Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jego śladami - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Czerwiec 2014
Ebook
12,81 zł
Audiobook
29,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
12,81

Jego śladami - ebook

„Co by zrobił Jezus?”. Jak wyglądałby świat, gdyby to pytanie zadawali sobie biznesmeni, politycy, dziennikarze, zwykli ludzie? Jednym z głównych problemów współczesnego świata jest niewyobrażalna chciwość i egoizm. Gdyby ludzie naśladowali Jezusa, który sprzeciwiał się takim postawom, gdyby podążali za Nim bez względu na koszty i konsekwencje, świat z pewnością zmieniłby się nie do poznania. Wielu ludzi nazywa samych siebie chrześcijanami. Przyznają się więc do Chrystusa, ale czy to znaczy, że kiedyś w dniu sądu, Chrystus przyzna się do nich? On bowiem powiedział: „Nie każdy, kto mówi do mnie: «PANIE! PANIE!», wejdzie do Królestwa Niebios” (Mt 7,21 NPD).  W obliczu Najwyższego to, co sami o sobie mówimy, nie ma najmniejszego znaczenia, jeśli nie ma to pokrycia w naszej osobistej, żywej relacji z Chrystusem. Bóg bowiem nie oczekuje czczej gadaniny, ale zintegrowanej postawy życiowej w odpowiedzi na wezwanie Jezusa. Trudno ją sobie wyobrazić inaczej niż jako głęboką osobistą przemianę prowadzącą do porzucenia grzechu i rozpoczęcia nowego, przemienionego życia.

*

Książka Jego śladami to międzynarodowy bestseller, który rozszedł się na świecie już w ponad 50 milionach egzemplarzy. Przedstawia historię pewnej parafii w amerykańskim miasteczku, której pastor zachęca parafian do zadawania sobie pytania „Co by zrobił Jezus?” przed podjęciem każdej życiowej decyzji. To poszukiwanie Bożej woli w codziennym życiu prowadzi do wielu niespodziewanych konsekwencji.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7829-159-6
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dział I

W piątek rano pa­stor Hen­ryk Ma­xwell usiłował dokończyć swo­je ka­za­nie na nie­dziel­ne nabożeństwo. Ciągle jed­nak ktoś mu prze­ry­wał, był więc co­raz bar­dziej po­iry­to­wa­ny, gdyż pra­cy pra­wie nie uby­wało. Idąc na górę po którejś z ko­lei prze­rwie, zawołał do swo­jej żony:

— Ma­rio! Mam do cie­bie prośbę. Jeśli zno­wu ktoś te­raz przyj­dzie, po­wiedz po pro­stu, że je­stem bar­dzo zajęty i nie mogę zejść na dół… no chy­ba że będzie to coś bar­dzo ważnego.

— Do­brze, Hen­ry­ku. Ale ja i tak za­raz wy­chodzę. Będziesz więc w domu sam. — Du­chow­ny udał się na górę do swe­go ga­bi­ne­tu i za­mknął za sobą drzwi. Po paru mi­nu­tach usłyszał, jak żona wy­chodzi.

Z uczu­ciem ulgi usiadł więc zno­wu przy biur­ku i podjął prze­rwaną pracę. Jako myśl prze­wod­nią ka­za­nia wy­brał wer­set z 1 P 2,21: Do tego właśnie zo­sta­liście powołani! Bo i Chry­stus prze­cież za was cier­piał, dając wam wzór, jak postępować Jego śla­da­mi¹.

W pierw­szej części ka­za­nia za­ak­cen­to­wał ko­niecz­ność oso­bi­ste­go poświęce­nia, zwra­cając uwagę na fakt, że sam Chry­stus w swo­im życiu doświad­czał różno­ra­kich cier­pień, a na­wet poniósł męczeńską śmierć. Po­tem była mowa o życiu i na­uce Je­zu­sa. Wresz­cie – nastąpiła re­flek­sja na te­mat tego, co to zna­czy trwać w za­ufa­niu do Nie­go, gdy się już wstąpi na ścieżkę zba­wie­nia. Pa­stor właśnie miał pod­su­mo­wać swo­je roz­ważania we­zwa­niem do życia świa­do­me­go poświęceń, na wzór Zba­wi­cie­la. „Trzy stop­nie. Ja­kież one są?” – i już miał je wy­li­czyć w lo­gicz­nym porządku, kie­dy ciszę prze­rwał na­tar­czy­wy głos dzwon­ka.

Hen­ryk Ma­xwell zmarsz­czył brwi, ale nie ru­szył się zza biur­ka. Wkrótce dzwo­nek za­dzwo­nił po raz dru­gi. Wte­dy wstał i pod­szedł do okna. Na scho­dach stał mężczy­zna – młody, bar­dzo nędznie ubra­ny człowiek.

— Zno­wu żebrak — pomyślał pa­stor. — Trze­ba zejść na dół…

Kie­dy otwo­rzył drzwi i stanął oko w oko z przy­by­szem, na­stała chwi­la mil­cze­nia. W końcu człowiek o wyglądzie włóczęgi ode­zwał się:

— Pomyślałem so­bie, że może byłby pan w sta­nie pomóc mi zna­leźć jakąkol­wiek pracę.

— Przy­kro mi. Nie mam ta­kiej możliwości. Wszędzie pa­nu­je bez­ro­bo­cie — od­parł du­chow­ny i sięgnął do klam­ki, by za­mknąć drzwi.

— A może mógłby pan kogoś za­py­tać? Może miałbym szansę w warsz­ta­tach ko­le­jo­wych? — ciągnął młody człowiek, mnąc ner­wo­wo spłowiały ka­pe­lusz.

— To i tak nic nie da. Proszę mi wy­ba­czyć. Je­stem dziś bar­dzo zajęty. Mam na­dzieję, że jed­nak uda się panu coś zna­leźć. Sam nie mogę dać panu żad­ne­go zajęcia. W go­spo­dar­stwie mamy tyl­ko jed­ne­go ko­nia i krowę. Nie po­trze­bu­je­my więc ni­ko­go do po­mo­cy.

Hen­ryk Ma­xwell za­mknął drzwi i usłyszał od­da­lające się kro­ki nie­zna­jo­me­go. Gdy wra­cał do ga­bi­ne­tu, wi­dział przez okno w sie­ni, jak mężczy­zna po­wo­li człapie w dół uli­cy, ciągle międląc w ręku swój ka­pe­lusz. Przygnębio­ny, opusz­czo­ny, bez­dom­ny… Du­chow­ny za­wa­hał się na chwilę na ten wi­dok. Po chwi­li jed­nak wrócił do swo­je­go biur­ka i z wes­tchnie­niem wrócił do pra­cy.

Więcej przerw tego dnia nie było, kie­dy więc dwie go­dzi­ny później żona wróciła do domu, ka­za­nie było skończo­ne. Ze­brał i spiął luźne kart­ki, po czym położył je na Bi­blii przy­go­to­wa­nej już na po­ran­ne nie­dziel­ne nabożeństwo.

— Wiesz, Hen­ry­ku, dzi­siaj w przed­szko­lu wy­da­rzyło się coś dziw­ne­go — po­wie­działa żona w cza­sie obia­du. — Poszłam z panią Brown do sali, gdzie sie­działy dzie­ci po skończo­nej za­ba­wie. Na­gle uchy­liły się drzwi i wsunął się przez nie młody człowiek z brud­nym ka­pe­lu­szem w ręku. Nic nie mówiąc, usiadł przy drzwiach i tyl­ko pa­trzył na dzie­ci. Wyglądał na żebra­ka. Pa­nie Wren i Kyle trochę się wy­stra­szyły, ale on sie­dział całkiem spo­koj­nie, a po kil­ku mi­nu­tach wy­szedł.

— Może był zmęczo­ny i chciał choć przez chwilę gdzieś od­począć? Wy­da­je mi się, że ten sam człowiek był dzi­siaj także i tu­taj. Mówisz, że miał wygląd żebra­ka?

— O tak, był brud­ny i nędznie ubra­ny. Miał pew­nie nie więcej niż trzy­dzieści, może trzy­dzieści trzy lata.

— Ten sam człowiek — po­wie­dział pa­stor w zamyśle­niu.

— Czy skończyłeś już swo­je ka­za­nie, Hen­ry­ku? — spy­tała po chwi­li żona.

— Tak. Miałem bar­dzo pra­co­wi­ty ty­dzień. Dwa ka­za­nia kosz­tują mnie spo­ro wysiłku.

— Mam na­dzieję, że słucha­cze to do­ce­nią — od­parła żona z uśmie­chem. — O czym będziesz mówić?

— O naśla­do­wa­niu Chry­stu­sa. Po­wiem o tym, w jaki sposób należy podążać za Je­zu­sem, sta­wać się do Nie­go po­dob­nym, między in­ny­mi w po­sta­wie poświęce­nia.

— Je­stem pew­na, że to będzie do­bre ka­za­nie. Mam na­dzieję, że w nie­dzielę nie będzie padać. Ostat­nio mie­liśmy wie­le desz­czo­wych dni…

— Rze­czy­wiście. Na nabożeństwa nie przy­cho­dzi zbyt wie­lu lu­dzi. Te bu­rze… W taką po­godę mało komu chce się wy­cho­dzić do kościoła — wes­tchnął, myśląc o pra­cy, w którą wkładał tak wie­le ser­ca, gdy przy­go­to­wy­wał ka­za­nia. A tym­cza­sem lu­dzie wo­le­li sie­dzieć w do­mach.

*

Tym ra­zem nie­dziel­ny po­ra­nek w Ray­mond za­po­wia­dał się jako je­den z owych pięknych dni, które w końcu przy­chodzą po upo­rczy­wych ule­wach. Po­wie­trze było czy­ste i rześkie, a nie­bo ja­sne i bez­chmur­ne. Wyjątko­wo więc chy­ba każdy członek pa­ra­fii, którą kie­ro­wał Hen­ryk Ma­xwell, wy­bie­rał się dziś do kościoła. O go­dzi­nie je­denastej roz­poczęło się nabożeństwo. Bu­dy­nek wypełnił się wier­ny­mi, którzy byli chy­ba naj­le­piej ubra­ny­mi ludźmi w całym mieście.

Pa­ra­fia pro­wa­dzo­na przez pa­sto­ra Ma­xwel­la miała, jak mówio­no, naj­lepszą mu­zykę, jaką można mieć za pie­niądze. Tak więc w ten prze­piękny po­ra­nek było cu­dow­nie posłuchać hym­nu w wy­ko­na­niu kościel­ne­go kwar­te­tu. Pieśń, wy­ko­na­na w no­wo­cze­snej aranżacji, powiązana była z tym, o czym miało być ka­za­nie:

Chry­ste, wziąłem swój krzyż,

rzu­ciłem wszyst­ko, by iść za Tobą.

Przed sa­mym ka­za­niem so­pran odśpie­wał solo zna­ny hymn:

Pójdę tam, dokąd On mnie po­pro­wa­dzi,

pójdę szla­kiem przez Nie­go wy­ty­czo­nym.

Ra­che­la Win­slow pre­zen­to­wała się tego ran­ka prze­pięknie. Przez kościół prze­biegł szmer uzna­nia, kie­dy po­wstała, aby zaśpie­wać. Ko­bie­ta po­deszła do ka­zal­ni­cy wy­ko­na­nej z rzeźbio­ne­go dębu, która była mi­ster­nie zdo­bio­na mo­ty­wem krzyża umiesz­czo­ne­go pośród ko­ron­ko­wych esów-flo­resów. Jej głos zwy­kle wzbu­dzał na­wet więcej za­chwy­tu niż nie­zwykła uro­da, jaką była ob­da­rzo­na. Hen­ryk Ma­xwell spo­koj­nie usiadł, z wy­ra­zem za­do­wo­le­nia na twa­rzy. Śpiew Ra­che­li za­wsze od­gry­wał ważną rolę w trak­cie nabożeństwa. Szczególnie przed ka­za­niem miał on wiel­kie zna­cze­nie. Pa­stor wie­dział, że po­ru­szając ludz­kie ser­ca, na­da­je on wy­ra­zi­stości słowom, które za chwilę popłyną zza pul­pi­tu.

Lu­dzie zwy­kli ma­wiać, że ta­kie­go śpie­wu nie było w całej hi­sto­rii pa­ra­fii. Nie ule­ga wątpli­wości, że gdy­by nie było to nabożeństwo, sala roz­brzmiałaby grom­ki­mi owa­cja­mi. Ma­xwel­lo­wi zda­wało się na­wet, że po zakończo­nej pieśni tu i ówdzie słychać było po­je­dyn­cze okla­ski, co moc­no go za­sko­czyło. Kie­dy wstał i rozłożył kart­ki z ka­za­niem na otwar­tej Bi­blii, pomyślał so­bie, że było to jed­nak tyl­ko złudze­nie. Nic po­dob­ne­go nie mogło prze­cież mieć miej­sca w tak dys­tyn­go­wa­nej pa­ra­fii. W końcu więc, za­po­mi­nając o wszyst­kim, zaczął z zapałem głosić ka­za­nie.

Nikt nig­dy nie za­rzu­cał Ma­xwel­lo­wi, że jest nud­nym ka­zno­dzieją. Wręcz prze­ciw­nie, wie­lu na­wet miało mu za złe, że wzbu­dza zbyt sil­ne emo­cje, nie tyle treścią swych kazań, co ich formą. Ale większość pa­ra­fian lubiła jego styl. Świad­czył on o wyjątko­wości ich pa­sto­ra i sta­no­wił cechę wyróżniającą ich kościół, co było dla nich oczy­wi­stym po­wo­dem do dumy.

Pa­stor Ma­xwell lubił głosić ka­za­nia. Rzad­ko po­zwa­lał, aby ktoś go zastępował. W nie­dziel­ne po­ran­ki po­nad wszyst­ko pragnął zająć miej­sce za ka­zal­nicą. Po­tem, przez pół go­dzi­ny cie­szył się tym, iż na­ucza w koście­le pełnym lu­dzi, którzy go słuchają. Re­ak­cje słucha­czy miały dla nie­go wiel­kie zna­cze­nie. Nig­dy bo­wiem nie czuł się zbyt do­brze, gdy przy­cho­dziło mu prze­ma­wiać do małego gro­na osób. Po­go­da także miała na nie­go wpływ. Naj­le­piej prze­ma­wiało mu się przed wiel­kim au­dy­to­rium, ja­kie miał tego dnia i w taki właśnie prze­piękny po­ra­nek.

Pod­czas ka­za­nia z za­do­wo­le­niem spoglądał na swo­ich pa­ra­fian. To był naj­lep­szy kościół w mieście. Po­sia­dał naj­lep­szy chór. Człon­ko­wie pa­ra­fii sta­no­wi­li elitę społeczną, byli zamożni i wy­kształceni. W le­cie pa­stor jeździł na mie­sięczne wa­ka­cje za gra­nicę, a jego wpływ i sta­no­wi­sko jako pa­stora… Myśli bez­wied­nie prze­la­ty­wały przez głowę pa­stora Ma­xwel­la, spra­wiając, że od­czu­wał wiel­kie za­do­wo­le­nie. Głoszo­ne ka­za­nie również w jakiś sposób go podkręcało, tak iż jego sa­tys­fak­cja po­mnażała się co­raz bar­dziej.

Ka­za­nie było bar­dzo in­te­re­sujące. Gdy­by je wy­dru­ko­wa­no, z pew­nością zwróciłoby uwagę czy­tel­ników. Wygłoszo­ne z wiel­kim uczu­ciem, jed­nak bez zbędnej pom­pa­tycz­ności, zro­biło wrażenie na słucha­czach. Pa­stor Ma­xwell czuł tego ran­ka dumę ze swo­jej pa­ra­fii, a pa­ra­fia w pełni od­wza­jem­niała to uczu­cie, patrząc z po­dzi­wem na mądre­go, wrażli­we­go i pełnego zapału ka­zno­dzieję.

Na­gle tę do­sko­nałą har­mo­nię pomiędzy mówcą a słucha­cza­mi prze­rwała zdu­mie­wająca sce­na. Wywołała ona pośród ze­bra­nych trud­ny do opi­sa­nia wstrząs. Była tak nie­ocze­ki­wa­na, że nikt nie był w sta­nie jej prze­rwać.

Za­raz po ka­za­niu pa­stor za­mknął swoją wielką Bi­blię, a kwar­tet właśnie szy­ko­wał się do zaśpie­wa­nia ostat­niej zwrot­ki pieśni:

Wszyst­ko To­bie oddać pragnę

i dla Cie­bie tyl­ko żyć.

Na­gle jed­nak roz­legł się dźwięk męskie­go głosu do­chodzący z tyłu kościoła.

— Za­sta­na­wia mnie w tym wszyst­kim jed­na rzecz… — usłysze­li zszo­ko­wa­ni pa­ra­fia­nie.

Po­stać mężczy­zny wy­sunęła się z cie­nia. Za­nim kto­kol­wiek zdołał mu prze­szko­dzić, prze­szedł przez środ­kową nawę, stanął przed zgro­ma­dzo­ny­mi i powtórzył: — Za­sta­na­wia mnie w tym wszyst­kim jed­na rzecz… Od chwi­li kie­dy tu­taj wszedłem, czułem, że po­wi­nie­nem za­brać głos po ka­za­niu. Nie je­stem pi­ja­ny ani cho­ry psy­chicz­nie, nie mam też żad­nych złych za­miarów. Ale jeśli umrę, co niewątpli­wie do­ko­na się w ciągu kil­ku dni, chcę cie­szyć się z tego, że po­wie­działem swo­je w ta­kim właśnie miej­scu, przed ta­kim zgro­ma­dze­niem.

Hen­ryk Ma­xwell nie usiadł. Stał za am­boną, spoglądając na ob­ce­go przy­by­sza. Był to ten sam mężczy­zna, który przy­szedł do nie­go w piątek rano, ten sam brud­ny, ob­dar­ty, nędznie wyglądający człowiek. W ręku trzy­mał spłowiały ka­pe­lusz. Był nie­ogo­lo­ny, a jego włosy były w całko­wi­tym nieładzie. Z pew­nością nig­dy jesz­cze po­dob­ny człowiek nie odważył się przemówić do zgro­ma­dzo­nych w tym koście­le. Tak, wi­dy­wa­no ta­kich lu­dzi na uli­cy, wokół dwor­ca, ale nig­dy ni­ko­mu się nie śniło, że ktoś tego po­kro­ju znaj­dzie się tak bli­sko.

Mężczy­zna nie był agre­syw­ny i nie mówił ni­cze­go, co mogłoby ko­go­kol­wiek ob­ra­zić. Prze­ma­wiał ni­skim, ale wyraźnym głosem. Hen­ryk Ma­xwell onie­miały przyglądał się temu, co się dzie­je. Wy­da­wało mu się, że wi­dział już kie­dyś po­dobną sy­tu­ację, być może w jed­nym ze swo­ich snów.

Nikt z ze­bra­nych nie po­ru­szył się, aby po­wstrzy­mać in­tru­za. Lu­dzie byli zakłopo­ta­ni, nie wie­dzie­li, jak postąpić. Obcy więc ciągnął da­lej, tak jak­by nie przyszło mu na myśl, że ktoś może mu prze­rwać. Wyglądał tak, jak­by zupełnie nie zda­wał so­bie spra­wy z tego, jak nie­zwykłe było jego wystąpie­nie zakłócające zwykły bieg nabożeństwa.

W cza­sie tego nie­co­dzien­ne­go przemówie­nia Hen­ryk Ma­xwell po­bladł i po­smut­niał. Ale na­wet nie sta­rał się prze­szko­dzić, lu­dzie zaś sie­dzie­li w głuchym mil­cze­niu. Twarz Ra­che­li również po­bladła. Jej oczy upo­rczy­wie wpa­try­wały się w po­stać mężczy­zny w za­ku­rzo­nym i znisz­czo­nym ubra­niu, z wypłowiałym ka­pe­lu­szem w dłoni. Była bar­dzo przejęta.

— Nie je­stem zwy­czaj­nym żebra­kiem. Cho­ciaż prawdę mówiąc, Je­zus nig­dy nie mówił, że je­den ro­dzaj żebra­ka w większym stop­niu zasługu­je na zba­wie­nie niż dru­gi… Zga­dza­cie się ze mną? — Po­sta­wił to py­ta­nie w taki sposób, jak­by pro­wa­dził właśnie lekcję bi­blijną. Prze­rwał na chwilę i boleśnie za­kasz­lał. Po­tem ciągnął da­lej: — Z za­wo­du je­stem dru­ka­rzem. Stra­ciłem pracę dzie­sięć mie­sięcy temu. Nowe ma­szy­ny dru­kar­skie to nie­zwykłe wy­na­laz­ki, ale znam sześciu lu­dzi, którzy ode­bra­li so­bie życie w ciągu tego roku, właśnie z po­wo­du tych ma­szyn. Wiem, że nie ma sen­su potępiać właści­cie­li ga­zet, że chcą być no­wo­cześni. Ale ja­kie to ma kon­se­kwen­cje dla mnie? Wy­uczyłem się tyl­ko jed­ne­go rze­miosła i ni­cze­go więcej nie umiem robić. Prze­szedłem cały kraj, próbując zna­leźć jakąkol­wiek pracę. Ta­kich jak ja jest wie­lu. Nie chcę się skarżyć. Stwier­dzam fak­ty. Za­sta­na­wia mnie tyl­ko jed­na rzecz. Czy to, co wy na­zy­wa­cie naśla­do­wa­niem Chry­stu­sa, jest tym sa­mym, cze­go On na­uczał? Co Je­zus miał na myśli, mówiąc „Pójdź za mną?” — mężczy­zna spoj­rzał w kie­run­ku am­bo­ny. — Ka­zno­dzie­ja po­wie­dział, że uczeń Je­zusa po­wi­nien iść Jego śla­da­mi. Po­wi­nien żyć w posłuszeństwie, wie­rze, miłości i naśla­do­wa­niu Chry­stu­sa. Ale nie słyszałem, aby du­chow­ny po­wie­dział, czym tak na­prawdę jest naśla­do­wa­nie Zba­wi­cie­la. Co te słowa znaczą dzi­siaj? Co znaczą dla tych, którzy na­zy­wają sie­bie chrześci­ja­na­mi? Przez trzy dni włóczyłem się po mieście, szu­kając pra­cy. W ciągu całego tego cza­su nie usłyszałem ani pół słowa współczu­cia czy po­cie­chy. Je­dy­nie wasz pa­stor wspo­mniał, że życzy mi zna­lezienia pra­cy. Przy­pusz­czam, że je­steście już zmęcze­ni za­wo­do­wy­mi żebra­kami, którzy wyłudzają od was pie­niądze, sko­ro nie zaj­mu­je­cie się ludźmi ta­ki­mi jak ja. Ni­ko­go nie oskarżam. Wiem, że nie możecie wszy­scy te­raz zająć się szu­ka­niem pra­cy dla bez­ro­bot­nych. Nie mam za­mia­ru zwra­cać się do was z taką prośbą. Chciałem tyl­ko po­wie­dzieć, że nie wiem, co ma­cie na myśli, mówiąc, że naśla­du­je­cie Chry­stu­sa. Czy sądzi­cie, że na­prawdę cier­pi­cie, za­pie­ra­cie się sie­bie sa­mych i sta­ra­cie się oca­lić zgu­bioną, cier­piącą ludz­kość, tak jak to czy­nił Chry­stus? Co to zna­czy? Każdego dnia oglądam ciem­ne stro­ny życia. O ile mi wia­do­mo, w na­szym mieście jest pięciu­set lu­dzi ta­kich jak ja. Większość ma ro­dzi­ny. Moja żona umarła czte­ry mie­siące temu. Cieszę się, że nie ma już tych zmar­twień. Moja córecz­ka jest u jed­ne­go z dru­ka­rzy. Ma tam po­zo­stać, dopóki nie znajdę pra­cy. Gdy widzę tylu chrześci­jan żyjących w prze­py­chu i śpie­wających

Chry­ste, wziąłem swój krzyż,

rzu­ciłem wszyst­ko, by iść za Tobą,

nic z tego nie ro­zu­miem. Pamiętam to, co działo się w No­wym Jor­ku, kie­dy moja żona umie­rając tam, ostat­kiem sił pro­siła Boga, aby za­brał do sie­bie również naszą małą córeczkę. Tak, wiem, że nie da­cie rady ura­to­wać tych wszyst­kich, którzy umie­rają z głodu. Ale w ta­kim ra­zie, co to w ogóle zna­czy „naśla­do­wać Chry­stu­sa”? Wiem, że chrześci­ja­nie po­sia­dają wie­le miesz­kań, które wy­naj­mują naj­uboższym. Właści­cie­lem ka­mie­ni­cy, w której zmarła moja żona, był człowiek chodzący co ty­dzień do kościoła. Za­sta­na­wiam się, czy i w jego przy­pad­ku można mówić o naśla­do­waniu Chry­stu­sa… Tam­te­go wie­czo­ra słyszałem, jak lu­dzie śpie­wa­li w koście­le pod­czas nabożeństwa:

Wszyst­ko To­bie oddać pragnę

i dla Cie­bie tyl­ko żyć.

Chcę Cię Jezu ko­chać wier­nie,

dziec­kiem Two­im za­wsze być.

Siedząc na scho­dach, roz­myślałem, jak oni ro­zu­mie­li te słowa. Mam wrażenie, że na świe­cie jest wie­le zła, które nig­dy by się nie wy­da­rzyło, gdy­by lu­dzie chcie­li żyć zgod­nie z tym, co śpie­wają w kościołach. Nie mogę tego pojąć. Ale co by zro­bił Je­zus? Czy na­prawdę podążacie za Nim? Lu­dzie w kościołach, ta­kich jak ten, są pięknie ubra­ni, mają wspa­niałe domy, a la­tem jeżdżą na wcza­sy. Tym­cza­sem po sąsiedz­ku, w nędznych no­rach żyją tysiące lu­dzi, którzy żebrzą po uli­cach o pracę i na­wet nie po­tra­fią so­bie wy­obra­zić po­sia­da­nia cze­goś ta­kie­go jak for­te­pian czy ob­raz. Z każdym dniem co­raz bar­dziej pogrążają się w ubóstwie, pijaństwie i grze­chu.

Na­gle mężczy­zna za­to­czył się w stronę stojącego obok sto­li­ka, na którym oparł się brudną dłonią. Ka­pe­lusz upadł na podłogę. Przez kościół prze­biegł szmer. Dok­tor West wy­chy­lił się z ławki, ale mil­cze­nia nie prze­rwał żaden głos, żaden za­uważalny gest. Mężczy­zna prze­tarł oczy, a po­tem nie­spo­dzie­wa­nie upadł na zie­mię wzdłuż nawy.

Hen­ryk Ma­xwell ogłosił ko­niec nabożeństwa. Zbiegł po scho­dach am­bo­ny i ukląkł przy leżącym mężczyźnie, za­nim kto­kol­wiek się ru­szył. Wte­dy lu­dzie szyb­ko opuścili ławki. Dok­tor West oświad­czył, że mężczy­zna żyje. Ze­mdlał tyl­ko. „Cho­ro­ba ser­ca” — mruknął le­karz, po­ma­gając za­nieść go do ga­bi­ne­tu pa­sto­ra.

Hen­ryk Ma­xwell i gru­pa pa­ra­fian po­zo­sta­li przez pe­wien czas w ga­bi­ne­cie. Mężczy­zna leżał na ka­na­pie, ciężko od­dy­chając. Pa­stor po­sta­no­wił za­brać go do swo­je­go domu. Ra­che­la Win­slow ode­zwała się:

— Mat­ka nie ma w tej chwi­li gości. Mo­gli­byśmy się nim za­opie­ko­wać. — Była dziw­nie po­de­ner­wo­wa­na, ale nikt tego nie za­uważył. Wszy­scy byli po­ru­sze­ni tym nie­co­dzien­nym zda­rze­niem, najdziw­niejszym chy­ba w hi­sto­rii pa­ra­fii. Pa­stor zde­cy­do­wał, że sam za­opie­ku­je się mężczyzną. Ta de­cy­zja miała raz na za­wsze zaważyć na jego później­szej de­fi­ni­cji chrześcijaństwa.

Przez cały ty­dzień lu­dzie o ni­czym in­nym nie mówili. Sądzo­no, że mężczy­zna załamał się ner­wo­wo. W cza­sie swo­jej prze­mo­wy znaj­do­wał się w sta­nie psy­cho­zy wywołanej pro­ble­ma­mi życio­wy­mi i nie miał świa­do­mości, gdzie się znaj­du­je.

Trze­cie­go dnia po prze­nie­sie­niu cho­re­go do domu pa­sto­ra jego stan wyraźnie się po­gor­szył. Le­karz stwier­dził, że nie wi­dzi szans na wy­zdro­wie­nie. W nie­dzielę rano mężczy­zna ocknął się i za­py­tał, czy jego dziec­ko przy­je­chało.

— Będzie za niedługo — mówił Hen­ryk Ma­xwell.

Na jego twa­rzy widać było ślady przemęcze­nia. Nie­mal całe noce spędzał te­raz przy łóżku cho­re­go. Po dziew­czynkę posłano na­tych­miast, kie­dy pa­stor od­szu­kał jej ad­res w li­stach zna­le­zio­nych w kie­sze­niach mężczy­zny.

— Nie zdążę jej zo­ba­czyć… — szepnął mężczy­zna. Po­tem z tru­dem wy­krztu­sił słowa: — Był pan dla mnie do­bry, pa­sto­rze. Chy­ba właśnie tak postąpiłby Je­zus.

Po chwi­li ode­zwał się głos le­ka­rza:

— Umarł.

*

Ko­lej­ny nie­dziel­ny po­ra­nek był bar­dzo po­dob­ny do tego przed ty­go­dniem. Hen­ryk Ma­xwell stanął za ka­zal­nicą wo­bec naj­licz­niej­sze­go gro­na słucha­czy, ja­kie kie­dy­kol­wiek zgro­ma­dziło się w tym koście­le. W ciągu ostat­nich dni stra­cił na wa­dze i wyglądał bar­dzo mi­zer­nie, jak po długiej cho­ro­bie. Jego żona zo­stała w domu z małą dziew­czynką, która przy­je­chała ran­nym pociągiem go­dzinę po śmier­ci ojca.

Nikt nie pamiętał, aby pa­stor wygłaszał swe po­ran­ne ka­za­nie bez ręko­pi­su. Zda­rzało się to cza­sem na początku jego służby, ale już od daw­na skru­pu­lat­nie pisał każde słowo ho­mi­lii, które miało zo­stać po­wie­dzia­ne. Swoją wie­czorną kon­fe­rencję najczęściej także opra­co­wy­wał w taki właśnie sposób.

To ka­za­nie, wygłoszo­ne bez no­ta­tek, nie sta­no­wiło ora­tor­skie­go po­pi­su i z pew­nością nie można było o nim po­wie­dzieć, że robi wrażenie. Widać było, że pa­stor nie jest pew­ny sie­bie. Wyraźnie miał do wy­po­wie­dze­nia jakąś ważną myśl, ale nie pa­so­wała ona do te­ma­tu ka­za­nia. Pod ko­niec jed­nak ze­brał się na od­wagę, której tak bar­dzo bra­ko­wało mu na początku. Za­mknął Bi­blię i stając obok am­bo­ny, spoj­rzał na pa­ra­fian i zaczął mówić o tym, co wy­da­rzyło się w ubiegłym ty­go­dniu.

— Brat nasz — słowa te jakoś dziw­nie za­brzmiały w ustach Hen­ry­ka Ma­xwel­la — umarł dziś rano. Nie zdążyłem jesz­cze po­znać hi­sto­rii jego życia. Jego sio­stra miesz­ka w Chi­ca­go. Na­pi­sałem do niej, ale jesz­cze nie otrzy­małem od­po­wie­dzi. Jego mała córecz­ka jest u nas i po­zo­sta­nie z nami jesz­cze przez jakiś czas.

Za­milkł na chwilę i przyj­rzał się słucha­czom. Zda­wało mu się, że jesz­cze nig­dy nie wi­dział wokół sie­bie tylu poważnych twa­rzy. Trud­no mu było mówić o swych doświad­cze­niach i o tym, co te­raz prze­cho­dził. Ale wi­dział, że jego uczu­cia w pew­nym stop­niu udzie­liły się słucha­czom, więc utwier­dził się w za­mia­rze, by otwo­rzyć przed nimi swe ser­ce. Mówił więc da­lej.

— Wy­da­rze­nie, które miało miej­sce po­przed­niej nie­dzie­li, było dla mnie wiel­kim przeżyciem. Nie je­stem w sta­nie ukryć przed wami ani przed sa­mym sobą, że słowa ob­ce­go przy­by­sza, a także jego śmierć w moim domu, zmu­siły mnie do po­sta­wie­nia pew­ne­go ważnego py­ta­nia. To py­ta­nie nig­dy przed­tem nie za­brzmiało we mnie tak in­ten­syw­nie. Co to zna­czy naśla­do­wać Chry­stu­sa? Co to zna­czy? Nie je­stem jesz­cze w sta­nie wy­ra­zić słów potępie­nia wo­bec obojętności, z jaką po­trak­to­wa­no tego człowie­ka. Mu­siałbym zresztą potępić również sa­me­go sie­bie. Ja­kież to chrześcijaństwo?! Czy naszą po­stawę można w ogóle na­zwać chrześcijaństwem? To, jak trak­tu­je­my lu­dzi, ja­kich re­pre­zen­to­wał tam­ten mężczy­zna, czy to zasługu­je na mia­no chrześcijaństwa? To, co po­wie­dział ów człowiek, jest tak boleśnie praw­dzi­we, że mu­si­my zna­leźć od­po­wiedź na py­ta­nie: czym jest praw­dzi­we naśla­do­wanie Chry­stu­sa? Tam­tej nie­dzie­li rzu­co­no na­sze­mu kościołowi wy­zwa­nie. Tak to czuję. To jest wy­zwa­nie! I te­raz nad­szedł czas, aby na nie od­po­wiedzieć. Trze­ba za­tem usta­lić plan działania…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: