Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Kłopoty ministrów - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kłopoty ministrów - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 260 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

KAN­DY­DAT NA MI­NI­STRA.

Naj­lep­szym klu­czem do wrót Se­za­mu kar­je­ry jest klucz par­tyj­ny. Dzię­ki temu cu­dow­ne­mu na­rzę­dziu stron­nic­two, do któ­re­go na­le­żał pan Pa­zu­rek (Wik­tor), zna­la­zło się w moż­no­ści uzy­ska­nia jed­nej teki mi­ni­ster­jal­nej. Pan Pa­zu­rek, któ­ry co trze­ci wy­raz w roz­mo­wie uży­wał ter­mi­nów "roz­bu­do­wa" i "su­we­ren­ność", sta­no­wią­cych, jak wia­do­mo, chlu­bę i ozdo­bę słow­nic­twa ak­ty­wi­stycz­ne­go, był w par­tji czło­wie­kiem do­brze wi­dzia­nym, nie zaj­mo­wał w niej jed­nak tak wy­bit­ne­go sta­no­wi­ska, aby go moż­na było wy­su­nąć jako kan­dy­da­ta na mi­ni­stra.

To też w pierw­szej chwi­li po kon­fe­ren­cji z dy­rek­to­rem De­par­ta­men­tu Sta­nu, na któ­rej uchwa­lo­no, że par­tji przy­pad­nie w udzia­le teka Plo­tek Pu­blicz­nych i Za – wra­ca­nia Gło­wy (P. P. i Z. G.), nikt o Pa­zur­ku nie my­ślał. Na­zwi­sko Pa­zur­ka wy­pły­nę­ło do­pie­ro póź­niej, wsku­tek nie­po­ro­zu­mień i wa­śni po­waż­nych, rze­czy­wi­stych kan­dy­da­tów, z któ­rych je­den na złość in­nym za­czął for­so­wać Pa­zur­ka. Inni, wi­dząc, że szan­sę po­wo­dze­nia za­czy­na­ją ich opusz­czać, po­sta­no­wi­li "zro­bić ka­wał" pro­tek­to­ro­wi Pa­zur­ka i rów­nież od­da­li swe gło­sy za Pa­zur­kiem. W re­zul­ta­cie po kil­ku dniach w kro­ni­ce po­li­tycz­nej "Kur­je­ra" uka­za­ła się już po­zy­tyw­na i zu­peł­nie pew­na wia­do­mość, że tekę P. P. i Z. G. obej­mu­je Wik­tor Pa­zu­rek.

Pan Pa­zu­rek mógł się od­ra­zu prze­ko­nać, co za ma­gicz­ny wpływ wy­wie­ra taka no­tat­ka. Na uli­cy za­czę­li mu się kła­niać naj­roz­ma­it­si lu­dzie, któ­rych przy­siągł­by, że nig­dy nie znał. Łech­ta­ło to mile jego am­bi­cję i spra­wia­ło mu za­do­wo­le­nie. Na­to­miast ra­zić go tro­chę za­czę­ły ukło­ny i po­wi­ta­nia daw­nych do­brych zna­jo­mych. Uwa­żał, że były zbyt kor­djal­ne. Gdy jesz­cze je­den z ta­kich, mło­kos w do­dat­ku, pierw­szy do nie­go rękę wy­cią­gnął i za­czął się do­py­ty­wać: – Cóż to, po­dob­no pan mi­ni­strem zo­sta­je? – Pa­zu­rek już się ob­ra­ził na­praw­dę. Zbył krót­ko na­trę­ta to­nem, któ­ry mógł mu dać do zro­zu­mie­nia, że z mi­ni­strem nie roz­ma­wia się za pan brat, jak z pierw­szym lep­szym zna­jo­mym w ka­wiar­ni.

Po­wró­ciw­szy na obiad do domu, pan Pa­zu­rek za­stał kil­ku­na­stu in­te­re­san­tów, któ­rzy ocze­ki­wa­li na nie­go w sa­lo­nie, za­mie­nio­nym na po­cze­kal­nię. Szczę­śli­wym tra­fem po­ko­jów­ka pań­stwa Pa­zur­ków słu­ży­ła przed­tem przez kil­ka lat u den­ty­sty i mia­ła pew­ną tech­ni­kę w przyj­mo­wa­niu licz­niej­szych go­ści. Pan Pa­zu­rek, któ­ry do­tych­czas znał tyl­ko przy­ja­ciel­skie ty­tu­ły "rad­cy" i "pre­ze­sa" (przez pe­wien czas był człon­kiem za­rzą­du jed­ne­go z to­wa­rzystw po­życz­ko­wo – oszczęd­no­ścio­wych), uj­rzał się na­raz wy­nie­sio­nym do god­no­ści Eks­ce­len­cji! I kie­dy od­mie­nia­no to na wszyst­kie moż­li­we spo­so­by, we wszyst­kich moż­li­wych kom­bi­na­cjach zdań: – Eks­ce­len­cja po­zwo­li –, – Eks­ce­len­cja ra­czy –, – Wy­star­czy jed­no słów­ko Wa­szej Eks­ce­len­cji – czuł, że to już nie jest zdaw­ko­wa grzecz­ność, jak "pre­zes" albo "rad­ca", ale ty­tuł, któ­ry mu się na­le­żał na­praw­dę. I ro­sło w nim ser­ce. Oczy­wi­ście, wszyst­kim przy­rze­kał po­par­cie, pro­tek­cje, po­sa­dy. Czyż moż­na cze­go od­mó­wić lu­dziom, z któ­rych ust po­raz pierw­szy sły­szy się ten słod­ki wy­raz: – Eks­ce­len­cjo!

Do­pie­ro kie­dy za ostat­nim pe­ten­tem drzwi się za­mknę­ły, pan Pa­zu­rek uczuł na­gle, że mu się sła­bo z gło­du robi. W wi­rze za­jęć i in­te­re­sów, zwią­za­nych z ob­ję­ciem teki mi­ni­ster­jal­nej, od rana nie miał cza­su nic do ust wło­żyć. Prze­ko­nał się, że sta­no­wi­sko mi­ni­stra nie było sy­ne­ku­rą, przy­najm­niej tych pierw­szych dni, za­nim się wszyst­ko nie ure­gu­lo­wa­ło jesz­cze. W do­dat­ku w domu nie było obia­du. Pani Pa­zur­ko­wa i pan­ny od wcze­sne­go ran­ka ba­wi­ły na mie­ście, a ku­char­ka przyj­mo­wa­ła w kuch­ni swo­ich in­te­re­san­tów, któ­rzy ob­le­ga­li ją o pro­tek­cję do mi­ni­stra.

Do­pie­ro póź­nym wie­czo­rem pan Pa­zu­rek mógł się zo­ba­czyć z ro­dzi­ną. Za­rów­no mał­żon­ka jego jak i cór­ki mia­ły już po kil­ka­dzie­siąt zo­bo­wią­zań co do po­sad w P. P. i Z. G. Wraz z zo­bo­wią­za­nia­mi pana Pa­zur­ka two­rzy­ło to taką licz­bę po­sad do ob­sa­dze­nia, że strach go zdjął, czy wa­kan­sów star­czy. Ale pani Pa­zur­ko­wa roz­strzy­gnę­ła ka­te­go­rycz­nie te oba­wy:

– Po­wy­rzu­casz tych, co są, i za­mie­nisz na­szy­mi kan­dy­da­ta­mi. Mój ko­cha­ny, prze­cież tem, że ja­kiś twój po­przed­nik dał ko­muś po­sa­dę, nie moż­na się krę­po­wać. A ci wszy­scy, któ­rym ja obie­ca­łam, mu­szą mieć u nas miej­sce. Ro­zu­miesz, mu­szą!

To samo ka­te­go­rycz­nie oświad­czy­ły cór­ki. W domu nie mó­wi­ło się już wo­gó­le: – w mi­ni­ster­jum – tyl­ko: – u nas.

Mi­nął dzień, dwa, trzy – ga­bi­net nie uzy­ski­wał za­twier­dze­nia i pań­stwa Pa­zur­ków po­czę­ła w naj­wyż­szym stop­niu de­ner­wo­wać nie­pew­ność. A nuż? Wpraw­dzie dzie­więć­dzie­siąt dzie­więć szans na sto prze­ma­wia­ło za­tem, że ga­bi­net bę­dzie za­twier­dzo­ny – taka była opin­ja dy­rek­to­ra De­par­ta­men­tu Sta­nu, mar­szał­ka, sfer zbli­żo­nych do Ga­bi­ne­tu Cy­wil­ne­go, ale mimo to za­wsze po­zo­sta­wa­ła ta jed­na nie­wia­do­ma szan­sa – a w po­li­ty­ce wszyst­ko jest moż­li­we. Zwłasz­cza wo­bec war­chol­stwa opo­zy­cji… Opo­zy­cja! Dla pań­stwa Pa­zur­ków nie był to już ter­min po­li­tycz­ny, ale sym­bol ja­kiej ma­fji, nie­uczci­wo­ści, czar­nych in­tryg, po­twa­rzy, zdra­dy oj­czy­zny w naj­cięż­szych, prze­ło­mo­wych chwi­lach! Po­pro­stu nie mo­gli mó­wić o opo­zy­cji! Pan­ny bla­dły, pa­nią Pa­zur­ko­wą sam dźwięk tego wy­ra­zu przy­pra­wiał o ta­kie bi­cie ser­ca, że mu­sia­ła za­ży­wać kro­pel lau­ro­wych. A naj­gor­sze były cią­głe sko­ki. Co go­dzi­na wszyst­ko się zmie­nia­ło. To ktoś przy­cho­dził z proś­bą i ty­tu­ło­wał pana Pa­zur­ka "Eks­ce­len­cją", to przy­no­szo­no z mia­sta plot­kę, że całą kom­bi­na­cję mi­ni­ster­jal­ną dja­bli wzię­li. I nie zwar­juj tu, czło­wie­ku, w ta­kich wa­run­kach! Star­sza pan­na Pa­zur­ków­na jed­ne­go dnia ze­rwa­ła z na­rze­czo­nym, na dru­gi dzień na­pi­sa­ła do nie­go list z prze­pro­si­na­mi. Pan Pa­zu­rek po­da­ro­wał stró­żo­wi pra­wie całe buty. Było to sza­leń­stwo, ale sko­ro ma się zo­stać mi­ni­strem, na­le­ży so­bie za­skar­bić wzglę­dy ludu… Nie­praw­daż?

Nie­ste­ty, fa­tal­ność chcia­ła, że na nic się już to nie zda­ło. Po ty­go­dniu mę­czą­cej nie­pew­no­ści, w nie­dzie­lę rano na­stą­pi­ła ka­ta­stro­fa. Pi­sma za­mie­ści­ły li­stę człon­ków no­we­go ga­bi­ne­tu.

Pan Pa­zu­rek cały dzień prze­le­żał w łóż­ku.

I od­ra­zu wszyst­ko się zmie­ni­ło. Panu Pa­zur­ko­wi prze­sta­li się już kła­niać nie­tyl­ko nie­zna­jo­mi, ale i zna­jo­mi, któ­rym się zdą­żył po­na­ra­żać. W cią­gu trzech na­stęp­nych dni raz tyl­ko ode­zwał się dzwo­nek w przed­po­ko­ju. Przy­nie­sio­no za­wia­do­mie­nie o ka­rze za prze­kro­cze­nie nor­my świa­tła.

A już po­pro­stu wo­ła­ją­ce o po­mstę do nie­ba było za­cho­wa­nie się stró­ża. O bu­tach za­po­mniał od­ra­zu, ale zato, gdy pan Pa­zu­rek skar­cił go za coś, od­ra­zu za­czął się har­do sta­wiać.

– Wi­dzi­cie go! Bę­dzie mi się tu roz­bi­jał! Mi­ni­ster!KU­ZYN TOM­CIO.

Tra­ge­dją i zmo­rą ży­cia pań­stwa Czub­kie­wi­czów był ich nie­uda­ny ku­zyn, szewc próż­niak, któ­ry za mło­du nie chciał się uczyć i dla­te­go mu­siał zo­stać szew­cem. Jako szewc rów­nież się nie od­zna­czał za­mi­ło­wa­niem do pra­cy. Za­miast pil­no­wać warsz­ta­tu, po­li­ty­ko­wał i nie po­tra­fił na­wet zro­bić po­rząd­nie ze­ló­wek. Wsku­tek tego wiecz­nie był goły i na­cho­dził Czub­kie­wi­czów o po­życz­ki.

To zresz­tą, że co pe­wien czas wy­cią­gał Czub­kie­wi­czo­wi kil­ka­na­ście ma­rek z kie­sze­ni, było jesz­cze naj­mniej­sze. Czub­kie­wicz dał­by był mu z chę­cią na­wet kil­ka­set ma­rek, byle tyl­ko ów "Tom­cio" chciał się gdzieś wy­nieść z War­sza­wy i wo­gó­le znik­nąć.

Sy­tu­acja sta­ła się draż­li­wą od chwi­li zwłasz­cza, gdy na­resz­cie tego roku star­sza pan­na Czub­kie­wi­czów­na za­rę­czy­ła się z hra­bią Joł­ło­pem-Dur­nic­kim. Wpraw­dzie hra­bia Joł­łop-Dur­nic­ki był za­pa­lo­nym de­mo­kra­tą i na­mięt­nym zwo­len­ni­kiem wy­własz­cze­nia, ale co in­ne­go jest być de­mo­kra­tą, gdy się jest sko­li­ga­co­nym z całą ary­sto­kra­cją, a co in­ne­go, gdy się ma w ro­dzi­nie szew­ca…

Za­pa­try­wa­nia spo­łecz­ne mło­de­go hra­bie­go Joł­ło­pa-Dur­nic­kie­go mia­ły zresz­tą pew­ne spe­cjal­ne za­bar­wie­nie. Sam on wy­własz­czo­nym z ni­cze­go być nie mógł, gdyż nic ab­so­lut­nie nie po­sia­dał. I gdy mó­wił o re­for­mach spo­łecz­nych, nad tro­ską o dro­bro ludu do­mi­no­wa­ła w nim za­wsze ucie­cha na myśl, jaką minę zro­bi ten wuj, czy owa ciot­ka, gdy ich po­zba­wią ma­jąt­ku.

Zato sta­ra hra­bi­na Joł­łop-Dur­nic­ka była peł­na ary­sto­kra­tycz­nych prze­są­dów. Na pro­jek­to­wa­ne mał­żeń­stwo syna za­pa­try­wa­ła się jako na me­za­lians. Dla tej oso­by wia­do­mość o szewc­kiej pa­ran­te­li Czub­kie­wi­czów by­ła­by cio­sem. Oczy­wi­ście nie mia­ło­by to prak­tycz­ne­go zna­cze­nia. Czub – kie­wi­czo­wie mó­wi­li so­bie, że na­dzie­ja na po­sag ich cór­ki prze­zwy­cię­ży­ła­by w du­szy hra­bi­ny-mat­ki ary­sto­kra­tycz­ne uprze­dze­nia, ale oba­wia­li się, jak ognia, jej sło­dziut­kiej, wy­twor­nej zja­dli­wo­ści.

I trze­ba nie­szczę­ścia, że mło­dy hra­bia Joł­łop-Dur­nic­ki mu­siał po­słać la­kier­ki do re­pa­ra­cji. Je­dy­ne la­kier­ki, ja­kie miał. Traf zrzą­dził, że w tym sa­mym domu, gdzie hra­bio­stwo, miesz­kał i Tom­cio. I jemu do­sta­ły się buty na­rze­czo­ne­go sio­strze­ni­cy. Tom­cio był dość ga­da­tli­we­go uspo­so­bie­nia, hra­bia Joł­łop-Dur­nic­ki rów­nież lu­bił się wda­wać z rze­mieśl­ni­ka­mi, z któ­ry­mi miał do czy­nie­nia, w ga­wę­dy, gdyż w ten spo­sób sta­rał się zy­ski­wać so­bie ich sym­pa­tje i kre­dyt. I po pię­ciu mi­nu­tach roz­mo­wy ta­jem­ni­ca pań­stwa Czub­kie­wi­czów wy­szła na jaw.

Taka żmi­ja, jak sta­ra hra­bi­na, nie omiesz­ka­ła oczy­wi­ście z tego sko­rzy­stać. Trze­ba było wi­dzieć, z jaką sło­dy­czą ode­zwa­ła się do pani Czub­kie­wi­czo­wej:

– Po­zna­li­śmy ku­zy­na pań­stwa… Bar­dzo miły czło­wiek. Taki na­tu­ral­ny, pro – sty… Dziw­na rzecz, że­śmy go u pań­stwa nie spo­ty­ka­li do­tych­czas.

W Czub­kie­wi­czów jak­by grom ude­rzył. Na­rze­czo­na wy­szła do dru­gie­go po­ko­ju i do­sta­ła spa­zmów. Po­tem mat­ka i cór­ki zwró­ci­ły się z całą fur­ją prze­ciw­ko Czub­kie­wi­czo­wi, jak gdy­by on był temu wi­nien, że się zna­la­zła par­szy­wa owca w ro­dzi­nie. Bied­ny pan Czub­kie­wicz uciekł z domu i bał się wra­cać. O czwar­tej rano wi­dzia­no go jesz­cze na mie­ście, jak z miną sa­mo­bój­cy spa­ce­ro­wał po desz­czu.

Mimo, że Joł­łop-Dur­nic­ki wca­le się tą pa­ran­te­lą na­rze­czo­nej z szew­cem nie zra­ził, jed­nak mał­żeń­stwo było za­chwia­ne. Czub­kie­wi­czo­wie wpa­dli po­pro­stu w ro­dzaj man­ji prze­śla­dow­czej. W każ­dem sło­wie, uśmie­chu, ge­ście na­rze­czo­ne­go cór­ki, a zwłasz­cza jego mat­ki, do­pa­try­wa­li się uta­jo­nej, zja­dli­wej iron­ji.

Wkoń­cu pan­na Czub­kie­wi­czów­na oświad­czy­ła, że sko­ro tak ma być przez całe ży­cie, to le­piej ze­rwać.

Tym­cza­sem spra­wa skom­pli­ko­wa­ła się w nie­ocze­ki­wa­ny spo­sób. Tom­cio, wziąw­szy la­kie­ry hra­bie­go, gdzieś prze­padł. Za­mknął sklep w su­te­re­nie i znikł, jak ka­mień w wo­dzie. Joł­łop-Dur­nic­ki miał mnó­stwo świa­to­wych sto­sun­ków i bez la­kie­rów nie mógł się obejść. Po dzie­sięć razy dzien­nie po­sy­łał i sam bie­gał do su­te­re­ny, ale na nic się wszyst­ko nie zda­ło. Miesz­ka­nie wciąż było za­mknię­te i ani szew­ca, ani la­kie­rów!

Zroz­pa­czo­ny hra­bia, gdy po trzech dniach sy­tu­acja sta­ła się na­praw­dę tra­gicz­ną, zwłasz­cza że i dru­gie buty mu pę­kły, po­sta­no­wił uciec się do in­ter­wen­cji na­rze­czo­nej. Za­czął od ty­sią­cz­nych omó­wień i za­strze­żeń i wresz­cie wy­krztu­sił proś­bę:

– Czy­by pani nie mo­gła wpły­nąć na stry­ja, żeby mi od­dał la­kie­ry?

Pan­na Czub­kie­wi­czów­na wzię­ła to za im­per­ty­nen­cję. Zbla­dła, za­ci­snę­ła usta i zmie­rzy­ła hra­bie­go pio­ru­nu­ją­cem spoj­rze­niem.

– Jak pan śmie po­zwa­lać so­bie na ta­kie żar­ty?…

– Ależ to nie są żar­ty! – tłu­ma­czył się zmie­sza­ny hra­bia, – Sło­wo ho­no­ru pani daję, że nie mam w czem cho­dzić… Niech pani pa­trzy…

I z na­iw­no­ścią mło­de­go ary­sto­kra­ty za­darł nogę do góry, chcąc po­ka­zać na­rze­czo­nej swo­ją po­dar­tą po­de­szwę. Pan­na Czub­kie­wi­czów­na, uwa­ża­jąc to za szczyt wy­ra­fi­no­wa­ne­go szy­der­stwa, nie umia­ła już nad ner­wa­mi za­pa­no­wać. Do­sta­ła spa­zmów.

Praw­do­po­dob­nie po tej sce­nie przy­szło­by do osta­tecz­ne­go ze­rwa­nia, gdy­by nie nie­spo­dzie­wa­na wia­do­mość, jaką w tej sa­mej chwi­li pan Czub­kie­wicz przy­niósł do domu. Ku­zyn Tom­cio zo­stał mi­ni­strem.

To wy­ja­śni­ło od­ra­zu, dla­cze­go przez trzy dni nie moż­na go było za­stać w miesz­ka­niu i dla­cze­go nie na­pra­wił la­kie­rów. Miał czas za­ję­ty kon­fe­ren­cja­mi z pre­ze­sem mi­ni­strów i przy­wód­ca­mi par­tji.

Za­szczyt­na no­mi­na­cja, któ­rej splen­dor spły­wał na całą ro­dzi­nę Czub­kie­wi­czów zmie­ni­ła od­ra­zu wza­jem­ny sto­su­nek obu ro­dzin. Od tej chwi­li pań­stwo Czub­kie­wi­czo­wie mo­gli pa­trzeć zgó­ry na Joł­łop-

Dur­nic­kich, tem bar­dziej, że wo­bec znie­sie­nia wszyst­kich ty­tu­łów Joł­ło­po­wie-Dur­nic­cy prze­sta­li być hra­bia­mi. To też uro­czy­stość za­ślu­bin od­by­ła się w naj­zu­peł­niej­szej har­mon­ji.IDE­AL­NE MI­NI­STER­STWO.

Je­den z re­por­te­rów war­szaw­skich, idąc na wy­wiad do no­we­go kie­row­ni­ka Wy­dzia­łu Za­opa­try­wa­nia mia­sta, wpadł pod tram­waj i zo­stał "wpół prze­je­cha­ny", jak­by sam na­pi­sał, gdy­by to było moż­li­we.

Ostat­nią jego my­ślą było: – – Dla­cze­go, im mniej jest ru­chu ko­ło­we­go na mie­ście, tem wię­cej zda­rza się wy­pad­ków prze­je­cha­nia? – i z tem nie­roz­strzy­gnię­tem, pro­fe­sjo­nal­nem py­ta­niem na ustach – sko­nał.

W chwi­lę po­tem był już du­chem, zwy­kłym du­chem, ja­kich się mnó­stwo spo­ty­ka na se­an­sach spi­ry­ty­stycz­nych. Na ra­zie nie umiał się zor­jen­to­wać, gdzie się znaj­do­wał, jed­nak­że, się­gnąw­szy pa­mię­cią do swych, ską­pych co praw­da, wia­do­mo­ści z astro­nom­ji, do­szedł do prze­ko­na­nia, że ścież­ka, któ­ra się przed nim cią­gnę­ła, mu­sia­ła być mlecz­ną dro­gą. Po­szedł więc nią i nie­ba­wem mógł się prze­ko­nać, że na tej mlecz­nej dro­dze tyle było mle­ka, co i w war­szaw­skiem mle­ku.

– Bla­ga! – po­my­ślał z za­do­wo­le­niem, zwy­kłem u scep­tycz­nych umy­słów, gdy się otwie­ra przed nie­mi moż­ność wy­ka­za­nia fał­szu ja­kiejś ro­man­tycz­nej ilu­zji.

Po pew­nym cza­sie tej wę­drów­ki uj­rzał przed sobą utka­ne z si­nych mgieł drzwi, a nad nie­mi oko Opatrz­no­ści w trój­ką­cie i zło­te li­te­ry: "M. A. K."

– A to co u li­cha? Ja­kieś biu­ro? – po­my­ślał zdu­mio­ny i mo­men­tal­nie ock­nął się w nim re­por­ter­ski in­stynkt do ro­bie­nia wy­wia­dów.Śmia­łym ru­chem uchy­lił ko­ta­ry i, o ra­do­ści! zna­lazł się w przed­sion­ku biu­ro­wym, w naj­au­ten­tycz­niej­szej po­cze­kal­ni. Sta­ło tam kil­ka wy­pla­ta­nych krze­seł, dłu­gi stół, przy któ­rym dwaj za­nie­dba­ni z wy­glą­du anio­ło­wie, wi­docz­nie niż­si funk­cjo – na­rju­sze, pi­sa­li coś za­wzię­cie w wiel­kich księ­gach.

W ką­cie drze­mał nie­wiel­ki che­ru­bi­nek. Na pierw­szy rzut oka wi­dzia­ło się, że to anioł na po­sył­ki.

Gdy re­por­ter wszedł do po­cze­kal­ni, nikt nie zwró­cił na nie­go uwa­gi. Przy­po­mnia­ło mu to biu­ra ziem­skie i do­szedł do wnio­sku, że to już jest wi­docz­nie oby­czaj po­wszech­ny, od któ­re­go i nie­bo nie może się wy­zwo­lić. Chrząk­nął raz i dru­gi – nic nie po­mo­gło. Wresz­cie zbli­żył się do sto­łu i, trą­ca­jąc jed­ne­go z pi­szą­cych w skrzy­dło, ode­zwał się uprzej­mym to­nem:

– Prze­pra­szam pana.

– Nie może pan po­cze­kać? – od­burk­nął opry­skli­wie anioł. – Nie wi­dzi pan, że je­stem za­ję­ty?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: