Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Krew Helsinek - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Kwiecień 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Krew Helsinek - ebook

Inspektor Kari Vaara już nie dowodzi tajną policyjną specgrupą do walki z przestępczością zorganizowaną, która wprowadzała w Helsinkach swoje porządki. Popełniali przestępstwa, żeby walczyć z przestępstwami. Byli nietykalni. Przywłaszczyli sobie dziesięć milionów euro, wplątali się w świat polityki…
Teraz Vaara już nie może pracować. Żona, przerażona jego brutalnością, odeszła. Zamknął się w domu, bojąc się własnej niekontrolowanej agresji. Ale ktoś zaczyna na niego polować. Ktoś, kto wie o nim wszystko…
Trop prowadzi wysoko, a rozgrywka staje się śmiertelnie niebezpieczna. Tym bardziej, że Vaara nie zamierza rezygnować z metod, jakie stosowała jego specgrupa.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-5927-7
Rozmiar pliku: 2,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Jedenasty lipca. Gorąca letnia niedziela. Jedyne, czego chcę, to cholerne spokój i cisza. Teraz mój dom jest oblężony. Mam w nim niemowlaka, zarówno pod opieką, jak i pod ochroną. Muszę także zrobić ostatnią rzecz, na jaką mam ochotę: zadzwonić do Słodziutkiego i Mila, swoich kolegów z pracy, podwładnych, a może wspólników – określenie ich roli w moim życiu zależy od punktu widzenia – i poprosić o pomoc.

Jestem poszatkowany kulami. Pociski, które trafiły w kolano i szczękę – tam, gdzie dostałem już wcześniej – zrobiły ze mnie wrak człowieka. Tylko dzięki zastrzykom z kortyzonu i środkom przeciwbólowym jestem w stanie poruszać się o lasce, mówić i jeść, nie krzycząc przy tym z bólu. Wciąż jeszcze dochodzę do siebie po operacji usunięcia guza mózgu, której poddałem się sześć miesięcy temu. Operacja się udała, ale ma poważny skutek uboczny, uczyniła mnie zimnym i wypranym z emocji.

Uczucia wolno powracają w miarę zapełniania się nową tkanką pustej przestrzeni po guzie, lecz odczuwam tylko miłość do żony i dziecka, a od czasu do czasu również sympatię do jednej czy dwóch innych osób. Mój normalny stan to zdenerwowanie. Moja żona Kate cierpi za sprawą zespołu stresu pourazowego. Uciekła z domu, nie umiejąc poradzić sobie z własnymi emocjami, i zostawiła mnie.

Wszystkie te problemy, z których każdy mógłby w najlepszym wypadku wytrącić z równowagi, zaburzają mój osąd spraw i wpływają na moje zachowanie. Zresztą mój osąd spraw i moje zachowanie już były zaburzone. Mam tak niezachwianą pewność, że wszystko skończy się źle, że to już raczej oczekiwanie niż przeczucie. Odnoszę wrażenie, że wszędzie dokoła mnożą się wróżby i omeny katastrof; są tuż poza zasięgiem wzroku, ale ilekroć się do nich odwracam, żeby stawić im czoło, natychmiast znikają jak widma.Rozdział 1

Czerwiec dobiegł końca. Rzadko wychodzę na dwór, może dlatego, że poruszam się z tak wielkim trudem, ale to był naprawdę zły dzień. Nieobecność Kate trwała już dwa tygodnie. Czułem przygnębienie i okropny ból, więc pomyślałem, że odrobina słońca i świeżego powietrza dobrze mi zrobią, pomogą znaleźć jakąś perspektywę. Spece od chorób psychicznych zalecają, by dla poprawy nastroju po prostu się przejść. Tępe chuje.

Nie strzygłem się od kilku miesięcy, poszedłem więc do fryzjera za rogiem, który obciął mnie krótko, po wojskowemu, tak jak strzygę się już od ponad trzydziestu lat. Odsłoniło to dziesięciocentymetrową bliznę biegnącą od lewej części głowy do linii włosów nad okiem. Paskudna rana postrzałowa na twarzy nie była już obandażowana, ale jeszcze się nie zagoiła. Przyglądając się swojemu odbiciu we fryzjerskim lustrze, uznałem, że brakuje mi jeszcze tylko długiego skórzanego płaszcza, żebym wyglądał jak gestapowiec z filmów klasy B.

Potem przeszedłem się jeszcze kawałek do Hilpeä Hauki, mojego ulubionego baru. Uznałem, że to może być niezła terapia. Bar jest przytulnym i spokojnym miejscem, nawet nie gra tam muzyka. Specjalność lokalu stanowią importowane piwa, prawie codziennie pojawiają się też znajome twarze. Wokół mnie toczyło się sporo rozmów, ale nie musiałem się wcale odzywać. Ci, którzy nie mają nastroju do pogawędek, mogą popijać piwo, wertując codzienne gazety lub po prostu sobie siedząc.

Znają mnie prawie wszyscy stali bywalcy albo przynajmniej o mnie wiedzą i nie wypytują o moje rany, dlatego czuję się tam swobodnie. Siadam w „psim kąciku”, wydzielonym kwadracie obok baru w kształcie litery L, gdzie można przebywać razem ze swoim zwierzakiem. Pod bocznym stolikiem, bliższym drzwi, stoi miska z wodą. Obsługa zawsze ma pod ręką jakieś psie przysmaki. Zamówiłem piwo i kossu – tak potocznie nazywa się koskenkorvę, fińską wódkę – i usiadłem na stołku przy barze.

Wszedł jakiś młody pijany facet. Zachowywał się głośno, wyraźnie starając się zwrócić na siebie uwagę. Barman, pół Fin, pół Brytyjczyk imieniem Mike, odmówił mu obsługi. Facet nazwał go vittu pää – skurwielem. Mike to potężne chłopisko, potrafi sobie radzić w takich sytuacjach, ale i tak się wtrąciłem.

– Stul ryj – powiedziałem. – Albo podejdę i cię zajebię.

Ten dupek stał cztery kroki ode mnie. Zmierzył mnie wzrokiem i roześmiał się.

– Słuchaj, kaleko, jedyne, w czym możesz mnie zajebać, to konkurs na pokrakę.

Poczułem, że gotuję się ze złości. Mike pochylił się nad barem, spojrzał na mnie i pokręcił głową. A ja sięgnąłem dłonią w dół po swoją zapasową spluwę, colta kaliber czterdzieści pięć o trzycalowej lufie schowanego w kaburze na kostce. Nawet nie wiem, kiedy zacząłem to robić.

– Zły dzień? – zapytał Mike.

Oprzytomniałem i obciągnąłem nogawkę dżinsów, schowawszy czterdziestkę piątkę.

– Tak myślę.

– To może wrócisz, jak poczujesz się lepiej. – To nie było pytanie, on mnie stąd wyrzucał. – Następnym razem postawię ci piwo.

Mówił ze szczerą troską, więc nie mogłem się na niego złościć. Zresztą miał rację.

Wstałem, żeby wyjść.

Tamten dupek nawet nie raczył na mnie spojrzeć, tylko rzucił:

– Nara, Frankensteinie.

Ruszyłem w stronę drzwi, ale po chwili odwróciłem się, zamachnąłem trzymaną oburącz laską jak pałką i tylną częścią złotej gałki w kształcie lwiej głowy trafiłem gościa prosto w nerkę. Dupek padł jak kamień, krzycząc wniebogłosy. Ukłoniłem się gościom z „psiego kącika”, życząc im miłego wieczoru, i pokuśtykałem do domu.

Uznawszy, że w obecnym stanie emocjonalnym jestem niebezpieczny i nie powinienem przebywać w towarzystwie innych ludzi, postanowiłem narzucić sobie izolację. Nie potrwała długo.Rozdział 2

Szósta po południu. Pizza już dostarczona, czeka, aż wzmoże się głód. Kontrola. Środki uspokajające, przeciwbólowe i rozkurczowe już wchłonięte, czyli mogę wziąć się do jedzenia. Kontrola. Pół szklanki kossu na stołku obok fotela, żeby zwiększyć moc lekarstw. Na podłodze obok mnie butelka. Kontrola.

Tylko idiota zwraca uwagę na te ostrzeżenia na lekarstwach, że nie powinno się ich łączyć z alkoholem. Każdy głupi wie, że środki na uspokojenie i przeciwbólowe lepiej działają z gorzałą. Moje lekarstwa nie są zbyt mocne, tylko tabletki z trzydziestoma miligramami kodeiny i odrobiną tylenolu, maksymalnie osiem dziennie. Wystrzegam się silniejszych prochów, bo to gwarancja uzależnienia i detoksu, ostatnich rzeczy, jakie chciałbym dodać do listy swoich problemów.

Środki rozkurczowe uzależniają, ale muszę je brać, żeby rozluźnić sobie szczękę na tyle, by móc jeść i mówić. Lekarze kazali mi równoważyć funkcjonalność z niefunkcjonalnością.

Na tym etapie życia byłem już specjalistą od radzenia sobie z bólem. Oszołomienie i ulga wywoływane alkoholem wystarczały mi, żebym jakoś dawał sobie radę. Wszedłem na strony internetowe producentów moich lekarstw i ustaliłem, ile mogę zażywać ich dziennie w połączeniu z alkoholem, nie niszcząc sobie przy tym organów wewnętrznych. To, że zalecenia lekarzy zawsze trzeba sprawdzać, odkryłem, gdy kiedyś poszedłem ze zwykłą grypą do terveyskeskus, publicznej przychodni nazywanej też arvauskeskus, centrum zgadywanek. Gdybym wtedy zażył zapisane środki według zaleceń konowała, do którego trafiłem, potrzebowałbym przeszczepu wątroby.

Katt, mój kot, był nakarmiony, napojony i miał wyczyszczoną kuwetę, na wypadek gdybym zemdlał. Kontrola. Byłem gotów na kolejny naćpany wieczór introspekcji. Z jakiegoś powodu miałem ochotę najpierw przespacerować się po swoim luksusowym więzieniu.

W naszym mieszkaniu na trzecim piętrze za salonem obok kuchni jest jadalnia z dębowym stołem na dziesięć osób, żebyśmy mogli urządzać kolacje dla przyjaciół. Wyposażenie kuchni wykonano z matowej nierdzewnej stali. Lodówka i płyta indukcyjna to prawdziwe dzieła sztuki. Nie są wprawdzie najlepsze, jakie można kupić, ale niewiele im brakuje. W łazience, trochę ciasnej, lecz i tak większej niż w typowym helsińskim mieszkaniu, jest elektryczna sauna (choć tak jak większość mieszkańców miasta używamy jej głównie do suszenia ubrań, a nie żeby pocić się w gorącej parze). Mamy też dwie sypialnie. Jedną wspólną, moją i Kate, z ogromnym łóżkiem – tak wygodnym, że czasem nie chce mi się z niego wstać – i drugą dla naszej córki Anu.

Równolegle do dębowego stołu stoi długa sofa odwrócona w stronę naszego centrum rozrywki. Na ścianie po lewej jest rząd okien, a prawą stronę salonu zapełniają sięgające sufitu regały, które zrobiłem własnoręcznie. Są aż przeładowane książkami i muzyką. Moja kolekcja CD to ponad pięćset płyt, a liczba winyli sięga prawie tysiąca. Mój ulubiony fotel, który stoi pod oknem na lewo od sofy, jest zwrócony w stronę czterdziestodwucalowego płaskiego telewizora i zestawu stereo. Okna salonu wychodzą na wschód, wpada przez nie potok porannego blasku, dopóki nie zgasi go budynek naprzeciwko. Promienie słońca padają na grube czerwone zasłony, przez co jaśnieją niczym witryna amsterdamskiego burdelu, a przedzierające się światło sprawia, że oblewam się potem.

Większość ludzi uwielbia lato. Trwa tak krótko, jest jak kwiat, który rozkwita, aby za chwilę umrzeć, mówią. Trzeba się cieszyć i bawić, dopóki można. Trzeba świętować, świętować, świętować! Jeśli nie masz ochoty jechać do letniego domku, zbierać jagód i grillować albo jeśli zostając w mieście, nie przesiadujesz na patio i nie chlejesz czternaście godzin dziennie, uważają cię za wariata. W czerwcu i w lipcu, kiedy ludzie biorą urlopy, wszystko w tym kraju jest pozamykane. Nic się nie dzieje. Pieprzyć lato. Gdybym był kwiatem, to zostałbym lilią. Otwiera się tylko nocą.

Kiedy wyprowadzaliśmy się z Kittilä, mojej rodzinnej miejscowości za kręgiem polarnym, wyrzuciliśmy wszystkie stare meble, co miało symbolizować nowy początek. Tamte meble zbierałem przez lata. Tutaj prawie wszystko błyszczy nowością, wybrane przeze mnie i Kate, żeby było nasze, a nie tylko moje.

Obchód mieszkania stanowił takie emocjonalne samobiczowanie, przypomnienie sobie po raz kolejny, że to dom dla rodziny, a nie dla samotnego mężczyzny porzuconego przez żonę.

Usiadłem w swoim ogromnym fotelu obitym błyszczącym aksamitem. W dużej mierze to właśnie w nim spędzałem życie. Zacisnąłem zęby, aby powstrzymać jęk spowodowany uderzeniem bólu, i położyłem chorą nogę na dopasowanym podnóżku z przodu. Drugi postrzał w to samo kolano to nic dobrego. Kulałem już po pierwszym, prawie dwadzieścia lat temu. Podobnie z twarzą. Drugi postrzał w tę samą szczękę – pierwszy był kilka lat temu – sprawił, że wciąż musiałem brać leki i popijać je kossu, bo bez tego ból nie dawał mi żyć. Nawet mówienie było trudne, a przełykanie zupy wręcz nie do zniesienia.

Trwał już drugi tydzień narzuconej samemu sobie izolacji. Jedyny wyjątek od niej stanowiło wychodzenie po podstawowe zakupy. Spróbowałem też towarzystwa innych ludzi. Poszedłem do brata na imprezę z okazji przesilenia letniego, ale wśród gości czułem się bardziej samotny, niż gdybym został w domu.

Zrezygnowałem z kul, gdyż nie pozwalały mi niczego nosić w rękach. Ale zrobiłem to także przez próżność, bo przecież wszystko, czego potrzebowałem, było w pobliżu. Chodzi o to, że gardzę wszelkimi objawami słabości. Miałem taki babciny wózek na zakupy na dwóch kołkach. Kuśtykałem więc z laską w lewej ręce, ciągnąc wózek prawą.

Sprawdziłem, czy mój colt kaliber czterdzieści pięć z tłumikiem leży wetknięty pod poduchy fotela, tak żeby wystawał spod nich tylko uchwyt. Postrzelono mnie już cztery razy, więc obiecałem sobie, że nigdy więcej nie będę chodził bez broni. Nauczyłem się dobrze strzelać, chociaż nigdy nie pasjonowałem się bronią palną. Tylko beztroski i wyjątkowo głupi gliniarz mógł tyle razy oberwać. Nie sądziłem, że kiedykolwiek stanę się mądrzejszy, dlatego musiałem się jakoś zabezpieczyć.

Od wielu dni nie zamieniłem słowa z żywą duszą, poza „dziękuję” do kasjera w sklepie. Moja żona od tygodni nie odpowiada na esemesy, wyjąwszy te związane z prawem do spotykania się z córką. Dwaj moi podwładni z naszego trzyosobowego zespołu do walki z przestępczością – ta nazwa jest eufemistyczną grą słów, bo jako policjanci makiawelicznie powołujemy się na zasadę o celu uświęcającym środki – po tym, jak zamknęliśmy ostatnią sprawę, dosłownie zalali mnie esemesami i telefonami.

Detektyw sierżant Milo Nieminen oraz Słodziutki, czyli Sulo Polvinen, oficjalnie tłumacz, a tak naprawę mój asystent i pracownik Krajowego Biura Śledczego, martwili się o mnie, bo zostałem sam w kiepskim stanie fizycznym, nie wspominając już o rozpaczy wynikłej z trudnej sytuacji osobistej.

Przez jakiś czas ich ignorowałem. W końcu wysłałem obu esemesy, pisząc, że nic mi nie jest, więc mają zostawić mnie w spokoju do czasu, aż skontaktuję się z nimi, kiedy będę na to gotowy. Milo to uszanował, miał własne problemy. Kula rozerwała mu prawy nadgarstek i uszkodziła nerw promieniowy, powodując niedowład dłoni. Mógł nią poruszać w ograniczonym zakresie, włączając palec wskazujący, pociągający za spust.

Kiedyś nazywał swoją prawą rękę strzelecką dłonią i uważał się za rewolwerowca. Wyobrażał sobie, że jest fińskim Wyattem Earpem. Adrien Moreau, którego Kate rozwaliła z obrzyna, odstrzelił mu jeszcze ucho. Wprawdzie zdołano je przyszyć, ale Milo nie wygląda teraz zupełnie dobrze i ma z tym problem, więc jak sądzę, trudno mu spoglądać w lustro, nie wspominając już o szoku, jakim inni odruchowo reagują na widok okaleczenia, nieważne jakiego. Dobrze to znam.

Słodziutki wyszedł bez szwanku. Jest urodzonym mordercą i to dopiero on wywalił w naszego przestępcę dwa magazynki pocisków kaliber czterdzieści pięć o wydrążonych czubkach, podczas gdy ani ja, ani Milo nie zdołaliśmy nawet nikogo zranić, nie wspominając już o tym, aby bronić się po tym, jak sami zostaliśmy ranni.

Słodziutki jest bogaty za sprawą pieniędzy, które ukradliśmy – tak jak ja oraz Milo – i absolutnie nie ma wyrzutów sumienia, za to serce tak wielkie jak swoje ciało, mierzące dwa metry i ważące sto trzydzieści kilogramów. Zignorował mojego esemesa i pojawił się pod drzwiami z trzema skrzynkami piwa, kartonem Koskenkorvy oraz głupkowatym uśmiechem na dziecięcej twarzy. Zatrudniłem go, bo parę razy mocno oberwał i było mi go szkoda, ale zadecydowały również jego niewinność oraz szczerość, umiejętność stosowania przemocy i to, że byłem wtedy pijany. Nigdy nie żałowałem tej decyzji.

Słodziutki pokładał wielką ufność w słowach: „Jeśli nie wyleczą cię alkohol, smoła i sauna, to już nie żyjesz”. Żaden z nas nie wiedział, o jaką smołę chodzi i co trzeba by z nią robić. Jakiś czas posiedzieliśmy razem, wypiliśmy parę kolejek, kilka piw, gadaliśmy o niczym. Potem obiecałem mu, że jak da mi trochę swobody, zadzwonię, jeśli będę czegoś potrzebował, a jeżeli nie będę niczego potrzebował, również zadzwonię, kiedy będę już gotowy na jakieś towarzystwo. Zgodził się.

Gdy zatrzasnąłem za nim drzwi, uświadomiłem sobie, jak bardzo zazdroszczę Słodziutkiemu tego jego zadowolenia, prostoty, poczucia szczęścia. Wielu ludzi myli tę prostotę z głupotą, za sprawą gabarytów ciała i dziecięcej twarzy traktuje go jak Lenniego Smalla z Myszy i ludzi Steinbecka. Tak naprawdę jest bystry i uważny, poza tym płynnie porozumiewa się w pięciu językach. Pomimo naszej umowy oraz tego, że nie odpisywałem, trzy razy dziennie wysyłał mi esemesy, „tak tylko, żeby się upewnić”. Nie do końca wiedziałem, co do czego chciał się upewnić.

Słodziutki traktował mnie jak ojca. Kiedy go spotkałem, wydawał mi się zagubiony. Jego brata zabiło dwóch wykidajłów. Śmierć była przypadkowa, chociaż gdyby lepiej ocenili sytuację, do niczego by nie doszło. Ojciec Słodziutkiego namówił go do zamordowania tych ochroniarzy, chłopak próbował ich zadźgać nożem technicznym. Tylko ich pokaleczył, ale ojciec, ta bezwartościowa kupa ludzkich śmieci, dokończył robotę, gdy leżeli w szpitalu. Teraz odsiaduje długi wyrok za podwójne zabójstwo.

Prawdziwa natura Słodziutkiego to wojownik, urodzony zabójca. Jest moim przyjacielem, nie osądzam go. Ale zatrudniając go, postawiłem warunek, że postara się o wyższe wykształcenie, uniwersyteckie albo politechniczne, bo przecież nie można ciągle żyć tylko z nielegalnych i tajnych operacji.

Sam chciałem tylko jednego, odzyskania żony i dziecka oraz przywrócenia równowagi w naszym domu. Kate zamieszkała w hotelu Kämp, gdzie była dyrektorem naczelnym, chociaż obecnie przebywała na urlopie macierzyńskim. Moja ostatnia sprawa poszła źle i w druzgocący sposób wpłynęła na moją żonę. Doświadczyła grozy i nie mając innego wyboru, wzięła w niej udział, doznając poważnych szkód psychicznych, przez które teraz cierpiała. A wszystko wynikło z mojej winy, z rażących błędów w ocenie sytuacji.

Kate była emocjonalnie poturbowana i nie powinna przebywać sama. Bałem się, że może sobie coś zrobić. Albo że zabierze Anu i ucieknie do domu, do Stanów, może do Aspen, gdzie dorastała. Sporo czasu spędziłem na obmyślaniu różnych intryg mających ją skłonić do powrotu do domu. Wszystkie okazały się niewykonalne.

Szklankę miałem już prawie pustą. Zastanawiałem się, czy jeszcze nalać kossu, czy raczej coś zjeść. Otworzyłem i zamknąłem szczękę. Ból wciąż w niej tkwił. Więcej gorzały.

Brzdęk i nagły ból wystraszyły mnie tak, że mało się nie posrałem. Pokój zasypało stłuczone szkło. Połówka cegły rozbiła okno, przeleciała przez salon, walnęła w regał i wylądowała na podłodze. Mój fotel stoi właśnie przy oknie, więc tylko fartem nie zostałem trafiony żadnym dużym odłamkiem, ale mniejsze fragmenty szyby pokaleczyły mnie w kilkunastu miejscach. Kot lubi przesiadywać na szczycie fotela, obok mojej głowy. Gdyby tam został, to by zginął.

Dźwignąłem się z fotela, nie chcąc go zakrwawić, i pokuśtykałem o lasce do przedpokoju, gdzie włożyłem kapcie. Obawiałem się, że Katt porani sobie łapki, więc zamknąłem go w sypialni. Rozejrzałem się dookoła, oszołomiony. Potłuczone szkło wymagało skrupulatnego sprzątania, co wiązało się ze schylaniem i chodzeniem na czworakach, a w moim stanie takie ruchy były praktycznie niemożliwe. Nie ma mowy, żebym to wszystko sam pozbierał.

Podniosłem cegłę. Grubym czarnym markerem napisano na niej: „Możesz umrzeć na dziesięć milionów sposobów”. Aluzja do dziesięciu milionów euro, które Milo, Słodziutki i ja uwolniliśmy przy okazji sfabrykowanej afery szantażowej, obejmującej wszystkich, od psychopatycznego miliardera po ludzi z najwyższych sfer rządowych.

Postarałem się najlepiej, jak mogłem. Przyniosłem z kuchni kosz na śmieci, zdrową nogą zsunąłem duże odłamki w jeden stos i włożyłem je do kosza. Mogę poruszać kolanem tylko w ograniczonym zakresie, dlatego musiałem położyć się na boku, podeprzeć łokciem i zbierać szkło jedną ręką.

Potem wyjąłem odkurzacz i kilka razy przejechałem po podłodze. Specjalną końcówką przeznaczoną do takich rzeczy starannie wyczyściłem siedzenie fotela. Wreszcie uprzątnąłem niemal całe szkło i poczułem, że dzisiaj wieczorem zrobiłem już wszystko, co w mojej mocy. Kiedy kupiliśmy to mieszkanie, położyłem na podłogach parkiet. Teraz szkło wyryło w drewnie głębokie rysy. To wkurzyło mnie najbardziej.

Moje skaleczenia okazały się powierzchowne i przestały krwawić, ale przykryłem fotel starym kocem, na wypadek gdyby znowu miały się otworzyć. Wyczerpany, wziąłem sobie piwo, nalałem jeszcze szklankę kossu, usiadłem i zastanawiałem się nad tym wszystkim, zawężając krąg podejrzanych. Było ich zbyt wielu, żeby stawiać choćby jakieś hipotezy.

Sprzątanie bałaganu sprawiło, że połączenia leków i alkoholu dokonałem o złej porze. Zasnąłem w fotelu, nie zjadłszy pizzy.Rozdział 3

Kiedy relaksowałem się w fotelu, Katt wskakiwał mi na kolana, sadowił się wygodnie, a potem wpatrywał się we mnie. W ten sposób domagał się, żeby go głaskać albo przynajmniej trzymać mu dłoń na grzbiecie. Nie cierpiał, kiedy spałem. Wtedy nie mógł zwracać na siebie uwagi. Gdy już nie wytrzymywał nudy, budził mnie, wspinając się na szczyt fotela i robiąc sobie drapaczkę z mojej głowy i karku. Wyglądałem wtedy, jakby pogryzło mnie stado małych, wściekłych gryzoni. Tego ranka nie było inaczej.

Kiedy kot zorientował się, że już nie śpię, zadowolony przybrał swoją drugą ulubioną pozę. Siedząc na szczycie fotela, przesunął przednie łapy tak, że zwisały mi na ramiona, położył mi głowę na szyi i uciął sobie drzemkę. Parę razy miałem ochotę oduczyć go takiego drapania, robiąc to, czego najbardziej nie znosił, czyli opryskując wodą ze zraszacza, ale jakoś nie potrafiłem. To w końcu mój najlepszy przyjaciel. Zresztą jest za głupi i zbyt uparty, żeby się czegoś nauczyć.

Pozwoliłem Kattowi podrzemać jeszcze kilka minut i pokuśtykałem do kuchni, opierając się na lasce. Zaparzyłem sobie kawy, pokuśtykałem z powrotem, wyszedłem na balkon i sącząc gorący napój, wypaliłem kilka papierosów. Nie chciałem palić w środku, żeby nie zasmradzać sobie domu, a że miałem kłopot z wychodzeniem na zewnątrz, zazwyczaj od razu kopciłem jednego papierosa za drugim. Wróciłem, rozejrzałem się. W kątach i pod meblami leżały kłaczki kociej sierści oraz drobne odłamki szkła. Należałoby tam dokładnie posprzątać, ale ja nie dałem rady wetknąć odkurzacza pod meble ani w zakamarki obok listew przypodłogowych, gdzie gromadzi się kurz.

Musiałem zadzwonić w sprawie wymiany okna. Obiecałem też sobie, że zamówię kogoś do sprzątania i doprowadzę to miejsce do porządku.

Włączyłem radio. Zabrzmiał jeden z największych hitów tego lata, Trzeźwy dzień Petri Nygårda. Piosenka jest zachwytem nad zalaniem się w trupa. Zirytowany puściłem American Recordings Johnny’ego Casha.

Wziąłem poranne prochy. Walnęły w zaczynający się ból i rozluźniły mięśnie, a poruszanie szczęką zaczęło sprawiać mniej problemów. Potem wysączyłem napój proteinowy, bo starałem się już bardziej nie przybierać na wadze. Katt rozłożył się na moich kolanach, gdy przeglądałem codzienną gazetę. W zamku drzwi wejściowych przekręcił się klucz. Wyjąłem spod poduch fotela colta czterdziestkę piątkę.

Większość żon, które opuściły męża, o swoich odwiedzinach poinformowałaby go telefonicznie, a przed wejściem nacisnęła dzwonek do drzwi. Ale nie Kate. Ona wkroczyła bez ostrzeżenia i dlatego ujrzała wycelowany w siebie pistolet.

Schowałem colta z powrotem pod fotelowe poduchy.

– Zwariowałeś? – wykrztusiła drżącym głosem.

– Ostatnie wydarzenia sprawiły, że zrobiłem się ostrożny – wyjaśniłem.

Kate zabiła człowieka z konieczności. Uratowała nam wszystkim życie. Ale trauma zepchnęła ją w osłupienie dysocjacyjne.

Nigdy nie powinienem był pozwolić jej odejść, jak jednak miałem ją powtrzymać? Może należało zażądać od jej psychiatry, żeby wysłał ją na leczenie zamknięte? Opuszczenie domu wkrótce po załamaniu nerwowym stanowiłoby ku temu podstawę, ale szok związany z przyglądaniem się, jak znika za drzwiami, uczynił mnie kompletnie niezdolnym do działania. Potem przez jakiś czas była dziwnie nieobecna, niekomunikatywna, choć zarazem wydawała się całkiem stabilna. Często prosiłem ją, żeby wróciła. Nigdy nie odmówiła, twierdziła tylko, że jeszcze nie jest na to gotowa i potrzebuje czasu, aby wszystko przemyśleć w samotności. Musiałem przyznać, że brzmiało to rozsądnie.

Kiedy już zaczęła się osuwać, nie dostrzegłem, czym to naprawdę jest – skokiem głową do przodu prosto w zespół stresu posttraumatycznego. Ciągle do mnie wydzwaniała, często w środku nocy. Czasem krzyczała, że zrujnowałem jej życie. Czasem płakała i błagała o przebaczenie. W obu wypadkach mówiłem, że ją kocham, i prosiłem, żeby wróciła do domu. I tak właśnie robiła – co trzy, cztery dni – żebym mógł się spotkać z Anu. Podczas pierwszych dwóch wizyt głównie milczała, patrzyła tylko, jak bawię się z naszą córką. Za trzecim razem nie odezwała się nawet słowem. W końcu objęła mnie i długo płakała, zanim wyszła.

Czwarta wizyta okazała się jeszcze gorsza. Kiedy zna się kogoś naprawdę dobrze, to on nie musi niczego mówić ani nawet się poruszać. Jego oczy zdradzają wszystko. Spojrzenie Kate wyjawiło mi, że ma kłopoty. Poprzedniej nocy zadzwoniła do mnie o drugiej nad ranem. Milczała, gdy próbowałem skłonić ją do wyjaśnienia, czym się tak zdenerwowała. Wydawała się niezdolna do wypowiedzenia innych słów niż „Tak mi przykro”. Słuchałem jej łkania przez ponad godzinę, a potem się rozłączyła, nie mówiąc nawet „dobranoc”. To mnie naprawdę przeraziło. Próbowałem oddzwonić, ale miała wyłączony telefon. Kiedy pojawiła się nazajutrz, już odzyskała głos.

Anu leżała w swoim wózku. Kate zatrzymała go przede mną, obok postawiła wypchaną torbę ze swoimi rzeczami, a potem obeszła całe mieszkanie, jakby wizytowała miejsce przestępstwa. Na stoliku przy moim fotelu stało kossu i piwo, których nie dokończyłem wczoraj przed zaśnięciem. Traf chciał, że akurat leciała piosenka Delia’s Gone o zabójstwie kochanki. Alkohol i muzyka nie zrobiły na Kate dobrego wrażenia.

Skinęła głową w stronę piwa i szklanki z wódką.

– Pijesz już od rana – stwierdziła z udręką w głosie.

– Nie piję – zaprzeczyłem. – To zostało z wczorajszego wieczoru.

Oczywiście teraz pomyślała, że wczoraj upiłem się do nieprzytomności. Spojrzała na wybite okno. Zaniepokoiło mnie, że nie zauważyła tego od razu po wejściu. Najwyraźniej ma jakieś zaburzenia zdolności obserwacji.

– Co ty narobiłeś? – W głosie Kate udrękę zastąpiła troska. – Wybiłeś szybę po pijaku? Jesteś cały pokaleczony. Zrobiłeś sobie krzywdę?

– To przecież jasne, że nie wybiłem szyby, bo wtedy szkło leżałoby na chodniku, a nie na naszej podłodze – odparłem.

Wydawało się, że ta oczywista prawda do niej nie dociera. Spojrzała na mnie z niedowierzaniem, a potem nagle zmieniła temat, jak gdyby zapominając o oknie.

– Jesteś ojcem Anu i masz prawo się z nią spotykać. Teraz jest pora widzenia. Czy jesteś na to wystarczająco mobilny?

– Tak.

– Wyglądasz okropnie – zauważyła rzeczowo, tonem całkiem wypranym z emocji. I dodała, nie czekając na odpowiedź: – Nie jesteś w stanie tu mieszkać i to nie jest bezpieczne dla naszego dziecka.

– Ktoś wrzucił cegłę przez okno – wyjaśniłem. – Nie dałem rady porządnie posprzątać. Nie jestem wystarczająco mobilny.

Kate wyciągnęła odkurzacz i w ciągu piętnastu minut poradziła sobie znacznie lepiej niż ja zeszłego wieczora przez całą godzinę. Gdy podłoga była już idealnie czysta, schowała odkurzacz i usiadła przede mną na taborecie.

– W jakim teraz jesteś stanie? – spytała.

Nie rozumiałem, dlaczego o to pyta. Przecież mój stan i dotyczące go prognozy opisałem jej w trakcie poprzednich wizyt. Teraz wszystko powtórzyłem, chcąc ją uspokoić.

– Wyzdrowieję. Będę bardziej utykał i mam uszkodzone nerwy twarzy. Nie da się powiedzieć, czy te nerwy się wygoją, czy też będzie konieczna jeszcze jedna operacja, a jeśli tak, to czy mi pomoże. Obecnie moim głównym problemem jest to, że wszystko mnie boli. Czuję się, jakby było ze mną coraz gorzej, zamiast coraz lepiej. Ale to prawdopodobnie tylko moje subiektywne wrażenie. Po prostu ból mnie dobija.

– Przykro mi to słyszeć – odparła i zabrzmiało to szczerze. Tyle że nie było jej na tyle przykro, żeby wrócić do domu i pomóc mi, gdy najbardziej jej potrzebowałem. Ale w tym momencie nie martwiłem się o siebie. Przede wszystkim niepokoiłem się stanem psychicznym mojej żony.

– Widywałaś się ostatnio z Torstenem? – zapytałem.

Torsten Holmqvist to psychoterapeuta Kate. Jeden z najlepszych w tym fachu. Też kiedyś byłem jego pacjentem.

– To, co dzieje się między moim terapeutą a mną, to nie twój interes – odparła.

– Zgadza się – przyznałem. – Pytałem tylko, czy się z nim widywałaś.

– Tak, twoja popieprzona żona wariatka była grzeczną dziewczynką i chodziła na terapię. Zadowolony?

Teraz sarkazm. Skakała po całej gamie emocji tak szybko, że nie byłem w stanie za nią nadążyć. Mogłem wymyślić tysiąc powodów, ale chciałem dokładnie wiedzieć, co sprawiło, że jej stosunek do mnie stał się taki szorstki i dlaczego wydarzyło się to tak niespodziewanie.

– Czemu jesteś na mnie taka wściekła? Dlaczego nie wrócisz do domu?

Uśmiechnęła się i wolno potrząsnęła głową, jakbym był jakimś idiotą niepotrafiącym zrozumieć prostej sprawy.

– Jesteś detektywem, dlaczego sam do tego nie dojdziesz?

Zignorowałem tę uwagę.

– Pamiętasz wyspę i wydarzenia, które doprowadziły do tego, że jesteś chora?

– Nie chcę o tym rozmawiać.

Wątpiłem, żeby pamiętała; w najlepszym razie jej wspomnienia były fragmentaryczne, inaczej nie pytałaby, dlaczego siedzę z pistoletem w ręku. Nie naciskałem jednak.

– Czy mówiłam ci kiedyś, że nie cierpię fińskich okien? – zapytała. – Po jaką cholerę okna są zawieszone z boku i otwierają się tylko pod kątem czterdziestu pięciu stopni?

– Tak się robi w miejscach, gdzie całe życie kręci się wokół zimy i trzeba mieć potrójne szyby.

– A tego dużego okna – mówiła dalej – które otwiera się szeroko, nie można zostawić otwartego, bo jest tak nisko nad podłogą, że ktoś mógłby przez nie wypaść.

– Ponieważ zbiera wszelkie możliwe światło, którego w ciągu roku jest tutaj mało, i gdybyś otworzyła je na oścież, nie mogłabyś go umyć.

– Masz odpowiedź na wszystko.

– Nie na wszystko, tylko w kwestii paru spraw praktycznych.

– Okna powinno się otwierać do góry i szeroko, żeby można było dobrze przewietrzyć cały cholerny dom.

– Porozmawiam o tym z komisją budowlaną.

Wydawało się, że mnie nie słucha.

– Mam parę spraw do załatwienia – oznajmiła. – Czy dasz radę zaopiekować się Anu przez kilka godzin?

Do mojego głosu wcześniej wkradł się sarkazm. Teraz zastąpiłem go czułością.

– Tak, kochanie. Dam radę.

Odwołanie się do ciepłych uczuć zbiło ją z tropu, nie wiedziała, co ma powiedzieć. Czasem miałem wrażenie, że Kate chce, abym wpadł w złość, tak jakby moja wściekłość pomagała jej uzasadnić własną. Ja jednak nie byłem wściekły, tylko zaniepokojony i smutny. Milczała dłuższą chwilę, a kiedy wreszcie się odezwała, jej głos brzmiał przyjaźnie, może nawet z odrobiną czułości.

– Proszę, sprowadź tutaj kogoś, żeby ci posprzątał.

– Dzisiaj po kogoś zadzwonię i każę dokładnie posprzątać, tak żeby wszystko było jak należy, kiedy ponownie zjawisz się z Anu. Jeśli można, chciałbym ją widywać bardziej regularnie, dwa albo trzy razy w tygodniu, a nie żebyś tak po prostu nagle się z nią pojawiała.

Zignorowała tę, jak mi się zdawało, całkiem rozsądną prośbę.

– W kuchni jest jedenaście pudełek po pizzy – zauważyła. – Puszek po piwie nie liczyłam. Masz prawo widywać się z Anu, ale to nie jest odpowiednie otoczenie dla dziecka.

– Robię wszystko najlepiej, jak potrafię.

– Na tym właśnie polega problem. Twoje najlepiej to i tak źle, przez te twoje obrażenia. Obawiam się, że nie jesteś w stanie się nią zajmować.

– Jestem w stanie – odparłem stanowczo.

– Dajesz słowo?

– Tak. Nie masz powodów do zmartwienia.

– To spróbuj teraz i zobaczymy, jak sobie radzisz – zaproponowała. – Przyniosłam wszystko, czego potrzebuje.

Dziwne jak na tak krótką wizytę, pomyślałem. Oczywiście Anu także tutaj ma mnóstwo swoich rzeczy.

Chciałem zadać jeszcze inne pytania – „Czy wciąż mnie kochasz?” i „Czy chcesz się ze mną rozwieść?” – obawiałem się jednak, że w obecnym stanie emocjonalnym Kate mogłaby na drugie odpowiedzieć twierdząco, a jeżeli poczekam, aż jej terapia będzie bardziej zaawansowana, zacznie czuć inaczej. Chciałem jej powiedzieć, że bardzo ją kocham i pragnę, aby wróciła do domu, ale pomyślałem, że może mi splunąć sentymentami w twarz. Dałem więc spokój, nie starałem się nawiązywać z nią kontaktu.

– To doskonale – oznajmiłem. – Dziękuję.

Nic nie powiedziała. Wstała tylko i z wojskową precyzją wykonała w tył zwrot. Kiedy odmaszerowywała, jej obcasy stukały o podłogę. Gdy zniknęła za drzwiami, poszedłem na balkon zapalić i patrzeć, jak odchodzi ulicą, kierując się w stronę przystanku tramwajowego. Intuicja podpowiadała mi, że dzieje się coś bardzo złego, ale nie miałem pojęcia co. Kate uwielbia świeczki. Zapaliłem jedną, postawiłem w jadalni i obiecałem sobie, że będę je palił, dopóki moja żona nie wróci do domu na dobre. Miałem przeczucie, że wypalę dużo świec, zanim moja sytuacja rodzinna się unormuje. Jeżeli w ogóle kiedyś się unormuje.

Próbowałem odczytać podtekst naszej rozmowy, ale to nie miało sensu, nie umiałem znaleźć niczego więcej. Zadzwoniłem do Torstena, by się upewnić, że mówiła prawdę o uczęszczaniu na terapię. Powiedział, że przychodzi. Nie podał żadnych dokładniejszych informacji ze względu na tajemnicę lekarską, ale spytał, dlaczego sprawdzam Kate. Odparłem, że martwi mnie jej obecny stan. Po długim namyśle podziękował mi za telefon, po czym się rozłączył.

Nie byłem w stanie zrobić w tej sprawie nic więcej. Wstawiłem więc nowe szyby, zamówiłem sprzątanie domu i oglądałem Animal Planet z Anu i Kattem.

Koniec wersji demonstracyjnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: