Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Jadźwingowie. Tom 1-2: powieść historyczna - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jadźwingowie. Tom 1-2: powieść historyczna - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 430 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

2.

Na sze­ro­kiej pasz­czy Wo­je­wo­da spra­wiał łowy. Dzień to był je­sien­ny, po­god­ny, mnó­stwo szlach­ty oko­licz­nej ze­bra­ło się na tę ucie­chę. Mło­dzież naj­wię­cej w niedź­wie­dziej odzie­ży lub wło­sich ka­fta­nach, z łu­kiem i koł­cza­nem na ra­mio­nach zro­cha­ty­ną i szcze­pem w dło­ni (7), prze­cho­dzi­ła się oko­ło sza­ła­su wy­sta­wio­ne­go na wzgór­ku, gdzie mia­ło być głów­ne dla zbie­ra­nia się miej­sce. Wo­je­wo­da przy­wo­dził ocho­cie w urzę­dzie Łow­cze­go. Star­si na­ra­dzi­li się z sobą wzglę­dem po­rząd­ku ło­wów i roz­rzą­dze­nia ze­bra­nej dru­ży­ny, a młódź nie­cier­pli­wie li­czy­ła pły­ną­ce chwi­le, któ­re roz­dzie­ala­ły ich od po­ty­ka­nia się z miesz­kań­ca­mi kniei.

– Cie­ka­wym, – kto pierw­szy po­wa­li oszcze­pem mru­ka? mó­wił Sta­ro­sta do mło­dzi wy­cho­dząc z na­mio­tu. By­wa­ło za mło­dych la­tek ude­rzał czło­wiek śmia­ło, bo to owe­go cza­su dłoń jesz­cze krzep­ką była i nie­za­wio­dła nig­dy, przy po­ro­zu­mie­niu się z okiem, rzu­ca­jąc oszczep. Nie­pierw­szy raz to pono zbie­ra­my się wszy­scy, jako tu je­ste­śmy ra­zem, na le­śną ucie­chę. By­wa­ło Zdzi­sław­ko wzdy naj­śmiel­szy i naj­szczę­śliw­szy. Hej mo­łoj­ce! kto pierw­szy przed Zdzi­sław­kiem po­wa­li tura, żu­bra lub mru­ki ro­cha­ty­ną lub dzi­ry­tem, po­da­rzę go naj­lep­szą z mo­iej zbro­jow­ni sza­blą! Jest tani nie­miec­ki ra­pir bo­ga­ty, znaj­dzie się i ca­ro­grodz­ka grec­kiej sztu­ki sza­bli­ca, jest ta­ta­rzy­na bu­łat nie­po­śled­niej war­to­ści – do wy­bo­ru! A co Zdzi­sław­ku wy­bra­łeś ich ode­mnie kil­ka, zły prze­cież gust Asze­ci.

– Ja bra­łem to co ser­cu mil­sze… czy­li smut­niej­sze, bo to zdo­by­cze po mo­ich przod­kach.

– No, no, ro­zu­miem; ra­chu­ję na cie­bie zu­chu dziar­ski mo­łoj­cze, przy­kła­dam na­wet tar­czę bran­de­burg­ską.,. bo wiem że one mi zo­sta­ną w zbro­jow­ni jak były, nie­praw­da Wo­je­wo­do?

– Jdzie o cios Zdzi­sław­ka mo­je­go? jać do­dam zbro­ję ko­wa­ną zło­tem przez Rzy­mian jesz­cze, daw­ny to po­mnik, a ta­kiej nasi nie­uku­ją płat­ne­rze.

– Do­brze, do­brze, a mnie sta­re­mu wol­no na­le­żeć do owe­go ubie­ga­nia się? rzekł Pan Ger­wa­zy.

– Pa­nie Bra­cie czy wie­cie z kim gra idzie?

– Cho­ciaż­by z Ko­mia­tem owym sław­nym roz­bój­ni­ków Ja­dź­win­gów Ksią­żę­ciem, har­co­wa­łem z nim za mło­dych la­tek, a był to łow­ca spraw­ny, po­wia­da­ją ie roz­szar­py­wał niedź­wie­dzie, ude­rza­jąc na nie z no­żem tvl­ko w ręku.

– By­wa­ło to za Ko­mia­ta, Ko­miat w gro­bie od la­tek daw­nych, daw­nych, ale to spra­wa ze Zdzi­sła­wem… Gdy Ger­wa­zy wspo­mniał Ro­mia­ta, Zdzi­sław za­du­mał się, ma­rząc o przod­ku staw­nym. Sta­ro­sta po­wie­dział Ger­wa­ze­mu z kim ubie­ga­nie się o na­gro­dę. Zdzi­sław spoj­rzał na prze­ciw­ni­ka, gdy w jego ustach jak echo od­bi­ło się imie Zdzi­sła­wa. Sta­ry wo­jow­nik roz­śmiał się szy­der­sko, spo­glą­da­jąc na mło­dzień­ca, na któ­rym tyle po­le­gał Sta­ro­sta, do­strzegł on tego uśmie­chu i dum­ną za­pła­cił go po­gar­dą-

– J toć Ja­dź­win­ga, rzekł Ger­wa­zy. A tym sło­wom prócz szy­der­stwa to­wa­rzy­szy­ło ja­kieś lek­ce­wa­że­nie: ta­kim spo­so­bem nie­my­ślę tru­dzić sił mo­ich, po­ty­ka­łem ja się z tym ro­dem in­a­czej.. nie­cze­ka­jąc na­gro­dy, ale ze­msty za moje krzyw­dy, ze­msty któ­rej nie­na­sy­ci­łem do dzi­siaj.

Tym sło­wom wo­jow­ni­ka to­wa­rzy­szył ja­kiś smu­tek, żal na­mięt­ny, a spoj­rze­nie rzu­co­ne na mło­dzień­ca Ja­dź­win­gów po­tom­ka tak dzi­kie, aż zmarsz­czył się, na oka­za­ną wzgar­dę Zdzi­sła­wo­wi, Sta­ro­sta; ' ale kto pa­mię­tał klę­ski Ger­wa­ze­go od Ja­dź­win­gów za­da­ne, ten nie dzi­wił i nie gnie­wał się pa­mię­ci złą­czo­nej z samą nie­na­wi­ścią. Wo­je­wo­da nie­sły­szał słów ostat­nich Ger­wa­ze­go, nie­do­sły­szał ich pono Zdzi­sław; bo oba­dwa wte­dy, jaż zaj­mo­wa­li się roz­sta­wia­niem my­śliw­ców po kniei, a dru­gich szy­ku­jąc w ob­ła­wę. Ger­wa­zy był to sta­ry spra­co­wa­ny wo­jak, ma­ją­cy bli­sko lat ośm­dzie­siat, ale za­har­to­waw­szy siły ry­cer­sko w kra­ju po­trze­bach, dzi­siaj na ło­wach nie­ustę­po­wał żad­ne­mu z mło­dzi, a w cza­sie woj­ny i jed­nej nie mi­nął wy­pra­wy. Cho­ciaż włos siwy, czer­stwe jesz­cze miał lica, oko cho­ciaż przy­ga­słe, lecz żywe a szra­mia­ste czo­ło: bar­ki sze­ro­kie i krzep­kie jesz­cze dło­nie, a wzrost ko­lo­sal­ny. Cha­rak­ter jego był dzi­ki i mstli­wy, było w du­szy cnót ro­do­wych nie­ma­ło te jed­nak – że prze­ma­ga­ło nad in­ne­mi, któ­re były ry­cer­skie, lecz mez­kość Ger­wa­ze­go zmię­sza­na była z ja­kąś roz­pa­czą dzi­wacz­ną i nie dziw kto Znał ży­cie i przy­go­dy Ger­wa­ze­go, ten ro­zu­mie jego ser­ce. Daw­ne­mi bar­dzo cza­sy po­dob­no przed śmier­cią jesz­cze Ko­mia­ta, Ger­wa­ze­mu Ja­dź­win­go­wie włość spa­li­li,. 1 nisz­cząc się upoj­nej dwor­ca obro­ny, gdy go zdo­by­li, wy­rżnę­li żonę i tro­je dzia­tek drob­nych; po­gi­nę­li wszy­scy to­wa­rzy­sze, sani tyl­ko Ger­wa­zy bro­nił sie jesz­cze w cia­snem przej­ściu al­ko­wy, aż szczę­śli­wie nad­bie­gła od­siecz, cho­ciaż już póź­na, oca­lił jed­nak ży­cie Ger­wa­zy. Nie dziw się czy­tel­ni­ku, Że sta­wiam ci w opo­wia­da­niu sa­mych mor­dów ob­ra­zy, były to wie­ki wo­jen­ne, okrop­ne na­pa­dy po­gań­stwa z jed­nej stro­ny, dum­ne fe­odal­nych pa­nów za­tar­gi z dru­giej na peł­ni­ły kar­ty dzie­jów krwią samą pra­wie, sta­wia­jąc przed oczy sze­reg mo­gił, grze­bią­cych cno­ty ry­cer­skie, nik­ną­ce jed­ne po dru­gich w fan­ta­stycz­nych nie­raz unie­sie­niach, wal­cząc za fał­szy­we po­ję­cia o ho­no­rze i god­no­ści wła­snej, Ja­dź­win­go­wie… męż­ni w boju, łą­cząc wo­jow­ni­cze cno­ty z chci­wo­ścią łu­pów, nisz­czy­li kra­je Ma­zow­sza i są­sied­niej Sia­ło Pol­ski na­pa­da­jąc z nie­nac­ka bez­bron­nych nie­przy­go­to­wa­nych do opo­ru miesz­kań­ców. J żad­ne ple­mie po­dob­no, z tych któ­re zla­ły się po­wo­li w je­den

Na­ród Pol­ski nie przed­sta­wia nam ta­kie­go jak. Ja­dżwin­go­wie ob­ra­zu. Małe wspo­mnie­nia w dzie­jach, drob­na, skła­da­jąc ca­łość, przed­sta­wia­ją nam, cho­ciaż w za­kre­sie dość szczu­płym, jed­nak­że wy­raź­ne rysy dziel­ne­go ludu. Upo­rne trwa­nie w bał­wo­chwal­stwie nie­do­pusz­cza­lo weń oświa­ty za­cho­du; ztąd dziel­ność przy­ro­dzo­na, nie­otrzą­śnię­ta Z ko­czow­ni­cze­go bar­ba­rzyń­stwa, w czy­nach dzi­kich, nie­mi­łe nam zo­sta­wi­ła o nich wspo­mnie­nia. Sła­bość sił szczu­płe­go na­ro­du nie­mo­gła się­gnąć szczy­tu po­tę­gi po­mię­dzy są­sia­da­mi… mimo tego wi­dzi­my ubie­ga­nie się wy­trwa­łe, nie­złom­ne, aż prze­ma­ga­ją­ce siły drę­czo­nych są­sia­dów po­ło­ży­ły ko­niec ich sa­mo­dziel­ne­mu ist­nie­niu. Mi­ja­ją wie­ki, mi­ja­ją, po­ko­le­nia lu­dów dziel­nych, giną szcze­py zna­mie­ni­te: ostat­ki zlaw­szy się w mas­sy, w po­mie­sza­nej krwi dzie­ciach żyją je­dy­nie wspo­mnie­nia­imi, któ­rych czas nie­za­trze. W cza­sach ma­ło­pi­śmien­nych jesz­cze, prze­mknę­li się Ja­dżwin­go­wie, nie­zo­sta­wia­jąc po so­bie nic oprócz pa­mię­ci klęsk ja­kie za­da­wa­li są­sia­dom; wszyst­ko co znaj­dzie dzi­siaj o nich ba­dacz, nie­zło­ży wy­bit­ne­go rysu ich cha­rak­te­ru. Kto więc zbu­dzą ich prze­szłość z mo­gi­ły, na szki­co­wych je­dy­nie wsparł­szy się za­ry­sach, śmia­ło roić może o Ja­dżwin­gach dzi­ko, fan­ta­stycz­nie. Ale dość otem, wra­cam do Ger­wa­ze­go. Sta­ry wo­jow­nik do dzi­siaj cho­wa pa­mięć swo­jej krzyw­dy, nie­je­den po­dob­ną jemu zniósł klę­skę i z i po umiał daw­no, ale Ger­wa­zy był na­mięt­niej­sze­go ser­ca, żyw­szych uczuć, dziel­niej­sze­go ognia i nig­dy nie za­po­mniał Ja­dź­win­gów. Ze­mstę za­przy­siągł i mścił się do ostat­ka ist­nie­nia nie­na­wist­ne­go mu ludu. Dzi­siaj pa­mię­ci na­wet upa­dłych dzi­ką o" ka­zu­je wzgar­dę; spoj­rzy na Zdzi­sła­wa za­po­mni wnet o jego cno­tach, bo ród Zdzi­sła­wa jest Ja­dź­win­gów ro­dem; on już gar­dzi mło­dzień­cem. Nie, sły­szał nig­dy Zdzi­sław bluź­nią­cych jego ro­do­wi słów Ger­wa­ze­go, ale mło­dzień­co­wi zro­zu­mia­le' aż nad­to spoj­rze­nia star­ca, by w nich coś wię­cej wy­czy­tał jak sło­wa. I Zdzi­sław nig­dy nie­za­po­mi­nał od­pła­cić mu zim­ną po­gar­da,; – a w ser­cu – w jego ser­cu? Czy­liż on nie sza­nu­je nad dzia­dów pa­mię­ci?

Trą­by my­śliw­skie za­brzmia­ły ha­słem – po­wtó­rzy­ły echa wy­ciem prze­cią­głem ten od­głos, roz­bie­ga­jąc się w naj­głęb­sze pusz­czy wą­wo­zy i gę­stwi­ny. Po­pło­szo­ne dzie­ci pu­sty­ni zry­wa­ją sicz le­go­wisk – gib­ka san­na ucie­ka bo­jaź­li­wie – prze­cią­ga się go­to­wy do sto­cze­nia bojn niedź­wiedź a tury i żu­bry gę­stą po­trzą­sa­iąc grzy­wą sta­wia­ją rogi i głu­chem ry­cze­niem oznaj­mu­ją na­past­ni­kom, że że cze­ka­ią śmia­ło bi­twy.

Młódź roz­bie­ga się w róż­ne stro­ny kniei, ten ma­rzy o na­gro­dach Sta­ro­sty i Wo­je­wo­dy, ów wła­snej do­ga­dza­jąc pas­syi szu­ka chci­wym wzro­kiem nie­przy­ja­cie­la, a Zdzi­sław za­sę­pio­ny prze­dzie­ra się w nie­bez­piecz­ne gę­stwi­ny, mię­dzy ło­ży­ska tu­rów i niedź­wie­dzi i szep­ce sam do sie­bie.

– Ko­miat był dziel­ny – przy­znał mu to naj­zaw­zięt­szy nie­przy­ja­ciel rodu Ja­dź­win­gów. Jam po­tom­kiem jed­ne­go z to­wa­rzy­szy Ko­mia­ta lub jego pod­da­nych, bog­daj­bym w tej chwi­li do­wiódł, iże każ­dy Ja­dź­win­ga ma ser­ce prócz dło­ni. Spoj­rzał na mnie z po­gar­dą wróg mo­je­go rodu; mie­rzy mnie szy­der­czem okiem od stóp do gło­wy – oj! gdy­by nie two­je siwe wło­sy, to że­la­zo po­wie­dzia­ło­by ci wszyst­ko co w ser­cu dla cie­bie, Ja­dź­win­ga ! " To było ostat­nie wy­cho­dzą­ce sło­wo z ust jego, któ­re do­sły­sza­łem. Z ja­kim­że to imie wy­ma­wiał przy­ci­skiem: zda mi się że wi­dzia­łem na tych szra­mach jego twa­rzy bo­leść, żal, ze­mstę i trwo­gę stro­ją­ce sie w je­den wy­raz szy­der­skiej po­gar­dy na jego li­cach, kie­dy wy­ma­wiał imie Ja­dź­win­gów, przy­najm­niej zna ich ser­ca…. nie­uj­miesz im tego w czem god­ni chwa­ły a two­je pier­si, twarz i dło­nie no­szą pa­miąt­ki dziel­no­ści i nie­jed­nej z nimi pra­cy. –

To wy­rze­kł­szy niby sam do sie­bie, niby ża­ląc się wia­trom, Zdzi­sław pod­niół gło­wę i uglą­dać po­czął prze­ciw­ni­ka. Gdy mło­dzian w naj­ciem­niej­szy bór za­szedł, z le­go­wi­ska mchem sła­ne­go, pod­niósł się mruk ol­brzy­mi i mru­cząc ucho­dzić po­czął.

– Wy dum­ni La­chy, – uder­za­cie w tedy na dzi­ką be­stja, kie­dy z was kil­ku przy­pa­tru­je się czy­no­wi od w aź­niej­sze­go; Ja­dź­win­ga, ma­jąc z na­tu­ry du­szę od­waż­ną, nie­po­trze­bo­wał ani okla­sków, ani, w przy­pad­ku obro­ny, to­wa­rzy­szy – ło­wił sam je­den, jak­by to szedł ob­ła­wą… Hej mru­ku! zwróć się do mnie i nad­staw pierś i pasz­czą!

To mó­wiąc Zdzi­sław wy­pu­ścił drob­ną strza­łę dla roz­draż­nie­nia be­styi, niedź­wiedź ra­nio­ny, cho­ciaż lek­ko, wspiął się i zwró­cił ku ści­ga­ją­ce­mu go mło­dzień­co­wi. Roz­śmiał się Zdzi­sław, od­rzu­cił od sie­bie dzi­ryt i z krót­kim kor­dem ocze­ki­wał zbli­że­nia się mru­ka. Roz­gnie­wa­ny niedź­wiedź za­da­ną, raną, roz­ju­szo­ny dum­ną po­gar­dą sto­ją­ce­go nie­ru­cho­mo my­śliw­ca, wspiął się i z roz­twar­te­mi ła­pa­mi biegł szyb­ko na prze­ciw­ni­ka. Zdzi­sław sta­nął sil­nie i kord od­mie­rzył. Już mruk ry­czą­cy miał go w uści­skach swo­ich, za­wi­nąć,. a roz­twar­tej pasz­czy kły, mia­ły w krwi mło­dzień­ca się spłu­kać, kie­dy kord sil­ną pchnię­ty dło­nią, za­grzazł w ser­cu syna pu­sty­ni – jęk­nął zwierz głu­cho i opadł na zie­mię. –

– Ha La­chy staw­cie tak czo­ło be­styi! – a tak bił Ko­miat, tak mnie uczył Olel­ko. –

To rzekł­by róg my­śliw­ski uchwy­cił, róg zna­ne­go gło­su, udrzył weń prze­cią­gle trzy razy – i wnet od­po­wie­dzia­ła ech wrza­wa, a po­tem gwar ro­gów od­zy­wa­ją­cych się z róż­nych stron pu­sty­ni. –

– Ha! Pa­nie Ger­wa­zy, o my­lił­że mnie kie­dy Zdzi­sław­ko? Sły­szę cha­sło jego rogu, Zdzi­sław zwy­cięz­cą ol­brzy­mie­go mru­ka, bo prze­cią­gle brzmia­ły tony jego pie­śni…. Hop! hop!

– Hop! hop!…, od­po­wie­dział Zdzi­sław – hop! hop! po­wtó­rzy­li my­śliw­cy, czy echa – wresz­cie Sta­ro­sta sta­nął u pa­gór­ka, na któ­rym Zdzi­sław wsparł­szy się na prze­ciw­ni­ka tru­pie ocze­ki­wał przy­zwa­nych.

– To Oj­ciec Kniei, ja­kem Spro­sta! – nie­wi­dzia­łem po­dob­nej wiel­ko­ści mru­ka – rana w pier­si – z kor­dem tak śmia­ły Zdzi­sław­ko? – Wiesz co mło­dzień­cze, to za wie­le lek­ko­myśl­no­ści… mruk tak ol­brzy­mi… nie­spot­ka­łem od dzie­ciń­stwa po­dob­ne­go!

– Otóż i dru­gi tam su­nie, za­wo­łał Pan. Ger­wa­zy: to lup dla mnie!

To wy­rze­kł­szy Pan Ger­wa­zy Wy­pu­ścił traf­nie strza­łę, ta bok roz­pru­ła be­styi – niedź­wiedź ogniem z ócz pry­snął, kły za­pia­nił i po­biegł ku my­śliw­com. Ger­wa­zy wy­su­wa się szyb­ko na­przód – w dło­ni star­ca ro­cha­ty­na – zwierz ją wy­trą­ca, wi­dzi to Zdzi­sław – wą­cha się chwi­lę – " to wróg mo­je­go rodu!" szep­nę­ły usta, ale nie­po­wtó­rzy­ło tych wy­ra­zów ser­ce, Zdzi­sław po­sko­czył tej chwi­li ku be­styi, kie­dy sta­rzec le­żał już po­wa­lo­ny… kord bły­snął zwierz się pod­no­si za­ry­czy okrop­nie – i dwa pchnię­cia jed­no­cze­śnie lgną we wnętrz­no­ściach jego – kord Zdzi­sła­wa w pasz­czy nóż Ger­wa­ze­go w boku. –

– Chwa­ła Ci Boże! Otóż ma­cie Pa­nie Ger­wa­zy, za cięż­ko z ośmiu krzy­ży­ka­mi sta­wać z mru­kiem, do boju – drży już pra­wi­ca i zdra­dza czę­sto-gę­sto.. Szczę­ście że Zdzi­sław w czas nad­biegł…

– Nie to, nie to Sta­ro­sto, dłoń jesz­cze pew­na, ale traf nie­szczę­śli­wy ude­rzy­łem o pień nogą i to przy­czy­ną…. że upa­dłem na sie­mię… dzię­ku­ję ci za po­moc mło­dzień­cze….

– To, mó­wiąc nie­podał dło­ni wy­baw­cy swo­je­mu Ger­wa­zy, i zim­nem tyl­ko jak i sło­wa po­dzię­ko­wał spoj­rze­niem. Zdzi­sław nic nie od­rzekł, tyl­ko nad­bie­głym pa­choł­kom wska­zał na łupy, a sam wziąw­szy ro­cha­ty­nę do ręki, rzekł do Sta­ro­sty.

– Ko­lej na tura, znaj­dę go w głę­bi pusz­czy.

– Dość tego, dość mło­ko­sie, i sił nie for­suj – i ży­cia nie na­ra­żaj bez po­trze­by – po­czci­we ser­ce i dłoń sil­na przy­da­dzą się jesz­cze nie w jed­nej po­trze­bie!

Ale mło­dzie­niec nie­słu­chał prze­stro­gi, od­biegł od to­wa­rzy­szy w głąb lasu – pu­ścił psa goń­cze­go w knie­ję i zdą­żał da­lej. Próż­ne były po­szu­ki­wa­nia mło­dzień­ca, zna­cho­dził nie­osty­głe jesz­cze le­go­wi­ska żu­brów i tu­rów; ale nie spo­tkał żad­ne­go.

– A cóż za li­cho uwzię­ło się na mnie, zda się że prze­czu­wa­ją zbli­ża­nie się moje i wczas ucho­dzą i żu­bry i tury – przy­się­gam że nie­wyj­dę z kniei do­pó­ki jed­ne­go z nich u stóp nie­po­ło­żę mo­ich! –

To mó­wiąc prze­dzie­rał się Zdzi­sław w dzi­kie jary, za­sła­ne kło­da­mi zwa­lo­nych dę­bów – tak dwie z górą błą­dził go­dzi­ny, aż przed nim rzed­ną­ce mo­drze­wie i buki za­po­wie­dzia­ły niwę otwar­tą. Po­stą­pił ku niej Zdzi­sław i sta­nął u brze­gu lasu, a taki przed ocza­mi miał ob­raz;

Kwa­dra­to­wa, pra­wie dość ob­szer­na niwa, za­sła­na była wy­bli­cho­wa­ne­mi ko­ścia­mi ludz­kie­mi.– Tu i owdzie po­roz­rzu­ca­ne szkie­le­ty przed­sta­wia­ły jak­by ko­czo­wi­sko Umar­łych. Doj­rza­łeś wspar­tą o ka­mień bia­łą tru­pią gło­wę tam zno­wu pal­ce za­nu­rzo­ne w zie­mię, i w bło­cie grzę­zną­ce szczę­ki – a da­lej od brze­gu wy­so­ka mo­gi­ła ozdo­bio­na krzy­żem, wzno­si­ła się pod cie­niem wy­bu­ja­łe­go świer­ku. Wpo­środ­ku tego ob­ra­zu śmier­ci, na ni­wie ster­czał zrąb niz­ki ka­mien­nej ja­kiejś bu­do­wy, a wszę­dy dzi­kie po­ra­sta ziel­sko ostu lub żół­tej pa­pro­ci. – Za­du­mał się Zdzi­sław, wle­pia­jąc tro­skli­wie oko w ten znisz­cze­nia przy­by­tek i szep­tał sam do sie­bie.

– Od sze­ściu lat prze­bie­gam oko­licz­ne knie­je, naj­głęb­sze pru­je za­ro­śla – tu pierw­szy raz za­cho­dzę…. Cóż to jest?… czy złu­dze­nie czy­li ja­ko­we cza­ry?

– Tak so­bie mó­wił zdu­mio­ny Zdzi­sław, a wiatr ku­rza­wy su­chej po­chwy­ciw­szy słu­piec, tań­czył z nim do­ko­ła ruin bu­do­wy, to za­grał pie­śnią fan­ta­stycz­ną, dzi­ką, wzru­sza­jąc ko­na­ry od­wiecz­nych drzew pu­sty­ni. Mło­dzie­niec to­czył na oko­ło wzro­kiem, za­drżał sta­nąw­szy śród tego Cmen­ta­rza – ale po chwi­li dreszcz go ten opu­ścił – Zdzi­sław spoj­rzał dum­nem okiem po ni­wie, u uchy­lił koł­pa­ka przed krzy­żem na mo­gi­le i cie­ka­wo­ścią wie­dzio­ny po­stę­po­wał zwol­na ku ru­inom. – Była to sze­ścio­kąt­na bu­dow­la z pro­stych zło­żo­na gła­zów, mchem prze­kła­da­nych war­stwa­mi. Da­chu tu nig­dy po­dob­no nie było: sze­ro­ki tyl­ko otwór słu­żył za bra­mę wcho­do­wą. Do koła świą­ty­ni po­roz­rzu­ca­ne stó­sa­mi le­ża­ły czasz­ki, tak drob­ne cza­sem, jak­by to dzie­cię­ce – miał­że­by mór gwał­tow­ny za­chwy­cić miesz­kań­ców la­sów w tych miej­scach i jed­nej chwi­li wy­mor­do­wać ich ra­zem? – A ten krzyż na mo­gi­le co zna­czy? dla cze­goż­by wszyst­kich w po­dob­ne nie­za­cho­wa­no gro­bow­ce? Mór gwał­tow­ny uśmier­cił ty­sią­ce mę­żów, star­ców, nie­wiast i dzie­ci – a to że­la­zo po­ła­ma­ne, ni­by­to tar­cze strza­ska­ne, kord zła­ma­ny, ka­wał przy­łbi­cy, co one zna­czy tu­taj row­nież po­nisz­czo­ne?! Te że­la­za szcząt­ki ru­mie­nią się rdzą krwa­wą – te gła­zy zrą­bu czar­no po­pla­mio­ne – krew że to co je zbry­zga­ła przy­schnię­ta? –

Tak so­bie du­mał Zdzi­sław, zbli­ża­jąc się co­raz ku ru­inom, pod jego nogą trza­ska­ją prze­pa­lo­ne od słoń­ca i czasz­ki i że­bra – a myśl tak po­sęp­na, ciem­na, jak gro­bo­wa ci­sza, to szu­mi – to jęk­nie echem w ser­cu i du­szy mło­dzień­ca. Gdy już do­cho­dził Zdzi­sław drzwi bu­do­wy, ru­mot ja­kiś za­tęt­niał we­wnątrz. Wśród tak po­sęp­nych ob­ra­zów i my­śli, nie­dziw że za­drżał cho­ciaż od­waż­ny mło­dzie­niec prze­ra­żo­ny nie­spo­dzie­wa­nym cha­ła­sem. Sta­nął na chwi­lę, ale wnet od­zy­skał wro­dzo­na moc du­szy, rę­ko­jeść tyl­ko uści­snął ro­cha­ty­ny i we­wnątrz bu­do­wy wstą­pił.

Po­wierz­chow­ność mu­rów ze­wnętrz­na i za­ro­sła dzi­ko niwa, nie­za­po­wia­da­ły wca­le po­dob­nej czy­sto­ści, jaką za­stał we­wnątrz Zdzi­sław. Gła­zy po­rów­na­ne pła­sko, za­kry­te były ni­by­to hie­ro­gli­fa­mi: niby wy­obra­że­nia­mi roz­licz­nych fi­gur. Na­prze­ciw drzwi fra­mu­ga wklę­sła, mie­ści­ła nie­zgrab­nie wy­cio­sa­ną sta­tuę, wy­obra­ża­ją­cą ja­kieś za­pew­ne po­gań­skie bo­żysz­cze. Wy­dep­ta­ne z zie­mi czar­nej dno świą­ty­ni, po­wia­da­ło że tu nie za­wsze bez lu­dzi. Przed bo­żysz­cza po­są­giem ka­mien­ny ni­ski pod­no­si się słu­piec, za­pew­ne oł­tarz ofiar­ny świ­cie nosi krwi śla­dy i reszt­ki po­pio­łu z ogni­ska, za­ga­słe­go nie­daw­no. Po ro­gach świą­ty­ni tru­pie gło­wy, z utkwio­ne­mi w czasz­kach ostrza­mi noży, bie­la­ły opie­ra­jąc zęby dłu­gie na gru­bych, su­chych pisz­cze­lach. Za­to­czył Zdzi­sław do­ko­ła okiem po­wo­li, i wszyst­ko zo­ba­czyw­szy z ko­lei; utkwił zno­wu zre­ni­ce w bo­żysz­cza po­są­gu…

– O nie­ba! krzyk­nął po­stę­pu­jąc żywo ku po­są­go­wi.. oczy mło­dzień­ca pry­ska­ły ogniem, na wierzch pra­wie wy­cho­dząc, uty­ka­ły w pier­si bo­żysz­cza – a na tej pier­si wy­ry­te zna­mie sze­ścio­kąt­nej gwiaz­dy mię­dzy dwo­ma kła­mi odyń­ca, za­krzy­wio­ne­mi do środ­ka wklę­sło­ścią. – Szyb­ko mło­dzie­niec roz­twarł odzie­nie swej pier­si, zwró­cił tam oczy i wi­dzi znak ten sam wy­kłu­ty na niej wy­raź­nie.

A więc to przod­ków mo­ich świą­ty­nia – a to przed­miot czci nad­dzia­dów mo­ich – ten po­sąg… Te ko­ści, co bie­lą się na ni­wie – to szcząt­ki oj­ców mo­ich nie­za­wod­nie; by­łoż­by to po­bo­jo­wi­sko ostat­niej ich klę­ski? O Boże wiel­ki! – La­chy krwi oj­ców mo­ich wy­to­czy­li tyle, a jam żyt do­tąd po­mię­dzy nie­mi i nie­po­mścił się krzyw­dy mo­je­go na­ro­du.

– Je­steś pra­wem dzie­cię­ciem Ko­mia­tów! za­wo­łał Olel­ko po­ja­wia­ją­cy się jak duch bez cia­ła tuż obok Zdzi­sła­wa nie­spo­dzia­nie; Olel­ko odzia­ny w suk­nią bar­da: tak jak prze­by­wał na dwo­rze Wo­je­wo­dy, stał na prze­ciw mło­dzień­ca i wle­pił weń roz­rzew­nio­ne i łzą zwil­żo­ne oczy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: