Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Historia pewnej rozwiązłości - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
22 marca 2016
Ebook
26,90 zł
Audiobook
34,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Historia pewnej rozwiązłości - ebook

Kolejny  tom pasjonującej sagi rodzinnej.
Krzysiek Orłowski poznaje szokującą przeszłość swojej nowo poślubionej żony, ale dla dobra syna stara się być przykładnym mężem i ojcem. Robert i Renata, wciąż zakochani w sobie, są zauroczeni wnukiem. Pewnego dnia poukładane życie Orłowskich wali się w gruzy. Jedno tragiczne zdarzenie zmienia diametralnie życie obu małżeństw – już nic nie będzie takie jak wcześniej. Los stawia przed bohaterami trudne wybory i zmusza do podejmowania niełatwych decyzji. Czy rodzina Orłowskich przetrwa ciężkie chwile? Czy uda im się odbudować miłość i przywrócić szczęście?
Motto Orłowskich brzmi: W miłości i na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone.
Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65223-49-4
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

KILKA SŁÓW WSTĘPU

Droga Czytelniczko! Drogi Czytelniku!

Kiedy czytaliście poprzednie części sagi o rodzinie Orłowskich, na pewno zauważyliście, że opowiadając ich historię, trzymałam się sztywno ram czasowych. Z listów, jakie od Was otrzymuję, wiem, że bardzo ciekawi Was, jak się potoczą dalej losy Wiki i Krzyśka. Niestety na razie nie wydarzyło się w ich życiu nic aż tak szczególnego, żeby zaabsorbować Waszą uwagę na dłużej. Dlatego wyciągnęłam z sejfu swą magiczną kryształową kulę, która jest w wyposażeniu każdej profesjonalnej wróżki i powieściopisarki, i zajrzałam w przyszłość Roberta i Renaty. To, co tam zobaczyłam, opisałam w niniejszej książce.

Kochani, zapraszam Was do domu Orłowskich. Mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić w ich towarzystwie.

Danka BraunPROLOG

Robert drżącymi rękami przemył twarz. Spojrzał w lustro. Ujrzał w nim obcego człowieka. Nagle postarzałego o kilka lat, o zmęczonych, wypełnionych strachem oczach.

Bał się. Więcej: był przerażony! Nigdy wcześniej nie zaznał takiego uczucia lęku jak teraz. Często widział ten strach w oczach krewnych swoich pacjentów. Patrzyli na niego tym samym przerażonym wzrokiem, prosząc go o uratowanie życia ukochanej osoby. Zawsze starał się dodać im otuchy, zaszczepić iskierkę nadziei nawet w beznadziejnych sytuacjach. Zmniejszyć trochę ten ich strach spokojnym tonem i uspokajającymi słowami profesjonalisty, dla którego operacja jest tylko rutynowym zabiegiem, łatwym i bezpiecznym jak obcięcie paznokci. Kłamał, ponieważ każdy, nawet najłatwiejszy zabieg chirurgiczny niesie ze sobą pewne ryzyko – ale nie mógł powiedzieć tego na głos. Pacjenci i ich bliscy patrzyli na niego jak na Boga – w pewien sposób czuł się nim, przecież w jego rękach spoczywało życie ludzkie. Człowiek leżący na stole zabiegowym mógł za każdy jego błąd zapłacić najwyższą cenę. Dlatego Robert przed każdym zabiegiem był spięty i zawsze czuł pewien niepokój niepozwalający mu zjeść spokojnie zwykłego śniadania. Dopiero gdy wychodził z sali operacyjnej, mógł się rozluźnić i powiedzieć do siebie: „Uff, dziś nie zabiłem nikogo, może nawet uratowałem komuś życie”.

Bezsilność to paskudne uczucie. Rzadko czuł się bezsilny. Dotychczas uważał, że zawsze jest jakieś wyjście, zawsze można znaleźć sposób na pokonanie przeszkody… Ale nie w wypadku choroby. On, lekarz, który uratował tysiące istnień ludzkich, nie potrafił uratować kobiety, którą kochał najbardziej na świecie.

Wytarł twarz i ręce papierowym ręcznikiem. Nabrał głęboko powietrza i wszedł do separatki, w której leżała jego żona. Gdy spojrzał na nią, poczuł, jakby jego serce włożono w imadło i mocno ściśnięto. Renata miała zamknięte oczy, oddychała nierówno. Opleciona pajęczyną rurek podpiętych do aparatury medycznej wydawała się bardzo drobna i krucha. Dotknął ręką jej czoła. Poczuł niemal fizyczny ból, jakby dotknął rozpalonego żelaza. Temperatura nie spadała. Lek nie działał.

Zrobił nowy zimny kompres i położył go na czoło żony.

Sepsa. Słowo, którego się boi każdy lekarz, przed którym drży każdy chirurg.

Posocznica zaatakowała nieoczekiwanie, jak podstępny psychopatyczny morderca wyskakujący zza węgła domu. Nic nie zapowiadało, że zdrowa rano kobieta, wieczorem będzie walczyła o życie. Nie rozpoznał od razu choroby, myślał, że złapała ostrą grypę. Dopiero w nocy, gdy temperatura nie ustępowała, zaniepokoił się.

– Malutka, czy byłaś ostatnio w jakiejś restauracji albo u kosmetyczki lub fryzjera? – zapytał żonę.

– Nie. Ale byłam u dentysty – odparła słabym głosem.

– W naszej klinice?

– Nie. Nie miałam czasu jechać do was, oprócz tego macie długie terminy – powiedziała cicho. Potem dodała trochę mocniejszym tonem: – No dobrze. Chciałam dać zarobić ludziom, którzy tego potrzebują. Byłam u Doroty.

Dorota kiedyś pracowała w przychodni stomatologicznej, mieszczącej się przy klinice Orłowskiego, ale kilka miesięcy temu zwolniła się, żeby „przejść na swoje”. Nie miała jeszcze wielu pacjentów, dlatego Renata chodziła do niej z drobnymi problemami natury stomatologicznej.

Wtedy dopiero Robert zrozumiał, że to sepsa.

Do separatki wszedł Martin, jego wspólnik i przyjaciel, też lekarz.

– Może ten nowy lek zadziała – powiedział mało przekonująco. – Renata dostała go dopiero dwa razy.

– Może zadziała – potwierdził Robert. Chciał być oszukiwany. Chciał mieć nadzieję.

Wypróbowali wszystkie antybiotyki, które mogły być pomocne. Martin przywiózł z Berlina najskuteczniejsze leki najnowszej generacji niedostępne w Polsce. Dostała nawet lek będący jeszcze w fazie badań, który podobno miał zrewolucjonizować dziedzinę toksykologii. Podano jej go dwa razy, ale na razie efektów nie było widać.

– Powinieneś jechać do domu, wykąpać się i przebrać. Zaczynasz już cuchnąć – skłamał Martin, pragnąc nakłonić przyjaciela do opuszczenia szpitala. – Wyglądasz koszmarnie. Ile czasu nie spałeś?

– Od kiedy zachorowała. Trzy noce. Ale zdrzemnąłem się przy jej łóżku.

– Robert, nic tu nie pomożesz.

– Nie mogę jej zostawić. Gdyby coś się stało… – nie dokończył, bo rozpacz ścisnęła mu gardło.

– Nic się nie stanie, jeśli wyjdziesz na trochę. Ja tu będę.

Robert wyszedł ze szpitala. Renata leżała nie w ich klinice, która nie miała oddziału toksykologicznego, tylko na Kopernika. Skierował się w stronę samochodu. Wsiadł do niego, ale nie odjechał. Przez chwilę siedział nieruchomo, trzymając się kurczowo kierownicy jak staruszek swojej laski. Nieoczekiwane spazmy płaczu wstrząsnęły jego ciałem. Płakał jak dziecko, głośno szlochając. Nigdy wcześniej nie płakał, zawsze ból znosił w milczeniu. Ale nigdy nie cierpiał tak jak teraz.

Boże, co ja zrobię bez niej! Gdy jej zabraknie, ja też nie chcę żyć! – zawołał do siebie.

Po wypowiedzeniu tych słów nagle opanował się, przestał szlochać.

Ona nie umrze! Nie może umrzeć!

Wytarł twarz chusteczką. Przekręcił kluczyk w stacyjce i wyjechał z parkingu. Nadal wahał się, czy powiedzieć rodzinie o chorobie Renaty. Na razie nikt o tym nie wiedział. Nie powiedział nawet swojej matce, która była z Izą w Ystad u Petera, swojego pasierba – jeśli można tak nazywać mężczyznę, który został pasierbem, mając czterdzieści lat.

Krzysiek, syn Roberta, również nie wiedział nic o chorobie matki. Był ze swoją nowo poślubioną żoną na Wyspach Kanaryjskich. Robert nie chciał ściągać go do Krakowa. Ciągle liczył, że opanują chorobę. Uważał, że nie ma sensu ich niepotrzebnie martwić, przecież i tak nic nie pomogą. Oprócz tego nie miał na tyle sił, by patrzeć na cierpienie i przerażenie swoich dzieci…

Jadąc do domu, zahaczył o mały kościółek. Rzadko bywał w kościele. Był agnostykiem. Czasami chcąc zrobić przyjemność żonie, szedł z nią na mszę, ale zawsze znudzony czekał, aż skończy się obrządek. Teraz wszedł do niemal pustej świątyni i usiadł w ostatniej ławce, zaraz jednak wstał i podszedł bliżej do ołtarza. Pozłacany Chrystus litościwie spoglądał na niego ze swojego krzyża. Robert ukląkł i zamknął oczy. Chciał przypomnieć sobie słowa jakiejś modlitwy, ale bez skutku. Zresztą czy Bóg naprawdę lubi wysłuchiwać bezmyślnie wyklepanych formułek wymyślonych setki lat temu i brzmiących dziś absurdalnie sztucznie? Chyba nie…

Postanowił modlić się po swojemu.

Nie wiem, Boże, od czego zacząć, bo dawno się nie modliłem. Nie wiem, czy istniejesz… Bardzo bym chciał, żebyś był… ale grzech wątpliwości nigdy mnie nie opuszcza. Czasami oczami empiryka widzę Cię w Twoim dziele – w tym, co nas otacza, a co podobno Ty stworzyłeś. Widzę Cię w nigdy niepowtarzalnym płatku śniegu, w małej pszczole zbierającej nektar z kwiatka i w ciele pacjenta, który leży na stole operacyjnym. Wtedy wierzę w kreacjonizm. Wierzę, że to wszystko nie mogło powstać samo z siebie, w drodze ewolucji lansowanej nam przez naukę. Coś tak doskonałego musiało być dziełem potężnych sił. Istoty Boskiej. Stwórcy, który wszystko zaplanował, ukształtował i ożywił. A nie skutkiem wielkiego niekontrolowanego wybuchu. Kiedy jednak widzę, ile zła jest na tym świecie, na ile bólu i cierpienia narażasz swoje dzieci, to znowu ogarnia mnie zwątpienie. Ktoś tak doskonały jak Ty nie może być aż tak okrutnym… Wybacz mi, Boże, moje słowa, które wygłaszam tu, klęcząc przed Twym ołtarzem. Nie wolno mi Ciebie krytykować, przyszedłem przecież błagać o łaskę. O litość… Powinienem zaakceptować z pokorą Twój Boski Plan, nie buntować się, nie podawać w wątpliwość jego zasadności… Wybacz mi, Boże, moją butę, okaż mi łaskę i wysłuchaj mojej prośby: nie zabieraj do siebie mojej żony. Ona nie ma takich wątpliwości jak ja, wierzy w Ciebie, jest dużo lepsza ode mnie… Kocham ją bardzo… Błagam Cię, Boże, nie odbieraj mi jej. Nie odbieraj jej naszym dzieciom. Jest nam potrzebna… Dzięki niej jesteśmy lepsi…

Robert wstał ze stopni ołtarza. Podszedł do szafki z datkami, gdzie stały zapalone świeczki. Wyjął portfel, a z niego wszystkie pieniądze: trochę monet i zwitek banknotów. Wrzucił wszystko przez szparę wydrążoną w blacie skrzyni. Zapalił kilka świec. Jeszcze raz klęknął i przeżegnał się. Znowu dopadło go wzruszenie. Niekontrolowane łzy zaczęły same płynąć. W pośpiechu wyjął z kieszeni chusteczki higieniczne i szybko wytarł łzy. Wstydził się ich przed samym sobą. Podobno prawdziwy mężczyzna nigdy nie płacze.

Zauważył, że przygląda mu się z uwagą stary ksiądz. Był niewysokim mężczyzną o pooranej bruzdami twarzy i suchej zgarbionej sylwetce obleczonej starą mocno podniszczoną sutanną. „Tak chyba wyglądają pustelnicy”, pomyślał Robert. Trochę skrępowany swoją słabością odwrócił od staruszka oczy.

– Co cię przyprowadziło do nas, synu? – zapytał ksiądz.

Z oczu Roberta ponownie popłynęły łzy. Osunął się na ławkę. Głośny szloch wydobył się z jego piersi, a ciałem wstrząsnęły dreszcze. Starał się zapanować nad spazmami, ale dopiero po chwili mu się to udało.

– Przepraszam cię, ojcze, nigdy mi się nie zdarza, żebym ryczał jak baba, ale… moja żona umiera – powiedział z trudem. Tym razem zapanował nad ponowną fontanną łez. – Nie umiem jej pomóc, chociaż jestem lekarzem…

– Nasz Pan jest litościwy. Może cię wysłucha.

– Wątpię, nie jestem wierzący… – szepnął Robert.

– Chyba jednak jesteś, jeśli tutaj przyszedłeś. – Uśmiechnął się dobrotliwie. – Pomodlę się razem z tobą.

– Dziękuję. Może ciebie, ojcze, Bóg prędzej wysłucha. Moja żona ma na imię Renata. Renata Orłowska. – Zaczerwienił się, zmieszany swoimi słowami. Tak jakby Bóg potrzebował do modlitwy danych osobowych.

Ksiądz nic nie powiedział, tylko lekko się uśmiechnął.

– Pomódlmy się razem.

Miał dziwny akcent, zaciągał, jakby pochodził z Kresów. Modlili się w milczeniu. Po chwili Robert wstał.

– Muszę iść do żony – szepnął tonem usprawiedliwienia.

– Idź, synu. I nie trać nadziei. Pamiętaj, że nasz Pan jest miłościwy – odpowiedział mu ksiądz.

Robert wyszedł i nie oglądając się za siebie, wsiadł do samochodu.

Kiedy podjechał pod dom, podeszli do niego Nowakowie, starsze małżeństwo, które od wielu lat pracowało u Orłowskich.

– Panie Robercie, co z panią Renatą? Jes jakoś poprawa? – zapytał niespokojnie Józef.

– Na razie nie ma. Ale podaliśmy jej nowy lek – odparł Robert, nie patrząc im w oczy.

– Dzwoniła pani Basia i Krzysiek. Dziwili sie, że pan nie odbiero od nich telefonu.

– Mam nadzieję, że nie powiedzieliście im o chorobie mojej żony?

– Nie powiedzieliśmy, bo pan nom zakazoł. Ale chyba powinni wiedzieć. Bo gdyby coś się stało, to mieliby pretensje – powiedział niepewnie Józef.

– A co miałoby się stać, do cholery?! – wybuchł Robert. Zaraz jednak opanował się. – Przepraszam. Moja żona wyjdzie z tego. Musi wyzdrowieć! – dodał, starając się nadać pewności swojemu głosowi.

Wziął szybki prysznic, ogolił się i przebrał w świeże ubranie. Wypił szklankę soku pomidorowego, nie ruszył jednak obiadu przyniesionego przez panią Stasię, bo nadal nie potrafił przełknąć żadnego kęsa. Renata otworzyła oczy. Ze zdziwieniem zauważyła, że znajduje się nie w swoim domu, tylko w szpitalnym łóżku. W pokoju oprócz niej nie było nikogo. Nacisnęła dzwonek przy łóżku.

Do separatki wpadł Martin.

– O Boże! Nareszcie się ocknęłaś! – Dotknął ręką jej czoła. – Chyba nie masz już gorączki. Złapałaś sepsę. Naprawdę było z tobą niewesoło.

– Gdzie ja jestem? Gdzie jest Robert?

– Pojechał godzinę temu do domu, przebrać się. Był tu z tobą cały czas. Trzy dni. Wiesz, co się z nim działo?! O mało co nie oszalał przez ciebie. – Uśmiechnął się. – To znaczy przez tę cholerną sepsę.

Robert wszedł na korytarz szpitala, gdzie znajdowała się separatka Renaty. Z daleka zauważył wychodzącego z niej Martina.

– Robert, to cud! Gorączka spadła! Właśnie u niej byłem! – zawołał po niemiecku Martin. – Niesamowite! Chyba ten lek zaczął działać. Pół godziny temu nagle przyszła natychmiastowa poprawa. Jakby ręką odjął! To coś niesamowitego! Nigdy w mojej praktyce nie spotkałem się z takim przypadkiem.

Robert opadł na stojącą w pobliżu ławeczkę. Z jego oczu cicho popłynęły łzy ulgi. Szybko otarł je rękawem marynarki. Kilka razy wciągnął głęboko powietrze. Czuł się słaby jak maratończyk na mecie. Nie wiedział dlaczego, ale cały drżał. Zaraz jednak wstał i pobiegł do separatki.

– Malutka, nareszcie! O Boże! Odchodziłem już od zmysłów – powiedział, przytulając ją mocno do siebie.

– Śniło mi się, że się modlisz w kościele i rozmawiasz z pewnym księdzem spod Wilna, który jedzie do Rzymu i zbiera pieniądze na dach kościoła. Widziałam, jak płaczesz. – Zamilkła na chwilę.

– Skąd wiedziałaś, że byłem w kościele? – Na jego twarzy ukazał się wyraz zdziwienia. – I że rozmawiałem z księdzem?

– Widziałam we śnie. – Rozejrzała się wokół. – Gdzie jest moja torebka?

Robert bezradnie spojrzał na żonę.

– W domu. Malutka, nie miałem czasu myśleć o torebce, gdy miałaś temperaturę prawie czterdzieści jeden stopni. Wziąłem cię na ręce i zawiozłem do szpitala.

Renata zmarszczyła brwi.

– Na pewno okropnie wyglądam. Potrzebuję swojej kosmetyczki, muszę się umalować. Jedź do domu i przywieź mi kosmetyki, świeżą koszulę nocną i szlafrok. Ale żaden z tych frymuśnych, które zakładam dla ciebie, tylko ten błękitny frotte.

Robert odetchnął z ulgą.

– Malutka, jeśli myślisz o swojej kosmetyczce i makijażu, to chyba jesteś już naprawdę zdrowa – powiedział, uśmiechając się szeroko.

Kilka dni później Robert zaparkował przed kościołem. Przyszedł podziękować księdzu, który się z nim modlił. Nie wiedział do końca, czyją zasługą jest nagłe wyzdrowienie żony: czy leku przywiezionego przez Martina, czy organizmu Renaty, czy modlitwy. Chociaż nie należał do osób wierzących, jednak ten nieoczekiwany powrót żony do zdrowia można było rozpatrywać w kategoriach cudu. Nie wierzył, żeby jego modły mogły przekonać Stwórcę do pozostawienia Renaty przy życiu, ale możliwe, że zrobiła to modlitwa księdza. Ten stary ksiądz wyglądał niczym święty! Dlatego Robert postanowił mu podziękować, dając ofiarę na kościół. „Na pewno w parafii się nie przelewa”, pomyślał, wspominając jego zniszczoną sutannę.

Wszedł na dziedziniec kościoła. Brama wejściowa była zamknięta. Zdziwił się trochę, zawsze myślał, że świątynia powinna być otwarta dla wiernych przez cały dzień. Skierował się do budynku za kościołem, prawdopodobnie plebanii. Nie zdążył otworzyć drzwi, bo ukazał się w nich starszy mężczyzna ubrany po świecku.

– Pan do kogo? – zapytał.

– Chciałbym spotkać się z proboszczem. Rozmawiałem z nim trzy dni temu – odparł Robert.

– Księdza proboszcza jeszcze nie ma, ale powinien zaraz wrócić. Jestem tu kościelnym. Proszę poczekać.

Robert usiadł na ławeczce przed budynkiem plebanii. Rozejrzał się wokół. Zauważył, że otoczenie kościoła było zadbane. Widać proboszczowi bardziej zależało na domu bożym niż na swoim wyglądzie.

W tym momencie pod plebanię zajechał grafitowy lexus, ten sam model co jego. Z samochodu wysiadł mężczyzna w średnim wieku, ubrany w jasne spodnie, beżową koszulę i marynarkę. Skierował się w stronę plebanii. Kiedy przechodził obok ławeczki, owiał Roberta chmurką dobrej wody kolońskiej. „Jakiś dobrze sytuowany parafianin”, pomyślał Orłowski. Po chwili mężczyzna wyszedł z plebanii.

– Podobno czeka pan na mnie? – zapytał Roberta.

– Czekam na proboszcza tego kościoła – odparł niepewnie Robert.

– To zapraszam do środka. Jestem proboszczem.

Zaskoczony Robert wszedł do budynku. Usiadł na wskazanym przez proboszcza krześle.

– Zaszła chyba pomyłka. Chciałem rozmawiać z księdzem, którego spotkałem trzy dni temu w waszym kościele. Niewysoki, bardzo szczupły, dobrze po siedemdziesiątce.

Proboszcz zmarszczył brwi.

– U nas nie ma nikogo takiego.

– Modlił się w tym kościele. Miał wschodni akcent, jakby z Kresów.

– Aaa, już wiem, o kim pan mówi. On nie jest z naszej parafii. To proboszcz spod Wilna. Zatrzymał się u nas na noc. Jedzie do Rzymu. Zbiera pieniądze na dach swojego kościoła. Nasza parafia nie jest zbyt bogata, ale daliśmy mu trochę pieniędzy.

– Chciałbym się z nim zobaczyć.

– Już go nie ma, pojechał do Rzymu.

– Czy w drodze powrotnej zatrzyma się u was?

– Nie wiem.

– Gdyby przyjechał, czy mógłby mu ksiądz coś przekazać ode mnie? – Włożył rękę do kieszeni marynarki, by wyciągnąć kopertę z pieniędzmi. Zaraz jednak cofnął dłoń. – A może ksiądz zna jego litewski adres?

– Nie znam, ale może kościelny go zna.

Wyszedł z pokoju, by po chwili wrócić z karteczką.

– Proszę, oto jego adres. Mieszka w jakiejś wiosce kilkadziesiąt kilometrów od Wilna.

Robert podziękował i wyszedł. Spojrzał na samochód proboszcza. Tej parafii i temu proboszczowi na pewno nie są potrzebne moje pieniądze, pomyślał w duchu.

Wrócił do domu. Renatę wypisano już ze szpitala. Chociaż była jeszcze trochę blada, czuła się dobrze. Siedziała w fotelu i czytała książkę.

– Malutka, skąd wiedziałaś, że ksiądz, z którym rozmawiałem w kościele, był spod Wilna?

– O czym ty mówisz?

– Wiedziałaś, że modliłem się w kościele z księdzem, który jechał na pielgrzymkę do Rzymu, i że mieszkał pod Wilnem.

Zmarszczyła brwi.

– Musiało mi się to śnić, ale już wszystko zapomniałam.

Robert w milczeniu przyglądał się żonie.

– A co się stało? – zapytała.

– Nic się nie stało – odparł po chwili wahania. – Malutka, byłaś kiedyś w Wilnie?

– Nie.

– A masz ochotę wybrać się na Litwę? Odwiedzilibyśmy pewnego miłego księdza w jego parafii pod Wilnem. Oczywiście, gdy już dojdziesz do zdrowia.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: