Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kroniki Archeo: Przepowiednia Synów Słońca - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 października 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Kroniki Archeo: Przepowiednia Synów Słońca - ebook

Tym razem akcja powieści skupiać się będzie w Ameryce Południowej.
Niezwykłe wakacje w posiadłości lady Ginevry Carnarvon przerywa dramatyczne wezwanie o pomoc. Młodzi Ostrowscy oraz ich przyjaciele Gardnerowie wyruszają do serca peruwiańskiej dżungli, aby zmierzyć się z Przepowiednią Synów Słońca. Czy mityczne miasto, którego na próżno szukali hiszpańscy konkwistadorzy istnieje naprawdę? A gdzie podziała się panna Ofelia? Czy i tym razem pomoc detektywa Gordona Archera i jego drogiego Watsona wystarczy, aby rozwiązać zagadkę?
Jadowite węże, krwiożercze mrówki i groźni strażnicy skarbu zrobią wszystko, aby nikt nie poznał ich tajemnicy.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7895-608-2
Rozmiar pliku: 7,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ I Dramatyczne wezwanie

Ania obu­dzi­ła się z krzy­kiem na ustach. Usia­dła i nie­przy­tom­nym wzro­kiem po­wio­dła po ciem­nym po­ko­ju. Sta­ro­świec­kie łóż­ko z bal­da­chi­mem za­trzesz­cza­ło lek­ko gdy wsta­ła, żeby na­pić się wody Z rogu sy­pial­ni spo­glą­da­ła na nią rzeź­ba Tu­tan­cha­mo­na. Mło­dziut­ki fa­ra­on pa­trzył na nią w mro­ku nocy prze­ni­kli­wym wzro­kiem, jak­by chciał ją prze­strzec przed klą­twą. Na są­sied­niej ścia­nie, jak w ca­łym ogrom­nym za­mczy­sku Hi­ghc­le­re, sta­ły licz­ne egip­skie fi­gur­ki. Ania po­czu­ła się dziw­nie, jak­by ktoś jesz­cze był obec­ny w jej po­ko­ju. Pró­bo­wa­ła się uspo­ko­ić, ale okrop­ny sen, któ­ry na­wie­dzał ją od chwi­li przy­jaz­du do tego domu, wciąż na­pa­wał ją lę­kiem. Po­sta­no­wi­ła pójść do Bart­ka. Jego sy­pial­nia znaj­do­wa­ła się na koń­cu dłu­gie­go ko­ry­ta­rza. Ania na­rzu­ci­ła szla­frok, wsu­nę­ła bose sto­py w bia­łe pu­szy­ste kap­cie w kształ­cie kró­licz­ków i po­ma­sze­ro­wa­ła ciem­nym ko­ry­ta­rzem do po­ko­ju bra­ta.

Tu­tan­cha­mon

zo­stał kró­lem Egip­tu w wie­ku oko­ło dzie­wię­ciu lat. Wła­dzę spra­wo­wał przy­pusz­czal­nie w la­tach 1333-1323 p.n.e. Zmarł przed­wcze­śnie, być może na sku­tek in­fek­cji po źle le­czo­nym zła­ma­niu nogi. Był sy­nem Ech­na­to­na, fa­ra­ona XVIII dy­na­stii, któ­ry do­ko­nał prze­wro­tu re­li­gij­ne­go w Egip­cie, zrzu­ca­jąc z pie­de­sta­łu wie­le egip­skich bóstw i usta­na­wia­jąc wia­rę w jed­ne­go boga Ato­na. Tu­tan­cha­mon przy­wró­cił daw­ny po­rzą­dek i kult boga Amo­na. Prze­niósł sto­li­cę z Ache­ta­ton, któ­rą wy­bu­do­wał jego oj­ciec, do Mem­fis.

Po śmier­ci zo­stał po­cho­wa­ny w Do­li­nie Kró­lów w Te­bach Za­chod­nich, w słyn­nym gro­bow­cu KV62. 4 li­sto­pa­da 1922 roku an­giel­ski ar­che­olog Ho­ward Car­ter i lord Geo­r­ge Car­nar­von od­kry­li pe­łen skar­bów gro­bo­wiec Tu­tan­cha­mo­na.

Je­dy­ny gro­bo­wiec fa­ra­ona za­cho­wa­ny w ca­ło­ści i nie splą­dro­wa­ny.

Za­mek lady Gi­ne­vry Car­nar­von za dnia wy­da­wał się cu­dow­ny i nie­sa­mo­wi­cie cie­ka­wy. Ale w nocy Ania mia­ła wra­że­nie, że wszyst­kie cen­ne pa­miąt­ki przy­wie­zio­ne przez słyn­ne­go przod­ka lady oży­wa­ły i nio­sły ze sobą ja­kąś uta­jo­ną, sta­ro­żyt­ną prze­stro­gę. Dziew­czyn­ka wie­dzia­ła, że le­gen­dy o egip­skiej klą­twie to wie­rut­ne bzdu­ry, ale nic nie mo­gła po­ra­dzić na to, że nocą wy­obraź­nia za­czy­na­ła pła­tać jej fi­gle. Lady już kil­ka razy za­pra­sza­ła Anię i Bart­ka do swo­je­go zam­ku, lecz do­pie­ro tym ra­zem uda­ło się ten wy­jazd do­pro­wa­dzić do skut­ku. Ro­dzeń­stwo nie po­sia­da­ło się z ra­do­ści, że spę­dzi kil­ka­na­ście dni w re­zy­den­cji sa­me­go lor­da Car­nar­vo­na. Lady Gi­ne­vrę mło­dzi Ostrow­scy po­zna­li przy oka­zji przy­gód w Egip­cie i od tam­tej pory bar­dzo się ze star­szą pa­nią za­przy­jaź­ni­li. Naj­wspa­nial­sze było jed­nak­że to, że w po­ko­jach na prze­ciw­ko spa­li rów­nież Mary Jane, Jim i Mar­tin Gard­ne­ro­wie.

Gdy Ania we­szła do sy­pial­ni Bart­ka, drzwi gło­śno za­skrzy­pia­ły, lecz jej brat nadal smacz­nie spał.

– Bar­tek, Bar­tek…

Ania de­li­kat­nie po­trzą­sa­ła go za ra­mię.

– Co? – mruk­nął, nie otwie­ra­jąc oczu.

– Boję się…

– Zno­wu? – wy­mam­ro­tał brat. – Mó­wi­łem ci, że tu nie ma żad­nych stra­chów.

Bar­tek uło­żył wy­god­nie gło­wę na po­dusz­ce i po­now­nie za­snął.

– Ale cią­gle mam ten kosz­mar! – Ania nadal tar­mo­si­ła go za rę­kaw pi­ża­my.

Bar­tek wresz­cie otwo­rzył oczy. Ziew­nął, za­pa­lił lamp­kę sto­ją­cą na noc­nym sto­li­ku i zer­k­nął na ze­ga­rek.

– Jest śro­dek nocy! – jęk­nął. – Je­śli się bo­isz, to mo­żesz spać ze mną – wiel­ko­dusz­nie do­dał po na­my­śle.

Cie­ka­wost­ki ze świa­ta

Lord Geo­r­ge Car­nar­von był bo­ga­tym bry­tyj­skim ko­lek­cjo­ne­rem egip­skich an­ty­ków. Fi­nan­so­wał wie­le ba­dań ar­che­olo­gicz­nych, mię­dzy in­ny­mi wy­ko­pa­li­ska w Do­li­nie Kró­lów. Ra­zem z Ho­war­dem Car­te­rem po­szu­ki­wał gro­bow­ca Tu­tan­cha­mo­na. Ich wy­sił­ki zo­sta­ły zwień­czo­ne ogrom­nym suk­ce­sem. Lecz kil­ka mie­się­cy póź­niej, lord Car­nar­von nie­spo­dzie­wa­nie zmarł. Nie­któ­rzy uwa­ża­li, że śmierć ta była wy­ni­kiem dzia­ła­nia egip­skiej klą­twy i ze­msty fa­ra­ona, któ­re­mu za­kłó­co­no wiecz­ny spo­kój. Daw­na sie­dzi­ba Car­nar­vo­nów, za­mek Hi­ghc­le­re, rów­nież skry­wa wie­le ta­jem­nic i za­ga­dek. Obec­nie za­mek zno­wu jest sław­ny, a to dzię­ki po­pu­lar­ne­mu se­ria­lo­wi Do­wn­town Ab­bey, któ­re­go ak­cja dzie­je się na te­re­nie tej pięk­nej po­sia­dło­ści.

– Na­praw­dę? – Ania tyl­ko na to cze­ka­ła. Wsko­czy­ła na dru­gą po­ło­wę łóż­ka i umo­ści­ła się wy­god­nie pod cie­płą koł­drą.

– Tyl­ko się nie wierć! – prze­strzegł Bar­tek. Obie­cał ro­dzi­com, że bę­dzie się opie­ko­wał młod­szą sio­strą. Jed­nak Ania, od przy­jaz­du tu­taj, wciąż nie da­wa­ła mu się wy­spać i za­czy­na­ło go to iry­to­wać.

Wes­tchnął głę­bo­ko, po czym uło­żył się na boku i po chwi­li za­czął po­wtór­nie za­sy­piać. Lecz tym ra­zem jego sen za­kłó­cił wi­bru­ją­cy dźwięk ko­mór­ki. Wy­świe­tlacz roz­bły­snął świa­teł­kiem i te­le­fon za­czął tań­czyć po po­wierzch­ni noc­ne­go sto­li­ka, krę­cąc się jak bąk.

– Ktoś dzwo­ni! – Ania po­trzą­snę­ła bra­ta za ra­mię.

– Sły­szę – jęk­nął nie­za­do­wo­lo­ny.

Te­le­fon brzę­czał jesz­cze kil­ka se­kund. Kto mógł dzwo­nić o tej po­rze? Ro­dzi­ce nig­dy tego nie ro­bi­li. A może jed­nak coś się sta­ło? Byli prze­cież w da­le­kich Chi­nach, gdzieś w re­jo­nie Ko­tli­ny Sy­czu­ań­skiej. Bar­tek po­de­rwał się, chwy­cił ko­mór­kę i spraw­dził nu­mer. Był mu zu­peł­nie nie­zna­ny Więc to chy­ba nie ro­dzi­ce.

Ko­tli­na Sy­czu­ań­ska

po­ło­żo­na w środ­ko­wym bie­gu rze­ki Jang­cy, w pro­win­cji Sy­czu­an.

– Pew­nie po­mył­ka – uznał.

– Od­bierz! – Ania na­le­ga­ła.

Bar­tek przy­ło­żył te­le­fon do ucha.

– Słu­cham?

W apa­ra­cie roz­le­gły się su­che trza­ski, a w dali usły­szał jak­by zbli­ża­ją­ce się groź­ne okrzy­ki.

– Ra­tun­ku!

Spo­mię­dzy nich przedarł się do słu­chaw­ki czyjś prze­ra­żo­ny, znę­ka­ny głos.

Bar­tek za­mru­gał ocza­mi.

– Pan­na Ofe­lia? – za­py­tał.

Wy­da­wa­ło mu się, że to wła­śnie jej głos usły­szał. Ania usia­dła obok bra­ta i przy­sta­wi­ła ucho do jego te­le­fo­nu. Znów roz­le­gły się tam krzy­ki, jak­by na­wo­ły­wa­nia, a po­tem zdu­szo­ny głos szep­nął do apa­ra­tu:

– Po­móż­cie mi! Je­stem w pu­łap­ce. We­zwij­cie wuj­ka Ry­szar­da i…

Głos za­wisł w próż­ni. Było za to sły­chać czy­jeś kro­ki, jak­by pan­na Ofe­lia cho­wa­ła się w ja­kimś miej­scu, a tuż obok prze­cho­dził jej prze­śla­dow­ca.

– Pan­no Ofe­lio! – Bar­tek szep­nął. – Jest tam pani jesz­cze? Gdzie pani jest?

– W Peru… Od­kry­łam coś… – i jak na złość na­stą­pi­ły za­kłó­ce­nia – …ego… – głos pan­ny Łycz­ko prze­bi­jał się jak z za­świa­tów. – Ma­nu­skrypt… ana… Prze­po­wied­nia Sy­nów Słoń­ca… puł­kow­nik miał ra­cję… Aka­kor.! Aaaa! – roz­legł się na­gle prze­ra­żo­ny krzyk pan­ny Ofe­lii.

Po nim na­stą­pi­ły wrza­ski, wy­strza­ły z ka­ra­bi­nów i nie­mi­ło­sier­ny ja­zgot. Bar­tek z Anią sły­sze­li jęki pan­ny Ofe­lii i jej płacz. Po­tem ktoś jak­by roz­dep­tał bu­cio­rem jej te­le­fon i wszyst­ko uci­chło.

Ta ci­sza była jesz­cze bar­dziej prze­ra­ża­ją­ca.

– Pan­no Ofe­lio! Pan­no Ofe­lio! – Bar­tek po­trzą­snął te­le­fo­nem, jak­by to mo­gło po­móc w od­zy­ska­niu po­łą­cze­nia.

– Co się sta­ło? Gdzie ona jest? – Ania za­ci­ska­ła dło­nie w piąst­ki. Sły­sza­ła z tej roz­mo­wy je­dy­nie pią­te przez dzie­sią­te, ale te krzy­ki nie po­zo­sta­wia­ły złu­dzeń. Wy­da­rzy­ło się coś złe­go.

Bar­tek zdez­o­rien­to­wa­ny pa­trzył to na sio­strę, to na te­le­fon. Jego umysł pra­co­wał na naj­wyż­szych ob­ro­tach.

– Pan­na Ofe­lia po­trze­bu­je na­szej po­mo­cy! – wy­szep­tał strasz­ną praw­dę, któ­ra do­pie­ro te­raz w peł­ni do nie­go do­tar­ła.ROZDZIAŁ II Narada w środku nocy

– Co ro­bi­my? – Ania ści­ska­ła róg po­dusz­ki. – Mu­si­my za­wia­do­mić ro­dzi­ców!

– Pan­nie Ofe­lii trze­ba po­móc na­tych­miast, a ro­dzi­ce są za da­le­ko – przy­po­mniał sio­strze Bar­tek. – Po­myśl, są w dość od­lud­nym miej­scu. Za­nim zor­ga­ni­zu­ją po­dróż, pan­na Ofe­lia zgi­nie!

Ania ski­nie­niem gło­wy przy­zna­ła bra­tu ra­cję. Mama i tata ra­zem z pa­nią Me­lin­dą i sir Ed­mun­dem Gard­ne­ra­mi wy­je­cha­li na ba­da­nia ar­che­olo­gicz­ne do od­le­głej pro­win­cji w sa­mym ser­cu Chin. Cie­szy­li się ogrom­nie na tę moż­li­wość, ale Chi­ny nie były miej­scem, gdzie mo­gli swo­bod­nie po­dró­żo­wać. Z ja­kichś wzglę­dów ar­che­olo­dzy mie­li tam przy­dzie­lo­ną eskor­tę, któ­ra wciąż im to­wa­rzy­szy­ła i nie wol­no im było prze­miesz­czać się bez po­zwo­le­nia ko­mu­ni­stycz­nych władz chiń­skich.

– Je­śli te­raz po­pro­szą o na­tych­mia­sto­wą po­dróż do Ame­ry­ki Po­łu­dnio­wej, urzęd­ni­kom od razu wyda się to po­dej­rza­ne i ro­dzi­ce rów­nież mogą mieć kło­po­ty – Bar­tek gło­śno roz­wa­żał wszyst­kie za i prze­ciw. – Mu­si­my po­roz­ma­wiać z lady Gi­ne­vrą! – Po­sta­no­wił nie­zwłocz­nie obu­dzić pa­nią Car­nar­von. Miał na­dzie­ję, że wy­ba­czy im po­bud­kę w środ­ku nocy Te­le­fon pan­ny Ofe­lii był na­praw­dę roz­pacz­li­wy i nie wró­żył nic do­bre­go.

– Obudź­my też Mary Jane i chło­pa­ków – Ania wło­ży­ła kró­li­cze kap­cie. W dłu­giej ko­szu­li noc­nej i na­rzu­co­nym na ra­mio­na szla­fro­ku ni­czym zja­wa su­nę­ła do po­ko­ju an­giel­skiej przy­ja­ciół­ki. Bar­tek po­szedł obu­dzić bliź­nia­ków. Chwi­lę póź­niej piąt­ka przy­ja­ciół spo­tka­ła się w po­ko­ju Mary Jane, gdzie od­by­li krót­ką na­ra­dę.

– Nie mamy wyj­ścia, mu­si­my obu­dzić lady – po­sta­no­wi­ła Mary Jane. To, co się wy­da­rzy­ło, było tak nie­zwy­kłe, że na­wet Gard­ne­ro­wie czu­li się wstrzą­śnię­ci. Pan­na Ofe­lia bar­dzo rzad­ko pro­si­ła ko­goś o po­moc. Mu­sia­ło wy­da­rzyć się za­tem coś strasz­ne­go.

Nie zwle­ka­jąc dłu­żej, dzie­ci wy­ru­szy­ły dłu­gim ko­ry­ta­rzem, a po­tem trzesz­czą­cy­mi scho­da­mi na pię­tro, któ­re zaj­mo­wa­ła lady Gi­ne­vra. Zbli­ża­ły się wła­śnie do drzwi jej sy­pial­ni, gdy jak spod zie­mi wy­rósł przed nimi lo­kaj w sta­ro­świec­kiej szlaf­my­cy na gło­wie.

– Do­kąd to? Czy to ład­nie tak szwen­dać się po nocy? – spy­tał sro­gim gło­sem.

Ania chwi­la­mi za­sta­na­wia­ła się, czy Ja­mes przy­pad­kiem nie jest du­chem. Za­wsze po­ja­wiał się w naj­mniej spo­dzie­wa­nym mo­men­cie, przy­pra­wia­jąc wszyst­kich o szyb­sze bi­cie ser­ca.

– Mu­si­my po­roz­ma­wiać z lady – rzekł Bar­tek po­waż­nym to­nem.

– Od roz­mów jest dzień! Noc jest od spa­nia! – od­parł na to nie­wzru­szo­nym gło­sem lo­kaj.

– Pan nie ro­zu­mie, wy­da­rzy­ło się coś złe­go! Mu­si­my z nią po­roz­ma­wiać na­tych­miast – Jim spró­bo­wał we­drzeć się do sy­pial­ni.

– Ja­me­sie, co się dzie­je? – Z po­ko­ju do­biegł za­nie­po­ko­jo­ny głos Gi­ne­vry Car­nar­von.

Lo­kaj nie zdą­żył nic od­po­wie­dzieć, po­nie­waż dzie­ci na­par­ły na nie­go i sztur­mem zdo­by­ły drzwi. Wdar­ły się do sy­pial­ni i sta­nę­ły przy sa­mym łóż­ku star­szej pani. Tot­me­sik, per­ski kot le­żą­cy w po­ście­li obok lady, po­pa­trzył na nich zdzi­wio­ny.

– Cóż to się sta­ło, że tak gro­mad­nie mnie od­wie­dza­cie i to w środ­ku nocy? – Lady Gi­ne­vra za­mru­ga­ła po­wie­ka­mi. – Chy­ba nie bo­icie się klą­twy Tu­tan­cha­mo­na?

– Ach, to nie o klą­twę cho­dzi – Mary Jane za­czę­ła po­śpiesz­nie wy­ja­śniać.

– Pan­na Ofe­lia ma kło­po­ty! – wy­krzyk­nę­ła Ania, prze­ry­wa­jąc przy­ja­ciół­ce.

– Jest w Peru i wła­śnie do nas za­dzwo­ni­ła, mó­wi­ła coś o ja­kiejś prze­po­wied­ni, a po­tem ktoś ją zła­pał i chy­ba roz­gniótł jej te­le­fon. Bła­ga­ła o po­moc – Bar­tek tłu­ma­czył nie­co cha­otycz­nie.

– Po­wo­li, po­wo­li – lady pró­bo­wa­ła na­dą­żyć.

Bar­tek jesz­cze raz, lecz znacz­nie skład­niej, opo­wie­dział jej, co się przed pa­ro­ma mi­nu­ta­mi wy­da­rzy­ło. Lady Gi­ne­vra umo­ści­ła się wy­god­nie na po­dusz­kach i słu­cha­ła uważ­nie, gła­ska­jąc jed­no­cze­śnie uko­cha­ne­go Tot­me­si­ka.

– Ona musi być w wiel­kim nie­bez­pie­czeń­stwie – za­koń­czył Bar­tek, za­gry­za­jąc ner­wo­wo war­gę.

– Pan­na Ofe­lia jesz­cze nig­dy nie pro­si­ła nas o po­moc – do­da­ła Ania dla pod­kre­śle­nia wagi sy­tu­acji.

Mary Jane po­ki­wa­ła gło­wą.

– Zwy­kle to ona nam ra­to­wa­ła skó­rę – do­rzu­ci­ła.

– Co za­tem ra­dzi­cie? – Lady po­pa­trzy­ła z uwa­gą na dzie­ci.

– We­zwie­my wuj­ka Ry­szar­da, tak jak pro­si­ła – mó­wił Bar­tek. – Ale my mo­że­my wy­ru­szyć znacz­nie szyb­ciej niż wu­jek i nasi ro­dzi­ce z Chin.

Mary Jane ki­wa­ła ener­gicz­nie gło­wą na znak, że po­pie­ra Bart­ka.

– Chce­cie je­chać do Peru? – lady Gi­ne­vra spy­ta­ła z nie­do­wie­rza­niem.

– Wła­śnie tak. A pani nam w tym po­mo­że! – Bar­tek wy­krzyk­nął z na­dzie­ją.

– Mam wam po­zwo­lić po­le­cieć tam? – Lady prze­su­wa­ła wzrok po twa­rzach dzie­ci, aby zna­leźć na nich ślad żar­tów. One naj­wi­docz­niej jed­nak mó­wi­ły zu­peł­nie po­waż­nie.

– Po­ra­dzi­my so­bie! – za­pew­nił Jim.

– Jak to, po­ra­dzi­cie so­bie? – Gi­ne­vra Car­nar­von za­mru­ga­ła po­wie­ka­mi. – Wy­klu­czo­ne, nie mo­że­cie tam le­cieć same! Poza tym, Peru to duży kraj, jak chce­cie zna­leźć w nim pan­nę Ofe­lię? Prze­cież na­wet nie wie­cie, gdzie do­kład­nie za­gi­nę­ła.

– Prze­pro­wa­dzi­my śledz­two, od­naj­dzie­my ją! – Ania za­pew­nia­ła ze łza­mi w oczach.

Na sło­wo „śledz­two” Mary Jane aż pod­sko­czy­ła.

– Już wiem, kto może nam po­móc!

– Kto taki? – spy­ta­ła lady Gi­ne­vra.

– Nasz przy­ja­ciel, pan Gor­don Ar­cher! – wy­krzyk­nę­ła uszczę­śli­wio­na.

– Gor­don Ar­cher? – po­wtó­rzy­ła zdu­mio­na lady Gi­ne­vra. Był to naj­słyn­niej­szy de­tek­tyw w Wiel­kiej Bry­ta­nii i oczy­wi­ście jego na­zwi­sko nie było jej obce.

– My­ślisz, że bę­dzie chciał nam po­móc? – Bar­tek oba­wiał się, że tej mia­ry czło­wiek nie ze­chce za­wra­cać so­bie gło­wy ich spra­wą. Na do­da­tek w od­le­głej czę­ści świa­ta. – Prze­cież on nie lubi opusz­czać Lon­dy­nu – przy­po­mniał.

– Ma kil­ka dzi­wactw – ro­ze­śmia­ła się Mary Jane – ale je­śli on nam nie po­mo­że, to już nikt! Za­dzwoń­my do nie­go! – Chwy­ci­ła słu­chaw­kę te­le­fo­nu sto­ją­ce­go na rzeź­bio­nej to­a­let­ce lady Gi­ne­vry.

Mary Jane zmarsz­czy­ła w na­my­śle nos, a gdy so­bie przy­po­mnia­ła nu­mer, za­dzwo­ni­ła do de­tek­ty­wa.

Ania tym­cza­sem po­bie­gła po Kro­ni­kę Ar­cheo, któ­rą na szczę­ście za­bra­ła ze sobą. Po­sta­no­wi­ła wy­ko­nać w niej krót­ką no­tat­kę. Usia­dła w fo­te­lu i na­pręd­ce skre­śli­ła kil­ka zdań. Pi­sa­nie przy­no­si­ło jej ulgę i po­zwa­la­ło ze­brać roz­bie­ga­ne my­śli.

Z Kronik Archeo

Sta­ła się nie­sły­cha­na rzecz. Na­sze do­sko­na­łe wa­ka­cje w zam­ku lady Gi­ne­vry Car­nar­von prze­rwał wła­śnie te­le­fon, w sa­mym środ­ku nocy. To pan­na Ofe­lia roz­pacz­li­wie pro­si­ła nas o po­moc. Jest gdzieś w Peru. Coś się tam wy­da­rzy­ło. Coś bar­dzo złe­go. Pan­na Ofe­lia nig­dy nie pła­cze, a w słu­chaw­ce wy­raź­nie było sły­chać jej szloch. Mu­si­my zor­ga­ni­zo­wać wy­pra­wę ra­tun­ko­wą i to sami, po­nie­waż nasi ro­dzi­ce i pań­stwo Gard­ne­ro­wie są w tej chwi­li w Chi­nach. Za­nim wró­cą, może być za póź­no. Dla­te­go bę­dzie­my mu­sie­li wy­ru­szyć bez nich. Po­pro­si­my o po­moc wuj­ka Ry­szar­da, tak jak ra­dzi­ła pan­na Ofe­lia. Ale on jest te­raz w Pol­sce. Zo­sta­ła więc tyl­ko jed­na oso­ba, któ­ra bę­dzie nam mo­gła po­móc nie­zwłocz­nie. Nasz sta­ry zna­jo­my, de­tek­tyw Gor­don Ar­cher.

Tyl­ko czy ze­chce opu­ścić Lon­dyn?

AniaROZDZIAŁ III Na kłopoty Gordon Archer

Zna­mie­ni­ty lon­dyń­ski de­tek­tyw, Gor­don Ar­cher, prze­raź­li­wie gło­śno za­chra­pał przez sen, aż za­drża­ły ścia­ny jego domu przy uli­cy Ba­ker Stre­et 122. Na­tar­czy­wy dźwięk dzwon­ka te­le­fo­nu bru­tal­nie wdarł się w jego pięk­ny sen. Od­bie­rał wła­śnie od­zna­cza­nie od kró­lo­wej Elż­bie­ty i już, już przy­pi­na­ła mu je ona do pięk­nej wstę­gi, gdy ręce Jej Wy­so­ko­ści za­czę­ły się od­da­lać i wy­cią­gać jak­by były z gumy.

– Och, nie­ee! – Ar­cher pró­bo­wał po­chwy­cić te ręce. Cią­gnął za dło­nie kró­lo­wej, aż jej ra­mio­na sta­ły się dłu­gie i cien­kie jak ma­ka­ro­no­we spa­ghet­ti. – Mój me­da­aal… – de­tek­tyw za­wo­dził, aż wresz­cie, nadal czu­jąc roz­pacz w ser­cu, zla­ny po­tem, obu­dził się.

Dryń, dryń, dryń…!

Te­le­fon wciąż upar­cie ter­ko­tał.

– Wat­so­nie, mógł­byś cho­ciaż raz na coś się przy­dać! – De­tek­tyw po­cią­gnął no­sem ża­ło­śnie. – Od­bierz i po­wiedz, że mnie nie ma! – za­żą­dał i z po­wro­tem opadł na po­dusz­ki, na­kry­wa­jąc się koł­drą po czu­bek uszu.

Kwia­tek ge­ra­nium, na­zy­wa­ny przed Gor­do­na Ar­che­ra Wat­so­nem, cho­wał swo­je list­ki w mro­ku po­ko­ju. Nie miał naj­mniej­sze­go za­mia­ru być słu­żą­cym de­tek­ty­wa. Jak przy­sta­ło na ro­śli­nę do­nicz­ko­wą, chciał po pro­stu so­bie ro­snąć i po­pi­jać wodę z pod­staw­ki do­nicz­ki. De­tek­tyw naj­wy­raź­niej w koń­cu to zro­zu­miał, dla­te­go po chwi­li zwlókł się z łóż­ka.

Pod­szedł do te­le­fo­nu i ode­brał. W słu­chaw­ce usły­szał roz­go­rącz­ko­wa­ny dziew­czę­cy głos:

– Pa­nie Ar­cher? To pan? Halo?

– Tak, to ja – po­twier­dził z god­no­ścią de­tek­tyw. – Ale to chy­ba nie jest zbyt sto­sow­na pora na roz­mo­wę – rzekł z na­ci­skiem. Był prze­ko­na­ny, że ja­kiś nie­grzecz­ny dzie­ciak robi so­bie ka­wa­ły.

– Pa­nie Ar­cher, to ja, Mary Jane! – gło­sik po­śpiesz­nie wy­ja­śnił, oba­wia­jąc się, że de­tek­tyw odło­ży przed­wcze­śnie słu­chaw­kę.

– Mary Jane Gard­ner? – Ar­cher przy­po­mniał so­bie. Przed ocza­mi sta­nę­ła mu cała wy­pra­wa do Ja­po­nii i przy­go­dy z nią zwią­za­ne. Je­śli to na­praw­dę dzwo­ni­ła cór­ka sir Ed­mun­da Gard­ne­ra, to mo­gło ozna­czać tyl­ko jed­no: KŁO­PO­TY.

– Dro­gie dziec­ko, dla­cze­go dzwo­nisz o tej po­rze? Coś się sta­ło? – za­gad­nął drżą­cym gło­sem.

– Pa­nie Ar­cher, mamy po­waż­ny pro­blem! W Peru za­gi­nę­ła pan­na Ofe­lia…

De­tek­tyw słu­cha­jąc uważ­nie tego, co mó­wi­ła Mary Jane, ro­bił co­raz to inne miny do dro­gie­go Wat­so­na, in­for­mu­jąc go na migi, że to bar­dzo po­waż­na spra­wa. Mary Jane opo­wie­dzia­ła o dra­ma­tycz­nym te­le­fo­nie pan­ny Łycz­ko i o tym, że po­trzeb­na jest nie­zwłocz­nie po­moc de­tek­ty­wa.

– Je­ste­śmy u lady Gi­ne­vry Car­nar­von w zam­ku Hi­ghc­le­re – mó­wi­ła pręd­ko Mary Jane. – Czy może pan do nas przy­je­chać?

– Te­raz? O tej go­dzi­nie? – Ar­cher wy­ba­łu­szył oczy. – Nie wiem, co lady na to po­wie…

– Pa­nie Ar­cher – de­tek­tyw usły­szał na­gle w słu­chaw­ce głos sa­mej Gi­ne­vry Car­nar­von. – Oso­bi­ście pana pro­szę o przy­by­cie. To spra­wa ży­cia lub śmier­ci!

– Tak jest! – De­tek­tyw ukło­nił się przed te­le­fo­nem.

Nie znał lady oso­bi­ście, ale prze­cież no­si­ła na­zwi­sko Car­nar­von. Gor­don Ar­cher rów­nież nie miał po­wo­dów, żeby wsty­dzić się swo­je­go na­zwi­ska, cie­szył się prze­cież nie­zwy­kłym uzna­niem w oczach Bry­tyj­czy­ków i nie było jesz­cze spra­wy, któ­rej by nie roz­wią­zał. Jed­nak od­kry­cie gro­bow­ca Tu­tan­cha­mo­na i nie­prze­bra­ne skar­by w jego gro­bow­cu sta­wa­ły mu przed ocza­mi, ile­kroć sły­szał na­zwi­sko, któ­re no­si­ła lady.

– Po­sta­ram się być naj­szyb­ciej jak to tyl­ko moż­li­we – obie­cał. – Bied­na pan­na Ofe­lia! – szep­nął współ­czu­ją­cym to­nem, od­kła­da­jąc słu­chaw­kę. Pa­mię­tał prze­cież tę uro­czą blon­dyn­kę. Jak to mo­gło się stać, że zna­la­zła się w Peru? I że ją po­rwa­no? Czy była tam po pro­stu na wy­ciecz­ce?

Gor­don Ar­cher, za­in­try­go­wa­ny spra­wą, po­szedł do ła­zien­ki, by wziąć prysz­nic, a po­tem sta­ran­nie się ubrał. Pod­lał ge­ra­nium i usiadł na chwi­lę przy biur­ku, żeby wy­pić go­rą­ce ka­kao. Spra­wa była nie­cier­pią­ca zwło­ki, ale ka­kao to rzecz świę­ta. Nie mógł prze­cież wy­ru­szyć w dro­gę o pu­stym żo­łąd­ku.

– Wat­so­nie, ty so­bie śpisz, a ja czu­ję, że wła­śnie nad­cią­ga­ją dla nas kło­po­ty – rzekł z wy­rzu­tem do ro­ślin­ki, za­zdrosz­cząc jej sta­lo­wych ner­wów.

Ge­ra­nium ani drgnę­ło.

De­tek­tyw wło­żył do we­wnętrz­nej kie­sze­ni twe­edo­wej ma­ry­nar­ki no­te­sik i dłu­go­pis. Na wszel­ki wy­pa­dek od­szu­kał też mapę Peru. Tak przy­go­to­wa­ny wy­szedł na pa­lusz­kach, żeby nie bu­dzić dro­gie­go Wat­so­na, a po­tem wsiadł do sa­mo­cho­du swo­je­go po­nu­re­go tak­sów­ka­rza, Ja­spe­ra Gra­ve’a, któ­re­go uprzed­nio we­zwał. Nie­mal w mil­cze­niu, je­śli nie li­czyć gło­śne­go po­chra­py­wa­nia Gor­do­na Ar­che­ra, tuż przed świ­tem do­je­cha­li do uro­cze­go mia­stecz­ka New­bu­ry, w hrab­stwie Berk­shi­re, gdzie znaj­do­wał się za­mek lady Gi­ne­vry Car­nar­von. Lo­kaj Ja­mes otwo­rzył drzwi.

– Lady cze­ka w bi­blio­te­ce, tędy – po­pro­wa­dził sza­cow­ne­go go­ścia scho­da­mi na pię­tro oświe­tlo­ne elek­trycz­ny­mi kan­de­la­bra­mi. Już z da­le­ka Ar­cher usły­szał gło­sy dzie­ci. Żywo o czymś dys­ku­to­wa­ły, a lady raz po raz wtrą­ca­ła ja­kąś uwa­gę.

Lo­kaj za­anon­so­wał de­tek­ty­wa i Gor­don Ar­cher wszedł do bi­blio­te­ki.

– Jest pan wresz­cie! – Mary Jane z ra­do­ścią po­wi­ta­ła de­tek­ty­wa.ROZDZIAŁ IV Decyzja zapadła

– Musi pan le­cieć z nami do Peru! – Jim przy­sko­czył do Gor­do­na Ar­che­ra, gdy ten tyl­ko prze­kro­czył próg bi­blio­te­ki.

– Ja? Do Peru? – de­tek­tyw zła­pał się za swój wy­dat­ny brzu­szek opię­ty ulu­bio­ną ma­ry­nar­ką w drob­ną, zie­lo­ną kra­tecz­kę. Ja­kieś okrop­ne prze­czu­cie skrę­ci­ło mu żo­łą­dek.

– Tyl­ko pan może nam po­móc! – Mary Jane bła­gal­nie zło­ży­ła przed nim ręce.

– Za­gi­nę­ła pan­na Łycz­ko, już pan o tym wie – włą­czył się do roz­mo­wy Bar­tek i po­krót­ce zdał re­la­cję z ostat­nich wy­da­rzeń. Pod­kre­ślił to, co naj­bar­dziej wszyst­kich nie­po­ko­iło – w słu­chaw­ce wy­raź­nie sły­szał, że ktoś na­padł na pan­nę Ofe­lię.

Brwi de­tek­ty­wa uno­si­ły się co­raz wy­żej i wy­żej w zdu­mie­niu. Choć Mary Jane wspo­mnia­ła mu o tych wy­da­rze­niach wcze­śniej, re­la­cja Bart­ka wy­war­ła na nim ogrom­ne wra­że­nie.

– Dzie­ci, po­zwól­cie panu Gor­do­no­wi spo­cząć – lady Gi­ne­vra wska­za­ła mu fo­tel i po­pro­si­ła lo­ka­ja o her­ba­tę dla wszyst­kich.

De­tek­tyw roz­siadł się wy­god­nie i spoj­rzał na Tot­me­si­ka, któ­ry ły­pał na nie­go po­dejrz­li­wym okiem.

– Za­cznij­my od po­cząt­ku. – Ar­cher wy­cią­gnął no­te­sik i dłu­go­pis. – Co pan­na Ofe­lia robi w Peru?

Mło­dzi Gard­ne­ro­wie po­pa­trzy­li na Ostrow­skich. Tyl­ko oni mo­gli coś na ten te­mat wie­dzieć. Lecz Ania bez­rad­nie roz­ło­ży­ła ręce:

– Na­wet nie wie­dzie­li­śmy, że tam po­je­cha­ła!

– To pew­nie jed­na z tych jej se­kret­nych po­dró­ży – do­da­ła Mary Jane. Obie z Anią zna­la­zły prze­cież kie­dyś jej no­tat­nik i wie­dzia­ły już, że pan­na Łycz­ko od­by­wa po­dró­że do Ame­ry­ki Po­łu­dnio­wej, ni­ko­mu o tym nie mó­wiąc.

– Są­dzę, że ona nadal szu­ka tam swo­je­go ojca – wtrą­cił Bar­tek. – Wie­my tyl­ko tyle, że daw­no temu za­gi­nął. Był po­dróż­ni­kiem. Po­dob­no ru­szył śla­dem puł­kow­ni­ka Faw­cet­ta, był nim za­fa­scy­no­wa­ny.

– Faw­cett? Czy to ten, któ­ry szu­kał El Do­ra­do? – za­in­te­re­so­wa­ła się Gi­ne­vra Car­nar­von.

– Ten sam – ski­nął Bar­tek.

Gor­don Ar­cher za­my­ślił się.

– Czy to moż­li­we, żeby pan­na Ofe­lia szu­ka­ła tam El Do­ra­do? – spy­tał.

– Ra­czej nie – Bar­tek od­parł, prze­cią­ga­jąc nie­pew­nie ostat­nie sło­wo. – Je­śli już, to szu­ka­ła tam ojca. Mu­sia­ła przy­pad­kiem ko­muś się na­ra­zić. Może ja­kiejś ma­fii nar­ko­ty­ko­wej ukry­wa­ją­cej się w dżun­gli?

Na dźwięk sło­wa ma­fia, Ar­cher wzdry­gnął się mi­mo­wol­nie. Nie lu­bił ta­kich spraw. On wo­lał nor­mal­ne, kry­mi­nal­ne do­cho­dze­nia, gdzie trze­ba było wy­ka­zać się lo­gi­ką i ge­niu­szem, a nie bie­ga­niem z bro­nią za ban­dą uzbro­jo­nych po zęby ma­fio­sów. Od tego były zu­peł­nie inne służ­by. Miał ser­decz­nie dość ma­fii, a szcze­gól­nie ja­poń­skich ja­ku­zów.

– Słu­chaj­cie, może jed­nak pan­na Ofe­lia szu­ka tam skar­bu? – Mar­tin uznał, że to na­wet cał­kiem praw­do­po­dob­ne.

– Sama? Chy­ba ra­czej nie – Bar­tek od­parł, ale po chwi­li za­czął się nad czymś za­sta­na­wiać. – Zdą­ży­ła po­wie­dzieć coś o Prze­po­wied­ni Sy­nów Słoń­ca, nie bar­dzo wiem, o co mo­gło jej cho­dzić, i o Aka­ko­rze.

– Ona szu­ka Zło­te­go Mia­sta! – Jim stuk­nął ołów­kiem w blat sto­li­ka. – I musi być bli­sko, sko­ro ją zła­pa­li.

– Mu­si­my do­wie­dzieć się cze­goś o tej prze­po­wied­ni, a wte­dy sta­nie się ja­sne, gdzie po­win­ni­śmy jej szu­kać. Może ona mó­wi­ła szy­frem? – za­su­ge­ro­wa­ła Mary Jane.

– Co nie zmie­nia fak­tu, że jak naj­szyb­ciej po­win­ni­śmy po­le­cieć do Peru – rzekł z na­ci­skiem Bar­tek. – Po­le­ci pan z nami? – skie­ro­wał bła­gal­ne spoj­rze­nie na Gor­do­na Ar­che­ra.

De­tek­tyw sap­nął. Po­ru­szył się nie­pew­nie w fo­te­lu i zro­bił szyb­ką kal­ku­la­cję zy­sków i strat. Gdy­by roz­wią­zał tę spra­wę i od­na­lazł pan­nę Ofe­lię żywą, jego sła­wa zno­wu roz­la­ła­by się po ca­łym świe­cie. Ale jak znieść tru­dy tej po­dró­ży? Cze­ka­ła go na pew­no mor­dę­ga w gó­rzy­stej dżun­gli. I opie­ka nad tymi dzie­cia­ka­mi. Może jed­nak przy­bę­dzie ich wu­jek i Ar­cher bę­dzie mógł spo­koj­nie pro­wa­dzić śledz­two, nie opusz­cza­jąc ho­te­lu…

Tak, to by­ło­by naj­lep­sze roz­wią­za­nie.

– Czy wasz wu­jek Ry­szard przy­je­dzie do Peru? – zwró­cił się do Bart­ka z wiel­ką na­dzie­ją w gło­sie.

– Tak, za­raz do nie­go za­dzwo­ni­my!

Na pew­no zro­bi wszyst­ko, żeby od­na­leźć pan­nę Ofe­lię.

– W ta­kim ra­zie, zgo­da! – De­tek­tyw ob­wie­ścił swo­ją de­cy­zję, acz­kol­wiek nie przy­znał się do wszyst­kich swo­ich lę­ków i obaw.

– Hur­ra! – wrza­snę­ły chó­ral­nie dzie­ci, aż za­trzę­sły się mury zam­ku.

Lady Gi­ne­vra uśmiech­nę­ła się. We­zwa­ła Ja­me­sa i po­le­ci­ła:

– Przy­go­tuj, pro­szę, na­sze wa­liz­ki, i trans­por­ter Tot­me­si­ka też! – Przy­tu­li­ła ko­cu­ra. – Je­dzie­my do Peru! – po­wia­do­mi­ła kota z fi­lu­ter­nym uśmie­chem na ustach.

– Pani też je­dzie? – dzie­ci spoj­rza­ły zdu­mio­ne na star­szą pa­nią.

– Za nic nie prze­pu­ści­ła­bym ta­kiej oka­zji. Trze­ba po­móc tej bied­nej pan­nie Łycz­ko, ktoś musi się tak­że za­jąć wami, gdy wasz wu­jek bę­dzie jej szu­kał, a de­tek­tyw pro­wa­dził śledz­two – lady Gi­ne­vra po­wie­dzia­ła wspa­nia­ło­myśl­nie. Nie do­da­ła, że ogrom­nie ku­si­ło ją rów­nież El Do­ra­do. Chcia­ła być świad­kiem jego od­na­le­zie­nia, gdy­by przy­pad­kiem zo­sta­ło… od­na­le­zio­ne.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: