Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Jutra może nie być - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
20 kwietnia 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Jutra może nie być - ebook

Czy miłość może być zła? Czy niektórzy ludzie spotykają się za późno, a inni za wcześnie? Czy możliwe jest, by prawdziwe uczucie trwało wbrew wszystkiemu? Czy wybaczy ono każde potknięcie? Kinga jest zdolna zarówno do miłości, jak i nienawiści, do tego aby zadać ból i odejść, toteż powyższe pytania wpływają na losy wszystkich, z którymi się wiąże. To historia o wielkiej miłości odnalezionej po latach, o wielkich namiętnościach i wielkich oczekiwaniach. O stracie, cierpieniu i poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi. "Jutra może nie być" to opowieść o sile współczesnych kobiet i odwadze w dążeniu do realizacji własnych pragnień.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8075-109-5
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

NAWET JEŚLI NIEBO KŁAMIE, MYŚLĘ: MOŻE TAK MA BYĆ…

Zawsze twierdziłem, że gdy się prawdziwie kogoś kocha, wierność nie jest żadną zasługą.

Giovanni Giacomo Casanova

Wrzesień jest dla mnie najpiękniejszym miesiącem w roku. Po długich, upalnych dniach, następują chłodne i rześkie noce. Liście przybierają rdzawych kolorów. Króluje czerwień i złoto, które rozsypuje lśniące drobinki po całym otaczającym świecie. Słońce coraz częściej chowa się za chmury; na żółto-brązowej trawie kładą się długie, zimne cienie. Jagody w tym roku są małe i pomarszczone przez letnie słońce. Mimo to biorę kilka owoców do ust i rozkoszuję się ich smakiem. Zostawiają na języku miłe wspomnienie lata. Otwieram okno i spoglądam na otaczający świat. Rozkoszuję się tą chwilą. Zerkam na zegarek. Mam niecałą godzinę do wyjścia.

Wczoraj były moje urodziny – trzydzieste. Trzydzieści to już nie to samo co dwadzieścia parę. Trzydzieści brzmi dumnie, dojrzale, a może to po prostu tylko okrągła rocznica, nic więcej? Kiedyś myślałam, że każda okrągła rocznica wiąże się z jakimś przełomem w życiu. Może faktycznie tak jest? U mnie w życiu w przeciągu ostatniego roku dużo się wydarzyło. Pogubiłam się. Wszystko poszło nie w tym kierunku, co trzeba. A może we właściwym kierunku? Każde kolejne doświadczenie uczy nas czegoś nowego. A życie? Cóż, życie nie zawsze jest takie, jakbyśmy chcieli, by było. Czasami komplikujemy je sobie na własne życzenie, a czasami ono samo stawia nas przed takim czy innym wyborem.

Przed wyjściem z domu spoglądam w lusterko, by sprawdzić, czy wszystko w porządku z makijażem. Widzę całkiem ładną kobietę, z długimi, kręconymi włosami, króciutką grzywką i zielonymi oczami. Niestety, czas biegnie, coraz szybciej zostawiając po sobie pamiątki. Drobne zmarszczki bezlitośnie zbierają się w kącikach oczu i ust. Pociągam policzki różem, po czym pospiesznie wychodzę z domu. Zbiegam po schodach i pędzę w kierunku centrum. Wydawać by się mogło, że miałam dużo czasu w zapasie, jednak jakoś mi uciekł.

Nie lubię gabinetów, przerażają mnie, czy to lekarskie, dyrektorskie, czy dentystyczne. W gabinetach wiadomo, że jedna osoba jest górą i od niej wszystko zależy, a druga petentem, klientem, pacjentem. Właśnie siedzę w takim pomieszczeniu na skórzanej kozetce i czuję, jak ciarki przebiegają mi po plecach. Pierwszy raz jestem u psychologa i jakoś nie jestem przekonana, czy dobrze zrobiłam, przychodząc tutaj. Kobieta naprzeciwko mnie uśmiecha się ciepło i zachęca do zwierzeń. Co ja mogę jej powiedzieć? Że przyszłam do niej, bo w moim związku coś poważnie szwankuje? Bo zachciało mi się romansów? Uśmiecham się pod nosem i zaczynam opowiadać.

– Wszystko zaczęło się od jednego maila, który wysłałam do dawnego znajomego… – zamyśliłam się przez chwilę. – Wtedy po raz pierwszy serce zakołatało mi szybciej do innego mężczyzny. Maile przybrały na częstotliwości, pojawiła się fascynacja tym drugim. Najgorsze jest to, że jestem w stałym związku od siedmiu lat. W związku, w którym nie czuję się do końca spełniona. Za trzy miesiące wychodzę za mąż. Rozumie pani, suknia, torty, zaproszenia i te sprawy. Powinnam być szczęśliwa a nie jestem. Nie kocham narzeczonego, a bynajmniej tak mi się wydaje.

Przerwałam. Jaki to ma sens? Ilu pacjentów dziennie przyjmuje ta kobieta? Udaje, że przez opłaconą godzinę zajmuje się ich problemami, coś notuje w swoim kajecie, a potem zapomina. Kończy pracę, wyrzuca wszystko z pamięci i żyje własnym życiem. Taksuję ją wzrokiem. Niebrzydka pyzata buzia, ładna cera, blisko osadzone, duże, szare oczy, przyjemny wyraz twarzy. Skoro już zaczęłam, to może dokończę swoją opowieść? Zawsze łatwiej otworzyć się przed nieznaną osobą i jej opowiedzieć swoją historię.

– Na czym skończyłam? Od kilku lat w moim związku rutyna, nuda, seks raz w tygodniu, w niedzielę, zaraz po pobudce. Wszystko jest takie zimne, oschłe, nie takie, jak powinno być. Nie ma bliskości, pożądania… Żyjemy w osobnych światach. Rozmowa – brak.

– Jeżeli na jakiejkolwiek płaszczyźnie odczuwa pani braki w związku; czy to brak przyjaźni, zrozumienia, rozmowy, seksu; jeśli czuje się pani niespełniona, to nie można myśleć, że wszystko jakoś fajnie się ułoży, bo się nie ułoży. Ma pani wybór: albo trzeba się z tym pogodzić, albo naprawić, albo zrezygnować ze związku. Jeśli chcą państwo ratować ten związek, powinniście spróbować rozwiązać nawarstwiające się problemy i szczerze ze sobą porozmawiać. Spokojnie, bez pyskówek. Jeśli nie będzie porozumienia, to lepiej zakończyć wszystko i ładnie wokół siebie posprzątać. Jeśli pozostawi pani wszystko tak, jak jest, będzie pani coraz bardziej rozgoryczona i sfrustrowana. Przyjdzie taki dzień, że wszystko w końcu wyskoczy gdzieś z dna duszy i zaleje pani swoimi żalami partnera i wszystkich dookoła. Trzeba to zrobić jak najszybciej, nie można odwlekać takich spraw w nieskończoność, bo im dłużej będzie pani czekała, tym bardziej będzie w pani to rosło jak wrzód, który wcześniej czy później pęknie i zaleje wszystko ropą.

Spojrzała na mnie dobrodusznie, pociągnęła łyk kawy i kontynuowała: – W związku z takim stażem musi być oprócz partnerstwa, szacunku i bezpieczeństwa wciąż podsycana wzajemna fascynacja. Musi być romans.

Uśmiałam się w duchu na te słowa. W moim związku jest taki romans, że po prostu w zamrażarce jest cieplej.

– Czuje się pani samotna?

– Tak – odparłam szczerze. – Niby razem, a osobno. Czuję pustkę gdzieś w głębi serca. Tonę w morzu żalu, gniewu i przemilczeń. Ale do kogo ja mam pretensje? Jeśli jest mi źle, powinnam spakować manatki i odejść. Żyć swoim własnym życiem, a jemu pozwolić wieść jego życie.

– Jak długo zamierza się pani godzić na samotność we dwoje, skoro pani to nie odpowiada? Jest pani w tym związku tylko dlatego, że boi się pani samotności? A może lubi pani stać w miejscu, bo tak wygodniej?

Zadawała pytania tak szybko, tak zdecydowanie, że zaczęło mi się kręcić w głowie. Czułam się tak, jakbym dostała obuchem. Coś powoli zaczęło do mnie docierać. Budziłam się z letargu. Otwierałam zaspane oczy. Moja dusza krzyczała.

– To pani oddalanie się od partnera nie jest kaprysem, tylko wynikiem głębokiego zawodu, długotrwałej frustracji, która przeszła w końcu w obojętność.

– Gdyby to wszystko było takie łatwe, gdybym umiała powiedzieć „do widzenia”… Najgorsze jest to, że tyle razem przeżyliśmy pięknych chwil. Jestem zaręczona, za kilka miesięcy ślub… A ja? Ja się zakochałam w innym. Bynajmniej tak mi się wydaje. A może ten drugi ma wypełnić pustkę, jaką odczuwam w związku z narzeczonym?

– Wie pani, co powiadają Francuzi? Że z każdym wypowiedzianym „do widzenia” trochę umieramy. A kiedy się mówi „żegnaj”, to już na zawsze. Ale jeśli jest szansa, żeby uratować siebie, zacząć nowe życie, trzeba spróbować, nawet gdyby miało to się skończyć odwołaniem ślubu. Może ten drugi mężczyzna pojawił się w pani życiu w odpowiednim momencie. Fascynacja nim pokazała pani, że tak naprawdę nie jest pani szczęśliwa w obecnym związku.

Miałam ochotę do niej podejść i ją uściskać. Ktoś mi uświadomił, że za rozpad związku nie odpowiadam jedynie ja. Wina zawsze leży pośrodku. Zauroczyłam się innym – może nie tak to powinno wyglądać, może powinnam odejść wcześniej, może zabrakło mi odwagi. Teraz jednak wiem, że wszystko musiało się wydarzyć po to, żebym uświadomiła sobie, że w moim związku nie jest dobrze.

– Rozstania są bolesne, szczególnie dla kobiet. Są ich osobistą klęską. Kobiety całą rozpacz i ból zwracają przeciwko sobie, nawet jeśli zawinił partner. Proszę mi jednak wierzyć, wszystko da się przeżyć. Człowiek jest silną istotą. Moja koleżanka mówi, że stworzoną do bólu. Taka decyzja jest jednak poważna, wiąże się z wieloma konsekwencjami. Musi pani przemyśleć wszystkie za i przeciw.

– A co pani zrobiłaby na moim miejscu? – zapytałam, chociaż wątpiłam, czy mi odpowie. Psycholodzy, terapeuci, oni umieją tylko odwracać kota ogonem lub pięknie słuchać, odpowiadając milczeniem.

– Przespałabym się z tym.

Spodobała mi się ta rada. Nie można podjąć tak poważnej decyzji z dnia na dzień. Trzeba to przespać. Zachłysnęłam się powietrzem, po czym delikatnie wypuściłam je z płuc.

Śmiertelna kula trafiła go prosto w serce. Osunął się na zimną posadzkę. Trwał chwilę bez ruchu. Blady, bez życia. A potem jakby i on zrozumiał. Zdał sobie sprawę, że tak naprawdę robię mu przysługę. Nie było wielkich awantur, wyzwisk, choć był wielki ból, a może raczej jego urażona męska duma. Rozstaliśmy się cicho, niemal szepcząc do siebie. Tak jakbyśmy nie mieli sobie nic do powiedzenia. Wydało mi się, że Darek trwał przy mnie z przyzwyczajenia, z jakiegoś głupiego obowiązku. A może było mu tak wygodnie. Przez ostatnie dwa lata kochaliśmy się, ale chyba bardziej nienawidziliśmy. Oboje czuliśmy, że wszystko zmierza w niewłaściwym kierunku, ale chcieliśmy się z tym jakoś uporać. Przyjęłam oświadczyny, gdyż sądziłam, że tak być powinno. Nie z wielkiej miłości, ale dlatego, że skoro jesteśmy już razem tyle czasu, to powinniśmy postawić kolejny krok. Naciskały obie nasze rodziny. Przecież wszyscy dookoła już się pobrali, a my? My tak trwaliśmy ze sobą dla samego trwania i popadaliśmy w coraz większe przygnębienie. Rozwiązaniem miał być ślub. Ślub wśród wzajemnych żali i pretensji. Wspaniale…

Byliśmy sobą zmęczeni. Upaprani w rzygowinach obojętności. Po kłótniach nawet nie chciało nam się godzić. Te chwile milczenia, te ciche dni były dla nas upragnionym wypoczynkiem. Smutne. Dopiero teraz zaczęłam dostrzegać, jakie to wszystko było smutne i żałosne. Nigdy nie zaprzeczę, że go kochałam, bo kochałam go bardzo. Czasami jednak ktoś jest dla nas jednocześnie wielkim wybawieniem i kulą u nogi.

Mamy wybór: możemy zostać lub odejść. Każde wyjście pociąga za sobą cały szereg konsekwencji. Nawet jeśli odejdziemy, do końca nie będzie wiadomo, czy wybór był słuszny. Jeśli zostaniemy, możemy zatracić się w cierpiętnictwie. Dwie osoby, dwa różne spojrzenia na świat, dwa odmienne zdania, dwa podejścia do tego samego tematu.

Nie było mi łatwo. Ale może trochę łatwiej niż innym w podobnej sytuacji. Odnowiłam znajomość z M. Oślepiła mnie żądza i namiętność. Może zaczęłam sobie za dużo wyobrażać? Może uwierzyłam w kolejną miłość? W siłę miłości?

Musiałam odejść od Darka, sama uporać się z wyrzutami sumienia. Czułam się tak, jakbym go przejechała autem. Czy mogłam dopuścić do tego, żeby ranny wykrwawił się na skraju drogi? Jednocześnie nie mogłam do niego wrócić. Musiałam się od niego uwolnić, choćby po to, aby samej przetrwać.

To rozstanie było mi potrzebne. Uświadomiło mi pewne oczywiste sprawy. Oboje źle się do tego zabraliśmy. Ja od początku dawałam zbyt dużo, mimo iż on o to wcale nie prosił. Serwowałam obiadki z dwóch dań i desery, prałam, prasowałam. On brał. Skoro wszystko miał podane na tacy, czemu miał nie korzystać? Po pewnym czasie uznał, że mu się to wszystko należy. Robiłam z siebie cierpiętnicę, bo wcale nie chciało mi się mu usługiwać. Użalałam się nad sobą, zamiast z nim porozmawiać. Uzależniłam swoje szczęście od jego zadowolenia.

Jak miał mnie kochać, skoro ja siebie nie kochałam? Poza tym stało się ze mną to samo, co z tymi wszystkimi kobietami, które twierdzą: „Nieważne, czy bił, pił, ważne, by był”. On, co prawda, nie pił, ale zdałam sobie sprawę, że tkwię w związku bez przyszłości. Darkowi po prostu się nie chciało o mnie zabiegać. A najgorsze, że mi po pewnym czasie też się odechciało. Jak się chce chociaż troszeczkę, ociupinkę, wtedy jest jeszcze nadzieja. Ale gdy umiera chęć, rodzi się obojętność. A obojętność w związku jest największą zbrodnią, bo kiedy pojawia się złość, gniew czy nawet nienawiść, to ten związek jeszcze dycha. Natomiast z obojętnością nadchodzi koniec. Ze wszystkich uczuć to właśnie obojętność zabija najbardziej. Jest gorsza od tego pieprzonego bólu. Zabija na raty. Spala. Wierci dziurę na otwartym sercu. Pozwala się wykrwawić.

Nasz związek zalewała nuda. On przestał się starać, od kiedy uznał, że jestem jego i nie odejdę. Ja przestałam zabiegać o jego względy, bo byłam rozgoryczona jego brakiem starań. A trzeba było wyjść z domu i nie wrócić na noc albo wyjechać z koleżankami na tydzień i dobrze się bawić. Wzbudzać jego zazdrość, prowadzić swoje życie. Najgorsze, co kobieta może zrobić, to uwiesić się męskiej nogawki i trwać, uczepiona tego kawałka szmaty, czekając na cud. Cudów nie ma.

Za każdym razem wierzyłam, że coś się zmieni. Największą frustrację budziło w nas to, że po czterech latach starań nie doczekaliśmy się dzieci. Robiliśmy dziesiątki badań i za każdym razem okazywało się, że wszystko jest z nami w porządku. Co miesiąc kupowałam testy owulacyjne i w wyznaczonych dniach uprawialiśmy seks. Nie można było tego jednak nazwać kochaniem się, tylko kopulacją, która miała doprowadzić do poczęcia. Bez miłości, namiętności. Wsunięcie, kilka ruchów. On już marzył, żeby wrócić do pracy, ja tępo patrzyłam się w sufit, odliczając minuty do końca. Po stosunku czułam się rozbita. A trzeba było iść na żywioł, zaufać losowi. Co będzie, to będzie!

Liczyłam dni do spodziewanej miesiączki. Jeden dzień opóźnienia i już wyciągałam z szuflady kolejny test ciążowy i biegłam do łazienki. Wiedziałam z góry, jaki będzie wynik, wiedziałam, że nie pokaże się upragniona druga kreska, która świadczyłaby o poczęciu, ale żyłam właśnie dla tych kilku chwil oczekiwania w toalecie, dla złudzeń.

Co miesiąc ten sam rytuał. Po kilku dniach od stosunku włączałam komputer i w wyszukiwarce wpisywałam „pierwsze objawy ciąży”. Znałam już je na pamięć i daremnie szukałam ich u siebie.

Serce pękało mi z żalu, kiedy dowiadywałam się o kolejnych ciążach koleżanek, kuzynek, szwagierek. Tak, byłam zazdrosna. Czy nie miałam do tego prawa? Nie potrafiłam pojąć tego wszystkiego, po tysiąckroć umierałam z rozpaczy. Dla mnie każdy najmniejszy objaw świadczył o ciąży. Potrafiłam wmówić sobie wszystko – od bolących piersi przez ospałość, zmęczenie aż po nudności.

Żyłam z mężczyzną tylko dlatego, że dzięki niemu mogłabym mieć upragnione dziecko, na które przelałabym swoją niespełnioną miłość. Kiedyś było inaczej…

Darka poznałam w księgarni, zabrakło mi pieniędzy na książkę, którą bardzo chciałam kupić. Stał za mną w kolejce do kasy, bez namysłu wyjął portfel i zapłacił.

Zaczarował mnie od pierwszego wejrzenia. Smażył mi naleśniki i przynosił bukiety z urwanych w parku stokrotek, przyozdobione liśćmi.ETAP PIERWSZY: NIENASYCENIE

Siedziałam koło Darka w ostatnim rzędzie w ciemnej sali kinowej, co raz zerkając kątem oka na jego profil. Był taki skupiony, taki poważny, a przy tym nieziemsko przystojny. Zaimponował mi wybranym filmem: Spragnieni miłości. Sam tytuł odstrasza facetów, jego widocznie nie. Może chciał mi pokazać, że jest niezwykłym facetem w zwyczajnym świecie.

Film był znakomity. Wong Karwai mistrzowsko pokazał przejmującą historię zakochanych ludzi, oddał melancholijny klimat i ukazał niezłomność pięknego uczucia. Muzyka, która płynęła z głośników, też była wyśmienita, wszechobecne tango i kantońskie przeboje lat sześćdziesiątych. Kolory były nasycone, ostre, raziły w oczy i ta czerwień, która niemal wypływała na widza z ekranu jak krew, gęsta, gorąca, taka, co krąży szybciej w żyłach, kiedy kochamy…

Nasza miłość wtedy jeszcze wrzała, kipiała od tumultu emocji. Była pełna nieznanych doznań, namiętności i seksu. Seksu przede wszystkim. To było raczej preludium miłości, bosko wygrywane wraz z każdym połączeniem naszych ciał. Odkrywaliśmy nowe zakamarki swoich ciał i dusz. Rozmawialiśmy jeszcze wtedy dużo. Pragnęliśmy się poznać i dowiedzieć o sobie jak najwięcej. Byliśmy tacy nienasyceni.ETAP DRUGI: PYSZNY DESER

Czerwcowy wieczór. Jemy ciepłe bułeczki z jabłkiem i cynamonem. Rozpływają się w ustach, są takie mięciutkie, przepyszne, pachnące. Uwielbiam cynamon. Szarlotka mojej mamy ma zawsze mnóstwo cynamonu. Trzymamy się za ręce. Przechodzimy obok stolików, które latem są zawsze wystawione na zewnątrz przed knajpki. Jest gwarno. Ludzie piją zimne piwo w oszronionych kuflach. Pary się całują. Jakaś samotna, piękna dziewczyna je lody.

Darek objął mnie, scałował z moich ust resztki jabłka.

– Lubisz róże? – szepnął. Ach… ten jego szept, gorący szept, pachnący jabłkiem, otulił moją szyję, delikatnie rozpłynął się po policzku i zniknął.

– Lubię. Bardzo lubię.

Podszedł do jakiegoś stolika i wyjął z wazonu dorodną purpurową różę. Wręczył mi ją, chwycił mnie za rękę i zaczęliśmy biec przed siebie, słysząc za sobą głos wściekłego kelnera.

– Ukradłeś dla mnie różę.

– Dla ciebie zrobię wszystko…

– Licz się ze słowami, bo kiedyś to wykorzystam.

– Od razu możesz mnie wykorzystać.

Przycisnął mnie do ściany jakiegoś budynku i zaczął całować. Szybko, mocno, cudownie…

Miłość niczym słodki deser przyjemnie rozpływała się w ustach, dając ogromną rozkosz. To nic, że ten deser był przed obiadem. Tego właśnie potrzebowaliśmy.

Na tym etapie zaczęła się nasza symbioza, zespolenie w pełnym tego słowa znaczeniu. Ciągle było nam mało siebie. Spędzaliśmy z sobą kolejne dni i ciągle było nam mało i mało. Zaczęłam dla niego rezygnować z siebie. Stopniowo, małymi kroczkami, by po chwili puścić się w dziki pęd, zaniedbując znajomych, rodzinę, swoje zajęcia. Na początku zrezygnowałam z lekcji hiszpańskiego. Po co mi hiszpański? Potem był aerobik. Właściwie mogę też ćwiczyć w domu, byle tylko mieć więcej czasu dla niego.

Darkowi podobało się to. Nie powiem, by bronił się rękami i nogami. Po prostu otrzymywał mnie za darmo, podaną na tacy. Nie musiał się o mnie starać.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: