Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jak przestałam być arystokratką - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
29 czerwca 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Jak przestałam być arystokratką - ebook

MIŁOŚĆ NIE ZNA BARIER…?
Hrabina Christine von Brühl pochodzi z rodu hrabiego Henryka von Brühla (pierwszego ministra i ulubieńca króla Polski Augusta III Sasa), któremu Drezno zawdzięcza wspaniałe tarasy nazwane jego imieniem. Jako córka dyplomaty wzrastała i wychowywała się w Akrze, Brukseli, Londynie, Bonn… I właściwie wcale nie chciała wychodzić za mąż. Katolicka arystokratka powinna poślubić szlachetnie urodzonego mężczyznę tej samej konfesji – tak nakazuje tradycja. Ale co robić, jeśli nie trafi się ktoś odpowiedni, kogo ona mogłaby również pokochać?
Wciągająca, pełna humoru, niepozbawiona ironii i satyrycznego zacięcia opowieść o barierach stanowych na przełomie XX i XXI wieku i o tym, jak się je pokonuje. O miłości między arystokratką z Niemiec zachodnich i artystą z Niemiec wschodnich, dwojgiem ludzi, których pochodzenie, tradycje rodzinne i kulturowe nie mogłyby się bardziej różnić.
Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65223-63-0
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Małżeństwo? To nie dla mnie

Właściwie to wcale nie chciałam wychodzić za mąż. Nie, żebym była generalnie przeciwna małżeństwu, absolutnie nie. Jednak gdy ktoś pochodzi z arystokratycznej katolickiej rodziny, tak jak ja, powinien w miarę możliwości poślubić katolickiego arystokratę, gdyż inaczej, jak się przepowiada, „będą kłopoty”. Niestety, ja nie znalazłam właściwego kandydata. Chociaż muszę przyznać, że możliwości wyboru nie brakowało: okazji do spotkań z odpowiednimi rzekomo panami z towarzystwa było mnóstwo. Ewentualnych kandydatów poznawałam, jak należy, podczas kursów tańca dla młodzieży arystokratycznej, spotykałam się z nimi, chodziliśmy na te same bale. Brałam też udział w popularnych w naszym środowisku grupowych podróżach edukacyjnych – oczywiście tylko w gronie osób z naszej sfery. Z kilkoma potencjalnymi kandydatami studiowałam w Heidelbergu i Getyndze, miastach o wielowiekowej tradycji uniwersyteckiej – i razem z nimi chodziłam na obiady do studenckiej stołówki. Te wszystkie działania podejmuje arystokracja, by jej potomkowie poznawali się możliwie jak najwcześniej, nawiązywali trwałe związki, pobierali się i żyli szczęśliwie. Bo jak inaczej arystokracja – wraz z monarchią zniesiona na mocy prawa w roku 1918 – miałaby przetrwać w demokratycznym społeczeństwie? Jak dbać o to, by jej stan, nazwiska i tradycje mimo wszystko pozostały zachowane? Jednak w moim przypadku te usiłowania nie zdały się na nic: nigdy nic nie zaiskrzyło, nie zanosiło się na żaden trwały związek, przepisowe zaręczyny ani ślub. Nigdy z nikim.

Można by sądzić, że jestem po prostu jedną z tych krnąbrnych arystokratek, które pragną się odciąć od swojego środowiska, historii oraz korzeni i nie chcą mieć do czynienia z członkami własnej sfery. Nic podobnego! Bo oczywiście w arystokratycznych rodzinach nie brak kobiet, które w weekendy wolą w kaloszach wędrować po lesie, zamiast rozszczebiotane śpieszyć na bale. Wolą jeździć konno, niż tańczyć, i nawet podczas uroczystości w domu własnych rodziców mają pod suknią balową bryczesy, żeby po jedzeniu i obowiązkowym tańcu z sąsiadem towarzyszącym przy stole móc zaraz znowu pobiec do stajni. Bo przecież trzeba nakarmić ulubionego kuca, a potem jeszcze wyczesać. No i zatroszczyć się też o inne domowe zwierzęta – to o wiele bardzo ekscytujące niż prowadzenie grzecznej konwersacji albo obracanie się po parkiecie w takcie na trzy czwarte.

Jednak mnie to nie dotyczyło. Ja już jako dziecko bardzo chciałam nauczyć się dobrze tańczyć. Doskonale pamiętam, jak błagałam wychowawczynię, naszą ukochaną Fräulein, żeby pokazała mi kroki walca. Miałam wtedy trzynaście, może czternaście lat, a więc było to na długo przed tym, nim po raz pierwszy dostałam zaproszenie na bal. Pamiętam ten wieczór. Szykowałam się do snu, miałam już na sobie nocną koszulę, byłam boso. W pokoju, w którym ćwiczyłyśmy, panował wieczorny półmrok. Stopy szybko mi zmarzły – były lodowate. Ćwiczyłam pilnie, jednak bez skórzanych podeszew obroty i tak nie wychodziły – a mimo to byłam zachwycona i podekscytowana. Zasnęłam, wyobrażając sobie, że kiedyś na balach będę proszona do tańca częściej niż inne dziewczęta – bo przecież będę najlepszą tancerką!

Tak więc często chodziłam na bale, a pod sukienkę nigdy nie włożyłam spodni, choć i ja uwielbiam jazdę konną. Uczęszczałam na lekcje baletu i uczyłam się grać na pianinie. Co więcej, razem z wujami, kuzynami, przyjaciółmi albo z ojcem chodziłam na polowania i dzielnie wysiadywałam godzinami na ambonie. Chociaż kocham zwierzęta, odważnie przyglądałam się, jak patroszono upolowane sztuki. Na przedmiot dodatkowy do matury wybrałam nie geografię, ale historię, tak więc absolutnie interesowałam się tradycją i przeszłością i z dumą nosiłam nasze niezwykłe nazwisko. Byłam grzeczna, ułożona i posłuszna, co wynikało z konsekwentnego i surowego wychowania, jakie odebrałam w domu rodzinnym.

Odnosiłam się także z należytym szacunkiem do starszych członków rodziny, w szczególności tych płci męskiej – arystokracja przywiązuje do tego wielką wagę, gdyż zasadniczo starsi stoją w hierarchii wyżej niż młodzi, a mężczyźni wyżej niż kobiety. Przez wiele lat żyłam zatem w głębokim przeświadczeniu o tym, że mężczyźni są mądrzejsi od kobiet. Darzyłam ich podziwem i z nabożeństwem przysłuchiwałam się męskim przemowom. Wśród mężczyzn z mojego środowiska czy też sfery miałam i mam wielu przyjaciół, jednak absolutnie żadnego z nich nie chciałam poślubić. Władało mną bowiem romantyczne przekonanie, że między dwojgiem ludzi najpierw powinna pojawić się miłość. Uważałam nawet, że właściwie to miłość powinna być jedynym powodem, by połączyć się z mężczyzną.

To naiwne, wiem. Arystokratka już jako dziecko uczy się, że małżeństwo nie ma nic wspólnego z miłością. Miłość to krótkotrwały stan zauroczenia, i w żadnym razie nie można na jej podstawie podejmować decyzji, a już na pewno nie wtedy, gdy zamiast prowadzić do możliwie trwałego przedsięwzięcia, jakim powinno być małżeństwo, wiedzie prosto w otchłań. Jak w Intrydze i miłości, w której owo uczucie doprowadza bohaterów do śmierci – co przekonywająco ukazał Fryderyk Schiller i co ja z przerażeniem musiałam przyjąć do wiadomości podczas czytania lektury obowiązkowej: kochankowie, nie mogąc przełamać barier stanowych, sięgają po kielich cykuty.

Dlatego małżeństwa wśród arystokracji są zwykle aranżowane. Odpowiedniego kandydata wyszukuje się w „Almanachu Gotajskim”, czyli rejestrze wszystkich arystokratów, i po wzajemnych uzgodnieniach między rodzicami albo dziadkami przedstawia przyszłej małżonce. Łączyć się ze sobą powinny tylko prawdziwe królewskie dzieci.

Bez wątpienia ma to swoje zalety: dzięki temu unika się sytuacji, że ktoś, nie daj Boże, zakochałby się w krewnym, co przy tak ścisłych rodzinnych powiązaniach wśród arystokracji łatwo mogłoby się zdarzyć.

Zaaranżowanie małżeństwa pozwala uniknąć również tego, że młoda dama mogłaby upatrzyć sobie mężczyznę z niewłaściwym modlitewnikiem, czyli kogoś pochodzącego z rodziny o innym wyznaniu. Na to arystokracja także patrzy niechętnie. Każda arystokratyczna rodzina jest tradycyjnie i&nbp;niezłomnie związana z jedną z dwóch wielkich religii chrześcijańskich. I tego związku klanu rodzinnego z określonym wyznaniem nie powinno się zrywać. Jeśli dojdzie do „małżeństwa mieszanego” z potomkiem rodziny katolickiej, wtedy on albo ona są zobowiązani do wychowywania dzieci po katolicku. Może to prowadzić do nierozwiązywalnych konfliktów.

Wreszcie dzięki pomocy Gothy można uniknąć sytuacji, że narzeczona zostanie tanio sprzedana i poślubi kogoś poniżej swojej pozycji, czyli na przykład hrabina – „jedynie” barona, a księżniczka – „tylko” hrabiego. Co prawda, takie rzeczy od czasu do czasu się zdarzają, ale nie są pożądane i robi się wszystko, aby ich uniknąć. Jak mawiała moja babka, nie ma nic lepszego niż „układane” małżeństwo. I nie trzeba przy tym koniecznie rezygnować z miłości. Miłość, jak się ogólnie przyjmuje, w optymalnych warunkach prędzej czy później przychodzi sama jako korzystny dodatek.

Jednak ja uparcie wierzyłam w miłość od pierwszego wejrzenia, a gdy nie nadchodziła, uznałam, że lepiej w ogóle zrezygnować z małżeństwa. W końcu w środowisku arystokracji nie brakuje sensownych zajęć dla niezamężnych ciotek. W rodzinach arystokratycznych rodzi się mnóstwo dzieci, toteż należące do rodziny położne, nianie, opiekunki i chrzestne są zawsze i wszędzie mile widziane. Trudno sobie nawet wyobrazić, ile lat niezamężna arystokratka może spędzić w domach najróżniejszych krewnych na niańczeniu („bujaniu”, jak to się u nas pięknie nazywa) dzieci! A jak ją za to wszyscy kochają! Szczerze prawdziwie. Duże rodziny – a jest to zasada wśród arystokracji – mogą bowiem sprawnie funkcjonować tylko wtedy, gdy codzienne obowiązki spoczywają na barkach wielu osób.

A później, gdy już stawy nadwerężą się od dźwigania ciężkich pojemników z pieluchami, a oczy osłabną od sprawdzania prac domowych, te ukochane ciotki przejmują opiekę nad dziadkami, ojcami albo matkami i pełne poświęcenia zajmują się nimi „aż do śmierci”. Także w ten sposób odciążają rodzeństwo i kuzynostwo. I w końcu pozostaje im jeszcze nadzieja (i wdzięczne zadanie), że na starość trafi się może jakiś wdowiec do pocieszenia. Wprawdzie arystokracja gardzi rozwodnikami: do ołtarza idziemy, bardzo proszę, tylko raz i do końca życia trzymamy się tego, co tam ślubowaliśmy! Jednak jak najbardziej stosowny jest ponowny ożenek, jeśli małżonka odejdzie przedwcześnie – zwłaszcza gdy z pierwszego małżeństwa są jeszcze nieletnie dzieci, które należy wychować. A poza tym – to także jedna z tradycji, a i godna szacunku zasługa w oczach arystokracji – niezamężna kobieta zawsze może iść do klasztoru.

Istnieje jeszcze coś takiego jak praca zawodowa. Muszę jednak podkreślić, że w kręgach arystokracji raczej dość niezwykłe jest, żeby kobiety rzeczywiście wykonywały pracę zarobkową. Praca zawodowa? To pachnie czymś tak niebezpiecznie nowoczesnym jak emancypacja – pracę pozostawmy kobietom spoza arystokracji. Już nawet samo ukończenie nauki, zrobienie dyplomu, żeby móc potem ewentualnie wykonywać jakiś zawód, niekoniecznie zajmuje ważne miejsce w planach życiowych dziewcząt. W zasadzie można by powiedzieć, że dla kobiet z kręgów arystokracji praca zawodowa to niemal kara. Stałe zatrudnienie z regularnymi dochodami, zeznaniami podatkowymi, no i z tym straszliwie prostackim wymysłem, jakim jest urlop, odczuwają arystokratki jako głębokie upokorzenie. Pocieszają się jedynie nadzieją, że to przejściowa sytuacja. Jeśli fatalne okoliczności życiowe zmusiły jakąś arystokratkę do zawarcia umowy o pracę, pilnie wykonuje ona wszystko, czego wymaga pracodawca, starając się możliwie nie zwracać na siebie uwagi. Nie zabiega o karierę ani o podwyższenie zarobków i w skrytości ducha czeka tylko na to, żeby małżeństwo oraz absorbujące życie rodzinne, jakie ono za sobą pociąga, uwolniło ją od pańszczyzny pracowniczej egzystencji.

Natomiast ja, przeciwnie, w pracy zawodowej widziałam dla siebie sensowną perspektywę. Zdałam maturę, uczyłam się języków obcych, ba, zdecydowałam się nawet na napisanie pracy doktorskiej. Rzeczywiście zamierzałam kiedyś dzięki moim kwalifikacjom podjąć – strach powiedzieć! – pracę zarobkową.

Im byłam starsza i im dłużej pozostawałam niezamężna, tym większą miałam pewność, że choć przypadkowo urodziłam się arystokratką, po prostu nie pasuję do tego systemu. Wtłoczono mnie w kostium, który zupełnie mi nie leżał. W swoim środowisku czułam się obca – i ciągle wszystkim podpadłam, ciągle robiłam coś nie tak.

Jednak i z tak zwanymi zwykłymi ludźmi szło mi nie lepiej. Wystarczyło, że podałam pełne nazwisko, a już musiałam się bronić przed uprzedzeniami i drwinami. Stopniowo ograniczyłam kontakty z arystokracją, stawałam się coraz bardziej nieufna i niepewna. A w mojej głowie powstała teoria, że nie ma dla mnie odpowiedniego mężczyzny – obojętne, czy się zakocham, czy nie. Taki mężczyzna nie może istnieć – z zasady. Łatwo to wytłumaczyć. Bo gdy poślubię arystokratę, myślałam, to w krótkim czasie po prostu umrę z nudów. Z kolei mężczyzna spoza mojej sfery pewnie poślubiłby mnie tylko dla nazwiska. A nawet gdybym wyszła za arystokratę, który miałby pewien dystans do naszej „kasty”, jak z przymrużeniem oka mówią o sobie sami arystokraci, i który nic by sobie nie robił z pieczęci, sygnetów, lodenowych płaszczy i studiowania Gothy, to łączyłoby nas tylko pochodzenie z tej przeklętej arystokracji! Cokolwiek robi, jakkolwiek żyje, arystokratka nie może się odciąć od swoich korzeni. Marsz na miejsce i warować!

Jednak przynależeć gdzieś to w istocie wielkie szczęście. Tak jest ze wszystkimi ludźmi. Każdy człowiek skądś pochodzi, każdy ma swój życiorys, który go wyróżnia. Swoją historię, swoją przeszłość. Swoje korzenie. Biografię człowieka wyznaczają nie tylko jego plany i cele czy nawet samodzielnie podjęte decyzje – składają się na nią także losowe czynniki towarzyszące, których nie da się zmienić. Tylko co robić, jeśli w ogóle nie można być tym, kim powinno się być?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: