Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kamfora - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
31 sierpnia 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Kamfora - ebook

NAWET TO, CZEGO NIE POWIESZ, MOŻE ZOSTAĆ UŻYTE PRZECIWKO TOBIE
W centrum Krakowa dochodzi do wstrząsającego odkrycia. Brutalnie okaleczone ciało kobiety zostaje odnalezione w parku. Przyczyna śmierci – liczne ciosy zadane ostrym narzędziem. To juz trzecia ofiara zamordowana w podobny sposób w ciągu
kilku ostatnich miesięcy. Prowadzący sprawę komisarz Jakub Zagórski jest pewien, że ma do czynienia z seryjnym zabójcą.
Co łączy te kobiety? Przypadek czy misternie ułożony plan?
Komisarz Zagórski zwraca się o pomoc do Leny Zamojskiej – specjalistki od komunikacji niewerbalnej. Jej wiedza i doświadczenie mają pomóc w ujęciu przestępcy. Śledztwo nabiera tempa. Czy uda im się powstrzymać mordercę zanim zginie kolejna kobieta?

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7976-485-3
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Kraków, 2015 r.

PROLOG

KOBIETA LEŻAŁA NA BRZUCHU, na ziemi, w pobliżu jednej z dziesiątek drewnianych ławek, ustawionych wzdłuż głównych alejek w Parku Jordana. Styczniowa noc była zimna. Mróz nie odpuszczał w Małopolsce od kilku tygodni – grunt był twardy i zbity, a krótkie, oszronione źdźbła trawy wbijały się w policzek kobiety. Ona jednak nie zwracała na to uwagi. Z szeroko otwartymi oczami, wyróżniającymi się na tle skóry o barwie starego wosku, wpatrywała się przed siebie niewidzącym wzrokiem. Jedną dłoń miała wsuniętą pod biodro, natomiast druga leżała wyciągnięta nad jej głową. Groteskowy wygląd sylwetce nadawały nogi, które – rozrzucone na boki – wyginały się pod nienaturalnym kątem.

Kiedy rozwarły się chmury, przez niewielką szczelinę wyjrzał księżyc i na jasnej sukience w bladoróżowe kwiaty odznaczyły się inne kolory. Były to rdzawe plamy, które zdążyły już wsiąknąć w bawełniany materiał i wyglądały niczym polne maki. Otaczały rząd nieregularnych wgłębień, zaczynających się na wysokości ramion i ciągnących się aż do nasady pleców.

Stojący nieopodal mężczyzna podniósł głowę i zerknął w niebo, które po chwili zasnuło się na powrót ciężką kotarą chmur. Następnie omiótł okolicę wzrokiem i spojrzawszy ponownie na kobietę, zacisnął usta, czując kolejną falę gniewu, podobną do tej, która zalała go przed paroma godzinami. Tę samą, która od pewnego czasu rozpalała go od wewnątrz.

Zrobił kilka kroków, a potem przykucnął i dłonią obleczoną w lateksową rękawiczkę odchylił sztywniejące ciało, w którym już zaczęły zachodzić zmiany pośmiertne, po czym coś pod nie wsunął. Wyprostowawszy się, ściągnął rękawiczki i schował je do pojemnej sportowej torby rozłożonej na ławce. Największej, jaką udało mu się znaleźć. Wszystko wykonywał w ciszy i jedynym dźwiękiem, niosącym się w wyludnionym o tej porze parku, był odgłos zasuwanego zamka. Kiedy skończył, odwrócił się i ruszył w stronę pobliskiej linii drzew, które już przed laty utworzyły naturalny szpaler. Po chwili wchłonęła go ciemność i jedynym dowodem jego obecności było porzucone na trawie ciało.Trzy tygodnie później

ROZDZIAŁ 1

O TYM, ŻE ŻYCIE TO NIE BAJKA, nie trzeba było przekonywać komisarza Jakuba Zagórskiego. Był piątek, dwunasty lutego, a za oknem panowała jedna wielka szarość, która wessała Kraków na początku listopada i nie popuściła aż do teraz, wystawiając mieszkańców miasta na próbę i zmuszając ich do wypatrywania nadchodzącej wiosny z jeszcze większym wytęsknieniem. Jednak to nie pogoda miała wpływ na samopoczucie komisarza. Nie było jeszcze dziewiątej, a on już od dwóch godzin tkwił w swoim gabinecie, mieszczącym się na ostatnim piętrze komendy wojewódzkiej policji, przy jednej z bardziej ruchliwych ulic.

Choć sam gabinet prezentował się przeciętnie, a jego okna wychodziły na zapełniony o tej porze parking, Zagórski nie narzekał ani na to, ani na fakt, że pomieszczenie to było klitką o powierzchni dziewięciu metrów kwadratowych, z zaokrągleniem w górę. Wciśnięte pod ścianę biurko zajmowało większą część gabinetu. Tuż obok stała obszerna szafa, w której każda wolna przestrzeń została już zaanektowana, oraz jedno krzesło, ustawione zwykle pod oknem. Było prosto, funkcjonalnie i bez zbędnych wygód.

Zagórski siedział przy biurku i po raz kolejny przeglądał dokumentację z sekcji zwłok, wyniki badań toksykologicznych, zapisy przeprowadzonych rozmów z przyjaciółmi i rodzinami ofiar, a także wertował zdjęcia, których najchętniej nigdy więcej nie chciałby oglądać. Minęły już cztery miesiące, odkąd zajął się sprawą seryjnych zabójstw, które paraliżowały miasto. Niestety przez ostatni czas wraz z innymi policjantami z grupy śledczej kręcili się po własnych śladach jak porzucone szczeniaki, nie mogąc ruszyć do przodu. A wraz z tym rosło napięcie. Tak naprawdę już od samego początku sprawa budziła skrajnie negatywne emocje u wszystkich, którzy tylko się z nią zetknęli. Było to nietypowe, bo dla osób z grupy śledczej nie była to pierwszyzna. Jednak zarówno brutalność popełnionych czynów, jak i sposób, w jaki zakończyło się życie trzech kobiet, tylko potwierdzały, że w przypadku ofiar także nie można było mówić o bajkowym zakończeniu.

Komisarz poluzował krawat, dopasowany do jasnej koszuli w delikatne prążki i odchyliwszy się mocno w fotelu, na tyle, na ile pozwalał mu na to dziesięcioletni sprzęt, wziął kilka głębszych oddechów. Trwał tak przez chwilę, na przemian prostując dłonie i zaciskając je w pięści. Jednak i to nie pomogło. Nagle pochylił się do przodu i zamachnął się ręką, strącając dokumenty, które spadły na podłogę i pociągnęły za sobą niewielkie zdjęcie ustawione na samym brzegu biurka. Zagórski, poderwawszy się z miejsca, obszedł je, a potem kucając, podniósł z podłogi fotografię w prostej oprawie. Kolorowe zdjęcie kontrastowało z surowym drewnem. Odetchnął z ulgą, gdy zobaczył, że nie jest pęknięta, a potem delikatnie starł z niej drobinki kurzu, z nieodgadnioną miną przypatrując się umieszczonemu tam przed trzema laty zdjęciu. Tylko niewielki mięsień na jego lewym policzku drżał w niepohamowany sposób. Po dłuższej chwili odstawił zdjęcie na swoje miejsce, umieszczając je w taki sposób, by mógł na nie patrzeć, siedząc przy biurku, po czym zabrał się za zbieranie dokumentów.

Ciszę przerwało głośne pukanie. Zagórski podniósł głowę – w samą porę, by zobaczyć, jak drzwi otwierają się i do pokoju wchodzi aspirant sztabowy Tomasz Wroński. W przeciwieństwie do Zagórskiego miał on na sobie zwykłe brązowe spodnie i rozpiętą pod szyją luźną koszulę, spod której wystawał fragment legitymacji. Mężczyźni wyglądali jak swoje przeciwieństwa i różnice te uwidaczniały się także w ich charakterach.

– A, to ty – powiedział Zagórski na powitanie, odkładając za siebie papiery.

– Smoczyca cię szuka – odezwał się Wroński, sprawdziwszy wcześniej, czy ktoś za nim nie stoi. Przezwisko szefowej było wszystkim doskonale znane, jednak nie trzeba było się afiszować, używając go poza czterema ścianami własnego gabinetu.

Zagórski skrzywił się, jakby coś mu zaszkodziło. Przeczuwał, na co się zanosi i od paru dni tylko czekał na to wezwanie.

– W jakim jest nastroju? – zapytał, opierając się biodrami o biurko.

Wroński pokręcił powoli głową.

– Ktoś nadepnął jej na odcisk z samego rana – odpowiedział z krzywym uśmiechem.

– Dzięki, zaraz do niej pójdę – powiedział po chwili. W przeciwieństwie do Tomasza akurat jemu nie było do śmiechu.

Wroński chciał coś jeszcze powiedzieć, ale w końcu zmienił zdanie. Zagórski nie wyglądał, jakby był w nastroju do rozmów.

– Powodzenia – rzucił na odchodne i zamknął za sobą drzwi.

Gdy Zagórski został sam, przesunął dłońmi po twarzy, czując zmęczenie, z którym nie uporały się trzy kubki mocnej kawy. Z doświadczenia wiedział, że kolejnymi też tego nie dokona. Nie zwlekając już dłużej, podszedł do krzesła po zawieszoną na oparciu marynarkę, a potem wyszedł na korytarz i ruszył w stronę gabinetu szefowej, mieszczącego się na trzecim piętrze. Potrzebował ruchu, dlatego zamiast windy wybrał schody. Zwykle przez komendę przewijał się niewielki wycinek społeczeństwa. Tak było i tym razem, począwszy od policjantów w regulaminowych strojach i tych ubranych znaczniej swobodniej, czasami aż tak, że gdyby nie odznaka zawieszona na szyi, nie dałoby się ich odróżnić od trzeciej grupy osób – cywilów, którzy w widocznych miejscach nosili przypięte do ubrań plakietki gości. Przeważnie byli to dziennikarze, świadkowie czy też osoby wezwane na przesłuchanie. Schodząc pospiesznie po schodach, komisarz rozpoznawał co drugą napotkaną osobę i co pewien czas wymieniał powitania, nie zauważając powłóczystych spojrzeń niektórych kobiet mijanych po drodze. Nigdy nie interesowało go mieszanie pracy z życiem prywatnym, a że w ostatnim czasie praca wypełniała całe jego dnie, reszta kulała jak zbity pies.

Po niespełna kilku minutach zatrzymał się przed uchylonymi do połowy drzwiami. Niewielka wywieszka na ścianie informowała o stopniu i nazwisku – Danuta Kobza – zastępca komendanta policji. Zagórski zapukał.

– Proszę! – usłyszał ochrypły głos, lekko stłumiony, jakby ktoś mówił przez dłoń zaciśniętą wokół ust.

Jakub pchnął drzwi, wszedł do środka i zaraz zatrzymał się w miejscu, porażony mocnym światłem. W gabinecie było tak jasno, że przed oczami pojawiły mu się mroczki i potrzebował chwili, by oczy przestały mu łzawić. Gdy jego wzrok przyzwyczaił się do nowych warunków, dostrzegł szefową – drobną brunetkę o łagodnych rysach twarzy. Jej wygląd zwiódł już niejednego – czy to współpracownika, czy podejrzanego, zarówno podczas wcześniejszej pracy w terenie, jak i później, już na komendzie. Sam Zagórski wielokrotnie się o tym przekonał na własnej skórze, zwłaszcza na samym początku, kiedy wstąpił w szeregi policji.

Danuta Kobza siedziała za potężnym biurkiem z grubo ciosanego drewna. Mebel wyglądał, jakby docelowo przeznaczony był dla dużo potężniejszej osoby. Pochylała się nad plikiem dokumentów spiętych kolorowym spinaczem i jedynie machnięcie dłoni świadczyło o tym, że była świadoma czyjejś obecności.

– Chciałaś mnie widzieć... – odezwał się pierwszy, przerywając nieprzyjemną ciszę.

Kobza podniosła wzrok na komisarza i energicznym ruchem odrzuciła na biurko papiery. Przez jej twarz przemknął grymas, a jej nozdrza poruszyły się w specyficzny sposób, tłumaczący jej przezwisko, z którego w dalszym ciągu udawała, że nie zdaje sobie sprawy.

– Mam nadzieję, że coś drgnęło w śledztwie – zaczęła, pomijając słowa powitania, a jej głos zabrzmiał szorstko, stanowiąc kolejny kontrast z jej wyglądem. – Szefostwo i prasa dosłownie dobierają mi się do dupy i to bez wazeliny! – wyrzuciła z siebie z irytacją.

Zagórski zacisnął usta.

– Nadal nic – odpowiedział, zamykając za sobą drzwi, a potem podszedł bliżej i usiadł na krześle.

Było ustawione dokładnie na wprost biurka w taki sposób, że od szefowej dzieliła go odległość niecałych dwóch metrów. Zdarzały się takie dni, kiedy nawet taki dystans był zbyt mały. Podejrzewał, że właśnie dzisiaj tak będzie.

Kobza pokręciła z niedowierzaniem głową, a jej czoło pokryło się gęstą siecią zmarszczek. Wyglądało jak mocno zmięty papier, którego nie udało się wygładzić.

– Sprawa ciągle stoi w miejscu – powiedziała, nawet nie starając się ukryć rozdrażnienia. – Minęły już cztery miesiące, odkąd zaczął się ten cyrk...

– Nie wiem, czy mówimy o tym samym – wszedł jej w słowo Zagórski z pozornym spokojem. – Czy chodzi o sprawę trzech porwanych i zamordowanych w bestialski sposób kobiet? – Pod koniec wypowiedzi tylko jego głos zdradził irytację; twarz pozostała niewzruszona.

Szefowa sięgnęła po kubek i nie spuszczając z niego wzroku, odchyliła się do tyłu. Oparcie dotknęło ściany.

– Oj, daj spokój – odparła i machnęła dłonią. – Przecież wiesz, o co mi chodzi.

Zagórski nie odezwał się. Zamiast tego poprawił się na krześle, starając się zająć lepszą pozycję. Jego próba zdała się na nic. Twarde krzesło nie było stworzone do wygód, o czym przypominał sobie za każdym razem, gdy tu był.

– A te próbki z Parku Jordana, które wysłaliście na badania do Warszawy? – zaczęła znów Kobza, pomiędzy jednym łykiem a następnym. – Są już wyniki?

Komisarz pokiwał głową i założył dłonie na piersi.

– Są, ale co z tego? Tak jak przy poprzednich miejscach materiał okazał się zanieczyszczony – odpowiedział szybko. – W sumie nie ma się co dziwić, w parkach, w których znajdujemy ciała, pełno jest przypadkowych śladów. Wcześniej podejrzewałem, że sprawca ma szczęście, ale teraz myślę, że tylko jego spryt, doskonała organizacja i przygotowanie sprawiają, że jest nieuchwytny. – Zawiesił na chwilę głos, dając Kobzie okazję do komentarza. Nic nie powiedziała, więc kontynuował: – Mamy do czynienia z osobą przebiegłą, posiadającą wiedzę z kryminalistyki na poziomie przynajmniej dobrym. Wie, jak nie pozostawić po sobie śladów, a co za tym idzie – w jaki sposób popełnić zbrodnię idealną – i jak na razie to mu się udaje.

Tym razem na reakcję nie musiał czekać długo.

– Kurwa! – warknęła Kobza, uderzając dłonią w blat i wprawiając w drżenie dwa puste kubki, stojące po jej prawej stronie. Pochyliła się w stronę komisarza i dodała: – To przecież jakiś koszmar. Gość pewnie przymierza się już do następnej kobiety a my nie mamy nic. Kurwa jego mać!

Zagórski zgadzał się z szefową – było dokładnie tak, jak powiedziała. Znalezienie sobie przez mordercę następnej ofiary było tylko kwestią czasu. To mogło być za miesiąc, za tydzień, za dwa dni, a może i jutro. Najgorsze było to czekanie, a także świadomość, że morderca jeszcze nie skończył i chodzi sobie bezkarnie po mieście, szykując się do kolejnego ataku.

W pokoju zaległa cisza. Kobza odwróciła głowę w stronę okna i zapatrzyła się na kilka przelatujących obok budynku ptaków. Ich jasne upierzenie odcinało się wyraźnie na tle chmur, ciemniejących z minuty na minutę.

– Jeszcze te cholerne sępy – dodała, mając na myśli dziennikarzy. Pierwszy wybuch już minął, lecz jej głos nadal drżał od powstrzymywanej złości i do pełnego spokoju było jeszcze daleko. – Samymi słowami potrafią wzniecić pożar. – Spojrzawszy na Zagórskiego, spytała: – Widziałeś dzisiejsze gazety?

Komisarz pokręcił głową. Od samego rana nie miał na to czasu. Już przed siódmą pojawił się na komendzie i od razu zamknął się w gabinecie. Gdyby nie zaplanowane spotkanie z profilerem, pewnie spędziłby tam cały dzień.

– Coś nowego?

Kobza wykrzywiła usta.

– Prasa nadała przydomek naszemu sprawcy. Kamfora! – wypluła z siebie ostatnie słowo. – Odnosi się to do tego, w jaki sposób pojawia się i znika, niezauważony przez nikogo – wyjaśniła i pchnęła gazetę przez stół w kierunku Zagórskiego.

Spojrzał na pierwszą stronę, która z daleka przykuwała uwagę wielkimi, wytłuszczonymi literami. Już sam wstęp mu się nie spodobał. Zmarszczył brwi i zaczął czytać, szybko przebiegając wzrokiem po tekście. Tak jak się spodziewał – im dalej, tym gorzej.

Kobza wykorzystała ten moment i przyjrzała się siedzącemu przed nią mężczyźnie. Zauważyła u niego zmęczenie ściśle powiązane ze sprawą seryjnego mordercy oraz z rosnącymi oczekiwaniami jak najszybszego złapania winnego i wsadzenia go do więzienia. Śrubę przykręcano ze wszystkich stron, a ona sama robiła to chyba najmocniej. Nie wątpiła, że jako kierownik grupy zajmujący się sprawą, której nadano najwyższy priorytet, nie miał lekko.

Po chwili Zagórski, zamknąwszy gazetę, odłożył ją na biurko i podniósł wzrok. Połowę z tego, co przeczytał, stanowiły spekulacje podkręcane brakiem wyników działań policji, resztę zaś informacje, które były znane już od kilku tygodni. Oprócz nadania mordercy przydomku, nie było nic wartego uwagi.

– Co w związku z tym? – odparł.

Kobza pochyliła się jeszcze mocniej w jego stronę, przez co charakterystyczny ruch jej nozdrzy był jeszcze lepiej widoczny.

– Potrzebujemy jakiegoś przełomu!

– Nie musisz mi o tym mówić – powiedział i zerknął na zegarek. – Za chwilę jadę do psychologa, który opracowuje nam profil sprawcy. Może już teraz będzie mógł mi coś powiedzieć.

Kobza otworzyła szerzej oczy, a jej podkreślone brwi wygięły się w dwa łuki o idealnym kształcie.

– To jeszcze go nie skończył? – zapytała z niedowierzaniem. A potem dodała podniesionym głosem. – Przecież zleciłeś to prawie dwa tygodnie temu!

Komisarz przytaknął i podniósł się z krzesła. W pokoju było tak ciepło, że poczuł, jak po plecach spływa mu strużka potu.

– Niestety zwykle tyle to trwa – odparł, starając się, by koszula nie przylepiła mu się do ciała. – Jak rozmawiałem z nim trzy dni temu, mówił, że nadal zbiera materiały.

Kobza opadła na fotel i westchnęła. Jeśli mogło być jeszcze gorzej, to właśnie zmierzali w tym kierunku, a raczej pędzili na złamanie karku. Nie mogła mieć pretensji do dziennikarzy, że chcieli ichrozszarpać na kawałki – jak na razie sami podawali się im na dużym talerzu, i to z przyozdobieniem.

– Chyba nigdy tego nie zrozumiem – powiedziała z powątpiewaniem w głosie. – Dostarczamy profilerom tyle danych, a oni i tak zbierają wszystko po swojemu. Własne przesłuchania, odwiedzanie miejsc, gdzie znaleziono ciała i tyle innych czasochłonnych czynności. – Pokręciła głową, w zamyśleniu przesuwając palcami po brodzie. – Żałuję, że nie zgodziłam się na skorzystanie z jego pomocy wtedy, gdy tego chciałeś, zaraz po znalezieniu ciała drugiej kobiety. Teraz nie byłoby tego całego problemu z czasem.

Zagórski pracował w policji kilka lat i zdawał sobie sprawę, że sytuacje, gdy z ust szefowej padały takie słowa, należały do rzadkości.

– Dwie ofiary pod rząd – to jeszcze mogło być dzieło przypadku, ale trzy to już schemat – odparł krótko.

Kobzy to nie przekonało. W dalszym ciągu miała sobie za złe, że nie zgodziła się na to wcześniej.

– No tak, ale ty podejrzewałeś, na co się zanosi!

Nie był to ani dobry czas, ani miejsce, by do tego wracać, dlatego Jakub powiedział tylko:

– Liczę, że ten profil rzuci nam więcej światła na sprawę.

– Oby – odpowiedziała zwierzchniczka, pogrążona w myślach.

Po tych słowach zapadła cisza i Zagórski uznał spotkanie za skończone. Ale kiedy zapiął marynarkę i ruszył w stronę wyjścia, przekonał się, że jest w błędzie.

– Jeszcze jedno!

Powstrzymał przekleństwo, które niechybnie wyrwałoby mu się z ust. Zawrócił i stanął przed szefową z dłońmi skrzyżowanymi na piersi. Jego podejrzenia, że spotkanie miało zbyt łagodny przebieg, miały się właśnie potwierdzić, a upewnił się w tym, kiedy spojrzał na Kobzę. Dłonie złożyła przed sobą, jak do modlitwy. Z jej twarzy zniknął wyraz zamyślenia, a nos zafalował intensywniej niż zwykle. Cokolwiek to było, już mu się nie podobało.

– Chciałabym, żebyś spotkał się z pewną osobą – Leną Zamojską – zaczęła powoli, kiedy Zagórski skupił na niej uwagę, wyraźnie wymawiając imię i nazwisko kobiety.

– Coś mi mówi to nazwisko – odezwał się ze zmarszczonym czołem. – Czy ona nie jest przypadkiem powiązana z tą żyletą w sądzie rejonowym w Krakowie?

Kobza przytaknęła.

– Dokładnie – mówiła dalej. – Sędzia Tadeusz Zamojski jest jej ojcem i choć zbliża się do emerytury, to wraz z wiekiem wcale nie złagodniał i nadal wymierza surowe kary.

Zagórski przestąpił z nogi na nogę. Miał na głowie ważniejsze sprawy niż plotkowanie, a co dopiero spotkania towarzyskie.

– No dobra, a jaki ma to związek ze mną? – spytał, patrząc wyczekująco na Kobzę.

– Dwa dni temu podczas spotkania na szczycie – zaczęła w swoim tempie – omawialiśmy bieżącą sytuację policji, wyniki i oczywiście sprawę Kamfory, która jest pieprzoną kulą u mojej nogi. Ktoś wspomniał o nietypowych konsultantach, z usług których korzysta policja w innych krajach i wtedy wypłynęło nazwisko Zamojskiej. Z tego, co wiem, przyczyniła się do zamknięcia wielu spraw, a jej osiągnięcia zawodowe robią wrażenie. Teraz jest w Polsce, ale jeszcze parę miesięcy temu pracowała w Stanach, w znanej placówce, zajmującej się wykrywaniem kłamstw i czytaniu mowy ciała. Choć u nas ta dziedzina nawet jeszcze nie raczkuje, okazuje się, że w Stanach jest wielką pomocą, jeśli chodzi o wsparcie podczas rozwiązywania różnego rodzaju spraw. Trudnych spraw – dodała po chwili i znacząco pokiwała głową.

W pierwszym momencie Zagórski wziął przydługą wypowiedź szefowej za kiepski żart. Gdy zorientował się, że mówi poważnie, zrobił krok w jej stronę, aż butami dotknął podstawy biurka. Zrozumiał, dlaczego poruszyła to dopiero teraz. Najlepsze zostawiła sobie na koniec.

– I jak ona ma mi niby pomóc w rozwiązaniu sprawy? – ubiegając odpowiedź szefowej, wycedził powoli słowa. – Wyciągnie karty do tarota czy powróży z fusów?

Kobza nie odpowiedziała i kontynuowała swój monolog.

– Z tego, co wiem, dzisiaj o jedenastej piętnaście poprowadzi wykład z mowy ciała na Uniwersytecie Jagiellońskim – powiedziała i podniosła rękę do góry, gdy komisarz chciał zaprotestować. – Spotkaj się z nią. Może jej doświadczenie wniesie coś do sprawy. – Widząc jego sceptycyzm, nie powstrzymała się przed złośliwym komentarzem. – No chyba, że masz lepszy pomysł?

Tym razem to Zagórski nie odpowiedział.

Parę sekund później Danuta Kobza spoglądała na wyprostowane plecy komisarza, kiedy zmierzał w stronę drzwi. Gość był jednym z lepszych, jeśli nie najlepszych policjantów, z którymi miała okazję pracować, a spędziła już w policji połowę swojego życia. Znali się już od kilku lat i nie licząc drobnych konfliktów, wynikających z rozbieżności charakterów i podejścia do niektórych tematów, współpracę można było uznać za udaną. Zagórski był dokładny, uparty, oddany pracy. Już od samego początku, odkąd trzy lata temu wstąpił do policji, szybko wspinał się po szczeblach kariery. Przyciągał uwagę swoją ciężką pracą, analitycznym umysłem oraz tym „czymś”, co sprawiało, że był świetnym detektywem. Na komendzie, a zwłaszcza na stanowisku, które zajmowała, starała się traktować wszystkich jednakowo – co poniektórzy i niekoniecznie ci mniej życzliwi powiedzieliby, że oschle. Chociaż nie pokazywała tego po sobie, lubiła Zagórskiego. Jej sympatii towarzyszyło również współczucie, ale tego nigdy by nie przyznała na głos. Nie zazdrościła komisarzowi demonów, przez które wstąpił w szeregi policji. Zresztą tych samych, które ścigały go dzień i noc. Ze swojego doświadczenia wiedziała, że każdy ma swoje, z którymi po zgaszeniu światła kładzie się spać.

Nowy mail, z czerwonym wykrzyknikiem oznaczającym priorytet, przerwał jej rozmyślania. Kobza otworzyła wiadomość, szybko przebiegła wzrokiem po tekście, a po chwili z jej twarzy zniknął wyraz zadumy. Zastąpiło go skupienie, widoczne w jej wyostrzonych rysach i nieruchomym spojrzeniu.

KIEDY PARĘ MINUT PÓŹNIEJ Zagórski wrócił do siebie to pierwsze, co zrobił to otworzył okno i przez dłuższą chwilę stał w miejscu, z ulgą chłodząc się po kwadransie spędzonym w szklarni szefowej. Na zewnątrz coś się zmieniło. Zniknęła monochromatyczna szarość, zastąpiona teraz nadchodzącymi szybko ze wschodu granatowymi, gdzieniegdzie prawie czarnymi chmurami. Nie trzeba było być meteorologiem, by zorientować się, że nadchodzi zmiana pogody.

Wciągnął w płuca rześkie powietrze. Relatywnie świeże, biorąc pod uwagę kolejne alarmujące doniesienia o smogu. Choć władze miasta starały się coś zdziałać, nie przynosiło to znaczącej poprawy i miasto tonęło w chmurze oparów. Zagórski miał jednak inne sprawy na głowie, dlatego jeszcze raz wziął głęboki oddech, czując, jak powoli opuszcza go uczucie gorąca. Zima czy nie, u Smoczycy zawsze było ciepło, za ciepło jak dla niego.

Po paru minutach zamknął okno, wrócił do biurka i ciężko usiadł na fotelu. Stary mebel wydał z siebie zgrzyt protestu. Dwoma palcami ścisnął nasadę nosa, czując nadchodzący ból głowy. Ostatnio zdarzało mu się to coraz częściej. Nie musiał być lekarzem, żeby wiedzieć, że to ze stresu i przemęczenia. Te dwie składowe tworzyły wybuchową mieszankę, a w ostatnim czasie miał ich pod dostatkiem. Jego samopoczucia nie poprawiła ani rozmowa z szefową, ani jej pomysł. Był przeciwny, by wprowadzać do sprawy jakiegoś cywila. Nawet jeśli Zamojska miała już styczność z postępowaniem śledczym, to istniały znaczące różnice pomiędzy Polską a USA. Zagórski jeszcze nie widział Zamojskiej, ale wyobraźnia już podpowiadała mu jej obraz – kobiety około pięćdziesiątki, wyglądającej dużo starzej niż na swój wiek, z wiecznie zmrużonymi oczami otoczonymi siecią zmarszczek, które powstały od uporczywego wpatrywania się w twarze ludzi, tak aby żadne kłamstwo nie pozostało niezauważone. W dalszym ciągu trudno było mu uwierzyć, jak ktoś jest w stanie wyłapać kłamstwo czy chociażby uzyskać informacje, które mogą być potem przydatne w śledztwie, opierając się na mowie ciała. Poza tym nie mieli podejrzanego, więc jak to się miało do jego sprawy? Nie wiedział. Podejrzewał, że gdyby zadał to pytanie przełożonej, ona również miałaby problem z udzieleniem dobrej odpowiedzi. Oznaczało to coś innego. Szefostwo faktycznie musiało naciskać na Kobzę i dlatego chwytała się różnych sposobów, byle tylko znaleźć mordercę i zamknąć sprawę.

Tak czy inaczej, nie miał wyjścia. Zerknął na zegarek. Do wykładu było jeszcze sporo czasu i jeśli nic nie stanie mu na przeszkodzie, dotrze na uczelnię przed zajęciami i zdąży zamienić z Zamojską parę zdań. A potem będzie mógł wrócić do prawdziwej policyjnej roboty.

Pospiesznym ruchem sięgnął po płaszcz i ruszył w stronę wyjścia. Niespełna parę minut później, gdy przekroczył próg budynku, uderzył w niego zimny lutowy wiatr, który siekł we wszystko, co stanęło mu na drodze, zapowiadając, że zima nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.

Zagórski spojrzał w ciemne, zawieszone nisko chmury – tak nisko, że część budynków znikała w gąbczastym tworze. Kotłowały się nad głowami, niechybnie chcąc coś z siebie wypluć. Miał nadzieję, że zanim się to stanie, zdąży wrócić na komendę.

Postawił kołnierz płaszcza, a potem ruszył na parking, kierując się w stronę srebrnego sedana, stojącego w pierwszym rzędzie. Po chwili wsiadł do środka i szybko przekręcił kluczyk w stacyjce. Mocny nawiew buchnął z kratek, wtłaczając do środka lodowate powietrze. W tej samej chwili z nieba zaczęły spadać pierwsze płatki śniegu, które targane podmuchami wiatru, wirowały wokół, by po chwili opaść na ziemię.

Zapowiadał się ciężki dzień. Kolejny. Z tą myślą Zagórski zerknął w lewe lusterko i płynnie włączył się do ruchu.

Ciąg dalszy w wersji pełnejPonura toruńska jesień. Dziennikarz Marek Bener właśnie dowiedział się, że straci pracę. Jednym z jego ostatnich reporterskich zadań jest wyjazd do spalonego domu. Okazuje się, że zginął w nim dawny przyjaciel Benera, który przed laty uwiódł mu narzeczoną. Teraz zrozpaczona kobieta szuka wsparcia u dziennikarza, ale wkrótce znika bez śladu…

Bener wie, że musi ją odnaleźć. Niestety, kryminalna gra, w którą zostaje uwikłany nie ma jasnych zasad. Dziennikarz nie przypuszcza nawet, że z pozoru zwykły dzień przerodzi się w walkę o życie. Reporter musi dotrzeć do prawdy, która całkowicie go odmieni.Najmłodszy w historii sędzia Trybunału Konstytucyjnego zostaje publicznie oskarżony o zabójstwo człowieka, z którym nic go nie łączy. Ofiara pochodzi z innego miasta i nigdy nie spotkała swojego rzekomego oprawcy, mimo to prokuratura zaczyna zabiegać o uchylenie immunitetu.

Spisek na szczytach władzy? Polityczna zemsta? A może sędzia jest winny?

Oskarżony zwraca się o pomoc do znajomej ze studiów, Joanny Chyłki. Nie wie, że prawniczka, która niegdyś brylowała w salach sądowych, teraz zmaga się z chorobą alkoholową i upiorami z czasów młodości.

Razem zaczynają odkrywać tropy prowadzące do miejsc, gdzie zasady prawa nie sięgają…Wenecja, miasto karnawału. Anna Lindholm wyjeżdża z Ystad, porzucając rodzinę i przyjaciół. Chce skryć się przed światem wśród wąskich uliczek i urokliwych kanałów Wenecji. Jednak wspomnienia ściągają ją w przeszłość, nie dając chwili wytchnienia.

W dniu rozpoczęcia karnawału Anna znajduje ciało tajemniczego gondoliera. Odzywa się w niej policyjny instynkt i Anna wplątuje się w śledztwo prowadzone przez pociągającego comissario, Antonia Vallego. Szybko okazuje się, że sprawa dotyczy więcej niż jednej zbrodni, a uwikłani są w nią członkowie potężnych i zamożnych rodzin…

Mnożą się szczegóły i dowody – tylko które z nich naprawdę mają znaczenie?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: