju.

– Weź jej coś powiedz, bo nie wytrzymam! – dobiegł ją głos Starej.

– Niuśka, ale te rzeczy naprawdę tam pleśnieją? – zapytał ojciec.

– Suche są! Do prania dopiero! A ona ma prawie siedemnaście lat, chyba czas, by sama się nauczyła włączać pralkę!

– Dobrze, dobrze, porozmawiam z nią... – Ojciec odsunął krzesło od stołu z zamiarem pójścia do córki. Nie zdążył – zanim ruszył z miejsca, usłyszał, że klucz w drzwiach jej pokoju się przekręcił.

– Potem z nią pomówię.

Niuśka spojrzała spode łba i nic nie mówiąc, zebrała ze stołu talerze. Postawiła je w kuchennym zlewie i wróciła do pokoju. Po chwili zapomniała o Bożym świecie, pogrążona w rozwiązywaniu krzyżówek.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: