Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Hrabia Monte Christo. Tom III - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
20 maja 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Hrabia Monte Christo. Tom III - ebook

Jedna z najwybitniejszych powieści Aleksandra Dumasa, w której wątki polityczne i obyczajowe splatają się z barwną historią XIX-wiecznej Francji po upadku Napoleona. Młody oficer marynarki Edmund Dantès został właśnie mianowany kapitanem trójmasztowca i zamierza poślubić ukochaną Mércedès. W dniu ślubu jest aresztowany w wyniku donosu zazdrosnych przyjaciół, pomawiających go o udział w spisku mającym przywrócić rządy Bonapartego. Dantès spędził czternaście lat w więzieniu, gdzie powinien pozostać do końca życia. Jednak udaje mu się uciec w brawurowym stylu. Odnajduje skarb na wyspie Monte Christo, kierując się wskazówkami współwięźnia księdza Farii. W końcu jako majętny i ekscentryczny hrabia Monte Christo wraca do Francji, aby dokonać wyrafinowanej zemsty na zdrajcach z przeszłości.

Spis treści

ROZDZIAŁ 75 Postępy młodego pana Cavalcanti
ROZDZIAŁ 76 Hayde
ROZDZIAŁ 77 Doniesienia z Janiny
ROZDZIAŁ 78 Lemoniada
ROZDZIAŁ 79 Oskarżenie
ROZDZIAŁ 80 Pokój byłego piekarza
ROZDZIAŁ 81 Włamanie
ROZDZIAŁ 82 Palec boży
ROZDZIAŁ 83 Beauchamp
ROZDZIAŁ 84 Podróż
ROZDZIAŁ 85 Sąd
ROZDZIAŁ 86 Wyzwanie
ROZDZIAŁ 87 Zniewaga
ROZDZIAŁ 88 Noc
ROZDZIAŁ 89 Pojedynek
ROZDZIAŁ 90 Matka i syn
ROZDZIAŁ 91 Samobójstwo
ROZDZIAŁ 92 Valentine
ROZDZIAŁ 93 Wyznanie
ROZDZIAŁ 94 Ojciec i córka
ROZDZIAŁ 95 Intercyza
ROZDZIAŁ 96 Droga do Belgii
ROZDZIAŁ 97 Oberża Pod Dzwonem i Flaszką
ROZDZIAŁ 98 Prawo
ROZDZIAŁ 99 Zjawa
ROZDZIAŁ 100 Lokusta
ROZDZIAŁ 101 Valentine
ROZDZIAŁ 102 Maksymilian
ROZDZIAŁ 103 Podpis Danglarsa
ROZDZIAŁ 104 Cmentarz Père-Lachaise
ROZDZIAŁ 105 Podział
ROZDZIAŁ 106 Jama Lwów
ROZDZIAŁ 107 Sędzia
ROZDZIAŁ 108 Posiedzenie sądu
ROZDZIAŁ 109 Akt oskarżenia
ROZDZIAŁ 110 Pokuta
ROZDZIAŁ 111 Odjazd
ROZDZIAŁ 112 Przeszłość
ROZDZIAŁ 113 Peppino
ROZDZIAŁ 114 Menu Luigiego Vampy
ROZDZIAŁ 115 Przebaczenie
ROZDZIAŁ 116 5 października

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7623-978-1
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 75 | Postępy młodego pana Cavalcanti

Pan Cavalcanti, ojciec Andrei, odjechał, by ponownie podjąć służbę, jednakże nie w armii Jego Cesarskiej Mości Cesarza Austriackiego, lecz przy ruletce w Lukce, miejscowości kuracyjnej, gdzie należał do najgorliwszych dworzan.

Nie trzeba dodawać, iż z najdokładniejszą skrupulatnością wybrał, co do grosza, całą sumę przyznaną mu na podróż oraz wynagrodzenie za godny i pełen majestatu sposób, w jaki odegrał rolę ojca.

Wraz z tym odjazdem Andrea otrzymał wszystkie papiery świadczące o tym, że miał honor być synem margrabiego Bartolomea i margrabiny Leonory Corsinari. Zadomowił się mniej więcej w tym paryskim towarzystwie, które tak łatwo przyjmuje cudzoziemców i obchodzi się z nimi, ceniąc każdego nie wedle tego, kim jest, ale wedle tego, za kogo chce uchodzić. Wreszcie – czegóż to w Paryżu wymaga się od młodzieńca? Żeby używał w miarę poprawnego języka, przyzwoicie się ubierał, grał śmiało i płacił złotem. Nie ulega wątpliwości, że od cudzoziemca wymagają mniej jeszcze niż od paryżanina. Już po dwóch tygodniach więc Andrea zdobył sobie wcale niezłą pozycję; nazywano go panem hrabią, mówiono, że ma pięćdziesiąt tysięcy liwrów rocznego dochodu, i powiadano, iż ojciec jego jest w posiadaniu niezmiernych skarbów ukrytych gdzieś w kamieniołomach Saravezza.

Pewien uczony, przy którym była mowa na temat tychże kamieniołomów, zapewnił, iż je widział, co nadało ogromnej wagi niepewnym dotychczas stwierdzeniom i nabrały one odtąd rzeczywistego charakteru.

Tak się sprawy miały w kręgu paryskiej socjety, do którego wprowadziliśmy naszego czytelnika, gdy pewnego wieczoru Monte Christo odwiedził pana Danglarsa. Nie zastał go w domu, zaproszono więc hrabiego do baronowej, która naturalnie wizytę przyjęła.

Od obiadu w Auteuil i wypadków, które po nim nastąpiły, pani Danglars reagowała swego rodzaju niespokojnym drżeniem, ilekroć wymawiano nazwisko Monte Christo.

Kiedy brzmienie jego nazwiska nie było zwiastunem przybycia samego hrabiego, wtedy to bolesne uczucie wzmagało się jedynie, jeśli zaś hrabia zjawiał się, otwarta jego osoba, oczy błyszczące, uprzejmość, grzeczność nadzwyczajna dla pani Danglars rozpraszały najmniejsze cienie jej obaw. Zdawało się baronowej rzeczą niepodobną, aby człowiek o tak zachwycającej powierzchowności mógł w stosunku do niej żywić jakieś złe zamiary; zresztą najbardziej nawet zepsute serce nie wierzy w zło, którego nie może usprawiedliwić jakimś interesem. Zło bezużyteczne i bezpodstawne odstręcza samo przez się jako niedorzeczność.

Gdy hrabia wszedł do buduaru, dokąd wprowadziliśmy już raz naszego czytelnika, zastał baronową, jak niespokojnie przeglądała rysunki swojej córki, pokazane już wcześniej młodemu panu Cavalcanti. Jak zwykle zadrżała na wzmiankę nazwiska hrabiego, ale mimo zmieszania przyjęła go z uśmiechem.

Hrabia jednym rzutem oka pojął całą scenę.

Przy baronowej, która w pozycji półleżącej spoczywała na kozetce, siedziała Eugenia; Cavalcanti stał.

Ubrany na czarno niczym bohater Goethego, w lakierowanych trzewikach i ażurowych białych pończochach, przeciągał białą, dosyć starannie wypielęgnowaną ręką po swoich blond włosach, wśród których pobłyskiwał diament; w próżności swej bowiem, młodzieniec, mimo rad hrabiego, nie oparł się pokusie włożenia go na mały palec.

Ruchowi temu towarzyszyły zabójcze spojrzenia wymierzone w pannę Danglars oraz czułe westchnienia, wysyłane w tę samą stronę.

Panna Danglars nie zmieniła się wcale; wciąż była piękna, zimna i szydercza. Żadne spojrzenie, żadne z westchnień Andrei nie uszło jej uwagi; rzekłbyś jednak, że ześlizgiwały się jak po pancerzu Minerwy.

Eugenia skłoniła się chłodno hrabiemu i korzystając z pierwszych konwencjonalnych zdań rozmowy, zniknęła w swoim salonie do nauki, skąd wkrótce dały się słyszeć dwa wesołe głosy połączone z dźwiękami fortepianu. Monte Christo zrozumiał, że panna Danglars woli towarzystwo panny Ludwiki d’Armilly, swojej nauczycielki śpiewu, od towarzystwa jego i pana Cavalcanti.

Rozmawiając z panią Danglars i udając, że jest całkowicie pod urokiem tej konwersacji, hrabia przyglądał się zachowaniu pana Andrei: Andrea podszedł do drzwi i z uwielbieniem nasłuchiwał dochodzącej zza nich muzyki, nie mogąc się zdobyć na przekroczenie progu.

Wkrótce powrócił bankier. Pierwsze jego spojrzenie przeznaczone było dla Monte Christo, ale już następne dla Andrei. Żonę powitał w sposób typowy dla niektórych mężów, którego to sposobu żaden kawaler pojąć nie zdoła, dopóki nie ukaże się obszerny kodeks małżeńskich stosunków.

– Cóż to, panny nie zaprosiły pana do swojego towarzystwa? – zapytał Danglars Andrei.

– Niestety nie – odpowiedział Andrea, wzdychając bardziej jeszcze wymownie niż poprzednio.

Danglars natychmiast podszedł do drzwi salonu i otworzył je. Dziewczęta siedziały przy fortepianie na jednej kanapce. Każda z nich grała jedną ręką; ćwiczenie to powtarzały często i doszły już do niezwykłej wprawy w jego wykonywaniu. W ramie otwartych drzwi tworzyły jakby pełen uroku obraz rodzajowy, podobny do tych, które się często maluje w Niemczech.

Ludwika była drobną, szczupłą blondynką o wyglądzie wróżki. Miała bujne, kręcone włosy opadające puklami na nieco przydługą szyję, w czym przypominała Madonny z obrazów Perugina. Oczy miała jakby przymglone zmęczeniem. Mówiono, że ma słabe płuca i że pewnego dnia umrze, śpiewając operową arię.

Monte Christo rzucił szybkie i ciekawe spojrzenie w głąb tego gyneceum ; pierwszy raz widział pannę d’Armilly, chociaż tak często mówiono o niej w tym domu.

– Czyżbyśmy zostali wykluczeni z towarzystwa muzycznego? – zapytał baron córkę.

Poprowadził młodzieńca do saloniku i czy to przypadkiem, czy umyślnie, zamknął drzwi za Andreą w taki sposób, że ani Monte Christo, ani baronowa ze swoich miejsc nie mogli już nic więcej dojrzeć; ale skoro sam pan Danglars go tam wprowadził, pani Danglars nie zwróciła na to uwagi.

Wkrótce też hrabia usłyszał głos Andrei śpiewającego przy akordach fortepianu jakąś korsykańską piosenkę.

Gdy hrabia przysłuchiwał się z uśmiechem piosence – zapomniał o Andrei, a przyszedł mu na myśl Benedetto – pani Danglars wychwalała przed nim opanowanie męża, który tego ranka z powodu bankructwa w Mediolanie stracił jakieś trzysta do czterystu tysięcy franków.

Rzeczywiście, pochwała była zasłużona, hrabia bowiem, gdyby nie dowiedział się o tym od samej baronowej, czy też w jakiś inny, tylko sobie znany sposób, nie wyczytałby niczego z twarzy barona.

„To dobrze – pomyślał hrabia w duchu. – Zaczyna ukrywać swoje straty, a jeszcze przed miesiącem chełpił się nimi”.

Po czym rzekł głośno:

– Droga pani, pan Danglars tak dobrze zna giełdę, że zawsze zdoła odzyskać to, co stracił.

– Widzę, że podziela pan powszechne, choć błędne przekonanie – rzekła pani Danglars.

– Jakież to przekonanie? – zapytał Monte Christo.

– Że pan Danglars gra na giełdzie, podczas gdy on wcale nie gra.

– A tak! Rzeczywiście przypominam sobie, że pan Debray mówił mi… a właśnie, co się z nim dzieje? Nie widziałem go od trzech czy czterech dni.

– I ja go nie widziałam – rzekła pani Danglars z osobliwym spokojem. – Ale zaczął pan jakieś zdanie i nie dokończył.

– Jakie zdanie?

– Że pan Debray mówił panu…

– A tak… pan Debray mówił mi, że to pani oddaje się demonowi gry.

– Tak, przyznaję, że przez jakiś czas sprawiało mi to przyjemność – rzekła pani Danglars – ale już mnie to nie bawi.

– I niesłusznie, proszę pani. Mój Boże, fortuna kołem się toczy; ja, gdybym był kobietą, a przypadkiem jeszcze żoną bankiera, oczywiście nie przestawałbym ufać szczęściu mego męża, bo jak sama pani wie, w spekulacjach wszystko zależy od szczęścia. Ale, jak powiadam, chociaż ufałbym zupełnie szczęściu mego męża, jednak chciałbym sobie zapewnić niezależny majątek, nawet gdyby przyszło mi zaryzykować wszystko, powierzając swoje interesy nieznanej mi osobie.

Pani Danglars mimo woli zarumieniła się.

– Proszę tylko pomyśleć – rzekł Monte Christo, udając, że niczego nie spostrzegł. – Wczoraj podobno ktoś zrobił całkiem niezły interes na akcjach neapolitańskich.

– Nie mam ich – odpowiedziała żywo baronowa – i nigdy ich nie miałam. Ale doprawdy, przestańmy już mówić o giełdzie, panie hrabio, wyglądamy bowiem jak dwaj maklerzy giełdowi; pomówmy raczej o tych biednych Villefortach, tak ciężko doświadczanych przez los.

– Cóż im się stało? – zapytał Monte Christo, z dobrze udaną naiwnością.

– Musiał pan o tym słyszeć. Kilka dni po śmierci pana de Saint-Méran przyjechała margrabina, po czym i ona zmarła.

– A tak – rzekł Monte Christo. – Słyszałem o tym, ale jak powiada Klaudiusz w Hamlecie, takie jest prawo natury: rodzice umierają przed dziećmi i dzieci po nich płaczą, po czym same umrą przed własnymi dziećmi i również będą opłakiwane przez swoich potomków.

– Ale to jeszcze nie wszystko.

– Jak to nie wszystko?

– Otóż z pewnością wie pan, że mieli wydać córkę za mąż…

– Za pana d’Epinay… czy małżeństwo nie doszło do skutku?

– Podobno wczoraj rano d’Epinay zwrócił dane im słowo.

– Doprawdy?… A znane są przyczyny tego zerwania?

– Nie.

– Coś podobnego! Jakże pan de Villefort znosi wszystkie te nieszczęścia?

– Jak zawsze, ze spokojem filozofa.

W tej chwili wszedł pan Danglars.

– Jak to – rzekła baronowa – zostawiłeś pana Cavalcanti samego ze swoją córką?

– I z panną d’Armilly – rzekł bankier – Za kogóż ty ją masz?

Po czym, zwracając się do Monte Christo, rzekł:

– Czarujący młodzieniec ten książę Cavalcanti, nieprawdaż, hrabio? Tylko czy on rzeczywiście jest księciem?

– Za to nie mogę ręczyć – odpowiedział Monte Christo. – Jego ojca przedstawiono mi jako margrabiego, pan Andrea zatem powinien być hrabią; zdaje mi się jednak, że on sam nie wykazuje wielkich pretensji do tego tytułu.

– A to czemu? – zaoponował baron. – Jeżeli jest księciem, to nie ma racji, że się tym nie chlubi. Należy cenić swą godność. Ja sam nie lubię bardzo, gdy ktoś się wypiera własnego pochodzenia.

– Ale pan jest prawdziwym demokratą – rzekł z uśmiechem Monte Christo.

– Zauważ jednak, na co się narażasz – rzekła baronowa – gdyby pan de Morcerf przyszedł tu przypadkiem, zastałby pana Cavalcanti w pokoju, do którego on – narzeczony Eugenii – nigdy nie otrzymał prawa wstępu.

– Dobrze się wyraziłaś, moja droga, że przypadkiem – odpowiedział bankier – bo też rzeczywiście chyba przypadek musiałby sprawić, by tak rzadki gość się tu zjawił.

– A jednak, gdyby przyszedł i zastał tego młodzieńca u naszej córki, byłby raczej niezadowolony.

– On! Dobry Boże! Bardzo się mylisz, moja droga, pan Albert nie zaszczyci nas raczej uczuciem zazdrości o swoją narzeczoną, aż tak bardzo jej nie kocha. Zresztą, co mnie obchodzi, czy będzie zadowolony, czy nie.

– A jednak sprawy zaszły już tak daleko…

– O tak, sprawy zaszły już bardzo daleko, tak daleko, że na balu u swojej matki pan de Morcerf raz tylko zatańczył z moją córką, a pan Cavalcanti tańczył z nią trzy razy i wicehrabia wcale tego nie zauważył.

– Pan wicehrabia Albert de Morcerf! – zaanonsował lokaj.

Baronowa pospiesznie wstała. Chciała pójść do saloniku, by powiadomić córkę, ale pan Danglars przytrzymał ją za ramię.

– Daj spokój – rzekł.

Baronowa spojrzała na niego zdziwiona.

Monte Christo udał, że nie widział całej tej sceny.

Albert wszedł, a wyglądał dziś pięknie i był wyjątkowo radosny. Ukłonił się szarmancko pani Danglars, barona powitał poufale, a hrabiego przyjaźnie; następnie zwrócił się do baronowej:

– Czy wolno mi zapytać panią, jak samopoczucie panny Eugenii?

– Wyśmienicie, proszę pana – odpowiedział żywo pan Danglars – Właśnie w tej chwili zajęta jest muzyką w saloniku z panem Cavalcanti.

Albert pozostał niewzruszony i obojętny; może w duchu się zirytował, ale czuł na sobie spojrzenie Monte Christo.

– Pan Cavalcanti śpiewa bardzo pięknym tenorem – rzekł – a panna Eugenia ma wspaniały sopran, nie wspominając nawet, że gra na fortepianie jak sam Thalberg. To musi być prześliczny koncert.

– Rzeczywiście, zgadzają się wybornie – odparł Danglars.

Albert, zdawało się, nie dostrzegł tego dwuznacznika, tak grubiańskiego, że pani Danglars się zarumieniła.

– Ja także – rzekł następnie młodzieniec – jestem muzykalny, tak przynajmniej twierdzili moi nauczyciele; dziwna rzecz jednak, bo jak dotąd głos mój nie zgodził się z żadnym głosem, a zwłaszcza z sopranem.

Danglars uśmiechnął się z lekka, co miało znaczyć: „A złość się, złość!”.

– Toteż książę z moją córką wzbudzili wczoraj powszechny zachwyt – rzekł, licząc zapewne, że w ten sposób osiągnie swój cel. – Nie było pana wczoraj, panie de Morcerf?

– Jaki książę? – zapytał Albert.

– Książę Cavalcanti – odpowiedział Danglars, tytułując uparcie młodzieńca w ten właśnie sposób.

– A, przepraszam – rzekł Albert. – Nie wiedziałem, że jest księciem. Aha, to książę Cavalcanti śpiewał wczoraj z panną Eugenią? Rzeczywiście musiało to być zachwycające i mocno żałuję, że nie słyszałem. Nie mogłem jednak skorzystać wczoraj z państwa zaproszenia, musiałem bowiem towarzyszyć matce mojej w odwiedzinach u pani baronowej de Château-Renaud, gdzie występ mieli śpiewacy niemieccy.

Po chwili milczenia Albert jak gdyby nigdy nic zapytał:

– Czy mógłbym złożyć moje uszanowanie pannie Eugenii?

– Za chwilkę, za chwilkę, błagam – rzekł bankier, zatrzymując młodzieńca. – Niech pan posłucha jeszcze tej cavatiny , ta, ta, ta, ti, ta ti, ta, ta,… zachwycające, skończą za sekundę: wspaniale! Bravo! Bravi! Brava!

I bankier począł zapalczywie klaskać.

– Istotnie – rzekł Albert. – Było to prześliczne, chyba nie można lepiej znać muzyki swego kraju, niż zna ją książę Cavalcanti. Nazwał go pan księciem, jeśli się nie mylę? Zresztą, choćby nawet nie był księciem, z pewnością nim zostanie, we Włoszech to nic trudnego. Ale, wracając do naszego urzekającego duetu, może by pan zrobił nam przyjemność, baronie, i nie mówiąc nic córce ani panu Cavalcanti, że słucha ich ktoś obcy, poprosiłby pan, aby zaśpiewali inny jeszcze kawałek. Tak dobrze jest rozkoszować się muzyką z pewnego oddalenia, w półmroku, nie widząc i nie będąc widzianym, nie krępując w ten sposób artysty, który może oddać się wtedy bez reszty porywom serca i geniuszu.

Tym razem zimna krew młodzieńca zbiła Danglarsa z tropu.

Wziął Monte Christo na stronę.

– No i co pan powie o naszym zakochanym?

– Do licha! Wydaje mi się zimny jak lód, nie da się zaprzeczyć; ale co począć? Pan się już zobowiązał.

– Niewątpliwie, zobowiązałem się, ale że oddam moją córkę człowiekowi, który ją kocha, a nie temu, który jej nie kocha wcale. No, niech pan na niego popatrzy, zimny jak marmur, dumny jak jego ojciec; gdyby chociaż był bogaty, gdyby miał taki majątek jak Cavalcanti, machnąłbym ręką. Ech, nie naradziłem się jeszcze z córką, ale jeśli ma dobry gust…

– No, nie wiem – odparł Monte Christo. – Być może zaślepia mnie przyjaźń, ale mogę pana zapewnić, że pan de Morcerf jest ujmującym młodzieńcem, który niewątpliwie uszczęśliwi pana córkę i prędzej czy później dojdzie do czegoś; w końcu jego ojciec ma znakomitą pozycję.

– Hmm! – chrząknął Danglars.

– Skąd ta wątpliwość?

– Chodzi o jego przeszłość… ciemną przeszłość.

– Ale przecież przeszłość ojca nie dotyczy syna.

– Prawda, prawda…

– E, niech pan nie wydziwia, baronie. Jeszcze przed miesiącem uważał pan to małżeństwo za doskonałą partię… Proszę też zrozumieć, że martwi mnie to, bo przecież właśnie u mnie poznał pan młodego Cavalcantiego, którego ja sam dobrze nie znam, powtarzam to panu.

– Ale ja go znam, to wystarczy – rzekł Danglars.

– Zna go pan? Zebrał więc pan o nim jakieś informacje? – zapytał Monte Christo.

– A to konieczne? Czyż nie jest tak, że od pierwszego rzutu oka wiadomo, z kim ma się do czynienia? Przede wszystkim jest bogaty.

– W granicach jakichś nędznych pięćdziesięciu tysięcy liwrów.

– Odebrał znakomite wychowanie.

– Ehmm! – odchrząknął z kolei Monte Christo.

– Jest pan dla niego niesprawiedliwy.

– Tak, przyznaję, ale z przykrością patrzę, jak ten młodzieniec, wiedząc o pańskich zobowiązaniach wobec Morcerfów, próbuje pokrzyżować wasze plany, a wykorzystuje do tego swój majątek.

Danglars roześmiał się.

– Jakiż purytanin z pana! – rzekł. – Takie rzeczy zdarzają się co dzień na świecie.

– Nie może pan jednak, drogi baronie, zrywać ot tak, dla kaprysu: Morcerfowie liczą na ten związek.

– Toteż muszą w końcu postawić sprawę jasno i otwarcie. Mógłby pan o tym kilka słów napomknąć generałowi, drogi hrabio, ma pan przecież względy w tym domu.

– Ja! Gdzie pan, u diabła, to spostrzegł?

– Jak to? Zdaje mi się, że widziałem u nich na balu, jak dumna hrabina Mercedes, ta pyszna Katalonka, która zaledwie raczy usta otworzyć do swych dawnych znajomych, wzięła pana pod rękę i wyszła z panem do ogrodu, gdzie przez blisko pół godziny spacerowaliście w bocznych alejkach.

– Ależ baronie, baronie! – zawołał Albert. – Pan nam przeszkadza słuchać; toż to barbarzyństwo jak na takiego melomana!

– Cóż robić, szanowny panie żartownisiu – odparł Danglars.

A zwracając się do Monte Christo rzekł:

– To co, wspomni pan o tym generałowi?

– Chętnie, jeśli pan sobie tego życzy.

– Chodzi tylko o to, by postawić rzecz jasno i stanowczo; przede wszystkim niech poprosi o rękę mojej córki dla swojego syna, niech wyznaczy datę, warunki pieniężne; musimy się wreszcie porozumieć lub ostatecznie wszystko zerwać; dość tego zwlekania.

– Dobrze. Misja zostanie spełniona..

Po tym oświadczeniu Danglars westchnął w taki sam sposób, jak przed półgodziną młody Cavalcanti.

– Bravi! Bravo! Brava! – zawołał Albert, przedrzeźniając bankiera i klaszcząc na zakończenie pieśni.

Danglars spojrzał krzywo na Alberta, ale w tej samej chwili lokaj szepnął mu parę słów do ucha.

– Zaraz wrócę – rzekł bankier do Monte Christo. – Proszę na mnie poczekać, być może będę miał panu jeszcze coś do powiedzenia.

Baronowa, korzystając z nieobecności męża, otworzyła drzwi do saloniku; w tej chwili obecni ujrzeli pana Andreę wstającego gwałtownie od fortepianu, przy którym siedział z panną Eugenią.

Albert z uśmiechem ukłonił się pannie Danglars, która bynajmniej nie zmieszana odpowiedziała mu ukłonem jak zwykle chłodnym. Cavalcanti wyraźnie zdawał się zakłopotany. Ukłonił się Morcerfowi, ten zaś odpowiedział mu ukłonem jawnie wyrażającym impertynencję. W tej chwili Albert zaczął rozpływać się w zachwytach nad głosem panny Danglars, wyrażając jednocześnie największy żal, iż nie mógł zjawić się na wczorajszym koncercie i słyszeć jej śpiewu.

Cavalcanti, pozostawiony samemu sobie, wziął na bok Monte Christo.

– Teraz już dosyć – odezwała się pani Danglars. – Dosyć tej muzyki i komplementów, proszę na herbatę.

Przeszli do sąsiedniego salonu, gdzie rzeczywiście herbata była już gotowa. Kiedy odkładano już, na sposób angielski, łyżeczki do pustych filiżanek, otworzyły się drzwi i wszedł Danglars wyraźnie czymś poruszony. Zwłaszcza Monte Christo spostrzegł to poruszenie i spojrzał na bankiera pytającym wzrokiem.

– Odebrałem właśnie – rzekł Danglars – korespondencję z Grecji.

– Jak się miewa król Otton? – zapytał radośnie Albert.

Danglars spojrzał na niego z ukosa i nic nie odpowiedział. Monte Christo odwrócił się, chcąc ukryć wyraz litości, który przemknął przez jego twarz, ale natychmiast zniknął.

Albert nie mógł pojąć, dlaczego bankier spojrzał na niego tak nieprzychylnie; obracając się więc do Monte Christo, który doskonale wiedział, o co chodzi, zapytał:

– Widział pan, jak on na mnie popatrzył?

– Owszem – odpowiedział hrabia. – Ale czy było coś szczególnego w tym spojrzeniu?

– Tak sądzę; ale co też mogą znaczyć te jego wiadomości z Grecji?

Monte Christo uśmiechnął się w taki sposób, w jaki zawsze uśmiechał się, gdy chciał uniknąć odpowiedzi.

– Oto i on – rzekł Albert. – Zbliża się do pana; ja tymczasem podejdę do panny Eugenii i powiem parę komplementów na temat jej kamei, a wtedy ojciec będzie mógł z panem pomówić.

– Jeżeli chce pan obdarzyć ją jakimś komplementem, niech pan przynajmniej pochwali jej głos – doradził Monte Christo.

– O nie. Głos przecież chwalą wszyscy.

– Mój kochany hrabio – rzekł Monte Christo. – Ma pan szczególny dar prawienia niegrzeczności.

Albert z uśmiechem podszedł do Eugenii.

Od razu też Danglars nachylił się do ucha hrabiego:

– Dał mi pan doskonałą radę – rzekł. – Okropna historia wiąże się z tymi dwoma słowami: Fernand i Janina.

– Ach tak? – zapytał Monte Christo.

– Tak, opowiem panu wszystko; ale niech pan zabierze stąd najpierw tego młodzieńca, zbyt krępowałaby mnie teraz jego obecność.

– Tak właśnie zamierzałem zrobić, razem wychodzimy. Czy wciąż pan chce, bym przysłał tu jego ojca?

– Bardziej niż kiedykolwiek.

Hrabia dał znak Albertowi. Ukłonili się obaj damom i wyszli: Albert wykazując największą obojętność dla wzgardy, jaką obdarzała go panna Danglars; Monte Christo ponawiając przeznaczone dla pani Danglars rady odnośnie do środków ostrożności, jakie żona bankiera powinna przedsięwziąć w trosce o swoją przyszłość.

Na polu bitwy zatriumfował pan Cavalcanti.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: