Kiedy pieniądz umiera. Prawdziwy koszmar hiperinflancji - ebook
Kiedy pieniądz umiera. Prawdziwy koszmar hiperinflancji - ebook
„Premier powinien położyć egzemplarz tej fascynującej książki przy każdym łóżku w swojej wiejskiej rezydencji Chequers”.
The Times
W 1923 roku, gdy niemiecka waluta praktycznie stała się bezwartościowa (w grudniu tamtego roku za jednego dolara trzeba było zapłacić 4 bln marek) Republika Weimarska niemal wróciła do gospodarki barterowej. Drogie cygara, dzieła sztuki i klejnoty rutynowo wymieniano na podstawowe artykuły żywnościowe, takie jak chleb; bilet do kina można było kupić za kawałek węgla, a butelkę nafty za jedwabną koszulę. W desperacji premier Bawarii złożył w lokalnym parlamencie projekt ustawy uznającej obżarstwo za przestępstwo zagrożone surową karą – „żarłok” został zdefiniowany jako „ten, kto nawykowo oddaje się przyjemnościom stołu w takim stopniu, że może wywołać niezadowolenie ze względu na trudną sytuację ludności”.
Od czasu pierwszej publikacji w 1975 roku książka Kiedy pieniądz umiera stała się klasyczną opowieścią o tych przedziwnych i przerażających czasach. Splatając eleganckie analizy z wieloma relacjami bezpośrednich świadków, zwykłych ludzi walczących o przetrwanie, koncentrując się przede wszystkim na ludzkim aspekcie inflacji – stawia pytanie, dlaczego rządy się do niej uciekały, opisuje jej straszny, korupcyjny wpływ na obywateli, męczarnie związane z procesem uzdrowienia waluty oraz mroczne, długotrwałe dziedzictwo jakie po sobie zostawiła.
W czasie dotkliwego kryzysu gospodarczego książka ta stanowi pilne ostrzeżenie przed uzależniającymi zagrożeniami drukowania pieniędzy, jako „miękkiej” opcji dla rządu, który musi się zmierzyć z rosnącym niezadowoleniem i bezrobociem.
Kategoria: | Ekonomia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-62304-70-7 |
Rozmiar pliku: | 839 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Gdy w 1975 roku książka ta ukazała się po raz pierwszy, pisałem we wstępie, że porównania współczesnych cen i wartości z tymi sprzed pół wieku niewiele dają. Teraz, po trzydziestu pięciu latach, w sytuacji gdy waluty ciągle się łączyły, dzieliły, traciły na wartości lub znikały, a koszty oraz płace rosły i spadały w różny sposób, porównania tego rodzaju nie rzucają wcale więcej światła. To prawda, że według obliczeń statystyków funt szterling z 1923 roku miał siłę nabywczą 623 dzisiejszych funtów, a za dolara amerykańskiego w tym roku można byłoby dzisiaj kupić towary i usługi wyceniane na 220 dolarów. Zamiast jednak obciążać czytelnika interesującymi, ale bardzo spekulatywnymi obliczeniami, zapraszam do lektury tekstu w takiej postaci, w jakiej pierwotnie został napisany.Wstęp
Kiedy pieniądz danego kraju nie daje już poczucia bezpieczeństwa, a inflacja zaczyna budzić w całym społeczeństwie obawy, jest naturalne, że szuka się informacji i wskazówek w historii innych narodów, które mają już za sobą to niezwykle tragiczne i przykre doświadczenie. Jeżeli jednak przejrzy się obszerną literaturę różnego rodzaju – ekonomiczną, wojskową, społeczną, historyczną, polityczną i biograficzną – traktującą o losach pokonanych państw centralnych po pierwszej wojnie światowej, odkrywa się pewien szczególny brak. Albo analizy ekonomiczne tamtych czasów (z powodów najlepiej znanych specjalistom, którzy czasami sądzą, że procesy inflacyjne są zamierzonym wynikiem polityki fiskalnej) pomijają element ludzki, nie mówiąc już – w przypadku Republiki Weimarskiej i porewolucyjnej Austrii – o czynnikach militarnych i politycznych; albo też autorzy relacji historycznych, mimo imponującej erudycji i wnikliwości, nie dostrzegają lub co najmniej poważnie nie doceniają inflacji jako jednej z najpotężniejszych przyczyn opisywanych wstrząsów.
Relacje z pierwszej ręki natomiast, choć nieocenione dla ujęcia czysto ludzkiego aspektu inflacji, zwykle przedstawiają, nawet w antologiach, zbyt wąski punkt widzenia – bitwa widziana z jednego leju po bombie może wyglądać całkiem inaczej niż z innego – albo też zawierają tak ogólny opis tego zadziwiającego spektaklu finansowego z 1923 roku, że umniejszają znaczenie wielu lat nieszczęść, których był on zarówno kulminacją, jak i zwiastunem.
Męka inflacji, nawet bardzo rozciągnięta w czasie, trochę przypomina ostry ból – całkowicie absorbuje i domaga się pełnej uwagi, kiedy trwa, jednak gdy już minie, szybko idzie w zapomnienie, bez względu na to, jak głębokie blizny psychiczne i fizyczne pozostawia po sobie. Być może to właśnie tłumaczy, dlaczego niezwykły epizod weimarskiej inflacji został oderwany od tak wielu współczesnych jej wydarzeń. A przecież zważywszy na to, jak uporczywa, długotrwała i straszna okazała się ta inflacja i jak fatalne miała konsekwencje, wydawałoby się, że żadne badanie tamtego okresu nie może być pełne bez ciągłego odnoszenia się do tej najbardziej wówczas dręczącej okoliczności.
Ta zależność działa też w drugą stronę – pomijając najbardziej elementarny poziom rozpraw ekonomicznych lub osobistych wspomnień – jak można uczciwie opisać niemiecką inflację bez uwzględnienia kontekstu wywrotowej działalności nacjonalistów i komunistów, wrzenia w wojsku, sporu z Francją, problemu z reparacjami wojennymi i równoległych hiperinflacji w Austrii i na Węgrzech? Jak można oszacować polityczne znaczenie inflacji lub ocenić okoliczności, w których zakorzenia się ona w uprzemysłowionej demokracji i wymyka się spod kontroli, jeżeli jej przebiegu nie zestawi się z wydarzeniami politycznymi w tym samym czasie?
Niemcy 1923 roku były w równej mierze krajem Ludendorffa i Stinnesa, Havensteina i Hitlera. Pomimo faktu, że reprezentowali różne światy – wojska, przemysłu, finansów i polityki – te cztery groteskowe postaci, rozpychające się na niemieckiej scenie, można by przedstawić jako czarne charaktery w odgrywanej wówczas sztuce: Ludendorff, bezduszny, ponury generał, wyznawca Thora i Odyna, łącznik, a potem ofiara sił reakcji; Stinnes, plutokrata i spekulant, wierny tylko mamonie; Havenstein, szalony bankier, którego jedynym celem było zasypanie kraju banknotami; Hitler, żądny władzy demagog, którego każde przemówienie i działanie już wtedy budziło wszystko, co najgorsze w naturze ludzkiej. Tylko w przypadku Havensteina ten opis jest oczywiście niesprawiedliwy, jednak fakt, iż ten wielki autorytet w kręgach finansowych był zdrów na umyśle, nie zmniejsza szkód, jakie wyrządził.
Można by też jednak powiedzieć, że to nie ludzie zawinili, że biorąc pod uwagę warunki ekonomiczne i polityczne, zawsze znaleźliby się aktorzy do odegrania ról podyktowanych przez okoliczności. Z pewnością było wielu innych postępujących równie nagannie i nieodpowiedzialnie, jak ci, którzy grali pierwsze skrzypce. Ofiarami stali się Niemcy. Jak to ujął jeden ze świadków tamtych zdarzeń: byli zdezorientowani i oszołomieni inflacją. Nie rozumieli, jak mogło im się to przydarzyć i kim jest wróg, który ich pokonał.
W książce tej przedstawiam nie tylko nowe fakty, ale także te zapomniane oraz wiele wcześniej niepublikowanych opinii – szczególnie wartościowe są głosy ludzi, którzy mogli oceniać zdarzenia obiektywnie, ponieważ ich portfele, zdrowie i bezpieczeństwo nie zależały od tego, czego byli świadkami. Najwięcej takich materiałów zawierają archiwa brytyjskiego ministerstwa spraw zagranicznych – dostarczała ich ambasada w Berlinie, gdzie lord D’Abernon prowadził jedną z najlepszych misji dyplomatycznych tamtej epoki. Jego informacje były obszernie uzupełniane przez służby konsularne w każdym znaczącym mieście w Niemczech oraz sprawozdaniami poszczególnych członków alianckich komisji zajmujących się reparacjami lub rozbrojeniem. Dokumenty w brytyjskim archiwum Public Record Office, oprócz tego, że należą do najbardziej dostępnych, są też prawdopodobnie najważniejszym źródłem – nie tylko dlatego, że ambasada brytyjska dzięki D’Abernonowi była cały czas w wyjątkowo bliskim kontakcie z politykami najwyższego szczebla w Niemczech, ale też dlatego, że wycofanie się Stanów Zjednoczonych na początku 1923 roku i jeszcze wcześniejsze niemal całkowite zerwanie komunikacji między Berlinem a Paryżem sprawiło, iż informacje o porównywalnej wartości stały się sporadyczne lub powierzchowne. Nie wahałem się czerpać z tych dokumentów – uzupełnionych o materiały niemieckie z epoki – w tak wielkim stopniu, jak wydawało się to uzasadnione.
Jak dalece to możliwe, starałem się opisywać poszczególne działania, reakcje i interakcje we właściwej, historycznej kolejności, mając nadzieję, że ten, być może oczywisty, porządek chronologiczny będzie w tym przypadku zarówno czymś nowym, jak i pouczającym i lepiej odsłoni szereg ważnych, a rzadko zauważanych związków. Relacjonując tę historię, śledziłem szczególny wątek – czasami trzymałem się go z ponurą determinacją – który przewijał się też w kontekście Austrii, Węgier, Rosji, Polski i Francji. To właśnie tego najwyższe władze zdawały się czasami nieświadome – wpływu wywieranego przez inflację na ludzi jako jednostki i jako narody oraz wywoływanych przez nią reakcji.
Nie śmiałem jednak na podstawie opisanych okoliczności wyciągać szybkich i twardych wniosków na temat kondycji ludzkiej i inflacji; niech fakty mówią same za siebie. Nie udzielałem też lekcji ekonomicznych ani teoretycznych wyjaśnień zjawisk gospodarczych. To zdecydowanie nie jest studium ekonomiczne. Inflacja dotyczy jednak w równym stopniu pieniędzy, co ludzi, więc nie dałoby się opowiedzieć tej historii bez przywoływania liczb, czasami ogromnych. Dręczyły one ludzi z Europy Środkowej przez całe lata, aż w końcu nie mogli ich już znieść. W latach 1922 i 1923 wszyscy myśleli o wartości marki, ale kto mógł pojąć liczbę z kilkunastoma zerami?
W październiku 1923 roku w ambasadzie brytyjskiej w Berlinie zauważono, że liczba marek potrzebnych do zakupu jednego funta jest równa tej, która w jardach odzwierciedla odległość do Słońca. Dr Hjalmar Schacht, komisarz walutowy Niemiec, wyjaśniał, że pod koniec pierwszej wojny światowej teoretycznie można byłoby kupić 500 mld jajek za tę samą cenę, za którą pięć lat później można było dostać już tylko jedno. Po powrocie stabilizacji suma marek papierowych potrzebnych do zakupu jednej marki w złocie wynosiła dokładnie tyle, ile milimetrów kwadratowych mieści się w kilometrze kwadratowym. Jest bardzo wątpliwe, by takie kalkulacje pomogły komukolwiek zrozumieć, co się dzieje – niech więc czytelnicy bez uzdolnień matematycznych nie tracą otuchy.
Niełatwo było znaleźć wystarczająco dużo prostych określeń, aby bez powtórzeń opisać tę nieustającą serię nieszczęść, które spadały na naród niemiecki w tamtym czasie. Trudność tę zauważył i odnotował w 1932 roku David Lloyd George, stwierdzając, że słowa takie jak „katastrofa”, „ruina” czy „kataklizm” spowszedniały tak bardzo, iż przestały wywoływać jakiekolwiek uczucie lęku. Sam wyraz „katastrofa” się zdewaluował – w dokumentach używano go rok po roku, aby opisać sytuacje nieporównanie poważniejsze niż poprzednio. Gdy marka ostatecznie upadła i wszystko znajdowało się w ruinie, nadal byli Niemcy, którzy przewidywali Katastrophe.
Dlatego starałem się ograniczyć w tekście częstotliwość używania takich wyrazów jak „katastrofa”, „krach”, „kataklizm”, „upadek” i „załamanie”, a także unikałem prób stopniowania kryzysu i chaosu – tak aby wszystko to czytelnik mógł przyswoić – niech doda sobie w wyobraźni tyle, ile mu podpowiada współczucie.
W jednej sprawie czytelnik musi działać niezależnie. Często trzeba było podawać równowartość w funtach lub dolarach kwot wyrażonych w markach z lat dwudziestych XX wieku, aby pokazać skalę deprecjacji niemieckiej waluty. Stały proces inflacji we wszystkich krajach zachodnich sprawia, że przerachowanie tych sum na dzisiejsze wartości jest niewdzięcznym zajęciem. Przeliczając niskie kwoty, trzymałem się starego systemu angielskiego („£sd”), w którym 12 pensów daje jednego szylinga, a 20 szylingów składa się na jednego funta. Po upływie tak długiego czasu porównania kosztów życia są dosyć jałowe; jednak może warto wiedzieć – aby mieć jakieś odniesienie – że funt szterling z lat dwudziestych był wart piętnastokrotnie więcej niż w połowie 1975 roku. Zatem płaca wynosząca 200 funtów w 1919 roku odpowiada dzisiejszym 3 tys. funtów¹; dziesięć ówczesnych szylingów to obecnie około siedmiu–ośmiu funtów.
W przypadku dolarów wystarczy pomnożyć ówczesne sumy sześć do ośmiu razy. Jeżeli w 1913 roku za jedną markę można było kupić towary i usługi warte jednego funta w 1975 roku (niektóre rzeczy stały się oczywiście znacznie droższe, inne – takie jak praca – realnie tańsze niż dzisiaj), to proste, choć jedynie przybliżone przeliczenie jest dostępne czytelnikom posługującym się na co dzień funtami, którzy mogą sobie wyobrazić – z rozbawieniem lub przerażeniem – że za znaczek pocztowy musieliby zapłacić 148 mln funtów – za marki powinni sobie podstawić funty.
Nie ma praktycznej zasady, która podpowiadałaby, jak sobie radzić w ostatnich stadiach inflacji. Do jesieni 1921 roku wewnętrzna deprecjacja marki pozostawała czasem daleko w tyle za spadkiem wartości tej waluty za granicą – dlatego Niemcy stały się prawdziwym rajem dla turystów. Później (od początku 1922 roku), gdy społeczne zaufanie do marki całkiem zanikło, ceny krajowe dostosowały się nagle do kursu dolara, a pod koniec nawet znacznie wyprzedzały upadek marki. Było to kolejne w tamtych czasach zjawisko, które fatalnie skomplikowało problem, a potem przez wiele lat budziło zainteresowanie ekonomistów.
Jest to, jak sądzę, opowieść z morałem. Dowodzi prawdziwości rewolucyjnej tezy, że jeżeli chce się zniszczyć jakiś kraj, to trzeba najpierw zepsuć jego walutę. Zdrowy pieniądz musi być zatem pierwszym bastionem obrony każdego społeczeństwa.2. Zatracone ulice
Traktat wersalski osłabił Niemcy i zmniejszył ich terytorium, sprawił jednak, że stały się jednolitym państwem. Równoległe traktaty pokojowe z Saint Germain i Trianon nie tylko rozmontowały całe imperium Habsburgów, ale zredukowały Austrię i Węgry do ułamka tego, czym były wcześniej, idąc znacznie dalej, niż wymagała tego zasada narodowego samookreślenia państw będących sukcesorami imperium. Oba państwa utraciły ogromne obszary i miliony obywateli – niemiecka Austria głównie na rzecz nowej Czechosłowacji, a Węgry przede wszystkim na korzyść Rumunii. Wiedeń, niegdyś stolica cesarstwa, stał się nagle ogromnym miastem bez odpowiedniego zaplecza, które mogłoby je utrzymywać – a tej pozostałości imperium nie wolno było uczynić jedynego kroku mającego gospodarczy sens, czyli połączyć się z Niemcami. Rewolucja pozbawiła cesarza Karola tronu w Wiedniu i dała władzę republikańskiemu rządowi. W Budapeszcie natomiast po rewolucji bolszewickiej Beli Kuna nastąpiła kontrrewolucja i – na początku 1920 roku – regencja Horthyego.
Los Austriaków, a zwłaszcza Wiedeńczyków, okazał się po wojnie zaiste żałosny. Węgry, gdyby tylko chłopi chętniej dzielili się plonami z głodującymi mieszczanami, byłyby samowystarczalne pod względem artykułów pierwszej potrzeby. Inaczej wyglądało to w szczątkowej Austrii, gdzie chłód i głód rozpanoszyły się na dobre w czasie pierwszej powojennej zimy, a powracający żołnierze, pokonani, wściekli i wyczerpani, byli jeszcze bardziej niż w Niemczech podatni na wpływy podżegaczy. Często Wiedeń wraz z najbliższym otoczeniem wegetował tylko dzięki temu, czego Niemcy miały w nadmiarze, a nie było tego wiele. W efekcie korona austriacka w pierwszych latach po wojnie traciła na wartości znacznie szybciej niż marka i miała jeszcze mniejsze szanse na uzdrowienie.
Z politycznego punktu widzenia Austria znajdowała się w rozpaczliwym stanie i na próżno liczyła na to, że nowy rząd będzie umiał przywrócić porządek i dobrobyt. G.M. Young przyjechał do Wiednia w 1920 roku i po 18 miesiącach tak pisał do brytyjskiego ministerstwa finansów (ten fragment sprawił, że lord Curzon, minister spraw zagranicznych, do którego ten tekst trafił, poprosił o nadsyłanie kolejnych raportów):
Ze stolicy wielkiego – stanowiącego dotąd dziedzictwo wielkiej dynastii – cesarstwa traktat z Saint Germain uczynił republikę. Przynajmniej formalnie obarczył odpowiedzialnością za koszty wielkiej wojny tę dziwną społeczną mieszaninę bankierów i chłopów. W tym świecie pozorów nie zawsze jest łatwo, nawet obcokrajowcowi, skupić się na realiach nowej sytuacji. Wielu miejscowym urzędnikom i politykom dotąd się to nie udaje. Niemal wszystkie budynki ministerialne monarchii nadal funkcjonują, są oświetlane, ogrzewane, sprzątane itd. dla urzędników republiki zamieszkiwanej przez zaledwie 6 mln obywateli. Rzymianin, który urodził się za Teodozjusza, a umarł za Romulusa Augustulusa, miał siedemdziesiąt lat, by przeżyć takie zmiany, jakie w Austrii dokonały się w ciągu zaledwie trzech.
Konstytucja tego kraju ustanawia swego rodzaju superdemokrację, tak wymyśloną, by każdy miał jak najmniej władzy. Landy przeciwstawiają się federacji; rząd federacyjny nie śmie korzystać z ekonomicznej broni, jaką daje mu ich bankructwo. Prezydent jest figurą czysto ceremonialną – otwiera wystawy kwiatów i uznaje nieślubne dzieci. Nie mianuje ministrów (nawet formalnie) i nie może rozwiązać parlamentu. Rząd także nie może tego zrobić. Z prawnego punktu widzenia parlament ma największą władzę – w głosowaniu ustanawia rząd i sam decyduje o swoim rozwiązaniu. W istocie wszystkie sprawy są załatwiane przez stały komitet, o którym opinia publiczna niewiele słyszy, lub, jeszcze lepiej, w klubach i na zebraniach partyjnych – o których słyszy w każdym razie bardzo niewiele prawdy. Partie polityczne łączą w sobie najbardziej niepożądane elementy angielskich towarzystw uczelnianych z tym, co najgorsze w Brytyjskim Towarzystwie Medycznym; mógłbym też dodać, że sposób myślenia pangermanistów stale przywodzi mi na myśl mentalność akuszerki.
Prawda jest taka, że Austria była całkowicie nieprzygotowana na przyjęcie zaawansowanego systemu parlamentarnego, jaki przyniosła jej rewolucja.
Tak wyglądało instytucjonalne tło ogromnej masy ludzkiego nieszczęścia. W momencie wybuchu wojny korona austriacka była niemal równa marce. Pod koniec wojny inflacja zróżnicowała te dwie waluty, na zdecydowaną niekorzyść korony. W obu przypadkach ceny oficjalne rzadko odzwierciedlały te obowiązujące na czarnym rynku, który dla wielu ludzi w Wiedniu, gdzie panował poważny niedobór żywności, stanowił jedyne źródło zaopatrzenia. Tak więc w 1914 roku w Wiedniu kilogram najlepszej mąki pszennej kosztował 44 halerze (równowartość około 6 starych pensów), natomiast w grudniu 1918 roku, gdy nie można było jej nigdzie dostać, za bliżej nieokreśloną substancję mającą służyć za mąkę płacono w nielegalnym obrocie 22 korony za kilogram – czyli dokładnie 50 razy więcej.
W 1914 roku funt szterling miał wartość około 25 koron. W maju 1922 roku można było za niego jednak kupić tylko 1,2 tys. marek, ale aż 35 tys. koron.
Wpływ tych warunków na austriacką burżuazję sugestywnie przedstawił wczesny film z Gretą Garbo Zatracona ulica, nakręcony przez Georga Pabsta w Wiedniu w 1925 roku. Być może grana przez Garbo postać, która ma uosabiać nieskalaną czystość pośród nędzy, chciwości i zepsucia, a znajduje w końcu prawdę i szczęście w ramionach amerykańskiego ochotnika, nie jest już dzisiaj tak przekonująca. Poczynając jednak od obrazu odpychającego rzeźnika, znieważającego i upokarzającego ludzi stojących w kolejce w jego sklepie, odmawiającego mięsa kobietom, które uznaje za nieatrakcyjne lub niedostępne, a kończąc na scenach przedstawiających niepohamowane, zachłanne rozpasanie spekulantów i paskarzy prowadzących nocne życie oraz atak głodnego i wściekłego tłumu na kawiarnię pełną hulaków – film ten stanowił wierne odbicie tamtych czasów.
Bardziej wymowny współczesny opis plagi inflacji w powojennym Wiedniu nakreślony został w pamiętniku Anny Eisenmenger, przepełnionym wyjaśnieniami skierowanymi do angielskiego czytelnika. Gdy cesarscy eksżołnierze, uzbrojeni i w rewolucyjnym nastroju, rozchodzili się do domów i gdy niedobory żywności z czasów wojny zastąpił głód, ta pochodząca z klasy średniej wdowa coraz częściej musiała się uciekać do nielegalnych praktyk, żeby zapewnić byt swojej rodzinie – synowi, który stracił wzrok na wojnie, córce cierpiącej na gruźlicę, zięciowi z amputowanymi nogami, głodnemu wnukowi i jeszcze jednemu synowi – komuniście. Za ogromne kwoty zaczęła kupować od Schleichhändler – szmuglerów – najbardziej podstawową żywność, której pomimo kartek państwo nie potrafiło już zapewnić. Chociaż „chomikowanie” – gromadzenie zapasów – było zakazane pod groźbą kary, stało się niczym więcej jak wymogiem zdrowego rozsądku. Pani Eisenmenger, boleśnie świadoma obniżającego się poziomu życia i statusu społecznego swojej rodziny, i tak mogła mówić o szczęściu, gdyż miała inwestycje, które w 1914 roku przynosiły jej niemal 5 tys. koron rocznie – co równało się około 200 funtom.
Pani Eisenmenger zanotowała, że w październiku 1918 roku, gdy postanowiła sprzedać 20 tys. koron, aby gotówkę przeznaczyć na bieżące wydatki, kierownik banku gorąco jej doradzał, by zamieniła wszystkie pieniądze na franki szwajcarskie. Jednak prywatne transakcje w obcych walutach były nielegalne i Eisenmenger uznała, że wystarczy, iż łamie prawo, robiąc zapasy opału i żywności.
Muszę sama siebie przekonywać , że tak naprawdę znajduję się w znacznie lepszej sytuacji niż setki tysięcy innych kobiet. Przynajmniej jestem wolna od trosk materialnych i mogę pomóc swoim dzieciom, gdyż mam mnóstwo pieniędzy bezpiecznie zainwestowanych w państwowe obligacje. Dzięki Bogu!
Miała też znaczną ilość cygar swego męża, które można było w miarę potrzeby wymieniać na mięso lub inną żywność – stanowiły one ważny środek płatniczy, pozwalający przetrwać nawet w czasie pierwszych miesięcy powojennej blokady.
Teraz jednak kraj był pozbawiony czeskiego węgla oraz węgierskiej żywności i nie minął miesiąc od końca wojny, gdy austriacka waluta zaczęła tracić na wartości znacznie szybciej niż dotychczas. W grudniu 1918 roku, kiedy zmuszono wszystkie przedsiębiorstwa do zatrudnienia określonej liczby zdemobilizowanych żołnierzy, bez względu na to, czy potrzebowały dodatkowych pracowników, czy nie, bankructwa stały się powszechne. Tamtego miesiąca pozbawiony nóg syn pani Eisenmenger otrzymał 35 tys. koron „kaucji”, które postanowił zachować do chwili, gdy wartość korony znowu wzrośnie – tymczasem kupił jednak za te pieniądze obligacje wojenne. Również w grudniu, w ramach walki z inflacją, wszystkie papierowe pieniądze miały zostać oznaczone napisem „Deutschösterreich” („Austria niemiecka”). Pani Eisenmenger, która poszła do banku opieczętować to wszystko, co jej zostało z 20 tys. koron, zanotowała pierwsze głosy mówiące o tym, że czeka ją ruina: