Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jedyne wyjście - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
28 września 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Jedyne wyjście - ebook

Trzymaj się z dala od pokoju numer 7

Nastoletnia Catherine zajmuje się głównie przesiadywaniem na Facebooku i flirtowaniem z chłopakami, dlatego też – zmuszona przez swoją matkę – dość niechętnie przyjmuje pracę w domu opieki. Miejsce jest piękne i ma ustaloną renomę. Jednak dziewczyna szybko odkrywa, że Zielona Przystań skrywa wiele tajemnic.

Jedna z podopiecznych ośrodka, 82-letnia Rose, jest przekonana, że jej życiu zagraża niebezpieczeństwo. Tylko że kobieta cierpi na chorobę Alzheimera, więc co ona tam może wiedzieć i kto by jej w ogóle uwierzył… Staruszka tworzy mroczne rysunki, na których w tle zawsze widnieje pokój numer 7, i przestrzega dziewczynę, by trzymała się od niego z daleka. Gdy zaniepokojona Catherine postanawia w końcu sprawdzić teorie Rose, na jaw wychodzą przerażające fakty.

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8053-157-4
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 2

10 lat

Nikt nie wierzy dziesięciolatce.

Nikt nie wierzył Rose, gdy mówiła, że nie jest głodna albo że ktoś niedługo umrze. Tak ją to rozwścieczyło, że napluła na farmera.

– Rose! Spójrz, co zro… Nie jestem żadnym farmerem. To ja, Marcus – powiedział ktoś, kto nie chciał uwierzyć dziesięciolatce.

Rose nie znała nikogo o imieniu Marcus. Człowiek stojący nad jej stołem był farmerem i doprowadzał ją do furii.

– Nie przejmuj się imionami – oświadczył farmer. – Jedz swoją owsiankę.

– Już mówiłam, że nie jestem głodna. – Rose odepchnęła talerz w lewą stronę i skrzyżowała ramiona. – Jak mogłabym jeść, gdy Margie nie jest w stanie oddychać? Dlaczego mnie nie słuchacie? Musimy zabrać ją do lekarza, bo inaczej umrze!

– To nie jest Margie, tylko Catherine. Jest nowa. I wcale nie umrze. Proszę, jedna łyżka.

Gdyby ktoś zadał sobie choć trochę trudu, od razu by się zorientował, że Margie jest poważnie chora. Spójrzcie tylko na nią! Jest szara jak niebo nad Glasgow. Nie ma szans, żeby dotarła do obory. O północy po raz ostatni zrobiła sobie inhalację z mieszanki ziołowej Potter’s na astmę i na chwilę to jej pomogło, ale od trzeciej w nocy z trudem łapała oddech.

– Proszę, zabierzcie ją do lekarza. Ona potrzebuje tylko zastrzyku.

– Znowu cofnęłaś się w czasie. – Farmer postukał się w klatkę piersiową. – Co tu jest napisane?

Rose przyjrzała mu się uważnie. Miał około trzydziestu lat, ciemne włosy, wystające kości policzkowe, obcisłą szarą koszulę i zapiętą do połowy skórzaną kurtkę – dziwny strój jak na to miejsce. Ciągle stukał się w plakietkę przypiętą do swojej klatki piersiowej.

– Marcus Baird – przeczytała na głos Rose.

– Otóż to, doskonale, jestem Marcus! A to Catherine, jest tu nowa.

Rose popatrzyła na stojącą w drzwiach dziewczynę: była młoda, ale nie tak młoda jak Margie.

82 lata

O jejku, jejku, to znów się wydarzyło. Rose wcale nie znajdowała się na farmie, ale w domu opieki noszącym nazwę Zielona Przystań. Miała osiemdziesiąt dwa lata. To całkiem sporo. Ale wiecie co? Osiemdziesięciodwulatce też nikt nie wierzy.

***

Minęły już trzy lata od chwili, gdy Natalie Holland zapukała do jej drzwi z tak przesadnie radosnym uśmiechem, że Rose pomyślała, że to jakaś kolejna wariatka wciskająca ludziom wiarę w Jezusa.

– Proszę odejść. Nie mam ochoty iść do nieba. Wydaje mi się, że to strasznie nużące miejsce. – Rose zatrzasnęła drzwi.

Natalie ponownie zapukała, a potem uchyliła klapkę na listy.

– Rose, nazywam się Natalie Holland. Jestem z opieki społecznej. Widzisz moją legitymację?

Przez szczelinę na listy kobieta wsunęła identyfikator ze zdjęciem.

– Zadzwonił do nas twój sąsiad, pan Buckland. Powiedział, że rozmawiał z tobą wczoraj w nocy, gdy szłaś do biura podróży Barrhead. Wybierasz się w podróż, Rose?

– Zastanawiałam się nad Marrakeszem. A co, to nielegalne?

– Nie, tylko… pan Buckland mówił…

– Pan Buckland wsadza nos w nie swoje sprawy.

– Powiedział, że byłaś w piżamie.

– Kłamie.

– Czyżby?

– To nie jego interes, ale miałam na sobie śpiochy.

– Dobrze, przyszłam tylko sprawdzić, czy wszystko w porządku.

– Niby dlaczego? Nawet cię nie znam.

– Taką mam pracę, pomagam osobom starszym. Przyniosłam chleb bananowy z orzechami.

– Sama go upiekłaś? – Rose umierała z głodu.

– Nie, kupiłam w Peckham’s.

Nigdy jeszcze nic, co kupiła w Peckham’s, jej nie zaszkodziło, więc Rose otworzyła drzwi.

– Nastawię wodę, ale jeśli tylko spróbujesz mi coś sprzedać, a już zwłaszcza Jezusa, to rąbnę cię czajnikiem w łeb.

I tak oto pod postacią Natalie Holland w życie Rose wkroczyło Państwo. I choć Rose nie cierpiała pracy Natalie – miała ją sprawdzać, pilnować, kontrolować i opiekować się nią – to nie potrafiła nie lubić tej kobiety, która jak na czterdzieści pięć lat wyglądała dość młodo (była szczupła, nosiła ubrania w stylu vintage i krótkie czarne włosy niczym redaktorki w wydawnictwach), a zarazem emanowały z niej życzliwość i ciepło sześćdziesięcioletniej cioteczki.

Najwyraźniej też przed wizytą u Rose dobrze się przygotowała.

– Oooch, czy to jest to, co myślę? – Na stole leżał manuskrypt najnowszej książki Rose. – Jestem wielką, wielką fanką.

– Miałam właśnie iść na pocztę i wysłać ją do wydawcy. Ten moment zawsze mnie przeraża. Przyznajesz, że książka jest już skończona i zrobiłaś wszystko, co mogłaś.

– Chcesz, żebym ją przeczytała przed wysłaniem?

Parząc herbatę, Rose zaczęła się szykować na zwyczajowe w takich sytuacjach okrzyki zachwytu („Jak na to wpadłaś?! Ależ to wielowarstwowe! Takie zabawne! Urocze! Smutne! Mój ulubiony fragment to… A mój ulubiony rysunek…”). Tymczasem, gdy Natalie skończyła czytać, pokręciła głową.

– Nie uwierzę w taką ściemę, Rose. To wydaje się niedokończone.

– Słucham? – Rose chwyciła manuskrypt i przekartkowała go. Kiedy skończyła pisać wczoraj w nocy – a może przedwczoraj? – miała poczucie, że to jej najlepsza książka. – Dlaczego?

– Billy, którego czasami nazywasz Willie, a czasami… hmm… Brett, tak, Brett, znika w połowie książki bez żadnego wyjaśnienia. Po prostu buch! – i go nie ma. A niektóre słowa wydają się zmyślone. Co to jest erawatura?

– Erawatura?

– Użyłaś tego słowa dwa razy. Spójrz. Czy to nie jest jakaś literówka? – Natalie wskazała wyraz.

– Ach, erawatura… Nie, nie, właśnie tak to się pisze.

„Pracownicy opieki społecznej – pomyślała Rose. – Jakie trzeba mieć wykształcenie, żeby dostać pracę w cholernej opiece społecznej?”

– Co to oznacza?

– To znaczy, to jak wtedy, gdy… Erawatura. To oznacza czuć… Poczekaj, przyniosę słownik. Gdzie to jest? Erawatura. Przeczytaj to zdanie na głos, dobrze? Użyj tego słowa w kontekście.

– Nie ma takiego słowa, Rose. A poza tym Tilly pali papierosy? Chyba nie jesteś do końca sobą. Popatrz na pralkę. Czemu przed włożeniem do niej ubrań nie wyjęłaś ich z koszyka?

Rose spojrzała na wypełniony brudnymi ubraniami wiklinowy koszyk wepchnięty do połowy w otwór pralki.

– Dziwne. Ja to zrobiłam?

– A któż by inny? A wiesz, która była godzina, gdy wybrałaś się wczoraj do biura podróży? Druga w nocy. Pan Buckland twierdzi, że często chodzisz gdzieś po nocach i zostawiasz drzwi frontowe otwarte na oścież. – Natalie poklepała manuskrypt. – Jesteś znakomitą pisarką, ale to jest w ogóle do ciebie niepodobne. Musimy więc się dowiedzieć, co jest z tobą nie tak, bo z pewnością coś ci dolega. Chcę cię zabrać do lekarza.

***

Do lekarza poszły na drugi dzień rano.

Rose wiedziała, jaki jest rok. Znała nazwisko obecnego premiera. Wiedziała, że jej mąż nie żyje. Wiedziała, że jej starsza córka Jane mieszka w Londynie, a jedyny syn Jane, Chris, całkiem niedaleko, w Gartmore. Wiedziała, że młodsza córka Elena przebywa w Kanadzie ze swoją partnerką Mary. Wiedziała też, że jej przerobiony z dawnych stajni dom znajduje się w Kelvindale. Ach, jej cudowny mały domek, kupiony za zaliczkę za książki numer pięć i sześć, schowany przy brukowanej uliczce na West Endzie, z niewielkim dziedzińcem zastawionym kwiatami i roślinami. Siedząc przy dużym, dębowym stole w kuchni, Rose mogła zaglądać do wszystkich trzynastu okien czynszówki z naprzeciwka. Patrzyła, jak ludzie jedzą i rozmawiają, wchodzą i wychodzą, jednym słowem – żyją. Nic nie sprawiało jej większej przyjemności niż obserwowanie ludzi. Przy tym stole napisała prawie wszystkie swoje książki. Jak ona kochała ten dom. Nigdy nie mogłaby go zapomnieć. Zgadza się, doktorze, mój dom znajduje się w Kelvindale.

Ale odliczanie w dół od stu co siedem liczb okazało się dość trudne już przy osiemdziesięciu siedmiu… Nie, przy osiemdziesięciu sześciu, niech to szlag. A wskazówki, które narysowała na pustej tarczy zegara, wyszły zdecydowanie nieprawidłowo, kiedy już doktor Matthews jej to pokazał. Rose poczuła się nagle głupia i zagubiona. W samochodzie nie mogła przestać płakać. Ledwo słyszała, o co pyta ją Natalie.

– Co? Przepraszam.

– Twój wnuk wciąż nie odbiera. Masz w okolicy jakąś inną rodzinę? Nie chcę, żebyś została teraz sama.

Rose pokręciła głową.

– Przyjaciół?

– Barbara zmarła w zeszłym roku. Pamela pięć lat temu, na raka skóry. Nigdy nie myślałam, że jestem zupełnie samotna, a tu proszę.

– Wcale nie jesteś.

Natalie położyła rękę na kolanie Rose, co powinno wprawić ją w zakłopotanie, ale wcale tak się nie stało. Chwilę później zaparkowały na podjeździe przed jakimś domem na przedmieściach.

– Tym razem to ja zaparzę herbatę – zaproponowała Natalie. – Jeśli tylko obiecasz, że nie poskarżysz się mojemu szefowi na przekraczanie granic zawodowych i inne tego typu bzdety.

– Obiecuję. Ale zapomnę, że obiecałam.

– Nie szkodzi, zaryzykuję – roześmiała się Natalie.

***

Gdy wieczorem Natalie odwiozła ją do domu, Rose usiadła przy kuchennym stole i zrobiła coś, czego nie robiła od siedemnastego roku życia. Narysowała rzeczywistość, żeby mogła ją zapamiętać. Zaczęła to robić, gdy miała dziesięć lat, po śmierci Margie, a przestała, gdy poznała Vernona. W każdym z setek wykonanych przez nią rysunków – Margie zrywającej truskawki, Margie biegnącej w podskokach do obory dla krów, Margie grającej w kości, jedzącej lody i tulącej lalkę – Rose dorysowywała parę zielonych kaloszy, często ukrytych gdzieś w tle. Kalosze stanowiły rodzaj szyfru. Jeśli znajdowały się na rysunku, oznaczało to, że Rose uczestniczyła wraz z młodszą siostrą w przedstawionej scenie, że była jej naocznym świadkiem w prawdziwym życiu. Siedząc przy kuchennym stole, Rose rysowała teraz czterech synów Natalie jedzących obiad: Nathana, lat piętnaście, Frasera, lat jedenaście. Leo, lat dziewięć, i Joeya, lat trzy. Narysowała również zaskakująco poważnego, lecz świetnie do niej pasującego męża, narysowała makaron, sałatkę, chleb i wino. Narysowała też swoją nową przyjaciółkę, serdeczną i ciepłą Natalie. A w kącie kuchni parę zielonych kaloszy. Jeśli popatrzy na ten rysunek po jakimś czasie, będzie wiedziała, że zna to miejsce oraz tych ludzi. Kalosze świadczyły o tym, że tam była.

Rose schowała rysunek do kuferka ze swoimi dziecięcymi rysunkami przedstawiającymi Margie. Nigdy ich nie opublikowała. Nigdy nawet nie pokazała ich Vernonowi. Westchnęła i zamknęła wieko.

Po jakiejś godzinie zrezygnowała z prób zaśnięcia, włączyła komputer i wyguglała swoją chorobę. „To przypomina życie w labiryncie – napisał ktoś – a jedynym wyjściem z niego jest śmierć”. Wszystko, co przeczytała na ten temat w sieci, było w równym stopniu optymistyczne. Przyrzekła więc sobie, że nie będzie szukać więcej, i zabrała się do przepisywania swojej wyraźnie nieudanej książki.

***

Przez kolejne dwanaście miesięcy Natalie ciężko pracowała nad tym, aby Rose nie opuszczała domu. Alarm został założony na oknach i w drzwiach, a codziennie o szesnastej Rose dostarczano posiłki. Rozpisano plan działań i zaplanowano spotkania z opieką społeczną. W słoiczkach posegregowano różnobarwne jak tęcza pigułki. Wszędzie wokół rozmieszczono karteczki: Czy wyłączyłaś to? Upewnij się, że zamknęłaś tamto. Zapodział się gdzieś czajnik – opiekunka domowa przyniesie ci herbatę. Wszystkie czynności były zaplanowane, ale czasem Rose przeciwko nim protestowała: „Nie wsiądę do tego vana! Nie usiądę w tym kręgu! Gdzie jest Natalie? Sprowadźcie Natalie”.

Natalie robiła rzeczy, których nie powinna robić, i nie ukrywała tego przed Rose. Poradziła jej, żeby zaczęła wybierać pieniądze z konta, a kiedy Rose zrozumiała i zgodziła się na to, Natalie podpowiadała jej, w jakich miejscach może ukryć gotówkę.

– Możesz potrzebować tych pieniędzy, Rose, na ubrania, muzykę, książki lub cokolwiek innego – oznajmiła Natalie, gdy zakleiły koperty zawierające po tysiąc funtów i wsunęły wszystkie pod okładki książek o Tilly. – Trzymaj je w bezpiecznym miejscu. Gdy się przeprowadzisz, zabierz te książki z sobą i schowaj koperty gdzieś w swoim nowym pokoju.

W końcu w biurze ośrodka opieki społecznej w Partick odbyło się spotkanie. Jane, córka Rose, przyjechała na nie specjalnie aż z Londynu i przez połowę czasu wydzierała się przez telefon komórkowy: „Sprzedawaj!”, a przez drugą narzekała na niekompetencję pracowników opieki społecznej i ogólną „znieczulicę społeczną”. Obecny był także wnuk Rose, Chris, jak również Natalie oraz pewny siebie młody szef Natalie, kobieta, która robiła notatki, i mężczyzna, który też robił notatki. Zdecydowano, że piękny dom Rose w Kelvindale zostanie sprzedany, aby można było opłacić jej pobyt w domu opieki.

Po spotkaniu Natalie przyrządziła dla Rose uroczysty obiad, a chłopcy wręczyli jej prezenty (ołówki, długopisy, szkicownik oraz dwa tuziny zaadresowanych do Natalie kopert z naklejonymi znaczkami). Później, kiedy wróciły już do jej domu, Rose także podarowała Natalie prezent: kuferek pełen jej dziecięcych rysunków oraz tych, które powstały w ciągu minionego roku. Wyjaśniła jej znaczenie zielonych kaloszy.

– Jeśli chcesz, możesz je wyrzucić. Nie są nic warte, to tylko szkice z pamięci.

– Nigdy ich nie wyrzucę – zapewniła ją Natalie. – I obiecuję, że będę cię odwiedzać. I to tak często, że jeszcze się mną znudzisz.

***

To Chris zaproponował Dom Opieki Zielona Przystań, ponieważ był bardzo ładny, położony niedaleko od jego domu i zbierał znakomite oceny po każdej kontroli. Chris zawiózł tam Rose w pewną słoneczną sobotę.

– Spójrz na ten wspaniały budynek! Wszystkie pokoje mają własne łazienki, a twój ma w dodatku widok na ogród różany. Czyż to nie kapitalna zbieżność: ogród różany dla Rose?

Było tu bez wątpienia pięknie. Rezydencja przypominała zamek, dzięki czemu Rose sama czuła się trochę jak księżniczka.

– Powinniśmy tu zostać na noc i pójść na kolację do Old Ginn House!

Rose potrafiła wyobrazić sobie, że spędzi tu dwie noce, ale nie więcej. Chociaż kochała naturę, to największą frajdę sprawiał jej zgiełk miejskiego życia, a tutaj były tylko ogrody, pola i rzeka. Jeśli nie będzie mogła obserwować ludzi, tak jak robiła to, siedząc przy swoim kuchennym stole albo przechadzając się po West Endzie w Glasgow, klucząc nieznanymi trasami, gawędząc z właścicielami sklepików i spacerowiczami wyprowadzającymi psy, to prawdopodobnie uschnie i umrze.

– To dom opieki, babciu. Są tu ludzie, którzy będą dla ciebie gotować.

– Ach…

Rose zauważyła podjazd prowadzący do frontowych drzwi i zaparkowaną przy nim karetkę. Przez szeroko otwarte drzwi wytoczono nosze na kółkach z zakrytymi prześcieradłem zwłokami. To uprzytomniło jej, gdzie tak naprawdę się znajduje. Nie będzie już więcej weekendowych wypadów, koniec z podróżami samolotem tylko z jednym zestawem ubrań na zmianę i przyborami do rysowania w małym plecaku, koniec samotnych kolacji w cudownych restauracjach. Rose uwielbiała jadać w samotności. Ale tej Rose już nie było, ta Rose stanęła właśnie u wejścia do labiryntu.

***

Na zajęcia grupowe w domu opieki Marcus, który sam był niespełnionym powieściopisarzem, zaprosił specjalnie dla Rose miejscową autorkę. H. R. Davids pisała kryminały. Rose nie lubiła kobiet, które robiły z siebie istoty pozbawione płci (a w zasadzie to mężczyzn), żeby sprzedać więcej książek. Nie miała więc ochoty nazywać jej H ani HR. Jak, do cholery, mogło brzmieć jej imię? Zgadza się, osiemdziesięciodwulatki też przeklinają. A także jedzą, piją i srają. Lubią jednych ludzi, innych zaś nienawidzą i miewają myśli, które można określić jako dwuznaczne, a czasami nawet złe.

Teraz właśnie Rose naszła taka zła myśl i zaczęła układać w głowie jednogwiazdkową recenzję, którą będzie mogła zamieścić później na Amazonie: „H. R. Davids może przypaść do gustu tylko komuś, kto zupełnie odwykł od myślenia”. (Zgadza się, osiemdziesięciodwulatki potrafią korzystać z komputera).

– A więc byłaś kiedyś pisarką? – zagadnęła H. R. Davids Rose z protekcjonalnym uśmiechem, który ta chętnie starłaby jej z twarzy. Uznała, że będzie nazywać tę nudną sukę „Henrietta Ruth”.

– Nie, Henrietto Ruth, wciąż jestem pisarką, a do tego ilustratorką. Piszę książki dla dzieci.

Henrietta Ruth najwyraźniej postanowiła darować zramolałej staruszce to, że przekręciła jej imię. Zacisnęła usta i obrzuciła litościwym spojrzeniem siedzącą na fotelu Rose, zupełnie jakby chciała poklepać ją po głowie. W zajęciach brały udział jeszcze cztery osoby. Henrietta Ruth czytała przez dwadzieścia minut, a każda sekunda wydawała się nudniejsza od poprzedniej. Morderca, zwłoki, inspektor policji z mroczną przeszłością, bla, bla, bla.

– Wspaniałe! – Marcus zaczął klaskać, gdy czytanie wreszcie dobiegło końca. – Niesamowite! Czy ktoś chciałby zadać naszej bestsellerowej autorce jakieś pytanie?

Rose przyjrzała się obecnej w sali pozostałej czwórce pensjonariuszy. Był tam Jim, sześćdziesięcioośmioletni były gitarzysta rockowy z długimi włosami i niezłymi nogami, których Rose miała wielką ochotę dotknąć. Jim nie był na tyle stary ani schorowany, żeby tutaj trafić, dlatego Rose zawsze się dziwiła jego obecności w ośrodku. Rockman jednak nie zdawał się mieć żadnych palących pytań. Siedział na krześle zajęty wystukiwaniem czegoś na telefonie komórkowym. Była też Nancy, katatoniczka. Obok niej siedział jej wierny mąż Gavin, który przeniósł się wraz z nią do domu opieki, mimo że absolutnie wszystko było z nim w porządku (oprócz pogłębiającej się, wyniszczającej depresji spowodowanej przez nieustanne przebywanie w towarzystwie żony, która od czterech lat nie powiedziała ani słowa). Gavin pokręcił głową. Pytania, jakie chciałby zadać, były zbyt poważne na autorkę powieści kryminalnych. Wreszcie była też Emma, za bardzo pochłonięta śpiewaniem, by o cokolwiek pytać. Nieustannie powtarzała jedną i tę samą linijkę: nad pięknymi, pięknymi brzegami Loch Lomond, nad pięknymi, pięknymi brzegami Loch Lomond, nad pięknymi, pięknymi brzegami Loch Lomond… Emma miała łagodną odmianę demencji, ale jej nieustanny śpiew doprowadzał wszystkich do szału, łącznie z Henriettą Ruth, która musiała czytać fragment swojej książki przy wtórze tego jednego wersu.

10 lat

Rose podniosła rękę.

– Tak, proszę pana. Chciałabym wiedzieć, dlaczego nie sprowadzicie lekarza dla mojej siostry. Nie potrafię tego w ogóle zrozumieć.

– Nie potrzebujemy lekarza, Rose – odparł farmer.

– Zdaję sobie sprawę, że może nie wiecie zbyt wiele o astmie, ale proszę, wysłuchajcie mnie, ponieważ ja wiem sporo.

– Odprowadzimy cię do twojego pokoju. Nie denerwujemy się. Nie ma się czym niepokoić. – Farmer wyciągnął ramiona, żeby podnieść Rose z fotela. – Ćśś, już idziemy. Teraz poszukamy Catherine. Pamiętasz Catherine?

– Ale Margie może umrzeć!

***

Margie miała siedem lat, miękkie żółte włosy i ciemnobrązowe oczy. Była delikatna, pulchna i wciąż zdawała się wierzyć w szczęście. Przebywały tu od miesiąca. Minęły cztery tygodnie, od kiedy mama pożegnała się z nimi na dworcu kolejowym King’s Cross Station, a one pojechały na wieś, ponieważ tam nie spadały bomby. Rose i Margie nigdy wcześniej nie jechały pociągiem i nigdy nie były na wsi. Matka pocałowała je bez większych emocji, jakby chciała je zapewnić, że ich wyjazd to nic poważnego. Gdy tylko wsiadły do wagonu, odwróciła się i poszła. Może rozpłakała się w drodze powrotnej. Teraz zostanie w Londynie sama. Sama w czynszowym mieszkaniu z jedną sypialnią, które nazywały domem. Rose patrzyła za nią, aż zupełnie zniknęła. Żegnaj, mamo.

Pociąg jechał szybko i głośno stukał, był pełen dzieci w różnym wieku, wiele z nich szlochało. Rose objęła Margie, która przez cały czas przytulała do piersi swoją najdroższą lalkę Violet. Pogłaskała siostrę po włosach i stłumiła płacz, ponieważ teraz była dorosła. Teraz to na niej spoczywała odpowiedzialność.

– Nic nam się nie stanie, Ro-Ro?

Margie zawsze nazywała ją Ro-Ro. Była jedyną osobą, która tak się do niej zwracała, i tylko jej Rose na to pozwalała.

– Wszystko będzie dobrze, aniołku.

Farmer odebrał je z budynku ratusza w Penrith. Był garbaty, a gdy szedł, przechylał się na lewą stronę. Być może to jego garb sprawił, że był taki nieszczęśliwy, a może było dokładnie na odwrót? Gdy do holu weszło kilku mężczyzn w obdartych, brudnych ciuchach, Rose modliła się po cichu, żeby nie trafiły właśnie do niego. Gdy jednak podszedł do nich z tym swoim pochylonym grzbietem, kulejącymi nogami i zwężonymi złośliwymi oczami, ścisnęła mocno rękę Margie. Pokazał im, by poszły za nim. Szli razem w deszczu dwie mile, aż w końcu dotarły do swego nowego domu. Podczas podróży pociągiem Rose wyobrażała sobie, że zamieszkają w wielkiej wiejskiej posiadłości z żywopłotami i ogrodem różanym. Marzyła o ślicznych owieczkach, które będą mogły karmić i kochać, o kotach i psach oraz o radosnych pulchnych gospodarzach. Kiedy więc dotarły wreszcie do tonącego w błocie rozpadającego się domku, Rose musiała bardzo się starać, aby ukryć swoje rozczarowanie. Nie zastała tu żadnych radosnych ludzi, tylko zbolałego, porozumiewającego się monosylabami farmera, jego przykutą do łóżka chorą żonę oraz czwórkę innych dzieci z miasta, które wzorem farmera również stały się ponure i milczące.

Mężczyzna bardzo dbał o ich bezpieczeństwo: posłać łóżka, wyszorować podłogę, wydoić krowy, cicho siedzieć, wy bezczelne latawice – cokolwiek to znaczyło – pomieszać zupę, posprzątać kuchnię, ścisnąć, puścić, krowy wydoić, powiedziałem: cicho być!

***

– A teraz, Rose – odezwał się farmer, gdy znalazła się z powrotem w swoim pokoju – uspokój się, już cicho, nie ma tu żadnych krów. Catherine włączy teraz twoją ulubioną melodię.

Z bardzo małego urządzenia na stoliku przy łóżku popłynęła muzyka.

– Imagination.

Tak, to była jej ulubiona melodia! Każdego wieczoru, od kiedy tu przybyły, Margie mówiła: „Zaśpiewaj, Ro-Ro, zaśpiewaj mi tę piosenkę”. Potem zasypiała wsłuchana w głos starszej siostry, wyobrażając sobie, że obie znajdują się w domu i wszystko jest tak, jak być powinno. Tylko że to urządzenie było takie małe!

– A teraz może usiądziesz przy biurku i przejrzysz swoje ulubione rzeczy. Nie spiesz się, obejrzyj każdy przedmiot i opowiedz o nim Catherine.

Rose usiadła przy biurku, jak nakazał jej farmer, i przypomniała sobie, że musi być posłuszna, jeśli chce przeprowadzić to, co sobie zamierzyła. Przewróciła oczami, patrząc na Margie (nie Catherine!), po czym zaczęła udawać, że przygląda się swym „ulubionym” przedmiotom rozłożonym na biurku. Fotografie z twarzami nieznajomych, brzydki rysunek, jakieś książki dla dzieci, kolorowe kredki, ołówek i ogromna sterta najbardziej szeleszczącego i najbielszego papieru, jaki w życiu widziała. Te przedmioty nic jej nie mówiły. Nawet do niej nie należały. Musiała jednak udawać, że jest inaczej, dlatego wzięła do ręki pomarańczową kredkę i zaczęła rysować.

82 lata

Nie zawsze była świadoma tych przeskoków, ale kiedy odwiedzała ją jeszcze Natalie, powiedziała jej, że zdarzały się dość często. Teraz jednak jej umysł nigdzie się nie wybierał i wszystko było dla niej jasne. Kolorowe kredki. Musiała rysować!

Nie miała już niczego poza rysowaniem, ponieważ po śmierci Beatrice wszystko im odebrano. Nie mogła opuszczać terenu ośrodka. Skonfiskowano jej telefon komórkowy, a korzystanie z telefonu w biurze było zabronione. Pisanie listów – zakazane. (Zabrano jej nawet ostatni zapas zaadresowanych kopert ze znaczkami, które dostała od Natalie). Żadnych gości z wyjątkiem Chrisa. Nie mogła robić nic, tylko rysować historyjki o Tilly. Wszystko to, oczywiście, dla jej dobra.

– Gdy ostatnio wyszłaś sama na spacer, omal nie utonęłaś – przypominał jej Chris.

– Nie możemy znowu marnować czasu policji – tłumaczył Marcus.

– Masz tu zapewnioną specjalną opiekę – dodawał Chris. – Chronię cię, dzięki mnie jesteś bezpieczna!

Powinna to narysować, zanim minie ten krótki przebłysk świadomości. Ale ta dziewczyna była zupełnie nowa i nieopierzona. Daj sobie spokój z rysowaniem, Rose. Powinnaś jej o tym po prostu powiedzieć. Być może ona ci uwierzy. Policja nie uwierzyła, Chris nie uwierzył, nie uwierzyły jej córki ani nawet Natalie. Proszę, proszę, maleńka, nie jestem teraz wariatką, wysłuchaj mnie, błagam. Uwierz mi.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: