Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Horyzont zdarzeń - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Horyzont zdarzeń - ebook

Horyzont zdarzeń to powieść sensacyjna osadzona w polskich realiach. Opiera się na autentycznych zdarzeniach, mających swe miejsce w nieodległej historii Polski i Europy. Zawiązanie akcji ma miejsce latem 2000 r. w miejscowości Wylatowo, gdy pojawia się tam pierwszy zbożowy krąg. Ważne miejsce w tej historii zajmuje także kompleks Riese w Górach Sowich.

Jacek Brzozowski (1979) – wykonywał kilkanaście zawodów, zanim związał się z administracją. Jego obecna praca czasem umożliwia mu dostęp do różnego rodzaju tajemnic. Lubi dobrą literaturę, garnitury, atmosferę Włoch, a także wszystko co piękne i niezwykłe. Mieszka w województwie zachodniopomorskim. Nie zna się na samochodach, majsterkowaniu i nie ogląda meczów. Nigdy nie ma czasu.

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-61805-36-6
Rozmiar pliku: 262 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I

Z pewnością nieraz widziałeś, czytelniku, wychodząc z papierosem na balkon w którąś z bezsennych nocy, białe nieoznakowane ciężarówki sunące gładko ulicami. Na ich naczepach spoczywają ogromne walcowate zbiorniki. Jeżdżą tylko nocą, gdy mały ruch zapewnia spokój, a rzeczy o tej porze można uznać za widziadła.

Przed niespełna godziną kolumna sześciu takich wozów ruszyła z polsko-słowackiego pogranicza, wydając pomruk ciężki jak ołów. Obrano kierunek północny.

Wylatowo, 21 lipca 2000 roku. Godzina 1:42 w nocy

– Co z tym telewizorem, u licha? – powiedziała siedząca na kanapie niemłoda już kobieta. – Nic nie słychać, tylko znowu jakieś pasy latają. Tadek, wyjrzyj na dach, rusz tą cholerną anteną!

Mężczyzna o zmęczonej twarzy i spracowanych rękach posłusznie wstał i skierował się na strych. Z prowadzących tam schodów dobiegało coraz cichsze dudnienie kroków.

– I co? – siedząca rzuciła głośno w stronę uchylonego okna. – Znowu wiatr przekrzywił? – nastawiła ucha. – To złaź już, bo chyba idzie na burzę – popatrzyła z niepokojem na błyski za oknem. W odpowiedzi dobiegło ją tylko szczekanie psa. – Cicho tam, kundlu! Tadzik! Głuchy jesteś?

Szczekanie nasiliło się, a powietrze za oknem wypełnił chłodny wiatr. Z oddali zaczęły dobiegać głosy innych psów we wsi. Było ich coraz więcej, aż stały się jednolitym, złowrogim wyciem.

– Co to jest?..., do... – Kozakowa wstała z bijącym sercem. Zaczęła iść w kierunku okna. – Tadeusz?!

W tej samej chwili zapanowała absolutna, porażająca jasność. Kobieta upadła na podłogę. Jedną ręką zasłaniała twarz, drugą podpierała się na oślep. Rozwarła na chwilę zaciśnięte powieki: wszechobecne światło zdawało się przenikać przez ściany, a intensywne promienie rysowały na nich dziwaczne, nieokreślone kształty. Wszystko trwało kilka sekund. Kobieta łkała cicho.

Pół minuty później do pokoju wbiegł zdyszany mężczyzna z twarzą wykrzywioną przerażeniem.

– O Boże! Hela, Boże drogi!

Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu
Katedra Astronomii i Astrofizyki

– Dziękuję wszystkim za udział w naszym letnim sympozjum – profesor Aleksander Zoll zdobył się na pogodny wyraz twarzy.

Pomimo zmęczenia, od którego drżały mu już kolana, starał się zapanować nad tonem głosu i modulować go tak, aby wydawał się silny i przekonujący. Pasował do gibkiej jeszcze sylwetki trzydziestosześcioletniego mężczyzny, który był świadom, że dziś musi sprawiać wrażenie człowieka absolutnie pewnego swoich racji. Każda osoba z tego licznie dopisującego audytorium mogła być potencjalnym sponsorem jego badań. Część twarzy rozpoznał od razu: to grupa studentów, takich jak on pasjonatów niekonserwatywnej, odważnej fizyki. Przychodzili zawsze i zawsze miał do nich serce.

– Na zakończenie zapraszam do zapoznania się z moją najnowszą książką traktującą o niezwykłym zjawisku tuneli czasoprzestrzennych. One mogą skrócić wiele dróg – przesunął znad mównicy wzrokiem po sali. Dzięki podestowi, choć był średniego wzrostu, znacznie górował nad publicznością. Przełknął ślinę. Nigdy nie przestał obawiać się takich wystąpień, jednak czas i przyzwyczajenie nauczyły go maskować nerwy.

– Miejmy nadzieję, że nie będzie w nich zbyt wielu dziur – rzucił ktoś z widowni, czym wywołał wesoły pomruk.

– Racja – prelegent kiwnął głową z uśmiechem. – Życzę wszystkim udanych wakacji – zakończył.

Rozległy się oklaski, po czym w gwarze, szurając krzesłami, ludzie podnosili się z miejsc. Profesor zbierał w pośpiechu notatki i upychał je bezładnie w nieco sfatygowanej aktówce. Uleganie urokowi niekończących się dyskusji miało tylko jedną wadę – nie pozwalało nigdzie zdążyć na czas. Dotknął nerwowo kieszeni, usiłując namacać kluczyki do auta. Myślami był już na kolejnym spotkaniu; rozmowa, która go czekała, była niczym biznesowy lunch. Trzeba być skupionym, uprzejmym i sprawiać wrażenie wiecznie wypoczętego.

– Najmocniej przepraszam! – z rzednącego tłumu wynurzył się postawny, dystyngowany mężczyzna o łagodnym, choć stanowczym głosie pięćdziesięciolatka. Doskonały biały garnitur, w który był ubrany, uzupełniały wykwintne dodatki w postaci apaszki i eleganckiej czarnej laski zwieńczonej złoconą główką. Było w tym człowieku coś dostojnego i niedzisiejszego jednocześnie. – Pan pozwoli, że się przedstawię – wyciągnął dłoń. – Nazywam się Ksawery Nowicki.

Zoll przyjrzał się intruzowi: staromodnie zaczesane w tył włosy delikatnie lśniły srebrem i brylantyną, a nieduże zmarszczki wokół przenikliwych oczu chowały się pod delikatną, zaokrągloną oprawą okularów. Profesor podniósł zegarek do oczu i podał rękę z lekko wyczuwalną niechęcią:

– Witam pana. Czym mogę służyć? Mam niewiele czasu... – zaznaczył formalistycznie, starając się o kamienny wyraz twarzy. Żywą mimikę uważał za wadę, odkąd usłyszał, że można z niej wyczytać niemal wszystko.

– Otóż chcę, żeby pan wiedział, iż jestem wielbicielem pana naukowego talentu – nieznajomy zaczął w uprzejmym, rozbrajającym tonie.

Zakłopotany uczony przeczesał dłonią zmierzwioną fryzurę i spuścił wzrok. Dopiero teraz spostrzegł, że jego rozmówca ściska coś w drugiej ręce.

– Jeśli nie sprawi to kłopotu, chciałbym prosić o autograf – uniósł prostokątny przedmiot na wysokość oczu. Był to egzemplarz „Tuneli czasowych”.

Szczerze zdziwiony profesor podpisał książkę, lustrując ukradkiem rozmówcę. Ten kontynuował:

– Powszechnie znane jest pańskie zamiłowanie do rzeczy niezwykłych. Czytuję te smakowite felietony...

Mężczyzna starannie ważył słowa i robił to w sposób zwykły ludziom, którym mniej zależy na pośpiechu, a bardziej na wrażeniu.

– E... Tak, ja... Dziękuję za uznanie, to dla mnie bardzo ważne – jego pamięć wyklepała za niego standardową, przygotowaną na taką okoliczność formułkę. – Proszę czekać na następny artykuł. Niestety, ale muszę już...

– ...dlatego powinien pan wiedzieć, profesorze, że dziś w nocy zdarzyło się coś bardzo niezwykłego – wtrącił cicho i umilkł.

Aleksander Zoll zmierzył badawczo nobliwego pana; gdyby nie ubiór i emanujące od niego dostojeństwo, sądziłby, że ma do czynienia z kimś niezrównoważonym. Ważył w myśli argumenty, wiedząc, że paranoicy bywają bardzo przekonujący.

– Proszę mi wybaczyć, ale kim pan właściwie jest? I o czym pan mówi? – rzucił nieufnie, spowalniając pakowanie teczki.

Rozmówca natychmiast wychwycił tę podświadomą oznakę zainteresowania. W głosie zabrzmiała mu nutka pewności siebie:

– Na co dzień jestem bankierem – wyjaśnił ściszonym, niemal poufałym tonem. – Czasem bywam także... antykwariuszem. Moją specjalnością są różnorodne artefakty, niezwykle rzadkie, bezcenne przedmioty.

– Ach tak... rozumiem – z twarzy naukowca natychmiast zniknęło wyczekiwanie. – W tej sytuacji nie sądzę, abym okazał się panu pomocny. Moja specjalność związana jest raczej z przyszłością – wybiegł wzrokiem gdzieś w przestrzeń. – A przynajmniej na razie – dodał po chwili.

Czas uciekał. Pozostało około dwudziestu minut, jakiekolwiek spóźnienie było wykluczone. Aleksander zatrzasnął przepełnioną walizkę. Połowa rzeczy ze środka mogłaby bez żadnej szkody zniknąć.

Prawą dłonią bankier mocniej objął błyszczącą główkę laski. Fizyk spostrzegł trójkątny sygnet i zadbane, starannie opiłowane paznokcie. Wydało mu się to nieco zabawne.

– Być może to pana zdziwi – Nowicki kontynuował mowę, wypowiadając zdania onieśmielającym tonem arystokraty, któremu nigdy nie przerwano – ale chciałbym pana prosić o przysługę, a to, co mam do zaoferowania w zamian, z pewnością nie będzie obojętne dla pańskiego naukowego apetytu.

– Doprawdy?

Aula całkowicie opustoszała, a gwar słuchaczy dobiegał z coraz dalszych zakątków korytarza. W końcu ucichł zupełnie, pozostawiając mężczyzn wyłącznie we własnym towarzystwie.

– Ponadto, mimo ogromnego dorobku, przed którym uniżenie chylę czoła, jest pan profesorem młodym, posiadającym określone, zapewne wyrafinowane, potrzeby. Sądzę zatem, że przydałoby się panu coś jeszcze, zwłaszcza jeśli żyje pan wyłącznie na własny rachunek – kąciki ust starszego pana uniosły się w ledwie dostrzegalnym uśmiechu. – Zaręczam, że potrafię być bardzo szczodry.

Zoll wahał się rozdarty pomiędzy rozbudzoną ciekawością a chęcią natychmiastowego wyjścia bez jednego słowa. Stał jednak, tkwiąc na wątłej granicy wytyczonej jednoczesnym szaleństwem i powagą tej rozmowy. Wszystko brzmiało niezwykle, a miało cenę jedynie kwadransa.

– Dobrze, panie Nowicki – spojrzał ostentacyjnie na przegub ręki – ma pan piętnaście minut.

Filharmonia Wiedeńska, późny wieczór

Stare mury szacownej sali wypełniły się głośnymi brawami. Ich fala spływała z wysoko zawieszonych, wymyślnie zdobnych lóż i przenikając przez setki światełek staroświeckich żyrandoli, wzbierała w dolnych rzędach, aby opaść w końcu na sceniczne deski. Nim minęło pół minuty, oklaski przybrały na sile w owacji na stojąco, w której oceanie zatonęło przytłaczające rozmachem wnętrze. Muzycy również powstali, gnąc się w dystyngowanych ukłonach.

– Meine Damen und Herren... – powiedział wyfrakowany konferansjer z gardłem ściśniętym ze wzruszenia. Zamaszystym, a jednocześnie pełnym szacunku gestem wskazał centralnie siedzącą postać odzianą w karmazynową połyskującą suknię. – Laura Jablonska!

Jego głos z trudem przebijał się przez wrzawę. Aplauz wynikał nie tylko ze znakomitego wykonania utworu – był także laurem za odwagę: pierwszy raz w swej historii zespół najlepszej filharmonii świata zaprosił do występu kobietę. Dwudziestosiedmioletnia skrzypaczka wystąpiła jako solistka, łamiąc wielowiekową tradycję tej wyłącznie męskiej orkiestry.

– Laura Jablonska! – wykrzyknął jeszcze raz prowadzący, patrząc na zastygłą w bezruchu dziewczynę.

Pod zasypywaną bukietami sceną natychmiast zjawili się fotoreporterzy, poszukując pośród tłoku i błysków fleszy najdoskonalszego ujęcia. Młoda artystka trwała na miejscu, a łuki jej gęstych brwi celowały uważnie w obiektywy. Lektor przyglądał się temu z wyrazem zakłopotania na twarzy. Wreszcie, gdy kipiący zgiełk zmienił się w jednolity, marszowy rytm oklasków, wstała, skłoniła się nieznacznie i powolnym krokiem opuściła swoje podium.

Grube obicia ścian szczelnie oddzielały garderobę od rozemocjonowanego tłumu, sprawiając, że wewnątrz panowała abstrakcyjna cisza. Wyczerpana artystka opadła na krzesło stojące przed oświetlonym żarówkami lustrem, a jej palce, rozpięte niczym grzebień, mechanicznie powędrowały ku głowie. Odetchnęła z ulgą, gdy długie, roziskrzone jak miedź loki znalazły odpoczynek na smukłych niczym grecka rzeźba ramionach. Spojrzała w lustro, prosto w szumiącą dżunglę ciemnozielonych oczu. Napięcie powoli ustępowało.

– Witaj, samotności, moja miła siostro – szepnęła gorzko.

Westchnęła głęboko i bezsilna skryła twarz w dłoniach. Gdzieś pod powiekami zamiast kojącej ciemności wędrowały świetliste koła wywołane światłem żarówek. Opuszki palców odbierały miarowy puls na skroniach.

Znów spojrzała w lustro, w rozszerzone, nieprzytomne źrenice. Wiodły w ciemny korytarz, w obojętnie obracający się kosmos. Widmowa przestrzeń tworzyła kręgi rytmem spokojnie przetaczanej krwi. Kręgi już są kulami, tańczą równomiernie wokół siebie. Naraz czarna otchłań jaśnieje tysiącami punktów. Ruch. Zbliżają się. Są jak wiry. Coraz szybciej. Lecą jak świetliste smugi. Tworzą jasne pomosty. Rozrzucają wokół sieci. Jeszcze jaśniej. Już tak blisko...

– Nie! – krzyknęła. – Nieee!!!

Przeszywający zgrzyt pękającego lustra przywrócił ją do świadomości. Z policzka wolno spłynęła łza.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: