Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jedenastoletnia żona - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Luty 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Jedenastoletnia żona - ebook

Rodzice chcieli wydać ją za mąż. Uciekła. Nagrała film z apelem o pomoc i wstawiła na YouTube. Obejrzały go miliony ludzi na całym świecie…


Nada ma jedenaście lat. Mieszka w małej wiosce w Jemenie. Jak inne dzieci chodzi do szkoły, bawi się, pomaga w domu. Pewnego dnia rodzice postanawiają wydać ją za mąż...
Dla dziewczynki to koniec wszystkiego. Dobrze pamięta, jak jej zmuszona do małżeństwa siostra podpaliła się, usiłując popełnić samobójstwo.
Jak jej młoda ciotka omal nie umarła, katowana przez męża. Nada nie zamierza dać się skazać na życie w niewoli, przemoc i gwałt. Ucieka z domu. Wuj pomaga jej nagrać apel – oskarżenie okrutnej plemiennej tradycji. Film umieszczony na YouTube przyciąga uwagę międzynarodowych mediów i organizacji broniących praw człowieka.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-5841-6
Rozmiar pliku: 2,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1. Spokojne dzieciństwo

Moje imię, Nada, to po arabsku „poranna rosa”. Uwielbiam je i za nic na świecie bym go nie zmieniła.

Urodziłam się i dorastałam w Turiaba, małej wiosce w regionie Tihama, w Jemenie, który na mapie wygląda jak długa wstęga pustynnego wybrzeża rozciągająca się wzdłuż Morza Czerwonego, od wybrzeży Arabii Saudyjskiej na północy, aż do cieśniny Bab el-Mandeb na południu. Moja wioska leży mniej więcej godzinę drogi od Morza Czerwonego. Klimat jest tu nieprzyjazny, wilgotny, z wysokimi temperaturami przez cały rok. Latem mogą dochodzić do czterdziestu pięciu stopni. Wiecie już więc dlaczego, gdy tylko osiągnęłam wiek odpowiedni, by zrozumieć, co znaczy moje imię, byłam z niego dumna. Wystarczy wyobrazić sobie chłód w tym upale, którego właśnie ja, „poranna rosa”, mogłam dostarczyć mojej rodzinie. Czułam się tak ważna, gdy każdego ranka składałam na liściach i źdźbłach traw perełkę wody, zanim pochłonęło ją gorejące słońce.

Pomimo klimatu Tihama jest dużym regionem rolniczym. Uprawia się tu sorgo, papaję, a nawet bawełnę. Istotną rolę odgrywa także hodowla wołów i wielbłądów. Natomiast port Al-Hudajda jest bardzo ważnym punktem handlowym.

Ciemne, ogorzałe od słońca twarze tutejszych kobiet nie są zasłonięte i zdecydowanie różnią się od bardzo jasnych twarzy mieszkanek gór. W szkole uczono mnie, że niektórzy historycy widzą w tym spadek po etiopskich okupantach Jemenu, z III i VI wieku, i po wyzwolonych niewolnikach. Krajobrazy są charakterystyczne dla pustynnego stepu, z pięknymi diunami, które uwielbiałam obserwować, jadąc mototaxi, wciśnięta pomiędzy mojego tatę a kierowcę. Jeździliśmy tak po zakupy do Bajt al-Fakih, słynącego ze swoich piątkowych targów.

Gdy byłam mała, tata z dumą zabierał mnie na targ. Największą przyjemność sprawiało mu, gdy robiłam wielkie oczy i rozdziawiałam ze zdziwienia usta, zauroczona otaczającym nas widowiskiem.

Zachwycony tata wyjaśnił mi: „To największy targ w okolicy, najciekawszy w całym Jemenie i słynny już w XVII wieku”.

Zawsze niecierpliwie czekałam na to wielkie, piątkowe wyjście.

Moja mama dorastała w Arabii Saudyjskiej. Była wychowywana dużo bardziej surowo niż tutejsze kobiety. Nie pochwalała moich wypraw z tatą na targ, a jeszcze mniej jazdę na motorze, uważanym za środek transportu zarezerwowany dla mężczyzn. Tym gorzej dla niej, bo nie byłam zbyt posłuszną córką. Byłam uparta i ciekawska, a tata ulegał wszystkim moim zachciankom. Wyprawa na targ w Bajt al-Fakih była dla mnie okazją, by zobaczyć w jednym miejscu różnorodne oblicze Tihamy i jej mieszkańców: kobiety w kolorowych strojach i stożkowatych, słomkowych kapeluszach, dumne i równe mężczyznom. Na suku, który znajdował się na ogromnym terenie od północy, handlowano bydłem, sprzedawano tu kozy i wielbłądy. Ważne miejsce zajmowało także rzemiosło: garncarstwo, wyrób koszy, ale przede wszystkim tkaniny, które wyrabiano na miejscu. Na tych tętniących życiem ulicach moje zmysły stale pobudzały zapachy aromatycznych ziół, kolory przypraw, nawoływania handlarzy… Tata nie potrafił odmówić mi naszyjnika z jaśminu, które sprzedawał na rogu uliczki jakiś chłopak. To była prawdziwa chwila szczęścia! Naszyjnik znalazł się na mojej szyi, zanim jeszcze tata za niego zapłacił. Pozwoliłam płatkom kwiatów prześlizgiwać się pomiędzy palcami i wdychałam ich przyjemny, delikatny zapach.

Wracałam z tej wycieczki z głową pełną wspomnień, szczęśliwa z odkrycia nowych horyzontów sięgających dużo dalej niż codzienny świat mojego małego miasteczka, w którym nigdy nic się działo.

Gdy wracaliśmy, tata zatrzymał się na piątkową modlitwę w Wielkim Meczecie w Zabid. Pewnego dnia z dumą wyjaśnił mi, że to miasto zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO: „Zabid było kiedyś słynnym ośrodkiem nauki i religii. To tutaj wynaleziono algebrę. Od XIII do XV wieku w całym muzułmańskim świecie uznawane było za kulturalną i uniwersytecką stolicę. Było tu wtedy osiemdziesiąt sześć meczetów”.

Przed wejściem do meczetu tata powierzył mi zakupy i znalazł dla mnie kącik w cieniu, żebym nie dostała porażenia słonecznego, czy nawet odwodnienia w tym nieznośnym, południowym upale. Kazał mi tam spokojnie czekać i dodał: „Wiem, że mogę ci ufać”.

Potwierdziłam skinieniem głowy.

Jak tylko wszedł do budynku, poczułam mrowienie w nogach. Dla takiej dziewczyny jak ja, odważnej i nieustraszonej, to był zew wolności! Moja ciekawość zaprowadziła mnie na uliczki tego średniowiecznego miasta, które, jak mówił tata, było politycznym i kulturalnym centrum, z uniwersytetem, którego sława przez wieki promieniowała na cały muzułmański świat i wokół Oceanu Indyjskiego.

Południe to najgorętsza pora dnia. Mężczyźni ze swoimi synami modlą się w meczecie, a kobiety z córkami przygotowują dla nich posiłek. Samotnie przemierzałam puste ulice, mój jaśminowy naszyjnik działał na mnie odświeżająco w tym okropnym upale. Miałam wrażenie, że to wspaniałe miasto należy do mnie. Nie czułam nawet przesiąkniętego potem ubrania. Szłam uliczkami otoczonymi niskimi domami z białej cegły, ozdobionymi stiukami i fryzami. Na rynku stała turecka cytadela o imponujących murach. Jednak te wszystkie cuda nie pozbawiły mnie poczucia czasu. Wciąż uważałam na rozlegające się z głośników półgodzinne kazanie imama. Potem zaczęła się modlitwa, a więc zostało mi pięć minut, zanim wszyscy wyjdą. Podziwiałam kopuły Wielkiego Meczetu Al Asha’ria o geometrycznych kształtach. Przed wyjściem taty z meczetu powinnam była szybko wrócić tam, gdzie mnie zostawił. Inaczej już nigdy nie pozwoliłby mi ze sobą pojechać.

Urodziłam się w 2002 roku, ale nie znam ani dnia, ani miesiąca. Moi rodzice potrafią czytać i pisać, ale nie zadali sobie trudu, żeby zapisać dokładną datę moich narodzin. Dla nich był to dzień jak każdy inny. Dziecko nie przychodzi na świat dlatego, że ktoś je pragnie, nie jest to jakieś wyjątkowe wydarzenie, ale wola Boga, która nie podlega dyskusji. Jemeńczycy to fataliści, którzy wierzą w przeznaczenie: „Każdy nowo narodzony przychodzi na świat zgodnie ze swoim przeznaczeniem”. Dlaczego więc specjalnie zapamiętywać datę narodzin, gdy mamy ważniejsze zajęcia? A dla mojej mamy były nimi pójście po wodę i drewno czy zajmowanie się innymi dziećmi.

Mama nienawidzi życia, które zostało jej narzucone. Wciąż rozmyśla o nieszczęściu, które ją spotkało, gdy została zmuszona do opuszczenia Arabii Saudyjskiej. Jej rodzina pojechała tam w latach 70., w okresie boomu na ropę, uciekając przed trudami życia w Jemenie, który uważany był za jeden z najbiedniejszych krajów świata.

Mój dziadek ze strony mamy znalazł się wśród tych szczęśliwców, którym udało się znaleźć w Arabii Saudyjskiej dobrze płatną pracę. Dzięki temu ściągnął tam swoją żonę, co jest marzeniem większości Jemeńczyków. Najczęściej to mężczyźni opuszczają wioskę, a ich żony muszą zostać, aby zająć się rolą i dziećmi. Większość kobiet widuje mężów tylko raz na jakieś cztery czy pięć lat. Zdobycie pozwolenia na pracę w Arabii Saudyjskiej jest wciąż bardzo trudne, ale sprowadzenie rodziny i ułożenie sobie życia wydaje się prawdziwym cudem.

Babcia była szczęśliwa i dumna, gdy mogła dołączyć do męża. Nie musiała już chodzić po wodę i drewno. Żyła komfortowo, choć nie zdawała sobie sprawy, że ceną za to będzie wolność. W Arabii Saudyjskiej nie mogła wychodzić sama, nie mogła ubierać się tak, jak chciała. Koniec z kolorowymi ubraniami. Koniec z wychodzeniem z odkrytą twarzą, symbolem indywidualności i poszanowania godności ludzkiej. Nie mogła już swobodnie odwiedzać ludzi z miasteczka, rozmawiać z nimi, plotkować. Kobiety w Arabii Saudyjskiej muszą zasłaniać twarze i nie mogą wychodzić z domu same, bez towarzystwa któregoś z mężczyzn z rodziny. Na początku było dla niej bardzo trudne noszenie czarnych ubrań zakrywających całe ciało, a szczególnie twarz. Opowiadała nam, że wydawało się jej, że się dusi. Cierpiała, bo czuła się jak więzień, bo odebrano jej swobodę rozmawiania z koleżankami, a tym bardziej z kolegami na polach sorgo. Ale po kilku miesiącach zaakceptowała swój los i przyzwyczaiła się do nowego życia.

Moja mama wychowywana była oczywiście w tradycji saudyjskiej. Dla niej życie tam było wspaniałe. Nie musiała pracować, nawet w domu, dzięki świetnej sytuacji materialnej rodziny. Zapewniał ją jej ciężko pracujący ojciec. Miała do dyspozycji służącą, a nawet szofera.

Niestety los wyznaczył mojej mamie inną drogę i jej szczęście nie trwało długo.

Drugiego sierpnia 1990 roku Irak najechał na Kuwejt. Był to polityczny wstrząs, zwłaszcza dla Arabii Saudyjskiej z jej słabościami i konfliktami. Ósmego sierpnia król Fahd wydał oświadczenie, w którym zgodził się na wejście na teren kraju wojsk sprzymierzonych. Wywołało to niechęć ze strony Saudyjczyków.

Jemen dokonał wyboru podczas szczytu przywódców państw członkowskich Ligii Arabskiej, który odbył się tego samego miesiąca, w Kairze. Głosował przeciwko wojskom koalicji, twierdząc, że Arabowie sami obronią Saudyjczyków przed Irakiem. W listopadzie, na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa ONZ, Jemen głosował przeciwko rezolucji zezwalającej na międzynarodową interwencję wojskową przeciwko Irakowi, jeśli ten nie opuści Kuwejtu do 15 stycznia 1991 roku, niepozwalającej jednak na jego aneksję. Jemen popierał rozwiązanie arabskie, bez obcej interwencji zbrojnej. Gdy w grudniu przewodniczył Radzie Bezpieczeństwa ONZ, podwoił próby mediacji.

Czternastego stycznia 1991 roku premier Jemenu zaproponował otrzymany od irackiego prezydenta Saddama Husajna, plan pokojowy pozwalający uniknąć wojny (wycofanie się Iraku z Kuwejtu i zastąpienie wojsk zachodnich przez arabskie). Zaakceptował go Egipt, Francja i Stany Zjednoczone.

W odwecie Arabia Saudyjska brutalnie wyrzuciła ze swojego terytorium prawie milion jemeńskich pracowników, bez ostrzeżenia i czasu na spakowanie dobytku. W ciągu kilku tygodni zawiesiła pomoc finansową przekazywaną na rozwój Jemenu (600 milionów dolarów). Miało to katastrofalne skutki dla gospodarki kraju. Emigranci nie tylko nie przysyłali już rodzinom pieniędzy, ale jeszcze, wracając do kraju, w którym brakuje pracy, stawali się dla niego dodatkowym ciężarem.

Moi dziadkowie byli jednymi z tych wyrzuconych. Dziadek pochorował się przez tę nieludzką sytuację, której powodem była tylko i wyłącznie polityka.

Ludzie będący u władzy popełniają czasami poważne błędy i nie zdają sobie sprawy, że najczęściej płacą za to niewinni ludzie.

Po powrocie do Jemenu dziadkowie znaleźli się w strasznej sytuacji. Mieli osiem córek (w tym moją mamę, która miała wtedy dwanaście lat) i trzech synów. Chory z rozpaczy dziadek stracił wszystko i nie wiedział, jak ma wyżywić swoją liczną rodzinę. Jedyną pracą, jaką mógł dostać w Turibie było sprzedawanie katu^(), rośliny, którą Jemeńczycy żują, aby zapomnieć o codziennych problemach.

Kat zajmuje ważne miejsce w kulturze i narodowej tożsamości Jemenu. Żucie go jest społecznym rytuałem, takim jak picie kawy na Zachodzie. Dodaje energii i sprawia, że ludzie są bardziej rozmowni, co czyni z niego substancję idealną do podtrzymania rozmowy. Spożywanie katu dotyczy firm, administracji i polityków. Popołudniami żują go przede wszystkim mężczyźni, w salonach zwanych mafrj, na ostatnich piętrach domu ze wspaniałymi widokami z okna. Seanse z katem mogą odbywać się z okazji ślubów lub, po prostu, spotkań z przyjaciółmi. Czasami ktoś gra na jakimś instrumencie, na przykład na lutni, lub recytuje poezję. Mężczyźni naprawiają wtedy świat i rozwiązują wszelkie problemy kraju. A gdy przychodzi do realizacji tych pomysłów i podjęcia się zmian, o których marzą, zapominają o wszystkim, z wyjątkiem jednego: dokupić kat i znowu marzyć o tym, że są panami świata. I tak w koło Macieju.

Kobiety także żują kat w swoim towarzystwie: tańczą, opowiadają różne historie i kawały, ale przede wszystkim swoje intymne doświadczenia z mężami. Kat sprawia, że znika wszelkie tabu.

Osobiście uważam kat za coś złego, ponieważ czas spędzony przez Jemeńczyków na żuciu jest czasem straconym. Zresztą jego odurzające właściwości drogo kosztują ten kraj, który jest jednym z najmniej urodzajnych na świecie: ogromną część rolniczych terenów Jemenu przeznacza się na uprawę katu, głównie ze szkodą dla kawy, której eksport wzbogaca kraj. Powierzchnia uprawy katu w Jemenie zwiększyła się dwunastokrotnie w latach 1970–2000 i nie wydaje się, żeby miała się zmniejszyć, ponieważ bardzo się opłaca.

Mój tata urodził się i dorastał w departamencie Rajma, we wiosce Almagaria, około godziny jazdy od miejsca, gdzie teraz mieszkamy. Biegną tam trzy łańcuchy górskie: góry zachodnie, o wysokości 1500 do 1800 metrów, góry centralne wysokie od 1500 do 2950 metrów, i góry wschodnie. Sporo jest tam wzgórz i równin, ale dominują góry.

Nic nie może równać się z doliną Rajma z jej iglicami, wierzchołkami, przepaściami rozsianymi wśród sprytnie rozmieszczonych tarasów z uprawami zbóż, warzyw i owoców. W dawnych czasach kawa z Rajmy znana była z jakości. Niestety większość jej upraw zastąpił kat.

Za każdym razem, gdy z moim rodzeństwem odwiedzamy dziadka wciąż mieszkającego w swoim domu na szczycie wzgórza, nie mogę przestać nadziwić się mijanym po drodze wioskom, zawieszonym na najwyższym ze szczytów w godnej podziwu równowadze. Fascynuje mnie architektura tych domów. Mam wrażenie, że przeżywam wielką przygodę na tych stromych zboczach, które wydają się unosić nad ziemią. Jedne domy odcinają się na tle nieba, przytwierdzone do skały, ponad chmurami, jak zaprzeczenie sił ciężkości, inne zdają się spływać po zboczach gór. Zawsze podziwiam geniusz ludzi, którzy stworzyli ten dziki i wspaniały krajobraz, budując swoje domy obok orlich gniazd. Jak tylko dojeżdżamy do domu dziadka, orły witają nas ogromnymi, rozpostartymi skrzydłami. Rozumiem, dlaczego Jemen wybrał je na swoje godło. Są tak samo imponujące i dumne, jak silne i swobodne. Mój naród ma z nimi wiele wspólnego, z wyjątkiem jednego: orzeł jest wolny, a Jemeńczycy upierają się przy swoich zwyczajach i tradycjach, które sami stworzyli, a które im samym utrudniają życie i czynią z nich niewolników. Sposób życia dorosłych naprawdę przekracza zdolność mojego zrozumienia.

Dom dziadka ze strony taty jest, jak wszystkie górskie domy, bardzo wysoki, kilkupiętrowy, zbudowany z miejscowego kamienia, bez wewnętrznego dziedzińca. Inaczej niż domy na wybrzeżu, zwykle parterowe, zbudowane z pomalowanej na biało cegły, z bogato zdobionymi fasadami wychodzącymi na zamknięty dziedziniec, który odgrywa ważną rolę w życiu rodziny.

Pewnego ranka, siedząc jak w niebie na szczycie góry, oczarowana pięknem krajobrazu i świeżością powietrza, spytałam tatę dlaczego opuścił tę piękną wioskę z jej przyjemnym klimatem – chłodnym w zimie i umiarkowanym latem – dla Tihamy, gdzie jest gorąco i wilgotno, jakby się stale było w saunie.

Odpowiedział, że było wiele powodów, dla których opuścił wioskę. W rodzinie było ośmioro dzieci. Jego tata, rolnik, uprawiał na tarasach zboże i kawę (zastąpioną dzisiaj przez kat). Rodzina dziadka pochodziła od proroka Mahometa i tradycją było, że przynajmniej jeden z jej członków zostaje teologiem i zgłębia islam. I tak mój dziadek stał się znawcą religii i nosił tytuł fakiha, który oznacza kogoś, kto zna się zarówno na religii, jak i na prawie. Tym samym miał prowadzić kursy teologiczne i nauczać Koranu wiejskie dzieci.

Poza tym mój dziadek interesował się sufizmem. Dla jemeńskich mistyków sufizm oznacza dążenie do „wzniesienia się ponad wszelkie ograniczenia materii”. Śpiew jest dla nich „przewodnikiem dusz w drodze do doskonałości” (ilâ maqâm al-’ihsân) i nie chodzi o pouczanie, a o wewnętrzne przebudzenie, po którym każdy staje się odpowiedzialny za swoje czyny tutaj na ziemi. Intryguje mnie ta filozofia i obiecuję sobie zgłębić wiedzę, gdy dorosnę do tego, aby lepiej ją zrozumieć.

To, co jeszcze bardziej mnie fascynuje, to samâ, duchowe pieśni intonowane przez dziadka i jego sufickich przyjaciół. Samâ oznacza „duchowe słuchanie”. Choć nie umiem jeszcze ich zrozumieć i docenić ich sensu i wielkości, to, gdy wszyscy razem śpiewają poematy skomponowane przez wielkich świętych islamu, w melodii dostrzegam szczerość ich serc. Dreszcz, który przechodzi moje ciało, przekazuje mi siłę i energię wystarczającą do pokonania szczytów najwyższych okolicznych gór. Ich melodyjne głosy wznoszą mnie ku niebu i Bogu. Radosny rytm ich pieśni niesie mnie do raju. To duchowe upojenie daje wrażenie zanurzenia się i zapomnienia o samym sobie w boskiej obecności. Sprawia, że mam szaloną ochotę zostać śpiewaczką.

Chociaż nie znam znaczenia słów, wspaniała, mistyczna melodia pobudza wszystkie moje zmysły. Zdaję sobie sprawę, że śpiew jest lekarstwem dla duszy i pokarmem dla serca.

Dni dziadka były starannie wypełnione pracą w polu, nauczaniem Koranu i śpiewem. Nie było już czasu na zajmowanie się ośmiorgiem dzieci ani zastanawianiem się nad ich wyżywieniem. Gdy więc mój tata Ismaël miał dziesięć lat, zdecydował się wyjechać do Zabidu, w regionie Tihama, gdzie mieszkał jego wuj ze strony matki. Był kowalem i dobrze mu się powodziło. Z błogosławieństwem rodziców zamieszkał u wuja, który zapisał go do szkoły, gdzie chodził rano, a popołudniami pracował w warsztacie wuja. Trzeba podkreślić, że do tej pory nigdzie się nie uczył, ponieważ w jego rodzinnej wiosce nie było szkoły. Tata uczęszczał do szkoły aż do siódmej klasy. Potem, z powodu braku pieniędzy, poświęcił się w pełni kowalstwu.

Gdy dorósł zaczął żuć kat, jak większość Jemeńczyków. Roślina pomagała mu lepiej się skoncentrować i dłużej pracować bez uczucia zmęczenia.

Kat kupował od człowieka, którego zdrowie pogarszało się z dnia na dzień. Przytłoczony obowiązkami, zapomniał zadbać sam o siebie. Tata na swój koszt wysłał go do szpitala.

W podziękowaniu za wsparcie człowiek ów zdecydował się wydać za niego swoją dwunastoletnią córkę, drugą z jedenaściorga dzieci. Choć tata nigdy nie widział jej na oczy, natychmiast przyjął hojną ofertę umierającego człowieka. I choć ten ostatni nie spytał swojej córki o zdanie w sprawie jej zamążpójścia, był pewny, że w ten sposób ją chroni i tym samym pozbywa się jednej osoby do wyżywienia.

I tak moja mama, która miała skończone dwanaście lat i była w siódmej klasie, wyszła za mąż.

Opowiadała mi, że pewnego dnia wróciła ze szkoły i jej tata wyjaśnił, że ich sytuacja finansowa jest bardzo trudna i tylko ona może pomóc rozwiązać ten problem: „Znalazłem dla ciebie miłego męża, który zajmie się i tobą, i rodziną. Jeśli się zgadzasz, zaczynamy przygotowania do ślubu”. Mama się zgodziła, choć nie miała pojęcia, czym jest małżeństwo.

W czasie nocy poślubnej, gdy znalazła się sam na sam z moim tatą, bała się go i nienawidziła jednocześnie. Nie chciała, żeby jej dotykał. Na szczęście mój tata był dobrym człowiekiem i nie naciskał jej. Minęły trzy lata, zanim skonsumowali małżeństwo. Tymczasem zachęcał mamę do chodzenia do szkoły aż do dziewiątej klasy. Pomimo wszystko miała tylko piętnaście lat, gdy zaszła w ciążę z moją starszą siostrą, Nadią, która dzisiaj ma siedemnaście lat. To, że tata chciał, żeby mama kontynuowała naukę jest rzadkością u Jemeńczyków, przede wszystkim tych, którzy, tak jak on, nie są zbyt dobrze wykształceni. Większość z nich woli, żeby ich żony zostawały w domu i zajmowały się nimi i dziećmi. Ale mój tata jest inni niż wszyscy i za to go podziwiam.

Tymczasem moja mama nie wyobrażała sobie pójścia do szkoły z brzuchem. Zdecydowała się więc przerwać naukę. Winiła za to tatę i nie kryła złości, że postawił ją w takiej sytuacji. Mając piętnaście lat, nie była jeszcze gotowa na dzieci.

Z czasem, dzięki cierpliwości taty, pogodziła się z ich wspólnym życiem. Rok później znowu zaszła w ciążę z moim bratem Hashemem. Co roku kolejne dziecko przychodziło na świat: moja druga siostra Nour, brat Abdul Khalek, ja, a potem jeszcze troje: brat Mohamad, z którym się bawiłam i który jest mi bardzo bliski, siostra Aziza, najmłodsza siostra Nasreen i wreszcie, jako dziewiąty, Mansour, urodzony 21 października 2014, pierwszy z braci, który dzięki tej książce będzie znał dokładną datę swoich urodzin.

Mama wciąż skarży się na swój los, zwłaszcza gdy porównuje się z koleżankami ze szkoły, które kontynuowały naukę aż do studiów, co pozwoliło im znaleźć pracę w administracji i ustawić się w życiu. Bardzo żałuje, że przerwała szkołę i nie ma takiego życia jak one. Kilka razy mówiła coś o powrocie do nauki, ale wszelkie próby spełzały na niczym, gdy tylko wracała do rzeczywistości i patrzyła na dziewięcioro dzieci, które wciąż były pod jej opieką: zajmowanie się nimi to praca na pełny etat.

Nie rozumiałam, dlaczego rodzice mieli tak dużo dzieci. Spytałam o to mamę, która denerwowała mnie swoim ciągłym narzekaniem, a ona odpowiedziała, że to ojcu powinnam zadać to pytanie. Zrobiłam to bez wahania. Jakie było moje zdziwienie, gdy powiedział z szerokim uśmiechem na twarzy: „Ziemia jest bardzo płodna i nic nie poradzimy na jej wolę”.

Byłam piątym z dziewięciorga dzieci. To środkowe miejsce dawało mi pewne przywileje. I tak, przed lub po szkole, mogłam wykonywać najciekawszy z domowych obowiązków. Gdy moje dwie starsze siostry pomagały mamie w domu, ja chodziłam po zakupy. Oba sklepiki w naszym miasteczku nie miały przede mną tajemnic: piekarnia i sklep, gdzie kupowałam czerwoną fasolę. O szóstej rano, zanim poszłam do szkoły, mama wysyłała mnie po zakupy na śniadanie. Przygotowywała je z cebuli, pomidorów i przypraw. Moje rodzeństwo i ja maczaliśmy w tym chleb. Sprzedawcą czerwonej fasoli był zezowaty nastolatek. Dziewczyny bezlitośnie się z niego wyśmiewały. Strasznie mnie to denerwowało i starałam się być dla niego miła. Uśmiechałam się i mówiłam mu, żeby nie zwracał na nie uwagi, bo to zwykłe idiotki. Bardzo doceniał to, że go rozumiałam, i zawsze dawał mi dwa razy więcej fasoli, niż zapłaciłam. Cieszyło to mamę, która dzięki temu oszczędzała trochę pieniędzy. Koło południa, po powrocie ze szkoły, wysyłała mnie po chleb lub warzywa na obiad, na przykład. Myślę, że wyznaczyła mnie naumyślnie. Wiedziała, że jestem miła dla ludzi. Nie byłam nieśmiała, rozmawiałam ze sprzedawcami, pytałam, jak się mają, co słychać u ich rodzin. Doceniali mnie i lubili, jak przychodziłam, a więc dawali zniżki.

Ale nie wszystko było w porządku z tymi moimi wyjściami: wykorzystywałam je też po to, żeby się powłóczyć i pobawić z koleżankami. Kilka razy zgubiłam pieniądze na zakupy i wróciłam do domu z pustymi rękami. Gdy to się wydało, wiedziałam, że mama nie będzie dla mnie łaskawa. Przygotowywałam się na lanie, kazanie i zakaz wychodzenia z domu przez kilka dni.

Moja uprzejmość dla sprzedawcy fasoli zachęciła jego rodzinę do poproszenia w jego imieniu o moją rękę. Dzięki Bogu tata stanowczo odmówił, twierdząc, że jestem jeszcze za młoda i muszę skończyć naukę. Byłam z niego dumna, że nie chciał wydać mnie za mąż bez spytania mnie o zdanie.

Muszę opowiedzieć o dramacie, który przeżyła moja rodzina i który wszystkich zaszokował.

Moja ciotka, siostra mamy, także została wydana za mąż w wieku dwunastu lat. Niestety jej mąż nie okazał się tak cierpliwy jak mój tata i natychmiast skonsumowali małżeństwo. Pierwsze dziecko miała w wieku trzynastu lat, w dodatku mąż bardzo ją bił. Słyszałam nawet, że używał do tego metalowego drąga, a szczególnie gwałtowny dla żony i dziecka był wtedy, gdy był pijany, co nie zdarzało się rzadko. Ciocia w końcu nie wytrzymała. Skończyła życie w ogniu, gdyż polała się benzyną i zapaliła zapałkę.

Strasznie mnie poruszyła ta historia i zachowałam bardzo negatywny obraz małżeństwa. To dlatego byłam naprawdę zadowolona, że tata odrzucił te zaręczyny.

Po odrzuceniu propozycji małżeństwa tata wyjaśnił mi, że dla tego chłopca niezręcznie będzie mnie oglądać w swoim sklepie. Zamiast mnie wysyłano teraz mojego brata. Ku rozpaczy mamy przynoszona od tej pory ilość fasoli była dużo mniejsza!

Wszyscy handlarze byli dla mnie bardzo mili, z wyjątkiem jednego. Człowiek ten był starszy niż mój tato, a sklep mieścił się w jego domu. Stale mnie obrażał, a ja udawałam, że nic nie słyszę. Pewnego dnia miarka się przebrała, bo próbował mnie obłapiać. Zastraszał mnie obraźliwymi gestami. Od tej pory nie tylko się go bałam, ale też bałam się powiedzieć o tym rodzicom. Gdybym doniosła im, co próbował mi zrobić, to albo by mi nie uwierzyli, albo zabroniliby mi wychodzić. To dlatego zachowałam ten straszny sekret tylko dla siebie. Gdy po tym wydarzeniu mama wysłała mnie do niego po zakupy, nie weszłam do sklepu, ale wykrzyczałam z zewnątrz, co chcę kupić. Najpierw nalegał, żebym weszła po te rzeczy do środka, ale stanowczo odmówiłam i zagroziłam mu, że nic nie kupię, jeśli do mnie nie wyjdzie. Ponieważ potrzebował zarobić, to wyszedł. Za każdym razem, gdy przychodziłam tam po zakupy, unikałam jego okropnego spojrzenia.

Koniec wersji demonstracyjnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: