Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Klątwa - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2006
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Klątwa - ebook

Anglia, koniec XIX wieku.

W chwilach miłosnych uniesień dotykała tej twarzy, ale jej nie widziała. W dzień przysłaniała ją maska, imitująca pysk wilka. Dopiero teraz mogła zobaczyć klasyczne, harmonijne męskie rysy, naznaczone długą blizną. Dlaczego tak długo zakrywała je ohydna maska? Śmierć rodziców była dla Briana szokiem nie tylko dlatego, że nastąpiła nagle i niespodziewanie. Doszło do niej w makabrycznych okolicznościach. Lord i lady Stirling, angielscy arystokraci, badacze skarbów starożytnego Egiptu, zginęli w męczarniach po ugryzieniu przez kobrę egipską. Brian nie uwierzył w nieszczęśliwy wypadek. Nie dał też wiary opowieściom o klątwie, spadającej na tych, którzy naruszali spokój grobowców i sarkofagów. Poprzysiągł sobie odnaleźć mordercę rodziców i nawet wiedział, gdzie go szukać. Zyskał sprzymierzeńca w osobie Camille Montgomery, pięknej, inteligentnej młodej kobiety, która przypadkowo trafiła do zamku Carlyle, rodowej siedziby Stirlingów...

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-238-1705-5
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Miała tylko jedno wyjście: uciekać i modlić się o ocalenie.

Na pewno przybędzie policja. Umarł człowiek!

Niepotrzebnie się łudzi… Śmierć nastąpiła gdzie indziej i policjanci nie zjawią się w zamku. Ona, Camille, nie może pozwolić sobie na panikę. Musi zachować zimną krew. Uciekała przed złem.

Biegła już długo i znajdowała się daleko od zamku Carlyle; słyszała swój ciężki oddech. W końcu musiała stanąć i wtedy się przekonała, że pośród drzew, w zwartym gąszczu nad jej głową, huczy wiatr. Ucieszyła się, mając nadzieję, że rozszalały żywioł przepędzi gęstą mgłę, która zdawała się nigdy nie opuszczać tego lasu, położonego tak blisko jałowych wrzosowisk.

Była pełnia księżyca. Kiedy mgła opadnie, Camille będzie lepiej widzieć. Tak jak i ci, którzy depczą jej po piętach.

Odetchnęła głęboko i zanim ruszyła w dalszą drogę, rozejrzała się wokół. Delikatną sznurówką turniury zaczepiła o gałąź, ale nie bacząc na nic, szarpnęła się i uwolniła. W głowie miała tylko jedno – uciekać, ratować życie.

Na wschód od zamku biegnie droga. Droga do Londynu, do cywilizacji, do normalności. Może zatrzyma jakiś powóz, odwożący gości do miasta. Oby tylko zdołała tam dotrzeć, zanim zabójca na nią się natknie.

Nie miała wątpliwości, że ta gra toczy się już od dawna. Była pewna, że prześladowca chce ją zniszczyć, by nikomu nie powiedziała, co wie… Żeby nie zdradziła tajemnic zamku Carlyle.

W ciemności i we mgle rozrywanej przez wściekłe podmuchy wiatru usłyszała złowieszcze wycie wilków, równie niespokojnych jak ona. Jednak ich najmniej się bała, bo wiedziała, co naprawdę jej grozi. Bestia, ale pod postacią człowieka.

Szelest liści ostrzegł ją, że ktoś jest w pobliżu. Zebrała się w sobie, modląc się, żeby instynkt jej podpowiedział, w którą stronę uciekać.

Choć zrobiła już pierwszy krok, było za późno. Wypadł na nią zza krzaka.

– Camille!

Znała ten głos aż za dobrze. Zamarła, wstrzymała oddech i odważyła się spojrzeć w twarz mężczyzny, dotąd ukrywaną pod maską.

Kiedyś poznawała tę twarz tylko dotykiem, widywała jedynie w przelotnych chwilach uniesień. A była to twarz niezwykła, surowa, przecięta blizną, ale harmonijna, o wyrazistej szczęce, cienkim prostym nosie. A oczy…

Widziała je wyraźnie. Olśniewająco niebieskie oczy, które teraz rozjaśniły się czułością.

Upływały długie chwile, jakby czas stanął w miejscu. Co zatem jest maską? Ten skórzany pysk potwora? Czy ta ludzka twarz, znacznie bardziej szokująca, niż sobie wyobrażała, twarz o surowych, a zarazem fascynujących rysach, tak klasycznych w formie, że mogłyby należeć do niedosięgłego boga.

Co jest prawdą? Drapieżność groźnej bestii czy prawość i szlachetność bijące od tego mężczyzny?

– Camille, proszę, zaklinam na wszystko. Chodź ze mną.

Poprzez dźwięk jego głosu usłyszała kroki. Ktoś jeszcze? Czyżby wybawca? Ktoś o znajomej i zwyczajnej fizjonomii? Jeden z tych, którzy mieli się za jej mistrzów, a byli uwikłani w tajemnicę z przeszłości? Sam lord Wimbly, Hunter, Aubrey, Alex… i sir John.

Błyskawicznie się odwróciła, gdy ciemna postać wypadła spomiędzy drzew.

– Camille! Bogu dzięki!

– Zabiję, jeśli jej dotkniesz – ostrzegł mężczyzna, którego uważała za bestię.

– On cię zabije, Camille – powiedział cicho ten drugi.

– Nieprawda.

– Wiem, że to on jest mordercą! – padło oskarżenie z drugiej strony.

– Wiesz, że jeden z nas jest mordercą.

– Na miłość boską, Camille, ten człowiek to bestia. Wszyscy to wiedzą!

Udręczona, patrzyła to na jednego, to na drugiego. Tak, jeden z nich jest mordercą.

A drugi przynosi jej ocalenie. Ale który z nich?

– Camille, szybko, podejdź do mnie… tylko ostrożnie.

Mężczyzna, którego znała jako bestię, przytrzymał jej wzrok.

– Zastanów się, najdroższa. Pomyśl o wszystkim, co zobaczyłaś i czego się dowiedziałaś, Camille, i zapytaj swojego serca, który z nas jest bestią.

Sięgnąć pamięcią? Do czego? Do plotek i kłamstw? Albo do dnia, kiedy po raz pierwszy znalazła się w tym lesie, po raz pierwszy usłyszała wycie wilków i dźwięk jego głosu?

Do dnia, w którym poznała bestię?

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Na Boga, co on znów zrobił? – przeraziła się Camille, spoglądając na Ralpha, służącego i kompana Tristana, a także, niestety, wspólnika jego przestępstw.

– Nic! – obruszył się Ralph.

– Nic? Mam więc sama zgadnąć, dlaczego stoisz tu zdyszany i patrzysz na mnie, jakbym znów miała spieszyć na ratunek mojemu opiekunowi i wyciągać go z celi, domu schadzek czy innego miejsca o złej reputacji!

Nie kryła złości i oburzenia. Tristan wiecznie pakował się w tarapaty. Dała jednak do zrozumienia, że nie zostawi go na pastwę losu, o czym oboje z Ralphem doskonale wiedzieli.

Tristan Montgomery – jej opiekun prawny – nie był osobą zbyt godną szacunku, chociaż los obdarzył go szlachectwem, co w czasach, gdy tytuł człowieka znaczył o wiele więcej niż jego faktyczne położenie czy reputacja, nie było bez znaczenia.

Dwanaście lat temu uchronił Camille przed przytułkiem albo nawet przed znacznie gorszym losem: życiem na ulicy. Zadrżała na myśl o innych sierotach zdanych wyłącznie na siebie… Środki na utrzymanie, jakimi dysponował Tristan, trudno byłoby uznać za zadowalające. Jednak od dnia, kiedy ją po raz pierwszy zobaczył samą przy jeszcze nieostygłych zwłokach matki, zaopiekował się nią tak, jak potrafił. Starała się teraz spłacać dług wdzięczności.

Dobrze chociaż, że Ralph spotkał się z Camille na rogu ulicy, nie zaś w gmachu British Museum, gdzie jego niechlujny wygląd i nerwowy szept mogłyby zwrócić uwagę i kosztować ją utratę pracy, którą z takim trudem zdobyła. Na temat starożytnego Egiptu wiedziała więcej niż większość mężczyzn, którzy uczestniczyli w wykopaliskach, ale nawet sir John Matthews wzdragał się na myśl o przyjęciu do pracy kobiety. Także sir Hunter MacDonald mógł pokrzyżować jej plany. Wprawdzie lubił ją i podziwiał, ale to mogło równie dobrze obrócić się przeciwko niej. Uważał się za wytrawnego badacza, podróżnika i poszukiwacza przygód i najwyraźniej nie wierzył w sufrażystki, uważając, że miejsce płci pięknej jest w domu. Przynajmniej Alex Mittleman, Aubrey Sizemore, a także lord Wimbly zdawali się akceptować jej obecność bez większego sprzeciwu. Właśnie lord Wimbly i sir John, do których należało ostatnie słowo, zdecydowali się powierzyć jej tę pracę.

Obecnie nie to było najważniejsze. Tristan znalazł się w tarapatach, i to w poniedziałkowy wieczór, na początku tygodnia pracy.

– Przysięgam, że Tristan nic nie zrobił! – oburzył się Ralph. Był niewysokim mężczyzną, miał najwyżej sto sześćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, za to niebywale zwinnym.

Camille wiedziała, że jeśli Tristan na razie nie zrobił nic złego, to z pewnością mógł coś planować, gdyby sytuacja go do tego zmusiła albo gdyby trafiła się okazja.

Odwróciła się. Właśnie pojawił się Alex Mittleman, zastępca sir Johna. Jeśli ją zobaczy, podejdzie, żeby porozmawiać i odprowadzić ją do stacji. Musi więc odejść, i to natychmiast.

Camille chwyciła Ralpha za łokieć i ruszyła ulicą.

– Chodźmy, a ty opowiadaj, tylko szybko! – przestrzegła Ralpha. Była bardzo niespokojna. Tristan, człowiek bystry i ogromnie oczytany, otrzymał w młodości staranne wykształcenie, ale zdołał też poznać najciemniejsze strony życia. Tak wiele ją nauczył – dzięki niemu wysławiała się ładnie, dużo czytała, znała się na sztuce, teatrze… Dowiedziała się też, że społeczeństwo rządzi się własnymi prawami: jeśli mówisz i nosisz się jak zubożała, ale szlachetnie urodzona dama, ludzie wierzą, że nią jesteś.

Tristan bywał zdumiewająco wnikliwy i spostrzegawczy, gdy chodzi o otaczający go świat, a jednocześnie sprawiał czasami wrażenie, że jest kompletnie pozbawiony zdrowego rozsądku.

– Przed nami „Dougray’s ” – nieśmiało zauważył Ralph, mając na myśli zajazd.

– Obejdziesz się bez swojej porcji dżinu! – obruszyła się Camille.

– Jak to!

„Dougray’s” był lokalem uczęszczanym przez ciężko pracujących ludzi i cieszył się lepszą opinią niż wiele innych miejsc, do których Ralph i Tristan często zaglądali. W zajeździe chętnie obsługiwano kobiety, co w czasach rozwijającego się ruchu feministycznego, popularnego zwłaszcza w kręgach urzędniczek państwowych, było nie do pogardzenia.

Jako asystentka sir Johna Matthewsa, zastępcy kuratora prężnie rozwijającego się działu starożytności egipskiej, Camille dbała o stosowny wygląd. Ubierała się skromnie, lecz starannie. Dzisiaj miała na sobie ciemnopopielatą spódnicę z niedużą tumiurą i o ton jaśniejszą, elegancką, dobrze skrojoną bluzkę ze stójką. Do tego gustowny, markowy zegarek. Musiał należeć do jakiejś damy z wyższych sfer, która, kupując inny, modniejszy, ten oddała do Armii Zbawienia. Pukle ciemnobrązowych włosów – zdaniem Camille jej jedyna ozdoba – były pieczołowicie upięte na czubku głowy. Nie nosiła biżuterii poza złotą obrączką, którą Tristan znalazł przy jej matce. Camille nigdy się nie rozstawała z drogą jej sercu pamiątką – jako dziecko nosiła obrączkę na łańcuszku na szyi, teraz na palcu.

Nie uważała, by pojawiając się w zajeździe z Ralphem, mogli wzbudzić szczególne zainteresowanie.

– Ukrywamy się? – zapytał Ralph.

– Tak, usiądźmy gdzieś z tyłu.

– Jeśli myślisz, że pozostaniesz niezauważona, Camille, to grubo się mylisz. Już i tak wszyscy na ciebie patrzą.

– Nie bądź śmieszny.

– To przez te twoje oczy.

– Oczy jak oczy, są po prostu brązowe. – Camille się zniecierpliwiła.

– Nie, dziewczyno, są złote. Obawiam się, że mężczyźni naprawdę się na ciebie gapią, ci właściwi i ci mniej właściwi! – powiedział, rozglądając się z błyskiem oburzenia w oku.

– Na razie nikt mnie nie napastuje, Ralph, więc proszę, ruszaj do przodu!

Pociągnęła go w zadymiony kąt na tyłach lokalu, zamawiając po drodze dżin dla Ralpha i filiżankę kawy dla siebie.

– Mów! – rozkazała.

– Tristan bardzo cię kocha, dziecko. Sama o tym wiesz.

– Ja też go kocham. I, chwała Bogu, nie jestem już dzieckiem – odparowała Camille. – A teraz powiedz wreszcie, z jakiej opresji mam go tym razem wyciągnąć.

Ralph mruknął coś, podnosząc do ust szklaneczkę z dżinem.

– Ralph! – upomniała go głosem nieznoszącym sprzeciwu.

– Dostał się w ręce pana na Carlyle.

Camille zaniemówiła. Wszystkiego mogła się spodziewać, tylko nie tego.

Hrabia Carlyle uchodził za potwora. Jego rodzice, dziedzice wielkich fortun, erudyci, byli wybitnymi kolekcjonerami dzieł sztuki i archeologami. Zafascynowani starożytnym Egiptem, spędzili dorosłe życie w Kairze. Ich syn, a zarazem jedyne dziecko, dołączył do nich po odbyciu studiów w Anglii.

Potem, jak doniosła prasa, rodzinę dosięgła klątwa. Odkryli starożytny grobowiec kapłana, pełen bezcennych przedmiotów, pośród których znajdowała się kanopa ¹ z sercem najukochańszej konkubiny kapłana. Wszystko wskazywało na to, że kobieta była czarownicą. Wyniesienie urny miało ściągnąć na rodzinę straszliwe przekleństwo. Podobno jeden z egipskich robotników, zatrudnionych przy wykopaliskach, zaczął okropnie pomstować i, wznosząc ramiona do nieba, oznajmił, że wykradzenie cudzego serca jest czynem samolubnym i okrutnym, który sprowadzi nieszczęście. Hrabia i hrabina skwitowali to śmiechem, co okazało się poważnym błędem, albowiem wkrótce, w sposób równie tajemniczy jak okropny, oboje przenieśli się na tamten świat.

Ich syn, obecny hrabia, służył w tym czasie w szeregach armii jej królewskiej mości Wiktorii, tłumiąc zamieszki w Indiach. Na wieść o śmierci rodziców nieprzytomny i oszalały z bólu rzucił się w wir walki; potyczka, w której wojska jej królewskiej mości walczyły z przeważającą liczbą rebeliantów, zakończyła się zwycięstwem. Młody hrabia uszedł z życiem, ale doznał poważnych ran, po których pozostały mu okropne blizny. A także gorycz. Obarczony rodzinną klątwą – w dodatku tak ciężką – pomimo odziedziczonej fortuny nie szukał żony i nie uczestniczył w towarzyskim życiu Londynu.

Krążyły plotki, że hrabia jest odrażający. Miał ponoć wyjątkowo oszpeconą twarz i zdeformowaną posturę; podobno był równie bezkształtny i niegodziwy jak serce, które przybyło do zamku Carlyle w kanopie.

Powiadano zresztą, że serce zniknęło, co dało asumpt do plotek, że połączyło się z sercem obecnego niegodziwego pana na włościach. A hrabia nienawidził wszystkich. Pustelnik żyjący w przytłaczającym swoją wielkością zamku, otoczonym gęstym lasem, ścigał sądownie wszystkich, którzy zapędzili się na jego ziemie, jeśli ich przedtem nie zastrzelił, i domagał się dla nich najsurowszych wyroków.

Camille była nieźle zorientowana w tej historii. Jeżeli nawet nie przeczytała o czymś w gazetach, to usłyszała w mocno podkolorowanej wersji, bo stanowiła ona częsty temat rozmów w dziale egiptologii, gdzie pracowała.

A to wystarczyło, żeby ogarnęła ją trwoga.

Nie dając nic po sobie poznać, możliwie swobodnie zwróciła się do Ralpha:

– A czymże to takim Tristan naraził się panu hrabiemu?

Ralph dopił dżin, otrząsnął się, usiadł wygodnie i spojrzał na Camille.

– Bo chciał… chciał się zaczaić na powóz jadący z północny.

Przerażona Camille wstrzymała na chwilę oddech.

– Chciał kogoś okraść jak zwykły rozbójnik? Przecież mogli go za to zastrzelić, a nawet powiesić!

Ralph poruszył się niespokojnie.

– Nie doszłoby do tego. Nigdy nie posuwamy się aż tak daleko.

Nagle strach minął, a Camille poczuła się urażona. Przecież ma teraz pracę, która nie tylko zaspokaja jej fascynacje, ale także przynosi wystarczający dochód. Może utrzymać ich oboje, a nawet Ralpha, jeżeli nie w luksusie, to na przyzwoitym poziomie; ci dwaj nie musieli uciekać się do oszustw i drobnych przestępstw.

– Bądź łaskaw mi wyjaśnić, co stanęło na przeszkodzie, że nie daliście się obaj pozabijać.

Ralph poprawił się na niewygodnym krześle.

– Zamek Carlyle – odrzekł.

– Mów dalej! – rozkazała.

Ralph zdecydował się przyjąć taktykę obronną.

– Tristan tak bardzo cię kocha, Camie, że za wszelką cenę chce ci zapewnić należne miejsce w towarzystwie.

Musiała odczekać, aż wyparuje z niej złość. Nie potrafiła wytłumaczyć Ralphowi, że nigdy nie wejdzie do tak zwanego towarzystwa. Co z tego, że jej ojciec był arystokratą; co z tego, że prawdopodobnie potajemnie poślubił jej matkę? Obrączka, którą teraz nosiła Camille, świadczyła o tym, że żywił dla jej matki uczucie.

Wszyscy uważali Camille za dziecko dalekiego krewnego Tristana, człowieka, który otrzymał tytuł za męstwo, walcząc w szeregach armii jej królewskiej mości w Sudanie. To nie była prawda. Matka Camille była prostytutką; zmarła w biednej dzielnicy Whitechapel. Z pewnością niegdyś marzyła o innym życiu, ale zakochała się nieszczęśliwie, po czym, opuszczona i bez grosza przy duszy, wylądowała na ubogim East Endzie. Ojciec, kimkolwiek był, ulotnił się na długo przedtem, nim Camille się urodziła. A Tess Jardinelle jak żyła, tak i zmarła na ulicy. Gdyby tamtego dnia nie zjawił się Tristan…

– Ralph. – Camille westchnęła. – Powiedz, co się stało.

– Brama do zamku była uchylona – wyjaśnił wreszcie.

– Uchylona?

– No dobrze… zamknięta. W murze widniała wyrwa, a to okazało się zbyt wielką pokusą dla takiego poszukiwacza przygód jak Tristan.

– Też mi poszukiwacz przygód!

Ralph się zaczerwienił.

– Był wczesny wieczór, wokół żadnych psów. Podobno po lesie krążą teraz watahy wilków, ale znasz Tristana. Uznał, że możemy zaryzykować.

– Po prostu chcieliście obejrzeć teren i pozachwycać się światłem księżyca!

Ralph poruszył się nerwowo.

– Prawdę mówiąc, Tristan myślał, że może znajdzie jakąś błyskotkę, którą ktoś właśnie zgubił, a on to sprzeda właściwym ludziom za furę pieniędzy. To wszystko. Nie ma w tym nic hańbiącego ani złego. Spodziewał się znaleźć zgubiony przedmiot, niekoniecznie przez hrabiego… a gdyby to odpowiednio sprzedać…

– Na czarnym rynku!

– On chce jak najlepiej dla ciebie. Przecież ten młody człowiek w muzeum wyraźnie się tobą interesuje.

Ralph miał na myśli sir Huntera MacDonalda; „konsultanta” lorda Davida Wimbly^(,)ego i nominalnego szefa działu starożytności, doświadczonego archeologa i ofiarodawcę znacznej kwoty na rzecz muzeum.

Hunter, który za swoje zasługi otrzymał tytuł, był atrakcyjnym mężczyzną. Wysoki, ujmujący, elokwentny. Camille musiała zachować ostrożność mimo całego uroku Huntera, jego ciągłych pochlebstw i prób nawiązania bliższego kontaktu. Nie zapominała o okolicznościach swoich urodzin. Nieraz wspominała matkę, kobietę samotną i piękną, która obdarzyła zaufaniem takiego właśnie mężczyznę, przedkładając uczucie nad rozsądek.

Camille wiedziała, że Hunter jest nią zainteresowany, ale nie widziała dla nich przyszłości. Była pewna, że nie jest kobietą, którą taki mężczyzna przyprowadzi do domu i przedstawi swojej matce.

W jej życiu nie mogło być miejsca na prawdziwe zaangażowanie, nie wolno jej przedłożyć uczucia nad rozum. Camille zamierzała zachować godność i dumę – a także swoją posadę – za wszelką cenę. Nie dopuszczała myśli o utracie pracy w muzeum i tym bardziej musiała zachować ostrożność.

– Potrzebuję mężczyzny, który byłby zainteresowany mną dla mnie samej.

– Wszystko to bardzo piękne, Camille, ale żyjemy w społeczeństwie, w którym liczą się pochodzenie i majątek.

Omal nie parsknęła śmiechem.

– Opiekun mieszkający pod takim adresem jak Newgate i protokoły z jego aresztowań nie przysporzą mi bogactw i tablic genealogicznych.

– Nie mów tak, nie mieliśmy złych zamiarów. Bywało, że różni wyjęci spod prawa rozbójnicy stawali się bohaterami legend, okradając bogaczy i rozdając pieniądze biednym. A tak się akurat złożyło, że my należymy do tych biednych.

– Wyjętym spod prawa rozbójnikom znacznie częściej zakładano stryczek na szyję! – przypomniała mu oburzona. – Próbowałam z iście anielską cierpliwością wytłumaczyć wam obu, że kradzież jest nie tylko niegodziwa, ale także karalna!

– Och, Camie – wystękał żałośnie Ralph i przymknął powieki. – Czy mogę poprosić o jeszcze jeden dżin?

– Mowy nie ma! Musisz zachować trzeźwość umysłu i dokończyć swoją opowieść, żebym wiedziała, co da się zrobić. Gdzie jest teraz Tristan? Czy doprowadzono go przed oblicze sędziego pokoju? A co, jeśli został schwytany…?

– Odepchnął mnie za drzewo, a sam dał się złapać – wyjaśnił Ralph.

– Został zaaresztowany?

Ralph pokręcił głową.

– Przebywa w zamku Carlyle. Przybiegłem najszybciej, jak zdołałem.

– Do tego czasu na pewno zamknęli go w lochu.

– Wcale nie! Na własne uszy słyszałem słowa potwora!

– Co takiego?

– Hrabia Carlyle pojawił się na ogromnym diabelskim wierzchowcu i krzyczał do swoich ludzi, każąc im zatrzymać intruza, żeby…

– Żeby co?

– Żeby nie mógł powiedzieć, co widział. Camille miała zamęt w głowie. Czuła, że oblewa się zimnym potem.

– I co… co tam widziałeś? – zapytała.

– Nic! Naprawdę nic! – zapewnił Ralph. – Z hrabią byli jego ludzie i natychmiast zaciągnęli Tristana do zamku.

– Po czym poznałeś, że to był on?

– Po masce.

– Był w masce?

– Ależ tak. Ten człowiek wygląda koszmarnie. Na pewno słyszałaś.

– Jest pokraczny, zgięty wpół i nosi maskę?

– Nie, nie, jest olbrzymi. To znaczy w siodle wydaje się bardzo wysoki. Rzeczywiście, nosi maskę. Chyba skórzaną, w kształcie zwierzęcego pyska. Jakby lwa albo wilka. A może smoka. Jest paskudna, to wszystko co mogę powiedzieć. To na pewno był on.

Z niedowierzaniem popatrzyła na Ralpha, który zrobił nieszczęśliwą minę.

– Tristan by mnie udusił własnymi rękami, gdyby wiedział, że cię niepokoję – dodał – ale… on tam nie może zostać. Nawet gdyby policja miała go posądzić o kradzież…

Oczywiście, że tak byłoby lepiej. Gdyby udało się ściągnąć Tristana do Londynu i postawić przed sądem, zapewniłaby mu przyzwoitą obronę. Mogłaby nawet zaświadczyć, że oszalał, że wiek pozbawił go zdrowego rozsądku. Mogłaby… Bóg jeden wie, co jeszcze mogłaby zrobić.

Jednak na razie Tristan przebywa w zamku Carlyle, więziony przez człowieka znanego z bezwzględności i okrucieństwa.

– Co zamierzasz zrobić? – zapytał Ralph.

– Udać się do zamku Carlyle.

Ralph zadygotał.

– Co ja najlepszego zrobiłem. Tristan by nie pozwolił, żebyś się narażała na takie niebezpieczeństwo.

– Nic mi nie grozi – zapewniła Camille z wymuszonym uśmiechem. – Tristan nauczył mnie paru sztuczek, więc udam osobę całkowicie naiwną i niewinną, a oni oddadzą mi Tristana. Przekonasz się.

– Nie możesz udać się tam sama – zaprotestował Ralph i poderwał się z krzesła.

– Nie zamierzam – oznajmiła sucho. – Najpierw pójdziemy do domu, gdzie się przebiorę. Ty zresztą zrobisz to samo.

– Ja?

– Właśnie.

– Przebrać się?

– Trzeba być przewidującym – zauważyła Camille. Ralph spoglądał na nią, jakby nic nie rozumiał. – Nie szkodzi. Chodźmy. Musimy się spieszyć. – Nagle zatrzymała się i popatrzyła na swojego towarzysza. – Ralph, czy nikt o tym nie wie? Nikt nie wie, że hrabia Carlyle zatrzymał Tristana?

– Nikt poza mną. No i oczywiście tobą.

– Działajmy więc szybko – powiedziała, łapiąc go za ramię i pociągając za sobą.

– Nasz dżentelmen grzecznie odpoczywa – powiedziała Evelyn Prior, wchodząc do pokoju. Zapadła w jeden z wielkich, głębokich i miękkich foteli ustawionych przed kominkiem. Pan tego domu siedział obok niej w takim samym fotelu i melancholijnym wzrokiem wpatrywał się w płomienie, drapiąc po wielkim łbie irlandzkiego wilczura Ajaxa.

Brian Stirling, hrabia Carlyle, spojrzał teraz na Evelyn wzrokiem pełnym zadumy.

– Bardzo jest poturbowany? – odezwał się cicho.

– Nie bardzo, ośmielę się zauważyć. Lekarz powiedział, że jest tylko rozbity i obolały, i że według niego nawet nie połamał sobie kości, chociaż mógł, spadając z wysokiego muru. Uważam, że za parę dni będzie zdrowy.

– Nie będzie się włóczył w nocy po domu?

– Ależ skąd! Wykluczone. Corwin pilnuje korytarzy. Jak wiemy, podziemia mają solidne zamki. Tylko ty i ja mamy do nich klucze. Nawet gdyby chciał chodzić po nocy, niczego nie znajdzie. Wszystko go bolało, dostał więc sporą porcję laudanum.

– Zatem będzie spał, już Corwin tego dopilnuje – uspokoił się Brian. Personel zamku był nieliczny. Każdy z zatrudnionych nie tylko pełnił tu służbę, ale był traktowany jak domownik i przyjaciel. Wszyscy oni, mężczyźni i kobiety, byli niesłychanie oddani i lojalni.

– Oczywiście, że tak. Corwin nie przeoczy niczego – przytaknęła Evelyn.

– Co, twoim zdaniem, opętało tego mężczyznę i popchnęło do takiego czynu? – Brian oderwał wzrok od płomieni i spojrzał ponownie na Evelyn. – Tereny wokół zamku to przecież istna dżungla, łatwo się tam pogubić… Że też chciało mu się aż tak ryzykować.

– Pomyśleć, że za życia twoich rodziców posiadłość była doskonale utrzymana – powiedziała Evelyn ze smutkiem.

– Sama widzisz, co może zdziałać rok solidnego angielskiego deszczu – zażartował Brian. – Mamy teraz tropikalną dżunglę. Co skłoniło tego człowieka, żeby się tu pchać?

– Perspektywa szybkiego wzbogacenia się.

– Sądzisz, że działał na czyjeś zlecenie?

– Mam być szczera? Uważam, że zamierzał ukraść coś cennego, i tyle. Równie dobrze może pracować dla kogoś, kto kazał mu wyśledzić, co masz i co wiesz.

– Sprawdzę to jutro – zdecydował stanowczo Brian. W sprawach zamku i tego, co aktualnie go zajmowało, Brian był nieugięty. To prawda, że zgorzkniał, ale przecież miał ku temu powody. Musi nie tylko rozwiązać problem z przeszłości, ale także zmierzyć się z przyszłością.

Zaniepokojona tonem głosu Briana, Evelyn popatrzyła na niego z troską.

– Powiedział, że nazywa się Tristan Montgomery i klnie się na wszystkie świętości, że działał na własną rękę. Nie muszę ci zresztą tego mówić, skoro byłeś na miejscu z Corwinem i z Shelbym i sam słyszałeś.

– Przysięgał, że tylko zahaczył o zamkowy teren, a przecież przeskoczył dwumetrowy mur. Twierdzi, że jest niewinny i że nie miał złych intencji, wypiera się też, iż działał w zmowie. Jutro Shelby uda się do miasta i spróbuje się czegoś o nim dowiedzieć. Na razie pozostanie nieproszonym gościem.

– Mogłabym przy okazji wybrać się na zakupy – zasugerowała Evelyn.

– Myślę, że tak. – Brian zamyślił się, po czym dodał: – Może już czas, żebym i ja zaczął przyjmować zaproszenia, w każdym razie niektóre.

Evelyn roześmiała się.

– Oczywiście, przecież od dawna cię namawiam. Pomyśl tylko, jaki niepokój wzbudzisz w sercach matek licznych debiutantek.

– Chyba masz rację.

– Jaka szkoda, że nie masz czarującej narzeczonej czy żony. Byłby to znakomity dowód, że na domu nie ciąży klątwa, a ty nie jesteś potworem, tylko człowiekiem głęboko zranionym wielką rodzinną tragedią.

– Co zresztą jest prawdą.

– Błagam, nie patrz tak na mnie! – Evelyn się zaśmiała. – Jestem o wiele za stara, milordzie.

Evelyn była piękną kobietą. Z zielonych oczu wyzierała inteligencja i choć dobiegała czterdziestki, klasyczne rysy twarzy wskazywały, że nawet do dziewięćdziesiątki może się nie martwić o wygląd.

– Znasz mnie jak nikt i oczywiście masz rację. Przeraża mnie myśl, że jakaś kobieta mogłaby przeze mnie zginąć. Nie mógłbym jej skazać na tak niepewny los. Bóg jeden wie, jakie nieszczęście by się przydarzyło.

– Oczywiście, nikt by na siłę nie wciągnął niewinnej istoty w to całe zło – wyszeptała Evelyn. – Dziewczynie nie może nic zagrażać.

– A czy moja matka nie zginęła? – zapytał z naciskiem.

– Nie zapominaj, że twoja droga matka była niezwykłą osobą. Jej wiedza, pasja i odwaga nie miały sobie równych. Drugiej takiej nie znajdziesz.

– Masz rację – przyznał Brian. – Choć na myśl, że ci łajdacy mogliby zabić jeszcze jedną kobietę, ogarnia mnie wściekłość i ręczę, że ścigałbym ich bezlitośnie. – Zamyślił się na chwilę. – Och, Evelyn, martwię się również o ciebie, przecież też zostałaś w to wplątana.

– Nie wierzę, że coś mi grozi. Nie mam wiedzy ani talentu twojej matki. Nie sądzę, by twoja narzeczona czy żona znalazła się w niebezpieczeństwie. Jeśli ktoś jest w niebezpieczeństwie, to tylko ty. Twój wróg, jeśli taki istnieje, musi wiedzieć, że nie ustaniesz w poszukiwaniach, dopóki twoi zmarli nie zaznają spokoju.

– Jestem już jedynym, na którym ciąży klątwa – przypomniał jej.

– A więc naprawdę wierzysz w klątwy?

– Zależy, jak to rozumieć. Przekleństwo, klątwa… Niekiedy mam wrażenie, jakbym żył w piekle.

A czy można zdjąć klątwę? Z pewnością. Muszę tylko znaleźć sposób.

– Potrzebujesz uroczej kobiety, kogoś, kto by ci towarzyszył na salonach, dowodząc, że nie jesteś potworem.

– A ja się tak ciężko napracowałem nad wykreowaniem swojego obecnego wizerunku! – zauważył szyderczo hrabia.

– Wiem, to było konieczne – przyznała Evelyn. – Dzięki temu, przynajmniej dotychczas, nie mieliśmy w zamku intruzów.

– Żadnego, o którym byśmy wiedzieli – skwitował.

– Brian! Nadeszła pora na zmianę.

– Nie mogę nagle zmienić wszystkiego, nie doprowadzając sprawy do końca.

– To może nigdy nie nastąpić.

– Mylisz się. Dopnę swego.

Evelyn westchnęła.

– Dodaj jeszcze jeden element do tej szarady. Zrobiłeś, co można, działając z ukrycia, i możesz dalej tak postępować. Ale uwierz mi, proszę, że nadszedł czas, żebyś wyszedł do ludzi. Przyjęcie zaproszenia na kwestę może być znakomitą okazją. Zawęziłeś już listę podejrzanych i uważasz, że za sprawą mogą się kryć ludzie ze środowisk naukowych, a twoje przypu-szczenią wydają się mieć mocne podstawy. Kto mógłby tu pasować, jak nie ci, którzy dzielili z twoimi rodzicami fascynację światem starożytnym?

Brian poderwał się i zaczął nerwowo przemierzać pokój. Ajax, wyczuwając nastrój swojego pana, zaskomlał. Hrabia przystanął na chwilę, żeby uspokoić psa.

– Wszystko w porządku, staruszku – powiedział, po czym zwrócił się do Evelyn. – Szukam kogoś, kto posiada głęboką wiedzę w tej dziedzinie, to pewne. Musi to być jednocześnie człowiek zdolny do morderstwa, działający podstępnie i z premedytacją. Ktoś taki zabił moich rodziców.

Evelyn milczała przez chwilę. Choć od śmierci hrabiego i hrabiny upłynął już rok, przypomnienie o tym, w jaki sposób zginęli, napełniało ją nadal bólem i przerażeniem.

Brian podszedł do stolika, nalał sobie porcję brandy, wypił do dna i popatrzył na Evelyn.

– Wybacz mi moje maniery, droga przyjaciółko – powiedział. – A może ty również napiłabyś się brandy?

– Czemu nie?

Brian napełnił szklaneczki i wzniósł toast:

– Za noc. Za mrok i ciemność.

– Nie, za dzień i za jasność – powiedziała stanowczo Evelyn.

Skrzywił się.

– Już czas, naprawdę – nie ustępowała. – Musimy ci znaleźć uroczą młodą kobietę. Niekoniecznie bogatą i utytułowaną, to byłoby zbyt podejrzane, biorąc pod uwagę… twoją reputację. Nikt by w to nie uwierzył. Powinna to być osóbka młoda, ładna, dobra, a także niepozbawiona wdzięku. Z właściwą kobietą u boku będziesz mógł kontynuować dochodzenie, nie przejmując się zdesperowanymi matkami, gotowymi poświęcić córki i oddać je bestii, a wszystko przez wzgląd na bogactwa Carlyle’a.

– Gdzie znajdę odważną piękność? – zapytał Brian, uśmiechając się szeroko. – Powinna również odznaczać się inteligencją, no i oczywiście wdziękiem, o którym wspomniałaś. Pomysł zatrudnienia kobiety z ulicy, według mnie, nie zda egzaminu. A już na pewno idealna kandydatka nie zapuka sama do naszych drzwi.

Właśnie w tym momencie rozległo się energiczne pukanie do drzwi pokoju.

– Pewna młoda kobieta chciałaby się z panem widzieć, hrabio – oznajmił lekko skonfundowany Shelby, ubrany w liberię lokaj, cokolwiek dziwnie wyglądający, ale imponująco umięśniony.

– Młoda kobieta? – powtórzył Brian, marszcząc czoło.

– Tak. W dodatku piękna młoda kobieta.

– Piękna młoda kobieta! – zawołała Evelyn, patrząc z niedowierzaniem na Briana.

– Tak, tak, już to ustaliliśmy – burknął Brian. – Jak się nazywa? I z czym przychodzi?

– Jakie to ma znaczenie? – obruszyła się Evelyn. – Zaproś ją, a się dowiesz.

– Oczywiście, że ma znaczenie. Musi być szalona, skoro się tu pojawiła. Chyba że dla kogoś pracuje – powiedział Brian.

Evelyn przywołała Shelby’ego ruchem ręki.

– Przyprowadź ją, i to natychmiast. Błagam, Brian. Nikt nas nie odwiedzał od lat! – nalegała. – Mogę podać doskonałą kolację. To naprawdę będzie ekscytujące!

– Ekscytujące? – powtórzył z ironią Brian i wzruszył ramionami. – Shelby, zaproś więc tę młodą damę. – Patrząc na Evelyn, dodał: – Rzeczywiście zapukała do naszych drzwi.

ROZDZIAŁ DRUGI

Camille musiała działać ostrożnie i zważać na każdy krok, począwszy od wyglądu po wybór środka transportu. Ralph – elegancko odziany w jeden z garniturów Tristana i w odpowiednie nakrycie głowy – prezentował się godnie w roli służącego. Ona sama wyciągnęła najlepszą kreację, bardzo kobiecą, rdzawoczerwoną suknię z gorsecikiem o niezbyt dużym dekolcie i średniej wielkości turniurze, z podpiętą atłasową spódniczką wykończoną u dołu delikatnym haftem, spod którego prześwitywała koronka halki. Uważała, że taki ubiór przystoi szanującej się młodej kobiecie, niemającej wielkiego majątku, ale dysponującej wystarczającymi środkami na życie.

Odżałowała też pieniądze na jednokonkę, którą odbyli długą podróż za miasto. Woźnica okazał się uprzejmy i tak zadowolony z pasażerów, że zapewnił Camille, iż chętnie na nich zaczeka i odwiezie z powrotem do Londynu. Stała teraz przed masywną bramą, prowadzącą do zamku Carlyle, wpatrując się w solidną konstrukcję z kutego żelaza, która uniemożliwiała wejście.

– Postanowiliście wdrapać się na ten mur? – z niedowierzaniem zwróciła się do Ralpha.

– Niezupełnie. Idąc dalej wzdłuż muru, trafiliśmy na uszczerbek. Podsadziłem Tristana, a on mnie wciągnął. Kiedy uciekałem tą samą drogą, z depczącym mi po piętach olbrzymim psiskiem osobliwej rasy, omal nie połamałem kości. Może to zresztą nie był pies, lecz wilk, bo jak powiadają, hrabia hoduje te potworne bestie… ale to nie ma nic do rzeczy. Najważniejsze, że uciekłem, i przysięgam, że nikt mnie nie widział – zakończył, świadomy, że Camille nie pochwala ich wyczynu.

Pociągnęła za gruby sznur, który prawdopodobnie wprawił w ruch dzwonek gdzieś w zamku.

– Tristan został uwięziony – powiedziała.

– Camie, uwierz mi, nigdy bym go nie zostawił! Nie wiedziałem jednak, co robić, mogłem tylko poszukać twojej pomocy.

– Wiem, że byś go nie zostawił. Cicho, sza! Ktoś nadchodzi.

Usłyszeli tętent końskich kopyt i po chwili po drugiej stronie bramy ukazał się człowiek na grzbiecie ogromnego wierzchowca. Kiedy zeskoczył, Camille zrozumiała, dlaczego koń musi być taki wielki – mężczyzna okazał się olbrzymem. Nie był młodzieniaszkiem. Mógł mieć trzydzieści pięć lat.

– O co chodzi? – zapytał.

– Dobry wieczór – powiedziała Camille, tracąc pewność siebie z powodu potężnej postury i groźnego tonu mężczyzny. – Przepraszam, że przychodzę niezapowiedziana i o tak późnej porze, naprawdę przepraszam. Muszę koniecznie zobaczyć się z gospodarzem tego domu, hrabią Carlyle. Sprawa jest nadzwyczaj ważna i pilna.

Choć spodziewała się pytań, żadne nie padło. Mężczyzna popatrzył na nią spod krzaczastych brwi, po czym się odwrócił.

– Chwileczkę! – zawołała.

– Zobaczę, czy mój pan jest osiągalny! – zawołał przez ramię mężczyzna. Wskoczył na siodło i zniknął w ciemności.

– Na pewno okaże się, że nie jest osiągalny – zauważył pesymistycznie Ralph.

– Będzie musiał. Nie odejdę dopóty, dopóki się z nim nie zobaczę – pocieszyła go Camille.

Czekali tak długo, że aż zaczęła się obawiać, czy Ralph nie miał racji; wreszcie jednak usłyszeli tętent kopyt, a także stukot kół.

Tym razem olbrzym powoził zgrabnym niedużym pojazdem z budą. Zeskoczył z kozła i podszedł do bramy, otwierając wielkim kluczem kłódkę, a następnie wrota.

– Proszę za mną – powiedział grzecznie, choć równie oschle jak poprzednio.

Wielkolud podsadził Camille na tylne siedzenie, a Ralph wspiął się szybko i stanął za nią.

Jechali długą krętą aleją. Ciemności po obu stronach drogi zdawały się nieprzeniknione. Camille była pewna, że za dnia zobaczyliby tu potężne drzewa i gęsty las. Pan na Carlyle musiał lubić swoje odosobnienie, skoro upodobnił posiadłość do ziemi zapomnianej przez Boga i ludzi.

– Naprawdę uważaliście, że znajdziecie tu jakiś skarb? – szepnęła do Ralpha.

– Jeszcze nie widziałaś zamku – równie cicho odrzekł Ralph.

– Obaj jesteście szaleni. To największa głupota, o jakiej kiedykolwiek słyszałam.

W tym momencie jej oczom ukazał się zamek, gigantyczny i otoczony fosą, przez którą przerzucono zwodzony most. Zamkowe mury były potężne i pozbawione okien, i tylko wysoko na górze widniały wąskie otwory strzelnicze.

Camille popatrzyła ze złością na Ralpha; co ci dwaj sobie wyobrażali?!

Powóz ze stukotem pokonał most i wjechał na rozległy dziedziniec. Camille ujrzała to, o czym musiał wiedzieć Tristan – wszędzie wokół było pełno starożytności, fascynujących posągów i dzieł sztuki. Antyczna wanna – chyba z okresu grecko-rzymskiego – doskonale przysposobiona, służyła za poidło. W rzędach wzdłuż muru stały sarkofagi, a wiele innych skarbów zdobiło prowadzącą do głównego wejścia aleję. Sam zamek został najwyraźniej przebudowany w stylu typowym dla dziewiętnastego stulecia. Nad arkadowym sklepieniem głównego wejścia wznosiła się smukła wieżyczka, a ze skrzynek wylewały się pnącza winorośli, zapraszając gości do środka.

Camille jeszcze rozglądała się po dziedzińcu, kiedy olbrzym wyciągnął do niej rękę i pomógł wysiąść z powozu. Pomyślała z oburzeniem, że te dzieła sztuki powinny należeć do muzeum. Miała jednak świadomość, że wiele przedmiotów, które uważa za cenne, może być czymś zupełnie zwykłym dla bogatych podróżników. Słyszała, że na rynku krąży tak wiele mumii, iż często sprzedaje się je na podpałkę do pieców i kominków. Zdążyła zauważyć zachwycające przykłady sztuki egipskiej – dwa ogromne rzeźbione ibisy, kilka posągów Izydy i wiele popiersi pomniejszych faraonów.

– Proszę tędy – powiedział olbrzym.

Udali się za nim alejką aż do drzwi, które otworzyły się na okrągły hol, dawniej chyba pełniący funkcję sieni. Mężczyzna wziął od Camille pelerynkę i wzruszył ramionami, kiedy Ralph zdecydował się zachować swoje okrycie.

– Zapraszam – powiedział wielkolud.

Minęli drugie drzwi i znaleźli się w imponującym westybulu. Tutaj widać było efekty modernizacji. Pomieszczenie było urządzone w dobrym stylu. Kamienne kręte schody prowadziły na wyższe piętro i na galerię; przykrywał je ciemnoszafirowy chodnik… Ściany zdobiły panoplia na przemian z olejnymi obrazami – były tu portrety, średniowieczne małowidła, a także sielskie krajobrazy. Camille nie miała wątpliwości, iż wiele z nich wyszło spod pędzla wielkich mistrzów.

W ogromnym kominku trzaskał ogień. Otaczające go meble, obite ciemnobrązową skórą, zachęcały do odpoczynku.

– Pan zaczeka tutaj, a panią proszę ze mną – odezwał się olbrzym.

Ralph popatrzył na Camille z miną przerażonego psiaka, pozostawionego po drugiej stronie rzeki. Dała mu jednak znać ruchem głowy, że wszystko w porządku i kręconymi schodami udała się za mężczyzną na górę.

W pokoju, do którego ją wprowadził, stało masywne biurko, a liczne szafy biblioteczne zawierały bogaty księgozbiór, na widok którego mocniej zabiło jej serce. Boże, ile tu wspaniałych dzieł! Z lubością potoczyła wzrokiem po grzbietach książek, zatrzymując się na drogim jej sercu woluminie traktującym o starożytnym Egipcie, stojącym obok równie pasjonującej książki „Szlakiem Aleksandra Wielkiego”.

– Pan hrabia wkrótce przybędzie – oznajmił mężczyzna, wychodząc i zamykając za sobą drzwi.

Kiedy Camille stanęła przy oknie, uderzyła ją panująca wokół cisza. Stopniowo zaczęły jednak docierać słabe odgłosy. Gdzieś z oddali dobiegło pełne skargi, mrożące krew w żyłach wycie wilka. Potem, jakby dla równowagi, dotarło do jej uszu trzaskanie ognia w kominku po lewej stronie drzwi.

Na stoliku z ciemnego drewna, w otoczeniu kieliszków z delikatnego szkła, stała kryształowa karafka z brandy. Camille miała ochotę chwycić wytworny flakon i opróżnić go do dna, aby dodać sobie odwagi.

Odwracając się, zauważyła duży i piękny portret, wiszący nad biurkiem. Przedstawiona na nim kobieta, ubrana według mody sprzed dziesięciu lat, miała prześliczne jasne włosy i promienny uśmiech, ale najbardziej przyciągały uwagę ciemnoniebieskie, niemal szafirowe oczy. Zafascynowana Camille podeszła bliżej.

– To moja matka, lady Abigail Carlyle – rozległ się za Camille niski i bardzo męski głos, brzmiący ostro i surowo.

Zaskoczona, że nie usłyszała otwarcia drzwi, natychmiast się odwróciła. Mimo woli aż drgnęła z przerażenia, bowiem twarz człowieka, który wszedł, kryła się za zwierzęcym pyskiem. Mężczyzna nosił skórzaną maskę, dopasowaną do twarzy.

I chociaż nie była właściwie brzydka – a z pewnością artystycznie wykonana – wyglądała przerażająco. Camille przemknęło przez głowę, że może to być zamierzony efekt.

– To piękny obraz – udało jej się w końcu wy-krztusić. Miała nadzieję, że nie patrzyła na gospodarza zbyt długo z otwartymi ustami. Nie była też pewna, czy udało jej się do końca opanować drżenie głosu.

– Dziękuję.

– Bardzo piękna kobieta – dodała Camille z przekonaniem.

Była świadoma obserwujących ją oczu. Zauważyła też – dzięki widocznym spod maski ustom – kpiące rozbawienie tego człowieka, szyderczą wesołość, jakby był przyzwyczajony do zbędnych grzecznościowych komplementów.

– Tak, rzeczywiście była piękna – powiedział i podszedł bliżej z założonymi do tyłu rękami. – A zatem, kim pani jest i z czym pani przybywa?

Uśmiechnęła się i z wdziękiem wyciągnęła do niego dłoń, niezadowolona, że musi grać rolę trzpiotki, którą nie była i nigdy nie będzie.

– Camille Montgomery – przedstawiła się wyraźnie. – Przyszłam tutaj, bowiem jestem bardzo zdesperowana. Szukam wuja, mojego opiekuna, który zaginął, a którego podobno widziano na drodze przed tym zamkiem.

Przyjrzał się jej dłoni, zanim ją przyjął, i pochylił nad nią kurtuazyjnie. Rozpalone wargi pod maską dotknęły skóry Camille. Mężczyzna szybko puścił jej dłoń, jakby się sparzył.

– Rozumiem – powiedział.

Choć nie był tak wysoki jak olbrzym, który podjechał do bramy, mierzył co najmniej sto osiemdziesiąt centymetrów, a elegancki surdut nie ukrywał szerokich ramion. Miał smukłą sylwetkę, nogi długie i mocne. Wydawał się silny i zwinny niezależnie od tego, jak wygląda jego twarz. Potwór? Bestia? Być może, a przecież wciąż odczuwała na dłoni żar jego warg.

Nie odzywał się, jakby on także z uwagą wpatrywał się w obraz wiszący nad biurkiem.

W końcu to Camille przerwała milczenie.

– Milordzie, proszę przyjąć moje przeprosiny. Przepraszam, że pozwoliłam sobie na niezapowiedzianą wizytę o tak późnej porze. Ale, jak się pan domyśla, znalazłam się w wielkim kłopocie. Zaginął drogi memu sercu człowiek, który mnie wychował. W lesie czyha wiele niebezpieczeństw. Zdarzają się tu wilki, a w ciemnościach mogą się też kręcić najprzeróżniejsze kreatury. Zaniepokoiłam się tak bardzo, że ośmieliłam się zwrócić do tak wysoko postawionej osoby jak pan.

Znów go rozbawiła.

– Czyżby pani nie wiedziała, że uchodzę za ohydnego potwora!? Gdybym był po prostu hrabią Carlyle, traktowanym z szacunkiem, nie zaś ze strachem, szanowna pani nie stanęłaby u bram tego domostwa z duszą na ramieniu.

Camille nie mogła już dłużej udawać. Byłaby nawet gotowa się wycofać, gdyby nie cel, w jakim tu przyszła. Chodziło przecież o dobro Tristana.

– Wiem, hrabio, że gdzieś tutaj przebywa Tristan Montgomery. Znalazł się w tej okolicy ze swoim towarzyszem, po czym zniknął obok pańskiej bramy. Chcę go stąd natychmiast zabrać.

– A więc jest pani spokrewniona z tym zuchwałym gagatkiem, który wdrapał się na mój mur niczym pospolity złodziej.

– Tristan nie jest zuchwałym gagatkiem! – Camille się oburzyła, choć wolała powstrzymać się od stwierdzenia, że nie jest też złodziejem. – Uważam, hrabio, że przebywa on w zamku, a ja stąd bez niego nie wyjdę.

– Zatem będzie pani musiała tu zostać – orzekł hrabia głosem pozbawionym emocji.

– A jednak on tutaj jest!

– Ależ tak. Tyle że podczas próby pozbawienia mnie mojej własności trochę się potłukł.

Camille starała się zachować spokój. Nie spodziewała się spotkać kogoś tak bezdusznego, mówiącego głosem jednocześnie beznamiętnym i kategorycznym.

– Czy jest ciężko ranny? – zapytała.

– Przeżyje – padła sucha odpowiedź.

– Muszę go zobaczyć, i to niezwłocznie!

– W swoim czasie – odparł hrabia. – Wybaczy pani, że ją na chwilę opuszczę? – Właściwie to nie było pytanie; zamierzał wyjść z pokoju i było mu absolutnie wszystko jedno, czy wybaczy mu tę niegrzeczność. Skierował się w stronę drzwi.

– Chwileczkę! – zawołała Camille. – Chcę zaraz zobaczyć Tristana!

– Pozwolę sobie powtórzyć, że ujrzy go pani, lecz w odpowiednim czasie.

Wyszedł, zostawiając ją samą. Była zdezorientowana i zła. Czy po to zgodził się z nią spotkać, by zniknąć po paru minutach gwałtownej wymiany zdań?

Najważniejsze, że przyznał, że Tristan przebywa w zamku.

Przecież nie będzie siedziała z założonymi rękami, kiedy jej opiekun leży gdzieś niedaleko, może cierpiący, a może nawet poważnie ranny.

Ruszyła ku drzwiom, ale ledwo je otworzyła, zamarła ze strachu. Miała przed sobą olbrzymiego psa. Choć siedział, łbem sięgał jej do pasa! Zwierzę zawarczało ostrzegawczo.

Zamknęła drzwi i wróciła do kominka. Czy pies został wytresowany, aby rozerwać na strzępy każdego, kto na własną rękę spróbuje wyjść z pokoju? Kipiąc ze złości, Camille postanowiła jednak spróbować, ale zanim zdążyła dotknąć klamki, drzwi się otworzyły.

Spodziewała się ujrzeć hrabiego, ale zamiast niego do pokoju weszła kobieta. Atrakcyjna, choć niemłoda, o żywym spojrzeniu. Ubrana była w śliczną jasnopopielatą, aż srebrzystą suknię i się uśmiechała. Jej widok w tym miejscu stanowił prawdziwe zaskoczenie.

– Dobry wieczór, panno Montgomery – powiedziała kobieta łagodnym tonem.

– Dziękuję za miłe powitanie – odrzekła Camille – ale obawiam się, że dla mnie ten wieczór wcale nie będzie dobry. Mój opiekun został zatrzymany w zamku w charakterze zakładnika, a na dodatek odnoszę wrażenie, że i ja zostałam uwięziona w tym pokoju.

– Uwięziona? – zdumiała się kobieta.

– Po drugiej stronie drzwi siedzi pies, a raczej zębaty potwór – wyjaśniła Camille.

Na twarzy kobiety pojawił się szeroki uśmiech.

– Och, Ajax. Proszę nie zwracać na niego uwagi. To sama poczciwość, zapewniam. Jeszcze pani się przekona.

– Nie sądzę, żeby mi zależało na bliższej z nim znajomości. Chciałabym za to jak najprędzej spotkać się z moim opiekunem. Bardzo proszę, aby mi to pani umożliwiła.

– Ależ zobaczy go pani, wszystko po kolei. Może odrobinę brandy? Przygotowałam lekką kolację dla pani i hrabiego, niedługo możecie zasiąść do stołu. Nazywam się Evelyn Prior i prowadzę hrabiemu dom. Hrabia poprosił mnie także, żebym zadbała o przygotowanie pokoju dla pani.

– Pokoju? – Camille się zdenerwowała. – Ależ ja przyjechałam zabrać Tristana do domu! Zapewnię mu wszelką niezbędną opiekę.

– Bardzo mi przykro – ze smutkiem oznajmiła Evelyn Prior – ale o ile wiem, hrabia nosi się z zamiarem wniesienia oskarżenia przeciwko pani opiekunowi.

– Błagam panią! Nie uwierzę, że Tristan chciał czyjejś krzywdy.

– Obawiam się, że hrabia nie dał wiary wersji pani opiekuna, który podobno tylko potknął się o bramę – lekkim tonem powiedziała kobieta. – Zdaje się, że już rozmawiała pani o tym z hrabią.

Camille pomyślała, że ta piękna i rozsądna kobieta nie pasuje do tego otoczenia. Wszystko w zamku wydawało się mroczne i groźne; tylko Evelyn była jak światło, jak tchnienie wiosny. Jednak i ona najwyraźniej miała obiekcje co do wypuszczenia Tristana z zamku.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: