Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Konsekwencje pożądania - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
Luty 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Konsekwencje pożądania - ebook

Czy można zakochać się w swoim oprawcy?

Obserwował ją od dawna. Intrygowała go. Zaprosił ją na randkę. Z tego spotkania już nie wróciła…

Claire Nichols budzi się w luksusowej sypialni. Przypomina sobie, że została porwana. Zdenerwowana i przestraszona zaczyna walkę o przetrwanie… Od teraz jej życie zależy od zamożnego, czarującego, wspierającego organizacje charytatywne, biznesmena, Anthony’ego Rawlingsa.

Jednocześnie, jak się okazuje – groźnego, uwielbiającego sprawować nad wszystkim kontrolę, porywacza. Anthony jednak nie przewidział siły miłości i namiętności, które potrafią połączyć ludzi w najbardziej nieoczekiwanych sytuacjach. Jak potoczą się losy porywacza i ofiary połączonych pożądaniem?

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7642-773-7
Rozmiar pliku: 953 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prze­ży­wa ga­tu­nek nie naj­moc­niej­szy, nie naj­in­te­li­gent­niej­szy,
ale taki, któ­ry naj­le­piej przy­sto­so­wu­je się do zmian.

Ka­rol Dar­win

Rozdział 1

Od­zy­ski­wa­nie świa­do­mo­ści moż­na przy­rów­nać do top­nie­nia lodu. Woda co praw­da zmie­nia po­stać, ale nie zni­ka. Umysł Cla­ire nie był w sta­nie prze­two­rzyć tego, co się z nią dzie­je. Wie­dzia­ła, że się bu­dzi. Czu­ła, że otu­la ją cie­pła koł­dra ob­le­czo­na mięk­ką w do­ty­ku po­ście­lą, ale coś jej się nie zga­dza­ło. Gdzie ona była?

Na­gle lód stop­niał, a jej żyły wy­peł­ni­ły się zim­ną cie­czą. Ser­ce przy­spie­szy­ło, z wy­sił­kiem pom­pu­jąc lep­ki roz­twór. Po­czu­ła kłu­cie w spuch­nię­tych po­wie­kach i przy­po­mnia­ła so­bie, w jaki spo­sób tu­taj tra­fi­ła. Wy­tę­ży­ła słuch, pró­bu­jąc wy­ła­pać ja­ki­kol­wiek dźwięk, ale je­dy­ne, co sły­sza­ła, to upo­rczy­we dzwo­nie­nie w uszach. Kie­ro­wa­na bar­dziej cie­ka­wo­ścią niż od­wa­gą, ostroż­nie otwo­rzy­ła oczy. Ro­zej­rza­ła się po po­ko­ju i prze­ko­na­ła, że oprócz niej nie ma w nim ni­ko­go. Po­czu­ła taką ulgę, że aż ści­snę­ło ją w pier­si. Wes­tchnę­ła ci­cho.

W in­nych oko­licz­no­ściach może by się roz­ko­szo­wa­ła nie­zwy­kłą de­li­kat­no­ścią je­dwab­nej po­ście­li i oka­za­łym, sze­ro­kim ło­żem. Dzi­siaj jed­nak, po­mi­mo cie­płe­go ko­ko­nu, jej cia­łem wstrzą­sa­ły dresz­cze. Z naj­głęb­szych za­ka­mar­ków świa­do­mo­ści za­czę­ły się wy­ła­niać wspo­mnie­nia zwią­za­ne z mi­nio­ną nocą. A może to był tyl­ko zły sen? Pró­bo­wa­ła prze­ko­nać samą sie­bie, że to się nie wy­da­rzy­ło na­praw­dę.

No ale jak się w ta­kim ra­zie tu­taj zna­la­zła? I gdzie było to „tu­taj”?

Przez wiel­kie okna, za­sło­nię­te cięż­ki­mi ko­ta­ra­mi, wpa­da­ło tyl­ko tyle świa­tła, aby co­kol­wiek wi­dzieć. Po raz pierw­szy, od­kąd się tu zna­la­zła, Cla­ire rze­czy­wi­ście przyj­rza­ła się po­miesz­cze­niu. Naj­pierw zo­ba­czy­ła czte­ry kunsz­tow­nie rzeź­bio­ne ko­lum­ny w na­roż­ni­kach łóż­ka. Były prze­pięk­ne, zresz­tą jak cały wy­strój. Ni­g­dy do­tąd nie wi­dzia­ła sy­pial­ni tak du­żej i urzą­dzo­nej z ta­kim prze­py­chem. Moż­na było po­my­śleć, że jest się w nie­bie, ale ona zdą­ży­ła się już prze­ko­nać, że to pie­kło.

Po­now­nie wy­tę­ży­ła słuch – ci­sza. Je­dy­ne dźwię­ki to te to­wa­rzy­szą­ce wspo­mnie­niom. Jej krzyk. Wa­li­ła w drzwi sy­pial­ni tak dłu­go, aż roz­bo­la­ła ją dłoń za­ci­śnię­ta w pięść. Nikt jej nie usły­szał. A na­wet je­śli tak było, ni­ko­go to nie obe­szło. Ten ślicz­ny po­kój stał się jej wię­zie­niem.

Spró­bo­wa­ła usiąść. Zmia­nie po­zy­cji to­wa­rzy­szył spo­ry dys­kom­fort, co sta­no­wi­ło ko­lej­ny do­wód na to, że wy­da­rze­nia z mi­nio­nej nocy rze­czy­wi­ście mia­ły miej­sce. Te­raz mo­gła się le­piej przyj­rzeć swo­jej celi; jej oczom uka­zał się kom­plet wy­po­czyn­ko­wy zło­żo­ny z ta­pi­ce­ro­wa­ne­go fo­te­la i ka­na­py, nie­du­ży ko­mi­nek, przed któ­rym uło­żo­no ka­fel­ki z mar­mu­ru, i sto­lik dla dwóch osób, a na nim krysz­ta­ło­wy wa­zon ze świe­ży­mi kwia­ta­mi. Ko­ja­rzą­ca się z tym sto­li­kiem po­ufa­łość spra­wi­ła, że Cla­ire po­czu­ła bo­le­sne ści­ska­nie w żo­łąd­ku. Do gar­dła po­de­szła jej żółć. Roz­pacz­li­wie pró­bo­wa­ła ją prze­łknąć.

Rzu­cał się w oczy brak ko­mód i in­nych me­bli naj­czę­ściej ko­ja­rzo­nych z sy­pial­nią. A jed­nak mgli­ście pa­mię­ta­ła, że to jej nowa sy­pial­nia. Tak jej po­wie­dzia­no. Roz­glą­da­jąc się po po­miesz­cze­niu, do­strze­gła wbu­do­wa­ne w ścia­ny bi­blio­tecz­ki z bia­łe­go drew­na, pół­ki i tro­je drzwi. Te, któ­re znaj­do­wa­ły się naj­da­lej od łóż­ka, wy­glą­da­ły na so­lid­ne; nie no­si­ły żad­nych śla­dów noc­ne­go wa­le­nia. Z całą pew­no­ścią były za­mknię­te na klucz. Cla­ire zda­wa­ła so­bie spra­wę, że to jej je­dy­na dro­ga ku wol­no­ści. Mu­sia­ła ja­koś po­ko­nać te drzwi.

Za­mknę­ła oczy i na­tych­miast przy­po­mnia­ła jej się ze­szła noc. Gdy wspo­mnie­nia za­czę­ły się wy­nu­rzać z od­le­głych od­mę­tów świa­do­mo­ści, ze wszyst­kich sił sta­ra­ła się je po­wstrzy­mać. Na próż­no.

An­tho­ny Raw­lings – przy­stoj­ny, wy­so­ki, z brą­zo­wy­mi wło­sa­mi i naj­ciem­niej­szy­mi ocza­mi, ja­kie kie­dy­kol­wiek wi­dzia­ła – oka­zał się zu­peł­nie in­nym męż­czy­zną niż wte­dy, kie­dy go po­zna­ła, nie­ca­ły ty­dzień temu. Wów­czas był uprzej­my, grzecz­ny i kul­tu­ral­ny. Żad­ne­go z tych słów nie da się użyć do opi­sa­nia jego wczo­raj­sze­go za­cho­wa­nia. Po­wie­dzieć, że oka­zał się okrut­ny, to i tak za mało, aby wy­ja­śnić, przez co mu­sia­ła przejść. Moż­na do­dać, że był wy­ma­ga­ją­cy, agre­syw­ny, szorst­ki, spra­wu­ją­cy kon­tro­lę – ale przede wszyst­kim bru­tal­ny.

Na­wet naj­mniej­szy ruch spra­wiał, że bo­la­ły ją wszyst­kie mię­śnie. Czu­ła nie­zno­śne pul­so­wa­nie w udach. Cia­ło mia­ła obo­la­łe, usta spuch­nię­te i po­ra­nio­ne. Przy­po­mniał jej się jego za­pach, smak i głos. Na myśl o tym męż­czyź­nie za­la­ła ją fala mdło­ści, a ser­ce gwał­tow­nie przy­spie­szy­ło – nie z ra­do­sne­go wy­cze­ki­wa­nia, lecz ze stra­chu. To sza­leń­stwo. Coś ta­kie­go mo­gło mieć miej­sce w kro­ni­kach kry­mi­nal­nych i fil­mach, a nie w praw­dzi­wym ży­ciu. Coś ta­kie­go nie przy­tra­fia­ło się lu­dziom ta­kim jak ona.

Prze­ko­pu­jąc się przez wspo­mnie­nia, w koń­cu na­tra­fi­ła na jego wyj­ście z po­ko­ju, a po­tem swo­je bez­owoc­ne wa­le­nie w drzwi. Gdy przed ocza­mi Cla­ire po­ja­wia­ły się ko­lej­ne wi­zje, po jej po­licz­kach pły­nę­ły łzy. Po­ło­ży­ła gło­wę na mięk­kiej po­dusz­ce, po­zwa­la­jąc so­bie na luk­sus snu i uciecz­ki od rze­czy­wi­sto­ści.

Kie­dy się po­now­nie obu­dzi­ła, wie­dzia­ła, że nie może dłu­żej od­kła­dać spraw­dze­nia, co kry­je się za po­zo­sta­ły­mi drzwia­mi. Mu­sia­ła zna­leźć ła­zien­kę. Wsta­ła, a jej sto­py na­tych­miast otu­li­ła ak­sa­mit­na mięk­kość dy­wa­nu. Mimo to po­czu­ła w no­gach po­twor­ny ból. Przy­po­mniał jej się wła­sny krzyk. Jej we­wnętrz­ny mo­no­log pe­łen był gło­śnych, po­zo­sta­wio­nych bez od­po­wie­dzi py­tań: „Jak do tego do­szło? Jak się tu­taj zna­la­złam? Dla­cze­go tu je­stem? I, co naj­waż­niej­sze, w jaki spo­sób mogę się stąd wy­do­stać?”.

Dwo­je drzwi znaj­do­wa­ło się w po­bli­żu łóż­ka, trze­cie – obok ka­na­py i fo­te­la. Cla­ire wie­dzia­ła, że to wła­śnie te ostat­nie pro­wa­dzą ku wol­no­ści. Obo­la­łe cia­ło owi­nę­ła prze­ście­ra­dłem i po­wo­li po­de­szła do so­lid­nej ba­rie­ry, jaką sta­no­wi­ło to lite drew­no. Klam­ka wy­glą­da­ła ni­czym dźwi­gnia. Zbli­ży­ła drżą­cą dłoń do chłod­ne­go me­ta­lu. Czy gdy­by uda­ło się jej otwo­rzyć drzwi, ucie­kła­by owi­nię­ta tyl­ko w prze­ście­ra­dło? Pew­nie, że tak!

Pod­eks­cy­to­wa­nie ustą­pi­ło roz­cza­ro­wa­niu, kie­dy dźwi­gnia po­zo­sta­ła w po­zy­cji ho­ry­zon­tal­nej. Na­wet nie drgnę­ła. Drew­nia­ne drzwi sta­no­wi­ły ba­rie­rę nie do sfor­so­wa­nia. Choć Cla­ire spo­dzie­wa­ła się tego, ból w jej cie­le stał się jesz­cze bar­dziej doj­mu­ją­cy. Od­wró­ci­ła się i zlu­stro­wa­ła swo­ją celę. Jed­ne z dwoj­ga po­zo­sta­łych drzwi pro­wa­dzi­ły za­pew­ne do ła­zien­ki. Otwo­rzy­ła pierw­sze i jej oczom uka­za­ła się sza­fa wnę­ko­wa tak duża, jak w więk­szo­ści miesz­kań sy­pial­nia. Wła­ści­wie to moż­na ją było okre­ślić mia­nem gar­de­ro­by – z szu­fla­da­mi, sto­ja­ka­mi na buty, pół­ka­mi i wie­sza­ka­mi. Za­sko­czył ją fakt, że wie­sza­ki i pół­ki peł­ne są ubrań, któ­re wy­glą­da­ły, jak­by je wy­ko­rzy­sta­no pod­czas se­sji zdję­cio­wej dla Sak­sa; w ni­czym nie przy­po­mi­na­ły rze­czy, któ­re Cla­ire no­si­ła na co dzień. Ubie­ra­ła się głów­nie w nie­dro­gim Tar­ge­cie i skle­pach z odzie­żą vin­ta­ge. Ubra­nia znaj­du­ją­ce się w tej gar­de­ro­bie na­le­ża­ły do ko­goś wio­dą­ce­go ży­cie zna­nych i bo­ga­tych. Kim była ta oso­ba? Cla­ire cie­ka­wi­ło, dla­cze­go ona sama prze­by­wa w jej po­ko­ju i dla­cze­go w nocy się do­wie­dzia­ła, że to jej sy­pial­nia.

Otwo­rzy­ła dru­gie drzwi i w koń­cu zna­la­zła to, cze­go szu­ka­ła. We­szła do ła­zien­ki jak­by żyw­cem wy­ję­tej z te­le­wi­zji – prze­stron­nej i ca­łej w bie­li. Jej bose sto­py po­czu­ły chłód ka­fel­ków. Ota­czał ją bia­ły mar­mur, bia­ła por­ce­la­na, szkło i srebr­ne ak­cen­ty. Gdy­by nie pu­szy­ste fio­le­to­we ręcz­ni­ki, ła­zien­ka by­ła­by zu­peł­nie po­zba­wio­na ko­lo­ru. Umiesz­czo­no w niej spo­rą wan­nę, a oprócz tego prze­szklo­ną ka­bi­nę prysz­ni­co­wą z pa­ne­lem du­żych i ma­łych si­tek na­try­sko­wych. Obok umy­wal­ki była to­a­let­ka ze spo­rym pod­świe­tla­nym lu­strem i krze­słem.

Cla­ire od­wró­ci­ła się, aby spoj­rzeć w lu­stro. Prze­ra­zi­ło ją to, co zo­ba­czy­ła. Splą­ta­ne brą­zo­we wło­sy ota­cza­ły nie­zna­jo­mą twarz. Wo­kół ust mia­ła si­nia­ki, in­ten­syw­no­ścią ko­lo­ru pró­bu­ją­ce do­rów­nać ręcz­ni­kom, na­to­miast lewa skroń była za­czer­wie­nio­na i spuch­nię­ta. Po­wo­li opu­ści­ła prze­ście­ra­dło, od­sła­nia­jąc do­wo­dy tego, przez co prze­szła: całe cia­ło w czer­wo­nych i fio­le­to­wych siń­cach. Łzy za­ma­za­ły ob­raz w lu­strze. Z że­la­zną de­ter­mi­na­cją chwy­ci­ła za klam­kę ko­lej­nych drzwi i w koń­cu zna­la­zła się tam, gdzie chcia­ła.

Obok ka­bi­ny prysz­ni­co­wej wi­siał mięk­ki bia­ły szla­frok. Cla­ire uzna­ła, że prysz­nic po­pra­wi jej sa­mo­po­czu­cie. Od­krę­ci­ła wodę i wy­rów­na­ła jej tem­pe­ra­tu­rę. Gdy we­szła do prze­stron­nej ka­bi­ny, zna­la­zła się pod stru­mie­niem go­rą­cej, pa­ru­ją­cej wody. Ob­my­wa­jąc obo­la­łe mię­śnie, czu­ła, jak­by w jej ra­mio­na wbi­ja­ły się ty­sią­ce igie­łek. Spra­wia­ło to jed­no­cze­śnie przy­jem­ność i ból. Po­zwo­li­ła go­rą­cej wo­dzie czy­nić swo­ją po­win­ność i po ja­kimś cza­sie jej cia­ło w koń­cu się od­prę­ży­ło. Nie­przy­jem­ną woń ze­szłej nocy za­stą­pił słod­ki kwia­to­wy za­pach szam­po­nu i my­dła. Po­czu­ła się sil­na i zde­ter­mi­no­wa­na. Ja­koś uda jej się prze­trwać ten kosz­mar.

Gdy wy­cie­ra­ła luk­su­so­wym ręcz­ni­kiem zmal­tre­to­wa­ne cia­ło, ob­my­śli­ła plan. Po­roz­ma­wia z An­tho­nym i wy­ja­śni, że za­szła po­mył­ka. Każ­de pój­dzie w swo­ją stro­nę, bez za­da­wa­nia py­tań ani wno­sze­nia oskar­żeń. Mięk­ki szla­frok za­pew­niał jej cie­pło i złud­ne po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa.

Tym ra­zem ko­bie­ta w lu­strze wy­glą­da­ła le­piej. Wło­sy opa­da­ły jej jed­nak na ra­mio­na w mo­krych strą­kach. Bez za­sta­no­wie­nia za­czę­ła otwie­rać szu­fla­dy i szaf­ki. Tak jak gar­de­ro­ba, ła­zien­ka rów­nież oka­za­ła się w peł­ni wy­po­sa­żo­na. Oczom Cla­ire uka­za­ły się mar­ko­we ko­sme­ty­ki war­te ty­sią­ce do­la­rów. Było tam wszyst­ko, od kre­mów do pie­lę­gna­cji cery do ey­eli­ne­ra, tak­że ak­ce­so­ria do wło­sów. Mia­ła na so­bie szla­frok in­nej ko­bie­ty, spa­ła w jej łóż­ku i wzię­ła prysz­nic w jej ła­zien­ce. Sko­rzy­sta­nie z cu­dzej szczot­ki do wło­sów sta­no­wi­ło ko­lej­ne nad­uży­cie. Cla­ire nie mia­ła jed­nak za bar­dzo wyj­ścia.

W ap­tecz­ce zna­la­zła za­fo­lio­wa­ną szczo­tecz­kę do zę­bów. Nie po­tra­fi­ła się jej oprzeć. Prysz­nic, my­dło, szam­pon, a te­raz pa­sta do zę­bów – dzię­ki temu wszyst­kie­mu czu­ła się mniej zbru­ka­na.

Kie­dy otwo­rzy­ła drzwi do sy­pial­ni, zdu­miał ją wi­dok cze­ka­ją­cej na sto­le tacy z je­dze­niem. Aż do te­raz igno­ro­wa­ła ssa­nie w żo­łąd­ku. Zresz­tą na samą myśl o noc­nych wy­da­rze­niach ro­bi­ło jej się nie­do­brze. A jed­nak za­pach do­cho­dzą­cy z tacy ją za­in­try­go­wał. Unio­sła po­kry­wę i zo­ba­czy­ła pa­ru­ją­cą ja­jecz­ni­cę, to­sty i sa­la­ter­kę ze świe­ży­mi owo­ca­mi. Na tacy sta­ły tak­że szklan­ka soku po­ma­rań­czo­we­go, szklan­ka wody i dzba­nek z kawą.

Na­je­dzo­na, zre­lak­so­wa­na po prysz­ni­cu i bez per­spek­tyw na na­tych­mia­sto­we od­zy­ska­nie wol­no­ści, Cla­ire uzna­ła, że drzem­ka to wca­le nie taki zły po­mysł. Do­pie­ro wte­dy uświa­do­mi­ła so­bie, że łóż­ko nie tyl­ko zo­sta­ło po­sła­ne, ale tak­że zmie­nio­no po­ściel. Po­kój wy­glą­dał tak, jak­by noc­ne okrop­no­ści w ogó­le nie mia­ły miej­sca. Jej cia­ło mó­wi­ło coś zu­peł­nie prze­ciw­ne­go. Unio­sła koł­drę, po­ło­ży­ła się pod de­li­kat­ną sa­ty­ną i wdy­cha­jąc za­pach świe­żo­ści, za­mknę­ła oczy. Nie była to, co praw­da, upra­gnio­na uciecz­ka, ale tym­cza­so­we ode­rwa­nie od rze­czy­wi­sto­ści ow­szem.

Ze snu wy­rwa­ło ją pu­ka­nie do drzwi. Obu­dzi­ła się zdez­o­rien­to­wa­na nie­zna­nym oto­cze­niem. Jak dłu­go spa­ła? Zza za­słon do po­ko­ju na­dal wpa­da­ło świa­tło, choć już nie tak ja­sne. Po­now­nie roz­le­gło się pu­ka­nie, gwał­tow­nie przy­wo­łu­jąc jej emo­cje i my­śli do te­raź­niej­szo­ści. Zdjął ją strach na myśl o tym, kto znaj­du­je się po dru­giej stro­nie drzwi. Zgo­da, mia­ła dwa­dzie­ścia sześć lat i była do­ro­sła. A jed­nak w tej aku­rat chwi­li Cla­ire po­sta­no­wi­ła się za­cho­wy­wać jak pię­cio­let­nie dziec­ko: uda­wa­ła, że śpi. Le­żąc nie­ru­cho­mo na łóż­ku, usły­sza­ła, że drzwi się otwie­ra­ją.

Ostroż­nie unio­sła po­wie­ki i zo­ba­czy­ła, że do po­ko­ju wcho­dzi ci­cho ja­kaś ko­bie­ta. Nie­ła­two to było oce­nić z tej per­spek­ty­wy, ale wy­da­wa­ła się wyż­sza od niej o kil­ka cen­ty­me­trów, a wło­sy mia­ła przy­pró­szo­ne si­wi­zną. Cla­ire uzna­ła, że może być w wie­ku jej mat­ki, gdy­by ta oczy­wi­ście żyła. Kie­dy ko­bie­ta zbli­ży­ła się do łóż­ka, Cla­ire zde­cy­do­wa­ła się ode­zwać:

– Prze­pra­szam, je­śli zaj­mu­ję pani po­kój.

– Nie, pa­nien­ko Cla­ire, to pani apar­ta­ment, nie mój. Przy­szłam po to, aby po­móc się pa­nien­ce wy­szy­ko­wać na ko­la­cję. Pro­szę mó­wić mi Ca­the­ri­ne.

Zdu­mio­na Cla­ire po­wo­li usia­dła. Co ta ko­bie­ta, u dia­ska, mia­ła na my­śli, mó­wiąc o wy­szy­ko­wa­niu się na ko­la­cję? Wię­zio­no ją w ja­kimś luk­su­so­wym apar­ta­men­cie, cała była w si­nia­kach, a ten ktoś miał jej po­móc przy­go­to­wać się do ko­la­cji.

– Nie chcę, aby za­brzmia­ło to nie­wdzięcz­nie, ale o co cho­dzi z tym szy­ko­wa­niem się na ko­la­cję?

– Pan Raw­lings zja­wi się na ko­la­cję punk­tu­al­nie o dzie­więt­na­stej. Ocze­ku­je, że bę­dzie pa­nien­ka go­to­wa i sto­sow­nie ubra­na. Uzna­łam, że może się pa­nien­ce przy­dać po­moc.

Cla­ire nie mie­ści­ło się to wszyst­ko w gło­wie. On chciał, żeby się ubra­ła sto­sow­nie na ko­la­cję? Za kogo się, do cho­le­ry, uwa­żał?

– Je­śli chcesz mi po­móc, to wy­puść mnie stąd.

Cla­ire bar­dzo się sta­ra­ła, aby sło­wa te za­brzmia­ły spo­koj­nie, ale strach przed spo­tka­niem z An­tho­nym i per­spek­ty­wa uciecz­ki spra­wi­ły, że głos mia­ła o okta­wę wyż­szy niż za­zwy­czaj.

– Pa­nien­ko Cla­ire, to nie za­le­ży ode mnie. Przy­szłam tu, aby po­móc w ta­kim za­kre­sie, w ja­kim je­stem w sta­nie. – To wszyst­ko było po­zba­wio­ne sen­su. Jed­nak bez­na­dziej­ność tej sy­tu­acji spra­wi­ła, że z ja­kie­goś po­wo­du Cla­ire uwie­rzy­ła tej ko­bie­cie. – Mamy tyl­ko go­dzi­nę – kon­ty­nu­owa­ła Ca­the­ri­ne. – Może za­cznie­my od fry­zu­ry.

Spo­kój star­szej pani, nie­zra­żo­nej jej wy­glą­dem czy choć­by oko­licz­no­ścia­mi to­wa­rzy­szą­cy­mi jej obec­no­ści, udzie­lił się tak­że Cla­ire. Po­krę­ci­ła gło­wą i wes­tchnę­ła. Przy­po­mniaw­szy so­bie o po­wzię­tym pod­czas ką­pie­li po­sta­no­wie­niu, oświad­czy­ła prze­ko­nu­ją­co:

– Ca­the­ri­ne, dzię­ku­ję za pro­po­zy­cję po­mo­cy, ale nie pla­nu­ję się prze­bie­rać do ko­la­cji. Je­stem prze­ko­na­na, że za­szła po­mył­ka. Wkrót­ce mnie tu nie bę­dzie. – Pod­czas gdy pró­bo­wa­ła wy­ja­śnić nie­po­ro­zu­mie­nie, Ca­the­ri­ne uda­ła się do gar­de­ro­by i chwi­lę póź­niej wy­szła z niej z nie­bie­ską kok­taj­lo­wą su­kien­ką i pa­su­ją­cy­mi do niej bu­ta­mi. – Och, nie wiem, do kogo na­le­żą te ubra­nia.

– Jak to do kogo? Na­le­żą do pa­nien­ki. No do­brze, na­praw­dę mu­si­my się po­spie­szyć. A na­wet je­śli nie ma pa­nien­ka w pla­nach je­dze­nia, to prze­cież trze­ba się w coś ubrać, praw­da?

Dla Cla­ire jej sło­wa i szyk zdań brzmia­ły ofi­cjal­nie. Nie po­tra­fi­ła okre­ślić ich po­cho­dze­nia. Z całą pew­no­ścią nie był to ak­cent z re­gio­nu Geo­r­gii, któ­ry tak bar­dzo jej się po­do­bał i któ­re­go sta­ra­ła się nie po­wie­lać.

Ca­the­ri­ne wzię­ła ją za rękę i za­pro­wa­dzi­ła do ła­zien­ki. Cla­ire po­słusz­nie usia­dła przed to­a­let­ką. Stwier­dzi­ła, że nie bę­dzie pro­te­sto­wać, po­zwo­li­ła się więc cze­sać. Ener­gię wo­la­ła za­cho­wać na spo­tka­nie z An­tho­nym.

– W szu­fla­dach znaj­du­ją się ko­sme­ty­ki. Może za­czę­ła­by się pa­nien­ka ma­lo­wać w cza­sie, gdy ja będę się zaj­mo­wać fry­zu­rą. – I do­da­ła: – Bez nich jest pa­nien­ka bar­dzo ład­na, ale wy­da­je mi się, że po prze­spa­niu więk­szej czę­ści dnia le­piej się pa­nien­ka po­czu­je w ma­ki­ja­żu.

Cla­ire spoj­rza­ła w lu­stro. Na wi­dok swo­ich oczu, skro­ni i ust się roz­pła­ka­ła. Nie był to wcze­śniej­szy szloch, ale ci­chy po­tok pły­ną­cych po po­licz­kach łez.

– Pa­nien­ko, no już, to nie po­pra­wi sy­tu­acji. Pan Raw­lings ceni so­bie punk­tu­al­ność. Płacz spra­wi, że ma­ki­jaż nie bę­dzie się trzy­mał.

– Nie chcę się z nim spo­ty­kać. – Za­wa­ha­ła się. Nie zna­ła tej ko­bie­ty. To było oczy­wi­ste, że pra­cu­je dla An­tho­ny’ego. Cze­mu mia­ła­by jej ufać? Wte­dy spoj­rza­ła w lu­stro, nie na sie­bie, ale na sto­ją­cą za nią Ca­the­ri­ne. Ko­bie­ta mia­ła oczy w ko­lo­rze sta­li, sza­re i ła­god­ne. Na jej twa­rzy nie dało się do­strzec po­czu­cia obo­wiąz­ku czy li­to­ści, jed­nak Cla­ire wy­czu­wa­ła w niej współ­czu­cie. Może to było po­boż­ne ży­cze­nie, ale po­sta­no­wi­ła mó­wić da­lej: – Po tym, co się sta­ło w nocy, czu­ję się taka… brud­na. Nie masz po­ję­cia, co on ro­bił, do cze­go mnie zmu­szał. Je­stem zbyt za­że­no­wa­na. – Jej sło­wom to­wa­rzy­szy­ły łzy.

Ca­the­ri­ne nie osą­dza­ła za­cho­wa­nia Cla­ire ani An­tho­ny’ego, pró­bo­wa­ła ją je­dy­nie prze­ko­nać do wy­ka­za­nia się zro­zu­mie­niem, jak­by coś ta­kie­go było w ogó­le moż­li­we.

– Bar­dzo dłu­go znam pana Raw­ling­sa. Czy w nocy zda­rzy­ło cię coś, cze­go so­bie nie ży­czył?

Cla­ire po­krę­ci­ła prze­czą­co gło­wą.

– Wszyst­ko się wy­da­rzy­ło na jego ży­cze­nie.

– Wo­bec tego pro­szę nie czuć za­że­no­wa­nia. Do­pie­ro kie­dy zro­bi pa­nien­ka coś, cze­go pan Raw­lings so­bie nie ży­czy, nie bę­dzie pa­nien­ka chcia­ła się z nim spo­tkać.

Ca­the­ri­ne wy­ję­ła z szaf­ki myj­kę i zmo­czy­ła w umy­wal­ce. Po­da­ła ją Cla­ire, któ­ra po­słusz­nie wy­tar­ła twarz i za­bra­ła się do na­kła­da­nia ma­ki­ja­żu. Nie mi­nę­ło dużo cza­su, a obie były usa­tys­fak­cjo­no­wa­ne efek­tem. Pod­kład i pu­der cał­kiem do­brze za­ka­mu­flo­wa­ły siń­ce. Dzię­ki szmin­ce usta nie wy­da­wa­ły się ta­kie spuch­nię­te. Kie­dy Ca­the­ri­ne przy­nio­sła do ła­zien­ki su­kien­kę, Cla­ire uświa­do­mi­ła so­bie, że pod szla­fro­kiem jest zu­peł­nie naga.

– Eee, nie mam bie­li­zny.

– Zga­dza się. Nie pa­mię­ta pa­nien­ka za­sad pana Raw­ling­sa? – Nie cze­ka­jąc na od­po­wiedź, wy­ja­śni­ła: – Żad­nej bie­li­zny, w żad­nych oko­licz­no­ściach.

Cla­ire wal­czy­ła z mgłą spo­wi­ja­ją­cą wczo­raj­szą noc. Nie ro­zu­mia­ła, dla­cze­go wspo­mnie­nia były ta­kie męt­ne. Coś jed­nak pa­mię­ta­ła z tam­tej roz­mo­wy. Choć w su­mie nie była to roz­mo­wa, lecz żą­da­nie. To do­pie­ro był ab­surd. Za kogo on się, u li­cha, uwa­żał, żeby są­dzić, że ma pra­wo wy­su­wać ta­kie żą­da­nia i że zo­sta­ną one speł­nio­ne?

Ca­the­ri­ne po­mo­gła jej wło­żyć su­kien­kę, żeby nie po­psuć fry­zu­ry czy ma­ki­ja­żu. Cla­ire przy­się­gła so­bie w du­chu, że ta far­sa w koń­cu się skoń­czy. „Nie je­stem pew­na jak ani kie­dy. Ale wy­do­sta­nę się stąd, uciek­nę od nie­go i znaj­dę się tam, gdzie ko­bie­ty no­szą bie­li­znę”.

Gdy sta­nę­ła przed lu­strem, Ca­the­ri­ne uśmiech­nę­ła się z apro­ba­tą.

– Pan Raw­lings bę­dzie za­do­wo­lo­ny. Te­raz mu­szę już iść. Nie­dłu­go tu przyj­dzie.

Przy­po­mnie­nie o zbli­ża­ją­cej się nie­uchron­nie wi­zy­cie osła­bi­ło nie­co de­ter­mi­na­cję Cla­ire. Ca­the­ri­ne go zna­ła. Może gdy­by zo­sta­ła, on… Nie wie­dzia­ła, jak do­koń­czyć tę myśl. Był­by miły? Po­zwo­lił­by jej odejść? W to­wa­rzy­stwie tej ko­bie­ty czu­ła się po pro­stu bez­piecz­niej­sza.

– A nie mo­gła­byś zo­stać, do­pó­ki on się nie zja­wi?

Ca­the­ri­ne nie od­po­wie­dzia­ła, ale ma­lu­ją­cą się na jej twa­rzy sa­tys­fak­cję za­stą­pił smu­tek. Cla­ire zro­zu­mia­ła, że de­cy­zja nie na­le­ży do żad­nej z nich. Bę­dzie mu­sia­ła sta­nąć twa­rzą w twarz z wła­snym stra­chem i z męż­czy­zną, któ­ry ze­szłej nocy skrzyw­dził ją, a póź­niej wy­ko­rzy­stał. Wie­dzia­ła tak­że, że tyl­ko on może zwró­cić jej wol­ność. Choć­by dla­te­go spo­tka się z nim.

– Jesz­cze raz dzię­ku­ję ci za po­moc. Szcze­rze wąt­pię, abym ju­tro jesz­cze tu­taj była. Po­roz­ma­wia­my o tym pod­czas ko­la­cji.

Ca­the­ri­ne kiw­nę­ła gło­wą. Nie po­twier­dza­ła w ten spo­sób słusz­no­ści słów Cla­ire, lecz je­dy­nie dała do zro­zu­mie­nia, że je usły­sza­ła. Na­stęp­nie wy­szła z ła­zien­ki. Gdy opusz­cza­ła apar­ta­ment, Cla­ire usły­sza­ła ci­che pik­nię­cie, przy­po­mi­na­ją­ce od­głos wy­da­wa­ny przez pi­lo­ta pod­czas otwie­ra­nia sa­mo­cho­du.

Kie­dy pik­nię­cie roz­le­gło się po­now­nie, ser­ce za­czę­ło jej wa­lić jak mło­tem. Nie za­pu­kał. Po pro­stu otwo­rzył drzwi i wszedł. Wy­obra­zi­ła go so­bie, jak omia­ta spoj­rze­niem pu­ste po­miesz­cze­nie. Czy gdy­by zo­sta­ła w ła­zien­ce, w koń­cu by po nią przy­szedł? A może by so­bie po­szedł? Cze­kał ci­cho w sy­pial­ni. Cla­ire bar­dzo po­wo­li otwo­rzy­ła drzwi ła­zien­ki i z niej wy­szła.

Peł­na de­ter­mi­na­cji, aby od­nieść się do jego gry w spo­sób zde­cy­do­wa­ny, z ca­łych sił tłu­mi­ła strach, któ­ry aż w niej krzy­czał. Pierw­sze, co zo­ba­czy­ła, to jego oczy, ciem­ne, nie­mal czar­ne. Przy­po­mi­na­ły próż­nię albo czar­ne dziu­ry. Jego usta się po­ru­sza­ły. Coś mó­wił, tyle że Cla­ire sły­sza­ła je­dy­nie wspo­mnie­nia z ze­szłej nocy. Po­de­szła do sto­ją­cej na koń­cu apar­ta­men­tu bi­blio­tecz­ki, po­zo­ru­jąc siłę.

Uda­wa­nie zde­cy­do­wa­nia skoń­czy­ło się, gdy się od­wró­ci­ła i na­po­tka­ła jego spoj­rze­nie. Nie­mal w tej sa­mej chwi­li sta­nął przed nią. Jego bli­skość spra­wi­ła, że żo­łą­dek Cla­ire ści­snął się bo­le­śnie, a w ustach po­czu­ła pa­skud­ny smak żół­ci.

Chwy­cił jej bro­dę i po­cią­gnął ku mrocz­nej próż­ni. Głos miał głę­bo­ki, sil­ny i sta­now­czy.

– Spró­bu­je­my jesz­cze raz. – To nie było py­ta­nie, lecz stwier­dze­nie. – Przy­ję­ło się, że jed­na oso­ba od­po­wia­da na po­wi­ta­nie dru­giej. Po­wie­dzia­łem „do­bry wie­czór”.

Cla­ire nogi mia­ła jak z ga­la­re­ty. Chcia­ła wrzesz­czeć, biec, ale nie była w sta­nie. Sko­ro nie po­tra­fi­ła być sil­na, po­sta­ra się przy­naj­mniej nie ze­mdleć.

– Prze­pra­szam. Nie czu­ję się do­brze. – Na­dal trzy­mał jej bro­dę, więc mu­siał czuć, jak jej cia­ło drży.

Po­wtó­rzył:

– Do­bry wie­czór, Cla­ire. – Po­wie­dział to, prze­cią­ga­jąc sa­mo­gło­ski. Oczy miał ta­kie zim­ne. Cla­ire nie po­tra­fi­ła ni­cze­go z nich wy­czy­tać. Ich mrocz­ność wy­da­wa­ła się nie­zmie­rzo­na.

– Do­bry wie­czór, An­tho­ny. – Mo­gła so­bie wma­wiać, że za­brzmia­ło to spo­koj­nie i zde­cy­do­wa­nie, tak jed­nak nie było. W tym mo­men­cie drzwi po­now­nie się otwo­rzy­ły i do apar­ta­men­tu wszedł mło­dy męż­czy­zna, pcha­ją­cy wó­zek z ko­la­cją. Cla­ire zro­bi­ła krok w stro­nę sto­łu, ale sil­na dłoń chwy­ci­ła ją za ra­mię, za­trzy­mu­jąc w miej­scu. Od­wró­ci­ła się i spoj­rza­ła w te jego czar­ne oczy. An­tho­ny dru­gą ręką pod­cią­gnął jej su­kien­kę i po­ło­żył dłoń na po­ślad­kach. Szok wy­wo­ła­ny jego do­ty­kiem szyb­ko ustą­pił miej­sca gnie­wo­wi. Jej zie­lo­ne oczy ci­ska­ły bły­ska­wi­ce. – Co, do cho­le­ry…? – In­stynk­tow­nie mia­ła ocho­tę go ude­rzyć, ale trzy­ma­ją­ca jej ra­mię dłoń zwięk­szy­ła uścisk, przez co Cla­ire za­po­mnia­ła, co chcia­ła po­wie­dzieć.

– Wi­dzę, że po­tra­fisz prze­strze­gać przy­naj­mniej jed­nej za­sa­dy. Sią­dzie­my?

Jego uścisk ze­lżał, a ton gło­su stał się spo­koj­ny. An­tho­ny od­su­nął dla Cla­ire krze­sło przy nie­du­żym sto­le. Przyj­rza­ła się na­kry­ciom i jej my­śli pod­su­mo­wa­ły całą sce­nę: „Wszyst­ko wy­glą­da tak ład­nie, a to prze­cież po­zo­ry”.

Je­dze­nie pach­nia­ło wspa­nia­le, ale Cla­ire nie była w sta­nie jeść. Uda­ło jej się wci­snąć w sie­bie tyl­ko kil­ka kę­sów. Pro­ble­mem było ich prze­łknię­cie. Tar­ga­na nie­po­ko­jem, w ustach mia­ła zu­peł­nie su­cho. Całe wcze­śniej­sze do­pin­go­wa­nie się do tego, aby się po­sta­wić temu męż­czyź­nie, oka­za­ło się nic nie­war­te. Za­miast tego sie­dzia­ła grzecz­nie, gme­ra­ła w je­dze­niu i uprzej­mie po­ta­ki­wa­ła.

Pod­ję­ta zo­sta­ła na­wet pró­ba roz­mo­wy. Przy­glą­da­jąc się na­kry­te­mu sto­ło­wi, Cla­ire od­no­si­ła wra­że­nie, że cze­goś, poza zdro­wym roz­sąd­kiem, tu­taj bra­ku­je. Chło­pak na­peł­nił kie­lisz­ki wodą, ale je­śli tę ma­ska­ra­dę mia­no uznać za kom­plet­ną, po­win­no być jesz­cze wino lub szam­pan. An­tho­ny chy­ba czy­tał w jej my­ślach, gdyż rzekł:

– Nie lu­bię al­ko­ho­lu. Dzia­ła przy­tę­pia­ją­co na zmy­sły.

Na­tych­miast po­my­śla­ła, jak by to było przy­jem­nie na­pić się w tej chwi­li Jac­ka Da­niel’sa.

Jej dys­kom­fort spra­wiał An­tho­ny’emu przy­jem­ność.

– Nie sma­ku­je ci?

– Sma­ku­je. Tyle że nie je­stem zbyt głod­na.

– Sły­sza­łem, że ja­dłaś dzi­siaj tyl­ko śnia­da­nie. Su­ge­ru­ję, abyś te­raz jed­nak coś zja­dła. Bę­dziesz po­trze­bo­wać siły. – Uśmiech­nął się sze­ro­ko, na­kła­da­jąc na wi­de­lec ko­lej­ny kęs. W jego oczach nie było jed­nak uśmie­chu. Cla­ire ze wszyst­kich sił po­wstrzy­my­wa­ła się przed ze­rwa­niem z krze­sła i po­mknię­ciem ku drzwiom, choć były za­mknię­te, a kie­dy kel­ner wy­szedł, roz­le­gło się ci­che pik­nię­cie.

Gdy­by ucie­kła, unik­nę­ła­by ko­lej­nych po­twor­nych wy­da­rzeń. Wy­glą­da­ło na to, że mi­nio­na noc sta­no­wi­ła je­dy­nie pre­lu­dium. Kie­dy An­tho­ny skoń­czył jeść, wstał i wziął Cla­ire za rękę. Rów­nież się pod­nio­sła, cała roz­trzę­sio­na. Uśmiech­nął się i od­su­nął ją od sie­bie na od­le­głość ra­mie­nia.

– Sama wy­bra­łaś tę su­kien­kę?

– Nie, to wy­bór Ca­the­ri­ne. – Sta­ła wy­pro­sto­wa­na i peł­na de­ter­mi­na­cji, choć wie­dzia­ła, że jego pla­ny nie uwzględ­nia­ją jej woli.

– Tak, do­brze mnie zna. A te­raz ją zdej­mij. – Żad­nych czu­łych słó­wek, żad­nych po­ca­łun­ków, nic. Wy­łącz­nie żą­da­nie, aby się ro­ze­bra­ła. Cla­ire się nie po­ru­szy­ła. Spoj­rza­ła naj­pierw na nie­go, a za­raz po­tem wbi­ła wzrok w pod­ło­gę.

Wzię­ła głę­bo­ki od­dech i unio­sła gło­wę.

– Chy­ba po­win­ni­śmy o tym po­roz­ma­wiać…

Cze­kał, aż speł­ni jego roz­kaz. Kie­dy się oka­za­ło, że ma inne pla­ny, zmie­nił kie­ru­nek roz­mo­wy. Na­głym ru­chem zdarł luk­su­so­wy ma­te­riał z jej cia­ła. Za­szo­ko­wa­na Cla­ire nie mia­ła na so­bie w tej chwi­li ni­cze­go poza szpil­ka­mi.

– Naj­wy­raź­niej nie pa­mię­tasz wszyst­kich re­guł. Za­sa­da nu­mer je­den ozna­cza, że ro­bisz wszyst­ko, co ci każę.

Jej drże­nie przy­bra­ło na sile, na skra­ju po­ma­lo­wa­nych po­wiek po­ja­wi­ły się łzy, z ust nie wy­do­sta­ły się żad­ne sło­wa. W po­rząd­ku. An­tho­ny miał wzglę­dem jej ust inne pla­ny. Pchnął ją w dół, ge­stem po­ka­zał, aby uklę­kła, po czym roz­piął spodnie. Prze­ko­na­ła się, że prze­strze­ga wła­snych za­sad, a przy­naj­mniej tej do­ty­czą­cej bra­ku bie­li­zny. Bez sło­wa przy­cią­gnął jej gło­wę do swe­go kro­cza. Na po­cząt­ku Cla­ire my­śla­ła, że się udu­si. Pró­bo­wa­ła wal­czyć, od­su­nąć się, ale on wplótł pal­ce w jej wło­sy i kie­ro­wał jej gło­wę tam, gdzie uznał za sto­sow­ne. I tak się to cią­gnę­ło aż do pierw­szej w nocy.

Kie­dy w koń­cu so­bie po­szedł, Cla­ire od­rzu­ci­ła koł­drę, szyb­ko wło­ży­ła szla­frok i pod­bie­gła do drzwi. Chwy­ci­ła gład­ką sza­rą dźwi­gnię i z ca­łej siły po­cią­gnę­ła. Klam­ka nie ustą­pi­ła. Za­ci­snę­ła dłoń w pięść i za­czę­ła nią wa­lić w lite drew­no. Je­dy­ną od­po­wie­dzią była upior­na ci­sza.

Ro­zej­rza­ła się za czymś, czym­kol­wiek. Jej wzrok padł na krysz­ta­ło­wy wa­zon z kwia­ta­mi. Zła­pa­ła go i ci­snę­ła nim o ścia­nę. Dy­wan i ścia­na mo­men­tal­nie zro­bi­ły się mo­kre, a wa­zon zmie­nił się w set­ki drob­nych odłam­ków. Roz­rzu­co­ne po pod­ło­dze kwia­ty z bra­ku wody cze­ka­ło zwięd­nię­cie. Cla­ire opa­dła na dy­wan, po jej po­licz­kach pły­nę­ły łzy. Pod­da­jąc się wy­czer­pa­niu i roz­pa­czy, za­snę­ła tam, gdzie le­ża­ła.

Na­stęp­ne­go ran­ka do apar­ta­men­tu wszedł An­tho­ny. Cla­ire za­sko­czy­ło pik­nię­cie i od­głos otwie­ra­nych drzwi. Wsta­ła i ich spoj­rze­nia się skrzy­żo­wa­ły. Ro­zej­rzał się: obok łóż­ka prze­wró­co­na lam­pa, apasz­ka przy­wią­za­na do jed­nej z ko­lumn, a u ich stóp roz­bi­ty wa­zon. Uśmiech­nął się.

– Dzień do­bry, Cla­ire.

– Dzień do­bry, An­tho­ny – rze­kła z więk­szą de­ter­mi­na­cją niż wczo­raj­sze­go wie­czo­ru. – Chcę, abyś wie­dział, że po­sta­no­wi­łam wró­cić do domu. Wy­ja­dę stąd jesz­cze dziś.

– Nie po­do­ba­ją ci się wa­run­ki, w ja­kich miesz­kasz? – Jego czar­ne oczy roz­bły­sły, a uśmiech stał się jesz­cze szer­szy. – Nie wy­da­je mi się, że­byś w naj­bliż­szym cza­sie stąd wy­je­cha­ła. Za­war­li­śmy praw­nie wią­żą­cą umo­wę. – Z kie­sze­ni gar­ni­tu­ru wy­jął ba­ro­wą ser­wet­kę. – Z datą i pod­pi­sa­mi nas oboj­ga.

Cla­ire przy­glą­da­ła mu się zdu­mio­na, a tym­cza­sem try­bi­ki w jej gło­wie za­czę­ły się ob­ra­cać. Ta cała sy­tu­acja wy­da­wa­ła się tak idio­tycz­na, że nie mo­gła być praw­dzi­wa. Kto przy zdro­wych zmy­słach uznał­by ser­wet­kę za pra­wo­moc­ną umo­wę? A na­wet je­śli nią była – a praw­do­po­do­bień­stwo tego moż­na by przy­rów­nać do opa­dów śnie­gu w pie­kle – w żad­nym ra­zie nie przy­zwa­la­ła na wy­ko­rzy­sty­wa­nie, po­ni­ża­nie ani ska­zy­wa­nie jed­nej stro­ny na nie­wo­lę.

– Być może tego nie pa­mię­tasz – kon­ty­nu­ował An­tho­ny. – Zgo­dzi­łaś się dla mnie pra­co­wać, ro­bić wszyst­ko, co uznam za sto­sow­ne lub przy­jem­ne, w za­mian za to, że spła­cę two­je dłu­gi.

Cla­ire czu­ła bo­le­sne pul­so­wa­nie w gło­wie. Mgli­ście pa­mię­ta­ła ser­wet­kę, moż­li­we, że tak­że pro­po­zy­cję pra­cy, ale wszyst­ko było na­praw­dę męt­ne. Poza tym w ży­ciu by się na coś ta­kie­go nie zgo­dzi­ła, już wo­la­ła­by to­nąć w dłu­gach i pra­co­wać w ba­rze na dwóch albo trzech eta­tach.

– Wy­glą­da na to, że przez ostat­nie dwa­dzie­ścia sześć lat by­łaś moc­no za­ję­ta. Wli­cza­jąc cze­sne za stu­dia, czynsz, kar­ty kre­dy­to­we i sa­mo­chód, two­je dłu­gi wy­no­szą oko­ło dwu­stu pięt­na­stu ty­się­cy do­la­rów. Umo­wa zo­sta­ła za­war­ta pięt­na­ste­go mar­ca i tak jak w przy­pad­ku każ­de­go praw­nie wią­żą­ce­go po­ro­zu­mie­nia obo­je mie­li­śmy trzy dni na wy­co­fa­nie się z niej. Dzi­siaj jest dwu­dzie­sty dzień mar­ca. Po­zo­sta­jesz moją wła­sno­ścią, póki nie spła­cisz dłu­gu. Nie wy­je­dziesz stąd, do­pó­ki wa­run­ki umo­wy nie zo­sta­ną speł­nio­ne. Ko­niec dys­ku­sji.

Jej cia­ło za­czę­ło drżeć, ale przy­naj­mniej od­zy­ska­ła zdol­ność mowy.

– To nie jest ko­niec dys­ku­sji. To nie­do­rzecz­ne. Umo­wa nie daje ci pra­wa do tego, aby mnie gwał­cić! Wy­jeż­dżam.

Zer­k­nę­ła na drzwi, któ­re dzie­lił od niej nie­wie­le po­nad metr i któ­re, o dzi­wo, były otwar­te. Bez ostrze­że­nia dłoń An­tho­ny’ego wy­lą­do­wa­ła na jej le­wym po­licz­ku. Siła ude­rze­nia spra­wi­ła, że Cla­ire upa­dła. Po­wo­li do niej pod­szedł. Nie kuc­nął, tyl­ko spoj­rzał na nią z góry i po­wie­dział:

– Moż­li­we, że z cza­sem pa­mięć ci się po­pra­wi. Na ra­zie to ona jest źró­dłem pro­ble­mów. Przy­po­mnę ci raz jesz­cze: za­sa­da nu­mer je­den mówi o tym, że ro­bisz to, co ci każę. Je­śli stwier­dzam, że ko­niec dys­ku­sji, to ko­niec. – Scho­wał ser­wet­kę do kie­sze­ni ma­ry­nar­ki. – I ta pi­sem­na umo­wa obej­mu­je „wszyst­ko, co spra­wia mi przy­jem­ność”, a to ozna­cza, że seks jest kon­sen­su­al­ny i w żad­nym ra­zie nie moż­na go uznać za gwałt. – Na­dal nad nią gó­ru­jąc, ob­cią­gnął poły ma­ry­nar­ki i wy­gła­dził kra­wat. – Uzna­łem, że le­piej bę­dzie, je­śli przez ja­kiś czas po­zo­sta­niesz w swo­im apar­ta­men­cie. Nie oba­wiaj się. Mamy mnó­stwo cza­su, cza­su war­te­go dwie­ście pięt­na­ście ty­się­cy. – Po tych sło­wach od­wró­cił się, aby wyjść. Pod po­de­szwa­mi mo­ka­sy­nów od Guc­cie­go roz­legł się trzask zgnia­ta­ne­go krysz­ta­łu. Opa­no­wa­ny ton An­tho­ny’ego prze­ra­żał Cla­ire bar­dziej niż wy­po­wia­da­ne przez nie­go sło­wa. Mó­wił z ta­kim prze­ko­na­niem, że nie była w sta­nie się po­ru­szyć ani ode­zwać. – Po­wiem służ­bie, że śnia­da­nie do­sta­niesz do­pie­ro, gdy po­sprzą­tasz to szkło. – I znik­nął za du­ży­mi bia­ły­mi drzwia­mi.

Usły­sza­ła pik­nię­cie i do­pie­ro wte­dy do­tknę­ła pie­ką­ce­go po­licz­ka. Po­now­nie na­sta­ła kom­plet­na ci­sza. Po­pa­trzy­ła na ba­ła­gan przed sobą. W ra­mach mało zna­czą­ce­go pro­te­stu oświad­czy­ła gło­śno:

– Wolę umrzeć z gło­du niż to po­sprzą­tać.

Ja­kiś czas póź­niej ze łza­mi w oczach zbie­ra­ła z pod­ło­gi krysz­ta­ło­we odłam­ki. Raz za ra­zem po­cią­ga­ła no­sem. Po­zbie­ra­ła już więk­szość du­żych ka­wał­ków, kie­dy za­uwa­ży­ła krew na szla­fro­ku. Oka­za­ło się, że ska­le­czy­ła się w dłoń. Bez po­wo­dze­nia pró­bo­wa­ła usu­nąć z niej ma­leń­ki odła­mek, a łzy wca­le nie uła­twia­ły jej tego za­da­nia. Na­gle aż nad­to zna­jo­me pik­nię­cie spra­wi­ło, że od­wró­ci­ła się ku drzwiom, prze­ra­żo­na po­wro­tem An­tho­ny’ego.

Do po­ko­ju we­szła Ca­the­ri­ne, ro­zej­rza­ła się i po­krę­ci­ła gło­wą.

– Pa­nien­ko Cla­ire, zaj­mę się tym. Pa­nien­ka się tyl­ko po­ka­le­czy.

– Już to zro­bi­łam.

Wy­cią­gnę­ła rękę. Ca­the­ri­ne z ogrom­ną de­li­kat­no­ścią za­pro­wa­dzi­ła ją do ła­zien­ki i wy­ję­ła odła­mek. Na­stęp­nie zde­zyn­fe­ko­wa­ła ranę i za­ban­da­żo­wa­ła jej dłoń. Kie­dy wró­ci­ły do sy­pial­ni, oka­za­ło się, że w mię­dzy­cza­sie znik­nę­ły wszyst­kie śla­dy mi­nio­nej nocy. Apar­ta­ment był po­sprzą­ta­ny, lam­pa znaj­do­wa­ła się na swo­im miej­scu, a po apasz­ce i reszt­kach wa­zo­nu nie było śla­du. Na sto­le sta­ła taca z je­dze­niem.

Cla­ire po­słusz­nie zja­dła śnia­da­nie. Prze­peł­nia­ła ją obez­wład­nia­ją­ca roz­pacz. Była uwię­zio­na. Zu­peł­nie sama. I nie mia­ła po­ję­cia, co zro­bić. Po­sta­no­wi­ła, że weź­mie prysz­nic, a po­tem – taką mia­ła na­dzie­ję – coś wy­my­śli.Za­ufa­nie nie­win­nych jest naj­uży­tecz­niej­szym na­rzę­dziem kłam­ców1).

Ste­phen King

------------------------------------------------------------------------

1) Cytat ze Skle­pi­ku z ma­rze­nia­mi w prze­kła­dzie Krzysz­to­fa So­ko­łow­skie­go (przy­pi­sy po­cho­dzą od tłu­macz­ki).

Rozdział 2

Pięć dni wcześniej

Dzień wy­peł­nio­ny ze­bra­nia­mi oka­zał się owoc­ny. Naj­pierw spo­tkał się z dy­rek­to­rem sta­cji, po­tem przez kil­ka nie­koń­czą­cych się go­dzin wy­słu­chi­wał ra­por­tów ze­spo­łu z dzia­łu sprze­da­ży do­ty­czą­cych bu­dże­tu, a na­stęp­nie pro­po­zy­cji. Tego typu ze­bra­nia za­zwy­czaj nie wy­ma­ga­ły obec­no­ści pre­ze­sa za­rzą­du spół­ki ma­cie­rzy­stej. Są­dząc po spo­so­bie, w jaki kie­row­nic­two WKPZ prze­ści­ga­ło się na­wza­jem w uza­sad­nia­niu każ­de­go wy­dat­ku i do­da­wa­ło zna­cze­nia każ­dej pro­po­zy­cji, moż­na uznać, że mia­ło przy­naj­mniej świa­do­mość tego, iż ta wi­zy­ta jest czymś nad­zwy­czaj­nym. An­tho­ny’ego Raw­ling­sa nie­szcze­gól­nie in­te­re­so­wa­ła owa pod­rzęd­na sta­cja te­le­wi­zyj­na. Zdą­ży­ła już speł­nić swo­ją rolę. Gdy­by ju­tro zde­cy­do­wał się ją za­mknąć, w ogó­le by go to nie obe­szło. Dzi­siej­sze spo­tka­nia po­ka­za­ły mu jed­nak, że sta­cja przy­no­si do­cho­dy. A zwa­żyw­szy na obec­ny stan go­spo­dar­ki, do­cho­do­wa fir­ma była ak­ty­wem, któ­re war­to mieć w swo­im port­fo­lio. Gdy wró­ci do głów­nej sie­dzi­by, każe swo­je­mu ze­spo­ło­wi prze­ana­li­zo­wać nie­uchron­ną sprze­daż. By­ło­by świet­nie, gdy­by dzię­ki tej nie­daw­no na­by­tej sta­cji od­niósł ko­rzy­ści za­rów­no na­tu­ry oso­bi­stej, jak i fi­nan­so­wej, praw­da?

Kie­dy ze­bra­nia do­bie­gły koń­ca, przy­stał na wspól­ne wyj­ście z no­wym dy­rek­to­rem dzia­łu kadr i jego asy­stent­ką. Nie wie­dzie­li, że to kom­plet­nie nie w jego sty­lu. Przy­jął za­pro­sze­nie pod jed­nym wa­run­kiem: mu­sie­li się wy­brać do Red Wing. Sły­szał, że ser­wu­ją tam naj­lep­sze sma­żo­ne zie­lo­ne po­mi­do­ry w Atlan­cie.

Na szczę­ście jego to­wa­rzy­sze mie­li cze­ka­ją­ce na nich ro­dzi­ny. Po ku­flu piwa, sta­no­wią­ce­go spe­cjal­ność Red Wing, i skon­su­mo­wa­niu por­cji sma­żo­nych po­mi­do­rów pan Raw­lings na­le­gał, aby uda­li się do domu, do swo­ich naj­bliż­szych. Po­dzię­ko­wał za ich od­da­nie WKPZ i z uwa­gą wy­słu­chał pla­nów zwią­za­nych z ka­dra­mi. Gdy­by jed­nak miał ze­zna­wać pod przy­się­gą, nie był­by w sta­nie przy­po­mnieć so­bie ani jed­ne­go ich sło­wa. Jego uwa­ga sku­pia­ła się na zie­lo­no­okiej bar­man­ce z kasz­ta­no­wy­mi wło­sa­mi. Dzi­siej­szą zmia­nę roz­po­czy­na­ła o czwar­tej i wie­dział, że ją tu za­sta­nie. Za­raz po wyj­ściu swo­ich pra­cow­ni­ków wy­słał do kie­row­cy ese­me­sa, że zo­sta­nie w Red Wing aż do póź­na. Na­stęp­nie od nie­chce­nia pod­szedł do pu­ste­go stoł­ka na sa­mym koń­cu baru, tuż pod ścia­ną. To o pięć­dzie­siąt pro­cent zmniej­sza­ło praw­do­po­do­bień­stwo, że ktoś go za­gad­nie. Wo­lał­by sto pro­cent, ale nie­ste­ty nie moż­na mieć wszyst­kie­go. Jego je­dy­nym obiek­tem uwa­gi była uśmiech­nię­ta mło­da ko­bie­ta po dru­giej stro­nie błysz­czą­ce­go kon­tu­aru.

– Hej, przy­stoj­nia­ku, jesz­cze jed­no piwo?

An­tho­ny uniósł gło­wę i spoj­rzał w jej szma­rag­do­we oczy. Rze­czy­wi­ście był przy­stoj­ny i po wie­lu la­tach prak­ty­ki do­sko­na­le wie­dział, jak ten fakt wy­ko­rzy­sty­wać. W tej chwi­li jed­nak jego uśmiech był szcze­ry. W koń­cu się do nie­go ode­zwa­ła. Po­dróż oka­za­ła się dłu­ga i sa­mot­na, ale na­resz­cie doj­rzał jej cel.

– Dzię­ku­ję, chęt­nie.

Zer­k­nę­ła na reszt­kę piwa w jego ku­flu i za­py­ta­ła:

– To jed­no z na­szych psze­nicz­nych?

– Tak, La bi­ère Blan­che. – Uśmiech­nę­ła się uro­czo i ode­szła, aby zre­ali­zo­wać za­mó­wie­nie. Kie­dy wró­ci­ła z bursz­ty­no­wym na­po­jem, spraw­nie po­ło­ży­ła przed nim świe­żą ser­wet­kę Red Wing i za­bra­ła pu­sty ku­fel. – Chciał­bym otwo­rzyć ra­chu­nek.

– Oczy­wi­ście. Za­raz to zro­bię, po­trze­bu­ję jed­nak na chwi­lę pań­ską kar­tę kre­dy­to­wą.

An­tho­ny roz­piął ma­ry­nar­kę od Ar­ma­nie­go i z we­wnętrz­nej kie­sze­ni wy­jął port­fel. Chciał jej tyle po­wie­dzieć, ale miał na to cały wie­czór. Koń­czy­ła zmia­nę o dzie­sią­tej i za­pla­no­wał so­bie, że do tego cza­su bę­dzie sie­dział tu, gdzie te­raz. Wrę­czył jej pla­ty­no­wą Visę i bacz­nie ob­ser­wo­wał, gdy od­czy­ty­wa­ła na­zwi­sko.

– Dzię­ku­ję, pa­nie Raw­lings. Za­raz ją panu zwró­cę.

Uśmiech nie znik­nął z jej twa­rzy ani na chwi­lę. Od­wró­ci­ła się w stro­nę kasy. An­tho­ny roz­siadł się wy­god­nie na stoł­ku, czu­jąc sa­tys­fak­cję. A więc nie wie­dzia­ła, kim jest. Do­sko­na­le.

Przez kil­ka go­dzin…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: