Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kręci mnie Mads Mikkelsen - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
26 września 2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Kręci mnie Mads Mikkelsen - ebook

 

Alba ma dziewiętnaście lat, pracuje w księgarni w małym norweskim miasteczku. Zauroczona czterdziestokilkuletnim klientem z Kopenhagi, nadaje mu imię Mads Mikkelsen i zaczyna snuć fantazje na jego temat. Specjalnie dla niego ubiera się i perfumuje, w nadziei, że mężczyzna zwróci na nią uwagę. Z czasem fantazje Alby mieszają się z rzeczywistością. Które życie jest bardziej prawdziwe? Kręci mnie Mads Mikkelsen to świetnie przyjęty przez krytykę i czytelników debiut młodej norweskiej pisarki. Robertsen jest wnikliwą obserwatorką. W swojej odważnej i pełnej humoru powieści zawarła naładowane emocjami spostrzeżenia i pragnienia kobiety stojącej na progu dorosłości.

 

Straciłam głowę dla Madsa Mikkelsena. Trafił mnie prosto w serce. Pulchny Kupidynek o anielskich skrzydłach unosi się tuż nade mną, dostrzegam go lewym okiem. Mads rozbił mnie na kawałeczki, na smutne skorupki. Zielona butelka spadła na asfalt, tłukąc się na tysiące odłamków. Odłamki szkła przebijają bębenki uszu.

Kiedy próbuję wstać, niemal tracę przytomność, więc przez chwilę leżę na podłodze. Pokój jest pełen gwiazd, a ja kładę głowę na jednej z poduszek do medytacji, porozrzucanych po podłodze. Słyszę, jak Billie Holiday śpiewa Easy Living, zakładam różowe okulary w kształcie serc, które znajduję na nocnym stoliku. Plakaty z Betty Page i Marilyn Monroe pędzą ku mnie, wraz ze wszystkimi widokówkami, którymi pokryłam ściany pokoju. Striptizerki z lat pięćdziesiątych, prostytutki Degasa i reprodukcje impresjonistów tworzą razem świetny kolaż. Josephine Baker tańczy kankana i bawi się w chowanego z rąbkiem spódnicy i tym swoim krągłym tyłeczkiem.

(fragment)

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7747-460-0
Rozmiar pliku: 2,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Część 1

Rozwalił mnie Mads Mikkelsen¹. Zostałam zdmuchnięta przez huragan, trafiona w samo serce. Mały, tłuściutki amor unosi się na swoich anielskich skrzydłach, widzę go kątem lewego oka. Mads rozbija mnie na kawałki, tysiąc samotnych, potłuczonych szklanych odłamków. Zielona butelka ląduje ciężko na asfalcie i roztrzaskuje się na milion okruchów. Dźwięk tłuczonego szkła zgrzyta o błonę bębenkową. Małe, nierówne kawałki odpryskują od siebie, zanim spadną na ziemię, tak jak drobne, chude ciało niemal odbija się od łóżka, jeśli materac jest zbyt twardy.

Podniesienie się do pionu sprawia, że kręci mi się w głowie, więc kładę się na chwilę na podłodze. Pokój jest pełen gwiazd, a ja kładę się na jednej z poduszek do tantry, które walają się na ziemi. Słyszę, jak Billie Holiday śpiewa Easy Living i biorę z nocnego stolika różowe okulary w kształcie serc. Plakaty Betty Page i Marilyn Monroe zlewają się z widokówkami, którymi wykleiłam ściany. Dziewczyny pin-up z lat pięćdziesiątych tworzą niezły kolaż z dziwkami Degasa i innymi impresjonistycznymi motywami. Josephine Baker tańczy kankana, bawiąc się w „a kuku” rąbkiem spódnicy i swoją krągłą dupą.

Na piętrze duszno jest od świec zapachowych, ale ja lubię ich aromat. Znajduję odpowiednie miejsce dla dwóch stert filmów DVD stojących obok szafy. Pierwsze z wierzchu to Basen i Przekleństwa niewinności. Za każdym razem, gdy otwieram drzwi szafy, żeby znaleźć coś do ubrania, stos filmów grozi zawaleniem. Poza tym dobrze byłoby wstawić do zmywarki puste kieliszki, które stoją na regale z książkami. Ale w tej chwili jestem zbyt leniwa na porządki. Chwytam brzeg moskitiery, która wisi nad moim królewskich rozmiarów łożem i podciągam się, mocno trzymając się materiału.

Idąc do łazienki, kopię mikołajową czapkę i przypominam sobie, że w mieście mam się spotkać z Katją na otwarciu kiermaszu świątecznego. Jest pierwsza niedziela adwentu, ale nie mam siły wyjść z domu. Wystarczy, że zjem pierniczki i napiję się gløggu² z mamą i Beatriz, kiedy wrócą do domu w swoich mikołajowych przebraniach.

Jedyne, czym mogę się teraz zajmować, jest myślenie o Madsie.

Twoje włosy są niemal całkiem białe. Zauważam to, kiedy stoisz w kolejce do kasy, by zapłacić za gazetę. Zmieniają barwę, kiedy pada na nie światło, jakbyś był jakimś odwrotnym kameleonem. Rzucasz okiem na książkowy kalendarz adwentowy, umieszczony na stojaku przy wejściu; każdego dnia przed świętami polecamy inną książkę. Dzisiaj jest to Uczta Nigelli. Księgarnia zawalona jest stołami i półkami; w okresie przedświątecznym trudno jest się tu poruszać w tłumie ludzi. Tam, gdzie zostało jeszcze trochę miejsca, wstawiono świąteczne dekoracje i stojaki z kartkami bożonarodzeniowymi – gęste powietrze wisi między nimi bez ruchu. Wydania kieszonkowe ułożone są alfabetycznie na regałach wzdłuż ścian, po lewej stronie, patrząc od kasy; powieści są wszędzie. Nowości wystawione są na białym stojaku obok książkowego kalendarza, a czasopisma i magazyny znajdują się przy wejściu, razem z gazetami. Właśnie tędy wchodzisz.

Myślę sobie, że uśmiechnę się do ciebie, żebyś mógł mi powiedzieć „cześć”. Myślę, że będziemy razem.

– Dziesięć koron – mówię, a ty otwierasz usta, jakbyś chciał coś powiedzieć, ale słowa nagle więzną ci w gardle. Uśmiecham się, zaciskając usta i czekam na zapłatę. Twoje włosy układają się w naturalnie krzywy przedziałek, z wicherkami na skórze głowy, spiralami, które masz od dzieciństwa. Zarost na policzkach jest przystrzyżony i zgolony tak, że tworzy krótkie baczki przy każdym uchu, w miejscu, gdzie kończą się wydatne kości policzkowe. Masz głębokie i mroczne spojrzenie, ale gdy podchodzisz bliżej, widzę, że twoje oczy są zielone. Od grzbietu nosa ku szczęce biegną ostre, wyżłobione linie kończące się w dołeczkach od uśmiechu. Na górnej wardze, w jednej osi z grzbietem nosa, masz niewielki dołek. Maleńkie zagłębienie, ukryte pod zarostem.

– Tak, muszę być na czasie, jeśli chodzi o plotki – mówisz żartem. – Wiedzieć, co słychać u celebrytów.

Mówisz z miękkim akcentem Duńczyka z Kopenhagi. Wkładasz mi do ręki dziesięć koron, twoje wąskie palce dotykają mnie leciutko. Masz silne dłonie i krótko obcięte, zaokrąglone paznokcie. Skóra na rękach jest złotawa, jakbyś przebywał niedawno na słońcu. Patrzysz na mnie nieco dłużej niż jest to konieczne i odchodzisz, gdy pozwalam, by twoje dziesięć koron wpadło do szuflady kasy.

– Do widzenia – mówisz, a ja zatrzaskuję kasę, popychając ją lekko biodrem.

Mam ochotę się rozpłakać, kiedy stoję za kasą; szuflada automatycznie otwiera się i zamyka, a ja układam banknoty i monety we właściwych przegródkach. Cała energia ulatnia się z moich nóg, znika z ciała, tak jak sny wyślizgują się nam po przebudzeniu. Jestem całkowicie wyczerpana. Tak zmęczona, że aż boli. Muszę wytrzymać, bo jeśli zrobię sobie przerwę, całkiem się zatrzymam.

Krawędzie moich myśli robią się cudowne i miękkie, kiedy wpadam w ten miękki, senny tryb.

Chcę ci się podobać, kiedy mam na sobie samonośne pończochy. Z tobą chcę być frywolna, mój kopenhażaninie. Robi mi się ciepło w środku, kiedy widzę cię w drzwiach księgarni. Bierzesz gazetę ze stojaka i wchodzisz do środka. Kiedy zbliżasz się do lady, czerwienię się tak mocno, że udaję, że cię jeszcze nie zauważyłam. Udaję, że jestem bardzo zajęta czymś innym, na przykład innym klientem, ale jednocześnie bardzo się boję, że obsłuży cię któryś z pozostałych ekspedientów. A ja chcę obsłużyć cię sama. Chcę cię widzieć, rozmawiać z tobą, może dotknąć twojej ręki. Musnąć opuszki twoich palców, gdy podasz mi dziesięć albo piętnaście koron za „VG”, w zależności od tego, jaki jest dzień tygodnia.

Mads jest wysoki i szczupły. Ma ciało długodystansowca. Długie, wąskie, wytrzymałe mięśnie. Wchodzi do księgarni, mając na sobie jedynie biały T-shirt, a ja przyglądam się jego złotawej skórze na rękach i jasnym włosom, rozjaśnionym przez słońce i niemal niewidocznym, tak jak jego brwi. Przez spodnie widzę zarys napiętych mięśni ud. Twardych, elastycznych mięśni. Jego ciało i ruchy są w naturalny sposób sprężyste; lawiruje między regałami i zestresowanymi klientami. Ma duże buty.

Mężczyzna, który stoi przed tobą w kolejce, nie może się zebrać do odejścia. Zadaje coraz to nowe pytania dotyczące cholernej książki o szkodnikach, a tymczasem Trude skończyła już pakować Przepiórki w płatkach róży, które zastąpiły Ucztę Nigelli w książkowym kalendarzu adwentowym. To jej, a nie mnie podajesz pieniądze za gazetę. Mimo to spoglądasz na mnie, uśmiechasz się z tym swoim grymasem i mówisz „cześć” w tej samej chwili, w której ja mówię „cześć”.

Nad lewą powieką koło skroni masz małą bliznę. Twoja twarz naznaczona jest wielością zdarzeń, które odcisnęły na tobie swoje piętno. Ciężkie powieki, wszystko to, co się pod nimi skrywa, wszystkie wspomnienia i myśli. Bruzdy na czole. To wszystko, czego chcę zostać częścią, czego częścią chcę być, o czym chcę się dowiedzieć.

– Miłego dnia – mówisz, kiedy odchodzisz. – Do zobaczenia jutro.

Jest coś miękkiego w twojej raczej twardej twarzy, jakbyś był w stanie zaryzykować wszystko. Być może chcesz wszystko stracić, połamać, kochać i postawić w zakładzie. Ale to coś jest dobrze schowane. Wyglądasz na bardzo pewnego siebie w swojej kurtce, w swoim rytmie, w tym, jak kupujesz „VG” i jak gestykulujesz dłońmi.

Chcę dla ciebie zaśpiewać, chcę cię kochać.

Lubię, kiedy masz na sobie znoszone spodnie i biały, sprany T-shirt. Jesteś wtedy taki delikatny i dobry. Chcę się na ciebie rzucić i położyć głowę na twojej piersi tak, bym mogła słyszeć, że żyjesz, słyszeć twoje pulsujące tętno, krew pompowaną przez twoje naczynia krwionośne.

Chcę tak po prostu leżeć i słuchać życia w tobie, wiedzieć, że cię mam.

Kiedy jesteś w spodniach od garnituru i koszuli, chcę złapać cię za końce kołnierzyka kciukiem i palcem wskazującym i trzymać cię mocno, żebyś nie mógł się odwrócić. Wtedy mnie pocałujesz, pachnąc jak mężczyzna; twoje włosy są puszyste. Lekkie, rozczochrane włosy, niemal elektryczne. Będziesz napięty i uroczy, a ja przewrócę cię na łóżko i będę cię kochać. Będę kochać całego ciebie całą sobą. Będę kochać każdą cząstkę ciebie, będę się dokopywać do każdej cząstki ciebie. Każdej cząstki.

Ale najpierw mnie pocałujesz. Będziemy tak stali, a ty obejmiesz mnie ubrany w swoją elegancką koszulę i spodnie od garnituru. Ja mogę być naga albo może będę mieć na sobie samonośne pończochy. Przyciśniesz mnie do siebie tak mocno, że między nami nie będzie nawet najmniejszej wolnej przestrzeni. Między naszymi ciałami nie będzie miejsca na żadną myśl czy ideę. Będą przylepione do siebie jak lukier do pączka, jak naklejki do papieru, jak magnesy do lodówki. Będziesz mnie obejmował tak mocno, że wyciśniesz powietrze z moich płuc, ze swoich płuc; na chwilę zatrzyma się nam krążenie, zastygniemy jak kamienie, jak zakochane pomniki. Zastygniemy w pocałunku.

Obejmę cię, skrzyżuję ręce na twoich plecach, poczuję jak zatrzymuje się twoja krew, jak kości łamią się pod ciężarem mojego ciała, przyciskającego cię do materaca. Chcę jedynie być blisko ciebie, tak blisko ciebie, ty we mnie. Ty i ja, tak blisko siebie, jak to tylko możliwe.

Z samego rana idę do pracy. Twarz mam ściągniętą z zimna i ze zmęczenia, oblodzony asfalt sprawia, że ślizgają mi się nogi. Schodzę w dół drogą prowadzącą do miasta, z odtwarzaczem mp3 w kieszeni, kabelkiem od słuchawek schowanym pod moim czarnym płaszczem i Bo Kaspers w uszach. Hon är så söt när hon sover³. Zatrzymuję się mniej więcej w połowie wzgórza, by zerknąć na witrynę kwiaciarni, gdzie mają kalendarz adwentowy z gwiazd betlejemskich. Na szybie naklejono kratkę z czerwonej taśmy klejącej i ustawiono kwiaty na półkach, zupełnie jak w Świętach Amalie.

Mads Mikkelsen wchodzi do sklepu. Widzę, jak zbliża się do lady, z „VG” w ręce, ubrany w tę swoją wielką kurtkę. Jest mniej więcej wpół do drugiej. Czekałam na niego od dwunastej. Myślę o Madsie Mikkelsenie od chwili, kiedy budzę się rano, kiedy jem śniadanie i kiedy jestem zupełnie skołowana ze zmęczenia. Widzę go przed sobą, kiedy biorę prysznic i gdy odzyskuję świadomość. Kiedy zmieniam pościel przed wyjściem do pracy, kiedy się ubieram, wybieram kolczyki, które miałam na sobie wcześniej w tym tygodniu. Kiedy nakładam błyszczyk na wargi i kiedy czuję, jak mój wibrator wsuwa się i wysuwa z mojej pochwy podczas ostatnich minut przed wyjściem z domu. Widzę go przed sobą nie jak w jakiejś erotycznej fantazji, tylko takim, jakim jest. Próbuję przyspieszyć krążenie orgazmem. Nie używałam wibratora już od wielu dni. Nie miałam ochoty. Chcę tylko Madsa, a nie zasilanego bateriami erzacu z różowej gumy.

Kiedy Mads wchodzi do księgarni, stoję koło półki z wydaniami kieszonkowymi. Widzę, że idzie do kasy, i czuję, że patrzy na mnie w taki sposób, że nie śmiem się odwrócić. Stawiam Ziemię kłamstw pod R jak Ragde, zaś małe, żółte wydanie Oblubienicy morza pod I. Teraz stoi między Heddą Gabler a Gdy się zbudzimy spośród zmarłych. Lubię dramaty psychologiczne. Uwspółcześnione wydania są takie małe i śliczne, liliowe, żółte i niebieskie. Na okładce widać Ibsena wspierającego się na swojej lasce, wygląda surowo w czarnym płaszczu.

Mads idzie do kasy i płaci za gazetę, a ja odwracam się, by sprawdzić, czy jest tam ktoś, by go obsłużyć. Mads zauważa, że na niego patrzę, kiedy wychodzi. Dostrzegam błysk w jego oczach, chyba że tylko sobie go wyobraziłam. Podnoszę dłoń i kiwam mu opieszale, a on kiwa głową.

– Dobrze, że robisz porządek – mówi i spieszy na zewnątrz.

Siedzimy z Katją naprzeciwko siebie, każda z wielkim deserem banana split. Katja zażyczyła sobie tylko lody truskawkowe, ale ja lubię mieć trzy różne. Trzy kulki lodów, każda o innym smaku. Truskawka, wanilia i czekolada z zygzakiem sosu czekoladowego na bananie. Katja pije colę, a przede mną stoi szklanka lemoniady.

Komórka Katji nie ma ani chwili spokoju; właśnie teraz Katja pokazuje mi SMS-a, prosząc o pomoc w jego interpretacji. Wyciągam szyję i łapię w usta różową, zagiętą słomkę włożoną do szklanki. Zaciskam czerwone wargi na jej koniuszku i wsysam bąbelki dwutlenku węgla. Opróżniam szklankę za jednym pociągnięciem, biała piana na powierzchni napoju znika na dnie. Katja patrzy na mnie z rezygnacją i czyta na głos odebraną wiadomość.

– „Dzięki za wczoraj, było miło. Niedługo znów się zobaczymy”. Tylko tyle napisał. Jak myślisz, co to znaczy? Myślisz, że naprawdę chce się znów spotkać? Albo tylko tak mówi, żeby być miłym? Co ty byś mu odpowiedziała, Alba?

– Mm, właśnie zrobiło mi się zimno w brzuchu – próbuję uśmiechnąć się do niej pocieszająco, ale widzę, że Katja koniecznie chce dogłębnie przeanalizować tego SMS-a. Wygląda na groźną, zdecydowaną i pełną oczekiwań, więc nie ma mowy o wygłupach.

– Naprawdę uważam, że on chce się z tobą jeszcze spotkać. Jakby nie chciał, to by tego nie napisał – próbuję przybrać przekonywający wyraz twarzy i mówię poważnym głosem. – Poza tym mógł w ogóle do ciebie nie napisać. To chyba coś znaczy, że mu się chciało, nie? – mieszam słomką w pustej szklance i spoglądam na Katję, czekając na odpowiedź.

Nagle Katja robi zmartwioną minę. Między brwiami robi się jej trójkątna zmarszczka, więc przypominam jej, co powiedziała Samantha z Seksu w wielkim mieście: żeby jak najdłużej zachować gładką skórę, nie można się marszczyć.

– Właśnie w tym tkwi problem, Alba. Ja napisałam do niego pierwsza – mówi zrozpaczona Katja. – Przeczytałam w moim horoskopie, że powinnam zapomnieć o nieśmiałości, zacząć flirtować, być bardziej odważna. W tym tygodniu Mars oddziałuje na mój znak zodiaku, więc powinnam kierować się sercem a nie rozumem. Tylko że to nie działa; nie pojmuję tego. – Katja patrzy na mnie pytająco.

Postanawiam powiedzieć jej coś, co podniosłoby ją na duchu. Ta sytuacja wymaga niewielkiej, miłej przesady.

– Ale to jasne, że on chce się z tobą spotkać. Przecież widziałam, jak na ciebie patrzył przez cały wczorajszy wieczór. Kalle cię naprawdę lubi.

Katja patrzy na mnie z wdzięcznością, a ja myślę, że teraz zacznie mówić o tym wszystkim, co ma ochotę robić z Kallem, zamiast o tym, jak bardzo się boi, że go nie zdobędzie.

– Mm, no tak. Ale to mogło mieć coś wspólnego z moim nieco zbyt dużym dekoltem. – Katja śmieje się przez chwilę, po czym przybiera współczujący wyraz twarzy. – Alba, ale co z Markusem? Co o nim teraz myślisz?

– Mm... – dochodzę do wniosku, że nie mam ochoty rozmawiać teraz o Markusie. – No tak, Markus jest fajny, jasne. Tylko że ma dziewczynę.

– Wiem – mówi dalej Katja. Mówi ze słomką w ustach, niewyraźnie. – Chodzi mi o to, czy wszystko w porządku? Dałaś radę już to zostawić za sobą? Wiesz, byłaś w nim taka zakochana. No i w pewien sposób odtrącona.

Katja grzebie łyżką w bitej śmietanie, a ja najchętniej zmieniłabym temat.

– Tak – mówię. – Już mi przeszło. Markus jest przystojny, ale tylko tyle. Znajdę sobie kogoś innego do zakochania.

Katja spogląda na mnie pocieszająco i zastanawia się przez chwilę, zanim się odezwie.

– Na pewno spotkasz wielu facetów, kiedy pojedziesz do Wiednia. To już niedługo, nie? Miesiąc czy coś koło tego, prawda?

Kiwam głową, czując jak lody waniliowe roztapiają mi się na języku, mieszając się ze smakiem banana. Wyobrażam sobie Madsa jedzącego lody. Myślę, że lubi lody bakaliowe. Ciepły sos czekoladowy z orzechami, spływający po lodach tak, że trzeba je szybko zjeść, zanim się rozpuszczą. Chcę pocałować Madsa z lodami w ustach. Całować go zimnymi wargami, z wanilią drażniącą kubki smakowe. Odnaleźć po omacku drogę do Madsa ze smakiem czekolady na języku.

Chce mi się płakać, kiedy wreszcie znów cię widzę po kilku dniach oczekiwania. Wydaje mi się, że minęło bardzo dużo czasu, od kiedy byłeś u mnie ostatni raz, mamy już dziewiąty grudnia. To do mnie przychodzisz, nie do księgarni. Widzę to w twoich oczach, w twoim spojrzeniu. Tak jakbyś czekał na coś więcej, coś więcej poza tym, co zwyczajne. Coś więcej poza tym, co dozwolone.

Czuję się dziś zmęczona w pracy. Zmęczona klientami, pieniędzmi i ogrzewaniem, które przykręcono tak, że temperatura spadła poniżej piętnastu stopni. Zmęczona zrzędzącymi emerytami, zniedołężniałymi starcami i pijakami. Mam dość tych wszystkich ludzi, którzy przychodzą do księgarni z powodu cholernej loterii czy z powodu świąt. Mam dość wszystkich męczących mamusiek z ich specyficznymi wymaganiami, które ujawniają tylko, jak bardzo te kobiety są seksualnie sfrustrowane, albo nawet i to nie. Zapewne Freud nie miał racji we wszystkim, więc nie mogę wszystkiego tłumaczyć seksualną frustracją. Ale jakoś tak się utarło, że to w porządku być tak zdeterminowaną, zrzędzącą jędzą, wybierając się do sklepu w sobotnie przedpołudnie – kiedy wszyscy inni też tam są. Te paniusie sprawiają, że boli mnie głowa.

I wtedy ty wchodzisz do księgarni, tworząc cudowny kontrast. Niczym blask słońca po letniej ulewie; jak dotyk miękkiego futra na skórze, kiedy z zimna mam gęsią skórkę. Wślizgujesz się do środka niczym mój kot Casanova ocierający się o moje nagie łydki, kiedy w letni poranek idę boso do skrzynki na listy. Jesteś taki odprężony. Taki cudowny ze swoimi białymi włosami. Być może twoje włosy są siwe, niemal szare albo nudne, mysie. Ale masz coś w sobie, choć nie umiem wskazać, co konkretnie – coś w twoim wyglądzie, sposobie ubierania czy czymś takim. To twój urok, twoje spojrzenie, twój duński głos. Twój wiek, twój uśmiech i twój miły sposób bycia. To dlatego, że witasz się ze mną tak, jakby między nami było coś, dla czego warto powiedzieć „cześć”, mimo że to nie mi podajesz pieniądze za gazetę. Wydatne kości policzkowe, baczki zwężające się ostro ku szczęce; widzę, że się dziś nie ogoliłeś. Mięśnie klatki piersiowej rysujące się pod miękką tkaniną T-shirtu pod kurtką. Myślę sobie, że chciałabym powiedzieć „kocham cię”. Chcę dla ciebie płakać, kochać cię, odwiedzić cię. Chcę, żebyś wszystko dla mnie rzucił. Twoją żonę i twoje dzieci, jeśli masz żonę i dzieci. Tak, coś między nami jest, jestem tego pewna. I myślę sobie, że niedługo święta, a w święta powinno się wyrażać uczucia i miłość.

Chcę ciebie. Kiedy wchodzisz do księgarni, czerwienię się – tylko dla ciebie. Wydobywasz ze mnie wszystkie silne, dobre i słodko-gorzkie emocje. Jesteś niczym różowy mentos, cukierek lukrecjowy, jak czerwone i czarne żelki w kształcie pacyfki na ladzie sklepu ze słodyczami. Myślę o tobie, kiedy zajadam duże, czerwone bezy i lepkie żelki. Piję miłosny napój w nadziei, że receptura zadziała. Warzę magiczny eliksir, którym cię zaczaruję.

Chcę cię całować, obejmować, być obejmowaną przez ciebie. Pić z tobą herbatę, siedząc na brzegu łóżka, kiedy leżysz koło mnie. Chcę być naga przy tobie, dotykać cię całego, znać cię. Chcę, żebyś i ty mnie poznał, wiedział, kiedy jestem zmęczona i nie mam siły rozmawiać. Chcę, żebyśmy umieli być ze sobą bez rozmowy, bez uczucia zażenowania.

Chcę móc wkładać swoją szczoteczkę do zębów do tego samego kubka, co ty. Chcę z tobą tańczyć, tańczyć dla ciebie, tańczyć na tobie.

Chcę się z tobą bawić, wypompować cię, wypompować siebie i ponownie napełnić. Ty i ja.

Chcę się budzić z tobą po tym, jak z tobą zasnęłam, po tym, jak uprawiałam z tobą seks. Zasypiać rozkosznie wyczerpana po ostrym pieprzeniu z tobą, żebyśmy nie musieli po wszystkim wstawać, rozdzielać się. Żebyśmy zastygli w tej pozycji, w jakiej byliśmy, kiedy skończyliśmy się kochać i nie mieliśmy już siły na więcej.

Chcę cię mieć w sobie, czuć twój cudowny członek w środku, tylko czuć cię w sobie bez ruchu. Chcę, żebyśmy leżeli w łóżku, każde pod swoją kołdrą, i wiedzieli, że jesteśmy we dwoje.

W oknie mojej sypialni wisi duże, świecące czerwone serce. Moje płonące serce świeci dla ciebie przez cały grudzień.

Leżę na sofie przed telewizorem. Przewiesiłam kolana przez boczne oparcie, łydki sterczą w powietrzu tuż nad stojącym obok stolikiem. Mama trochę się denerwuje, że moje nogi znajdują się tak niebezpiecznie blisko jej filiżanki z gorącą kawą, ale mogę zachować swoją wygodną pozycję, o ile będę uważać na obrus od Gudrun Sjödén.

– Alba, mein Liebling⁴, uważaj na moją kawę. – Mama jest bezlitosna.

– Jasne – odpowiadam. – Bei mir bist du schön⁵.

Beatriz śpi już słodko w swoim łóżku, a mama czeka na To właśnie miłość, które ma lecieć na NRK1. Moja komórka leży w szczelinie między poduszkami sofy, żebym poczuła wibracje, jeśli ktoś zadzwoni. Mama zajada twarde karmelki, przy każdym bojąc się, że wypadnie jej plomba.

– Albachen⁶ – mówi, a ja słyszę w jej głosie, że zaraz powie coś poważnego, coś, do czego będę musiała się ustosunkować. – Na początku stycznia wyjeżdżasz do Wiednia. Du fährst gleich nach Wien⁷ – mama mówi powoli, jakby dobierała słowa na chybił trafił, stopniowo, w miarę jak zdanie nabiera kształtu. Mówi łamanym niemieckim, ale chodzi jej o to, że muszę trochę poćwiczyć, zanim wyjadę.

Na moim brzuchu spoczywa kubek z gløggiem, na pufie obok sofy stoi puszka z kupnymi pierniczkami w kształcie serca. Puszka znajduje się akurat w takiej odległości, że kiedy podnoszę rękę, dłoń trafia prosto do środka. Wysiłek przy minimalnych stratach energii. Rodzynki gromadzą się na dnie kubka, zaś migdały kręcą się w kółko na powierzchni gorącego wina. Siekam migdały na desce do krojenia ostrym, ciężkim nożem do mięsa. Używam też tłuczka – tylko po to, żeby na blacie kuchennym coś się działo. Tak jak Sharon Stone kruszyła lód ostrym szpikulcem w Nagim instynkcie. Nie jestem szczególnie zachwycona rodzynkami, ale stanowią część koncepcji.

– Das stimmt⁸ – odpowiadam. – O czym myślisz?

Ciepło kubka przedziera się przez sweter. Obserwuję parę, która zbiera się pośrodku, po czym unosi się do góry dymiącą spiralą. Miesza się z zapachem kadzidła, który wiruje w salonie, rozprzestrzeniając się na pozostałe pokoje.

Mama powoli ssie karmelka; patrzy na mnie i kontynuuje odpytywanie.

– Das stimmt. Ale wiesz już, co będziesz robić, kiedy już dojedziesz na miejsce? Jak dojedziesz z lotniska, co spakujesz, co musisz kupić przed rozpoczęciem semestru? Wiesz, czy stancje są umeblowane?

Uśmiecham się z odrobiną ironii i uspokajam się, że mama dba o praktyczne sprawy; w ten sposób nie muszę się stresować planowaniem.

– Na pewno jest tam jakiś autobus czy pociąg, który jedzie do centrum – odpowiadam, a mama rzuca mi sceptyczne spojrzenie. – A w pokojach studenckich zawsze jest przynajmniej łóżko i szafki, potem zorientuję się, co jeszcze jest mi potrzebne. Nie mogę przecież decydować o wszystkim z góry. Das geht nicht⁹.

Rozmowa o Wiedniu sprawia, że denerwuję się, myśląc o Madsie. Robi mi się niedobrze, kiedy pomyślę, że być może nic się między nami nie wydarzy przed moim wyjazdem i że to, co ma się ewentualnie stać, musi stać się tak szybko. Jestem pełna obaw. Tracę ochotę na pierniczki.

Mama wciąż siedzi z tym zatroskanym maminym grymasem, ale planowanie podróży zostaje odłożone na jakiś czas.

– Alles in Ordnung¹⁰ – kończę uspokajająco.

Mama ogrzewa dłonie o filiżankę z kawą i mówi, że napali w kominku, żeby zrobiło się przytulnie. Zapala małe świeczki w adwentowym świeczniku i na kominku, a potem robi z zapałkami rundkę po egipskich latarenkach, których płomyki rozświetlają okna naszego salonu. Szyby w latarenkach świecą na różowo, zielono i czerwono, a mama klęka przed kominkiem, w którym ułożyła już drewno i pogniecione gazety.

Poduszki sofy wibrują; sięgam po komórkę, by przeczytać SMS-a od Katji. Pisze, że Kalle zapytał ją, czy nie zechciałaby pójść z nim na jakiś koncert; zamiast odpowiedzieć, naciskam na czerwoną słuchawkę. Pytam mamę, czy chce herbaty, i wychodząc do kuchni odkładam telefon.

– Mutti, möchtest du eine Tasse Tee¹¹?

Idę do pracy, czując rozkoszny ból w cipce po ostrym seksie z tobą wczoraj wieczorem i dziś rano. Chodnik pokryty jest cienką, śliską warstwą lodu. Zimne grudniowe powietrze próbuje przedrzeć się przez moją kurtkę, ale mi jest ciepło. Kiedy w pracy idę do toalety, odkrywam w majtkach wilgotną plamę, niczym wspomnienie o tobie. Uśmiecham się i wyłączam się z czasoprzestrzeni – jak zawsze, kiedy nie mam nic do roboty. Moje ciało jest takie lekkie. Cudownie jest wiedzieć, jak głęboko we mnie wchodzisz, tak cudownie móc sobie wyobrażać ten punkt, który musi znajdować się gdzieś w okolicy kości ogonowej. Czuję, że moja pochwa jest nieco obolała. Odrętwiała. To cudowny ból. Czuję się czysta. Uwielbiam mieć cię w sobie po tym, jak wzięłam już poranny prysznic. Po tym, jak się ubrałam, naciągnęłam samonośne pończochy i ułożyłam je wokół ud, założyłam biustonosz, umyłam zęby i zrobiłam całą resztę. I ponownie się rozbieram. Tylko to, co konieczne. Uda nagie do brzegu pończoch, naga pupa, naga w kroku. Naga nad pępkiem, bo sweter podjechał mi aż pod biust. Biustonosz wciąż mam na sobie. Przesuwasz dłońmi po mojej skórze od piersi do pępka. Zagłębiasz palce w mój brzuch i biodra. Bierzesz mnie ostro, bo wiesz, że tak właśnie lubię. Rozdzielasz moje pośladki niczym dwie cząstki mandarynki. Unoszę biodra i tyłek, żeby ułożyć plecy wygodnie na kołdrze. Zginam nogi, kolana skierowane są ku górze, a uda tworzą odwróconą literę V z łydkami. Rozwalam się na łóżku. Ty masz na sobie jedynie ręcznik przewiązany wokół bioder, dopiero co wyszedłeś spod prysznica. Uwielbiasz samonośne pończochy, jak jakiś fetyszysta. Całujesz mnie w krocze ustami pachnącymi pastą do zębów. Przyciskasz mentolowy język do mojej łechtaczki, aż zaczynam się wić. Dostaję dreszczy, czuję zimne, wdzierające się przez szpary okienne powietrze kąsające moją nagą, ciepłą skórę. Razem z gorącem, które paruje przez pory w skórze, zimne powietrze tworzy chaos molekuł. Czuję zarazem ciepło i zimno, nerwowe ciepło ze środka i stabilne zimno kierujące się ku mnie, zimno, o którym wiem, że zwycięży, jak tylko skończymy, gdy wyjdę z domu na spotkanie dnia. Aż do wieczora, kiedy znów będziemy razem. Całujesz mnie i liżesz, mając ksylitol na zębach. Sprawiasz, że przechodzą mnie ciarki, że bezwiednie drgają mi biodra, że mam skurcze w brzuchu. I wtedy rozwiązuje się węzeł przytrzymujący twój ręcznik niczym togę czy kilt. Jak przystało na prawdziwego Szkota, nie masz nic pod spodem; jak przystało na prawdziwego mężczyznę, masz już erekcję. Chwytam twojego twardego penisa, lekko go naciskam i delikatnie łaskoczę cię po mosznie swoimi długimi, czerwonymi paznokciami. Widzę, że niewiele ci już trzeba. Jesteś gotowy, proszę, żebyś we mnie wszedł.

– Chodź, chcę cię mieć w sobie, chcę poczuć w sobie twojego kutasa, jak wsuwa się i wysuwa z mojej cipki, chcę czuć go w sobie. Pieprz mnie mocno – chcę, żeby trochę bolało. Czuć ból, czuć jak poszerzasz mnie za każdym pchnięciem.

Kiedy nudzę się w pracy, napinam mięśnie Kegla w ramach treningu. To wskazówka, którą otrzymałam od Samanthy z Seksu w wielkim mieście. Robię to ze względu na siebie, choć wiem, że ty przykładasz do tego dużą wagę.

Przyciskasz mnie do łóżka ramionami wciśniętymi w poduszkę leżącą za moją głową. Na klatce piersiowej masz niewielkie krople potu, na tej pionowej linii pomiędzy mięśniami. Opierasz się na jednej ręce, twój biceps się napina, a żyły rysują obłe linie na wewnętrznej stronie ramienia. Podnosisz moje łydki w górę i układasz je na swoich barkach. Wchodzisz we mnie głębiej.

Teraz, w zimowej, lodowatej Norwegii, jest mi ciepło tylko wtedy, kiedy jestem z tobą. Teraz jest mi ciepło z twojego powodu.

Kiedy przychodzę rano do księgarni, Mai stoi już za ladą. Na głowie ma czerwoną, spiczastą czapkę z białym obramowaniem; na mój widok wybucha śmiechem.

– Większej kurtki to już chyba nie mogłaś znaleźć, Alba! Prawie cię nie poznałam!

Mai pije do mojej wielkiej, białej pikowanej kurtki. Sięga mi do kolan, a przy kołnierzu ma duży jak u Eskimosa kaptur, który naciągam na głowę.

– Kupiłam ją na pchlim targu kilka lat temu – odpowiadam. – Prawda, że fajna?

– Muszę przyznać, że wygląda nieźle. Ale na dworze nie szaleje chyba burza śnieżna.

Idę na zaplecze się rozebrać. Biorę piernika z puszki stojącej na stole i pytam Mai, czy chce kawy. Stwierdzam, że jestem nieco rozleniwiona.

Mai tryska energią i już się zastanawia, co zrobić, żeby wypełnić sobie czas. Jest dziesięć po dziewiątej, klienci prawdopodobnie nie pojawią się wcześniej niż koło jedenastej. Stali klienci przychodzą o stałej porze, jedną z najwcześniejszych jest Sølvi. Przychodzi, kołysząc się na boki, żeby kupić „Finansavisen” i „Aftenposten”, na smyczy towarzyszy jej Laban. Laban merda ogonem i ciężko dyszy z otwartym pyskiem. Księgarnia to pierwszy punkt na porannej liście Sølvi. Potem sadowi się w kawiarni za rogiem, żeby wypić kawę i przeczytać gazety. Często ją tam spotykam, kiedy idę kupić sobie coś do picia.

Stali klienci to zazwyczaj emeryci mający dużo wolnego czasu albo ludzie pracujący w centrum. Mads jest wyjątkiem.

Obchodzę stoliki, by poprawić ułożenie książek. Układam je tak, żeby było widać tytuły. Nie wygląda to najgorzej. Przed wejściem do sklepu stoją reklamy loterii i stojaki z widokówkami, natomiast mały stolik na kółkach, z książkami po okazyjnych cenach stoi obok książkowego kalendarza adwentowego. Książką dnia jest dziś Madonna z Doliny Śpiewu¹². To ja ją wybrałam.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: