Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kandydat na ojca - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
Lipiec 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Kandydat na ojca - ebook

Jane Darlington od dziecka zapowiadała się na geniusza. Wybitnie inteligentna, znakomicie się uczyła. I tak jak większość dzieci wybitnie uzdolnionych nie miała koleżanek, przyjaciół. Była sama.

Teraz ma 34 lata, jest atrakcyjną blondynką i ma doktorat z fizyki. Robi karierę naukową i nadal jest sama. Desperacko pragnie dziecka. Nie chce jednak, żeby jego dzieciństwo było równie trudne jak jej. Szuka więc partnera poza swoim środowiskiem. Inteligencja odziedziczona po mamie powinna dziecku w zupełności wystarczyć. Potrzebuje kogoś niezbyt bystrego, niezbyt wykształconego, za to dobrze zbudowanego. I wybiera idealnie… przynajmniej tak się jej wydaje!

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-5532-3
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Postawmy sprawę jasno – powiedziała Jodie Pulanski. – Chcecie mu dać kobietę na urodziny.

Trzej obrońcy chicagowskich Gwiazd, drużyny futbolowej, siedzieli w przytulnej loży w barze Zebra, ulubionej knajpie całego zespołu, w okręgu DuPage.

Junior Duncan zamówił jeszcze jedną kolejkę.

– Stuknie mu trzydzieści sześć lat, więc chcemy, żeby to było coś wyjątkowego.

– Bzdura – stwierdziła Jodie. Każdy, kto miał choćby blade pojęcie o futbolu, wiedział, że Cal Bonner, genialny napastnik Gwiazd, od początku sezonu był nerwowy, humorzasty, krótko mówiąc – nie do wytrzymania. Bonner, żywa legenda amerykańskiego futbolu, był najwyżej notowanym napastnikiem. Miał przydomek „Bomber”.

Jodie splotła ramiona na piersi, a obcisła biała bluzeczka jeszcze bardziej podkreślała jej kształty. Ani jej, ani żadnemu z trzech mężczyzn przy stoliku nawet przez myśl nie przeszło, żeby rozważyć moralną stronę ich planów. To, jakby nie było, sportowcy.

– Myślicie, że jak podsuniecie mu kobietę, to wam odpuści – zakpiła.

Willie Jarrell kontemplował szklankę piwa przez zasłonę długich brązowych rzęs.

– Sukinsyn ostatnio strasznie dał nam w tyłek, nie można z nim wytrzymać.

Junior pokręcił głową.

– Wczoraj nazwał Germaine’a Clarka nowicjuszem. Germaine’a!

Jodie uniosła brew, znacznie ciemniejszą niż tlenione jasne włosy. Germaine Clark był profesjonalistą, jednym z najskuteczniejszych obrońców.

– O ile wiem, Bomber i bez waszego prezentu ma więcej kobiet, niż mu potrzeba.

Junior przytaknął z namysłem.

– Owszem, ale rzecz w tym, że z nimi nie sypia.

– Co?

– Tak. – Chris Plummer, lewoskrzydłowy, podniósł głowę. – Niedawno się o tym dowiedzieliśmy. Jego dziewczyny rozmawiały czasem z żonami chłopaków i wyszło na to, że Cal nie robi z nimi nic poza spacerkami za rączkę.

Willie Jarrell pokiwał głową.

– Może gdyby poczekał, aż wyrosną z pieluch, bardziej by go kręciły.

Junior wziął te słowa poważnie.

– Nie mów takich rzeczy, Willie. Wiesz, że Cal nigdy nie umawia się z dziewczynami, które nie skończyły dwudziestu lat.

Być może Cal Bonner się starzał, ale o kobietach w jego życiu nie można tego powiedzieć. Nikt sobie nie przypominał, żeby kiedykolwiek spotykał się z dziewczyną, która miała więcej niż dwadzieścia dwa lata.

– O ile wiemy – ciągnął Willie – Bomber nie spał z żadną, odkąd zerwał z Kelly. Czyli od lutego. To nie jest normalne.

Kelly Berkley była śliczną dwudziestojednolatką, której znudziło się oczekiwanie na pierścionek zaręczynowy od piłkarza i rzuciła go dla gitarzysty z zespołu heavymetalowego. Od tego czasu Cal na zmianę wygrywał mecze, podrywał co tydzień nową dziewczynę i dawał w kość kolegom z drużyny.

Jodie Pulanski była najwierniejszą fanką Gwiazd. Nie skończyła jeszcze dwudziestu trzech lat, ale nikomu nawet na myśl nie przyszło, że mogłaby wystąpić w roli prezentu dla Cala Bonnera. Było publiczną tajemnicą, że odtrącił ją co najmniej tuzin razy. Bomber był więc jej Wrogiem Numer Jeden. Tego nie zmieniał nawet fakt, że w szafie ukrywała kolekcję złoto-granatowych koszulek Gwiazd – pamiątek po sportowcach, z którymi spała – i wiecznie rozglądała się za nową zdobyczą.

– Potrzebna nam kobieta, która w niczym nie będzie podobna do Kelly – wyjaśnił Chris.

– Czyli babka z klasą – dodał Willie. – I koniecznie starsza. Może dobrze mu zrobi taka, powiedzmy, dwudziestopięciolatka.

– Dama z towarzystwa. – Junior napił się piwa.

Jodie co prawda nie słynęła z wybitnej inteligencji, ale nawet ona dostrzegła, w czym problem.

– Jakoś nie widzę tłumów dam z towarzystwa, walących drzwiami i oknami, żeby wystąpić w roli prezentu urodzinowego. Nawet dla Cala Bonnera.

– No właśnie. Chyba weźmiemy prostytutkę.

– Ale taką z klasą – zastrzegł pospiesznie Willie. Wszyscy wiedzieli, że Cal nie korzysta z usług prostytutek.

Junior smętnie zapatrzył się w dno szklanki.

– Problem w tym, że do tej pory nie znaleźliśmy odpowiedniej.

Jodie znała kilka prostytutek, ale o żadnej nie dałoby się powiedzieć, że ma klasę. Zresztą o jej przyjaciółkach też nie. Były to bez wyjątku rozbawione miłośniczki sportowców, których największym marzeniem było zaliczenie kolejnego napastnika czy obrońcy.

– Czemu mi to wszystko mówicie?

– Chcemy, żebyś nam znalazła odpowiednią kobietę – wyjaśnił Junior. – Jego urodziny już za dziesięć dni, musimy znaleźć jakąś babkę.

– Co będę z tego miała?

Koszulki całej trójki już leżały w jej szafie, musieli więc wymyślić coś innego. Chris zaczął ostrożnie:

– Czy jest ktoś, na kim ci szczególnie zależy, a kogo jeszcze nie ma w twojej kolekcji?

– Z wyjątkiem osiemnastki – zastrzegł Willie. To był numer Cala Bonnera.

Jodie namyśliła się szybko. Co prawda, wolałaby sama iść z Bomberem do łóżka, zamiast szukać mu kobiety. Z drugiej strony… miała wielką ochotę na koszulkę innego zawodnika.

– Owszem, jest. Jeśli załatwię wam prezent dla Bombera, dwunastka jest moja.

Jęknęli jednocześnie.

– Cholera, Jodie. Kevin Tucker i bez tego ma tłumy kobiet.

– To już wasz problem.

Tucker był rezerwowym napastnikiem Gwiazd. Młody, agresywny i bardzo zdolny, pojawił się w drużynie, by przejąć rolę Cala, gdy wiek i kontuzje zmuszą go do odejścia. Choć przy ludziach odnosili się do siebie uprzejmie, obaj mieli naturę wojowników i nienawidzili się gorąco. Między innymi dlatego Kevin Tucker był dla Jodie tak pociągający.

Mężczyźni ponarzekali jeszcze trochę, ale koniec końców zgodzili się dopilnować, by koszulka Kevina zawisła w jej szafie, jeśli znajdzie odpowiednią kobietę na urodziny Cala.

Do baru weszli nowi klienci i Jodie, która pracowała tu jako hostessa, pospieszyła ich powitać. W drodze do drzwi dokonywała w myślach błyskawicznego przeglądu swoich koleżanek. Żadna się nie nadawała. Znała wiele kobiet, ale o żadnej nie dałoby się powiedzieć, że ma klasę.

Dwa dni później Jodie nadal zmagała się z tym problemem. Powlokła się do kuchni. Była u swoich rodziców w Glen Ellyn, w stanie Illinois. Wprowadziła się do nich chwilowo, dopóki nie spłaci zadłużenia na swojej karcie kredytowej. Była sobota, dochodziło południe, rodzice wyjechali na weekend. Zaczynała pracę dopiero o piątej; i dobrze, przynajmniej zdąży podleczyć potężnego kaca, pamiątkę po wczorajszej imprezie.

Otworzyła kredens i znalazła tylko puszkę kawy bezkofeinowej. Cholera! Za oknem padał śnieg z deszczem, głowa bolała ją tak bardzo, że nie odważyłaby się usiąść za kierownicą, a jeśli nie podreperuje się sporą dawką kofeiny, nie będzie w stanie ani pracować, ani z należytą uwagą śledzić meczu.

Nic się nie układa. Gwiazdy grają tego popołudnia w Buffalo, więc nie wpadną na drinka po meczu. Zresztą, kiedy w końcu ich zobaczy, jak ma im powiedzieć, że zawiodła i nie znalazła prezentu dla Bombera? Jednym z powodów, dla których w ogóle z nią rozmawiali, było to, że zawsze umiała znaleźć im kobiety.

Wyjrzała przez okno i zobaczyła, że w kuchni sąsiadki z naprzeciwka, tej okularnicy, pali się światło. Jane Darlington była doktorem fizyki. Mama Jodie w kółko się zachwycała, jaka z niej miła kobieta; zawsze pomagała Pulanskim z papierkową robotą. W takim razie może poratuje Jodie odrobiną kawy.

Szybko nałożyła makijaż. Nie zawracała sobie głowy bielizną, wciągnęła obcisłe czarne dżinsy, koszulkę Williego Jarrella i długie buty. W drodze do drzwi chwyciła jedną z ceramicznych puszek matki.

Mimo fatalnej pogody nie wzięła kurtki. Zanim doktor Jane otworzyła drzwi, przemokła do suchej nitki.

– Dzień dobry.

Sąsiadka stała po drugiej stronie obitych siatką zewnętrznych drzwi i gapiła się na Jodie przez wielkie okulary w szylkretowych oprawkach.

– Jestem Jodie, córka Pulanskich.

Doktor Jane nie zrobiła najmniejszego ruchu, by zaprosić ją do środka.

– Strasznie zimno na dworze. Mogę wejść?

Okularnica w końcu otworzyła drzwi.

– Przepraszam, nie poznałam pani.

Jodie weszła i zaraz zrozumiała, dlaczego gospodyni nie kwapiła się z wpuszczaniem gości. Oczy za wielkimi szkłami były wilgotne, a nos czerwony. Pani doktor płakała rzewnymi łzami, chyba że Jodie miała większego kaca niż sądziła.

Okularnica była wysoka, jakieś metr siedemdziesiąt pięć, i Jodie podniosła głowę, wyciągając różową puszkę.

– Czy mogłabym pożyczyć odrobinę kawy? W domu jest tylko bezkofeinowa, a muszę się obudzić.

Doktor Jane wzięła puszkę z wyraźnym ociąganiem. Nie wygladała na skąpą, więc pewnie nie miała ochoty na towarzystwo.

– Tak, tak… już… – Obróciła się na pięcie i poszła do kuchni, najwyraźniej oczekując, że Jodie poczeka przy drzwiach. Jodie miała jednak pół godziny do początku meczu i była na tyle ciekawa, że poszła za nią.

Przeszły przez salonik, na pierwszy rzut oka dość nudny: białe ściany, wygodne, bezpretensjonalne meble, wszędzie książki. Jodie już, już miała iść dalej, gdy jej uwagę przykuły oprawione artystyczne plakaty, zdobiące ściany. Chyba wszystkie namalowała jakaś Georgia O’Keeffee. Jodie co prawda zawsze myślała tylko o jednym, ale nawet to nie tłumaczyło, dlaczego wszystkie kwiaty, co do jednego, wyglądały jak żeńskie narządy płciowe.

Patrzyła na kwiaty o ciemnych, tajemniczych wnętrzach. Kwiaty o płatkach kryjących wilgotne skarby. Patrzyła na… Jezu, a ten dzwonek z mokrą perełką w środku? Nawet mnich miałby przy tym robaczywe myśli. Może okularnica jest lesbijką? No bo niby dlaczego miałaby obwieszać sobie ściany czymś takim?

Jodie weszła do kuchni, utrzymanej w kolorze lawendy. W oknie wisiały zasłonki w kwiatki, ale w takie normalne, nie pornograficzne. Wszystko było tu słodkie i przytulne, z wyjątkiem właścicielki, bardziej wyniosłej niż sam Pan Bóg.

Doktor Jane była kobietą konserwatywną. Miała na sobie eleganckie spodnie w czarno-brązową kratkę i sweterek w kolorze karmelu. Zdaniem Jodie był to kaszmir. Mimo wysokiego wzrostu, wydawała się drobna ze swoimi zgrabnymi nogami i wąską talią. Właściwie Jodie zazdrościłaby jej figury, gdyby nie to, że okularnica w ogóle nie miała piersi, w każdym razie piersi godnych uwagi.

Blond włosy z pasemkami platyny i miodu wyglądały zbyt naturalnie, by pochodzić z gabinetu fryzjerskiego. Jodie za żadne skarby świata nie pokazałaby się nikomu w takiej fryzurze – okularnica sczesywała je do tyłu i przytrzymywała opaską.

Odwróciła się, więc Jodie miała lepszy widok. Te okulary są okropne, zwłaszcza że skrywają bardzo ładne zielone oczy. Pani doktor ma niezłe czoło i ładny nos, taki w sam raz, ani za duży, ani za mały. I ciekawe usta, z wąską górną wargą i pełną dolną. Przede wszystkim jednak miała wspaniałą cerę. Ale chyba nie bardzo przejmowała się swoim wyglądem. Jodie poświęciłaby więcej czasu na makijaż. W sumie Jane Darlington była nawet ładna, ale onieśmieliłaby każdego, zwłaszcza w tych cholernych okularach.

Zamknęła puszkę i podała ją Jodie. Dziewczyna już miała ją wziąć, gdy dostrzegła na stole podarty papier ozdobny i prezenty.

– Z jakiej to okazji?

– Och, nic takiego. Moje urodziny – powiedziała Jane ochryple. Jodie zwróciła uwagę na pogniecioną chusteczkę w jej dłoni.

– Proszę, proszę. Wszystkiego najlepszego.

– Dziękuję.

Nie zwracając uwagi na różową puszkę w dłoni doktor Jane, Jodie podeszła do stołu i popatrzyła na prezenty: komplet białej papeterii, elektryczna szczoteczka do zębów, pióro, talon do sklepu ze słodyczami. Fatalnie. Ani jednej seksownej koszulki, ani śladu koronkowych majteczek z rozcięciem.

– Kiepsko.

Ku jej zdziwieniu, doktor Jane parsknęła śmiechem.

– Tu się z panią zgodzę. Moja przyjaciółka Caroline zawsze trafia w dziesiątkę, jeśli chodzi o prezenty, ale akurat teraz jest na wykopaliskach w Etiopii. – Po policzku okularnicy, ku niedowierzaniu Jodie, spłynęła łza.

Doktor Jane zachowywała się jak gdyby nigdy nic, ale prezenty były naprawdę żałosne i Jodie nagle zrobiło się jej żal.

– Hej, głowa do góry. Przynajmniej nie dostała pani niczego w niewłaściwym rozmiarze.

– Przepraszam. Nie powinnam… – Zacisnęła usta, lecz spod okularów wypłynęła następna łza.

– Nic się nie stało. Niech pani siada, zaparzę kawy. – Pchnęła doktor Jane na kuchenne krzesło, wzięła puszkę, podeszła do ekspresu. Chciała zapytać, gdzie są filtry, widząc jednak smutną minę okularnicy, zmieniła zdanie. Otwierała po kolei wszystkie szafki, aż znalazła wszystko, czego potrzebowała.

– Które to urodziny?

– Trzydzieste czwarte.

Jodie była zaskoczona. Nie dałaby doktor Jane więcej niż dwadzieścia siedem, może osiem.

– Kiepsko.

– Przepraszam, zazwyczaj się tak nie zachowuję. – Okularnica wytarła nos. – Zazwyczaj nie ulegam emocjom.

Kilka łez nie miało, według Jodie, wiele wspólnego z „uleganiem emocjom”, ale dla takiej sztywniaczki to pewnie to samo co napad histerii.

– Nic nie szkodzi. Ma pani pączki albo coś takiego?

– W zamrażarce są ciasteczka owsiane.

Jodie skrzywiła się tylko i wróciła do stołu. Był to malutki okrągły mebelek o szklanym blacie i metalowych nóżkach. Pasował raczej do ogrodu niż do kuchni. Usiadła naprzeciwko gospodyni.

– Od kogo te prezenty?

Doktor Jane usiłowała uśmiechnąć się uprzejmie.

– Od kolegów.

– Z pracy?

– Tak. Moich współpracowników z Newberry i z Laboratorium Preeze.

Jodie nie miała co prawda pojęcia, co to jest Laboratorium Preeze, ale wiedziała, że Newberry to jeden z najlepszych college’ów w całych Stanach Zjednoczonych i wszyscy byli bardzo dumni, że znajduje się właśnie tutaj, w okręgu DuPage.

– No tak. Pani uczy nauk ścisłych, prawda?

– Jestem fizykiem. Wykładam teorię względności pola kwantowego. Poza tym badam kwarki w Laboratorium Preeze.

– Coś takiego. Pewnie w szkole miała pani same piątki.

– Niewiele czasu spędziłam w szkole. Kiedy miałam czternaście lat, poszłam do college’u. – Kolejna łza spłynęła po policzku. Doktor Jane wyprostowała się tylko.

– Czternaście? Nie do wiary!

– Zanim skończyłam dwadzieścia, obroniłam pracę doktorską. – Chyba coś w niej pękło. Oparła łokcie na stole, zacisnęła dłonie w pięści, pochyliła głowę. Jej ramiona zadrżały, ale nie wydała nawet jednego dźwięku. Widok tej dumnej kobiety pogrążonej w rozpaczy był tak żałosny, że Jodie zrobiło jej się żal. Poza tym ogarnęła ją ciekawość.

– Pokłóciła się pani z narzeczonym?

Okularnica nie podniosła głowy, tylko zaprzeczyła powolnym ruchem.

– Nie mam narzeczonego. Miałam. Byłam przez sześć lat z doktorem Craigiem Elkhartem.

Więc nie jest lesbijką.

– To kawał czasu.

Podniosła głowę. Miała mokre policzki i zaciśnięte usta.

– Niedawno ożenił się z dwudziestoletnią sekretarką imieniem Pamela. Kiedy mnie rzucił, oznajmił: „Przykro mi, Jane, ale już mnie nie podniecasz”.

Biorąc pod uwagę jej sztywniactwo, Jodie wcale mu się nie dziwiła, ale i tak nie powinien był tego mówić.

– Faceci to dupki.

– Nie to jest najgorsze. – Splotła dłonie. – Najgorsze jest to, że byliśmy razem przez sześć lat, a nawet za nim nie tęsknię.

– Więc czym się pani tak martwi? – Kawa była gotowa. Jodie podeszła do ekspresu.

– Nie chodzi o Craiga, tylko o to, że… Nie, właściwie o nic. Nie powinnam się tak rozklejać. Nie wiem, co mi jest.

– Skończyła pani trzydzieści cztery lata i dostała w prezencie talon do sklepu ze słodyczami. Każdy by się wściekł.

Wzdrygnęła się.

– Spędziłam całe życie w tym domu, wyobraża to sobie pani? Po śmierci ojca miałam go sprzedać, ale jakoś nigdy nie mogłam się za to zabrać. – W jej głosie pojawiły się nowe nuty, jakby zapomniała, że Jodie jej słucha. – Badałam wtedy kolizje jonowe i nie chciałam, by cokolwiek mnie rozpraszało. Praca zawsze była najważniejszą częścią mojego życia. Do trzydziestki to mi wystarczało. A potem jedne urodziny następowały po drugich w zastraszającym tempie.

– I w końcu do pani dotarło, że te fizyczne cuda nie podniecają pani nocami, tak?

Poruszyła się zaskoczona, jakby zapomniała o obecności Jodie. Wzruszyła ramionami.

– Nie tylko to. Szczerze mówiąc, uważam że seks jest stanowczo przereklamowany. – Zawstydzona, opuściła wzrok. – Chodzi mi raczej o poczucie jedności.

– Trudno o większe poczucie jedności, niż kiedy się razem wypala dziurę w materacu.

– No tak… zakładając, że się ją wypala. Osobiście… – Pociągnęła nosem, wstała, wsunęła chusteczki do kieszeni. – Mówiąc o wspólnocie, mam na myśli coś trwalszego niż seks.

– Religię?

– Nie, niezupełnie, chociaż to też jest dla mnie ważne. Rodzina, dzieci, takie rzeczy. – Wyprostowała się i posłała Jodie uprzejmy uśmiech. – Wystarczająco długo panią zanudzałam. Przepraszam. Niestety, przyłapała mnie pani na chwili słabości.

– Już rozumiem! Pani chce mieć dziecko!

Doktor Jane gorączkowo szukała chusteczek w kieszeni. Jej usta zadrżały. Ciężko osunęła się z powrotem na krzesło.

– Craig powiedział mi wczoraj, że Pamela jest w ciąży. To nie tak, że… Nie jestem zazdrosna. Szczerze mówiąc, wcale mi na nim nie zależy, więc nie mogę być zazdrosna. Tak naprawdę wcale nie chciałam za niego wyjść, w ogóle nie chcę wychodzić za mąż. Po prostu… – mówiła coraz ciszej – chodzi o to, że…

– Chodzi o to, że chce pani mieć dziecko. Sama.

Skinęła głową i zagryzła usta.

– Od dawna pragnęłam dziecka. Teraz mam trzydzieści cztery lata, mój zegar biologiczny bije coraz szybciej, ale chyba nigdy nie będę matką.

Jodie rzuciła okiem na zegarek. Chciała słuchać dalej, ale zaraz zacznie się transmisja.

– Czy mogę włączyć telewizor?

Doktor Jane wydawała się zagubiona, jakby nie do końca wiedziała, co to takiego.

– Tak, proszę bardzo.

– Super. – Jodie wzięła swój kubek i przeszła do saloniku. Usadowiła się na kanapie, postawiła kawę na stoliku, wyciągnęła pilota spod jakiegoś bardzo mądrego miesięcznika. Wyświetlano akurat reklamę piwa, więc wyłączyła dźwięk.

– Naprawdę chce pani mieć dziecko? Sama?

Doktor Jane znowu założyła okulary. Przycupnęła na miękkim fotelu z falbanką na dole, dokładnie pod zdjęciem kwiatu z perłą w środku. Zacisnęła uda, skrzyżowała nogi w kostkach. Ma świetne nogi, zauważyła Jodie, smukłe i kształtne.

Jane po raz kolejny wyprostowała się, jakby połknęła kij.

– Dużo nad tym myślałam. Nie planuję małżeństwa, praca jest dla mnie zbyt ważna. Ale… najbardziej na świecie pragnę dziecka. Wydaje mi się, że byłabym dobrą matką. Dzisiaj dotarło do mnie, że moje marzenie prawdopodobnie nigdy się nie spełni i dlatego się rozkleiłam.

– Znam samotne matki. Jest im bardzo ciężko. No, ale pani pewnie byłoby łatwiej, ma pani dobrze płatną pracę.

– Pieniądze nie są przeszkodą. Problem polega na tym, że nie wiem, jak się za to zabrać.

Jodie gapiła się na nią przez dłuższą chwilę. Jak na wykształconą osobę, jest głupia jak but.

– Chodzi pani o faceta?

Twierdzący ruch głowy.

– W college’u jest ich chyba sporo? To nic wielkiego. Niech go pani tu zaprosi, puści wolną muzykę, napoi piwem i do dzieła.

– Nie, to nie może być nikt znajomy.

– Więc niech pani poderwie kogoś w knajpie.

– Nie mogłabym. Muszę wiedzieć, czy jest zdrowy. – Zniżyła głos. – Zresztą nie umiałabym nikogo poderwać.

Jodie nie wyobrażała sobie nic prostszego, ale chyba miała w tym więcej doświadczenia niż doktor Jane.

– No a, wie pani, banki spermy?

– Nie wchodzą w grę. Zbyt wielu dawców to studenci medycyny.

– I co z tego?

– Nie chcę, żeby ojcem mojego dziecka był ktoś inteligentny.

Zdumienie Jodie było tak wielkie, że choć skończyły się reklamy i na ekranie pojawił się główny trener Gwiazd, Chester „Duke” Raskin, zapomniała włączyć dźwięk.

– Chce pani, żeby jakiś głupi facet zrobił pani dzieciaka?

Doktor Jane uśmiechnęła się.

– Wiem, to brzmi dziwnie, ale dzieciom inteligentniejszym niż rówieśnicy jest bardzo ciężko. Nie potrafią się dostosować. Dlatego nie mogłabym mieć dziecka z człowiekiem o inteligencji Craiga; i dlatego nie chcę ryzykować z bankiem spermy. Muszę brać pod uwagę moje geny i znaleźć mężczyznę, który będzie stanowił kontrast. Tylko że wszyscy znani mi mężczyźni to geniusze.

Doktor Jane jest zdrowo szurnięta, zawyrokowała Jodie.

– Czyli uważa pani, że dlatego, że jest taka mądra i w ogóle, musi znaleźć głupiego faceta?

– Nie uważam, tylko wiem. Nie pozwolę, by moje dziecko przechodziło przez to samo co ja, kiedy dorastałam. Nawet teraz… No, ale to nie ma nic do rzeczy. Problem w tym, że choć bardzo pragnę dziecka, nie mogę myśleć tylko o sobie.

Nowa twarz na ekranie przykuła uwagę Jodie.

– O Boże, momencik, muszę tego posłuchać. – Złapała pilota i włączyła dźwięk.

Paul Fenneman, sprawozdawca sportowy, przeprowadzał wywiad z Calem Bonnerem. Jodie wiedziała z pierwszej ręki, że Bomber go nie znosi. Dziennikarz słynął z zadawania głupich pytań, a Bomber nie trawił durniów.

Wywiad nakręcono na parkingu klubu Gwiazd, w Naperville, największym miasteczku okręgu DuPage. Fenneman mówił patrząc prosto do kamery. Miał przy tym tak poważną minę, jakby prowadził relację z wojny światowej.

– Moim rozmówcą jest Cal Bonner, napastnik Gwiazd.

Kamera przesunęła się na Cala i Jodie spociła się z niechęci i pożądania zarazem. Cholera, jest fantastyczny, nawet jeśli nie ubywa mu lat.

Stał przy wielkim harleyu. Miał na sobie dżinsy i czarną koszulkę, podkreślającą wspaniałe mięśnie. Inni faceci w drużynie byli napakowani, jakby mieli zaraz wybuchnąć, ale nie Cal. Miał też świetny kark, muskularny, ale nie potężny jak pień drzewa. Brązowe włosy kręciły się lekko, więc strzygł je krótko, żeby nie przeszkadzały. Taki właśnie był Bomber. Nie zawracał sobie głowy nieważnymi sprawami.

Miał ponad metr osiemdziesiąt, był wyższy niż większość napastników. Szybki i inteligentny, odznaczał się telepatyczną niemal umiejętnością przewidywania posunięć obrony, którą poszczycić się mogą tylko najlepsi gracze. Był niemal równie dobry jak legendarny Joe Montana. Świadomość, że koszulka z numerem osiemnaście nigdy nie zawiśnie w jej szafie, była dla Jodie solą w oku.

– Cal, twoja drużyna straciła w zeszłym tygodniu cztery piłki w meczu z Patriotami. Co zrobisz, żeby ta sytuacja nie powtórzyła się w meczu z Bykami?

Pytanie było przeraźliwie głupie, nawet jak na Paula Fennemana. Jodie była ciekawa, co powie Bomber.

Podrapał się w głowę, jakby pytanie było tak skomplikowane, że musiał je dokładnie przemyśleć. Bomber nie miał cierpliwości do ludzi, których nie szanował. Miał za to zwyczaj podkreślania w takich sytuacjach swoich korzeni na amerykańskim Południu.

Oparł nogę na pedale harleya i zamyślił się.

– Wiem, co zrobimy, Paul. Będziemy pilnować piłki. Sam nigdy nie grałeś, więc pewnie nie wiesz, że ilekroć pozwolimy przeciwnikom zabrać nam piłkę, sami jej nie mamy. A bez piłki nijak nie nabijemy sobie punktów.

Jodie zachichotała. Bomber załatwił Paula na szaro, trzeba mu to przyznać.

Paulowi nie spodobało się, że robią z niego głupka.

– Słyszałem, że trener Raskin jest bardzo zadowolony z Kevina Tuckera. Niedługo skończysz trzydzieści sześć lat, jesteś już trochę za stary na tę grę. Czy nie obawiasz się, że Kevin zajmie twoją pozycję rozgrywającego?

Przez ułamek sekundy Bomber zesztywniał, zaraz jednak wzruszył lekceważąco ramionami.

– E tam, Paul, jeszcze nie zeszłem z boiska.

– O, ktoś w jego typie byłby idealny – szepnęła doktor Jane.

Jodie spojrzała na nią i zobaczyła, że wpatruje się w ekran.

– O czym pani mówi?

Doktor Jane wskazała telewizor.

– Ten mężczyzna. Sportowiec. Jest zdrowy, przystojny i niezbyt inteligentny. Właśnie kogoś takiego szukam.

– Ma pani na myśli Bombera?

– Tak się nazywa? Nie mam pojęcia o futbolu.

– Cal Bonner. Rozgrywający napastnik chicagowskich Gwiazd.

– A, rzeczywiście. Widziałam jego zdjęcie w gazecie. Dlaczego nie znam nikogo takiego? To znaczy… nikogo tępego.

– Tępego?

– Niezbyt inteligentnego. Głupiego.

– Głupi? Bomber? – Jodie już otwierała usta, by poinformować doktor Jane, że Bomber to najinteligentniejszy, najbardziej przebiegły, sprytny, utalentowany, nie wspominając już, że najpodlejszy rozgrywający napastnik w całej cholernej lidze, kiedy nagle wpadł jej do głowy szalony pomysł. Zrobiło jej się gorąco. Nie wierzyła, że w ogóle bierze to pod uwagę.

Opadła z powrotem na poduszki kanapy. Cholera jasna. Namacała pilota, ściszyła dźwięk.

– Mówi pani poważnie? Chciałaby pani, żeby Cal Bonner był ojcem jej dziecka?

– Oczywiście pod warunkiem, że mogłabym zajrzeć w jego kartę chorobową. Prosty mężczyzna to mój ideał: siła, wytrzymałość i niski iloraz inteligencji. Uroda to dodatkowy atut.

Jodie myślała o tysiącu rzeczy jednocześnie.

– A gdybym… – Przełknęła ślinę i skupiła się na wizji nagiego Kevina Tuckera. – A gdybym mogła to zorganizować?

– Co?

– Panią i Cala Bonnera w łóżku?

– Pani żartuje?

Jodie energicznie zaprzeczyła.

– Ale ja go wcale nie znam.

– Nie musi pani.

– Chyba nie rozumiem.

Jodie przedstawiła jej starannie ocenzurowaną historię – nie napomknęła nawet słowem, jaki drań z tego Bombera, generalnie jednak powiedziała prawdę. Mówiła o prezencie urodzinowym i o tym, jaką kobietę wymyślili sobie chłopcy. I stwierdziła, że w odpowiednim makijażu doktor Jane nadaje się znakomicie.

Doktor Jane zbladła tak, że wyglądała jak mała dziewczynka z filmu o wampirach z Bradem Pittem.

– Czyli… czyli miałabym udawać prostytutkę?

– Taką z klasą, bo Bomber nie lubi dziwek.

Podniosła się z fotela i nerwowo krążyła po pokoju. Jodie niemal widziała jej mózg, który pracuje jak kalkulator; dodaje i odejmuje, dzieli i mnoży. W jej oczach na chwilę rozbłysła nadzieja, by zaraz zgasnąć. Ciężko oparła się o gzyms nad kominkiem.

– Karta chorobowa… – westchnęła głęboko, boleśnie. – Przez moment wydawało mi się, że to możliwe, ale co z jego kartą chorobową? Piłkarze często zażywają sterydy, prawda? I jeszcze AIDS…

– Bomber nie bierze narkotyków. Nigdy nie uganiał się za panienkami i dlatego chłopcy mu to organizują. Chyba z nikim nie spał, odkąd zerwał ze swoją dziewczyną zeszłej zimy.

– I tak musiałabym zobaczyć jego kartę chorobową.

Jodie pomyślała, że albo Willie, albo Junior na tyle zbałamucą sekretarkę, że da im co trzeba.

– We wtorek, najpóźniej w środę będę ją miała.

– Nie wiem, co powiedzieć…

– Jego urodziny są za dziesięć dni – poinformowała Jodie. – Wszystko sprowadza się do tego, czy ma pani dość odwagi, żeby to zrobić.

Koniec wersji demonstracyjnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: