Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Królewska para: powieść historyczna - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Królewska para: powieść historyczna - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 203 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PIEŚŃ I.

OD­JAZD.

W kom­na­cie ci­chej, gdzie ko­bie­rzec dro­gi
Za­le­gał ścia­ny, wy­ście­lał pod­ło­gi,
I śmia­łym kro­kom od­bie­rał ka­mien­ne
Echa, na mięk­kiej po­ście­li sie­dzia­ła
Bar­ba­ra, wspar­ta ra­mie­niem na cen­ne
Zło­tem i ha­ftem wez­gło­wie. Jej bia­ła
Suk­nia z bia­ło­ścią sprze­cza­ła się twa­rzy; –
Lecz suk­nia skrom­na, a twarz oka­za­ła –
Na li­cach bla­dy ru­mie­niec na stra­ży,
Go­to­wy, zda się, na jed­no ski­nie­nie
Zgi­nąć w bia­ło­ści, lub try­snąć w pło­mie­nie.

Bar­ba­ra pięk­ną była. W ca­łej Li­twie
Nie­zna­no rów­nie wdzięcz­nej i na­dob­nej:
Czy to na ucztach, czy­li na go­ni­twie
Ry­cer­skiej, hołd jej skła­da­no osob­ny.
Łą­czy­ła bo­wiem trzy wiel­kie przy­mio­ty,

Któ­re się złą­czyć rzad­ko uda komu:
Uro­dę cud­ną, wiel­ką mi­łość cno­ty,
I sta­ro­daw­ny ród: bo nie z po­zio­mu,
Szła ze świet­ne­go Ra­dzi­wi­łów domu.

Bar­ba­ra w ran­nej mło­do­ści od­da­na
Była w za­nie­ście za Troc­kie­go pana,
Gasz­toł­da, któ­ry że już na­zbyt sta­ry,
Wię­cej był oj­cem, niż mę­żem Bar­ba­ry,
Po krót­kich chwi­lach czy­ste­go mał­żeń­stwa
Umarł, a żona prze­szła w stan wdo­wień­stwa.

I oto mło­da pięk­na i bo­ga­ta
Pani do sie­bie wszyst­kich po­cią­ga­ła;
Nie­je­den dla niej na kra­wę­dzie świa­ta
Go­tów był je­chać, byle za­żą­da­ła.
W tur­nie­ju wstę­gę mieć od niej błę­kit­ną
Było to rze­czą trud­ną, a za­szczyt­ną:
Szczę­śli­wy ry­cerz, komu wstę­gę dała.

Pa­no­wie moż­ni sła­li kor­ne swa­ty,
Pro­sząc o rękę, ale mło­da wdo­wa
Cze­kać ka­za­ła, mó­wiąc, że i laty
Nie jest na­glo­na i że pa­mięć cho­wa
Jesz­cze o zmar­łym nie­daw­no Gasz­toł­dzie:
Więc ta jej dwor­ska, choć nie­pew­na mowa
Wszyst­kich trzy­ma­ła w nie­ustan­nym hoł­dzie.

Lecz od nie­daw­na księż­nicz­ka tak żywa,
We­so­ła, uczt i roz­ry­wek tak chci­wa,
Od świa­ta w swo­je kom­na­ty się cho­wa;

Gmach jej we­so­ły zwy­kle, peł­ny gwa­ru,

Dziś, jak­by mocą rzu­co­ne­go cza­ru,

Stoi mil­czą­cy, po­sęp­ny nie­mo­wa.

Wy­so­kie sale stroj­ne w an­te­na­ty,

Nie od­brz­mie­wa­ją hucz­ne­mi wi­wa­ty;

W dzie­dziń­cach pu­stych, gdzie daw­niej ru­ma­ki

Rża­ły, spra­gnio­ne lotu, jako pta­ki,

I gdzie o ka­mień trą­ca­ne ko­la­sy

Mury tur­ko­tem na­peł­nia­ły gło­śnym,

A psów szcze­ka­nie i woź­nic ha­ła­sy

Były mu wtó­rem zgod­nym i do­no­śnym:

Dziś tra­wa ro­śnie po­mię­dzy ka­mie­nie,

W pu­stych dzie­dziń­cach pa­nu­je mil­cze­nie.

Cie­ka­wość ludz­ka czuj­na, nie­cier­pli­wa,
Skrzęt­nie i pil­nie nad­sta­wia­ła ucha,
Czy ta­jem­ni­cy ja­kiej nie­pod­słu­cha,
Któ­ra się w mu­rach mil­czą­cych ukry­wa:
Czy­li ta pięk­na i świet­na Bar­ba­ra
Bogu dziś tyl­ko po­do­bać się sta­ra;
I za­rzu­ciw­szy stro­je i świe­ci­dła,
Ku nie­bu wzno­si po­boż­no­ści skrzy­dła,
Go­tu­jąc dro­gę dla sie­bie za­kon­ną?
Czy się na­dzie­ją dała uwieść płon­ną,
I nie­przy­stoj­ne nie­wie­ście ćwi­cze­nia
Al­che­mii czy­ni, chcąc z pro­chu, z pło­mie­nia,
I cza­ro­dziej­skich słów ule­pić zło­to?
Czy…. jesz­cze wię­cej zli lu­dzie coś plo­tą.
Wi­dzia­no bo­wiem, jak póź­nym wie­czo­rem
Przed Ra­dzi­wił­łów któś zja­wiał się dwo­rem:

Jeź­dziec sa­mot­ny, płasz­czem okrę­co­ny

Wjeż­dżał do wie­kiem po­czer­nia­łej bro­ny,

Już o przy­by­ciu wi­dać uprze­dzo­nej, –

Bo za­skrzy­pia­ły wnet wrze­cią­dze rdzew­ne

I koń po bru­ku sta­wiać kro­ki pew­ne,

Wraz z jeźdz­cem nik­nął w dzie­dziń­cu – a bro­na

Zno­wu ści­ska­ła po­tęż­ne ra­mio­na.

Lecz kto był jeź­dziec? Mnich po­boż­ny może
Go­ścił wie­czo­rem na sa­mot­nym dwo­rze,
Aże­by du­sze wzdy­cha­ją­cej wdo­wy
Do wrót za­kon­nych, na­ma­ścić na nowy
I bło­gi ży­wot? Albo, co już go­rzej,
Roz­sie­wacz no­win ge­new­skich za­cię­ty,
Na dzi­siaj miłe wi­ta­ny i wzię­ty
U pa­nów, ła­sce bar­dzo ufny bo­żej,
Na dwór się do­stał ta­jem­ne­mi krę­ty,
I zgro­ma­dzo­nym prze­kła­dał za­żar­cie
Głos Boży, tkwią­cy w świę­tej Pi­sma kar­cie.
Be że do­brze ocho­ta jest zna­na
Ku tym no­wo­ściom wi­leń­skie­go pana,
Co się wpro­wa­dzić dał w kal­wiń­skie błę­dy,
I może sio­strę swą chciał wieść tam­tę­dy.
My­śla­no tak­że, że ten o wie­czo­rze
Gość ta­jem­ni­czy na Bar­ba­ry dwo­rze,
Był mi­strzem czar­nej na­uki; po­gło­ski
Że to kra­kow­ski był sam mistrz Twar­dow­ski.
Ludz­kich przy­pusz­czeń wy­tę­żo­na siła
Jesz­cze na – gor­sze rze­czy się sa­dzi­ła,

Ale przed gro­zą czy­ste­go imie­nia

Nikt nie śmiał gło­śno rzu­cić po­dej­rze­nia.

Wła­śnie był wie­czór te­raz, gdy Bar­ba­ra

Sie­dzia­ła w swo­jej al­ko­wie sa­mot­na.

Przez okno noc już za­glą­da­ła sza­ra,

Na sto­le lam­pa pło­nę­ła mi­got­na,

Przez ala­ba­stry blask się­jąc nie­pew­ny.

Twarz księż­nej smu­tek przy­oble­kał rzew­ny,

A wzrok tę­sk­no­ty pe­łen ob­ró­co­ny

Trzy­ma­ła ku drzwiom bocz­nym – znać z tej stro­ny

Miał któś za­wi­tać daw­no upra­gnio­ny.

Nie dłu­giem było to ocze­ki­wa­nie:
Oto już sły­chać na scho­dach stą­pa­nie,
Z po­cząt­ku głu­che, nie­pew­ne; co chwi­la
Bliż­sze, moc­niej­sze. Już krok się wy­si­la,
By do­biedz mety; już klam­ka mo­sięż­na
Szczę­kła – ru­mień­cem ob­la­ła się księż­na.

W ostat­niej chwi­li snać naj­mniej cier­pli­wa

Z ak­sa­mit­ne­go w lot łóża się zry­wa,

I ku drzwiom spie­szy; – w drzwi ciem­nym otwo­rze

Stał już ta­jem­ny ów gość, co we dwo­rze

Zja­wiał się co dzień o póź­nym wie­czo­rze.

– Au­gust, – szep­nę­ła Bar­ba­ra, – mój dro­gi!
Ty je­steś! dziw­ne prze­czu­cia i trwo­gi
Dziś mną mio­ta­ły; by­łam pra­wie pew­na,
Ze ręka Boża za­wi­sła już gniew­na
Nad nami. Ale ty je­steś ko­cha­ny!
Trwo­gi me pierz­chły, jak w jutrz­ni ró­ża­nej

Pierz­cha­ją noc­ne stra­szy­dła. Tyś ze mną!
Już się nie lę­kam, kie­dy wi­dzę Cie­bie.

Och od­pędź dro­ga prze­czuć mare ciem­ną,
I oczy swo­je roz­pro­mień tak łza­we!
I cóż nam brak­nie, gdy­śmy obok się­bie?
Nie­bio­sa są mi tak ja­sne, ła­ska­we,
Od chwi­li, kie­dy w stru­mie­niu przy­się­gi
Mał­żeń­skiej, w bo­skiej ob­li­czu po­tę­gi,
Przy­rze­kłem Two­im być i z Tobą wiecz­nie.
Od­tąd mi dziw­nie ja­koś tak sło­necz­nie
Na świe­cie, tak mi do­brze i bez­piecz­nie,
Ze mie już przy­szłych ludz­kich są­dów gwa­ry
Malo ob­cho­dzą, bo lu­dzie jak mary
Są dzi­siaj dla mnie; jako błęd­ne cie­nie
Któ­re zmieść może jed­no wia­tru tchnie­nie:
Ja nic nie wi­dzę prócz mo­jej Bar­ba­ry.
Tyl­ko dla tego ten cały dzień żyję,
Abym wie­czo­rem mógł ob­jąć twą szy­ję,
I w two­ich oczu sza­fi­ry wpa­trzo­ny
Sta­wał się w po­sąg szczę­ścia prze­mie­nio­ny.

To gdy rzekł, ujął smu­kłą ki­bić żony,
I do swej pier­si przy­ci­snął na­mięt­nie.
Żona się w uścisk ten pod­da­ła chęt­nie,
Po­tem na łóżu obo­je usię­dli,
I słod­ką z sobą roz­mo­wę tam wie­dli,
Słod­szym uści­skiem prze­pla­ta­jąc gwa­ry.
Wre­ście po­wie­dział Au­gust do Bar­ba­ry:

– W po­go­dzie szczę­ścia mo­je­go ob­ło­kiem
Jest myśl, że do­tąd przed oj­cow­skiem okiem
Za­kry­ty zwią­zek nasz słod­ki i świę­ty,

I że bez woli jego przed­się­wzię­ty.

Wiem, że oj­cow­ska du­sza mi­ło­ści­wa

Na­szym uczu­ciom była by cier­pli­wa,

Mo­je­mu szczę­ściu na­de­wszyst­ko chęt­na.

Wszak on sam, oj­ciec, sani król Zyg­munt sta­ry (Spra­wa nie­daw­na i lu­dziom pa­mięt­na)

Z tro­nu się schy­lił do ra­mion Bar­ba­ry

Za­pol­skiej, któ­ra choć pan­na ma­jęt­na,

Z tobą naj­mil­sza nie sta­nie do­pa­ry.

Ale się ba­łem wiel­ko­radz­ców dumy,

Któ­ra­by na mnie skrzy­dła­mi wnet biła,

Ze mnie mło­de­go nie sta­re ro­zu­my

Pa­nów, lecz pro­sta mi­łość oże­ni­ła.

Po­wie­dzieć ojcu, a mil­czeć przed nie­mi

Nie było ła­two, tem bar­dziej że mat­ka,

Kró­lo­wa Bona…

Prze­rwał i ku zie­mi
Po­chy­lił czo­ło – jak­by do ostat­ka
Nie chciał drę­czą­cej my­śli wy­po­wie­dzieć.
Jako zbu­dzo­ny ła­będź z wód to­pie­li,
Tak się Bar­ba­ra pod­nio­sła z po­ście­li,
Wy­smu­kła, drzą­ca, bla­da, cała w bie­li:

– Do­kończ, Au­gu­ście, ja chcę wszyst­ko wie­dzieć
Le­piej się wcze­śnie, jak póź­no do­wie­dzieć.
Do­kończ! Kró­lew­ska two­ja mat­ka pew­no
Chcia­ła cię z moż­ną oże­nić kró­lew­ną,

Na jed­nem czo­le stło­czyć dwie ko­ro­ny,
Po­dwój­nym bla­skiem pur­pu­ry ozdo­bić
Ma­je­stat syna. Za­miast przy­spo­so­bić
Jej taką żonę, mło­dzie­niec sza­lo­ny.
Ty przy­pro­wa­dzisz jej kogo? pod­dan­kę.

– Ja przy­pro­wa­dzę jej moją ko­chan­kę,
Za­wo­ła! Au­gust, pło­mię mo­jej du­szy!
Je­śłi jej proś­ba sy­now­ska nie wzru­szyć
To wi­dok szczę­ścia na­sze­go ją skru­szy.;
Wie­rzę, i dłu­żej już kryć się nic pra­gnę,
Ojca prze­bła­gam, prze­ciw­ni­ków na­gnę,
A mat­ce w ser­ce mat­czy­ne ude­rzę,
Że cie­bie przyj­mie i uko­cha szcze­rze,
Wie­rzysz mi?

– Wie­rze, ja ci za­wsze wie­rzę,
I choć nie­po­kój ci­chy w głę­bi ser­ca
Skra­da się cza­sem, jak noc­ny mor­der­ca,
To two­ich ja­snych, zło­tych słów pro­mie­nie
Ro­spro­szą ciem­ność: mor­der­ca ucie­ka,
Jesz­cze się z groź­bą od­wra­ca zda­le­ka,
I nik­nie. Wte­dy już jed­no ma­rze­nie
Na­peł­nia du­szę: wiecz­nie, wiecz­nie ra­zem.

Co­raz brzmiał ci­szej wy­raz za wy­ra­zem,
Aż wre­ście jak­by za czy­im roz­ka­zem
Zbie­gły się ręce ich, a po­tem usta,
Z ci­cha szep­ta­ne imio­na Au­gu­sta,
Bar­ba­ry, słod­kie dzie­li­ły mil­cze­nie.

A wtem skrzyp­nę­ły wy­so­kie po­dwo­je,
Mał­żon­ków prze­szło ta­jem­ni­cze drże­nie,
I oczy ku drzwiom zwró­ci­li obo­je,
Chcąc uj­rzeć na­głe to czy­jeś zja­wie­nie.
Kto śmiał pusz­czo­ny być dziś na po­ko­je?
Kto nie pro­szo­ny śmiał kro­czyć w po­dwo­je
Ci­chej nie­wie­ściej kom­na­ty, gdzie go­ści
Dwo­je ko­chan­ków spra­gnio­nych mi­ło­ści?

W po­dwo­jach mąż się uka­zał wy­so­ki,
Bar­czy­sty; bro­da mu czar­na spły­wa­ła
Na pier­si, twarz duma spo­koj­ną ja­śnia­ła.
Po­stą­pił na­przód po­wol­ne­mi kro­ki,
Po­chy­lił gło­wę, na jed­nem ko­la­nie
Przy­klęk­nął i rzekł:

– Naj­ja­śniej­szy Pa­nie!
Wieść nie­spo­dzia­ną nio­sę nie­spo­dzia­nie.
Wieść smut­ną w krót­kiem pra­gnę za­mknąć sło­wie.
Oj­ciec twój, chlu­ba Li­twy i Ko­ro­ny
Sko­nał. Żal wiel­ki pa­nu­je w Kra­ko­wie.
Syna żą­da­ją, by szedł upra­gnio­ny
Ubrać się w ojca ber­ło i ko­ro­ny,
I mą­drość ojca osa­dził ua tro­nie.
A te­raz po­zwól swe kró­lew­skie dło­nie
Na znak kró­lew­skiej ła­ski uca­ło­wać,
I racz nam dłu­go i świet­nie pa­no­wać

To rzekł i ujął dłoń trwoż­nie po­da­ną,
I uca­ło­wał, a po­tem ko­la­no

Pod­niósł i sta­nął przed parą ko­chan­ków
Dum­ny i ci­chy, jak ry­cerz śród szran­ków.

Kie­dy na gład­kiem zwier­cia­dle je­zio­ra
Para ła­bę­dzi, śród ci­szy wie­czo­ra,
Pły­nie spo­koj­na, ci­cha, za­du­ma­na,
I w so­bie tyl­ko sa­mej za­ko­cha­na;
A w tem swa­wol­ne brze­gi em się pod­krad­nie
Pa­cho­lę, ka­mień nio­sąc w reku zdrad­nie,
I tym ka­mie­niem w szy­bę, zwier­cia­dla­ną
Ci­śnie po­mię­dzy parę za­ko­cha­ną:
Wte­dy się pta­ki str­wo­żo­ne zry­wa­ją,
Skrzy­dła pod­no­szą, szy­je wy­cią­ga­ją,
Na­paść wy­lę­kłem chcą upa­trzeć okiem,
I nie­wie­dzą­ce, co czy­nić, gdzie go­nić,
Pra­gną się skrzy­deł mio­ta­niem za­sło­nić:
NTak samo te­raz wra­że­niem głę­bo­kiem
Wieść groź­na męża prze­ję­ła i żonę.
Wsta­li z po­ście­li – bi­cie przy­spie­szo­ne
Ser­ca za­pie­ra im dech – pod­nie­sio­ne
Ręce chcą py­tać, dzi­wić się, nic wie­rzyć,
Pra­gną się oczy zdzi­wio­ne roz­sze­rzyć,
Jak gdy­by ob­jąć chcia­ły ogrom wie­ści;
Ser­ca nie­wie­rzą jesz­cze swej bo­le­ści.

Du­szą Au­gu­sta ty­siąc uczuć mio­ta,
Cier­pie­nie, po­dziw, ża­łość i tę­sk­no­ta.
I ty­siąc my­śli w nie­po­rząd­nym ści­sku
Prze­bie­ga gło­wę – jak mrów­ki w mro­wi­sku,
Plą­czą się, bie­gną, sta­ją, znów się plą­czą,

I za­czę­te­go znów bie­gu nie koń­czą.
Na­resz­cie jed­na myśl inne prze­wyż­sza,
Ro­śnie; ja­śniej­sza co­raz, co­raz bliż­sza,
Wre­ście ogrom­na sta­je. Inne wszyst­kie
Gar­ną się ku niej da­le­kie i bli­skie,
A ta kró­lo­wa w swo­ich dwo­rzan kole,
Świe­ci już w oczach, pa­nu­je na czo­le.

Nad wszyst­kie inne w Au­gu­ście po­wsta­ła
Myśl, że jest kró­lem, że oj­czy­zna cała
Cze­ka na nie­go – więc, ma­je­stat nowy
Czu­jąc na so­bie, wzrok trzy­mał su­ro­wy,
Jak­by za­sia­dał w są­dach lub w dzień bi­twy
Prze­glą­dał woj­ska Ko­ro­ny i Li­twy –
Lub jak­by się­bie sa­me­go chciał są­dzić,
W czem mógł za­wi­nić do­tąd, w czem po­błą­dzić.

Wresz­cie się ozwał: – Mi­ko­łaj­ji dro­gi,
Stry­jecz­nej swo­jej bądź­cie opie­ku­nem;
Ja mu­szę spie­szyć w owdo­wia­łe pro­gi
Kra­ko­wa, pra­gnę tam sta­nąć pio­ru­nem,
Pra­gnę co prę­dzej dać oj­czyź­nie kró­la,
Ro­dzi­nie smut­nej łzy sie­ro­ce otrzeć,
Próż­no się ser­ce nad stra­tą roz­czu­la,
Dzia­łać po­trze­ba – jadę wnet – sa­mo­trzeć,
Bez wszel­kiej wrza­wy.

To rzekł i brze­mien­ną
My­śla­mi gło­wę zwró­cił do Bar­ba­ry.
Ta mia­ła po­stać po­są­gu nie­zmien­ną,
Ala­ba­stro­wej mia­ła bla­dość cza­ry;

Sza­fi­ry ciem­ną rzę­są przy­sło­nio­ne

Ta­iły bo­leść – wło­sy roz­ple­cio­ne

Po bia­łej szyi jak węże się wiły,

I czar­ne – bla­dość tem więk­szą czy­ni­ły.

Trzy­ma­ła na dół ręce opusz­czo­ne,
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: