Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Kilka rysów z literatury i społeczeństwa od roku 1848-1858. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kilka rysów z literatury i społeczeństwa od roku 1848-1858. Tom 1 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 326 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

„Szyl­ler – po­wia­da on – za­wsze uwiel­biał me­ta­fi­zy­kę, ja­ło­wą samą przez się, któ­ra go cią­gnę­ła w nada­rem­ne za­cie­ki, av tę praw­dzi­wie umy­sło­wą tor­tu­rę. Ztąd nie­któ­re jego kar­ty no­szą pięt­no fał­szu i kłam­stwa; je­iiial­ny ten pi­sarz za­da­wał so­bie tj'sia('B mąk, aby wy­ła­mać się z pro­sto­ty, i wzbić się do ete­rycz­no­ści, do czy­ste­go ide­ali­zmu. Próż­ny wy­sil! po­ezya bo­wiem tyl­ko v grant rze­czy­wi­sty, po­win­na za­pusz­czać ko­rze­nie; ide­ał uczu­cia raz od­cię­ty od praw­dy, je­dy­nej swej po­tę­gi, znaj­dzie się za­wie­szo­ny w ta­kiej mgli­stej ot­chła­ni, że iiie wie­dzieć co z uuu po­cząć…..”

„Nie było rze­czy, któ­rej­by nie roz­bie­rał, i nie od­no­sił do fdo­zo­licz­nych ka­te­go­iyj; pierw­sze drgnie­nie ser­ca, pierw­szy po­ryw wia­że-nia, głu­szy­ła w nim po­trze­ba i'ozi­ny­sla­nia i zda­wa­nia so­bie spra­wy z wszyst­kie­go… l'ic-kny boży świat, nie był dlań przed­mio­tem głęb­szych stu­djów. Zni­żać się do tych spo­strze­żeń, czuł wstręt i nie mial woli po temu. Dla­te­go wszyst­kie kra­jo­bra­zy za­war­te w Wil­liel-mie Telu, nic są owo­cem jego oso­bi­sty­cji wra­żeń, lecz do­ku­men­tów do­star­czo­nych przcze-mnie, któ­rym on umiał mocą praw­dzi­we­go po­etycz­ne­go je­niu­szu wy­raz rze­czy­wi­sto­ści nadać.”

To więc­co­uj­mo­wa­ło­pro.to­cie­ipo­etycz­no.ści Szyl­le­ra, ta nie­szczę­sna me­ta­li­zy­ka, ta wymę – j iSVHR­PH­BII|llli|

czo­na abs­frak­cya, sta­ło się ży­wot­nym 'za­sił­kiem De­oty­my. Sara styl jśj, sam spo­sób obra zoM-ania wy­raź­nie po­ka­zu­je, na czem były szcze­pio­ne. Dla ko­cha­ją­cych i czu­ją­cych poe zye, to nie­do­śe, to mało – ale dla im­pro­wi­za­eyi, aż nad­to wy­star­cza, bo jej uży­cza pe-wnój pom­pa­tycz­no­ści, pew­nej pod­nio­slo­ści sty­lu i my­śli, ma­ją­cej wszyst­kie po­zo­ry li­ry­zmu, wszyst­kie ułu­dy szczyt­ne­go na­tchnie­nia.

Lot­ne te sło­wa i ob­ra­zy, póki je druk nie utrwa­lił, mu.cia­ły ro­bić na słu­cha­czach nie­la­da ef­fekt; bo lubo im­pro­wi­za­tor­ka w ra­zie da­ny­iił nie może być za­wsze pod wra­że­niem rzu­co­ne­go jej przed­mio­tu, wszak­że przy roz­le­głem oczy­ta­niu, przy­wo­ław­szy pa­mię­cią co­kol­wiek na­pi­sa­no o nim, przy­kra­wu­je go do raz ob­ra­nej for­my, a choć nie jest w sta­nie tyle roz­ma­itych ob­ra­zów i po­rów­nań roz­grzać go­rą­cem swe­go uczu­cia, lub wy­rwać je zpod ser­ca, za­wsze zo­sta­je jej śro­dek tłu­ma­czyć ich na­tu­rę, wy­ka­zy­wać es­te­tycz­ne pięk­no­ści, i tu owdzie wpla­tać po­ży­tecz­ne sen­ten­cye. Duch dzia­ła tu na in­nej dro­dze: wie­dza słu­ży mu za śro­dek i za cel.

D7Aw­nie mi tedy było, kie­dy De­oty­mie przy­pi­sy w ano ja­kieś sy­bil­liń­skie wiesz­cze­nie;

U3

ja bym to na­zwał id­co­lo­gicz­nem ro­je­niem dziś z de­skre­ty­to­wa­nem jal­co­owoc )(ie­tycz­nej choć pro­du­ku­ją­cej wszyst­kie przy­bo­ry po­ezyi – co wszak­że nie po­cią­ga za soba, aby z tak gó­ru­ją­ce­mi zdoł­no­ścianń nie mia­ła kie­dyś tra­lić na prąd rze­czy­wi­sty. Z tego wzglę­du nie go­dzę się ze zda­niem jed­ne­go kry­ty­ka, któ­ry twier­dzi, że De­oty­ma ide mia­ła mło­do­ści, że re­flek­tu­je i fi­lo­zo­fu­je tak jak sta­rzec. Jest bo­wiem rze­czą do­wie­dzio­ną, pierw­sza mło­dość, jak póź­na sta­rość, mają za sobą wie­le wspó­bie­go. Sta­rzec prze­bie­gł­szy' dro­gę ży­cia, robi sum­me swo­ich do­świad­czeń i spo­strze­żeń, i z tej wy­sti­ko­ści spo­glą­da na ży­cie, a nie mo­gąc brać w niem udzia­łu, kan­ni je mo­ra­łem lub fi­lo­zo­ficz­ną for­mu­łą. Je­st­to dy­dak­ty­ka, spo­ty­ka­na za­wsze na schył­ku pew­nych kre­ac}jn}'ch okre­sów. Z dru­giej stro­ny mło­dość w prze­czu­ciu przy­szłych ko­lei w prak­ty­ce ży­cia, naj­pier­wej chwy­ta za owoc sta­rych do­świad­czeń i ubie­ra się w go­to­we for­muł­ki, jak chło­pię av po­waż­ną pe­ru­kę swo­je­go ojca, któ­rą prze­cież od­rzu­ci, od­kąd po­zna, że nui wła­sny jego kę­dzior do twa­rzy. – Po

Dzie­je hit – do­bnie jak sta­rość i mło­dość za­wsze bywa chj-dak­tycz­ną; bo wprzód nim ze­trze sie z ży­ciem, ota­cza ją na­uka, kar­mi mo­rał i sen­ten­cya; nic nie zdo­by­wa pra­cą we­wnętrz­ną, ale do go­to­we­go przy­cho­dzi, i z tego też za­so­bu, je­śli się żył­ka ode­zwie, snu­je swą tkan­kę.

Kto­kol­wiek w mło­do­ści brat się do pió­ra, za­wsze od dy­dak­ty­ki po­czy­nał….

Odłą­cza­jąc, ta­lent im­pro­wi­za­tor­ski, fe­no­me­nal­ny pra­wie, uwa­żam De­oty­mę w tym pierw­szym okre­sie. Jaki bę­dzie dru­gi? Kle wiem, i wj'zna­ję, iż mimo usil­nej chę­ci zba­da­nia dróg, któ­re­mi pój­dzie, nie­po­dob­na mi było od­gad­nąć.

Da­ims sum non Edipw.

VI.

AU­TOR­KA MAL­WI­NY I PIEL­GRZY­MA.

„wiel­kie rze­czy za­milk­nie­niem naj­le­piej się mó­wią.”

Za­czy­nam od tych słów na­sze­go mo­ra­li­sty, Andr. Max. Fre­dra, ma­jąc opo­wie­dzieć ży­wot bar­dzo ci­chy, ale wiel­ki i gło­śny za­słu­ga­mi, któ­re do­pie­ro na mo­gi­le zga­słej oso­by, wol­no po­zbie­rać, jak naj­won­niej­sze kwia­ty i po­ło­żyć przy ser­cu. Kto je tam umie­ści, będą mu bal­sa­mem na te wszyst­kie rany za­da­wa­ne przez świat sa­mo­lub­ny i próż­ny, wy­ma­ga­ją­cy a do­kucz­li­wy, obo­jęt­ny na cier­pie­nie i nie­skwa­pli­wy do usług,kie­dy te nie­ma­ją mieć roz­gło­su, lub pręd­kiej na­gro­dy.

Bu­du­ją­cym jest ży­wot chrze­ściań­skie­go po­świę­ce­nia się wu­bo­żuch­nym sta­nie; le­czw sta­nie wiel­ko­ści, do­stat­ków i flo­sto­je­iistw, ży­wot pro­sty, ska­zu­ją­cy się na ubó­stwo przez mi­ło­sier­ne uczyn­ki, na wy­trwa­łą pra­cę słu­że­nia Ij­liż­nie­mu, bu­dzi w nas tem więk­sze uwiel­bie­nie, gdy z sfer swo­ich wy­so­kich do­pa­trzeć umie i naj­drob­niej­szej isto­ty, aby ją wes­przeć ra­mie­niem, gdy upa­da… Ta­kim był ży­wot księż­nej ]Ia­ryi Wir­tem­ber­skiej – a żjwot bar­dzo dhi­gi, bo prze­cho­dzą­cy zwy­kły lu­ule­d­wo za­kres lat dzi­siej­szych lu­dzi. Ma­ry­ia Anna, cór­ka księ­cia Ada­ma Ka­zi­mie­rza na Żu­ko­wie i Klc-wa­niu Czar­to­ry­skie­go, Ge­ne­ra­ła Ziem Po­dol– …skich fold­niarsz… wojsk austr. i Elż­bie­ty (Iza­bel­li) z Flem­m­gów pod­skar­bian­ki W. Ks. Li­tew­skie­go, przy­szła na świat dnia 15 Mar­ca 1768 r. iiy­ła ona naj­star­szą z ro­dzeń­stwa, któ­re szło IV tym po­rząd­ku: Adam (ur. 1770J, Kon­stan­ty (1773) i Zo­fia (Za­moy­ska) 1774 r.

Od pierw­szych lat dzie­cięc­twa, roz­wi­ja­ła się w niej ta wro­dzo­na sło­dycz du­szy i cha­rak­te­ru, ta niewj-czer­pa­na do­broć, któ­ra złą­czo­na z uro­kiem mło­do­ści i z wy­so­kie­mi da rami umy­słu, ro­bi­ła z niej isto­tę wy­jąt­ko­wą, praw­dzi­wą roz­kosz i po­cie­chę ro­dzi­ciel­skie­go domu. W pań­skim tyra dwoi-ze Avszy­scy, do naj­niż­sze­go słu­gi, go­to­wi dla niej do po­świę­ceń bez gra­nic oświad­czy­li tem samśm, ile szczę­ścia umia­ła roz­le­wać w swo­jem kół­ku, ile obu­dzać sym­pa­tyk Nie­raz, kie­dy jej mi­ło­sier­dziu i chę­ci oświad­cze­nia zby­wa­ło na spo­sob­no­ści wy­wią­za­nia się wzglę­dem po­dob­nych so­bie istot, zwra­ca­ła pie­czo­łowd­tość swo­je do zwi­ci-ząt, a na­wet ro­ślin, za­gro­żonj-ch czem­kol­wiek; ślicz­na ta­du­sza nie mo­gła znieść, kie­dy co cier­pia­ło; a choć­by cier­pień swy­ełi opo­wie­dzieć ide mo­gło, mia­ła na to dar zga­dy­wa­nia, mia­ła tę do­myśl­ność ser­ca, któ­rą po­ło­ży­ła na ty­tu­le nu­to­snej i tkli­wej-po­wie­ści: Ma­li­ci­na. Wy­cho­wa­nie Ma­ryi sta­ran­ne i pań­skie od­by­ło sie pod okiem mat­ki śród­prze­py­ehó­wi­spa­nia­ło-. sci Pu­lau; tego cza­ru­ją­ce­go ogro­du opie­wa­ne­go przez De­łi­la­ity­lu in­nych ry­mo­twór­ców ze­szłe­go wie­ku. Dwór praw­dzi­wie ksią­żę­cy, na­pływ go sci są­sie­dińch i za­gra­nicz­nych, wa­bio­nych uprzej­mo­ścią, do­sto­jeń­stwem i świa­tłem go­spo­da­rzy, gło­śne uczty, fe­sty­ny; zgo­ła ten wir wiel­kie­go świa­ta, któ­ry po War­sza­wie miał tu dru­gą sto­li­cę – wszyst­ko to­nie mo­gło ani jej.skrom­nych na­wyk­nień, ani wstrę­tu do wy­kwint­ne­go ży­cia, prze­ro­bić. Zo­sta­jąc za­wsze przy uro­czej pro­sto­cie, po­czy­ty­wa­ła się naj­szczę­śliw­szą, kie­dy skła­da­jąc wy­mu­szo­ną ety­kie­tę przy­wią­za­ną do swe­go po­ło­że­nia, mo­gła w świe­cie zmie­szać się w tłum i znik­nąć, aby po­śpie­szyć ilo swo­ich idu­bio­nych wie­śnia­ków i po­uf­nych przy­ja­cioł, któ­rych jej ser­ce wy­bra­ło.

Za­le­d­wie wstę­po­wa­ła w lata pa­nień­skie, kie­dy w r. 1784 nad. 28 Paź­dzier­ni­ka przy­szło jej od­dać ręko Lu­dwi­ko­wi księ­ciu Wir­tem­ber-skienm*) Lubo przez zwią­zek ten wcho­dzi­ła w po­wi­no­wac­twa z dwoi'em Pru­skim i llo­syj-tjkim, nie­tyl­ko, żc nio wzbi­ła się w dumę z tego wy­nie­sie­nia, ale owszem nie mo­gła się z tem 08W'oić, że jej tyle no­wych wiel­ko­ści przy­by­ło-Mał­żeń­stwo to wy­pły­nę­ło ze wzglę­dów po­li­tycz­nych. Fry­de­ryk II. król pru­ski, po­strze­gł­szy jjod ko­niec swe­go świet­ne­go pa­no­wa­nia, że mimo ca­łej wiel­ko­ści od­gry­wał tyl­ko pod­rzęd­nej rolę na pół­no­cy, za­czął o tćm pj-ze­my­śli-wać, czy­li­by ja­kie ksią­żę iiie­ra­iec­kie, nie­mo­gło wstą­pić na tron po Sta­ni­sła­wie Au­gu­ście, aby

sie tym spo­so­bem od zhyt prze­waż­no­go w]dy-wii ga­biiie­lu pól­no­eiie­go za­sło­nie.

W tyeh wi­dol­cach, zvi'óeił się my­śla­na swe­go sio­strzeń­ca Lii­tl­wi­ka księ­cia AVir­tem-ber­skie­go, upa­tru­jąc w nim przy­szłe­go, elek­ta czy kan­dy­da­ta; aże­by mu zaś przy­go­to­wać umy­sły w kra­ju, uło­żył so­bie oże­nić go z księż­nicz­ką Ma­rya, – Po­bocz­ne wpły­wy i na­mo­wy, a zwłasz­cza wła­sno­ręcz­ny list kró­la Fry­de­ry­ka skło­ni­ły ro­dzi­ców do przy­ję­cia tej pro­po­zy­cyi, w któ­rej zda­ło im sie upa­try­wać dość wy­raź­ną rę­koj­mię zbli­że­tua się Prus do Rze­czy­po­spo­li­tej.

IC­sięż­nicz­ka Ma­rya ule­gła woli ro­dzi­ców, a może też i chęt­nie przy­sta­ła na zwią­zek, któ­ry zy­ski­wał ta­kie­go sprzy­mie­rzeń­ca…..

Ksią­żę Lu­dwik cho­ciaż zo­sta­wał w służ­bie rze­czy­po­spo­li­tej, i miał za sobą cór­kę pierw­sze­go oby­wa­te­la tego kra­ju – mu­siał od­stą­pić i pierw­sze­go za­szczy­tu i zrzec sę dru­gie­go szczę­ścia.

Jak zaś usu­nął się i od jed­ne­go i dru­gie­go, opo­wia­da w współ­cze­snych pa­mięt­ni­kach Ki­to­wicz (Tom lli… w Poz. 1845),

„Ksią­żę Lu­dwik, któ­ry w cza­sie po­ko­ju do­syć się do­brym żoł­nie­rzem po­ka­zy­wał, pil­nie i po­ży­te­ciiie jaz­dę i pie­cho­tę swo­jej lio­men-dzie od­da­ną exer­cy­to­vvał, że u ca­łe­go na­ro­du zy­skał wiel­ką re­pu­ta­cyę i wdzięcz­ność. Aż gdy woj­na na­stą­pi­ła, w roku 1792, w któ­rej wo­dzem był sy­no­wiec kró­lew­ski ksią­żę Jó­zef, on się naj­przód ezj'nil chor­jin na nogę, a gdy ]rni tę ra­cjo zona wy|ier­swa­do­wa­ła, po­gro­zi-WSZ3' roz­wo­dem, je­żeU nie ze­chce słu­żyć kra­jo­wi w tęi po­trze­bie – wy­na­lazł dra­gą, że nie­ma o ezćm je­cłu­ić na kam­pa­nią. Król wie­le się po nim do­bre­go spo­dzie­wa­jąc, uła­twił mu i tę prze­szko­dę, ka­zaw­szy 'Jii­czyć ze skar­bu ko­ron­ne­go 20 ty­się­cy czer. zł. Na­braw­szy tego zło­ta, po­szedł z wy­bornj-m puł­kiem swo­im od je­ne­ra­ła By­szew­skie­go nie­daw­no na­by­tym. Jed­nak nie­po­szedl z nie­przy­ja­cie­lem do roz­pra­wy – gdyż król Stan. Au­gust nie chcąc go wy­sta­wiać na trud­ną pró­bę ka­zał nm zdać ko­men­dę na rzecz Jen. Ju­dyc­kie­go. – Po­czem ksią­żę wy­je­chał za gra­ni­ce.”

Za­pew­ne w tych cza­sach i roz­wód na­stą­pił. Z nml­żeń­stwa­te­go zo­stał się jed­Tiy owoc sjTi Adam, uro­dzo­ny d. 16. Stycz­nia I79ir. I-ułm­ca­ci, któ­ry był je­ne­ra­łom bry­ga­dy. Taka jak wi­dzi­my była oso­iia księ­cia ir sto­sun­kach ze­wnętrz­nych: w we­wnętrz­nych zaś czy­li do­iiiow}'ch, nie mo­gło za­pew­ne pa­no­wać wię­cej har­mo­nii, je­że­li weź­mie­my – na uwa­gę skrom­ne na­wyk­nie­nie Księż­ny, jej ży­cie cał­kiem ser­co­we, zmu­szo­ne każ­dej chwi­li ście­rać się z zim­ną ety­kie­tą dvor­ską, któ­rej po niej w każ­dym kro­ku za­pew­ne wy­ma­gał mał­żo­nek. Ani po­chwa­ły, ani uprzej­mość Fry­de­ry­ka W. na­zy­wa­ją­ce­go ją swo­ją sio­strze­ni­cą i za­szczy­ca­ją­ce­go uprze­dza­ją­ce­mi wzglę­da­mi, nie mia­ły dość mocy po­go­dzić ją z no­wem jej po­ło­że­niem, któ­re mu­sia­ło za­pew­ne i tego wiel­kie­go mo­nar­chę ra­zić, kie­dy jak po­wia­da­ją, miał raz ode­zwać się do mat­ki księż­nej: „ Qu'est-ce qui imis a por­te (i don­ner lo­tre ange de jiUe a mo­tr­co­ii­sin?''– Ode­zwa­nie się to­tem wię­cej nie­wy­tłu­ma­czo­ne, że prze­cież jak wi­dzie­li­śmy wy­żej, zwią­zek ten ukart(jwauy był z na­tchnie­nia sa­me­goż Fry­de­ry­ka..Jak wi­dać dy­plo­ma­cya nig­dy nie jest w kło­po­cie' ' o zrzu­ce­nie ze sie­bie po­zo­ru winy; a Fry­de­ryk w umie­jęt­no­ści tej nie był prze­cież po­śled­nim mi­strzem.

Owoż księż­na Ma­rya, jak to sar­na w sta­ro­ści swo­jej ma­wia­ła, nig­dy się nie czu­ła bar­dziej nie­szczę­śli­wą, jak od tej chwi­li, kie­dy dama ho­no­ro­wa i szam­be­lan za­czę­li skła­dać głów­ną część jej dwo­ru. Do niej to mo­iu­ii­by za­sto­so­wać sło­wo po­ety: „Wy­nie­sio­na do szczy­tu, pra­gnę­ła sie zni­żyć.”

Za­wie­zio­na przez ksie­cia mał­żon­ka swe­go do domu ro­dzi­ców, któ­rzy wten­czas prze­by­wa­li w Montl)eliard, mie­ście friin­cuz­kiem, ale iia­le­żą­cem do Rze­szy, mia­ła być przez sta­rych Księ­stwa pre­zen­to­wa­ną na dwo­rze Wer­sal­skim, mąż zaś miał wra­cać jako zo­sta­ją­cy jesz­cze w służ­bie kró­la pru­skie­go do swe­go gar-! ni­zo­nu w ma­tom mia­stecz­ku Po­me­ra­nii.

Była to ndidcr po­cią­ga­ją­ca [)okii­sa po­ziittć ten dwór pe­leu uro­ku dow­ci­pu, a na­de­wszyst­ko kró­lo­we Ma­rya-An­to­ni­ne bę­dą­cą wów­czas przed­mio­tem ti­wiel­bie­nia i dumy ca­łej Fran­cyi; po­ku­sa tćin więk­sza, że jtiż stra­pie­nia do­mo­we da­wa­ły się jej uczu­wać do­tkli­wie; jed­nak­że w du­szy swej chrze­ścia­ii­skiej umia­ła od­róż­nić cze­go po niej wy­ma­gał obo­wią­zek mał­żon­ki, i bez wa­ha­nia się wró­ci­ła z mę­żem swo­im do l-'ome­ra­nii. Je­że­li dziś Po­me­ra­nia li­czy się do bar­dzo smut­nych kra­jów, to cóż nmsia­lo hyć w uply­nio­nym wie­ku, kie­dy ciem­no­ta i nie­okrze­sa­nie jej miesz­kań­ców od­po­tria­da­ly zu­peł­nie dzi­kiej i jii­ło­wej zi­tinl? Nic na­tu­ral­niej­sze­go, że się zna­la­zła tam zu­peł­nie ob­cii, pra­wie wy­gnan­ką; jed­na­li­że wiel­ka du­sza, umia­ła, so­bie zła­go­dzić to po­ło­że­nie, dzie­ląc nud­ne i dłu­gie chwi­le nne­dzy mo­dli­twą, a na­uką.

Wy­kształ­ciw­szy swój umj-sl na li­te­ra­tu­rze fran­cuz­kiej, po­sta­no­wi­ła pi­sać w ję­zy­ku au­to­rów, któ­rych uwa­ża­ła, za swo­ich mi­strzów; i wten­czas to mia­ły wy­pły­nąć z jej pió­ra wier­sze peł­ne wdzię­ku, jed­nak­że świat nig­dy ich nie znał; je­że­li je za­cho­wa­ła, to tyl­ko jako pry­wat­ną pa­miąt­kę, wspon­mie­nie chwi­li.

Rzecz pew­na, że tyl­ko w pierw­szych la­tach swo­jej mło­do­ści, kie­dy jesz­cze szu­ka­ła, a nie od­kry­ła osta­tecz­ne­go po­wo­ła­nia do ja­kie­go Ran Bóg ją prze­zna­czył – po­świę­ca­ła się li­te­ra­tu­rze z ca­łym za­pa­łem i gor­li­wo­ścią. Zrolńw­szy so­bie imie w oj­czy­stem pi­śmien­nic­twie, w)'da­niem dwóch sze­zu­plych, ale zna­czą­cych dzie­łek, od­rzu­ci­ła póź­niej te zwod­ni­cze po­nę­ty mi­ło­ści wła­snej, i je­że­li kie­dy bra­ła pió­ro do ręki, to na to, aby kre­ślić usta­wy mi­ło­sier­nych swo­ich za­kła­dów. Kto­kol­wiek tćż mnie­mał, że się jiy przy­po­do­ba przez na­pro­wa­dze­nie roz­mo­wy ojej daw­niej­szych pra­cach li­te­rac­kich, acz­kol­wiek peł­nych po­wa­bu i dow­ci­pu, moc­no się my­lił. Nie lu­bi­ła na­wet wspo­mi­nać o nich. Ma­tro­na od­da­na Bogu i wiel­l­cim obo­wiąz­kom chrze­ściań­skim przy­ję­tym na sie­bie, ża­ło­wa­ła może zmar­no­wa­nych chwil na tych igrasz­kach dow­ci­pu i wy­obraź­ni mło­dzie­ii­czej.

Jed­nak, choć­by jej czy­ste cie­nie ob­lo­kły się wy­ra­zem po­li­to­wa­nia nad mar­no­ścią ziem­skiej sła­wy, niech wol­no bę­dzie po­mó­wić o tych dwóch utw(jrach, któ­re­mi ubo­ga­ci­ła li­te­ra­tu­rę na­szą. Wspa­nia­ły daw­ca może być nie­rad, kie­dy od­bie­ra­ją­cy roz­gła­sza imie i hoj­ność jego, jed­nak­że głos wdzięcz­no­ści świad­czy, że da­tek nie­padł ua grunt ja­ło­wy.

Po­wieść Mal­wi­na, czy­li do­myśl­ność ser­ca, uka­za­ła się bez­b­nien­nie w 18IG r. w War­sza­wie. 1'onf­ne oso­by wie­dzia­ły za­pew­ne kto był jej au­to­rem i żc ją mo­głii tyl­ko pi­sać ko­bie­ta; ale iv-la­ści­we lu­izwi­sko, po­nu­mo wiel­kie­go po­wo­dze­nia, nio uka­za­ło się nig­dy na hcz­nych-wy­da­niach, któ­rych było do 1828 r aż czte­ry; nie li­cząc w to prze­kła­du na fran­cuz­ki je zyk do­kon­ti­ne­go przez Anne Na­kwa­ską.

O ile wno­sić moż­na z bar­wy i szcze­gó­łów za­war­tych w ro­man­sie, utwór ten mógł być na[)isa­ny w cza­sach Księ­stva War­sza­AVskie­go. Już W nim nie wi­dać tej mło­dziut­kiej ko­bie­ty, co, jak Sii­ma po­wia­da o swoj­ći Mal­wi­nie – le­d­wo z dzie­cin­nych lat wy­cho­dząc, nig­dy nad ji­rzysz­lo.scią nie była się za­sta­no­wi­ła, a ja do­dam, i nad rze­czy­wi­sto­ścią i ludź­mi, któ­rzy ja ota­cza­li – „co o szczę­ściu, o nie­szczę­ściu sta­no­wić nie mo­gła, świa­ta by­mijm­niej nie zna­ią, i żad­ne­go in­ne­go uczu­cia, żad­nej in­nej my­śli nie mia­ła, prócz przy­wią­za­nia do ro­dzi­ców.” – Taką mo­gła być za­pew­ne i była, nią księż­na Ma­rya, kicd)' w pierw­szych la­tach za­męż­cia rzu­co­na w ja­kiś głu­chy za­kąt Po­me­ra­nii, nie znaj­du­jąc szczę­ścia w po­ży­ciu mał­żeń­skiem, szu­ka­ła go w książ­kach, i w tych na­tchnie­niach ser­ca wy­lcwa­ją­cy­eli się na pa­pier w mo­wie frau­cuz­kiej, uzna­nej wów­czas za je­dy­ne na­rzę­dzie mo­gą­ce od­dać tkli­we i de­li­kat­ne uczu­cia. – Ta uwa­ga na­pro­wa­dza, w bra­ku bliż­szych szcze­gó­łów, na ten do­mysł praw­do­po­dob­ny, że Mal­wi­na po­wsta­ła da­le­ko póź­niej, kie­dy jej au­tor­ka prze­szła już przez gorz­ką szko­łę do­świad­czeń, na­uczy­ła się po­strze­gać i po­zna­wać lu­dzi, pa­trzyć z wy­so­ko­ści swo­jej mo­ral­nej na grę na­mięt­no­ści, oce­niać skry­te po­bud­ki, zgo­ła ogar­niać świat rze­czy­wi­sty gra­ją­cy do­ko­ła niej wszyst­kie­mi in­te­re­sa­mi i sprę­ży­na­mi ży­cia. Ser­ce jej, któ­re tyle cier­pia­ło, któ­re za­słu­gi­wa­ło, aby ko­chać i być ko­cha­rićm, szu­ka­ło choć­by uro­jo­ne­go świa­ta, in'ojo­nych po­sta­ci, uro­jo­nej mi­ło­ści, dla po­wie­rze­nia im wła­snych tę­sk­not i ma­rzeń. To była wła­śnie ta po­cty­czvia sza­ta, w jaką ob­lo­kła swo­ją bo­ha­tyr­kę i bo­ha­ty­ra, i scc­ne, na któ­rej ich po­ka­za­ła; – resz­ta jest owo­cem po­zna­nia cha­rak­te­rów i sto­sun­ków to­wa­rzy­skich, tak, jak jc ma­lo­wa­ła rze­czy­vi-stość. – Ztąd moż­na­by dwie stro­ny uka­zać w tym ro­man­sie: jed­ne, jako płód wy­obraź­ni i ma­nie­ry uro­bio­nej po­dług ów­cze­snych ro­man­sów fran­cuz­kich przed­sta­wia­ją­cych świat i lu­dzi zbyt kon we­ncy­onal­nych, a czę­sto nie­praw­dzi­wych; dru­gą, jako owoc stu­dy­ów bra­nych z na­tu­ry, po­strzc­żeń schwy­ta­nych na uczyn­ku, sło­wem od­bi­cie się tego, na co au­tor­ka co­dzień wła­sne­mi pa­trzy­ła oczy­ma.

Co do pierw­sze­go: Mal­wi­na ma głÓ­A­vną za­le­to w ru­chli­wo­ści ak­cyi, w utrzy­ma­niu cie­ka­wo­ści czj­te­liń­ka do koń­ca przez wplą­ta­nie go w naj­dzi­wacz­niej­szą in­try­gę; żywa wy­obraź­nia au­tor­ki za­trud­nia co chwi­la róż­ne­mi nie­spo­dzian­kauu', któ­re nie­kie­dy trą­ca­ją oiiad-zwy­czaj­ność i nio­po­do­bień­stuo, a czę­sto­kroć są po­wtó­rze­niem scen i ob­ra­aów uży­wa­ny­cJi i zu­ży­tych przez (am­to­wie­czuych ro­inan­si­stów. Nie­opo­xy­ia­daj­tjc tu tre­ści zna­nej po­wszeclj­nie, tyle na­po­mknę, że za­wi­kła­ną ta­jem­ni­ca tych dwóch Lu­do­mi­rów jest tak nie­praw­do­po­dob­na, jak i owe tur­nie­je, któ­re za­pew­ne dały po­wód, wca­le nie­uspra­wie­dli­wio­ny, pew­ne­mu kry­ty­ko­wi *), że ilal­wi­nę po­ło­żył tuż obok Ko­lo­an­dra i Le­onil­dy.

Do­daj­my do tego spo­tka­nia się nad­zwy­czaj­ne, zni­ka­nia na­glc,tra­fy losu naj­dzi­wacz­niej­sze, a znaj­dzie­my wkom­po­zy­cyi Mal­wi­ny nic in­ne­go, tyl­ko po­wtó­rze­nie tych sa­mych środ­ków i sprę­żyn, ja­kie­mi się po­słu­gi­wa­li w mo­dzie bę­dą­cy pi­sa­rze ro­man­sów fran­cuz­kich z cza­sów ce­sar­stwa.

Dru­ga stro­na o któ­rej nad­mie­ni­łem, stro­na wła­snych stu­diów nad ota­cza­ją­ce­ra au­tor­kę spo­łe­cze­ii­stem wyż­sze­go świa­ta "War­sza­wy, za­słu­gu­je na rze­tel­ne uzna­nie, jako pierw­szy krok sta­wio­ny na dro­dze sa­mo­dziel­nych po­strze­żeń. Któż prze­czy­taw­szy Mal­wi­nę, może za­po­mnieć tę ele­ganc­ką, za­lot­ną, mie­sza­ją­cą śię we wszyst­ko, kłó­cą­cą wszyst­kich, zło­śli­wą ko­biet­kę Do­ry­dę, „któ­ra nie­łu­bio­na od niko-

*) So­wiń­ski o uczo­nych Po­lkach. W War­sza­wie 1821.

go, bo ni­ko­go nie lu­bi­ła, nie mo­gą­ca wy­trzy­mać ży­cia wiel­kie­go świa­ta, gdzie pierw­szych ról grać już nie ra­ogla, a nie umie­ją­ca się za­trud­nić w sa­mot­no­ści, cię­ża­ru nu­dów znieść dłu­żej w War­sza­wie nie mo­gąc, umy­śli­ła na­resz­cie dłu­gie przed­się­wziąć po­dró­że, i tę­sk­no­tę swo­je z miej­sca na miej­sce prze­no­sząc, nie wię­cej' szczę­ścia za gra­id­cą, jak na oj­czy­stej zie­mi zna­la­zła.

Po­dob­ne po­strze­że­nia traf­nie po­chwy­co­ne z cza­sów Księ­stwa War­szaw­skie­go, mie­sza­ją się tu i owdzie w cią­gu opo­wia­da­nia ro­man­so­wych zda­rzeń, a nie­któ­re na­wet osob­ne roz­dzia­ły, sta­no­wią skoń­czo­ne w so­bie stu­dia. Do ta­kich na­le­ży naj­lep­szy, pod na­pi­sem: Kwe-Ma: – IMal­wi­na Zjkar­bon­ką czy wo­recz­kiem, wy­cho­dzi w pięk­ny dzień mar­co­wy zbie­rać dla idjo­gich i puka do miesz­lia­ri nie­zna­nych so­bie osób.

Tym spo­so­bem jak w la­tar­ni czar­no­księz­kiej, po­ka­zu­je nam róż­ne war­stwy spo­łe­czeń­stwa: tu mi­ło­sier­dzie przy ubó­stwie, oir­dzic za­twar­dzia­łość przy bo­gac­twie, gdzie­in­dziej py-szno­skąp­stwo i próż­ność, lub świa­to­we roz­tar­gnie­nie i ze­psu­cie przy nie­złem ser­cu. Salo wszyst­ko szki­ce do­mo­we­go ży­cia, nie po­wiem skoń­czo­ne i do­sko­na­łe, ale czę­sto bar­dzo szczę-śli­wio schwy­co­ne z Ha­niandz­ką wier­no­ścią, a na­de­wszyst­ko pierw­sze w swo­jem ro­dza­ju.

Przy­pa­tru­jąc się jnkie­rai ko­le­ja­mi roz­wi­ja­ła się u nas po­wieść do­mo­wa, za­wsze au­tor­ce Mah­cimj zo­sta­je ta nie­oce­nio­na za­słu­ga, ze ona pierw­sza pół­spój­rze­niem uwię­zio­na jesz­cze w sfe­rze uro­jo­ne­go ro­man­su,' dru­gą po­ło­wę ośmie­li­ła się za­pu­ścić w od­męt ży­cia i ry­so­wać z na­tu­ry. AVpraw­dzie ry­su­nek jesz­cze nie­pew­ny i efek­ta szu­ka­ne; ale dro­ga praw­dzi­wa już od­kry­ta.

lire.-ląc ten ż.ywot tak nie­zu­peł­ny w szcze­gó­łach, mia­łem so­bie za obo­wią­zel-c na­gro­dzić te nie­do­stat­ki pod­nie­sie­niem choć­by ta­len­tu pi­sar­skie­go księż­nej Ma­ryi, któ­rym ubo­ga­ci­ła na­szą li­te­ra­tu­rę; a ta­lent to nie uro­jo­ny, ani po­śled­ni; bo przed nią, gdzie jest po­wieść, któ­ra­by na ten ślad tra­fia­ła? a i po niej jak­że nie­pręd­ko zna­leź­li się tacy, coby nań tra­fi­li.

Zja­wie­nie się Wal­ter­sko­ekich ro­man­sów pchnę­ło pió­ra ku hi­sto­rycz­nym po­sta­ciom, któ­rym znów nie do­sta­wa­ło ży­cia, tak samo, jak go nic mia­ły sen­ty­men­tal­ne Ju­li­je i Adol­fy, ży­ją­cy przy­po­mnie­nia­mi He­lo­izy i Wer­te­rów.

Czy wię­cej w lytn ro­dza­ju co pi­sa­ła It­się-zna Ma­rya, nie wia­do­mo mi-, to jed­na­li da­ło­by się na pew­ne przy­pu­ścić, ze gdy­by była po­wo­ła­nie au­tor­skie przy­ję­ła za cel swe­go ży­eia, ona jed­na, liy­ła­by w sta­nie nas ob­da­rzyć ob­ra­za­mi współ­cze­sne­go jej to­wa­rzy­stwa, tak do­sko­na­le­mi i traf­ne­mi, a pcł­ne­mi de­li­kat­nych cic­nio­wań i po­strze­że­ii nie każ­de­mu do­stęp­nych, że kto wie czy przy na­by­tej wpra­wie w ję­zyk i styl, nie by­ła­by tem, czem jest p. Zo­fia Gay, w now­szej li­te­ra­tu­rze fran­cuz­kiej.

Je­że­li dzi­siaj war­tość li­te­rac­ka Mal­wi­ny nic mo­gła­by wy­trzy­mać po­rówr­ra­nia z utwo­ra­mi młod­sze­go mio­tu, to za­wsze.osta.nie ona, dro­gą pa­miąt­ką uczuć i ma­rzeń księż­nej Ma­ryi, tem droż­szą, że przy­pa­trzyw­szy się uważ­niej nie­któ­rym ry­som Mal­wi­ny, po­zna­jesz jak­by wła­sny jej por­tret przez nią samą skre­ślo­ny i pa­mięt­ni­ki z kil­ku chwil ży­cia, ale nie tych szczę­śli­wych w Krze­wi­nie lub Sto­li­cy – tyl­ko w po­sęp­nym Gła­zo­wiu.

Po­słu­chaj­my tej ile nń się zda­je au­to­bio­gra­fii:

„Idąc za mąż Mal­wi­na, choć da­le­ka od tego, żeby po­wab albo przy­jem­ność w przy­szłcm

Dzie­je hist. 1

obie­cy­wa­ła so­bie po­sta­no­Avie­niu, wstręt na­wet i od­ra­zę czu­jąc do męża, li­tó­re­go jej ra­dzo­no, przy­ję­ła go jed­nalj, bo ro­dzi­ce przy­jąć jia­za­li; lecz nim ostat­nie dała swo­je ze­zwo­le­nie, oświad­czy­ła przy­szłe­mu mę­żo­wi, że­nię czu­jąc żad­ne­go do nie­go przy­wią­za­nia, je­dy­nie z roz­l­ja­zu ro­dzi­ców za nie­go idzie; na co jej od­po­wie­dział: że by­najm­niej to lue szko­dzi; żc raz bę­dąc jego żoną, do nie­go się przy­zwy­czai, i że w wy­peł­nia­niu swo­ich obo­wiąz­ków znaj­dzie i szczę­ście. – Zu­peł­ny ten brak de­li­kat­no­ści prze­jął trwo­gą ser­ce Mal­wi­ny, na­der smut­nym nadal wró­żąc jej lo­sem…

„Mąż, któ­ry nie­wy­ro­zu­mia­lą za­zdrość, do ivie­łu in­nych łą­czył przy­war, wy­wiózł ją za­raz od fa­mi­lii i zna­jo­mych, do od­lud­ne­go zam­ku w głąb naj­dal­szej pro­win­cyi… Tam, dzi­ko­ścią cha­rak­te­ru, za­zdro­ścią bez po­wo­dów i usta­wicz­ne­mi po­pę­dli­we­mi wy­rzu­ta­mi, że go nie ko­cha – truł mło­de jej lata, dnie i go­dzi­ny… Mal­wi­na wpraw­dzie ko­chać go nie mo­gła, ale żad­nej mu przy­czy­ny nie da­wa­ła, aby mogł słusz­nie po­wie­dzieć, że mu w czem uchy­bia.,.

„Po dwóch le­ciech ta­kie­go po­ży­cia, uprzy­krzył so­bie mę­czyć ż.onę nie­dzie­lo­nem ko­cha­niem; zmie­niw­szy cał­kiem spo­sób ży­cia, dnie cale tra­wił z kil­ką są­sia­da­mi rów­nie jak on grzecz­ne­mi, na go­nie­niu, me­cze­niu i za­bi­ja­niu bied­nych sarn, li­sów i za­ję­cy, a wie­czo­ra­mi z po­lo­wa­nia wró­ciw­szy, z ty­miż sa­my­mi są­sia­da­mi, pił okrop­nie do póź­nej nocy…

„…Zra­zu to zu­peł­ne opusz­cze­nie za­smu­ci­ło i za­trwo­ży­ło Mal­wi­nę, ale szczę­ściem na­tu­ra dała jej ima­gi­na­cyę żywą i chęć za­trud­nie­nia się. Te dwa przy­mio­ty, bro­niąc ją od nu­dów uczy­ni­ły stan Mal­wi­ny nie­tyl­ko zno­śnym, ale czę­sto na­wet przy­jem­nym.

„Ob­fi­ta bi­blio­te­ka po­zwa­la­ła jej kształ­cić umysł dzie­cin­ny jesz­cze i w za­sa­dy pew­ne usta­lić… Przy­tem nie gar­dzi­ła nie­wie­śe­ie­mi ro­bo­ta­mi, a ran­ki i wie­czo­ry po­świę­ca­ła dłu­gim prze­chadz­kom po­mię­dzy ska­ła­mi, la­sa­mi i t… d. – Nie­raz w tych sa­mot­nych prze­chadz­kach, ser­ce jej znaj­do­wa­ło miłe za­ję­cie, gdy do ubo­gich chat wstę­pu­jąc, po­cie­sze­nie, do­bry byt i zdro­wie co za­tem idzie, z sobą przy­no­si­ła. Bło­go­sła­wień­stwo sta­rych, dzię­ki mło­dych, uśmiech dzie­ci od­bie­ra­ła w na­gro­dę, i wie­czór do po­nu­re­go swe­go zam­ku z naj­po­go-dniej­szem ser­cem wra­ca­ła”

Po tym ostat­nim ry­sie, bę­dą­cym nie­ja­ko pro­gra­mem ca­łe­go jej ży­cia, któż­by nie po­znał por­tre­tu księż­ny Ma­ryi?

Kie­dy Opatrz­ność do­tknąw­szy ją sro­gim lo­sem, za­pew­ne w tym wi­do­ku, aby du­szę swo­je ode­rwa­ną cał­kiem od zie­mi, skie­ro­wa­ła ku ide­bu – na­ten­czas mał­żon­ka i mat­ka nie­szczę­śli­wa przy­szła pod dach ro­dzi­ciel­ski szu­kać przy­tuł­ku i po­cie­chy. Od­tąd żyła tyl­ko obo­wiąz­ka­mi dzie­cię­cia wzglę­dem swo­ich ro­dzi­ców, i temi, któ­re 13óg wkła­da na bo­ga­tych wzglę­dem ubó­stwa. Speł­nia­ła je też z go­rą­co­ścią chrze­ściań­sl­dej mi­ło­ści.

Nie było nic bar­dziej roz­rzew­nia­ją­ce­go, jak sły­szeć ją, kie­dy pod ko­niec ży­cia mó­wi­ła o swo­jej mat­ce; my­ślał­byś, że się do­pie­ro wczo­raj roz­sta­ły: głos drżą­cy, oczy łez peł­ne, to­wa­rzy­szy­ły każ­de­mu sło­wu: „Jak­żeż to słod­ko! – ma­wia­ła – kie­dy cór­ka nie odłą­cza się od mat­ki! Bóg i ro­dzi­ce moi – to mi wy­star­czy­ło w ży­ciu, aby za­peł­nić wszyst­kie taj­ni­ki ser­ca mego!” – Ser­ce tak za­peł­nio­ne mu­sia­ło być nie­wy­czer­pa­nym skar­bem. Mi­ło­sier­dzie jej do­zna­ło też no­we­go po­pę­du kie­dy się zna­la­zła w tych Pu­ła­wach, bło­go­sła­wio­nych przez dwa po­ko­le­nia.. Po­ży­tecz­ne za­kła­dy mno­ży­ły się; a mło­da do­bro­czy­mia pa-

15

ni prze­my­śli­wa­ła ty­iko o no­wych ulep­sze­niach,

"Wia­do­mo, że oj­ciec jej za­ło­żył był szko­le ka­de­tów, a lu­at­ka jej w swych do­brach za­ło­ży­ła in­sty­tut wy­cho­wa­nia ubo­gich có­rek szla­chec­kich. Do tych za­kła­dów do­łą­czy­ła księż­na Ma­rya szko­łę dla dziew­cząt wiej­skich, gdzie się ta­ko­we kształ­ci­ły na po­czci­we iu­mie-jęt­ne go­spo­dy­nie. Jesz­cze pra­wie nikt w tam­tych pro­win­cy­ach nie my­ślał o szko­łach wiej­skich, kie­dy ona utwo­rzy­ła za­kład, z któ­re­go w wiel­kiej licz­bie wy­cho­dzi­li pa­rob­cy i rol­ni­cy do­świad­cze­ni.

Dla użyt­ku tych szkó­łek, wi­dząc brak ele­men­tar­nych ksią­żek, uło­ży­ła ona po­pu­lar­ne dzieł­ko Piel­grzym te Do­bro­mi­lii, dru­gie, któ­re nam prze­ka­za­ła w spu­ści­znie. Są to rysy z dzie­jów, wple­cio­ne w opo­wia­da­nia z ży­wo­ta, wie­śnia­cze­go. Nie­po­rów­na­na pro­sto­ta sty­lu, po­łą­czo­na z wiel­ką mo­ral­no­ścią prak­tycz­ną, zro­bi­ła nie­zmier­ną wzię­tość tej ksią­żecz­ki; od roku bo­wiem 1817, kie­dy sie uka­za­ła po raz jjierw­szy, do dziś, nie wiem już wie­le wy­szło edy­cyj. I w (ej pra­cy przy księż­nie Ma­ryi zo­sta­je pierw­szeń­stwo po­my­słu – for­ma przy­ję­ta pa'zez nią, oka­zaw­szy się na­dzi­vy­czaj uła fwi­fl­ją­cą na­uką, zna­la­zła po­źniej czę­ste za­sto­so­wa­nie.

Ależ wszyst­kie te pra­ce do­bro­czyn­ne, nie wy­star­cza­ły jesz­cze tej szla­ciiet­nej du­szy; di­cia­ła ona jesz­cze głę­biej wej­rzyć w przy­czy­ny ze­psu­cia lub nę­dzy wie­śnia­ków, aby im sku­tecz­nie za­ra­dzić. Tym ko­ii­cem po­sta­no­wiw­szy nie od­ma­wiać ni­ko­mu z wie­śnia­ków, kie­dy ją pro­si­li, aby im dzie­ci trzy­ma­ła do chrztu, we­szła z nie­mi w du­cho­we kre­wień­stwo, czy­li jak u nas mó­wią: po­ku­ma­ła się. Przez ten sto­su­nek mo­gła nie­zmier­nie wpły­wać na po­pra­wie­nie oby­cza­jów i ży­cia pro­ste­go ludu, któ­ry czy to w oba­wie za­słu­że­nia na jej nicu-kon­ten­to­wa­nie, czy w chę­ci zy­ska­nia po­chwał, wszjst­kich sił do­kła­dał, aby nie wy­kra­czać z kar­bów mo­ral­ne­go i po­boż­ne­go ży­cia.

W póź­niej­szych cza­sach gdzie­kol­wiek zmu­szo­ną była prze­by­wać, wszę­dzie uży­wa­ła tak swe­go cza­su i do­cho­dów, jak w ro­dzin­nem miej­scu w Pu­ła­wach, Do dóbr swo­ich w Wy­soc­ku, któ­re mia­ła w Ga­li­cyi, spro­wa­dzi­ła z wiel­kim za­cho­dem Sio­stry Mi­ło­sier­dzia; a chcąc im za­pew­nić utrzy­ma­nie i fun­du­sze opa­trzyć na szpi­tal dla cho­rych, upo­sa­ży­ła je wsią Mosz­cza­na.

Kto­kol­wiek cier­piał, czy swój czy obcy, już tem sa­mem do­zna­wał jśj wspa­nia­ło­ści i po­świe­ce­nia się nie­ro­bią­ce­go róż­ni­cy. Ca ty świat był jej oj­czy­zną, kie­dy szło o człon­ki cier­pią­ce Chry­stu­sa. I tak przed ja­kie trzy­dzie­stą laty prze­jeż­dża­jąc przez Ge­ne­wę, chcia­ła miesz­kań­com tego mia­sta tę samą za­pew­nić korzj-ść, jaką za­pew­ni­ła wie­śnia­kom klu­cza Wy­soc­kie­go. – Po prze­ła­ma­niu ty­sią­cz­nych prze­szkód, spro­wa­dzi­ła tam­że za­kon­ni­ce świę­te­go Win­cen­te­go ii Pau­lo i upo­sa­żyw­szy je, osa­dzi­ła w sto­li­cy Kal­wi­na. Dziś może już tam za­po­mnia­no o do­bro­czyn­nej ftm­da­tor­ce, ale dla tego mi­ło­sier­ny za­kład trwa do­tąd; a tak pro­te­stan­ci jak ka­to­li­cy jed­no­gło­śnie bło­go­sła­wią tym anio­łom mi­ło­ści chrze­sciań-skiej, w nu­irach swo­ich.

Stra­tę ma­jąt­ku, znio­sła księż­na Ma­rya ze zwy­kłą so­bie po­go­dą i tyl­ko wten­czas przy­po­mnia­ła so­bie, że była daw­niej bo­ga­tą, kie­dy szczu­płe za­so­by nie po­zwa­la­ły iść za po­pę­dem mi­ło­sier­nych uczuć. – Są­dząc po zwy­kłych jej dat­kach, w ostat­nich la­tach, nie moż­na się było do­my­śleć, że szczu­płe mia­ła do­cho­dy; al­bo­wiem kie­dy mia­ła ma­ją­tek ogrom­ny, od­da­na­ła wszyst­ko, co jej od po­trzeb fer­wa­lo; a kie­dy od­ję­to go jej, z i-ówmtż lioj-ością ogo­ła­ca­ła sie… sa­mych­że po­trzeb.. W osm­dzie­sią­tym roku ży­cia opu­ści­ła Wie­deń, gdzie dłu­gi czas ba­wi­ła i po­je­cha­ła do bra­ta prze­pę­dzić z uim resz­tę dni żjcia…

W póź­nej sta­ro­ści za­cho­wa­ła umysł czer­stwy, we­so­ły i ży­wość mło­do­cia­na, bo też i czy­stą była, jak ndo­dość. 1'uuała na­le­żyć do każ­dej roz­mo­wy, pro­wa­dzić: ją z ujnm­ją-cym wdzię­kiem, i nie­kie­dy dow­ci­pem oży­wiać.

Nig­dy nie tra­ci­ła wia­ry w do­broć, w po­czci­wość lu­dzi, a cho­eiaż wie­le złe­go do­zna­ła w cią­gu tak dłu­gie­go ży­wo­ta, ni­ko­go nic po­ma­wia­ła o złe uczyn­ki. Nie wziąw­szy nie od świa­ta, a od­daw­na ob­ja­śnio­ną l)ędąc świa­tłem wia­ry i sto­ii­cem mi­ło­ści bo­żej, w ca­łej czy­sto-cie od­da­ła pięk­ną du­szę Nie­bu na dniu – 21 Paź­dzier­ni­ka 1854, Osta­tLiiem sło­wem po­żeg­mi­ła uko­cha­ne­go bi-ata, ostat­nią my.slą wznio­sła się do Boga.

VII.

TRA­DY­CYE SZLA­CHEC­KIE i ko­lo­ryt miej­sco­wy w po­wie­ściach

Zyg. Kacz­kow­skie­go.

Dow­cip­ny i ory­gi­nal­ny sę­dzia utwo­rów li­te­ra­tu­ry Sa­int-Beu­ve, wy­bor­nie wy­tłu­ma­czy! co jest kry­ty­ka: „jest to coś, co umie czy­tać, i uczy czy­tać dru­gich.” Ja­bym mógł do­dać, że kry­ty­ka bywa czę­sto­kroć mi­ło­sier­nym, a na­wet.bohn­tyr­skim czy­tel­ni­kiem, zmu­szo­nym czy­tać za sie­bie i za bliź­nich swo­ich. U nas bo­wiem wszy­scy o fem sa­dza, co czy­ta­ją tyl­ko nie­któ­rzy; bo też nie znam kra­ju jak na.sz, gdzie­by chcia­no wię­cej umieć, a mniej się uczyć; gdzie­by mia­no wię­cej po­cią­gu do są­dów ogól iij-di, a mniej cJię­ei do nie­pod­le­głe­go roz­trzą­sa­nia. Z tego po­wo­du wy­ro­bi­ła się wiel­ka stron­ni­czość w kry­ty­kach da­ją­cych pe­wien ton, tak da­le­ce, iż po pi­smach cza­so­wych rzad­ko sie spo­tkasz z praw­dzi­wą ana­li­zą, a za­wsze pra­wie z prze­sa­dzo­ną po­chwa­łą, za­kra­wa­ją­cą na pa­ne­giiyk, lub z na­ga­ną na pasz­kwil. To spra­wia, iż za­miast praw­dzi­wych zdań lit­cr­tic­kich, opar­tych na sta­łych po­je­ciach o sztu­ce, o kom­po­zy­cyi, o piek­no­cie, po­wsta­je tyl­ko wrza­wa wy­krzyk­ni­ków: to pięk­ne, to cu­dow­ne! to ist­ny Wal­ter-Skot, a to Ih­dzak! do­brze jesz­cze, że nie Szek­spir, Dant lub Ho­mer.

Jak nie­gdyś na clek­cyjnćm polu, tę­gie pier­si prze­wa­ża­ły wot­ti na tego lub owe­go kan­dy­da­ta, tak dziś to samo ma się z ar­ty­ku­ła­mi dzien­ni­kar­skie­rai, któ­re nie da­jąc się ode­zwać są­dem umie­jęt­nym, fcwy­tu­ją swo­ich kan­dy­da­tów zu­peł­nie na spo­sób żur­na­lów mód, pro­pa­gu­ją­cych for­mę no­we­go ka­pe­lu­sza, lub man­ty­li, doj)óki ta się nie zu­ży­je i nowa za­stą­pio­ną nie bę­dzie.

Nie znam nic ptyt­sze­go jak pa­no­wa­nie mody w li­te­ra­tu­rze; nie­je­de­ti bo­wiem pi­szą­cy, któ­re­mu się uda­ło coś nie­źle, nie idzie już da-

Iśj; tyl­ko zo­sta­je wła­snym swo­im na­śla­dow­cą, roz­ra­biaj­cie po­źniej w gru­be tomy, eo z razu w szczu|i!ycb lecz Tni­ster­nycb mie­ści­ło się – ra-maeb. Taki mod­ny au­tor na­tych­miast two­rzy so­bie es­te­ty­kę dla wła­sne­go użyt­ku: po­do­ba­łem się, a więc to mój ar­cyw­zór, pod­łóg któ­re­go będę już wszyst­ko ro­bi­li – i robi, ale już nie two­rzy, nie stu­dju­je wię­cej; pier­wiast­ko­wa woii na­tchnie­nia, co­raz w sub­tel­niej­sze roz­dzie­la się czą­stecz­ki, ży­cie ulat­nia się… nie­ra zo­sta­je i trwa tak dłu­go, jak wio­sen­na moda: l'cspa­ce d'im ma­lin.

Że się pi­szą­cy temu oprzeć nie może, nie dziw­ne­go; au­to­ro­wie nie są wy­łą­cze­ni od zwy­kłych lu­dziom sła­bo­ści; ale że ci, co pió­ri swe­go uży­wa­ją, aby tłu­ma­czyć czy­tel­ni­kom na­tu­rę li­te­rac­kich utwo­rów, wy­ka­zy­wać za­le­ty i wady, ule­ga­ją ta­kiej sła­bo­ści schIc­Ma­nia, biją w trą­bę po­chwal­ną z go­rącz­ko­wym za­pa­łem, to już do­wo­dzi albo ko­te­ryj­no­ści, albo nie­umie­jęt­no­ści są­dze­nia. Ostat­nie, czy­li brak sądu naj­gę­ściej się zda­rza, a głów­nie w tem, że kry­tyk nie wie­dząc, w ja­kiej ka­te­go­ryi po­mie­ścić są­dzo­ny utwór, za­wie­sza go albo w ob­ło­kach odu­rza­ją­cych ka­dzi­deł, albo szar­ża po bio­cie. Pierw­szy z tych dwóch przy­iiad­kuw spo­tkiil po­wie­ści p. Kacz­kow­skie­go, o któ­iych chciiiJ­by­ai po­mó­wić w ni­niej­szym za­ry­sie za­mie­rza­ją­cym roz­biór ich spo­koj­ny, bez­stron­ny, gdyż do­tąd sły­sze­li­śmy same ty­iko wy­krzylc­ni­ki, same wiel­kie sło­wo, a mie­dzy in­ne­mi: że prze­ści­gnął au­to­ra Li­sto­pa­da, że to pra­wie Wal­ter-Skott Sa­noc­ki. –' Wpraw­dzie jak wSa­noc­kiem tak i w Szko­cyi są góry, aio nie idzie za­tem, ahy­Mur­de­lio miał być Guj – Man­nei'yngcm,i?rai:"((e ślu­hii 'Wsmer-ley­em. Sara p. Kacz­kow­ski nie­rad za­pew­ne tym kom­pro­mi­tu­ją­cym eks­kla­ma­cy­om, któ­re go nie uczą, któ­re na­wet nie… tłu­ma­czą na­tu­ry jego utwo­rów, ani ich sta­wią na tćm miej­scu, z któ­re­go sąd umie­jęt­ny i zim­na roz­wa­ga wy-ru­szyć­by ich nie mo­gły.

Głów­ną za­słu­gą p. Kacz­kow­skie­go jest po­chwy­ce­nie tra­dy­cyi utrzy­mu­ją­cych się jesz­cze w Sa­noc­kiem, tym za­kąt­ku na­sze­go kra­ju, gdzie naj­dłu­żej prze­cho­wał sie nie­ty­le sta­ro­świec­ki, ile szla­chec­ki z ko­ii­ca 18 wie­ku oby­czaj. – Zie­mia ta, sto­ją­ca na boku różnj-ch prą­dów cy­wi­li­za­cyi no­wo­cze­snej, pie­lę­gno­wa­ła dłu­żej ży­wot pa­try­ar­chal­ny i to­wa­rzy­ski; i kie­dy wszyst­ko w okół się od­mie­nia­ło, ona nie wy­zu­wa­la się z wła­ści­wej so­bie fi­zy­ono­mii.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: