Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Historia o królewiczu Rumianku i siedmiu królewnach - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Historia o królewiczu Rumianku i siedmiu królewnach - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 223 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Było to ja­koś już do­syć daw­no temu – nie wiem z pew­no­ścią, w ile lat po stwo­rze­niu świa­ta, ale nie­za­wod­nie przed po­to­pem. Jest rze­czą nie­za­wod­ną choć są nie­do­wiar­ko­wie, co na to ra­mio­na­mi ru­sza­ją (ale na cóż lu­dzie ra­mio­na­mi nie ru­sza­ją i no­sa­mi nie krę­cą), że zie­mia bar­dzo już na­ów­czas była za­lud­nio­ną i wszę­dzie po tro­sze ro­ze­szło się lu­dzi, roz­po­czy­na­jąc go­spo­dar­stwo i kar­czu­nek dla przy­szłych po­ko­leń. I nie tyl­ko w po­łu­dnio­wych stre­fach mło­dy czło­wiek wy­grze­wał się na słoń­cu, ale i w Eu­ro­pie, na na­szej mgli­stej pół­no­cy, już się krzą­ta­no i za­bie­ra­no do ży­cia.

Szło to mało co in­a­czej jak dzi­siaj, tro­chę tyl­ko było pu­ściej, a zda­je się, we­dle wszel­kie­go po­do­bień­stwa, że uczci­wiej i le­piej, choć po­top ogól­ny daje do zro­zu­mie­nia, że się nie obe­szło bez wy­bry­ków.

O ów­cze­snym Bo­żym i ludz­kim świe­cie do­szły nas wia­do­mo­ści, nie w księ­gach wpraw­dzie, któ­re mimo okła­dek par­ga­mi­no­wych czę­sto kła­mią, nie na pa­py­ru­sach i de­skach, ale w po­da­niach z ust do ust się prze­le­wa­ją­cych. Wszyst­ko to, co sta­re baby opo­wia­da­ją w baj­kach, z któ­rych my się śmie­je­my, naj­więk­sza praw­da, tyl­ko się od­no­si do owej epo­ki przed­po­to­po­wej, kie­dy świat jesz­cze hu­lał i na­tu­ra a czło­wiek wię­cej so­bie niż dziś po­zwa­la­li… zwy­czaj­nie mło­dzi obo­je.

Przyj­dzie czas, że się i te za­mierz­chłe wie­ki roz­ja­śnią. Uwa­żaj­cie, pa­no­wie, tyl­ko że na Wscho­dzie, gdzie naj­ży­wiej, jako w ko­leb­ce ro­dza­ju, wrza­ło to ży­cie pier­wot­ne, tra­dy­cje o nim do dziś dnia są naj­peł­niej­sze i tam im wia­rę dają, na jaką za­słu­gu­ją. Wszak­że i do nas do­sta­ły się te po­da­nia nie wie­dzieć jak i któ­rę­dy: jed­ne przy­lgnąw­szy do san­da­łów kup­ców, któ­rzy tu z to­wa­rem przy­jeż­dża­li, dru­gie z wia­trem le­cąc, inne z ptasz­ka­mi wę­dru­jąc, z rosą spa­da­jąc, z py­łem kwia­tów dmuch­nię­te. Ale że u nas po­wszech­nie, w sta­rej Eu­ro­pie, chłod­no i co­raz zim­niej, tak że wkrót­ce przyj­dzie po­środ­ku gdzieś, w Niem­czech, wiel­ki piec po­sta­wić dla opa­la­nia tej wiel­kiej gieł­dy, w któ­rej zę­ba­mi dzwo­nim – po­da­nia te na zim­no też przy­ję­li­śmy, obo­jęt­nie, z nie­do­wiar­stwem. Dla­te­go że pod na­sze cza­sy nic się już cu­dow­ne­go nie dzie­je, prze­sta­li­śmy wie­rzyć w cuda. Tym­cza­sem jako żywo baj­ki baj­ka­mi nie są, mniej za­wsze czło­wiek wy­ba­je, niż Pan Bóg zro­bić może; a taki sta­re baby coś zna­ją i wie­dzą. Wy­schły dziś źró­dła ży­wią­ce, od cza­su, jak lu­dzie w nich nogi mo­czyć za­czę­li i na ką­pie­le uży­wać, prze­sta­ły pta­ki ga­dać, gdy im to nie­raz wy­szło na pie­czy­ste, a je­le­nie i za­ją­ce mu­sia­ły ze­rwać sto­sun­ki z czło­wie­kiem, jak sko­ro się prze­ko­na­ły, że je ko­chał mi­ło­ścią zbyt ma­te­rial­ną i wio­dą­cą na pół­mi­sek. Ale nie mniej pew­na, że by­wa­ło zra­zu in­a­czej i wca­le in­a­czej.

W owe to cza­sy na Pod­la­siu, któ­re już było za­miesz­ka­ne i na­wet nie­źle za­go­spo­da­ro­wa­ne, pa­no­wał so­bie król Gwoź­dzik. Są o nim tra­dy­cje, ale dziś naj­nie­słusz­niej ucho­dzi za fi­gu­rę ba­jecz­ną, choć nie­za­wod­nie żył i pa­no­wał. Kró­le­stwo jego nie było bar­dzo roz­le­głe, wszak­że są­dzę z Be­ro­sem, któ­ry gdzieś o nim wspo­mi­na, że zaj­mo­wać mu­sia­ło całą ławę łąk i la­sów nad­brzeż­nych, któ­ra dziś roz­gra­ni­cza dwa kra­je. Sto­li­cą jego był gro­dek nie­da­le­ko Buga, na ma­łej wznio­sło­ści ufun­do­wa­ny, nie­po­kaź­ny, ale bez­piecz­ny i wy­god­ny. Nic mu tam do ży­cia nie bra­kło: ryby, grzy­by, łąka, mąka; do­stat­kiem miał wszyst­kie­go i choć pod­da­ni skła­da­li nie­wie­le, a z po­dat­ków nie bar­dzo się po­ży­wił, bo za­le­gło­ści nie umia­no wów­czas eg­ze­kwo­wać, ucho­dził na­wet za jed­ne­go z bo­gat­szych kró­li­ków w tam­tej stro­nie. A że był ła­god­ny, umiar­ko­wa­ny, spra­wie­dli­wy, ko­cha­no go po­wszech­nie i sza­no­wa­no. Król ten Gwoź­dzik miał, o czym po­da­nie świad­czy, bra­ta Ćwiecz­ka, cha­rak­te­ru wiel­ce róż­ne­go. Oba zra­zu wzię­li rów­ne po ojcu dziel­ni­ce, obok sie­bie po­ło­żo­ne, ale Ćwie­czek, in­ne­go cha­rak­te­ru, za­raz swo­ją utra­cił. Lu­bił żyć – skąd wziąć, to wziąć, byle było – da­wał uczty, stro­ił się w zło­to­gło­wy, po sześć i osiem koni do ko­leb­ki za­przę­gał, bez trzech­set dwo­rzan nig­dy z domu nie ru­szył, po­za­cią­gał dłu­gi u Ży­dów (i wów­czas już byli Ży­dzi) i przy­szło do tego, że na pisk i płacz pod­da­nych uli­to­waw­szy się, Gwoź­dzik po­szedł z woj­skiem i bra­ta z kró­le­stwa wy­pę­dził, sam je dla sie­bie za­jąw­szy. Dłu­gów nie po – pła­cił, ale wie­rzy­cie­le przy­cup­nę­li i ci­cho… Z Ćwiecz­kiem po­stą­pił so­bie bar­dzo ludz­ko.

Było wów­czas w po­wszech­nym zwy­cza­ju pod­bi­tym co naj­mniej oczy wy­łu­py­wać, a czę­sto im i gło­wę z kar­ku zdej­mo­wa­no, tego jed­nak Gwoź­dzik nie zro­bił, nie okuł go na­wet i lek­ko tyl­ko zwią­za­ne­go ka­zaw­szy w wy­god­nym wo­zie na ko­bier­cu przy­wieźć za sobą do Stołp­ca, re­zy­den­cji swo­jej, tu go zra­zu pod ho­no­ro­wą stra­żą po­sa­dził na wie­ży­cy, po­tem na­wet, gdy Ćwie­czek nie­co ochło­nął i prze­bo­lał, wol­no go pu­ścił. Prze­ko­nał się i sam wię­zień, że brat mu nie krzyw­dę, ale do­bro­dziej­stwo wy­rzą­dził, boby tak go­spo­da­ru­jąc, zu­peł­nie się był utra­cił i do kija i tor­by przy­szedł, tu zaś, u bra­ta, po kró­lew­sku utrzy­my­wa­ny z cór­ką je­dy­nacz­ką, miał wol­ność w pa­pie­ro­wej ko­ro­nie na gan­ku chłod­ku uży­wać, jadł i pił, co wla­zło, sza­no­wa­no go, na ni­czym mu nie zby­wa­ło i Ży­dzi nie do­ku­cza­li, tak że pierw­szy raz po­ko­ju za­znał.

Mar­no­traw­ca u sie­bie w domu nie­ustan­ne zno­sił kło­po­ty, od któ­rych się bro­niąc mu­siał czę­sto do gwał­tow­nych środ­ków ucie­kać, a że nie był z na­tu­ry sro­gi, mę­czy­ło go to. Wol­ny od na­pa­ści, moż­na po­wie­dzieć, że pierw­szy raz swo­bo­dy skosz­to­wał, gdy wol­ność utra­cił. Bra­cia więc po­tem żyli so­bie cale po bra­ter­sku, u sto­łu im obu jed­na­ko­we tro­ny sta­wia­no, go­spo­darz go­ścio­wi pra­wą rękę da­wał, w domu sza­no­wa­no roz­ka­zy obu, byle tyl­ko się Ćwie­czek już w żad­ne rzą­dy nie mie­szał, bo do tych był ocze­wi­ście nie­zdat­ny, a do­brze mu się dzia­ło i bez tego. Gwoź­dzik póź­niej na­zna­czył ko­mi­sją do roz­pa­trze­nia dłu­gów, któ­ra lat sześć­dzie­siąt pięć trwa­ła, póki wszyst­kie kwit­ki po szyn­kach zre­ge­stro­wa­no, a przez dru­gie sześć­dzie­siąt ze skar­bu je pła­co­no, a oba kró­le­stwa po­łą­czyw­szy przy­wiódł je do bar­dzo bło­gie­go sta­nu.

Cał­kiem to in­a­czej wy­glą­da­ła wów­czas sto­li­ca kró­le­stwa niż dzi­siaj, gdy się wszę­dzie wkra­dły zbyt­ki, a był też to i kró­lik nie­wie­lucz­ki, któ­ry nie dbał o wy­sta­wę. Dziś nie­jed­no hra­biąt­ko le­piej żyje, a da­le­ko wię­cej nosa za­dzie­ra.

W środ­ku pań­stwa roz­le­głą oto­czo­ne­go pusz­czą, przez któ­rą kil­ka szka­rad­nych dróg wio­dły do sto­li­cy, le­ża­ło owe mia­stecz­ko nad wiel­ką rze­ką, na zie­lo­nej rów­ni­nie. Kil­ka ulic, ob­szer­ny ry­nek, na nim wiel­ka go­spo­da drew­nia­na, gdzie Ber­ko szyn­ko­wał miód – bo już wszę­dzie było peł­no Izra­ela, któ­ry za­raz po­chwy­cił za kwa­ter­kę – da­lej kon­ty­na drew­nia­na; ot i mia­stecz­ko całe. Na pa­gór­ku sta­ło za­mczy­sko ty­nem do­ko­ła ob­wie­dzio­ne, w środ­ku był stołp, to jest wie­ża ka­mien­na, wy­so­ka na wy­pa­dek na­pa­ści, a do niej przy­par­te bu­dyn­ki drew­nia­ne, pa­łac coś na kształt sta­re­go szpi­chrza, tyl­ko ozdob­nie wy­ra­bia­ny przez cie­śli i po­ma­lo­wa­ny pstro i go­rą­co, staj­nie, obo­ry, sto­do­ły itd. Król to był bo­wiem szlach­cic i go­spo­darz i miał so­bie fol­war­czek, któ­re­go urzą­dze­niem się ba­wił, kró­lo­wa jej­mość przę­dła z dziew­ka­mi, a ta­kie to było nie­pysz­ne, że by­wa­ło, gdy Gwoź­dzik sie­dzi w gan­ku nad misą kwa­śne­go mle­ka wie­czo­rem, a po­cznie ga­wę­dać z pa­rob­ka­mi, co ko­nie do wody pro­wa­dzą, z wój­tem, z cze­la­dzią, gdy­by nie ko­ro­na na gło­wie ro­ga­ta na czer­wo­nej czap­ce, wziął­byś go za ja­kie­go pod­sęd­ka. A stro­ić się też wca­le nie lu­bił i cho­dził la­tem w płó­cien­nym żu­pa­nie, zimą w ko­żu­chu czar­nym, po­kry­tym sza­rym je­dwa­biem, a pod­pa­sy­wał się czer­wo­nym pa­sem, co go sama jej­mość wią­za­ła i far­bo­wa­ła ze swy­mi dziew­ka­mi.

Gwoź­dzik był do­bro­dusz­ny, ła­twy, do śmie­chu skłon­ny, do­bry mąż i oj­ciec, ale w kró­le­stwie go­spo­darz też nie lada i wie­dzie­li wszy­scy, że gdy co kto spła­ta, to znów jak każe na dę­bie po­wie­sić, nie ma się co wy­pra­szać, bo się na nic nie przy­da i dyn­dać musi. Gdy się po­gnie­wał, nie ła­jał, nie sier­dził się, tyl­ko po­bladł, zżym­nął się, a, ucho­waj Boże, jesz­cze zęby za­ciął, nie moż­na było dłu­go po­pa­sać… żona, brat, naj­ulu­bień­si mil­cze­li przed nim jak tru­sie lub nogi za pas.

Pod ten czas, kie­dy się na­sza hi­sto­ria po­czy­na, król Gwoź­dzik miał lat… chro­no­lo­gia nie­pew­na, ale wy­glą­dał na pięć­dzie­siąt; krę­py, zdrów, sil­ny, już nie­co szpa­ko­wa­ty; bro­da, że jej nig­dy nie strzygł, spa­da­ła mu po ko­la­na, a wło­sy na gło­wie z tyłu nie­mal rów­nie miał dłu­gie, choć w środ­ku łeb świe­cił do­brą ły­si­ną. Gdy na ko­nia sia­dał, by­wa­ło, bro­dę na dwo­je roz­dzie­li, a jak się roz­ma­cha i wiatr mu ją ro­ze­dmie, aż strach, niby dwie szpa­ko­wa­te mio­tły dwa tej bro­dy koń­ce. Brwi tak­że miał wy­ro­słe, ogrom­ne i na oczy zwie­szo­ne, ale po­mi­mo tego wy­raz ob­li­cza ła­god­ny i po­czci­wy, kie­dy go nie gnie­wa­no. Dzie­ci i sła­bych lu­bił, tym go i za bro­dę tar­gać było wol­no, ale z moc­ny­mi i upar­ty­mi nie bor­go­wał i na woj­nie w dro­gę mu wła­zić nie było bez­piecz­nie. Siły był ta­kiej, że wołu schwy­ciw­szy za rogi, przez płot prze­rzu­cał, a ko­nia do­siadł­szy, gdy go ści­snął, w śmierć zdu­sił, pię­ścią sto­ły roz­bi­jał, a pod­ko­wy ła­mał gdy­by chro­ścia­ne.

Brat Ćwie­czek, choć ro­dzo­niu­teń­ki Gwoź­dzi­ka, z jed­nej mat­ki i ojca, cale inną miał minę: na – przód, choć pod­tup­ta­ny i o rok tyl­ko od nie­go młod­szy, lu­bił mło­de­go uda­wać; słusz­niej­szy od bra­ta, smu­kły, z twa­rzy pięk­ny, bro­dę strzygł, wło­sy za­pla­tał i baba mu je na kasz­ta­no­wa­to far­bo­wa­ła, ale od słoń­ca w rude wpa­da­ły… daw­niej tego tak jak dziś nie umia­no *. Bla­dy, chu­dy, oczy mie­wał czer­wo­ne i za­raz w nim było znać hu­la­kę; za ko­bie­ta­mi la­tał, bła­zna­mi się ota­czał, śmie­chem i za­baw­ką całe dnie prze­pę­dzał i tak na oko był to czło­wiek choć go do rany przy­ło­żyć, ale… miał swe ale.

Z lada że­bra­kiem za do­bry żar­cik go­tów się był w twarz po­cmo­kać, lada włó­czę­gę, co go za­ba­wił, sa­dzał do sto­łu z sobą, okry­wał pur­pu­rą i wła­dzę mu da­wał, jed­nak nie­chże go kto ob­ra­ził, nie za­po­mniał do śmier­ci, nie wy­ba­czył, choć­by u nóg jego le­żał. Przy tym zda­nia swo­je­go nie miał: dziś czar­no, ju­tro bia­ło, na­resz­cie sza­ro, w koń­cu nie wie­dzieć co – co mu kto szep­nął, to przy­jął, ni ładu, ni skła­du ani w ser­cu, ani w gło­wie. Oże­nił się był lada jako, z ład­ną dziew­czy­ną, któ­ra go w pole wy­pro­wa­dzi­ła i jed­ną mu tyl­ko po so­bie zo­sta­wi­ła cór­kę, na­zy­wa­no ją Lalą.

Po śmier­ci jej owdo­wiaw­szy, do słu­żeb­nych się za­le­cał i po­tem je za mąż za dwo­ra­ków wy­da­jąc, w co­raz to nowe plą­cząc się mi­łost­ki, do­szedł do tego na­resz­cie, że sta­ra klucz­ni­ca, co so­bie bu­ra­kiem twarz na­ma­zy­wa­ła, cał­kiem pa­no­wa­nie nad nim ob­ję­ła i tu z nim na za­mek bra­ter­ski przy­by­ła, niby słu­żąc cór­ce za och­mi­strzy­nię.

*Dziś, jak wia­do­mo, za­miast w rudą bar­wę wpa­da­ją w fio­let, co da­le­ko przy­jem­niej­szym jest dla oka.

Zra­zu, gdy go je­dwab­ny­mi sznu­ra­mi skrę­po­wa­ne­go przy­wie­zio­no do Stołp­ca, mio­tał się i od­gra­żał na bra­ta Ćwie­czek, są­dząc, że z nim we­dle oby­cza­ju po­stą­pią i od­jąw­szy mu wszyst­ko, do ciem­ni­cy go wrzu­cą, ale gdy zo­ba­czył, że go Gwoź­dzik sza­nu­je i sło­wa­mi praw­dy opa­mię­ty­wa, i wolą mu daje, i bo­leść koi a ła­go­dzi, jak był z na­tu­ry mięk­ki i do próż­niac­twa skłon­ny, a nie­ład mu do­mo­wy do­jadł, zgo­dził się zu­peł­nie z lo­sem swo­im. W isto­cie na zam­ku bra­ta ni­cze­go nie bra­kło: w ko­ro­nie so­bie cha­dzał, dzie­cię jego je­dy­ne piesz­czo­no, pił, jadł, za­ba­wiał się, ro­bił, co chciał, o ni­czym nie my­ślał i w koń­cu, gdy­by go już pu­ści­li, nie po­szedł­by stam­tąd na po­wrót do sie­bie.

Król tedy ten bez kró­le­stwa, ja­ke­śmy już po­wie­dzie­li, miał cór­kę je­dy­nacz­kę, a Gwoź­dzik syna je­dy­na­ka i dzie­ci te pra­wie się ra­zem wy­cho­wy­wa­ły. Kró­le­wicz, dzie­dzic znacz­ne­go pań­stwa, zwał się Ru­mia­nek z tego po­dob­no po­wo­du, że mu ja­kaś wróż­ka wia­nu­szek z tej ro­śli­ny w ko­leb­ce przy­nio­sła, ży­cząc zdro­wia i ob­da­rza­jąc nim na całe ży­cie.

Był to chło­pak hoży, ru­mia­ny, bia­ły, do­rod­ny, czar­no­oki, by­stre­go po­ję­cia, po­czci­we­go ser­ca, ale na nie­szczę­ście umy­słu nie­spo­koj­ne­go, co ojca je­go­mo­ści bar­dzo tra­pi­ło. Od ko­leb­ki pra­wie ani u niań­ki na ko­la­nach, ani w izbie, ani w po­dwór­cu, ani w gra­ni­cach gro­du i sto­li­cy utrzy­mać się nie mógł. Im wię­cej wi­dział, tym wię­cej po­znać pra­gnął: nie­ustan­nie py­tał, do­wia­dy­wał się, wy­zy­wał, chciał się przy­pa­trzeć, zba­dać, pod­gląd­nąć i za­wsze nie­po­ko­ił. A choć go ko­ły­sa­no i uśmie­rza­no, do­ra­stał nie­cier­pli­wy, ma­jąc na­dzie­ję, że mu oj­ciec cu­gli po­pu­ści i w świat pójść po­zwo­li. Było to bo – wiem oby­cza­jem owe­go wie­ku, że mło­dzież się po­dró­ża­mi i przy­go­da­mi ba­wi­ła, na­bie­ra­jąc w nich do­świad­cze­nia.

Choć go mat­ka sta­ra, kró­lo­wa Do­bruch­na, pie­ści­ła tro­chę, choć król Gwoź­dzik ko­cha­jąc, bar­dzo wie­le wy­ba­czał, nie po­psu­li go jed­nak. Tro­chę swa­wol­ny i pu­sty, ser­ce miał zło­te i gdy­by nie to wier­ci­pięc­two i nie­po­kój du­cha, któ­ry w nim miesz­kał, mo­gli się byli nim cie­szyć.

– Wy­ki­pi się mło­de piwo – ma­wiał król.

– Byle mu się nic nie sta­ło – wzdy­cha­ła kró­lo­wa u ką­dzie­li.

I by­wa­ło tak, za­siadł­szy przy ko­mi­nie, obo­je kró­le­stwo ma­rzą so­bie o jego przy­szło­ści. Ale obo­je wie­dzie­li, że nie dać Ru­mian­ko­wi wy­le­cieć i trzy­mać go w za­mknię­ciu by­ło­by go zgu­bić.

– Niech no po­je­dzie, a parę gu­zów zła­pie – mó­wił sta­ry – pręd­ko ochło­nie i po­wró­ci; damy mu do­bry or­szak i do­bre­go prze­wód­cę, żeby so­bie w złym ra­zie dał radę, a musi się do­bry koń wy­bry­kać.

– Nuż mu się co sta­nie – po­wta­rza­ła kró­lo­wa.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: