A jak alibi - ebook
A jak alibi - ebook
Nikki Fife wychodzi z więzienia po odbyciu kary za zamordowanie niewiernego męża. Laurence Fife, wzięty prawnik specjalizujący się w rozwodach, był znany z łóżkowych podbojów, którymi narażał się zdradzanej żonie, zmienianym jak rękawiczki kochankom i ich oszukiwanym mężom. Nikki, niewinnie osądzona, zatrudnia niezależną, młodą i skuteczną detektyw Kinsey Millhone, zlecając jej odszukanie prawdziwego mordercy męża. W trakcie śledztwa Kinsey trafia na kilka nowych, tajemniczych wątków, wplątuje się w płomienny romans ze wspólnikiem zamordowanego i uruchamia lawinę zdarzeń, która pochłania kolejne ofiary, próbując pogrzebać prawdę i dociekliwą panią detektyw.
Czyta się jednym tchem. Oryginalne poczucie humoru i niestandardowe poczucie sprawiedliwości.
San Francisco Chronicle
Odnosimy wrażenie, że ją dobrze znamy. Kinsey Millhone to twardy orzech z miękkim środkiem; to lubiący towarzystwo samotnik.
Newsweek
Przeczytaj jeden z cyklu alfabetycznych kryminałów Sue Grafton, a nie spoczniesz, dopóki nie poznasz wszystkich pozostałych.
Los Angeles Herald Examiner
Boże, ależ ta Kinsey Millhone przypadła mi do gustu! Od lat nie natknąłem się w powieści na lepszego detektywa.
The New York Times Book Review
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7881-297-5 |
Rozmiar pliku: | 4,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nazywam się Kinsey Millhone. Jestem prywatnym detektywem z licencją wydaną przez stan Kalifornia. Mam trzydzieści dwa lata, dwa rozwody na koncie, dzieci – brak. Dwa dni temu kogoś zabiłam i nie jest mi z tym lekko. Należę do raczej miłych osób i nie brakuje mi przyjaciół. Mieszkanko mam małe, ale lubię ciasnotę. Przez większość życia domem były mi przyczepy mieszkalne, ostatnio jednak stały się zbyt wyszukane jak na mój gust, więc przeniosłam się do mieszkania z jednym pokojem, typowej kawalerki. Nie mam zwierząt. Nie mam roślin doniczkowych. Wiele czasu spędzam w drodze, a nie chciałabym, żeby zostawały w domu same. Jeśli nie liczyć ryzyka wpisanego w uprawianie mojego zawodu, można powiedzieć, że wiodę zwyczajne, pozbawione przygód, uczciwe życie. Dlatego dziwnie się czuję z tym zabiciem kogoś, jeszcze nie przeszłam nad tym do porządku dziennego. Złożyłam już raport na policji, zaparafowałam w nim każdą stronę, a na ostatniej złożyłam podpis. Podobny raport sporządziłam na potrzeby swojego biura. Oba dokumenty napisane są neutralnym językiem, z użyciem formalnej terminologii i żaden z nich nawet w przybliżeniu nie oddaje tego, co się naprawdę wydarzyło.
Trzy tygodnie temu Nikki Fife odwiedziła moje biuro. Zajmuję mały kącik w wielkim biurowcu mieszczącym towarzystwo ubezpieczeniowe California Fidelity, dla którego kiedyś pracowałam. Teraz nasz związek jest raczej luźny. Prowadzę dla nich pewną liczbę spraw, a oni w zamian zapewniają mi dwa pomieszczenia z oddzielnym wejściem oraz balkonem, z którego roztacza się widok na główną ulicę Santa Teresa. Korzystam z serwisu telefonicznego – gdy mnie nie ma, połączenia kierowane są na centralę, odbiera telefonistka. Sama prowadzę swoją księgowość. Nie zarabiam wiele, ale wiążę koniec z końcem.
Większość poranka spędziłam poza biurem, wstąpiłam tu tylko po aparat fotograficzny. Nikki Fife stała w korytarzu przed moimi drzwiami. Nie znałyśmy się osobiście, ale osiem lat wcześniej byłam na jej procesie. Została skazana za zabicie męża, Laurence’a, znanego w mieście prawnika od spraw rozwodowych. Nikki miała wtedy jakieś dwadzieścia siedem lat, jasne jak len włosy, ciemne oczy i nieskazitelną cerę. Jej szczupła twarz nieco się od tamtego czasu zaokrągliła, prawdopodobnie wskutek spożywania bogatego w skrobię więziennego jedzenia, jednak nadal wyglądała tak eterycznie, że oskarżenie jej o morderstwo wydawało się absurdalne. Jej włosy wróciły do naturalnego koloru, brązu tak jasnego, iż robiły wrażenie niemal pozbawionych koloru. Miała jakieś trzydzieści pięć, może trzydzieści sześć lat, ale czas spędzony w kalifornijskim zakładzie karnym dla kobiet nie zostawił na jej twarzy widocznych śladów.
Bez słowa otworzyłam drzwi i puściłam ją przodem.
– Wie pani, kim jestem – zaczęła.
– Kilka razy pracowałam dla pani męża.
Przyjrzała mi się uważnie:
– Jak bliska to była współpraca?
Wiedziałam, o co jej chodzi.
– Byłam też w sądzie na pani rozprawie – dodałam. – Ale jeśli pani pyta, czy nasza relacja miała charakter osobisty, to odpowiedź brzmi: nie. Nie był w moim typie. Bez urazy. Napije się pani kawy?
Kiwnęła głową; zauważyłam, że się trochę rozluźniła. Z dolnej części szafki na dokumenty wyciągnęłam maszynkę do kawy i napełniłam ją wodą mineralną Sparkletts, którą trzymałam w plastikowej butelce za drzwiami. Podobało mi się, że Nikki nie protestuje, iż robię sobie za dużo kłopotu. Włożyłam papierowy filtr, nasypałam mielonej kawy i podłączyłam urządzenie do prądu. Bulgotanie parzącej się kawy miało w sobie coś kojącego, przypominało odgłos wydawany przez pompę w akwarium.
Nikki siedziała bardzo spokojnie, zupełnie jakby swoje emocjonalne biegi wrzuciła na luz. Nie miała nerwowych odruchów, nie paliła ani nie nakręcała na palec pasma włosów. Usiadłam na fotelu obrotowym.
– Kiedy wyszła pani z więzienia?
– Tydzień temu.
– I jak się pani czuje na wolności?
Wzruszyła ramionami:
– Chyba nie najgorzej. Ale za kratami też dawałam sobie radę. Lepiej, niż pani przypuszcza.
Sięgnęłam w prawo do niewielkiej lodówki i wyjęłam z niej mały karton mleka. Czyste kubki trzymam do góry dnem, więc gdy kawa była gotowa, odwróciłam dwa z nich i napełniłam. Nikki wzięła swój, mamrocząc podziękowanie.
– Domyślam się, że pewnie niejeden raz to pani słyszała – mówiła dalej – ale nie zabiłam Laurence’a. Chcę się dowiedzieć, kto to zrobił.
– Dlaczego dopiero teraz? Mogła pani wszcząć śledztwo z więzienia, może oszczędziłaby pani sobie kawałek życia?
Uśmiechnęła się blado.
– Od lat powtarzam, że jestem niewinna. Ale kto by mi uwierzył? W momencie gdy zostałam oskarżona, straciłam wiarygodność. Teraz zamierzam ją odzyskać. I chcę się dowiedzieć, kto mnie wrobił.
Jej oczy wydawały mi się ciemne, ale teraz dostrzegłam, że są szare z metalicznym połyskiem. Robiła wrażenie zgaszonej, jakby jej wewnętrzne światełko przygasło i było bliskie wypalenia się. Kobieta, której nie zostało w życiu wiele nadziei. Jeśli o mnie chodzi, to nigdy nie wierzyłam, że jest winna, teraz jednak nie wiem, skąd czerpałam tę pewność. Wydawała się osobą pozbawioną namiętności, nie potrafiłam sobie wyobrazić, żeby coś wzbudziło w niej emocje tak silne, by pchnąć ją do morderstwa.
– Opowie mi pani, co się naprawdę stało?
Upiła łyk kawy i odstawiła kubek na brzeg biurka.
– Byłam żoną Laurence’a przez cztery lata, nawet trochę dłużej. Zaczął mnie zdradzać po pierwszych sześciu miesiącach. Nie wiem, czemu było to dla mnie takim szokiem. W końcu w podobny sposób zostaliśmy parą… zdradzał ze mną swoją pierwszą żonę. W każdym razie nigdy się nie spodziewałam, że znajdę się na jej miejscu, a kiedy się znalazłam, wcale mi się to nie podobało.
– Zdaniem prokuratora, właśnie dlatego pani go zabiła.
– Proszę posłuchać, musieli kogoś skazać. Padło na mnie – powiedziała, po raz pierwszy z pewnym ożywieniem. – Ostatnie osiem lat spędziłam w towarzystwie różnego rodzaju morderczyń i, może mi pani wierzyć, obojętność nigdy nie jest motywem. Zabija się z nienawiści albo w gniewie, albo żeby wyrównać rachunki, ale nie zabija się kogoś, wobec kogo jest się absolutnie obojętnym. Już jakiś czas wcześniej, zanim Laurence zginął, miałam go gdzieś. Odkochałam się, gdy tylko odkryłam, że zadaje się z innymi. Chwilę mi zajęło, zanim wyrzuciłam z siebie to wszystko…
– Dlatego prowadziła pani dziennik?
– Owszem, na początku go śledziłam. Opisywałam ze szczegółami każdą zdradę. Podsłuchiwałam jego rozmowy telefoniczne. Biegałam za nim po mieście. Potem zaczął być ostrożny, a ja powoli traciłam zainteresowanie. Po prostu przestało mnie to obchodzić.
Zarumieniła się. Postanowiłam dać jej chwilę, żeby ochłonęła.
– Wiem, wszyscy myśleli, że zabiłam go z zazdrości albo z zemsty, ale on już wtedy naprawdę nic dla mnie nie znaczył. Nim jeszcze umarł, po prostu chciałam zacząć żyć po swojemu. Zapisać się na studia, zająć się swoimi sprawami. On poszedł swoją drogą, a ja – swoją… – mówiła coraz ciszej, aż wreszcie jej głos zupełnie rozpłynął się w ciszy.
– Jak pani sądzi, kto go zabił?
– Na pewno wiele osób miało na to ochotę. Która z nich to zrobiła, to inna sprawa. Problem w tym, że mam pewne podejrzenia, ale żadnych dowodów. I dlatego tu jestem.
– Dlaczego przyszła z tym pani akurat do mnie?
Znowu się lekko zarumieniła.
– Odwiedziłam dwie duże agencje detektywistyczne w mieście, ale nie były zainteresowane. Natknęłam się na pani nazwisko w starym wizytowniku Laurence’a. Pomyślałam, że byłaby w tym pewna ironia, gdybym zatrudniła kogoś, kogo on kiedyś zatrudniał. Pytałam o panią Cona Dolana z wydziału zabójstw.
Zmarszczyłam brwi:
– To było jego śledztwo, prawda?
Nikki skinęła głową:
– Tak. Powiedział, że ma pani dobrą pamięć. A ja wolę nie wyjaśniać wszystkiego od początku.
– A Dolan? Czy wierzy w pani niewinność?
– Nie sądzę. W końcu odsiedziałam swoje, więc co go to obchodzi?
Przez chwilę uważnie się jej przyglądałam. Mówiła prosto z mostu i sensownie. Laurence Fife był trudnym człowiekiem. Szczerze mówiąc, wcale za nim nie przepadałam. Nie widziałam powodu, dlaczego – jeśli była winna – miałaby to wszystko od nowa rozgrzebywać. Jej gehenna dobiegła końca, a tak zwany dług wobec społeczeństwa został spłacony, tyle że musiała jeszcze dotrzymać warunków przedterminowego zwolnienia.
– Muszę się zastanowić – powiedziałam. – Jeszcze dzisiaj dam odpowiedź, czy biorę tę sprawę.
– Będę wdzięczna. Cena nie gra roli. Mam pieniądze.
– Nie chcę zarabiać na bezsensownym rozgrzebywaniu starych spraw, pani Fife. Nawet jeżeli odkryjemy, kto to zrobił, musimy mieć dowody, a po tylu latach może z tym być ciężko. Muszę przejrzeć akta i zobaczyć, jak to wygląda.
Sięgnęła do swojej wielkiej skórzanej torby i wyjęła z niej żółtawą teczkę na dokumenty.
– Przyniosłam wycinki z gazet. Jeżeli pani chce, mogę je zostawić. A to numer, pod którym można mnie zastać.
Podałyśmy sobie ręce. Jej dłoń była chłodna i smukła, ale uścisk miała silny.
– Proszę mówić do mnie Nikki.
– Zadzwonię – powiedziałam.
Miałam w planach sfotografować dziurę w chodniku w sprawie pewnego roszczenia ubezpieczeniowego, więc wyszłam z biura niedługo po Nikki i wkrótce mknęłam swoim volkswagenem po autostradzie. Lubię mieć w samochodach dużo rzeczy. Ten był wypełniony dokumentami i książkami prawniczymi, znajdowała się tam również aktówka, w której trzymam mały automatyczny pistolet, kartonowe pudła i pojemnik oleju silnikowego otrzymany od klienta. Dał się oszukać dwóm naciągaczom, którzy „pozwolili” mu zainwestować dwa patyki w swoją spółkę naftową. Olej był, owszem, prawdziwy, tyle że nie ich – zwykłe piętnastokilowe pojemniki Searsa z naklejonymi nowymi etykietami. Wytropienie cwaniaczków zajęło mi półtora dnia. Oprócz tego badziewia mam w aucie również neseser spakowany, na wypadek gdybym – w wyniku Bóg raczy wiedzieć jakiego nagłego wydarzenia – nagle była zmuszona spędzić noc poza domem. Nie wzięłabym zlecenia od klienta, który by wymagał, abym pracowała tak szybko. Jednak świadomość, że zawsze mam pod ręką nocną koszulę, szczotkę do zębów i bieliznę na zmianę daje mi jakieś poczucie bezpieczeństwa. Mam swoje małe dziwactwa, jak każdy. Mój volkswagen to rocznik 1968, jeden z tych beżowych modeli z licznymi wgnieceniami na masce. Przydałoby mu się podrasować silnik, ale nigdy nie mam na to czasu.
W czasie jazdy rozmyślałam o Nikki. Żółtawa teczka z wycinkami leżała na fotelu pasażera, ale tak naprawdę nie musiałam jej otwierać. Laurence Fife przeprowadził wiele rozwodów i cieszył się opinią prawdziwej żylety na sali sądowej. Był zimny, metodyczny i pozbawiony skrupułów, nie wahał się wykorzystać żadnej okazji, jaka mu się nadarzyła. W Kalifornii, tak jak w wielu innych stanach, jedyną podstawą do rozwodu są różnice charakteru nie do pogodzenia albo nieuleczalna choroba umysłowa. Wprowadzenie tego paragrafu skutecznie wyeliminowało wywlekanie sfingowanych dowodów na zdradę, które w zamierzchłych czasach były podstawowym narzędziem pracy adwokatów specjalizujących się w rozwodach i prywatnych detektywów. Oczywiście pozostaje jeszcze kwestia podziału majątku i praw rodzicielskich – dwie fundamentalne sprawy, pieniądze i dzieci – a Laurence Fife potrafił tu zdziałać cuda. Jego klientami były głównie kobiety. Poza salą sądową cieszył się reputacją twardziela innego rodzaju. Wieść gminna niosła, że w ciężkim okresie pomiędzy orzeczeniem tymczasowym a wyrokiem ostatecznym pocieszył niejedną klientkę.
Uważałam go za człowieka przebiegłego, prawie całkowicie pozbawionego poczucia humoru, ale solidnego; za człowieka, z którym łatwo się pracuje, bo ma konkretne oczekiwania i płaci z góry. Jednak nie było tajemnicą, że wielu ludzi go nienawidziło: mężczyźni za pieniądze, które im odbierał, a kobiety z racji zaufania, którego nadużywał. W chwili śmierci miał trzydzieści dziewięć lat. To, że Nikki została oskarżona, postawiona przed sądem, a następnie uznana za winną, nie było niczym więcej jak wynikiem splotu fatalnych zbiegów okoliczności. Jeśli nie liczyć morderstw dokonanych przez maniakalnych zabójców, policjanci zwykle przypuszczają, że sprawcą jest ktoś, kogo ofiara znała i kochała. I często mają rację. Trochę to przerażające, jeśli właśnie siadasz do kolacji ze swoją pięcioosobową rodziną. Piątka potencjalnych morderców wymieniających się półmiskami.
Z tego, co pamiętałam, Laurence Fife spędził swój ostatni wieczór, popijając drinki ze wspólnikiem z kancelarii, Charliem Scorsonim. Nikki była na spotkaniu Klubu Kobiet. Dotarła do domu przed Laurence’em, który przyjechał około północy. Regularnie zażywał leki antyalergiczne, więc przed położeniem się do łóżka, jak co wieczór, połknął kapsułkę. Nie dane mu było pospać nawet dwóch godzin. Obudziły go mdłości, wymiotował, bóle brzucha stały się tak ostre, że nie był w stanie się wyprostować. Rano już nie żył. Sekcja zwłok i badania laboratoryjne wykazały, że przyczyną śmierci był starty na pył liść oleandra, który znajdował się w połkniętej kapsułce. Sposób niezbyt błyskotliwy, ale skuteczny. Oleander to często spotykany w Kalifornii krzew. Jeden nawet rósł na podwórku za domem państwa Fife’ów. Na buteleczce odkryto odciski palców Laurence’a i Nikki. Ponadto wśród jej rzeczy znaleziony został dziennik, w którym między innymi szczegółowo opisywała jego zdrady, dawała upust wściekłości i zastanawiała się nad rozwodem. Prokurator okręgowy zgrabnie przedłożył, że nikt bezkarnie nie rozwodzi się z Laurence’em Fife’em. Laurence Fife miał już za sobą jedno zakończone rozwodem małżeństwo i choć formalnie sprawę prowadził wtedy inny adwokat, wpływ zainteresowanego był oczywisty. Zapewnił sobie prawo do opieki nad dziećmi, a na dodatek nieźle na tym wyszedł finansowo. Kalifornia słynie ze skrupulatności, z jaką dzielony jest majątek po rozwodzie, ale Laurence Fife miał swoje sposoby na takie manewrowanie pieniędzmi, żeby nawet standardowy podział pół na pół w rzeczywistości zapewnił mu lwią cześć. Wyglądało na to, że Nikki była zbyt sprytna, by próbować się od niego uwolnić za pomocą legalnych środków, i wolała wybrać pewniejszy sposób.
Miała motyw. Miała sposobność. Wielka ława przysięgłych zapoznała się z materiałem dowodowym i zadecydowała o wniesieniu aktu oskarżenia. Gdy Nikki znalazła się w sądzie, wszystko sprowadzało się do tego, która strona zrobi lepsze wrażenie na dwunastu obywatelach. Najwyraźniej prokurator okręgowy odrobił zadanie domowe. Nikki wynajęła Wilfreda Brentnella, niekwestionowaną gwiazdę palestry z Los Angeles, cieszącego się opinią specjalisty od spraw beznadziejnych. W pewnym sensie było to prawie przyznanie się do winy. Cały proces odbył się w atmosferze sensacji. Nikki była młoda i piękna. Pochodziła z zamożnego domu. Miasto było małe, a ludzie ciekawscy. Praktycznie mówiąc, nie miała szans.2
Santa Teresa to osiemdziesięciotysięczne miasteczko na południu Kalifornii, zgrabnie umiejscowione pomiędzy górami Sierra Madre a Pacyfikiem, które upodobali sobie obrzydliwie bogaci ludzie. Budynki użyteczności publicznej wyglądają jak stare hiszpańskie misje, domy prywatne niczym ilustracje z magazynu, palmy nie mają brzydkich, brązowych liści, a przystań jest wprost idealna jak obrazek z pocztówki, z błękitnoszarymi wzgórzami w tle i kołyszącymi się w słońcu białymi łódkami. W centrum miasta dominują jedno- i dwupiętrowe białe budynki z pokrytymi czerwoną dachówką dachami, szerokimi, łagodnie wygiętymi łukami i kratami oplecionymi jaskrawą rdzawoczerwoną bugenwillą. Nawet drewniane bungalowy zamieszkane przez mniej zamożnych mieszkańców są zadbane.
Departament Policji mieści się blisko centrum miasta, w bocznej uliczce z dwoma szeregami pomalowanych na miętowy kolor domków, ukrytych za niskimi kamiennymi murkami i drzewkami jakarandy, uginającymi się pod ciężarem lawendowych kwiatów. Zima w południowej Kalifornii to pochmurna pora roku, a jej nadejście zwiastuje nie jesień, ale pożary. Po pożarach przychodzą błotne lawiny. A potem powraca status quo i życie toczy się swoim stałym rytmem. Nikki odwiedziła mnie w maju.
Podrzuciłam do zakładu film do wywołania, a następnie udałam się do wydziału zabójstw, żeby się spotkać z porucznikiem Dolanem. Con jest mężczyzną grubo po pięćdziesiątce. Jego wygląd charakteryzują wory pod oczami, kilkudniowy szary zarost, zapuchnięta twarz i włosy najpierw potraktowane jakimś rodzajem kosmetyku dla mężczyzn, a następnie zaczesane tak, by ukryć lśniące miejsce na czubku głowy. Wygląda na faceta, który pod mostem popija tanie wino, a potem wymiotuje na własne buty. W rzeczywistości to świetny gliniarz. Con Dolan ma w głowie o wiele więcej rozumu niż przeciętny złodziej. Idzie łeb w łeb z zabójcami. Zwykle udaje mu się ich dopaść i tylko od czasu do czasu jego domysły okazują się mylne. Niewielu ludzi potrafi go przechytrzyć. Sama nie wiem, dlaczego tak jest, chyba ze względu na jego umiejętność intensywnej koncentracji czy też niezwykle dobrą i bezlitosną pamięć. Wiedział, w jakiej sprawie przyszłam, gestem zaprosił mnie do siebie.
Miejsce, które Con Dolan nazywa swoim biurem, gdzie indziej uchodziłoby za sekretariat. Dolan nie lubi siedzieć za zamkniętymi drzwiami i ma gdzieś prywatność. Lubi pracować odchylony w krześle, jednym okiem obserwując, co się dzieje w całym wydziale. W ten sposób zdobywa wiele informacji i oszczędza sobie wielu niepotrzebnych rozmów ze swoimi ludźmi. Wie, kiedy jego detektywi przychodzą i wychodzą, wie, kogo przyprowadzają na przesłuchanie, wie również, kiedy i dlaczego raporty nie są dostarczane na czas.
– W czym mogę pomóc? – zapytał, ale nie brzmiało to tak, jakby naprawdę chciał pomóc.
– Chętnie rzuciłabym okiem na akta sprawy Laurence’a Fife’a.
Jedna z jego brwi nieznacznie się podniosła.
– To niezgodne z polityką wydziału. Nie prowadzimy tu biblioteki publicznej.
– Nie mam zamiaru ich stąd wynosić. Chcę je tylko przejrzeć. Wcześniej mi na to pozwalałeś.
– Raz.
– A ja dostarczałam ci informacji więcej niż raz i dobrze o tym wiesz – przypomniałam. – W czym problem?
– Ta sprawa jest zamknięta.
– Tym bardziej nie powinieneś mieć żadnego „ale”. Przecież nie jest to naruszenie czyjejś prywatności.
Jego usta rozciągnęły się w uśmiechu, ale był to wymuszony, pozbawiony radości uśmiech. Bezmyślnie bawił się piórem. Świadomość, że w każdej chwili może mi kazać iść w diabły, wyraźnie sprawiała mu przyjemność.
– Ona go zabiła, Kinsey. Nic więcej tam nie znajdziesz.
– Poradziłeś jej, żeby się ze mną skontaktowała. Po co, skoro nie masz wątpliwości?
– Moje wątpliwości nie mają nic wspólnego z Laurence’em Fife’em – powiedział.
– A z czym?
– Sprawa jest bardziej skomplikowana, niż się wydaje na pierwszy rzut oka – odparł wymijająco. – Może próbujemy chronić to, co mamy.
– Czy „my” mamy jakieś tajemnice?
– Nie uwierzyłabyś, ile mam tajemnic.
– Ja też wiem to i owo – odparowałam. – Po co te gierki?
Obrzucił mnie spojrzeniem, w którym może była irytacja, a może coś zupełnie innego. Czasami mam trudności z odczytaniem jego intencji.
– Wiesz, jaki jest mój stosunek do takich jak ty.
– Słuchaj, Con, z tego, co wiem, jedziemy na tym samym wózku – zauważyłam. – Powiem wprost. Nie wnikam, czy inni prywatni detektywi w mieście robią ci jakieś numery. Ja nie wchodzę ci w drogę i szanuję twoją pracę. Nie rozumiem, czemu nie możemy współpracować.
Przypatrywał mi się przez chwilę, kąciki ust opadły mu w dół z rezygnacją.
– Wyciągnęłabyś ze mnie więcej, gdybyś się nauczyła flirtować – zauważył niechętnie.
– Nie sądzę. Uważasz, że kobiety są jak wrzód na tyłku. Jeśli próbowałabym z tobą flirtować, poklepałbyś mnie po głowie i odprawił z kwitkiem.
Nie połknął haczyka, ale sięgnął po słuchawkę i wybrał numer archiwum.
– Mówi Dolan. Niech Emerald przyniesie mi akta dotyczące sprawy Laurence’a Fife’a.
Odłożył słuchawkę i ponownie odchylił się na krześle, przypatrując mi się jednocześnie z namysłem i z niesmakiem.
– Lepiej, żeby nie doszły do mnie jakiekolwiek skargi na twoje poczynania w związku z tą sprawą. Jeśli odbiorę choć jeden telefon od kogokolwiek – mam tu na myśli świadka, który poczuje się prześladowany, albo kogokolwiek innego, włączając w to moich ludzi czy innych policjantów – będziesz miała przesrane. Rozumiemy się?
Posłusznie przyłożyłam do skroni trzy palce:
– Słowo skauta.
– A byłaś w ogóle skautem?
– Hm…, przez prawie tydzień byłam zuchem – odparłam słodko. – Kazali nam namalować kwiatek na chustce do nosa z okazji Dnia Matki. Uznałam, że to głupie, i się wypisałam.
Nie zaszczycił mnie uśmiechem.
– Możesz skorzystać z biura porucznika Beckera – powiedział, kiedy przyniesiono akta. – I nie wpakuj się w kłopoty.
Poszłam do biura Beckera.
Przekopanie się przez górę papierów zajęło mi dwie godziny, ale zaczęłam rozumieć, dlaczego Con Dolan tak niechętnie pozwolił mi je przejrzeć. Jedną z pierwszych rzeczy, jaka wpadła mi w ręce, była seria teleksów ze znajdującego się na zachodzie miasta posterunku Departamentu Policji Miasta Los Angeles dotyczących drugiego zabójstwa. W pierwszej chwili myślałam, że to pomyłka, że papiery dotyczące innego śledztwa dostały się przez przypadek do nieodpowiedniej teczki. Jednak rzuciło mi się w oczy parę szczegółów, które, jak się od razu zorientowałam, mogły przestawić śledztwo w sprawie zabójstwa Laurence’a Fife’a na zupełnie nowe tory. Serce zaczęło mi walić jak szalone. Księgowa o nazwisku Libby Glass, biała kobieta w wieku dwudziestu czterech lat, zmarła w wyniku spożycia sproszkowanego oleandra zaledwie cztery dni po śmierci Laurence’a Fife’a. Pracowała dla Haycraft i McNiece, firmy zajmującej się księgowością, z której usług korzystała kancelaria Fife’a. O co, do diabła, w tym wszystkim chodzi?
Przejrzałam kopie raportów śledczych, próbując połączyć w spójną całość lakoniczne notatki i nabazgrane ołówkiem streszczenia rozmów telefonicznych pomiędzy Departamentami Policji z Santa Teresa i zachodniej części Los Angeles. Z jednej z notatek dowiedziałam się, że w pęku kluczy na kółku znalezionych w szufladzie biurka w gabinecie Laurence’a Fife’a znajdował się klucz do mieszkania Libby. Długa rozmowa z jej rodzicami nic nie wniosła. Przesłuchano również jej byłego chłopaka, Lyle’a Abernathy’ego, który zdawał się być przekonany, że Libby miała romans z „nieznanym z nazwiska adwokatem z Santa Teresa”, ale na tym śledztwo utknęło. Mimo wszystko nasuwało to nieciekawe skojarzenia. Kto wie, czy mściwa i zazdrosna ręka Nikki Fife nie dosięgła oprócz wiarołomnego męża również jego kochanki? Tyle że nie było na to żadnych dowodów.
Zrobiłam notatki i zapisałam sobie ostatnie znane adresy i numery telefonów interesujących mnie osób, choć nie liczyłam, by na wiele się przydały. Zbyt wiele lat upłynęło. Następnie odepchnęłam krzesło od biurka i podeszłam do drzwi. Con rozmawiał właśnie z porucznikiem Beckerem, ale pewnie wiedział, o co mi chodzi, ponieważ przeprosił Beckera i przerwał rozmowę. Był wyraźnie zadowolony, że rybka złapała haczyk. Swobodnie oparłam się framugę drzwi i czekałam. Podszedł spokojnym krokiem, rozkoszując się chwilą.
– Powiesz mi, o co w tym wszystkim chodziło? – spytałam.
Wyglądał na zdezorientowanego, ale wyczułam również nutkę goryczy.
– Nie umieliśmy znaleźć wspólnego ogniwa – rzekł po prostu.
– Myślisz, że Nikki ją też zabiła?
– Daję głowę, że tak – warknął.
– Rozumiem, że dla prokuratora nie było to takie oczywiste.
Wzruszył ramionami, wkładając ręce do kieszeni:
– Potrafię przeczytać Kodeks Dowodowy Kalifornii. Odwołali moich chłopców.
– To wszystko, o czym jest mowa w aktach, to tylko poszlaki.
– To prawda.
Zamiast odpowiedzieć, utkwiłam wzrok w rzędzie okien, którym ewidentnie przydałoby się porządne mycie. Ten mały zwrot akcji wcale mi się nie podobał, a on o tym dobrze wiedział. Podniósł się z miejsca:
– Myślę, że miałem szansę ją dopaść, ale prokuratorowi bardzo się spieszyło i nie chciał narażać swojej sprawy. Takie podejście prowadzi donikąd. To dlatego nie podobało ci się bycie gliniarzem, Kinsey. Praca ze smyczą na szyi.
– Nadal mi się to nie podoba – odparłam.
– Może dlatego ci pomagam – powiedział, a w jego oczach błysnęło coś chytrego.
– Kontynuowaliście śledztwo?
– A pewnie, że tak. Pracowaliśmy nad wątkiem Libby Glass miesiącami, ciągle to wałkowaliśmy od nowa. Koledzy z Los Angeles też nie odpuścili. Ale na nic się nie natknęliśmy. Żadnych świadków. Żadnych donosów. Żadnych odcisków palców, które by dowodziły, że Nikki była na miejscu zbrodni. Nie udało się nawet dowieść, że Nikki znała Libby Glass.
– A teraz myślisz, że pomogę ci doprowadzić sprawę do końca?
– Hm…, tego nie wiem – przyznał. – Może. Wierz mi lub nie, ale nie uważam cię za marnego detektywa. Jesteś jeszcze młoda i czasami masz dziwne pomysły, ale, ogólnie biorąc, jesteś uczciwa. Jeśli odkryjesz dowody obciążające Nikki, nie sądzę, żebyś zatrzymała je dla siebie, mam rację?
– Jeśli to zrobiła.
– Jeśli nie, to nie masz się czym martwić.
– Con, gdyby Nikki Fife miała coś do ukrycia, to po co na nowo rozgrzebywałaby tę sprawę? Nie może być aż tak głupia. Co by mogła na tym zyskać?
– Ty mi powiedz.
– Posłuchaj – rzekłam. – Zacznijmy od tego, że nie wierzę, aby zabiła Laurence’a Fife’a. Więc cholernie ciężko będzie ci mnie przekonać, że sprzątnęła jeszcze jedną osobę.
Dwa biurka dalej zadzwonił telefon. Porucznik Becker uniósł palec, spoglądając na Cona. Ten, odchodząc, obdarzył mnie przelotnym uśmiechem:
– Baw się dobrze – powiedział.
Jeszcze raz przejrzałam akta, by się upewnić, że niczego nie przeoczyłam, po czym zamknęłam teczkę i zostawiłam ją na biurku. Con i Becker znowu byli pogrążeni w konwersacji, gdy ich mijałam, żaden nawet na mnie nie spojrzał. Pojawienie się na scenie Libby Glass zaniepokoiło mnie, ale również zaintrygowało. Może ta sprawa to jednak coś więcej niż grzebanie w starych brudach, może wyjdzie na jaw coś nowego. Coś, co obróci wszystko o równe sto osiemdziesiąt stopni.
Dotarłam do biura piętnaście po czwartej, o tej godzinie zawsze miałam ochotę na drinka. Sięgnęłam do mojej małej lodówki po butelkę wina chablis, którą otworzyłam korkociągiem. Na biurku ciągle stały dwa brudne kubki. Opłukałam oba i napełniłam swój winem tak cierpkim, że aż się lekko wzdrygnęłam. Wyszłam na balkon i z wysokości pierwszego piętra spojrzałam w dół na State Street, ulicę biegnącą prosto przez centrum Santa Teresa, a następnie skręcającą szerokim łukiem w lewo, gdzie zmienia nazwę. Z miejsca, w którym stałam, mogłam widzieć hiszpańskie mozaiki, ozdobione stiukami łuki i rosnącą wszędzie bugenwillę. Santa Teresa jest jedynym znanym mi miastem, w którym podjęto decyzję o zwężeniu głównej ulicy, zamiast wycinać drzewa – zaczęto je sadzić oraz postawiono urocze budki telefoniczne wyglądające jak małe konfesjonały. Oparłam się o sięgającą mi do pasa balustradę i powoli sączyłam wino. Otaczał mnie zapach oceanu i pozwoliłam sobie na chwilę absolutnego zapomnienia, leniwie przyglądając się przechodniom na ulicy. Już wiedziałam, że przyjmę zlecenie od Nikki. Jednak potrzebowałam tych kilku chwil tylko dla siebie, zanim całkowicie skupię się na powierzonym mi zadaniu.
O piątej pojechałam do domu, wcześniej jeszcze zadzwoniłam na serwis telefoniczny.
W Santa Teresa mieszkałam już w kilku miejscach, ale dziupla, którą teraz zajmuję, jest zdecydowanie najlepsza. Znajduje się na małej uliczce równoległej do szerokiego bulwaru biegnącego wzdłuż plaży. Większość domów w pobliżu należy do emerytów, pamiętających czasy, gdy w Santa Teresa były jedynie gaje cytrusowe i luksusowe hotele. Henry Pitts, który wynajmuje mi to mieszkanko, jest emerytowanym piekarzem. Teraz, w wieku osiemdziesięciu jeden lat, utrzymuje się z układania skandalicznie trudnych krzyżówek, które lubi testować na mnie. Często zajmuje się pieczeniem gigantycznych bochenków chleba. Ciasto do wyrośnięcia zostawia w starej kołysce na werandzie tuż obok mojego pokoju. Henry dostarcza chleb i inne wypieki do pobliskiej restauracji, a w zamian się u nich stołuje. Ostatnio odkrył kupony zniżkowe do wycinania – chwali się, że jeśli trafi się dobry dzień, jest w stanie kupić artykuły spożywcze warte pięćdziesiąt dolarów za jedyne sześć dolarów dziewięćdziesiąt osiem centów. Czasami na zakupowych łowach uda mu się okazyjnie ustrzelić kilka par rajstop, którymi mnie obdarowuje. Jestem w nim prawie zakochana.
Mój pokój ma dwadzieścia metrów kwadratowych i służy mi jako salon, sypialnia, kuchnia, łazienka, toaleta i pralnia. W poprzednim życiu był garażem Henry’ego i z przyjemnością mogę oznajmić, że nie jest przystrojony żadnym stiukiem, hiszpańskimi mozaikami ani też spowity dzikim winem. Zbudowany został z aluminiowej okładziny i innych całkowicie sztucznych materiałów, które przetrwają każdą pogodę i których nigdy nie trzeba odświeżać. Styl architektoniczny – całkowicie nijaki. Do takiej właśnie zacisznej norki uciekam prawie codziennie po pracy i właśnie stąd zadzwoniłam do Nikki, żeby jej zaproponować spotkanie na drinka.3
Na spotkania zwykle umawiam się w pobliskim barze U Rosie. To ten rodzaj knajpki, gdzie lepiej się upewnić, czy z krzesła, na którym masz zamiar usiąść, nie trzeba przypadkiem strzepnąć okruchów. Plastikowe siedziska są sfatygowane i zadzierają pończochy, a na czarnych blatach stołów straszą powycinane komunikaty typu „Cześć”. Na lewo ponad barem wisi zakurzony marlin. Kiedy klientom już porządnie szumi w głowach, Rosie pozwala im celować w niego gumowymi pociskami z pistoletu dla dzieci. W ten sposób dają ujście agresji, która w innym przypadku mogłaby doprowadzić do mogących się źle skończyć barowych utarczek.
Jest kilka powodów, dla których tak lubię bar U Rosie. Nie tylko znajduje się blisko mojego domu, ale też nie przedstawia żadnej atrakcji dla turystów, co oznacza, że zwykle jest tu prawie pusto i można spokojnie pogadać. Poza tym Rosie chętnie eksperymentuje w kuchni, uprawia rodzaj beztroskiej twórczości z ukłonem w stronę kuchni węgierskiej. To właśnie z Rosie Henry Pitts prowadzi handel wymienny, więc dodatkowym atutem jest możliwość zamówienia tutaj upieczonego przez niego chleba lub placka. Sama Rosie przekroczyła już sześćdziesiątkę, jej nos niemal styka się z górną wargą, czoło jest niskie, a włosy ufarbowane na rzucający się w oczy odcień miedzi, bardziej wszelako przypominający kolor tanich mebli z kalifornijskiej sekwoi. Małe oczka łypią podejrzliwie – efekt jakichś w zamyśle sprytnych poczynań z ołówkiem do oczu.
Nikki weszła do środka, obrzuciła wzrokiem salę i zawahała się przez moment. Jednak zaraz mnie zauważyła i ruszyła wśród pustych stolików w kierunku loży, w której zwykle siadam. Wślizgnęła się naprzeciwko mnie i zsunęła z ramion żakiet. Rosie podeszła ostentacyjnie wolnym krokiem, mierząc Nikki niespokojnym spojrzeniem. Rosie jest przekonana, że ze względu na wykonywany zawód zadaję się z mafią i ześwirowanymi ćpunami. Prawdopodobnie teraz kombinowała, do której z tych grup przyporządkować Nikki.
– To jak, jecie coś czy nie? – Owijanie w bawełnę nie było w stylu Rosie.
Spojrzałam pytająco na Nikki:
– Jadłaś już kolację?
Nikki potrząsnęła głową. Oczy Rosie powędrowały z Nikki na mnie, jakby była głuchoniema i czekała na tłumaczenie.
– Co dziś przyrządziłaś?
– Pörkolt cielęcy. Kawałki cielęciny, mnóstwo cebuli, papryka i pasta pomidorowa. Paluszki lizać. Zasmakuje wam. To najlepszy gulasz, jaki robię. Z bułeczkami Henry’ego i w ogóle, a na talerzyku obok podam dobry, miękki ser i kilka korniszonów.
Mówiła i od razu zapisywała zamówienie, więc kwestię podejmowania decyzji miałyśmy z głowy.
– Napijecie się też wina. Wybiorę odpowiedni rodzaj.
Gdy Rosie się oddaliła, przekazałam Nikki informacje dotyczące morderstwa Libby Glass, które znalazłam w aktach. Powiedziałam też, że według ustaleń policji Libby telefonowała do domu Laurence’a.
– Wiedziałaś o niej?
Nikki potrząsnęła głową.
– Nazwisko obiło mi się o uszy, ale to było już w czasie procesu, mój adwokat o niej wspominał. Nawet nie pamiętam, co dokładnie powiedział.
– Laurence nigdy o niej nie mówił? Nigdy nie widziałaś jej nazwiska gdzieś zapisanego?
– Żadnych słodkich miłosnych liścików, jeśli to masz na myśli. Był bardzo ostrożny w tych sprawach. Kiedyś z powodu paru listów został współpozwanym w sprawie rozwodowej. Od tamtej pory unikał pisania osobistych notatek. Zwykle dowiadywałam się, że kogoś ma, kiedy znajdowałam tajemnicze notatki i numery telefonów na pudełkach od zapałek czy w podobnych miejscach.
Zastanawiałam się nad tym przez chwilę.
– A co z rachunkami telefonicznymi? Zostawiał je na wierzchu?
– Nigdy – wyjaśniła Nikki. – Wszystkie rachunki były wysyłane do obsługującej kancelarię firmy w Los Angeles.
– A Libby Glass zajmowała się księgowością?
– Najwyraźniej tak.
– Więc może dzwonił do niej w sprawach zawodowych.
Nikki wzruszyła ramionami. Była nieco mniej wycofana niż przedtem, ale i tak miałam wrażenie, że nie do końca nadąża za tym, co się dzieje.
– Na pewno miał romans.
– Skąd wiesz?
– Znikanie na całe dni. Błysk w oku – przerwała, najwyraźniej usiłując sięgnąć pamięcią wstecz. – Czasem pachniał obcym mydłem. Gdy mu to powiedziałam, kazał zainstalować prysznic w biurze. Używał tam tego samego rodzaju mydła, które mieliśmy w domu.
– Spotykał się z kobietami w swoim gabinecie?
– Zapytaj jego wspólnika – powiedziała z odrobiną goryczy. – Może nawet je pieprzył na biurowej kanapie, skąd mam wiedzieć. Tak czy owak, czasem trafiały się drobiazgi. Teraz to brzmi głupio, ale kiedyś wrócił do domu z odwiniętą skarpetką. Było lato i powiedział mi, że grał w tenisa. Miał na sobie spodenki do tenisa i faktycznie nieźle się spocił, ale na pewno nie na korcie. Nieźle go wtedy pogoniłam.
– Ale co mówił, kiedy wprost zarzucałaś mu zdradę?
– Czasami przyznawał mi rację. Czemu nie? Nie miałam dowodów, a choćby nawet, to w Kalifornii zdrada nie jest podstawą do rozwodu.
Pojawiła się Rosie z winem i zawiniętymi w papierowe serwetki sztućcami. Nikki i ja przerwałyśmy rozmowę. Gdy Rosie odeszła, zapytałam:
– Czemu się z nim nie rozwiodłaś, skoro okazał się takim dupkiem?
– Chyba byłam tchórzem – odparła. – W końcu pewnie bym się z nim rozwiodła, ale miałam wiele do stracenia.
– Masz na myśli syna?
– Tak. – Jej podbródek uniósł się lekko w górę, nie byłam pewna, czy to gest obronny, czy wyrażający dumę. – Ma na imię Colin – dodała. – Skończył dwanaście lat. Uczy się w szkole z internatem niedaleko Monterey.
– W tamtym czasie mieszkały też z wami dzieci Laurence’a, prawda?
– Tak. Syn i córka, oboje w wieku szkolnym.
– Gdzie są teraz?
– Nie mam pojęcia. Jego była żona ciągle mieszka w Santa Teresa. Możesz ją zapytać, jeśli to ważne. Ja nie mam z nimi kontaktu.
– Obwiniały cię o jego śmierć?
Pochyliła się do przodu, intensywnie patrząc mi w oczy:
– Wszyscy mnie obwiniali. Wszyscy uwierzyli, że jestem winna. A teraz, jak rozumiem, Con Dolan uważa, iż zabiłam również Libby Glass. Do tego zmierzasz, prawda?
– Czy to ważne, co myśli Dolan? To ja będę prowadzić tę sprawę, a moim zdaniem tego nie zrobiłaś. Jeśli już o tym mowa, to jeszcze nie omówiłyśmy kwestii stawki. Biorę trzydzieści dolarów za godzinę plus koszty paliwa. Chciałabym dostać co najmniej tysiąc dolarów zaliczki. Co tydzień będę ci przesyłać szczegółowy raport, w którym będzie wyliczone, ile czasu spędziłam nad sprawą i w jaki sposób. Poza tym musisz wiedzieć, że moje usługi nie są na wyłączność. Czasami zajmuję się kilkoma sprawami naraz.
Nikki już sięgała do torebki. Wyjęła książeczkę czekową i pióro. Widziałam czek do góry nogami, ale i tak zauważyłam, że opiewa na pięć tysięcy. Podziwiałam beztroskę, z jaką go wypisała. Nie musiała nawet przedtem sprawdzić stanu konta. Popchnęła czek w moją stronę po blacie, a ja włożyłam go do torebki, tak jakbym – jak ona – obracała takimi kwotami na co dzień.
Tymczasem przy naszym stoliku ponownie pojawiła się Rosie, tym razem przyniosła naszą kolację. Postawiła przed każdą z nas talerz i nie ruszyła się z miejsca, zanim nie zaczęłyśmy jeść.
– Mniam, Rosie, przepyszne! – pochwaliłam.
Poruszyła się nieznacznie, ale nie miała zamiaru tak łatwo się poddać.
– Może twoja przyjaciółka nie jest zadowolona – powiedziała, patrząc nie na Nikki, a na mnie.
– Boskie! – wymamrotała Nikki. – Naprawdę cudowne!
– Jest zachwycona – zapewniłam. Rosie zdecydowała się zerknąć bezpośrednio na Nikki. Wreszcie jej satysfakcja była pełna, bo podziw Nikki mógł się równać tylko z moim.
Jadłyśmy, gawędząc niezobowiązująco o tym i owym. Za sprawą dobrego jedzenia i wina Nikki jakby odtajała. Pod tą spokojną, niezmąconą powierzchnią zaczęły się pojawiać pierwsze oznaki życia. Jakby zaczęła się uwalniać od czaru, który ją uśpił na wiele lat.
– Jak myślisz, od czego powinnam zacząć? – zapytałam.
– Hm… sama nie wiem. Zawsze mnie zastanawiała sprawa jego sekretarki. Nazywała się Sharon Napier. Kiedy ja i Laurence się poznaliśmy, już dla niego pracowała. Traktowała go w dziwny sposób, coś tam nie grało.
– Myślisz, że miała z nim romans?
– Nie sądzę. Naprawdę nie wiem, o co w tym wszystkim chodziło. Jestem prawie pewna, że nie spali ze sobą, ale jednak łączył ich jakiś sekret. Bywała wobec niego sarkastyczna, czego Laurence absolutnie nie tolerował u innych. Kiedy pierwszy raz usłyszałam jakąś jej bezczelną odzywkę, byłam pewna, że Laurence ją z miejsca wywali, ale on nawet okiem nie mrugnął. Nigdy nie odezwał się do niej ostrzej. Nigdy nie zostawała po godzinach ani nie przychodziła w weekendy, kiedy pracował nad dużą sprawą. A on nie narzekał, po prostu zatrudniał kogoś do pomocy, kiedy zaszła taka potrzeba. To nie było w jego stylu. Jednak kiedy go zapytałam, co to wszystko znaczy, potraktował mnie, jakbym zwariowała, doszukując się drugiego dna tam, gdzie go nie ma. Sharon była prawdziwą pięknością, żadna tam biurowa szara myszka.
– A wiesz przypadkiem, gdzie może być teraz?
Nikki potrząsnęła głową.
– Wtedy mieszkała na Riwierze Meksykańskiej, ale musiała się wyprowadzić. Przynajmniej nie znalazłam jej w książce telefonicznej.
Zanotowałam sobie jej ostatni znany adres.
– Rozumiem, że nie znałaś jej dobrze.
Nikki wzruszyła ramionami:
– Gawędziłyśmy chwilę, kiedy dzwoniłam do kancelarii, ale to były tylko zdawkowe uwagi.
– Miała jakichś znajomych? Ulubione miejsca w mieście?
– Nie wiem. Wydaje mi się, że żyła ponad stan. Często podróżowała, a ubierała się o wiele lepiej niż ja w tamtych czasach.
– Zeznawała na procesie, prawda?
– Niestety, tak. Była świadkiem paru naszych paskudnych kłótni, na pewno mi to nie pomogło.
– Cóż, myślę, że warto się temu przyjrzeć bliżej – powiedziałam. – Zobaczymy, czy uda mi się do niej dotrzeć. Chciałabyś powiedzieć mi coś jeszcze na jego temat? Czy w okresie przed śmiercią miał jakieś kłopoty? Jakiś spór, jakąś dużą sprawę zawodową?
– Nic mi na ten temat nie wiadomo. W jego życiu zawsze się coś działo.
– Myślę, że zacznę od rozmowy z Charliem Scorsonim. Zobaczymy, co ma do powiedzenia. Potem pomyślimy, co dalej.
Zostawiłam na stole pieniądze za kolację i wyszłyśmy razem. Samochód Nikki był zaparkowany w pobliżu, ciemnozielony oldsmobile, który lata swojej świetności przeżywał dekadę temu. Zaczekałam, aż odjedzie, żeby na nogach wrócić do oddalonego zaledwie o pół kwartału domu.
Po przyjściu nalałam sobie kieliszek wina i zabrałam się do porządkowania dotychczas zebranych informacji. Mam system katalogowania danych na fiszkach osiem na trzynaście centymetrów. Większość moich notatek dotyczy świadków: kim są, jaką rolę odgrywają w śledztwie, kiedy się z nimi spotkałam plus informacje dodatkowe. Niektóre fiszki zawierają pytania na temat podstawowych informacji, które trzeba sprawdzić, a na innych są notatki dotyczące formalności prawnych. Fiszki pozwalają mi efektywnie gromadzić informacje, z których korzystam, sporządzając pisemne raporty. Przyczepiam je do wiszącej nad biurkiem dużej tablicy i przypatruję się im, opowiadając sobie historię tak, jak ją w danej chwili postrzegam. Wtedy na jaw wychodzą niezwykłe sprzeczności, nieoczekiwane luki. Do głowy przychodzą mi pytania, których nie zadałam.
Fiszek dotyczących Nikki Fife miałam niewiele, na razie nie próbowałam interpretować informacji. Nie chciałam zbyt wcześnie sformułować hipotezy, bo bałam się, że wpłynie to na cały tok śledztwa. Było całkowicie jasne, iż w tym śledztwie alibi ma niewielkie znaczenie. Jeżeli zadajesz sobie trud, żeby podmienić lekarstwo na truciznę w kapsułce antyhistaminy, to potem nie pozostaje ci nic innego, jak rozsiąść się wygodnie i czekać. Oczywiście jeśli się boisz, że niechcący wyślesz na tamten świat domowników twojej ofiary, musisz mieć pewność, iż ten konkretny lek zażywa jedna osoba. Jednak nie jest to trudny do spełnienia warunek, zwykle spełniają go tabletki na obniżenie ciśnienia, antybiotyki, a czasem nawet pigułki na sen. Rodzaj nie ma znaczenia, ważniejszą sprawą jest dostęp do leku przyszłej ofiary. Sfinalizowanie może potrwać dwa dni albo dwa tygodnie, ale w końcu ofiara zażywa co trzeba, a ty masz okazję odegrać niezły spektakl zaskoczenia i żalu. Dodatkową zaletą takiego schematu pozostaje to, że nie musisz nikogo osobiście zastrzelić, zatłuc, powiesić lub udusić. Nawet jeśli masz konkretne powody, by zabić, pewnie widok wychodzących komuś z orbit oczu nie jest najprzyjemniejszy, podobnie jak wysłuchiwanie ostatnich bulgocących dźwięków wydawanych przez ofiarę. No i jeszcze jedno – jeśli zabijasz własnoręcznie, zawsze istnieje niepokojąca możliwość, że role się odwrócą i to ty wylądujesz w kostnicy.
Jeśli chodzi o wybraną metodę, to „sposób na oleandra” jest całkiem niezły. W Santa Teresa ten krzew rośnie wszędzie. Osiąga wysokość do trzech metrów, ma różowe i białe kwiaty oraz eleganckie, wąskie liście. Nie musisz ostentacyjnie kupować trutki na szczury w mieście, gdzie, jak powszechnie wiadomo, nie ma szczurów. Nie musisz przyczepiać sztucznych wąsów, żeby iść do pobliskiego ogrodniczego z prośbą o polecenie środka do zwalczania insektów, który nie zostawia gorzkiego posmaku. Krótko mówiąc, metoda zastosowana do zabicia mecenasa Laurence’a Fife’a – i najwyraźniej Libby Glass – była niedroga, niekłopotliwa i łatwa do zastosowania. Nasunęło mi się kilka pytań, które zanotowałam przed zgaszeniem światła. Usnęłam dobrze po północy.