Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kopalnie Talentów - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
5 listopada 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Kopalnie Talentów - ebook

Bo talent to dopiero początek

Dziesięć lat temu cały świat oszalał na punkcie Freddy’ego Adu, największego talentu w historii piłki nożnej. W tym samym czasie Robert Lewandowski uchodził za słabszego z dwójki młodych napastników Znicza Pruszków…

Dlaczego największe sukcesy odnoszą jednostki, na które nikt nie stawiał?  Jak to możliwe, że kolejne wydawnictwa odrzucały Harry’ego Pottera, a nauczyciel muzyki z Liverpoolu przegapił aż dwóch Beatlesów w jednej klasie?

Inspirujący i unikalny przewodnik. Nie tylko dla polujących na prawdziwe diamenty menedżerów, headhunterów, trenerów i nauczycieli. Przede wszystkim dla tych, którzy chcą rozwijać wielki talent u siebie albo swojego dziecka.

***

To książka ważna dla Polaków. Inspiruje i napawa optymizmem. Autor pokazuje, że Kopalnia Talentów może powstać wszędzie. Dlaczego nie u nas? Możemy dokonywać wielkich rzeczy w każdej dyscyplinie sportu (i nie tylko). Jedno jest pewne: trzeba czytać, ciągle czytać. Najlepiej takie książki jak ta.
Piotr Rutkowski, Wiceprezes ds. sportu, KKS Lech Poznań

Świat biznesu ma u Rasmusa Ankersena wielki dług wdzięczności za jego dogłębną analizę tego, czego naprawdę potrzeba, aby zidentyfikować  i rozwijać talent.
Jorgen Vig Knudstorp, szef grupy LEGO…

Wciągająca, prowokująca, przekonująca.
The Herald

To nie teoria, ale konkretne narzędzia, które sprawdzają się w realnym świecie. Rasmus jest fantastycznym coachem.
Casper Stylsvig, Global Sponsorship Director, Manchester United

Przez Rasmusa przemawia wielkie doświadczenie w odkrywaniu unikalnej wiedzy, którą później można łatwo się podzielić i wykorzystać w realnym życiu.
Ben Roberts, Global Talent Director, Saatchi & Saatchi

Rasmus jest fascynującą osobą, prawdziwym znawcą problematyki osiągania najlepszych rezultatów zarówno przez jednostki, jak i przez zespoły. To, o czym mówi, nie jest teorią – jego wnioski wynikają z dogłębnej obserwacji rzeczywistości.
Sir Clive Woodward, Trener reprezentacji Anglii w rugby – mistrzów świata

Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7924-265-8
Rozmiar pliku: 7,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp do polskiego wydania

Piotr Rutkowski

Dlaczego w polskiej piłce nożnej, z niewielkimi wyjątkami, ciągle brakuje sukcesów? Pytanie to było zadawane tysiące razy, mimo że padło już tyle odpowiedzi i tylu ekspertów zabrało głos. Zadajemy je sobie regularnie również w odniesieniu do innych dyscyplin sportu, wobec których mamy ogromne oczekiwania – zwykle po kolejnych igrzyskach olimpijskich lub innych ważnych wydarzeniach sportowych. Mamy wybitnych sportowców, którzy działają na wyobraźnię mas, ale ich sukcesy w większości nie wynikają z jakiejś koncepcji, pomysłu czy systemu.

Wydaje się, że już dawno zidentyfikowano przyczyny, dla których polski sport przegrywa rywalizację ze światową czołówką. Znana jest właściwie pełna lista przyczyn i tylko odmienia się je mechanicznie przez przypadki: zbyt duże albo zbyt małe zarobki zawodników, słabi szkoleniowcy i niedouczeni nauczyciele wychowania fizycznego, leniwe dzieci, nieodpowiedzialni rodzice i niemoralni agenci, notoryczny brak dofinansowania, ograniczeni działacze, kiepska infrastruktura, no i oczywiście zbyt sroga i długa zima, która uniemożliwia przeprowadzanie treningów przez cały rok. A w ogóle to brakuje nam, Polakom, talentu. Po prostu nie ta mentalność, nie te geny…

A co, jeśli wszystkie te przeszkody są wydumane i mówiąc o nich, usprawiedliwiamy własną nieudolność? Jestem przekonany, że tak naprawdę możemy dokonywać wielkich rzeczy w każdej dyscyplinie sportu (i nie tylko). Wszystko zależy od nas – od tego, czy rzeczywiście dążymy do sukcesu, czy mamy dobre pomysły i podejmujemy mądre decyzje. Jedno jest pewne: trzeba czytać, szukać, analizować, kwestionować, dyskutować, próbować, jeszcze raz analizować, znowu próbować i… ciągle czytać. Najlepiej takie książki jak ta.

My w Lechu Poznań lubimy czerpać inspiracje od ludzi, którzy myślą w poprzek. Po przeczytaniu Kopalni talentów utwierdziłem się w przekonaniu, że nie ma sensu czekać, aż pewnego razu na naszej murawie przypadkowo pojawi się wybitna jednostka, talent, geniusz. Są miejsca na świecie, które produkują zwycięzców na skalę masową. Rasmus Ankersen nazywa je Kopalniami Talentów. Nie zawsze one istniały. Zostały stworzone. Autor zwiedził je, spotkał ich założycieli i doszedł do wniosku, że tajemnica sukcesu jest uniwersalna – niezależnie od dyscypliny sportu i w ogóle dziedziny życia.

Rasmus Ankersen obala mity, głoszące, że sukces jest zaprogramowany w genach lub wynika wyłącznie z talentu. Zwraca za to uwagę na ogromne znaczenie nastawienia mentalnego. To w głowie rozgrywa się decydująca potyczka. Sukces odniesie ten, kto mocniej tego pragnie, kto bardziej wierzy, że mu się uda, kto ma w sobie więcej pasji, zaangażowania i miłości do wybranej dziedziny. Wcale nie musisz być cudownym dzieckiem, żeby zapisać się na kartach historii. Mało tego – autor dowodzi, że zbyt wczesny sukces może utrudnić wejście na sam szczyt. A ten, kto świętuje największe triumfy, często jest niedoceniany na wczesnym etapie kariery.

W grudniu 2013 roku zaprosiłem Rasmusa Ankersena na Lech Conference, międzynarodową konferencję dla trenerów piłki nożnej, którą organizujemy co roku w Poznaniu. Jej uczestnicy byli zachwyceni. Dzisiaj spostrzeżenia Duńczyka mają szansę trafić do szerszego grona odbiorców w Polsce. Cieszę się, bo jest to ważna książka. Inspiruje i napawa optymizmem. Autor pokazuje, że Kopalnia Talentów może powstać wszędzie. Dlaczego nie u nas?

Piotr Rutkowski

wiceprezes do spraw sportu

KKS Lech PoznańPrzypadek Simona Kjaera

Zacznę od pewnego wyznania: gdyby wszystko w moim życiu potoczyło się zgodnie z planem, ta książka nigdy by nie powstała.

Dzieciństwo spędziłem w zachodniej, rolniczej części Danii. Żyłem w małym, 35-tysięcznym miasteczku położonym na zupełnym odludziu. Moja mieścina mogła się pochwalić jednym – należała do ważniejszych ośrodków przemysłu włókienniczego.

Obserwowałem, jak fabryki masowo przenoszą się do Europy Wschodniej i Chin, i doszedłem do wniosku, że nie ma większego sensu marzyć o karierze magnata tekstylnego. Fantazjowałem za to, by zostać piłkarzem i grać na najsłynniejszych stadionach świata. Ściany mojego pokoju oklejone były plakatami wielkich gwiazd futbolu. Codziennie po szkole z kolegami graliśmy na ulicy w piłkę. Obiecałem nawet tacie, że kupię mu mercedesa, gdy tylko moja profesjonalna kariera ruszy z kopyta. Mając 18 lat, zostałem kapitanem jednej z najlepszych drużyn młodzieżowych Danii. Nie mogłem narzekać na życie.

Rok później zostałem brutalnie obudzony z tego snu. W pierwszym meczu ligowym tak fatalnie roztrzaskałem kolano, że musiałem zapomnieć o zawodowej grze w piłkę. Mogłem zawiesić buty na kołku. Miałem 19 lat.

Nie zapisałem się więc w historii futbolu. Dziś wspomina się mnie raczej jako „tego kontuzjowanego, o którym szybko zapomniano”. Idąc w ślady innych piłkarzy, którzy przegrali z urazami i przepadli, zostałem trenerem. Często najlepszymi w tej profesji są właśnie niespełnieni, sfrustrowani zawodnicy, w których wciąż płonie ogień ambicji.

W 2004 roku współpracowałem przy założeniu pierwszej szkółki piłkarskiej w Skandynawii. Mieliśmy wtedy do dyspozycji zaledwie kilka trawiastych boisk. Za płotem pasły się krowy, a zawodnicy musieli nocować w prymitywnym budynku nieopodal. Nic więc dziwnego, że nasze pragnienie, aby na tym duńskim pustkowiu wyszkolić graczy światowej klasy, wielu wydawało się naiwne. Wciąż pamiętam, jak musieliśmy zachęcać piłkarzy do udziału w pierwszym naborze do akademii. Jako początkująca szkółka nie mogliśmy skusić zawodników uważanych za najlepiej rokujących. Musieliśmy więc przyjmować tych, którzy sami się do nas zgłosili. Przypominało to kompletowanie drużyny na zajęciach wuefu, z tą różnicą, że wszystkie drużyny wybierały piłkarzy przed nami. Zazwyczaj mieliśmy więc graczy odrzuconych przez inne kluby.

Ostatecznie podpisaliśmy kontrakty z 15 chłopcami i do skompletowania składu brakowało nam jeszcze jednego. Wśród kandydatów był 15-latek z miejscowości oddalonej o 50 kilometrów od akademii. Nazywał się Simon Kjaer. Był jednym z tych, o których duńskie kluby nie miały pojęcia, i nawet najlepsi poszukiwacze talentów nie byli świadomi jego istnienia. Problemem był jednak fakt, że już wcześniej go odrzuciliśmy. Kilku trenerów akademii, w tym ja, widziało go w akcji i zgodnie stwierdziło, że nic z niego nie będzie. Sezon był już jednak tuż-tuż, a my nie mieliśmy wielkiego wyboru, więc ostatnie wolne miejsce zajął Simon Kjaer. Był pod ręką, a dodatkowo jego ojciec pracował w naszym klubie jako osoba odpowiedzialna za dostawy sprzętu. Kjaer senior był dobry w tym, co robił, i byliśmy gotowi pójść na wiele ustępstw, aby tylko go zatrzymać. Przyjęliśmy jego syna pod warunkiem, że sam zapłaci za swoje utrzymanie. Jak wspominał później Simon: „Czułem, że zaakceptowali mnie tylko dlatego, że lepsi ode mnie byli poza ich zasięgiem”.

Miał stuprocentową rację.

Wielka pomyłka

Siedem lat później byłem na trybunach Stadionu Olimpijskiego w Rzymie podczas meczu AS Romy z Juventusem Turyn. To spot-
kanie okazało się szczególne z dwóch powodów. Po pierwsze, był to pojedynek zespołów z europejskiej czołówki. Po drugie, w drużynie z Rzymu zadebiutował nowy, 22-letni boczny obrońca.

Obserwowałem tego blondwłosego Duńczyka z trybuny wypełnionej po brzegi przez oszalałych fanów Romy. Gdy wybiegł, oklaskując publiczność, wróciłem myślami do naszego pierwszego spotkania w piłkarskiej akademii duńskiego FC Midtjylland, gdzie pracowałem jako trener.

Od tamtej pory jego kariera potoczyła się błyskawicznie.

Gdy miał 18 lat, trafił do Palermo za 3,3 miliona funtów. Dwa lata później 9,2 miliona funtów zapłacił za niego niemiecki Wolfsburg. Na długo przed trzydziestką grał w AS Romie, jednym z największych klubów świata. Występując w tak młodym wieku na pozycji, z którą wielu nie może się oswoić przez lata, błyskawicznie został wyróżniającym się piłkarzem ligi włoskiej – błyszczał w rozgrywkach, które słyną z „produkowania” najlepszych obrońców świata*.

Co tydzień rywalizował z najsłynniejszymi napastnikami i już w pierwszym sezonie w Serie A został wybrany do jedenastki rozgrywek. Oprócz niego w tym gronie znalazł się między innymi legendarny Paolo Maldini. Eksperci nazwali Duńczyka jednym z najbardziej obiecujących obrońców na świecie, a jego gra nie umknęła uwadze klubów takich jak Manchester United, AC Milan czy Liverpool, które zgłaszały chęć jego pozyskania.

Wielkie zaskoczenie

Poszukując źródeł sukcesu Kjaera, wielu powiedziałoby, że prawdopodobnie przyszedł na świat z wielkim talentem. W ten sposób jego karierę tłumaczy wielu trenerów, dziennikarzy i specjalistów. I wszyscy są w błędzie. Kjaer na początku w niczym nie przypominał nieoszlifowanego diamentu.

Pamiętam jak dziś, gdy w 2004 roku dyrektor akademii FC Midtyjlland, Claus Stenlein, wszedł do pomieszczenia dla trenerów z plikiem papierów w dłoni. Było to zaledwie sześć miesięcy po tym, gdy Simon dołączył do naszego zespołu. W spotkaniu uczestniczyli wszyscy trenerzy, w tym ja. Claus rozdał nam kartki i poprosił o wskazanie pięciu zawodników, którzy naszym zdaniem za pięć lat zrobią największą karierę. Mieliśmy również uszeregować ich zgodnie z szansami, jakie im dajemy. W tamtym momencie mogliśmy wybierać spośród 16 piłkarzy. Jednym z nich był Simon Kjaer. Gdy wszyscy wypisaliśmy nazwiska na kartkach, dyrektor akademii zakleił kopertę z typami i odłożył ją do szuflady.

Pięć lat później, gdy sprzedaliśmy Kjaera za 3,3 miliona funtów, Claus Stein otworzył zalakowaną kopertę.

Jak sądzicie, ilu spośród ośmiu trenerów stawiało na Kjaera?

Żaden!

III wojna światowa

Pragnę rozwiać wasze wątpliwości: wszyscy trenerzy, którzy nie dawali Kjaerowi szans, byli profesjonalistami. Każdy z nas był inteligentny, świetnie wyszkolony, mieliśmy trenerskie licencje UEFA A. Mimo że wszyscy reprezentowaliśmy ponad 100 lat doświadczenia w rozwijaniu piłkarskiego talentu, nawaliliśmy. Jakim cudem mogliśmy się tak pomylić? Co dokładnie umknęło naszej uwadze? Do dziś nie ma dnia, abym nie zadawał sobie tego pytania.

Historia Simona Kjaera była jedną z kluczowych inspiracji do powstania tej książki. Jak się jednak przekonacie w dalszej jej części, dzieje tego zawodnika w żadnym wypadku nie są niezwykłe. Z problemem Simona Kjaera muszą zmagać się również trenerzy, dyrektorzy, rodzice czy nauczyciele. Ten przypadek rodzi wiele pytań, na które powinniśmy sobie odpowiedzieć niezależnie od naszych profesji. Czym jest talent? Czy naprawdę wiemy, co kryje się za tym słowem? Czego właściwie szukamy? Jak możemy rozpoznać takie zdolności, rozwijać je i robić to skuteczniej?

Odpowiedzi na te pytania jeszcze nigdy nie były tak cenne. Talent jest absolutnie kluczowym czynnikiem w trudnych ekonomicznie czasach. Na sukcesy i porażki organizacji czy narodów na arenie międzynarodowej wpływa ich WT – współczynnik talentu, zdolność wykorzystywania własnych umiejętności.

Jesteśmy właśnie świadkami wybuchu nowej wojny, której narzędziem będzie nie broń, lecz talent. Każdy, kto zlekceważy tę rywalizację, zostanie zmiażdżony przez międzynarodową konkurencję. Jak wynika z obliczeń Światowego Forum Ekonomicznego (ŚFE), zajmujące zwykle pierwsze miejsca w rankingu Global Talent Index Europa i USA nie zdołają utrzymać tych pozycji, jeśli do 2030 roku nie uzupełnią swoich rynków pracy aż 72 milionami wykwalifikowanych robotników.

Jak mówi Anna Janczak z ŚFE: „Nikt nie wyjdzie z tej sytuacji bez szwanku. W najbliższych latach wszyscy staniemy przed problemem braku talentów”.

Walka o talent

Może się wydawać, że kładzenie nacisku na rozwój talentu w czasach niskiego wzrostu gospodarczego i zastoju we wskaźnikach wydajności pracy to dla krajów zachodnich zbędny luksus. W rzeczywistości jednak talent jest jednym z ważniejszych narzędzi, dzięki którym możemy pokonać kryzys. Najlepiej świadczy o tym fakt, że szybko rozwijające się kraje, takie jak Chiny, Korea Południowa czy Singapur, przyjęły już strategie dotyczące szczególnych uzdolnień, uznając współczynnik talentu za niezwykle ważny. Mimo że te narody już teraz cieszą się dobrymi wskaźnikami wzrostu, są jednocześnie świadome, że bez obracania talentu w realne korzyści nie dadzą rady utrzymać dotychczasowego tempa rozwoju.

Dla przykładu, chiński rząd zainicjował już jedną z najbardziej obszernych strategii rozwoju talentu. Plan został obliczony na dziesięć lat. Jak deklarował ówczesny przewodniczący Chińskiej Republiki Ludowej Hu Jintao, który stanął na czele programu, w ciągu najbliższej dekady Chiny muszą przeorientować swoją gospodarkę. Zamiast na pracę nacisk zostanie położony na talent. Do 2020 roku aż 15 procent produktu krajowego brutto Państwa Środka zostanie przeznaczone na edukację i badania, a liczba naukowców wzrośnie do 3,8 miliona. Dla porównania, we wszystkich 28 krajach Unii Europejskiej jest ich zaledwie 1,4 miliona.

Chiński plan zakłada także inne interesujące inicjatywy, na przykład rozprzestrzenianie talentu w kraju. Miałoby to polegać na zachęcaniu dobrze wykształconych obywateli do tego, aby zamieszkali w rejonach rolniczych. Planuje się też wprowadzić uzdolnionych obywateli do rad nadzorczych państwowych przedsiębiorstw.

Rozwój talentu w Singapurze jest jeszcze bardziej agresywny. Strategia tego kraju nazwana „zarządzaniem przez elity” zakłada odnalezienie i zachęcenie najtęższych umysłów do przybycia do Singapuru w ciągu najbliższych lat. Kraj ten już teraz ściśle współpracuje z wieloma najlepszymi uniwersytetami na świecie. Oprócz tego zachętą dla zagranicznych studentów mogą być korzystne rozwiązania podatkowe i darmowa edukacja, jeśli zdecydują się oni pozostać w Singapurze co najmniej trzy lata. Władze kraju deklarują, że do 2015 roku ściągną 150 tysięcy najlepszych studentów z całego świata. Co więcej, założono już kilka zespołów poszukiwaczy szkolnych talentów, którzy przyglądają się krajom ościennym pod kątem zdolnych uczniów na poziomie szkół podstawowych i liceów. Celem jest zlokalizowanie wybitnie uzdolnionych i ściągnięcie ich do Singapuru.

Jednocześnie w odległej Brazylii firmy zauważyły, że emigracja utalentowanych obywateli do USA i Europy jest poważnym problemem i dziś organizują kampanię, aby ściągnąć ich z powrotem.

Jednak nawet w sytuacji, gdy utrzymanie uzdolnionych obywateli w kraju jest niemożliwe, wciąż da się wykorzystać fakt, że trafiają oni do różnych segmentów rynku pracy.

Przykładowo, Indie starają się teraz nawiązać bliskie kontakty z częścią rozsianej po całym świecie 25-milionowej armii obywateli tego kraju. Celem tych działań jest zdobycie wiedzy na temat tego, którzy z nich są wybitnie uzdolnieni i jak można wykorzystać ich kontakty, wiedzę i wpływy do uzyskania wzrostu w Indiach.

Wszyscy jesteśmy Kjaerami

Również mniejsze, zorientowane na przyszłość organizacje i przedsiębiorstwa intensywnie pracują nad rozwojem swojego współczynnika talentu. Wiedzą już, że bez szczególnych umiejętności przestaną się rozwijać. Zdaniem George’a Andersa to właśnie dlatego dziś w USA pracuje ponad 200 tysięcy rekruterów, zatrudnionych w najrozmaitszych firmach, od General Electric po małe firmy z branży celulozowej. Wielkie korporacje jak AT&T, Pfizer czy Deloitte mają już nawet specjalnych „dyrektorów do spraw talentu”. Cisco – gigant branży teleinformatycznej – otworzył właśnie w Indiach specjalne centrum, które w ciągu zaledwie pięciu lat ma sześciokrotnie zwiększyć nabór tamtejszych inżynierów.

Przykłady te udowadniają, że nikogo nie stać dziś na to, aby przegrać ogólnoświatową wojnę o ludzi uzdolnionych. Każda firma i każdy naród przypomina Simona Kjaera. Celem tej książki jest udzielenie wskazówek, jakie kroki mogą wykonać ludzie biznesu, sportu czy edukacji, aby poprawić swój współczynnik talentu.

Historia Simona Kjaera była impulsem, który dał początek mojej obsesji. Zapragnąłem odkryć jego sekret.

Zdecydowałem się rzucić pracę, a ostatnie pieniądze wydałem na sześć biletów lotniczych. W ciągu kolejnych siedmiu miesięcy odwiedzałem i trenowałem w sześciu „Kopalniach Talentów” – geograficznie wytyczonych miejscach, które, niczym sprawne fabryki, produkują mistrzów na pęczki.

Odwiedziłem:

- • Bekoji, wioskę w Etopii, w której wychowują się najlepsi biegacze średniodystansowi.
- • Koreę Południową, skąd pochodzi aż 35 procent czołowych golfistek świata.
- • Stolicę Jamajki, Kingston. Istniejący tam klub lekkoatletyczny znany jest ze świetnego szkolenia sprinterów.
- • Rosję, która przez wiele lat nie istniała na mapie kobiecego tenisa ziemnego, a dziś to właśnie stamtąd pochodzi 25 procent zawodniczek z czołowej czterdziestki rankingu pań.
- • Iten, wioskę w Kenii, z której wywodzą się najlepsi biegacze długodystansowi.
- • Brazylię, skąd pochodzi niezwykła liczba najlepszych piłkarzy świata.

W tej książce opowiem Wam o tych Kopalniach Talentów i niezwykłych ludziach, jakich tam spotkałem. Pozwólcie mi być Waszym przewodnikiem podczas tej wyprawy, która ma rozwiązać zagadkę niezwykłych osiągnięć.

Moja pogoń za odpowiedzią rozpoczęła się pewnego poranka na jednej z kenijskich dróg.Osiem Kopalni Talentów – o co chodzi?

Jest 5.30 rano. Stoję na skrzyżowaniu dwóch wydeptanych w czerwonej ziemi ścieżek. Wokół mnie jeszcze panuje głęboki półmrok. Umówiłem się tu na spotkanie z bardzo niezwykłą grupą osób. Po chwili na horyzoncie dostrzegam jakąś sylwetkę, widzę, jak zbliża się ku mnie długimi, swobodnymi susami. Około dziesięciu metrów przede mną postać znacznie zwalnia. Christopher Cheboiboch, czwarty najszybszy biegacz w historii nowojorskiego maratonu, odbywa właśnie swój pierwszy trening biegowy tego dnia.

Mówię mu, że jestem tu, aby odkryć sekret kenijskich biegaczy, i że czekam na grupę, do której pozwolono mi dziś dołączyć. Rzucił mi podejrzliwe spojrzenie i powiedział: „Przyjeżdżają tu ludzie z całego świata, przekonani, że uda im się rozpracować naszą tajemnicę, człapiąc po tutejszych górach z pulsometrami na rękach i nocując w czterogwiazdkowych hotelach. Szukają zupełnie nie tam, gdzie trzeba”.

Pytam więc: „Gdzie wobec tego leży sekret?”.

Przez kilka sekund wydawało się, że moje słowa zawisły w powietrzu. Między nami zapanowała zupełna cisza. Christopher po chwili wskazał wzrokiem na czerwoną ziemię pod stopami i powiedział: „To jedyna droga do zrozumienia naszego sekretu. Bądź Kenijczykiem i żyj jak Kenijczyk”. Jeszcze przez chwilę wpatrywał się we mnie, po czym odwrócił się bez słowa i zanurzył w tej samej ciemności, z której przed chwilą się wyłonił.

Pozostawiony samemu sobie na trasie położonej 2800 metrów nad poziomem morza, ze wszystkich sił próbuję sobie wyobrazić, co to właściwie znaczy być Kenijczykiem. Zaczynam ćwiczyć, żeby pozostać rozgrzanym na hulającym wietrze. Mimo że wciąż czuję w kościach trudy długiego lotu, cieszę się, że wreszcie jestem na miejscu.

Wkrótce słyszę, jak po tej spalonej słońcem ziemi zbliżają się do mnie biegacze. 12 Kenijczyków pędzi tak szybko, że oprócz oszalałego tupotu ich stóp słychać jedynie walkę wiatru z ich dresami.

Gdy niemal mnie mijają, dołączam do grupy. Po chwili biegu czuję, że moje serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Nie jestem w stanie nadążyć nawet za najwolniejszymi!

Rasmus Ankersen podczas treningu z Kenijczykami

Wszyscy ci biegacze urodzili się i wychowali w rejonie kenijskiej prowincji Wielkiego Rowu i są członkami plemienia Kalenjin. Stanowi ono około 10 procent 30-milionowej populacji tego kraju. Na tych paskudnych szlakach rodzi się wielu najlepszych długodystansowych biegaczy świata. Wyrasta tu wielu mistrzów, którzy opuszczają ten region niczym fabrykę – jako skończone produkty gotowe do pokonania konkurencji.

Wielu ludzi na świecie zdaje sobie sprawę, że Kenijczycy od lat okupują najwyższe pozycje w biegach długodystansowych, ale niewielu ma świadomość, że aż 70 procent złotych medalistów na międzynarodowych imprezach pochodzi z plemienia Kalenjin. Od 1968 tylko jeden Kenijczyk spoza tej grupy zdobył złoto na olimpiadzie w biegu z przeszkodami.

To właśnie te niezwykłe statystyki spowodowały, że zdecydowałem się za wszelką cenę utrzymać tempo biegaczy z Iten.

Poranne słońce dosięgnęło naszej grupki, gdy wbiegaliśmy na górę. Szło mi jak po grudzie – serce biło jak szalone, oddychałem z trudem, język wywaliłem na wierzch.

Jestem tu po to, aby znaleźć odpowiedź na jedno pytanie: jak to możliwe, że jedno plemię może zgarnąć tyle złotych medali i przez lata ustanawiać rekordy w biegach długodystansowych?

Jeśli przyjrzymy się temu przypadkowi bliżej, okaże się, że tajemnica plemienia Kalenjin wcale nie jest niezwykła. Rezultaty zawodników osiągane w pozostałych pięciu Kopalniach również będą się nam wydawały niewiarygodne.

Jak to bowiem możliwe, że trenujący na trawiastej bieżni sprinterzy w Kingston, stolicy Jamajki, wywalczyli dziewięć medali (w tym pięć złotych) na igrzyskach olimpijskich w Pekinie w 2008 roku?

Dlaczego aż 35 spośród 100 najlepszych golfistek świata pochodzi z Korei Południowej – kraju, którego klimat wybitnie nie sprzyja uprawianiu tego sportu, a możliwość gry na polach kosztuje fortunę?

Jakim cudem aż czterech złotych medalistów w biegach średniodystansowych pochodzi z etiopskiej wioski położonej na zupełnym odludziu?

W jaki sposób Rosja w ciągu kilku lat z tenisowego przeciętniaka stała się krajem, który ma dziesięć kobiet w czołowej czterdziestce rankingu?

Dlaczego aż ośmiokrotnie od 1993 roku nagroda dla najlepszego piłkarza sezonu wędrowała do Brazylijczyka? I dlaczego w 2010 roku aż 67 reprezentantów tego kraju wystąpiło w elitarnej Lidze Mistrzów, mimo że nie uczestniczył w niej żaden klub z Kraju Kawy? Jednocześnie w tych rozgrywkach wystąpiło tylko 25 Brytyjczyków i 26 Niemców.

Jak więc widać, tajemnice wspaniałych wyników można mnożyć – plemię Kalenjin w żadnym wypadku nie jest wyjątkiem. Ich osiągnięcia każą wątpić w nasze dotychczasowe wyobrażenia dotyczące treningu najlepszych sportowców. Są zagadką, której rozwiązania szukamy od pokoleń. Czym jest talent? Dlaczego niektórzy ludzie odnoszą mnóstwo sukcesów, a inni wiecznie przegrywają? Czy możemy rozwikłać tajemnicę tych rewelacyjnych dokonań? Jeśli bowiem zdołalibyśmy odpowiedzieć na te pytania, owe metody mogłyby znaleźć zastosowanie w wielu sferach życia – w biznesie, szkolnictwie czy życiu prywatnym na całym świecie.

Naukowcy, dziennikarze i trenerzy cały czas starają się dotrzeć do sedna tej tajemnicy. Problem tkwi jednak w tym, że wszyscy opisują „Kopalnie Talentów”, gdy tymczasem wcale w nich nie byli, i dlatego ich wnioski są uproszczone, choć im wydają się słuszne.

Co gorsza, wielu trenerów, poszukiwaczy talentów czy sportowców stara się dotrzeć na szczyt, wykorzystując te niepełne obserwacje. Jeśli naprawdę chcemy zrozumieć, dlaczego Kopalnie talentów rodzą tylu mistrzów, nie wystarczy przyglądać im się z daleka. Właśnie dlatego postanowiłem wyruszyć w świat, aby samodzielnie znaleźć odpowiedzi na swoje pytania.

Jadłem, uczyłem się, trenowałem i żyłem z ludźmi w tych miejscach, z których pochodzą medaliści olimpijscy.

Przez siedem miesięcy odwiedziłem sześć Kopalni, aby samemu poznać życie w fawelach (brazylijskich dzielnicach biedy), gdzie każdy chłopiec marzy wyłącznie o tym, aby zostać najlepszym piłkarzem świata. Chciałem też zrozumieć, jak ważne jest bieganie dla Kenijczyków z prowincji Wielkiego Rowu. Dowiedzieć się, ile pracy w wyszkolenie sprintera klasy światowej wkładają Jamajczycy. Wreszcie zaobserwować, jak rosyjscy i południowokoreańscy rodzice zmuszają swoje dzieci do wylewania siódmych potów na treningach, w nadziei, że pewnego dnia zostaną profesjonalnymi tenisistami czy golfistami.

W tej książce prezentuję przepis na stworzenie własnej Kopalni Talentów.

Być może zadaliście już sobie pytanie, w jaki sposób te historie można wykorzystać poza sportem. Przeczytajcie poniższą listę. Czyż nie jest prawdą, że najlepsi w swoich zawodach:

- • radzą sobie z pracą pod presją
- • mają świadomość, że wyniki rządzą światem,
- • znajdują się pod presją rywalizacji z ambitnymi rywalami z całego świata,
- • są świadomi, że tegoroczny rekord za rok będzie zaledwie punktem wyjścia,
- • wciąż się rozwijają, inwestują w siebie, aby pozostać na szczycie,
- • wiedzą, że obronią ich tylko dobre rezultaty,
- • muszą był zapaleńcami, bo w przeciwnym razie osiąganie celów stanie się bardzo trudne.

Sądzę, że tym wymogom muszą sprostać zarówno sportowcy, jak i ludzie zatrudnieni w zupełnie innych, bardzo różnorodnych branżach. W rzeczywistości Kopalnie Talentów dotyczą nie tylko golfa, biegania czy futbolu. Idea ta sprawdza się w przypadku mechanizmów, które rządzą światem, i musimy zrozumieć, że niezależnie od naszego zawodu uwalnianie potencjału może się odbywać na rozmaite sposoby.

W debacie na temat rozwijania talentu pojawia się mnóstwo nieporozumień, truizmów, wyidealizowanych pojęć, przypuszczeń czy przestarzałej wiedzy. Celem tej książki jest zaoferowanie świeżego, bardzo praktycznego podejścia do tematu. Swoje wnioski zawarłem w ośmiu „zasadach Kopalni Talentów”. Każdy z wymienionych czynników jest kolejnym etapem kształtowania wielkich mistrzów.

➊ Sekret nie istnieje

➋ Pozory mylą

➌ Zacznij wcześnie albo giń

➍ Wszyscy jesteśmy mięczakami

➎ Sukces leży w głowie

➏ Ojcowie Chrzestni

➐ Dobrzy rodzice wymagają

➑ Kto (naprawdę) tego chce?

Wróćmy jeszcze do tego poranka w Iten.

Szybkie tempo biegu w wysokich górach, gdzie powietrze jest rzadsze, sprawiło, że niemal się udusiłem. Mając na względzie nowego kompana w grupie, Kenijczycy i tak zwolnili, ale nawet to na niewiele się zdało. Po 35 minutach miałem dość. Stałem zgięty wpół, plułem na pobocze, czując w ustach krew, gdy tymczasem 12 biegaczy bez trudu mknęło przed siebie i właśnie znikało za horyzontem.

Przypomniałem sobie słowa Christophera Cheboibocha: „To jedyna droga do zrozumienia naszego sekretu. Bądź Kenijczykiem i żyj jak Kenijczyk”. Teraz wiedziałem już, co miał na myśli.1.

Sekret nie istnieje

Gdybym tylko mógł, raz na zawsze zakończyłbym dyskusję o naturalnym talencie czarnych lekkoatletów. Nie mówię, że geny są nieistotne, ale nie ma dowodów na to, że określone rasy ludzi mają biologiczną przewagę w danych biegach.

doktor Yannis Pitsiladis, Uniwersytet w Glasgow

Przysadzisty człowiek czeka na mnie, stojąc na czerwonym żwirze. Mimo bezlitosnego, południowego słońca i temperatury przekraczającej 30 stopni ma na sobie czarny wełniany sweter. Jego rumiane policzki i zielona bejsbolówka w żaden sposób nie pasują do wizerunku najbardziej utytułowanego trenera lekkoatletyki na świecie. Z Colmem O’Connellem spotykam się w legendarnej szkole średniej St Patrick’s w kenijskim Iten. To tutaj 35 lat temu rozpoczęła się jego historia. Zanim tu trafił, był zwykłym irlandzkim studentem, któremu największą radość – jak sam mówi – sprawiało obsikiwanie pubu Skeffington w Galway.

Absolutnie nic nie wskazywało wtedy na to, że odegra on kluczową rolę w rozwoju najlepszych średnio- i długodystansowych biegaczy świata.

Kiedy Colm wyruszył do Kenii w 1976 roku, aby zostać nauczycielem w położonej na wysokości 2800 metrów opuszczonej szkole z internatem, nie miał zielonego pojęcia o bieganiu. Nigdy nie trenował lekkoatletyki.

Colm O’Connell w rozmowie z Augustin’em Kiprono Choge

„Byłem zwykłym nauczycielem geografii”, mówi, wzruszając ramionami, gdy rozmawiamy w cieniu na dziedzińcu St Patrick’s School.

Colm O’Connell w Kenii poznał rzeczywistość zupełnie odmienną od tej znanej mu z Irlandii – brak prądu, telefonów, asfaltowych dróg, a nawet bieżącej wody. Zupełnym przypadkiem, nie mając jakichkolwiek kwalifikacji, zaczął pracę jako asystent trenera w szkolnej sekcji lekkoatletycznej. „W Irlandii czy Anglii nigdy nie dano by mi takiej szansy”, przyznaje dziś z uśmiechem.

Szkoła średnia St Patrick’s już wtedy mogła się poszczycić bogatymi tradycjami sportowymi. Szczególnie znane były wyczyny tamtejszych siatkarek, które zasłynęły serią 15 kolejnych lat bez przegranego meczu. Doprowadzenie sekcji lekkoatletycznej do formy zajęło wprawdzie kilka lat, ale gdy już to się udało, zawodnicy byli naprawdę szybcy. Na krajowych zawodach lekkoatletycznych w 1985 roku zespół prowadzony przez O’Connella wygrał 19 z 21 konkurencji. Kompletu zwycięstw zabrakło zapewne dlatego, że podopieczni irlandzkiego szkoleniowca nie brali udziału w pozostałych dwóch startach.

„Zawodu trenera uczyłem się metodą prób i błędów – mówi Colm. – Pracując w szkole z internatem, miałem chłopców do dyspozycji przez 24 godziny na dobę. Właśnie to pozwoliło mi się dowiedzieć, czego im trzeba, aby biegali szybko”.

(...)
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: