Jak przejść przez cierpienie i wyjść z niego zwycięsko. - ebook
Jak przejść przez cierpienie i wyjść z niego zwycięsko. - ebook
Chociaż może się to wydawać paradoksalne, jednak cierpienie zawsze nosi w sobie możliwość wielkiej przemiany wewnętrznej, duchowego wzrostu. Cierpienie nie jest czymś, czego trzeba unikać, ale miejscem, które trzeba przemierzyć, aby coraz bardziej zagłębić się w duszę i przybliżyć do Boga. „Nie można unikać cierpienia – twierdzi autor – ale odnieść się do niego próbując zrozumieć, czego Bóg chce od nas. Cierpienia chcą nam coś powiedzieć. Kryją zawsze jakiś skarb. Cenne, a nieznane nam informacje o nas. Są nośnikami przemiany. Zawsze dają nam możliwość wzrastania. Są możliwością”. Do nas należy uchwycić je i uczynić z nich narzędzie wewnętrznego wyzwolenia.
Valerio Albisetti jest jednym z najbardziej znaczących twórców współczesnej psychoanalizy. Z pochodzenia Szwajcar, profesjonalista odnoszący sukcesy, także i w dziedzinie przedsiębiorczości. Prowadzi konferencje i seminaria w największych miastach europejskich i amerykańskich. Twórca psychoterapii personalistycznej. Autor wielu poczytnych książek
Kategoria: | Psychologia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7660-519-7 |
Rozmiar pliku: | 500 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wielu ludzi prosiło mnie, bym napisał coś o śmierci i cierpieniu.
Nie mogę uchylać się od tych próśb choćby dlatego, że przez całe życie musiałem stawiać czoła ludzkiemu cierpieniu… Chociaż lepiej powiedzieć, poznawałem je poprzez kontakt z ludźmi cierpiącymi.
Z Bożą pomocą.
Nasze cierpienia trzeba przeżywać, trzymając się mocno Pana Boga.Wiara sprawi, że cierpienia i udręki nie tylko nie zdołają nas pokonać, ale dodadzą sił. Za każdym kolejnym ciosem losu, przeżywając je razem z Bogiem, wyjdziemy mocniejsi.
Zwycięscy wewnętrznie.
Pisałem o cierpieniu jako psychoanalityk i psychoterapeuta, teraz pokusiłem się o przedstawienie psychoduchowości człowieka cierpiącego. Spróbuję dać nadzieję, nie dlatego, że tak postanowiłem z powodu przebiegłości czy mody. W całym moim życiu, które jest dowodem trudnych, bolesnych prób, jakim poddawał mnie los, zawsze byłem przekonany, żez cierpienia rodzi się, i to zawsze, z definicji, sposobność wielkiego przekształcenia duszy, wewnętrznego uszlachetnienia.
Życie jest ciągłym ruchem.
Nic nie jest stałe, nieruchome.
Wszystko zmienia się nieustannie, choć w milczeniu.
Wszystko żyje, umiera i odradza się.
Bez śmierci nie może się odrodzić.
Trzeba umrzeć… aby żyć na nowo.
Z drugiej strony, przynajmniej w moim przypadku, a mówiłem o tym już w innych książkach, takie jest prawdziwe znaczenie naszego przebywania na tej ziemi.
Życie jest podróżą w poszukiwaniu skarbu, który znajduje się w nas.
W głębi.
W Bogu.
By stać się coraz swobodniejszym w duszy.
By nasze serce stawało się coraz czystsze, coraz lepsze.
By coraz bardziej wznosić się duchowo.
W żadnym innym celu!
Prawdopodobnie żyjemy w czasie, w którym to ludzkość, bardziej czujna jej część, próbuje nadać sens swojej egzystencji. Szuka głębokiego znaczenia w coraz bardziej amoralnym, pustym, bezładnym świecie, w rzeczywistości strywializowanej do słabych, banalnych, powierzchownych, jak nigdy przedtem, wzorców kulturalnych. Poszukuje jednoznacznych odpowiedzi, silnych osobowości, prostego, zasadniczego, ale zarazem życiowego i wynikającego z doświadczenia języka. Profetycznego.
Podstępny, głupi nihilizm, który przez całe lata królował na Zachodzie, teraz, w obliczu kryzysu ekonomicznego, fali migracyjnych, coraz bardziej narastającej obrzydliwej przemocy z możliwością starcia między cywilizacjami i religiami w tle, odsłania się w całej swej żałosnej nieprzydatności i tragicznej słabości.
Już dawno temu społeczeństwo zachodnie zabiło Boga.
Ale wewnętrzna pustka, jaka powstała w sercach współczesnych ludzi, coraz bardziej ich zatrważa.
Pustka, zamęt, nieufność, pesymizm.
Powierzchowność.
Oto i stany ducha, jakie dostrzegam w spojrzeniach spotykanych ludzi.
Ale o tym się nie mówi.
Ponieważ wszystko się maskuje, zakrywa atrakcyjnym wyglądem, pozorami, formą.
Pięknymi, zdrowymi, sprawnymi ciałami…
Jednakże w głębi serc niepokój narasta.
Bez Boga wiedza o tym, że trzeba umrzeć, stała się prawdziwym tabu tej ludzkości.
Biada o tym rozmawiać!
I tak choroby, cierpienia się ukrywa, usuwa. O starości się zapomina. A śmierć zostaje skasowana.
Do tego stopnia, że prawie wszystkie pytania, jakie stawiają mi ludzie spotykani po konferencjach, na seminariach, brzmią: jak mamy podchodzić do naszego cierpienia?
Czy można je przezwyciężyć? Czy można z niego wyjść?
Dlaczego Bóg na nie zezwala?
Przed kilkoma miesiącami wróciłem do Europy i wszędzie widzę ludzi, którzy z zaskoczeniem odkrywają, że utracili swoją godność bycia istotami śmiertelnymi.
Utracili nadzieję.
Utracili swoją tożsamość i duchowość chrześcijańską.
Swoje korzenie.
Pytania dotyczące cierpienia, bólu, jakie moi oddani i wierni czytelnicy mi stawiają, są pytaniami, na które spróbuję odpowiedzieć w tej książce za pomocą mojej metody, to znaczy psychoduchowej, w możliwie jak najbardziej kreatywny sposób.
Nie mogę sprawić, aby znikły wasze trudy i cierpienia.
Ale mogę nauczyć was poruszania się w ich obrębie.
Nie mogę prosić Boga, by ich na was nie zsyłał, ale mogę pomóc wam zrozumieć, że dobrze wykorzystane cierpienia mogą was przemienić.
Mogę pomóc wam ofiarować je Bogu.
Jeżeli mnie posłuchacie, to choć będziecie doświadczać bólu, wasze serce nie będzie zranione.
Powoli doprowadzę was do tego, abyście się nie bali1, abyście przestali się dręczyć.
Cierpienie nie będzie już czymś, przed czym trzeba uciekać. Będzie zaś miejscem, które trzeba przebyć, aby nawiązać bliższy kontakt z Bogiem.
Miejscem, gdzie można nauczyć się nowych, głębokich rzeczy dotyczących nas samych, które w przeciwnym razie pozostałyby nieznane.
W ten sposób przestaniemy czuć się niepokonani.
W ten sposób przestaniemy czuć się nienaruszalni.
W ten sposób przestaniemy czuć się nieśmiertelni.
W ten sposób przestaniemy czuć się wszechmocni.
W ten sposób przestaniemy czuć się zarozumiali.
W ten sposób przestaniemy zachowywać się arogancko.
W ten sposób przestaniemy czuć się pyszni.
Przestaniemy żyć w swym głupim spokoju.
Przestaniemy dawać się nieść przez życie, unikając ryzyka.
Przestaniemy wierzyć, że wszystko możemy mieć pod kontrolą.
W końcu może nauczymy się bardziej dawać niż otrzymywać.
Bardziej być niż mieć.
Znowu spokorniejemy.
Zrozumiemy, że potrzebujemy wszystkich.
A zwłaszcza Boga.
Zaczniemy pojmować, że stanowimy część szerszego planu, znanego tylko Jemu.
Nie trzeba unikać cierpienia, ale mierzyć się z nim, próbując zrozumieć, czego Bóg od nas żąda.
Cierpienia przychodzą po to, aby nam coś powiedzieć.
Zawsze kryją w sobie skarb.
Cenne i nieznane nam informacje o nas samych.
Są nośnikami przemiany.
Zawsze dają nam możliwości wzrastania.
Są sposobnością.
Skoro od czasów Chrystusa upłynęło już dwa tysiąclecia, chciałbym pomóc wam odmienić mentalność, czy też lepiej, nadać nowe znaczenie temu, o czym mówili już pierwsi chrześcijanie, ojcowie Kościoła, pierwsi wielcy mnisi. U podłoża bólu i cierpienia zawsze czai się, gdzieś w tle, nieuchwytny, ale straszliwy u ludzi nie mających nadziei, największy lęk, lęk przed śmiercią.
Śmierć
Mnie natomiast jest ona bardzo bliska, do tego stopnia, że stała się elementem zasadniczym mojej wizji życia.
W książce Da Freud a Dio (Od Freuda do Boga) mówię, że gdyby nie było śmierci, trzeba byłoby ją wymyślić, wywołując tym skandal.
A jednak odwiedzając i zamieszkując jako gość klasztory i monastery, które starożytne i wspaniałe, jeszcze wznoszą się na naszym Starym Kontynencie, spotykam coraz więcej zakonników z szacunkiem odnoszących się do tego, o czym mówię i piszę od dawna. Przynajmniej od dwudziestu lat.
Wreszcie.
Uważam, że nasze wielkie monastery w niedalekiej przyszłości ponownie się zapełnią. Będą stawały się coraz bardziej autentycznymi miejscami wiary, gdzie w końcu będzie można doświadczyć głębokiego poszukiwania duchowego, terapeutycznego, któremu rytm nadaje Reguławielkich założycieli monastycyzmu, oparta na modlitwie, medytacji i pracy.
W milczeniu.
Gdzie dusza znajduje swoje właściwe, naturalne miejsce.
Psychologia, psychoterapia miały swój czas. Ale, jak to od dawna powtarzam, nie są one w stanie udzielić prawdziwych odpowiedzi na pytania dotyczące cierpienia i bólu ludzkości. Coraz więcej ludzi bowiem przybliża się do duchowości, pragnie nowych-starych słów, takich jak dusza, serce, nawrócenie, przebaczenie itp.
Przybliżają się przede wszystkim do modlitwy, do chrześcijańskiej medytacji2.
Wejście w trzecie tysiąclecie było gwałtowne. Myślę, że Zachód na zawsze odszedł od bogatego, zaprogramowanego, przewidywalnego, uporządkowanego, może nawet nieco nudnego życia…
Już nie będzie mógł żyć spokojnie.
Ostatnia straszliwa przemoc jest zabarwiona fanatyzmem religijnym.
Wydaje się, że cofnęliśmy się o całe wieki…Gdzie jestem
Moi czytelnicy wiedzą już, że są moją prawdziwą rodziną. To im zawsze mówię, gdzie jestem, co robię. Z drugiej strony zawsze próbuję pisać od serca. Dając świadectwo moim cierpieniom, radościom, zawsze zwracając uwagę i będąc otwartym na Boga i na świat.
Na życie przeżywane, wypływające z doświadczenia.
Tylko tak należałoby mówić i pisać, zwłaszcza o duchowości.
Mocno i z zaangażowaniem.
Radykalnie.
Mocno i łagodnie.
Po ludzku.
I prawdziwie.
Pokazując własne serce, pełne ran, które stały się źródłem roztropności i mądrości.
Niczym u wielkiego wojownika.
Ale zabliźnione przez Ducha Świętego.
Obecną książkę piszę w ciszy klasztoru klauzurowego. W jego części przeznaczonej dla gości. Pokój jest duży, mury solidne, tysiącletnie, sufit wysoki, dwa wąskie okna wpuszczają światło słoneczne. Choć to już grudzień, dziś w Rzymie jest przejrzysty, jasny dzień. Widzę czyste, błękitne niebo, a kiedy otwieram okienko, owiewa mnie zimne powietrze, drażniąc nos silnym balsamicznym zapachem wiekowych eukaliptusów, które uroczyście chronią bruk, jakim wyłożony jest krużganek bazyliki.
Cisza.
W środku łóżko polowe i niewielki stolik, który służy mi za biurko.
Zostałem poproszony przez opata, aby przeprowadzić spotkania z mnichami wspólnoty. Wszedłem w rytm ich zajęć odmierzanych przez cały dzień dźwiękiem dzwonka.
Nie jest to dla mnie czymś trudnym.
Przeciwnie. Zauważam, że chwile modlitwy, śpiewu, spędzane wspólnie z mnichami w półmroku nawy głównej mają wymiar terapeutyczny. Wielcy założyciele monastycyzmu mądrze rozmieścili je w strategicznych dla psyche godzinach dnia i nocy.