Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Kaliksta czyli obraz historyczny z III w. - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kaliksta czyli obraz historyczny z III w. - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 424 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Dzie­ło ni­niej­sze przez zna­ną z prac li­te­rac­kich Au­tor­kę prze­tło­ma­czo­ne, sta­no­wi dal­szy ciąg Fa­bio­li. Do­peł­niam w wy­da­niu tego dzie­ła po­le­ce­nia Hra­bi Ada­ma Po­toc­kie­go, któ­ry mi fun­dusz po­trzeb­ny na wy­daw­nic­two dzieł tej tre­ści po­wie­rzył. – Sta­ra­łem się cenę zro­bić dla ca­łej pu­blicz­no­ści przy­stęp­ną, od­po­wia­da­jąc i w tem ży­cze­niu szla­chet­ne­go na­kład­cy. –

Kra­ków dnia 16 Lip­ca 1858 r.

Wa­le­ry Wie­lo­głow­ski

PRZED­MO­WA TŁO­MA­CZA

Po Fa­bio­li, któ­ra już po­wszech­nie u nas jest zna­ną w pięk­nym pol­skim prze­kła­dzie, uka­za­ła się wkrót­ce w An­glii po­wieść w po­dob­nym ro­dza­ju X. New­mann, któ­rą dziś przy­no­si­my czy­tel­ni­kom. Lubo póź­niej wy­da­na, nie jest ona wca­le na­śla­do­wa­niem pierw­szej – na­pi­sa­na była bo­wiem pier­wej od Fa­bio­li, jak o tem do­wia­du­je­my się z roz­bio­ru za­miesz­czo­ne­go w Co­re­spon­den­cie z r. 1858 mie­sią­ca Stycz­nia. Jest to owoc jed­ne­go na­tchnie­nia, jed­nej dąż­no­ści i po­dob­nej siły ta­len­tu. – Je­że­li w Fa­bio­li ude­rza­ją śmia­łe i efek­tow­ne rysy obok głę­bo­kiej tre­ści, to znów w Ka­li­ście jest cud­ne stop­nio­wa­nie du­cho­wych roz­wi­nięć, wiel­ka bie­głość w ma­lo­wa­niu psy­hycz­nych po­ja­wów, a mia­no­wi­cie sto­sun­ki tych po­ja­wów z dzia­ła­niem ła­ski. Obie row­nej war­to­ści, rów­ne­go zna­cze­nia; lecz, o ile Fa­bio­la za­chwy­ca wspa­nia­ło­ścią for­my, o tyle Ka­li­sta pod­bi­ja rzew­ną a we­wnętrz­ną siłą; układ, ca­łość i ob­ra­zy, wyż­sze są w tam­tej i każ­de­go od­ra­zu ude­rzyć mu­szą, urok zaś Ka­li­sty dzia­ła po­wo­li, w spo­sób ta­jem­ni­czy jak ła­ska, któ­rej ona wła­śnie dzia­ła­nie opo­wia­da.

Ja­kie jest zna­cze­nie ta­kich two­rów w li­te­ra­tu­rze? Za­praw­dę nie zu­peł­nie ar­ty­stycz­ne, a lubo dwaj ci au­to­ro­wie po­sia­da­ją w wy­so­kim stop­niu mi­strzo­stwo sztu­ki, a Bi – skup Wi­se­mann jest na­wet nie­kie­dy wiel­kim po­etą Fa­bio­li, głów­na jed­nak myśl, głów­ne zna­cze­nie tych po­wie­ści, leży je­dy­nie w idei, w my­śli du­cho­wej, głę­bo­ko re­li­gij­nej, któ­ra, tym po­boż­nym pi­sa­rzom po­da­ła pió­ro do ręki – Bi­skup Wi­se­mann za­po­wia­da w swo­jej ojej przed­mo­wie, ii za­mie­rzo­no przed­sta­wić w ta­kiej osło­nie róż­ne epo­ki ko­ścio­ła, aby je uczy­nić przy­stęp­ne­mi i zro­zu­mia­łe­mi dla ogó­łu, sło­wem, aby uwy­dat­nić dzia­ła­nie re­li­gii na spo­łe­czeń­stwo. Do­tąd zo­bra­zo­wa­no tyl­ko cza­sy mę­czeń­stwa w tych dwóch po­wie­ściach, ale zo­bra­zo­wa­ne w tak spa­nia­ły i uro­czy­sty spo­sób, iż zda­je się, że cała pla­stycz­ność i przed­mio­to­wość sztu­ki tak roz­wi­nię­ta w na­szych cza­sach, przy­szła tu słu­żyć wiel­kie­mu ce­lo­wi, z ca­łem bo­gac­twem swych środ­ków, swe­go ko­lo­ry­tu i swej rze­czy­wi­sto­ści.

Przy­swa­ja­jąc so­bie te pra­ce, ko­rzy­sta­jąc z tak pięk­nych utwo­rów ob­cej li­te­ra­tu­ry, niech nam wol­no bę­dzie roz­pa­trzyć się w skar­bach, ja­kie sami po­sia­da­my w tym przed­mio­cie. Oto na­przód za­cy­tu­je­my zna­ko­mi­ty Dra­mat Odyń­ca Fe­li­cy­tę, któ­ra w ni­czem nie ustę­pu­je tym kre­acy­om pod wzglę­dem po­jęć du­cho­wych, a nie­zmier­nie je prze­wyż­sza po­tę­gą ar­ty­zmu. Jest to ta sama idea, to samo psy­chycz­ne stop­nio­wa­nie, któ­re wła­śnie sta­no­wi naj­więk­szą ta­kich utwo­rów za­słu­gę, gdyż przez to spa­ja­ją się one z każ­dym wie­kiem, z każ­dą epo­ką. Nie­tyl­ko bo­wiem w wie­kach mę­czeń­stwa dzie­ją się te cuda we­wnętrz­ne, te na­gle i nie­po­ję­te prze­obra­że­nia, jest to fakt wiecz­nie trwa­ją­cy, wiecz­nie nowy w dzie­jach chrze­ści­jań­skich i to wła­śnie jest przy­czy­ną, iż ogół czu­ją­cy tę praw­dę tak chci­wie przyj­mu­je ta­kie ob­ra­zy, wi­dzi on w nich nie­tyl­ko mier­ne od­da­le­nie prze­szło­ści, nie­tyl­ko ta­jem­ni­czą i uro­czy­stą epa­kę mę­czeństw, ale jesz­cze za­ra­zem i praw­dę obe cną, we­wnętrz­nie uzna­ną i sto­krot­nie wła­snem prze­świad­cze­niem stwier­dzo­ną… Cuda ła­ski bo jak­by pieśń od Nie­ba idą­ca, któ­ra za­brzmiaw­szy raz na Gol­go­cie do koń­ca świa­ta wtó­ro­wać bą­dzie cięż­kim ko­le­jom ży­wo­ta ludz­kie­go, tę to pieśń do­sły­szał wiel­ki nasz Po­eta i od­dał ją wier­nie i wła­ści­wą so­bie ser­decz­ną pro­sto­tą. W Fe­li­cy­cie sa­mej ła­ska od­ra­zu wiel­kim za­ja­śnia­ła pro­mie­niem, tam nie ma stop­nio­wań, tam już tyl­ko cały ge­niusz po­ety wy­si­lił się na od­ma­lo­wa­nie tego sta­nu, któ­ry peł­nią za­chwy­tu na­zwać by moż­na.

Bło­go­sła­wio­ny! czyj duch w na­tchnie­niu

Tak może le­cieć, tak leci wzwyż!

Że świat zni­ko­my zni­ka spoj­rze­niu;

Że wi­dzi tyl­ko to ja­snem wi­dze­niu,

Ży­cie w wiecz­no­ści, Stwór­cę w stwo­rze­niu.

Dwa ich ogni­wa w wiecz­nem ze­tch­nie­niu

Duch na Nie­bio­sach – na zie­mi krzyż

O! i na zie­mi Bło­go­sła­wio­ny!

Kto z wnie­sio­ne­mi w Nie­bo ra­mio­ny,

Łzą skru­chy tyl­ko za­bły­śnie.

Z du­szy i z cia­ła jest on już ra­zem

Du­cha na­czy­niem, Krzy­ża ob­ra­zem

I Chry­stus na nim za­wi­śnie.

I jak z oł­ta­rza z nad ser­ca Jego,

Ofia­rę z sie­bie wznie­sie na nie­go,

I krwią go Swo­ją ob­my­je.

I stą­pi za nim w śmier­ci ot­chła­nie

Ai czło­wiek z Bo­giem z mar­twych po­wsta­nie

I przez Krzyż w du­chu oży­je. W oso­bie więc Fe­li­cy­ty nie­ma już nic ludz­kie­go tyl­ko bo­ska nie­zmie­rzo­na siła, do któ­rej od­da­nia tak wła­ści­wych, tak pięk­nych użył tu ry­sów po­boż­ny Po­eta. Ale za to iv od­ro­dze­niu Olim­piu­sza, w na­wró­ce­niu jego tak póź­nem, ja­każ zna­jo­mość tych ta­jem­nic wia­ry? żad­ne tu ziem­skie nie dzia­ła­ją po­wo­dy, wszyst­kie prze­mi­nę­ły bez wpły­wu, wszyst­kie roz­bi­ły się o tę ska­lę py­chy i za­śle­pie­nia, o du­szę dum­ne­go po­ga­ni­na do­pie­ro przy świe­tle ła­ski, one oży­wiać za­czy­na­ją, do­pie­ro wte­dy on je wi­dzi i poj­mu­je te cu­dow­ne wska­za­nia ży­cia, któ­re­mi Bóg zwy­kle prze­ma­wia do ser­ca czło­wie­ka.

Ha! i jaż mo­głem – ja czuć tak nik­czem­nie?

Ja jej do­pu­ścić iść na śmierć bez­em­nie?

Ja krwią Ją moją nie zba­wić od zgu­by?…

O! pod­łe ser­ce! o! har­de ra­chu­by!

Śmieć się czuć niż­szym, kie­dym był tak niz­ko

Duch Jej chcieć zmie­nić w my­śli mych igrzy­sko.

Któi mi po­wró­ci, com już miał tak bliz­ko?

Kto da moc bez Niej, iść za Nią w Jej dro­gę?…

Mo­tłoch uwie­rzył – cze­muż ja nie moge?

Wszyt­kich ich pew­nie wią­że coś do świa­ta.

Mnie nic, a prze­cież – cóż mię tak przy­gnia­ta?

Przecz du­sza moja jako ptak bez skrzy­deł,

Więź­nie jak w pę­tach nie­wi­do­mych si­deł,

Że mu­szę je­den śród ty­siąc­ów ludu,

Ani módz wąt­pić, ani po­czuć cudu?

Ty­żeś jej Boże! tak me ser­ce stwar­dził,

Żem z ust mi­ło­ści sło­wem Twojćm wzgar­dził?

Już mam być ska­zan na przy­kład dla tłu­mu?

Jak mar­na py­cha, jak czcza moc ro­zu­mu:

Że gdy sam ro­zum do wia­ry mię zmu­sza,

Sił wia­ry prze­zeń czuć nie może du­sza?

O Fe­li­cy­to! tyś ostat­niem sło­wem

Zba­wić mię w ży­ciu obie­ca­ła no­wem!

Zbaw! oto pora! bym mogł roz­pacz po­żyć.

Do mu­szę umrzeć – lub czemś no­wem ożyć.

Coż to jest we mnie! Myśl ma czy na­tchnie­nie?

Głos twój? czy tyl­ko słów twych przy­po­mnie­nie? Tak! tyś tej po mnie żą­da­ła ofia­ry: „Py­chę ro­zu­mu zgiąć przed sło­wem Wia­ry, „Bła­gać i ufać – ha! i cze­kać cudu, Sta­ło się! ufam.

Ufam ja­kie lo sło­wo póź­no wy­szło z ust Olm­piu­sza, a ja­każ w tem po­wta­rza­my zna­jomść ta­jem­nic du­cha i prze­obra­żeń we­wnętrz­nych. – Kto tego nie poj­mie – kto nie wie jak ła­ska roz­sze­rza na­tu­ra, jak ją zmie­nia od­ra­zu – i do nie­skoń­czo­no­ści wzno­si, ten nie­zro­zu­mie zna­cze­nia chry­sty­ani­zmu, ten nic wie czem on jest wzglę­dem sta­ro­żyt­no­ści – tej sta­ro­żyt­no­ści tak uczo­nej, tak po­tęż­nej ale ludz­kiej, tyl­ko tu ca­łej swej po­tę­dze i tu naj­pięk­niej­szych swych czy­nach. – Mia­ła ona swo­ją wiel­kość, swo­je za­słu­gi – mia­ła na­wet po­je­cie praw czło­wie­ka – a jej de jure gen­tium ów roz­dział to pra­wie rzym­skiem, któ­ry by­najm­niej nie zna­czył tego, co my przez pra­wa na­ro­dów dziś ro­zu­mie­my, lecz przez to pra­wo czło­wie­ka w spo­łe­czeń­stwie) świad­czy na­wet o pięk­nem jej uzna­niu pra­wa na­tu­ral­ne­go. Ale gło­ski te jak­by mar­twe le­ża­ły na ser­cach jak mar­twe od­bi­ły się na par­ga­mi­nie – bo świa­tło ła­ski nie­oświe­ca­ło ich i nie­wpro­wa­dza­ło w ży­cie, i tę to róż­ni­cę sta­ro­żyt­no­ści od chry­sty­ani­zmu stresz­cza znów ślicz­nie Ody­niec:

O znam ja wa­szą cześć Boga w na­tu­rze

W cu­dach sztuk wa­szych, w płót­nie i mar­mu­rze;

Cześć py­chy ludz­kiej, któ­rej Bóg wi­do­my, W stwo­rze­niu Czło­wiek, w ludz­ko­ści Pan Romy! Olym­piu­szu! o! w Imię nie tego Boga ja mó­wię; – w Imię Ży­ją­ce­go, Nie w dzie­łach Swo­ich, lecz w so­bie, udziel­nie Przed­wiecz­nie, wszę­dzie, za­wsze, nie­śmier­tel­nie Co nie z Cha­osu, lecz Sam z Swej Mą­dro­ści, Chciał i świat stwo­rzył Sło­wem Wszech­moc­no­ści Ogar­nął Ła­ską jak nie­bem gwiaź­dzi­stem Prze­jął Mi­ło­ścią, jak słoń­cem ogni­stem, I Sam jak świa­tło ro oce­anów fali, Od­bił się w du­szach lu­dzi – by po­zna­li Ze jest i wdzięcz­ni, z dzieł i łask tak wie­la Po­czu­li mi­łość i cześć Stwo­rzy­cie­la. Tu jest zna­cze­nie głów­ne chry­stia­ni­zmu w mi­ło­ści i ła­sce ja­kiej on udzie­la, a ta po­tę­ga nie­wi­dzial­na nie­tyl­ko in­dy­wi­dua do nie­ba spo­so­bi, ale i tu na zie­mi ogra­ni­czo­ne ludz­kie siły w nie­skoń­czo­ne za­mie­nia. Mo­że­myż więc na in­nej dro­dze szu­kać szczę­ścia ludz­ko­ści i szczę­ścia na­ro­du. Roz­wój spo­łecz­ny, tu zrost cy­wi­li­za­cyi, po­stęp w na­ukach i we wszyst­kiem co tyl­ko sta­no­wi ży­cie to­wa­rzy­ska są to wiel­kie skar­by, któ­re wszel­kie­mi si­ła­mi pie­lę­gno­wać po­win­ni­śmy. Ogrom­ne mogą być ich skut­ki, ale to za­wsze jesz­cze nie­po­mno­że­nie pię­cio­ro chle­ba i pię­cio­ro ry­biąt, to nie cud wskrze­sze­nia dzie­wecz­ki z Na­im____ a umar­łych mo­ral­nie dużo, a zgłod­nia­ła rze­sza pra­gnie chci­wie sło­wa i chle­ba, a wiatr wie­je i ko­ły­sze łód­ką spo­łecz­ną i nie­ma komu go uci­szyć tam gdzie nie pły­nie ra­zem z zlęk­nio­ne­mi śpią­cy spo­koj­nie Zba­wi­ciel. –

Ale wróć­my do cza­sów mę­czeń­stwa, po­mi­ja­jąc ślicz­ny ob­ra­zek Le­nar­to­wi­cza ś. Zo­fia z któ­re­go nic od­dzie­lić, nic o – sob­no za­cy­to­wać nie­moż­na, przy­po­mni­my jesz­cze czy­tel­ni­kom wspa­nia­ły po­gląd na mę­czeń­stwo Ks. Ig. Ho­ło­wiń­skie­go tu jego piel­grzym­ce do zie­mi świę­tej. Uwa­imy n p… na­stę­pu­ją­ce ustę­py jako naj­bar­dziej bę­dą­ce w związ­ku z na­szym spo­so­bem za­pa­try­wa­nia się na ten przed­miot.

Lecz naj­wię­cej umac­nia­ło te nie­prze­li­czo­ne tłu­my i za­pa­la­ło na­wet sil­nem pra­gnie­niem mę­czeń­stwa, to głę­bo­kie i ni­czem nie­za­chwia­ne prze­ko­na­nie, że Ten, dla któ­re­go go­to­wi byli cier­pieć, nie od­stą­pi ich w mę­czar­ni, da siłę wy­trzy­ma­nia wal­ki a na­wet bóle zła­go­dzi. Kie­dy opraw­cy chcie­li gwoź­dzia­mi przy­bić ś. Po­li­kar­pa do słu­pa, od­parł im spo­koj­nie mę­czen­nik: Zo­staw­cie mię tak. Ten bo­wiem co mi dał moc znieść mę­czar­nie ognia, da mi ta­kie siłę, abym bez wa­szych gwoź­dzi mógł wy­trwać nie­po­ru­szo­ny na sto­sie." – Ś. Fe­li­cy­ta ję­cza­ła przy wy­da­nia na świat cór­ki, a sły­sząc to żoł­nierz strze­gą­cy jej wię­zie­nia, rzekł: – Ję­czysz? a jak wy­trzy­masz szar­pa­nie dzi­kich zwie­rząt? Na co mu od­po­wie­dzia­ła Mę­czen­ni­ca: – „Te­raz cier­pię sama, a wten­czas bę­dzie we mnie prze­by­wał Ten, któ­ry za mnie cier­pieć bę­dzie, jak ja go­to­wa je­stem cier­pieć za Nie­go.” – Ta wiel­ka pew­ność nie mo­gła się zro­dzić z ni­cze­go, ale w wal­ce trzy­sto­let­niej mu­sia­ły być noj-ocze­wist­sze dla wszyst­kich do­wo­dy. Ja­koż w mę­czeń­skich ak­tach wszę­dzie roz­la­na jest ta cu­dow­na siła, któ­ra umac­nia­ła wal­czą­cych i nam do­sta­tecz­nie tłó­ma­czy ten ci­chy za­pał po­świę­ce­nia się dla Boga. Któż bo­wiem z wie­rzą­cych wi­dząc do­bro­ci ba­skiej cuda na dru­gich mę­czen­ni­kach, nie był go­tów po­świę­cić ży­cia dla tego Pana, któ­ry oj­cow­ską mi­ło­ścią osła­dza wal­kę z bo­le­ścią. Tym spo­so­bem same jed­ne cuda spo­ty­ka­ne w ak­tach roz­wią­zu­ją całą za­gad­kę i sta­ją się rze­czą na­tu­ral­ną; a prze­ciw­nie brak tej cu­dow­nej ręki Pana Boga, był­by naj­więk­szym cu­dem, bo jak­że­by nie­zli­czo­ne tłu­my, zo­sta­wio­ne ziem­skim i przy­ro­dzo­nym si­łom, mo­gły tyle wy­trzy­mać i he­ro­izm uczy­nić rze­czą naj­po­spo­lit­szą?

Prze­glą­da­jąc Akta po­strze­ga­my w ogó­le, że z po­cząt­ku mę­czen­ni­cy z wiel­ką trud­no­ścią opie­ra­li się okrop­nym bó­lom i nie­raz zda­wa­li się już upa­dać pod brze­mie­niem ka­tu­szy: ale jak tyl­ko zwy­cię­ży­li to pierw­sze pa­so­wa­nie się z bo­le­ścią, na­tych­miast tu wi­dzi­my wpa­da­ją­cych jak­by w stan zu­peł­ne­go za­chwy­ce­nia i wte­dy dla nich ią­dło bólu tę­pia­ło a spo­koj­nie i z mo­dli­twą zno­si­li ka­tu­sze. Po­ga­nie i Chrze­ścia­nie nie mo­gli się od­dzi­wić, że Świę­ci wy­znaw­cy w po­śród naj­więk­szych mę­czar­ni żad­ne­go jęku nie wy­da­wa­li, owszem tak spo­koj­nie roz­ma­wia­li, jak­by im nic nic ro­bio­no złe­go. S. Cy­prian py­ta­ją­ce­mu o bo­le­ści za­da­wa­nej śmier­ci w ka­tu­szach Flaw­ja­no­wi Dy­ako­no­wi od­po­wie­dział: – „Cia­ło nic nic cier­pi, kie­dy umysł w nie­bie: cia­ło nic czu­je, kie­dy du­sza po­grą­żo­na w Bogu.” – I świę­ty Dy­akon zo­stał ta­kie mę­czen­ni­kiem. Tak Piotr mę­czen­nik, kie­dy mu na tor­tu­rze wy­cią­ga­no człon­ki ze sta­wów, wo­łał pa­trząc w Nie­bo z uśmie­chem: „Dzię­ku­ję To­bie Pa­nie mój Jezu Chry­ste, żeś mi po­zwo­lił prze­nieść te ka­tu­sze.” – Świę­ty Wik­tor za­chę­ca­jąc swo­ich to­wa­rzy­szów nie­wo­li do wy­trwa­nia w mę­kach, ze­zna­je: „Kie­dym był za­wie­szo­ny na drze­wie wśród okrop­nych mę­czar­ni, wo­ła­łem ze łza­mi do Pana, i na­gle uj­rza­łem go, i usły­sza­łem te sło­wa: „Po­kój to­bie Wik­to­rze, nie bój się; a ten głos wlał mi tak wiel­ką siłę, że wszyst­kie ka­tu­sze mia­łem za nic.” Wśród ty­sią­ca po­dob­nych świa­dectw po­słu­chaj­my wy­zna­nia wier­nych Ko­ścio­ła smyr­neń­skie­go. „Okrop­ne bi­czo­wa­nia, sto­sy, tor­tu­ry, były im przy­jem­ne i miłe, kie­dy wszy­scy pa­trzą­cy na ich strasz­ne męki, pła­ka­li i nie mo­gli tego znieść wi­do­ku. Pan bo­wiem Opie­kun Świę­tych roz­ma­wiał z nimi, ła­go­dził ka­tu­sze i nie­bie­ską po­cie­szał ko­ro­ną”

Nie­raz w naj­kry­tycz­niej­szej chwi­li, w naj­bo­le­śniej­szych mę­czar­niach da­wałt się sły­szeć głos nie­ziem­ski, wle­wa­ją­cy otu­chę za­pa­śni­kom bo­żym. Kie­dy św. Po­li­karp wśród wrza­wy wzbu­rzo­ne­go ludu wcho­dzi do Am­fi­te­atru, wte­dy usły­szał głos z Nie­ba: „Bądź męż­ny, Po­li­kar­pie, nie upa­daj na du­chu” Ma­jąc przed oczy­ma tę nie­za­chwia­ną pew­ność w po­moc Boga, któ­rej naj­ocze­wist­sze a cu­dow­ne do­wo­dy mo­gli co­dzien­nie wi­dzieć w mę­czeń­stwach Świę­tych wy­znaw­ców, wpa­da­li w naj­żyw­sze i naj­święt­sze unie­sie­nie, któ­re zry­wa wszel­kie naj­tkliw­sze uczu­cia do­cze­sne­go przy­ro­dze­nia. Tak zona mę­czen­ni­ka Ni­kan­dra, naj­czu­lej go mi­łu­ją­ca, wła­śnie dla tej sa­mej przy­czy­ny, lę­ka­ła się, aby nic upadł w mę­czeń­stwie, i nie uległ na­mo­wom Pre­to­ra; „Strzeż się tego Pa­nie czy­nić, mó­wi­ła do męża, do cze­go cię na­ma­wia. Nie­chciej się za­pie­rać Je­zu­sa Pana na­sze­go, patrz w Nie­bo, tam go zo­ba­czysz. On sam jest two­im po­moc­ni­kiem. Sza­lo­na ko­bie­to, za­wo­łał Pre­tor, za co ty pra­gniesz śmier­ci twe­go męża? Aby żył u Pana i nig­dy nie umarł, od­po­wie­dzia­ła nie­wia­sta. S. Fe­li­cy­ta po­rwa­na ra­zem z sied­miu sy­na­mi na mę­czeń­stwo, tak się od­zy­wa do Pre­to­ra, co ją na­ma­wiał do zli­to­wa­nia się nad dzieć­mi. Two­ja li­tość jest zbrod­nią, two­je na­ma­wia­nie okru­cień­stwem – a po­tem ob­ró­ciw­szy się do sy­nów rze­kła: Po­glą­daj­cie w Nie­bo, pa­trz­cie w górę, tam cze­ka was Chry­stus ze swo­imi Swię­te­mi. Walcz­cie o wa­szą du­szę, po­każ­cie się wier­nym w mi­ło­ści Chry­stu­sa! I nic dziw­ne­go, ze ta­kiej Mat­ki naj­młod­szy syn Alek­san­der, choć był jesz­cze dzie­cię­ciem, wy­trwał w mę­czar­niach, ustaw nie po­wta­rza­jąc: Je­stem słu­ga

Chry­stu­sa! Wy­zna­je go usta­mi a mam Go w ser­cu i cią­gle mo­dlę się do Nie­go. Ztąd któż nie uwie­rzy, kie­dy Eze­biusz po­wia­da, że w cza­sie prze­śla­do­wa­nia De­okle­cy­ana, męż­czyź­ni i nie­wia­sty, po­rwa­ni ja­kąś bo­ską ra­do­ścią, sami się na pło­mien­ne sto­sy rzu­ca­li.

Prócz tej po­mo­cy, w cza­sie mąk, Bóg jesz­cze czę­sto przy­go­to­wy­wał swo­ich bo­jow­ni­ków do na­sta­ją­cej wal­ki, przez róż­ne ob­ja­wie­nia i wi­dze­nia; dość bo­wiem naj­au­ten­tycz­niej­sze po­mni­ki utwo­rzyć, aby się o tem prze­ko­nać. Tam, brat lub Oj­ciec daw­niej umę­czo­ny, prze­po­wia­da wal­kę bra­tu lub sy­no­wi, tam ob­ja­wie­nia za­wcza­su ogła­sza ro­dzaj śmier­ci przy­szłe­mu mę­czen­ni­ko­wi. Tak świę­ty Po­li­karp z góry wie­dział, że bę­dzie spa­lo­ny na sto­sie, a św. Cy­pry an cały rok pier­wej prze­wi­dy­wał swo­ją ko­ro­nę. To samo Pio-niusz, Her­mo­lans, Per­pe­tua i mnó­stwo in­nych Nie­raz na­wet spo­ty­ka­my, że Bóg dla wzbu­dze­nia uf­no­ści mię­dzy wier­ny­mi a ra­zem dla na­wró­ce­nia po­gan i wy­ka­za­nia swej po­tę­gi, od­bie­rał ży­wio­łom moc przy­ro­dzo­ną, tak, że Świę­tych ani ogień nie pa­lił, ani mo­gli być uto­pie­ni.

Po­sia­da­my rów­nież w ję­zy­ku pol­skim i przez te­goż sa­me­go X. Ho­ło­wiń­skie­go prze­ło­żo­ny krót­ki pa­mięt­nik Per­pe­tuy, pi­sa­ny w wię­zie­niu na dzień przed sta­wie­niem jej w am­fi­te­atrze. Nie moż­na nic po­rów­nać z tym po­mni­kiem wia­ry, mi­ło­ści i pro­sto­ty, chy­ba ów zna­ny list pi­sa­ny przez św. Igna­ce­go mę­czen­ni­ka do przy­ja­cioł, w któ­rym ich pro­si, ieby się nie sta­ra­li o jego uwol­nie­nie, na­zy­wa­jąc rany, ja­kie od lwów od­bie­rze naj­pięk­niej­sze­mi ró­ża­mi i pra­gnąc ich jak naj­droż­szych swych skar­bów! Pa­mięt­nik ten Per­pe­tui) do­koń­czą ja­kiś na­ocz­ny świa­dek, mó­wią że Fer­tu-ljan, w taki spo­sób: Za­ja­śniał dzień ich zwy­cięz­twa i z wię­zie­nia szli peł­ni we­se­la do am­fi­te­atru, jak­by do nie­ba, nie bo­le­ścią ale ra­do­ścią byli po­ru­sze­ni. Po­stę­po­wa­ła Per­pe­tua spo­koj­nym kro­kiem, jako ob­lu­bie­ni­ca Chry­stu­sa, jako upodo­ba­na Bogu; przed świę­tą mocą jej wej­rze­nia mu­siał oczy spusz­czać lud na­tręt­ny, Fe­li­ci­ta idąc cie­szy­ła się tyl­ko, ze Bóy ją wcze­śnie roz­wią­zał i uczy­nił god­ną po­nie­sie­nia mę­czeń­stwa ra­zem ze swy­mi to­wa­rzy­sza­mi. Przy bra­mie Am­fi­te­atru chcia­no im wło­żyć zwy­kłą dla wal­czą­cych ze zwie­rzę­ta­mi odzież; męż­czy­znom płaszcz czer­wo­ny to jest ubior ofar­ni­ka Sa­tur­na, a ko­bie­tom sza­ty ofiar­ni­czek Ce­re­ry: ale się męż­czyź­ni opar­li. – Dla te-go­śmy rze­kli od­da­li się do­bro­wol­nie na mę­czar­nie, aby na­szą swo­bo­dę za­cho­wać i dla­te­go­śmy po­świę­ci­li ży­cie na­sze, aby nic po­dob­ne­go nie czy­nić: taka na­sza umo­wa za­war­ta z wami. – Nie­spra­wie­dli­wość uczu­ła spra­wie­dli­wość, Try­bun prze­stał na­le­gać i w swo­ich zwy­czaj­nych suk­niach we­szli do Am­fi­te­atru, Per­pe­tua śpie­wa­ła psal­my.

Dla nie­wiast była prze­zna­czo­na dzi­ka kro­wa, sław­na ze swo­jej wście­kło­ści. Ob­na­żo­no je i na­rzu­co­no tyl­ko siat­kę, lecz lud wzdry­gnął się wi­dząc dwie sła­be i wy­nędz­nia­łe ko­bie­ty, prze­to im dano suk­nie bez prze­pa­ski, Kro­wa na­tych­miast rzu­ci­ła się na Per­pe­tuę, oba­li­ła ją na zie­mię, i sro­dze zdep­taw­szy po­bie­gła. Per­pe­tua usia­dła i za­kry­wa­ła po­dar­tą w tej wal­ce suk­nię; wię­cej na wstyd jak na ból da­jąc ba­cze­nie; po­tem ze­bra­ła i zwią­za­ła wło­sy, bo nie przy­sta­ło mę­czen­ni­com cier­pieć z roz­pusz­czo­nym wło­sem, aby w swo­jej chwa­le nie zda­wa­ły się smu­cić.

Pe­wien Ru­sti­kus Ka­te­chu­men przy­stą­pił do Per­pe­tui i jak­by ze snu ją obu­dził, tak da­le­ce była w du­chu i za­chwy­ce­niu, wte­dy po­pa­trzy­ła to oko­ło i z po­dzi­wie­niem wszyst­kich rze­kła: Nie wiem, kie­dy nas do tej kro­wy za­pro­wa­dzą; a usły­szaw­szy co się sta­ło nic wprzód uwie­rzy­ła aż jej po­ka­za­no krwa­we śla­dy na cie­le i suk­ni, na­ko­niec roz­po­znaw­szy Ru­sti­ka, i we­zwaw­szy bra­ta, rze­kła: Stój­cie w wie­rze, i wszy­scy się wza­jem­nie ko­chaj­cie, a nic gorsz­cie się z na­szej męki.

Taka ta treść wiel­ka cu­dow­na a praw­dzi­wa słu­ży za tło po­dob­nym utwo­rom jak Ka­li­sta – lub Fa­bia­la – za­cy­to­wa­li­śmy – te ustę­py raz do oka­za­nia co mamy w na­szej li­te­ra­tu­rze pod tym wzglę­dem naj­waż­niej­sze­go – a po­wtó­re żeby czy­tel­nik le­piej uprzy­tom­nił so­bie epo­kę mę­czeń­stwa – któ­rą po­waż­ne i świę­to­bli­we umy­sły ka­pła­nów zo­bra­zo­wa­ły w na­szych cza­sach. – Po­trze­baż do­dać, iż tyl­ko Ia­kie pió­ra mogą do­ty­kać się ta­kich przed­mio­tów.

Ale­raz – ja­kież jest zna­cze­nie spo­łecz­ne tych utwo­rów – czyi tu idzie o za­chę­ca­nie do mę­czeń­stwa? wpraw­dzie do­pó­ki się nie speł­ni prze­po­wied­nia Zba­wi­cie­la, i nie bę­dzie je­den Pa­sterz i jed­na owczar­nia, do­pó­ty wiel­kie dzie­ło roz­sze­rza­nia Chry­stja­ni­zmu musi mieć swo­ich mę­czen­ni­ków. – Ale tu nie o samo mę­czeń­stwo idzie – tu ogól­niej­sza – po­wszech­niej­sza prze­wod­ni­czy idea, po­boż­ni ci pi­sa­rze nie tyl­ko ludy nie­wier­ne maja na celu – lecz głów­nie spo­łe­czeń­stwo chrze­ści­jań­skie, oni tem sta­wie­niem wiel­kich wzo­rów – chcą obu­dzić rdu­cha ofia­ry, bez któ­re­go nie ma ży­cia, nie ma po­stę­pu, nie ma cy­wi­li­za­cyi. – Taką to dąż­no­ścią spa­ja­ją wiel­ką i uro­czy­stą epo­kę mę­czeń­stwa z epo­ką na­szą – już nie śmier­ci lecz po­świę­ce­nia – po­trze­bu­ją­cą – i w ta­kim tez du­chu zro­zu­miej­my ich pięk­ne pra­ce.

Pi­sa­łam 1. Czerw­ca 1858.

E.Zie­mięc­ka

KA­LI­STA

czy­li

OB­RAZ HI­STO­RYCZ­NY

z III wie­ku.

ROZ­DZIAŁ I.

Pań­stwo Rzym­skie z III wie­ku nie mia­ło w ca­łej swo­jej roz­cią­gło­ści bo­gat­szej i pięk­niej­szej pro­win­cyi jak cześć Afry­ki pro­kon­su­lar­nej, któ­rej Kar­ta­gi­na była sto­li­cą, a Sik­ka jak­by środ­ko­wym punk­tem. Mia­sto to głów­ne w ko­lo­nii Rzym­skiej zaj­mo­wa­ło wzgó­rze urwi­ste i po­chy­łe, któ­re się koń­czy­ło sze­re­giem pa­gór­ków do­ty­ka­ją­cych, wznio­słej płasz­czy­zny, roz­po­sta­rej w kie­run­ku pół­noc­no-wcho-dnim. Obok tych dzi­kich i nie­uro­dzaj­nych oko­lic, część po­łu­dnio­wa i wschod­nia przed­sta­wia­ła sprzecz­ność ude­rza­ją­ca. Roz­le­głe niwy za­cie­nio­ne drze­wa­mi i ozdob­ne roz-barw­nem kwie­ciem do­ty­ka­ły szczy­tów Atla­su i fan­ta­stycz­nych a mgli­stych kształ­tów gór Nu­mi­dii. W oko­ło Sik­ki wi­dać było ogro­dy, win­ni­ce, pola okry­te zbo­żem, łąki po­prze­ży­na­ne ściesz­ka­mi lnb iei pnia­mi drzew, któ­re zda­wa­ły się być za­byt­kiem la­sów pier­wot­nych; na­ko­niec pięk­ne gaje dla zbyt­ków i ozdo­by tam rzu­co­ne. Sama płasz­czy­zna mało bar­dzo wznie­sio­na w sto­sun­ku do gór pół­noc­nych, któ­re pa­no­wa­ły nad mia­stem i skał spa­dzi­stych, za­sła­nia­ją­cych ho­ry­zont od po­łu­dnia i wscho­du, przed­sta­wia­ła jed­nak przez po­łą­cze­nie świa­teł i cie­nia, ob­la­skiem słoń­ca uroz­ma­ico­na pa­no­ra­mę pa­gór­ków i do­lin, wy­żyn i ni­zin, po­ma­rań­cze zaś oko­licz­nych ogro­dów, sady, drze­wa oliw­ne i pal­mo­we za­peł­nia­ły spa­dzi­stość pa­gór­ków i głę­bi do­lin, two­rząc jak­by tło ob­ra­zu.

Wśród zie­lo­no­ści, któ­ra się cią­gnę­ła od za­cho­du ku pół­no­cy, na­bie­ra­jąc co­raz ciem­niej­szej bar­wy uka­zy­wa­ły się cza­sa­mi dwie sze­ro­kie dro­gi cią­gną­ce się aż ku brze­gom mo­rza czer­wo­ne­go, jed­na w kie­run­ku Kar­ta­gi­ny, daw­nej współ­za­wod­nicz­ki Rzy­mu, dru­ga w kie­run­ku Hi­po­ny.

Po­dróż­ny zwie­dza­ją­cy te miej­sca mógł­by wpraw­dzie za­uwa­żyć, iż kra­jo­bra­zo­wi temu bra­ko­wa­ło wód zwier­cia­dła, ale rol­nik miesz­ka­ją­cy wśród tych bo­ga­tych pól, był­by mu od­po­wie­dział, iż brak ten jest tyl­ko po­zor­ny, wśród gę­stych bo­wiem za­ro­śli kry­ły się skar­by, któ­rych do­star­cza­ła zie­mia z ma­cie­rzyń­ską hoj­no­ścią. Rze­ka Bra­ka­das wy­try­sku­ją­ca z łona Atla­su, głę­bią swo­ją wy­na­gra­dza­ła sto­krot­nie małą roz­le­głość swe­go ło­ży­ska i prze­ży­na­ła szyb­kim bie­giem ży­zne i bo­ga­te niwy, dą­żąc do mo­rza nie­da­le­ko Kar­ta­gi­ny a pier­wej jesz­cze okrą­żyw­szy nur­ta­mi swe­mi wspa­nia­łą Sik­kę. Była to naj­więk­sza rze­ka, w któ­rą wpa­da­ło wie­le in­nych, cią­gle zwięk­sza­jąc jej wody. Licz­ne stru­mie­nie po­łą­czo­ne i roz­pro­wa­dzo­ne ka­na­ła­mi zle­wa­ły dal­sze oko­li­ce, a gdzie­nieg­dzie znów wy­try­sku­ją­ce źró­dła z po­śród zwi­ru po­kry­wa­ją­ce­go sto­py pa­gór­ków, za­sło­nio­ne były ka­mie­niem łup­ko­wym lub war­stwą ma­łych ka­my­ków. Gdzie bra­kło źró­deł i stru­mie­ni wy­ko­pa­no stud­nie głę­bo­kie nie­kie­dy na dwie­ście sąż­ni tak, że pierw­sze wody, któ­re z nich wy­try­snę­ły, po­chło­nę­ły nie­przy­go­to­wa­nych ro­bot­ni­ków. Oprócz tych środ­ków, któ­re­mi sztu­ka przy­cho – dzi­la w po­moc miej­sco­wo­ściom lub po­rom roku naj­mniej przy­ja­znym, nie­bo tak­że do­po­ma­ga­ło ob­fi­tym desz­czem, któ­ry spa­da przez całe pół roku w tych oko­li­cach oraz rosa let­nich nocy, któ­re ła­go­dzą skwar sło­necz­ny pa­lą­cych dni Afry­ki. W nie­wiel­kiej od­le­gło­ści od sie­bie – wpo­śród drzew i róż­nych za­krę­tów płasz­czy­zny, uwy­dat­nia­ły się Vil­le czy­li pa­ła­cy­ki lub chat­ki. Ar­chi­tek­tu­ra ów­cze­sna roz­wi­ja­ła tam całe swo­je bo­gac­two, każ­de mia­stecz­ko i każ­da wio­ska była punk­tem środ­ko­wym dłu­gie­go sze­re­gu bu­dyn­ków pu­blicz­nych i pry­wat­nych, pa­ła­ców, świą­tyń z ka­mie­nia lub mar­mu­ru, a czę­ściej jesz­cze z tych sze­ro­kich ce­gieł, któ­re póź­niej tak wsła­wi­li Sa­ra­ce­ni; były one ro­bio­ne z zie­mi wy­bo­ro­wej ści­ska­nej moc­no w for­mie, a któ­ra przez to na­by­wa­ła ta­kiej ści­sło­ści, iż odła­my, ja­kie nam po dziś dzień zo­sta­ły, są jesz­cze tak gład­kie na po­wierzch­ni, a tak ostre w swo­jem prze­cię­ciu, jak gdy­by dziś do­pie­ro były ro­bio­ne. Zda­la znów, wień­cząc świą­ty­nia­mi i ba­zy­li­ka­mi swo­je­mi ska­ły i pa­gór­ki, ja­śnia­ły przy bla­sku słoń­ca więk­sze mia­sta Pro­win­cyi jak Thi­bur­si­kom­bra, Thug­ga, La­ri­ba, Si­gu­es­sa, Suf-fe­tu­la i wie­le in­nych, a współ­cze­śnie w dali uka­zy­wa­ła się na płasz­czyź­nie wznio­słej u stóp gór Atla­su ko­lo­nia Sci­li­tań­ska sła­wio­na przed 50 laty mę­czeń­stwem Spe­ra­ta i jego to­wa­rzy­szów, ścię­tych z roz­ka­zu Pro­kon­su­la za to, że że nie chcie­li przy­się­gać na ge­niusz Romy i jego Ce­sa­rzów.

Je­że­li te­raz prze­nie­sie­my wi­dza na­sze­go z Sik­ki o ćwierć mili ku po­łu­dnio­wo-wschod­niej stro­nie na pa­gó­rek, na któ­rym znaj­do­wa­ło się miesz­ka­nie Age­liu­sza, wów­czas mia­sto całe sta­nie się dla nas jak­by przy­sion­kiem na­stęp­ne­go ob­ra­zu. Imie jego Sic­ca-Te­ne­ria, po­cho­dzą­ce od na­zwy Suc­coth – Be­noth, co zna­czy, przy­by­tek dzie­wic, o któ­rym wspo­mi­na pi­sarz świę­ty jako o przed­mio­cie czci bał­wo­chwal­czej Sa­ma­ryi, zda­wa­ło­by się na­pro­wa­dzać na do­mysł, iż za­ło­żo­ne zo­sta­ło przez osa­dę Fe­nic­ką; to tyl­ko jest rze­czą pew­ną, że bó­stwa pu­nic­kie pa­no­wa­ły tam bez po­dzia­łu. Pod mu­ra­mi tego mia­sta wzno­si­ły się wspa­nia­łe świą­ty­nie Her­ku­le­sa Ty­ryj­skie­go i Sa­tur­na, gdzie co­rocz­nie skła­da­no ofia­ry z łu­dzi. Gma­chy te jed­nak re­li­gij­ne rów­nie jak wszyst­kie bu­dyn­ki we­wnątrz mia­sta, prze­ści­gał sta­ro­żyt­ną i ta­jem­ną wspa­nia­ło­ścią swo­ją gmach po­świę­co­ny czci zmy­sło­wej Sy­ryj­skiej Astar­te; ką­pie­le pu­blicz­ne, te­atr, ka­pi­to­lium na wzór Rzym­skie­go, roz­le­gły por­tyk, sta­tua z bron­zu Ce­sa­rza Se­we­ra na­ko­niec, łą­cząc się nie­ja­ko ra­zem pa­no­wa­ły nad uli­ca­mi cia­sne­mi i krę­te­mi, któ­re wzno­si­ły się i spusz­cza­ły w roz­ma­itych kie­run­kach na tle pa­gór­ka. W środ­ku była fon­tan­na, któ­rą wdzięcz­ność za­bo­bon­na miesz­kań­ców oto­czy­ła przy­sion­kiem świę­tym, po­nie­waż była tak ob­fi­tą, iż do­star­cza­ła na mi­nu­tę po kil­ka be­czek wody.

Ze stro­ny zaś za­chod­niej, któ­rej w tej chwi­li wzrok nasz ob­jąć nie może, ska­ła spa­dzi­sta nada­wa­ła mia­stu temu, kie­dy nań pa­trza­łeś w kie­run­ku mo­rza śród­ziem­ne­go, tę po­stać śmia­łą i ude­rza­ją­cą, któ­ra sta­no­wi wdzięk Ca­stro Dżio­va­ni czy­li daw­nej Enny po­ło­żo­nej w po­środ­ku Sy­cy­lii.

Od­wróć­my na­ko­niec na­sze oko od tego kra­jo­bra­zu, któ­ry się cią­gnie w dali lub roz­wi­ja pod na­sze­mi no­ga­mi, aby je prze­nieść na miej­sce, w któ­rem znaj­du­je się kres osta­tecz­ny na­sze­go po­glą­du i tam jesz­cze bę­dziem mie­li czem się za­chwy­cać. Oto je­ste­śmy w po­środ­ku bo­ga­te­go fol­war­ku, do któ­re­go na­le­żą roz­le­głe pola i ogro­dy od­dzie­lo­ne jed­ne od dru­gich szpa­le­ra­mi Kak­tu­sów i Alve­sów, a u stóp pa­gór­ka, któ­ry się spusz­cza ze stro­ny prze­ciw­nej mia­stu ku jed­nej z od­nóg wspa­niał­lej Ba­gra­dam, wi­dzisz sad ob­szer­ny prze­rżnię­ty sztucz­nie ty­sią­cz­ne­mi stru­my­ka­mi, po­świę­co­ny upra­wie pięk­ne­go i pach­ną­ce­go Khe­na… l) Gę­ste ga­łę­zie palm roz­kła­da­ją się po­nad wo­da­mi skra­pia­ją­ce­mi ich ko­rze­nia rzekł­byś, że wzno­szą wdzięcz­ne ra­mio­na w nie­bio­sa. Na szczy­cie pa­gór­ka zbiór jęcz­mie­nia już ukoń­czo­ny lub bli­ski koń­ca, sły­chać tam tyl­ko nie­ustan­ny i nu­rzą­cy śpiew ko­ni­ka po­lne­go, go­rą­ce pro­mie­nie słoń­ca wy­su­sza­ją małe bud­ki z trzci­ny, w któ­rych na mie­siąc przed­tem chłop­cy z fol­war­ku ła­pa­ły ty­sią­ce cze­czo­tek, szczy­głów i in­nych ptasz­ków wal­czą­cych jak zwy­kle o po­sia­da­nie ziar­na z pra­wym jego wła­ści­cie­lem. Na spa­dzi­sto­ści po­łu­dnio­wo-za­chod­niej za­sa­dzo­na jest pięk­na win­ni­ca utrzy­my­wa­na sta­ran­nie, a któ­rej szcze­py cho­ciaż jesz­cze małe, rzu­ca­ją dłu­gie cie­nie ku wscho­do­wi. Nie­wol­ni­ki krą­żą tam licz­nie za­sło­nie­ni od pro­mie­ni pa­lą­ce­go słoń­ca sze­ro­kie­mi ka­pe­lu­sza­mi i obci-słem ubra­niem, któ­re od pasa spusz­cza się aż do ko­lan; ob­ci­na­ją nie­po­trzeb­ne ga­łąz­ki, któ­re wy­ro­sły po desz­czu wio­sen­nym i za­sła­nia­ją od skwa­ru sło­necz­na­go i od wia­tru la­to­ro­śle obie­cu­ją­ce owoc. Wszyst­ko tu przy­po­mi­na tę miłą i szczę­śli­wą pórę roku, któ­rą po­eci opie­wa­ją w swo­ich w wier­szach tak pięk­nych lubo tak po­gań­skich, kie­dy po cięż­kich desz­czach, gę­stych mgłach i nie­pew­nej po­go­dzie na­tu­ra ob­ja­wia na­no­wo swo­ją ży­cio­rod­ną po­tę­gę, i roz­le- – l) Khe­na czy­li Hin­na jest to krzew z ro­dza­ju Ka­ly­kan­te­mów. Znaj­du­je się je­den ga­tu­nek Hin­na sław­ny od naj­daw­niej­szych cza­sów w Afry­ce i Azyi. Jest to Hen­ne z kwiat­ka­mi bia­łe­mi, zwa­ne Cy­prus przez sta­ro­żyt­nych.

Des Fon­ta­ines w swo­jej Flo­rze atlan­tyc­kiej mówi: że Mau­ro­wie pro­wa­dzą han­del list­ka­mi tej ro­śli­ny, któ­ra do­star­cza ko­bie­tom Azyi i Afry­ki bar­wy żół­tej do ma­lo­wa­nia pa­znog­ci; w Egip­cie upra­wia­ją tę ro­śli­nę je­dy­nie dla jej przy­jem­nej woni, a ko­bie­ty w Se­ra­jach ro­bią z niej bu­kie­ty.

wa na tono zie­mi przez dłu­gie sześć mie­się­cy skar­by ży­cia i ra­do­ści, albo ra­czej jak to opi­su­je je­den z Bar­dów no­wo­żyt­nych kie­dy.

Gdy po dłu­giem uśpie­niu zbu­dzo­na na­tu­ra,

Ta zie­mia jesz­cze ciem­na – nie­kształt­na – po­nu­ra, Sta­jąc jak gdy­by naga przed okiem czło­wie­ka

Na­gle swo­je świą­tecz­ne stro­je przy­oble­ka; Gdy mu­ra­wy, te pysz­ne ko­bier­ce przy­ro­dy, Okry­ły te rów­ni­ny, te nad­brze­ża wody, Ustro­iły pa­gór­ków rzęd w Nie­bo spię­trzo­ny

Za­raz na płon­nem polu krzew le­d­wo zro­dzo­ny, Roz­no­si ro­ślin­ne­go ży­cia urok cały,

I ro­snąc w wie­niec li­ściem – kwia­tem oka­za­ły Róż­nych odzie­ni bar­wą try­sku z swe­go łona.

Bluszcz gę­ste na oko­ło roz­wi­ja ra­mio­na, Win­na la­to­rośl pnąc się do góry wę­ży­kiem

Ży­cio­daw­cze­go słoń­ca ogrze­wa pro­my­kiem, Roz­ta­cza pięk­ne swo­ich owo­ców szkar­ła­ty,

Usta­wia swe sze­re­gi kłos w zło­to bo­ga­ty, Świerk cały na­je­żo­ny w kol­ce się uzbro­ił, Skrom­ny głóg ja­go­da­mi opo­ki przy­stro­ił. Drze­wo czo­ło pod­nio­sło po­tę­gą ko­rze­nia,

W jego na­mio­cie li­ście bło­gie ście­lą cie­nia Drze­wa, rze­ki i góry uwień­czy­ły sobą,

I sta­ły się oko­lic chlu­bą i ozdo­bą. A tak zie­mia za­bra­ła Nie­bio­som skarb dro­gi, Aż sie­dzi­bie czło­wie­ka za­zdro­ści­ły bogi. 1) Na­gle stro­fa z daw­nej ody grec­kiej śpie­wa­na to­nem ża­ło­snym roz­le­gła się po gę­stym gaju prze­rżnię­tym ściesz­ką

1) Prze­kład Igna­ce­go Ba­de­nie­go au­to­ra Du­mań o du­szy i Bogu.

wio­dą­cą od bra­my mia­sta do ma­łe­go stru­my­ka, i jed­no­cze­śnie mło­dzie­niec, któ­ry się zda­wał być nad­zor­cą fol­war­ku, wy­biegł z po­śród drzew, i zbli­ży! się do ro­bot­ni­ków pra­cu­ją­cych w win­ni­cy; oczy jego, wło­sy, dźwięk gło­su i rysy zdra­dza­ły Eu­ro­pej­czy­ka, w ca­łej zaś jego po­sta­ci wię­cej było skrom­no­ści i nie­śmia­ło­ści niż wie­śnia­czej pro­sto­ty. Miał na so­bie pro­stą tu­ni­kę czer­wo­ną z krót­kie­mi rę­ka­wa­mi, spa­da­ją­ce­mi ai do ko­lan i ście­śnio­ną w sta­nie pa­sem, na no­gach miał Loty za­kry­wa­ją­ce nogi do po­ło­wy; gło­sem słod­kim i we­so­łym prze­mó­wił tak do jed­ne­go z nie­wol­ni­ków: Ach San­sar, nie lu­bię twe­go spo­so­bu ukła­da­nia ga­łę­zi win­nych, ale trud­no wi­dzę star­ca prze­ko­nać, nig­dy nie wią­żesz ra­zem ga­łą­zek, dla tego ro­sną one od przy­pad­ku, roz­po­ście­ra­ją się nie­po­rząd­nie, a by­dło, któ­re będą pro­wa­dzić tędy w przy­szłym mie­sią­cu ora­cze, po­ła­mie je zu­peł­nie.

Mó­wił do nie­go po ła­ci­nie, ro­bot­nik ro­zu­miał go i od­po­wia­dał w tym­że sa­mym ję­zy­ku czy­niąc jed­nak nie­któ­re błę­dy co do ak­cen­tu i skład­ni, jak dzi­siej­si Mu­rzy­ni w In­dy­ach za­chod­nich, kie­dy mó­wią po an­giel­sku.

Tak; tak, Pa­nie, mó­wił on, ale bo po co uży­wać tu­taj płu­ga, wi­dły mo­gły­by go do­sko­na­le za­stą­pić, a wów­czas nie by­ło­by żad­nej oba­wy o win­ne gro­na, mnie głów­nie idzie o za­kry­cie kieł­ka li­ścia­mi, aby go pro­mie­nie słoń­ca nie spa­li­ły, to bo­wiem naj­głów­niej­sze jest nie­bez­pie­czeń­stwo.

Tak, od­po­wie­dział Age­lius, ale wi­dły nie two­rzą tak moc­ne­go ku­rzu jak pług i stą­pa­nie wołu, a kurz ten jak wiesz le­piej jesz­cze osła­nia kie­łek niż sam cień ga­łę­zi.

Lecz woły zbyt głę­bo­kie wy­oru­ją bruz­dy i tym spo­so­bem nisz­czą win­ni­ce.

Na­próż­no się z tobą sprze­czać sta­ry ga­du­ło, któ­ry utwo­rzy­łeś so­bie swo­ją teo­ryą pier­wej jesz­cze niż ja by­łem na świe­cie, rzekł Age­lius to­nem we­so­łym i prze­szedł do po­bli­skie­go ogro­dze­nia. Tu tak­że lubo w inny spo­sób ob­ja­wia­ła się pięk­na pora roku, było to ogro­dze­nie nie­wiel­kie two­rzą­ce park z sa­mych róż, już przy­go­to­wy­wa­no tam bo­ga­ty zbiór li­ści ró­ża­nych, z któ­rych wy­ci­śnię­ta esen­cya sta­no­wi­ła sła­wę tych oko­lic, inna grup­pą ro­bot­ni­ków pra­co­wa­ła w tem ogro­dze­niu pil­no­wa­na przez czło­wie­ka w śred­nim wie­ku, któ­ry speł­niał swój obo­wią­zek z wi­docz­ną swo­bo­dą. Po­stać jego czyn­na i po­waż­na zdra­dza­ła dzier­żaw­cę lub rząd­cę sa­me­go. „Za­wsze przy pra­cy ko­le­go, rzekł jak gdy­byś był nie­wol­ni­kiem nie Rzy­mia­ni­nem, nie­wol­ni­cy prze­cież na­wet mają swo­je sa­tur­nal­je a ty za­wsze za­ję­ty i nie masz nig­dy chwil­ki dla po­świę­ce­nia na­szej do­brej, we­so­łej bo­gi­ni, cze­muż nie ko­rzy­stasz z uciech mia­sta.”

I po­cóż mam to czy­nić Pa­nie, rzekł Age­lius, czyż nie znasz ma­xy­my sta­re­go Himp­sa­ki, że nie trze­ba go­nić dwóch za­ją­ców ra­zem, wszyst­ko po­szło­by w za­nie­dba­nie, gdy­bym ja bie­gał do mia­sta, wszak wzią­łeś mnie do two­jej służ­by, że­bym był tu, a nie tam, czyż nie praw­da?

Do­brze, od­po­wie­dział tam­ten, ale w tej chwi­li Ce­sar­stwo całe, ge­niusz Romy, zwy­cza­je kra­ju, a mia­no­wi­cie mie­siąc po­świę­co­ny wiel­kiej bo­gi­ni Astar­te wzy­wa­ją cię do za­baw, prze­cież znasz wiersz Par­tu­rit al­mus ager czyń więc co na­tu­ra po to­bie wy­ma­ga, i nic sta­wiaj się w prze­ci­wień­stwie ze wszyst­kie­mi.

Wy­raz smut­ku i po­mie­sza­nia ma­lo­wał się na twa­rzy Age­liu­sa, pra­gnął się wy­tłó­ma­czyć, ale wo­lał jed­nak ogra­ni­czyć się na tych sło­wach: Wina moja zda­je mi się ła­twą do unie­win­nie­nia w słu­żą­cym.

O ja znam was, od­po­wie­dział Wi­try­kus, was Ko­ry­ban­tów Fry­gij­czy­ków, Ży­dów i jak się tam na­zy­wa­cie wszy­scy, tyle jest dziś re­li­gi j dzi­wacz­nych, ale le­piej po­wie­ście się na drzwiach wa­sze­go domu, je­że­li wam tak ży­cie się sprzy­krzy­ło, bo czy moż­na po­jąć, żeby czło­wiek ma­ją­cy zdro­wy ro­zum utrzy­my­wał, ze za­ba­wa nic nie war­ta Kie­dy ja po­do­bam so­bie tu­taj, od­po­wie­dział Age­lius, lu­bię wieś, któ­ra ci się zda­je tak nud­na, a fał­szy­we wdzię­ki mia­sta nie mają dla mnie żad­ne­go po­wa­bu; wszak gu­sła mogą być roz­ma­ite.

Och nie po­trze­bu­jesz na­wet iść do mia­sta, od­po­wie­dział Rząd­ca, cała Sik­ka wy­la­ła się na pola, gaje i nad brzeg rze­ki, pod­nieś tyl­ko oczy czło­wie­ku, i do­zwól ogar­nąć się ra­do­ści po­wszech­nej, pod­daj się na­tchnie­niom bo­gi­ni, a ona cię na­peł­ni za­chwy­ce­niem.

Wi­try­kus mó­wił praw­dę, ob­cho­dzo­no bo­wiem w ów­czas uro­czy­ste świę­to Astar­te, tej sław­nej bo­gi­ni kar­ta­giń­skiej i in­nych miast oko­licz­nych, któ­rej cześć nie­daw­no He­lio­ga­bal wpro­wa­dził do Rzy­mu, a któ­ra była tem sa­mem co Ju­no­na Ura­nia i Aph­ro­dy­ta, sto­sow­nie jak ją so­bie przed­sta­wiał fi­lo­zof, po­li­tyk lub czło­wiek po­spo­li­ty. Szczyt­na ide­al­na jak Ura­nia, pysz­na i na­kaź­na jak Ju­no­na, po­wab­na i uro­cza jak bo­gi­ni zmy­sło­wo­ści i uciech.

Oto mó­wił sam do sie­bie Wi­try­kus, syn jed­ne­go z naj­wa­lecz­niej­szych żoł­nie­rzy Rzy­mu, któ­re­go w koń­cu ży­cia ja­kieś pie­kiel­ne bó­stwo pchnę­ło wraz z całą ro­dzi­na w jed­ną z tych ty­sią­cz­nych za­bo­bon­no­ści, któ­re ob­fi­tu­ją tu­taj iak węże, on sam wpraw­dzie nie­dłu­go ję­czał pod tym wpły­wam, ale okru­cień­stwo bo­gów oka­zu­je się w ca­łej mocy na mło­dych jego la­to­ro­ślach; do­bry to wpraw­dzie słu­ga, lecz za­ra­za we­szła w szpik jego ko­ści i znisz­czy go zu­peł­nie. Uwa­gi jego pod­wład­ne­go były wca­le in­ne­go ro­dza­ju: „na­wet po­wie­trze tchnie dziś grze­chem, mó­wił on, dla cze­góż mu­sze wi­dzieć ze­psu­cie mia­sta na­wet w dzie­łach Boga! ta słod­ka na­tu­ra, twór Przed­wiecz­ne­go, czyż ma być w zmo­wie z sza­ta­nem i do­po­ma­gać zbłą­ka­niu ludz­kie­mu. O pięk­ne drze­wa, cud­ne kwia­ty, ja­śnie­ją­ce słoń­ce i to won­ne po­wie­trze, w ja­kiej­że nie­wo­li po­zo­sta­je­cie, jak­że mu­si­cie wzdy­chać za dniem uwol­nie­nia; je­ste­ście nie­wol­ni­ka­mi, cho­ciaż nie do­bro­wol­ne­mi jak czło­wiek, a jed­nak któż was uży­je na cel szla­chet­niej­szy, kie­dyż skoń­czy się ten stan po­wszech­ne­go obłę­du któ­ry się sa­mem trwa­niem umac­nia. Czyż do­cze­ka­cie się jesz­cze dro­gie przed­mio­ty ser­ca mo­je­go tej chwi­li tak po­żą­da­nej! Ale za­po­mi­nam oso­bie wśród tego du­ma­nia, dro­gi nie­pew­ne tego wie­czo­ra, lud bo­wiem wra­cać bę­dzie tłu­mem z swo­ich uczt roz­pust­nych.” – W isto­cie prze­ry­wa­ne dźwię­ki in­stru­men­tów i gło­sów ludz­kich roz­le­gły się w po­bli­skim le­sie, zda­wa­ło się że po­cho­dzą od roz­pierzch­nię­tych tu i owdzie grup spa­ce­ru­ją­cych, a cie­nie nocy co­raz moc­niej­sze, uwy­dat­nia­ły świa­tła, błysz­czą­ce i błą­ka­ją­ce się wśród ga­łę­zi. – Chat­ka Age­liu­sa sta­ła z dru­giej stro­ny dro­gi, któ­ra okrą­ża­ła pa­gó­rek. Aby dojść do niej mu­siał on iść przez ja­kiś czas pro­sto, ale za­le­d­wo zro­bił kil­ka kro­ków, spo­tkał gro­no mło­dych lu­dzi wra­ca­ją­cych z bez­boż­nych i ob­ni­ża­ją­cych za­baw. Mie­li oni ubra­nie świą­tecz­ne, je­że­li na­wet war­to tak na­zwać ich bez­wstyd­ne stro­je, a na czo­le i ra­mio­nach no­si­li go­dła bał­wo­chwal­stwa. Kil­ku było pi­ja­nych, obok nich szły ko­bie­ty w licz­niej­szem jesz­cze gro­nie.

Cze­mu nic po­sze­dłeś zło­żyć hoł­du bo­gi­ni, rzekł je­den z mło­dych lu­dzi do Age­liu­sa?

On do­rod­ną ma po­stać, rzekł dru­gi, ale fu­rye go opa­no­wa­ły – znam go tro­chę.

Na Astar­tę, do­dał trze­ci, to je­den z tych chy­trych

Gno­sty­ków, już ja wi­dzia­łem go z tą jego miną ło­trow­ską, jest to je­den z psów Plu­to­na, krew­ny Cer­be­ra, na­zy­wa się Kan­ni­bal.

Wszy­scy za­czę­li krzy­czeć Kan­ni­bal, Kan­ni­bal, oto nasz przy­ja­ciel któ­ry cie­bie zna, pójdź z nami i mó­wią­cy ude­rzył go dość moc­no po ra­mie­niu. Age­lius szedł wol­no swo­ją dro­gą, a na za­krę­cie ściesz­ki wy­prze­dził ich szyb­ko prze­ska­ku­jąc na dru­gi brzeg. Już mnie­mał się być spo­koj­nym, kie­dy jed­na z ko­biet idą­cych za­wo­ła­ła: Znam cię, znam cię, ty cza­row­ni­ku, cyż nie wi­dzia­łam jak ro­bi­łeś znak, któ­ry jest pew­nym zna­kiem cza­rów, taki sam znak czy­ni­ła moja sio­stra, ta nie­roz­sąd­na któ­ra przy­sta­ła do ich sek­ty. Ona tez tak­że za­wsze tak ro­bi­ła (tu po­drzeź­nia­ła znak krzy­ża świę­te­go) to chrze­ścia­nin, za­mor­duj­cie go, on nas wszyst­kich cza­ru­je, prze­mie­ni w zwie­rzę­ta. – Niech go Cer­ber udu­si, rze­kła dru­ga, on pije krew, a po­rwaw­szy ka­mień z dro­gi rzu­ci­ła nim za Age­liu­sem. Wszy­scy za­sy­pa­li go sło­wa­mi po­gar­dy i nie­na­wi­ści. A gdzie jest gło­wa ośla, zga­ście świa­tło, zga­ście świa­tło 1). Po­wie­sić go, po­wie­sić, już te­raz wie­my dla cze­go on nie po­szedł do do­li­ny ra­zem z uczci-wemi ludź­mi, i roz­po­czę­li śpiew bluź­nier­czy, na któ­ry wzdry­ga się myśl na­sza, a któ­re­go tem bar­dziej nie śmie­li­by­śmy tu po­wtó­rzyć.

1)Wy­krzyk­ni­ki po­twar­cze, któ­re od­no­szą się do chrze­ściań­skie­go ob­rząd­ku po­są­dza­ne­go o ad­o­ro­wa­nie gło­wy osła i o od­da­wa­nie się uaj­więk­szym roz­pu­stom po zga­sze­niu świa­tła.

ROZ­DZIAŁ II.

Czci­cie­le Astar­te szli da­lej swa dro­gą, a Age­lius po­dob­nież po­spie­szał w swo­ją stro­nę, i wkrót­ce do­się­gnął swe­go skrom­ne­go i sa­mot­ne­go miesz­ka­nia. Był on star­szym z dwóch sy­nów le­gio­ni­sty rzym­skie­go, z dru­giej ita­lic­kiej le­gii, któ­ry osiadł i oże­nił się w Sic­ce przy­jąw­szy w koń­cu ży­cia chrze­ściań­ską re­li­gię. Wi­dok wy­trwa­nia kil­ku wy­znaw­ców Chry­stu­sa, któ­rzy po­nie­śli męki w Kar­ta­gi­nie pod­czas prze­śla­do­wa­nia Se­we­ra, spo­wo­do­wał jego na­wró­ce­nie. Prze­zna­czo­ny do ich strze­że­nia wraz z kil­ku in­ne­mi żoł­nie­rza­mi, to­wa­rzy­szył im na miej­sce męki, aby wy­ro­ki wła­dzy cy­wil­nej były do­kład­nie speł­nio­ne. Z tego to po­wo­du nie przy­padł na nie­go smut­ny obo­wią­zek wy­ko­naw­cy, od któ­re­go po­mi­mo uczuć ludz­ko­ści ja­kie­mi był prze­ję­ty, nie mógł­by był się uwol­nić. Po­zo­stał jesz­cze po­tem ja­kiś czas po­ga­ni­nem, no­sząc w ser­cu wra­że­nie, ja­kie uczy­ni­ło na nim mę­czeń­stwo świę­tych. Po skoń­czo­nych la­tach służ­by woj­sko­wej osiadł w Sic­ce, gdzie miesz­kał przy kil­ku do­brych przy­ja­cio­łach. Oże­nił się z ko­bie­tą ro­dem z Nu­mi­dyi i żył tam z ma­łe­go grun­tu, któ­rym go ob­da­rzył rząd ce­sar­ski w na­gro­dę służ­by. Je­że­li po­trze­ba było do­świad­czeń dla roz­wi­nię­cia za­ro­dów wia­ry rzu­co­nych w jego ser­ce, to za­iste zna­lazł je ob­fi­cie w cięż­kiem po­ży­ciu z to­wa­rzysz­ką ostat­nich lat swo­ich! W mło­do­ści może pięk­ność tej nie­wia­sty mia­ła­by dla nie­go nie­ja­ki urok wśród ży­cia obo­zo­we­go, by­ła­by jak od­bi­ciem po­chod­ni w ciem­nym na­mio­cie, ale dla bied­ne­go Stra­bo­na, przy­ci­śnio­ne­go laty, spra­gnio­ne­go po­ko­ju, zło­śli­wa ta, prze­wrot­na i na­mięt­na ko­bie­ta była praw­dzi­wym sza­ta­nem. 1 w isto­cie też oskar­ża­no ją po­wszech­nie o utrzy­my­wa­nie sto­sun­ków ze świa­tem nie­wi­dzial­nym, a ona chlu­bi­ła się z tej sła­wy i po­stę­po­wa­ła co­raz wię­cej w nie­na­wi­ści Boga i łu­dzi, mo­gą­cej słu­żyć za do­wód tych po­są­dzeń a przy­najm­niej upo­waż­nia­ją­cej do nich. – Im wię­cej ona drę­czy­ła męża swo­je­go, im bar­dziej za­głę­bia­ła się w ja­kieś czar­ne i ta­jem­ni­cze wi­dze­nia, tem wię­cej ser­ce jego szu­ka­ło źró­dła in­nych p – ciech i skła­nia­ło się do re­li­gii, któ­ra jed­na uczy, jak czy­nić sto­su­nek z tym świa­tem nie­wi­dzial­nym je­dy­nie po­śred­ni­kiem Nie­ba. Cięż­kie te pró­by ci­sną­ce Stra­bo­na, łą­czy­ły cząst­kę po­wo­dów ludz­kich, do dzia­łań ła­ski, w jego zwró­ce­niu się do chry­sty­ani­zmu; je­st­to z resz­tą rze­czą na­tu­ral­ną w czło­wie­ku jego uspo­so­bień a mia­no­wi­cie w żoł­nie­rzu. Do­wie­dział on się z wiel­ką po­cie­chą swe­go ser­ca, iż przyj­mu­jąc re­li­gię chrze­ściań­ską nie bę­dzie zmu­szo­ny od­na­wiać wę­złów, któ­re go tak mę­czy­ły, i że wol­no mu jest prze­pę­dzić ostat­nie lata ży­cia w sa­mot­no­ści i spo­czyn­ku. – Umarł więc chrze­ścia­ni­nem, a kie­dy ostat­ni raz znaj­do­wał się na wie­cze­rzy w zgro­ma­dze­niu wier­nych, do­zwo­lo­no mu wziąść prze­naj­święt­szy Sa­kra­ment do domu, aby tym spo­so­bem mogł po­ży­wać Cia­ło i Krew Pań­ską kil­ka razy przed śmier­cią, a ksiądz, któ­ry mu udzie­li! ostat­nie­go Na­masz­cze­nia, przy­jął tak­że wy­zna­nie jego grze­chów. Że­gna­jąc się z ota­cza­ja­ce­mi, pro­sił o prze­ba­cze­nie wszyst­kich win swo­ich, i roz­dzie­lił zmcz­ne jał­muż­ny po­mię­dzy ubo­gich, sta­ło to się 16 roku w cza­sie dłu­gie­go po­ko­ju, ja­kim cie­szył się ko­ściół, a któ­ry na­ko­niec prze­rwa­nym zo­stał prze­śla­do­wa­niem De­cy­usza.

Po­kój ten bło­gi wy­dał szczę­śli­we owo­ce dla chrze­ścian, licz­ba ich po­mno­ży­ła się w wiel­kich mia­stach i por­tach mor­skich, na­by­li pew­ne­go zna­cze­nia rów­nie w ku­piec­twie jak w ad­mi­ni­stra­cyi rzą­do­wej; roz­sze­rzy­li swo­je sto­sun­ki ro­dzin­ne za­cho­wu­jąc jed­nak zgo­dę z po­ga­na­mi. W praw­dzie wstręt do imie­nia chrze­ś­cja­ni­na trwał cią­gle, ale oso­by no­szą­ce to imie trak­to­wa­ne były ze względ­no­ścią jaka się na­le­ży oby­wa­te­lom kra­ju i w rzad­kich tyl­ko zda­rze­niach mia­no­wi­cie pod­czas świąt po­gań­skich po­ja­wia­ły się oko­licz­no­ści, w któ­rych nie­na­wiść po­gań­ska wy­bu­cha­ła chwi­lo­wo jak tego wi­dzie­li­śmy przy­kład w ostat­nim roz­dzia­le. Roz­sąd­niej­si z po­mię­dzy nich, za­czę­li poj­mo­wać po­trze­bę spra­wie­dli­wo­ści i to­le­ran­cyi, ale w mia­rę jak zmniej­sza­ła po­gar­da po­gan dla chrze­ścia­ni­zmu, ro­sła też i oba­wa jego wpły­wu, nie ogra­ni­cza­jąc się już na obe­lgach po­spól­stwa, dą­ży­li oni do po­tłu­mie­nia sa­me­go ob­rząd­ku, bez­boż­ność bo­wiem ro­sną­ca klas niż­szych czy­ni­ła re­li­gią chrze­ś­cjań­ską, jak to do­brze poj­mo­wa­li lu­dzie sta­nu w mo­nar­chii po­gań­skiej, siłą nie­bez­piec­ną, któ­ra uro­kiem za­pa­łu i fa­na­ty­zmu mo­gła przy­cią­gnąć masy całe ku so­bie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: