Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kroniki Wardstone 5. Pomyłka Stracharza - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
30 marca 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Kroniki Wardstone 5. Pomyłka Stracharza - ebook

Gdy sytuacja w Hrabstwie staje się coraz bardziej napięta, mistrz wysyła Toma daleko na północ, do Billa Arkwrighta, innego stracharza. Arkwright, który mieszka w nawiedzonym młynie znajdującym się na krawędzi mrocznych, niespokojnych bagien, jest człowiekiem bezkompromisowym i wymagającym. Jego metody nauczania, bolesne i nierzadko okrutne są dla Toma trudne do zniesienia, ale chłopak musi przyswoić sobie kolejne lekcje, by przygotować się do najbardziej niebezpiecznej bitwy w życiu…

Jednak nawet ktoś tak doświadczony jak Arkwright nie jest w stanie przewidzieć wszystkiego. Gdy starożytna i potężna wiedźma wodna Morwena przybywa, by zniszczyć Toma, ten musi sam stawić czoła grozie. Stracharz i Alice robią wszystko, by zdążyć na czas i dołączyć do bitwy, ale nawet ich połączone siły, dziwny mariaż światła i ciemności, tym razem mogą nie wystarczyć. Gregory rzadko się myli… Ale błąd, który popełnia, może mieć fatalne skutki.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7686-378-8
Rozmiar pliku: 3,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Kto jest kim

Tom

Thomas Ward jest siódmym synem siódmego syna. To oznacza, że urodził się z pewnymi zdolnościami, dzięki którym idealnie nadaje się na stracharza. Widzi i słyszy umarłych, jest naturalnym przeciwnikiem Mroku. Nie znaczy to jednak, że Tom się nie boi – a będzie potrzebował całej swej odwagi, by odnieść sukces tam, gdzie wcześniej zawiodło dwudziestu dziewięciu innych uczniów.

Stracharz

Stracharz jest człowiekiem jedynym w swoim rodzaju. Wysoki i groźny z wyglądu, nosi długi czarny płaszcz z kapturem i nie rozstaje się z laską oraz ze srebrnym łańcuchem. Podobnie jak jego uczeń Tom, jest leworęczny i urodził się jako siódmy syn siódmego syna.

Od ponad sześćdziesięciu lat strzeże Hrabstwa przed stworami Mroku.

Alice

Tom nie potrafi zdecydować, czy Alice jest dobra, czy zła. Dziewczyna umie przepłoszyć łobuzów z wioski, jest spokrewniona z dwoma okrutnymi klanami czarownic (Malkinami i Deane’ami) i zdarza jej się posługiwać czarną magią. Ale nauczono ją tej magii wbrew jej woli i kilka razy pomogła dzięki niej Tomowi w niebezpieczeństwie. Sprawia wrażenie wiernej przyjaciółki – lecz czy można jej ufać?

Mama

Mama Toma zawsze wiedziała, że jej syn zostanie uczniem stracharza. Nazywa go swym darem dla Hrabstwa. Choć jest kochającą matką i świetnie zna się na ziołach, różni się od innych kobiet. Pochodzi z Grecji i niewiele wiadomo o jej przeszłości. Jak również o wielu innych rzeczach z nią związanych…Z laską w dłoni poszedłem do kuchni i zabrałem pusty worek. Do zmierzchu została ledwie godzina, ale wciąż miałem dość czasu, by zejść do wsi i odebrać cotygodniowe zakupy. W domu znalazłem tylko kilka jajek i mały kawałek sera z Hrabstwa.

Dwa dni wcześniej stracharz wyruszył na południe, by rozprawić się z boginem. Z irytacją pomyślałem, że już drugi raz w tym miesiącu mój mistrz udał się do pracy beze mnie. Za każdym razem powtarzał, że to rutynowa sprawa, nic, czego nie oglądałem wcześniej podczas terminu; lepiej, bym został w domu, ćwiczył łacinę i nadganiał naukę. Nie protestowałem, ale nie byłem zadowolony. Bo widzicie, podejrzewałem, że miał też inny powód – próbował mnie chronić.

Pod koniec lata czarownice z Pendle wezwały na świat Złego, ucieleśnienie mroku, Diabła we własnej osobie. Przez dwa dni podlegał ich władzy, a one rozkazały, by mnie zniszczył. Schroniłem się w specjalnym pokoju, który wyszykowała mi mama, i tym sposobem ocalałem. Obecnie Zły zajmował się własnymi mrocznymi sprawami, ale nie miałem pewności, czy znów nie zacznie mnie ścigać. Najczęściej wolałem o tym nie myśleć. Jedno było pewne: od chwili przybycia Złego Hrabstwo stawało się coraz bardziej niebezpieczne; zwłaszcza dla tych, którzy walczyli z mrokiem. Ale nie oznaczało to, że zawsze będę mógł się ukrywać przed zagrożeniem. Teraz byłem jedynie uczniem, lecz pewnego dnia zostanę stracharzem i będę musiał ryzykować tak samo jak mój mistrz, John Gregory. Żałowałem tylko, że on widzi to inaczej.

Przeszedłem do pokoju, w którym Alice pracowała ciężko, przepisując książkę z biblioteki stracharza. Pochodziła z rodu czarownic z Pendle, przez dwa lata pobierała nauki czarnej magii od swej ciotki, Kościstej Lizzie, bezecnej wiedźmy, obecnie bezpiecznie uwięzionej w jamie w ogrodzie stracharza. Alice sprawiła mi sporo kłopotów, ale w końcu została moją przyjaciółką. Teraz mieszkała z mistrzem i ze mną, zarabiając na utrzymanie kopiowaniem ksiąg.

W obawie, że mogłaby przeczytać coś, czego nie powinna, stracharz nie dopuszczał jej do swej biblioteki i przekazywał tylko po jednej książce naraz. Nie znaczy to, że nie doceniał jej zdolności skryby. Bardzo cenił sobie książki, skarbnice wiedzy zgromadzonej przez pokolenia stracharzy – i każda kolejna dokładna kopia sprawiała, że czuł się nieco pewniej w kwestii przetrwania owej wiedzy.

Alice siedziała za stołem z piórem w dłoni, mając przed sobą dwa otwarte tomy. W jednym pisała starannie, przepisując z drugiego. Spojrzała na mnie z uśmiechem: nigdy jeszcze nie wyglądała ładniej, płomień świecy rzucał blask na jej gęste ciemne włosy i mocno zarysowane kości policzkowe. Kiedy jednak zauważyła, że mam na sobie płaszcz, uśmiech natychmiast zniknął z jej twarzy. Odłożyła pióro.

– Idę do wioski odebrać zakupy – oznajmiłem.

– Nie ma potrzeby, żebyś to robił, Tom! – zaprotestowała. Na jej twarzy i w głosie odbiła się wyraźna troska.

– Ja pójdę, ty zostań w domu i się poucz.

Chciała dobrze, lecz jej słowa rozzłościły mnie i musiałem ugryść się w język, by nie powiedzieć czegoś niemiłego. Była taka sama jak stracharz – nadopiekuńcza.

– Nie, Alice – oznajmiłem stanowczo. – Od tygodni siedzę w tym domu i muszę się przejść, żeby przewietrzyć myśli. Wrócę przed zmierzchem.

– W takim razie pozwól mi iść z tobą, Tom. W końcu mnie też przydałaby się przerwa, mam potąd oglądania starych, zakurzonych ksiąg. Ostatnio nie robię nic innego, tylko piszę i piszę!

Zmarszczyłem brwi. Nie mówiła szczerze i to mnie rozzłościło.

– Tak naprawdę wcale nie chcesz iść do wioski, prawda? Wieczór jest zimny, mokry i paskudny. Jesteś taka sama jak stracharz. Uważasz, że sam nie będę bezpieczny, że nie poradzę sobie…

– Nie chodzi o to, że sobie nie poradzisz, Tom, tylko o to, że teraz po świecie krąży Zły, pamiętasz?

– Jeśli Zły po mnie przyjdzie, niewiele zdołam zdziałać i twoja obecność niczego nie zmieni. Nawet stracharz nie zdołałby mi pomóc.

– Ale nie chodzi tylko o Złego, prawda, Tom? Hrabstwo jest teraz o wiele bardziej niebezpieczne. Nie tylko mrok rośnie w siłę, ale po drogach krążą bandyci i dezerterzy. Zbyt wielu ludzi głoduje. Niektórzy poderżnęliby ci gardło za połowę tego, co przyniesiesz w torbie!

Cały kraj ogarnęła wojna i na południu szło nam bardzo źle. Do naszych uszu docierały relacje o straszliwych bitwach i klęskach. Oprócz zatem dziesięciny, którą farmerzy musieli płacić kościołowi, połowę pozostałych zbiorów skonfiskowano, by wyżywić wojsko. To zmniejszyło zapasy i wywindowało ceny; najbiedniejsi od dawna głodowali. Choć jednak słowa Alice zawierały w sobie wiele prawdy, nie zamierzałem ulec.

– Nie, Alice, świetnie sobie poradzę. Nie martw się, niedługo wrócę!

Nim zdołała powiedzieć coś jeszcze, odwróciłem się na pięcie i ruszyłem naprzód szybkim krokiem. Wkrótce zostawiłem za sobą ogród i maszerowałem wąską dróżką, wiodącą na dół do wsi. Powoli zapadała noc, a jesień przyniosła ze sobą chłód i wilgoć. Dobrze było jednak wydostać się poza granice domu i ogrodu. Wkrótce ujrzałem znajome szare dachy Chipenden, a pod stopami poczułem bruk opadającej stromo głównej ulicy.

W wiosce panował znacznie większy spokój niż latem, gdy wszystko zaczęło się psuć. Wówczas roiło się tu od kobiet uginających się pod ciężarem wypełnionych po brzegi koszyków z zakupami; teraz widziałem nielicznych ludzi, a kiedy wszedłem do rzeźnika, odkryłem, że jestem jedynym klientem.

– Poproszę o zamówienie pana Gregory’ego, jak zwykle – rzekłem.

Rzeźnik, rosły mężczyzna o czerwonej twarzy i rudej brodzie, kiedyś był duszą sklepu, opowiadał dowcipy i zabawiał kupujących. Teraz twarz mu spoważniała, a radość życia jakby z niego uszła.

– Przykro mi, chłopcze, ale nie mam dziś dla ciebie zbyt wiele. Zdołałem odłożyć tylko dwa kurczaki i parę plastrów boczku, a i tak trudno było przechować je dla was pod ladą. Lepiej, byś zajrzał jutro, byle przed południem.

Przytaknąłem, schowałem mięso do worka, poprosiłem, by zapisał na nasz rachunek, a potem podziękowałem i ruszyłem do kramu z warzywami. Tam poszło mi niewiele lepiej. Dostałem kartofle i marchew, ale stanowczo zbyt mało, byśmy przetrwali tydzień. Jeśli chodzi o owoce, kupiec znalazł zaledwie trzy jabłka. Poradził mi to samo co rzeźnik – abym spróbował ponownie jutro, może wówczas dopisze mi szczęście i zdobędę więcej produktów.

W piekarni zdołałem kupić parę bochnów chleba, po czym wyszedłem z workiem na ramieniu. Wtedy zobaczyłem, że ktoś obserwuje mnie z drugiej strony ulicy. Był to chudy dzieciak, chłopiec najwyżej czteroletni, o sterczących kościach i wielkich głodnych oczach. Pożałowałem go, toteż podszedłem, pogrzebałem w worku i dałem mu jabłko. Omal nie wyrwał mi go z dłoni, po czym bez słowa podziękowania odwrócił się i pobiegł do domu.

Wzruszyłem ramionami, uśmiechając się do siebie. Potrzebował jabłka bardziej niż ja. Ruszyłem z powrotem na wzgórze, tęskniąc za ciepłem i wygodą domu stracharza. Gdy jednak dotarłem do granicy wioski i bruk ustąpił miejsca błotu, mój nastrój zaczął się psuć. Coś było nie tak. Czułem to, ale nie był to przejmujący chłód, który zazwyczaj ostrzegał mnie przed nadejściem czegoś z mroku. Odczuwałem wyraźny niepokój. Instynkt ostrzegał mnie przed niebezpieczeństwem.

Cały czas oglądałem się za siebie, wyczuwając, że ktoś podąża za mną. Czy to mógł być Zły? Czyżby Alice i stracharz mieli jednak rację? Przyspieszyłem kroku, tak że niemal biegłem. Nad moją głową pędziły czarne chmury; do zachodu słońca pozostało niecałe pół godziny.

Otrząśnij się, upomniałem się w duchu, to tylko wyobraźnia.

Jeszcze krótki spacer i znajdę się na skraju zachodniego ogrodu, a stamtąd po pięciu minutach dotrę do bezpiecznego schronienia – domu mego mistrza. Nagle jednak zatrzymałem się. Na końcu ścieżki, pośród cieni pod drzewami, ktoś na mnie czekał.

Przeszedłem jeszcze kilka wolnych kroków i uświadomiłem sobie, że to nie jeden człowiek – czterech wysokich i silnych mężczyzn oraz chłopak patrzyło w moją stronę. Czego chcieli? Nagle wyczułem niebezpieczeństwo. Czemu nieznajomi kręcili się tak blisko domu stracharza? Czy to bandyci? Kiedy jednak się zbliżyłem, poczułem się pewniej: zamiast wejść na ścieżkę, by mi przeszkodzić, pozostali pod osłoną nagich drzew. Zastanawiałem się, czy ich nie pozdrowić, ale potem uznałem, że lepiej iść szybko dalej, nie dając po sobie znać, że ich widzę. Gdy minąłem mężczyzn, odetchnąłem z ulgą, potem jednak usłyszałem jakiś dźwięk na ścieżce za sobą. Zabrzmiał jak brzęk monety padającej na kamień.

Może miałem dziurę w kieszeni, zgubiłem kilka drobniaków? Jednak gdy tylko się odwróciłem i spojrzałem za siebie, spośród drzew wyłonił się mężczyzna, ukląkł na ścieżce, podniósł coś i spojrzał na mnie z przyjaznym uśmiechem.

– To twoje, chłopcze? – spytał, unosząc ku mnie monetę.

Po prawdzie, nie byłem pewien, ale z całą pewnością słyszałem dźwięk, który brzmiał, jakbym coś upuścił.

Odłożyłem zatem worek i kij i sięgnąłem lewą ręką do kieszeni portek, zamierzając przeliczyć pieniądze. Nagle jednak poczułem, że ktoś wciska mi w rękę monetę. Spojrzałem i ze zdumieniem ujrzałem w swej dłoni srebrnego szylinga. Wiedziałem, że nie miałem takiego, toteż pokręciłem głową.

– Nie jest mój – rzekłem z uśmiechem. –Teraz już jest, chłopcze. Właśnie przyjąłeś go ode mnie. Czy nie tak, chłopcy?

Jego towarzysze wyłonili się spod drzew i serce uciekło mi w pięty. Wszyscy mieli na sobie mundury, na ramionach dźwigali torby. Byli też uzbrojeni – nawet chłopak. Trzech z nich dzierżyło w rękach solidne pałki, a jeden, z naszywkami kaprala, nosił nóż.

Przerażony, obejrzałem się na tego, który wręczył mi monetę. Wstał już, toteż widziałem go lepiej. Twarz miał ogorzałą i pomarszczoną, o wąskich, okrutnych oczach. Na czole i prawym policzku ujrzałem blizny – najwyraźniej wiele przeżył. Na lewym rękawie miał naszyte paski sierżanta, u pasa wisiała mu szabla. Miałem do czynienia z werbownikami. Na wojnie nie wiodło nam się najlepiej i bandy werbowników krążyły po Hrabstwie, siłą zmuszając mężczyzn i chłopaków do zaciągnięcia się do wojska. Mieli zastąpić poległych w boju.

– Właśnie przyjąłeś królewskiego szylinga! – oznajmił mężczyzna i zaśmiał się szyderczo, nieprzyjemnie.

– Wcale go nie przyjąłem! – zaprotestowałem. – Powiedziałeś, że jest mój i sprawdzałem, czy to prawda.

– Nie ma się co tłumaczyć. Wszyscy widzieliśmy, co się stało, prawda chłopcy?

– Bez dwóch zdań – zgodził się kapral.

Utworzyli wokół mnie krąg, odcinając drogę ucieczki.

– Czemu chłopak jest ubrany jak ksiądz? – spytał najmłodszy, najwyżej rok starszy ode mnie.

Sierżant ryknął śmiechem i uniósł moją laskę.

– To nie ksiądz, Toddy. Nie potrafisz poznać ucznia stracharza? Przyjmują od ludzi ciężko zarobione pieniądze, by strzec ich przed tak zwanymi wiedźmami. Tym się właśnie zajmują. I znajdują dość głupców skłonnych im zapłacić!

Cisnął mój kij Toddy’emu.

– Weź to, młody – polecił. – Jemu nie będzie już potrzebny, a dobrze się nada na rozpałkę. – Następnie podniósł worek i zajrzał do środka. – Dość strawy, by napełnić dziś nasze brzuchy, chłopcy! – wykrzyknął, a twarz mu pojaśniała. – Widzicie? Warto wierzyć sprytnemu sierżantowi. No co, nie miałem racji? Mówiłem, byśmy złapali go w drodze powrotnej na wzgórze, a nie gdy będzie szedł na dół! Warto było zaczekać!

W tym momencie, otoczony, nie dostrzegałem szansy na ucieczkę. Wiedziałem, że udawało mi się wyrwać z gorszych tarapatów – kilka razy nawet ze szponów wrogów uprawiających czarną magię. Postanowiłem zaczekać na jakąś sposobność. Czekałem cierpliwie, tymczasem kapral wyjął z torby kawał sznura i związał mi ciasno ręce za plecami. Potem obrócił mnie na zachód i pchnął ostro w plecy, poganiając. Zaczęliśmy szybko maszerować, Toddy dźwigał worek z zapasami.

Szliśmy niemal godzinę, najpierw na zachód, potem na północ. Domyślałem się, że nie znali krótszej drogi przez wzgórza, a ja nie zamierzałem im jej pokazywać. Bez wątpienia zmierzali do Sunderland Point – tam wsadzą mnie prawie na statek, płynący na południe, gdzie ścierają się armie. Im dłużej potrwa podróż, tym większą będę miał szansę ucieczki.

A przecież musiałem uciec. Inaczej moje dni nauki u stracharza dobiegłyby końca.Kiedy zrobiło się tak ciemno, że przestaliśmy widzieć drogę, zatrzymaliśmy się na polanie pośrodku lasu. Byłem gotów przy pierwszej sposobności rzucić się do ucieczki, lecz żołnierze zmusili mnie, bym usiadł, i wyznaczyli jednego do pilnowania. Reszta zbierała drwa na ognisko. W zwykłych okolicznościach liczyłbym na to, że zjawi się stracharz i spróbuje mnie uratować. Nawet w ciemności potrafił świetnie odnajdywać trop i z pewnością zdołałby odszukać tych ludzi. Nim jednak wróci po rozprawie z boginem, mnie wsadzą już na statek i znajdę się poza jego zasięgiem. Jedyną nadzieję pokładałem w Alice. Spodziewała się mego powrotu i po zmroku z pewnością zacznie się niepokoić. Ona także umiała mnie znaleźć – byłem tego pewien. Ale jak miałaby sobie poradzić z pięcioma zbrojnymi?

Wkrótce zapłonął ogień, żołnierze rzucili w płomienie także moją laskę. Dostałem ją kiedyś od mistrza, była moją pierwszą bronią i jej utrata zraniła mnie boleśnie. Zwłaszcza że wyglądało na to, że wraz z nią zniknie także szansa dokończenia terminu u stracharza.

Żołnierze zaczerpnęli hojnie z mojego worka i wkrótce oba kurczaki piekły się już na rożnie. Mężczyźni zaś odkrawali pajdy chleba i przypiekali nad ogniskiem. Kiedy posiłek był gotowy, ku memu zdumieniu, rozwiązali mnie i dali więcej, niż mogłem zjeść. Lecz nie kierowała nimi dobroć.

– No jedz, chłopcze – rozkazał sierżant. – Chcemy, żebyś był silny i sprawny, kiedy cię oddamy. Przez ostatnie dwa tygodnie złapaliśmy dziewięciu, ty jesteś dziesiąty. I prawdziwy z ciebie skarb. Silny, młody, zdrowy, nieźle nam za ciebie zapłacą!

– Nie wygląda zbyt wesoło – zadrwił kapral. – Nie rozumie, że to najlepsze, co mogło go spotkać? Dzięki temu staniesz się mężczyzną, chłopcze.

– Nie patrz tak ponuro! – szydził sierżant, popisując się przed swoimi ludźmi. – Może nie poślą cię do walki.

Marynarzy też nam brakuje! Umiesz pływać?

Pokręciłem głową.

– To nie przeszkoda, by zostać majtkiem. Po odbiciu od brzegu i tak nikt nie przeżywa zbyt długo. Zamarza na śmierć albo rekiny odgryzają mu nogi!

Gdy opróżniliśmy talerze, znów związali mi ręce. Podczas gdy rozmawiali, położyłem się na plecach i zamknąłem oczy, udając, że śpię, i słuchając ich rozmów. Najwyraźniej mieli dosyć werbowania dla wojska. Zastanawiali się nad dezercją.

– Ten będzie ostatni – wymamrotał sierżant. – Odbierzemy zapłatę, a potem znikniemy na północy Hrabstwa i poszukamy sobie bogatszych łupów. Musi istnieć jakaś lepsza robota!

To się nazywa szczęście, pomyślałem. Jeszcze jeden i odejdą. Byłem ostatnim chłopakiem, którego zamierzali siłą wcielić do wojska.

– Sam nie wiem, czy to dobry pomysł – odezwał się żałosny głos. – Nigdzie nie ma pracy. Dlatego właśnie mój tatko posłał mnie na wojaczkę.

To był chłopak, Toddy. Na chwilę przy ognisku zapadła krępująca cisza. Wyczuwałem, że sierżant nie lubi, gdy mu się zaprzecza.

– Cóż, Toddy – rzekł, a w jego głosie dźwięczała gniewna nuta. – To zależy, kto szuka pracy, chłopak czy mężczyzna. I zależy od tego, o jakiej pracy mowa. Ale wiem o jednej wolnej posadzie. Tutejszy stracharz będzie szukał nowego ucznia. Nadajesz się idealnie.

Toddy pokręcił głową.

– Nie spodobałoby mi się to zajęcie. Boję się czarownic…

– To tylko bajdy. Czarownice nie istnieją. No, dalej, Toddy, powiedz mi! Widziałeś kiedy czarownicę?

– Kiedyś taka stara mieszkała w naszej wiosce – odrzekł Toddy. – Miała czarną kotkę i ciągle mamrotała coś pod nosem. A na brodzie miała brodawkę!

– Kotka czy czarownica? – zadrwił sierżant.

– Czarownica.

– Czarownica z brodawką na brodzie! No popatrz, wszyscy trzęsiemy się ze strachu, chłopcze – zarechotał sarkastycznie sierżant. – Musimy cię posłać do terminu do stracharza. A kiedy już skończysz, będziesz mógł wrócić i się z nią rozprawić.

– Nie – mruknął Toddy. – Nie będę. Ona już nie żyje. Przywiązali jej ręce do stóp i wrzucili do stawu, żeby sprawdzić, czy będzie pływać…

Jego towarzysze ryknęli śmiechem, ja jednak nie widziałem w tym nic zabawnego. Niewątpliwie chodziło o, jak to nazywał stracharz, „fałszywie pomówioną” – biedną staruszkę, która nie zasłużyła sobie na taki los. Te, które tonęły, uznawano za niewinne, często jednak umierały z wstrząsu bądź na zapalenie płuc, jeśli wcześniej się nie utopiły.

– I co, Toddy? Pływała? – dopytywał się sierżant.

– Owszem, ale twarzą do dołu. Wyłowili ją, żeby ją spalić, lecz już nie żyła. Więc zamiast tego spalili jej kotkę.

Odpowiedział mu kolejny wybuch okrutnego śmiechu, jeszcze głośniejszy niż poprzedni. Wkrótce jednak rozmowa zaczęła cichnąć, w końcu wszyscy umilkli. Chyba przysnąłem, bo nagle uświadomiłem sobie, że zrobiło się niezwykle zimno. Zaledwie godzinę wcześniej pośród drzew hulał chłodny, wilgotny, jesienny wiatr, przyginający młode drzewka i poruszający starszymi gałęziami, które skrzypiały i jęczały; teraz wszystko znieruchomiało, a ziemię pokrywała warstewka szronu, migocząca w promieniach księżyca.

Ogień niemal zupełnie zgasł, pozostało tylko kilka żarzących się drew. Na stosie z boku leżało mnóstwo chrustu, lecz mimo chłodu, nikt nie próbował podsycić ogniska. Cała piątka żołnierzy wpatrywała się jedynie w stygnące popioły, jak pogrążona w transie.

Nagle wyczułem, że coś zbliża się do polany. Żołnierze też to zauważyli. Jednocześnie zerwali się z miejsc i spojrzeli w ciemność. Spomiędzy drzew wyłoniła się mroczna postać, zmierzająca ku nam tak cicho, że zdawała się szybować, miast stąpać po ziemi. Gdy się zbliżyła, poczułem strach, podchodzący do gardła niczym żółć. Wstałem nerwowo.

Moje ciało już wcześniej zziębło, ale istnieje wiele różnych odmian zimna. Jestem siódmym synem siódmego syna, czasami widuję, słyszę bądź wyczuwam rzeczy, których nie dostrzegają zwykli ludzie. Widzę duchy i zjawy, słyszę umarłych; wyczuwam szczególny chłód, kiedy zbliża się coś z mroku. Teraz właśnie ogarnęło mnie to uczucie, silniejsze niż kiedykolwiek przedtem. Poczułem przejmujący strach, tak mocny, że zacząłem dygotać od stóp do głów. Czy to Zły w końcu po mnie przyszedł?

Coś w wyglądzie głowy zbliżającej się postaci głęboko mną wstrząsnęło. Nie było wiatru, a jednak jej włosy zdawały się poruszać, zwijać w niesamowity sposób. Czyżby faktycznie zbliżał się do nas Zły?

Postać podeszła blisko, nagle stanęła na polanie i po raz pierwszy padły na nią promienie księżyca…

Nie był to jednak Zły. Widziałem przed sobą potężną bezecną wiedźmę. Oczy płonęły jej jak węgle w palenisku, twarz wykrzywiał grymas złości i nienawiści. Lecz to głowa przeraziła mnie najbardziej. Zamiast włosów wiedźma miała gniazdo czarnych węży, zwijających się i splatających, poruszających rozwidlonymi językami, odsłaniających kły, gotowe do wstrzyknięcia jadu.

Nagle z prawej usłyszałem jęk zwierzęcej grozy. To był sierżant. Jego twarz wykrzywił przeraźliwy strach. Wybałuszył oczy, otwierając usta jak do krzyku. Ale zamiast tego wydał z siebie kolejny jęk, dobiegający głęboko z trzewi i rzucił się między drzewa, pędząc co sił w nogach na północ. Pozostali poszli w jego ślady, ostatni biegł Toddy. Wciąż ich słyszałem – gorączkowy tupot stóp oddalał się, aż w końcu zupełnie ucichł.

Pozostałem sam na sam z wiedźmą. Nie miałem przy sobie żelaza, soli ani laski, a w dodatku sznur nadal krępował mi ręce za plecami. Odetchnąłem jednak głęboko, próbując opanować strach. To pierwszy krok, gdy ma się do czynienia z mrokiem.

Nagle czarownica poruszyła się i jej oczy przestały płonąć. Spowijający mnie chłód osłabł. Węże przestały się wić i zamieniły w gęste czarne włosy. Twarz wygładziła się, ujrzałem oblicze wyjątkowo ładnej dziewczyny.

Zerknąłem na jakże znajome szpiczaste trzewiki. To była Alice, uśmiechała się do mnie.

Nie odpowiedziałem uśmiechem. Mogłem jedynie gapić się na nią, przerażony.

– Rozchmurz się, Tom! – rzuciła Alice. – Tak ich wystraszyłam, że nie pójdą za nami. Jesteś już bezpieczny. Nie masz się czym martwić.

– Co ty zrobiłaś, Alice? – spytałem, kręcąc głową. – Wyglądałaś jak bezecna wiedźma. Musiałaś się posłużyć czarną magią!

– Nie zrobiłam nic złego, Tom – wyciągnęła ręce, by mnie rozwiązać. – Tamci się przestraszyli i ich strach ogarnął też ciebie, to wszystko. To przez światło i tyle…

Wstrząśnięty, cofnąłem się.

– Światło księżyca ukazuje prawdziwe oblicze rzeczy, dobrze o tym wiesz, Alice. Sama mi o tym powiedziałaś podczas naszego pierwszego spotkania. Co zatem przed chwilą ujrzałem? Czym jesteś w istocie? Czy widziałem prawdę?

– Nie, Tom. Nie bądź niemądry. To tylko ja, Alice. Jesteśmy przecież przyjaciółmi. Znasz mnie chyba dość dobrze, czyż nie? Kilka razy ocaliłam ci życie. Uratowałam przed mrokiem, o tak. To niesprawiedliwe, że mnie oskarżasz. Zwłaszcza że dopiero co znów cię uratowałam. Gdzie byś teraz był beze mnie? Powiem ci, gdzie – w drodze na wojnę. I może nigdy byś z niej nie wrócił.

– Gdyby stracharz cię zobaczył… – pokręciłem głową.

Z pewnością oznaczałoby to koniec Alice. Koniec jej życia z nami. Mój mistrz mógłby nawet uwięzić ją w jamie do kresu jej dni. Ostatecznie to właśnie robił z czarownicami, stosującymi magię mroku.

– No, dalej, Tom. Chodźmy stąd, wracajmy do Chipenden. Zaczynam czuć ten ziąb w kościach.

To rzekłszy, przecięła mi więzy i pomaszerowaliśmy prosto do domu stracharza. Niosłem w ręce worek z resztką zapasów. Po drodze nie rozmawialiśmy. Nie ucieszyło mnie to, co zobaczyłem.

***

Następnego ranka, gdy zajadaliśmy śniadanie, wciąż martwiłem się postępkiem Alice.

Oswojony bogin stracharza przyrządzał nasze posiłki; zazwyczaj pozostawał niewidzialny, lecz od czasu do czasu przybierał postać rudego kota. Tego ranka przygotował moje ulubione jajka na bekonie – było to jednak jedno z najgorszych śniadań, jakie u niego jadłem. Boczek spalił się na węgiel, jajka pływały w tłuszczu. Czasami bogin gotował źle, jeśli coś go zdenerwowało; często wiedział o rzeczach, o których się nie mówiło. Zastanawiałem się, czy niepokoi go to samo co mnie: Alice.

– Zeszłej nocy, kiedy wyszłaś na polanę, przeraziłaś mnie, Alice. I to bardzo. Myślałem, że mam do czynienia z bezecną wiedźmą – z rodzaju, z którym nigdy wcześniej się nie zetknąłem. Bo tak dokładnie wyglądałaś. Zamiast włosów miałaś na głowie węże, a twoją twarz przepełniała nienawiść.

– Przestań marudzić, Tom. To niesprawiedliwe. Daj mi spokojnie zjeść śniadanie!

– Marudzić? Potrzebujesz marudzenia! Co takiego zrobiłaś? No, dalej, powiedz mi!

– Nic. Nic nie zrobiłam! Daj mi spokój, proszę, Tom. To boli, kiedy tak mnie dręczysz.

– Mnie boli, kiedy kłamiesz, Alice. Zrobiłaś coś i chcę dokładnie wiedzieć co – zawiesiłem głos, kipiąc gniewem i słowa wymknęły mi się z ust, nim zdążyłem je powstrzymać. – Jeśli nie powiesz mi prawdy, Alice, nigdy więcej ci nie zaufam.

– No dobrze, dobrze, powiem ci prawdę! – zawołała Alice, a w jej oczach zalśniły łzy. – Co innego mogłam zrobić, Tom? Gdzie byłbyś teraz, gdybym się nie zjawiła i cię nie uwolniła? To nie moja wina, że cię wystraszyłam. Chodziło mi o nich, nie o ciebie.

– Czym się posłużyłaś, Alice? Czy to była czarna magia? Coś, czego nauczyła cię Koścista Lizzie?

– Nic szczególnego. Podobne do Uroku, to wszystko. Nazywa się to Grozą. Przeraża ludzi, o tak, i sprawia, że uciekają w panice. Większość czarownic się nią posługuje. I zadziałało, Tom. Co w tym złego? Jesteś wolny i nikomu nie stała się krzywda.

Urok to czar, za pomocą którego czarownica sprawia, że wygląda młodziej i piękniej niż w istocie, tworząc aurę pozwalającą jej podporządkować mężczyzn swojej wo

li. To czarna magia: wiedźma Wurmalde posłużyła się nią, próbując zjednoczyć klany z Pendle tego lata. Teraz nie żyła, lecz mężczyźni, którzy poddali się Urokowi i zbyt późno zrozumieli, jakie stanowi zagrożenie, także zginęli. Jeśli Groza była inną wersją tej samej mrocznej magii, martwiło mnie, że Alice się nią posłużyła. Bardzo martwiło.

– Gdyby stracharz się dowiedział, odprawiłby cię, Alice – ostrzegłem. – Nigdy by nie zrozumiał. Według niego nic nie usprawiedliwia korzystania z mocy mroku.

– W takim razie mu nie mów, Tom. Nie chcesz chyba, żeby mnie odesłał, prawda?

– Oczywiście, że nie. Ale nie lubię kłamać.

– Więc powiedz po prostu, że narobiłam hałasu. Że w zamęcie zdołałam cię uwolnić. W końcu to niemal prawda.

Przytaknąłem, ale nie byłem uszczęśliwiony.

***

Stracharz wrócił tego wieczoru i mimo wyrzutów sumienia, że zatajam prawdę, powtórzyłem mu wymyśloną przez Alice historyjkę.

– Narobiłam hałasu z bezpiecznej odległości – dodała Alice. – Ścigali mnie, ale wkrótce zgubiłam ich w ciemności.

– Nie zostawili nikogo na straży chłopca? – zdziwił się mój mistrz.

– Związali Tomowi ręce i nogi, żeby nie mógł uciec. Zatoczyłam koło, wróciłam i go uwolniłam.

– A dokąd poszli potem? – Zatroskany podrapał się po brodzie. – Na pewno nie ruszyli za wami?

– Mówili, że wybierają się na północ – poinformowałem. – Chyba znudził im się werbunek i zamierzali zdezerterować.

Stracharz westchnął. –To całkiem możliwe, chłopcze. Ale nie możemy sobie pozwolić na ryzyko, że znów zaczną cię szukać. Po

co w ogóle sam poszedłeś do wsi? Nie masz w głowie ani krzty rozumu.

Twarz zarumieniła mi się z gniewu.

– Miałem dosyć ciągłego niańczenia. Sam potrafię o siebie zadbać.

– Czyżby? Nie stawiałeś chyba zbytniego oporu tym żołnierzom – odparował mój mistrz gniewnie. – Nie, czas już, żebym odesłał cię na pół roku do Billa Arkwrighta. Poza tym stare kości zanadto mnie bolą, by móc jak należy nauczyć cię walki. Bill, choć surowy, wytrenował mi niejednego ucznia. Tego właśnie potrzebujesz! A w razie gdyby werbownicy znów się zjawili, lepiej, żeby cię tu nie zastali.

– Ale przecież nie przeszliby obok bogina, prawda? – zaprotestowałem. Oprócz zajmowania się kuchnią, bogin strzegł także ogrodów przed mrokiem i intruzami.

– Owszem, ale nie możesz wiecznie tkwić tu pod ochroną, chłopcze – powiedział stanowczo stracharz. – Nie, najlepiej będzie, jeśli cię odeślę.

Jęknąłem w duchu, ale nie odpowiedziałem. Mój mistrz od tygodni wspominał o wyprawieniu mnie do Arkwrighta, stracharza zajmującego się częścią Hrabstwa na północ od Caster. Zazwyczaj postępował tak ze swymi uczniami. Uważał, że krótkie szkolenie u innego stracharza wiele im daje – że dobrze jest spojrzeć na nasz fach z innej perspektywy. Zagrożenie ze strony werbowników jedynie przyspieszyło jego decyzję.

Po godzinie kończył już pisać list, podczas gdy Alice dąsała się przy ogniu. Nie chciała rozstawać się ze mną, ale żadne z nas nic nie mogło na to poradzić.

Co gorsza, mistrz kazał Alice, nie mnie, iść do wioski i wysłać list. Zacząłem się zastanawiać, czy mimo wszystko nie będzie mi lepiej na północy. Przynajmniej Bill Arkwright pozwoli mi czasem coś zrobić.Niemal dwa tygodnie czekaliśmy na odpowiedź Arkwrighta. Ostatnimi dniami, ku mojej irytacji, Alice, prócz odbierania zapasów, co wieczór odwiedzała wioskę, sprawdzając czy nie przyszedł list, a ja musiałem siedzieć w domu. Teraz jednak odpowiedź w końcu dotarła.

Kiedy Alice weszła do kuchni, stracharz ogrzewał sobie ręce nad ogniem. Wręczyła mu kopertę, on zaś zerknął na nabazgrane na niej słowa.

Do pana Gregory’ego w Chipenden

– Wszędzie poznałbym to pismo. Cóż, najwyższy czas! – zauważył mój mistrz głosem pełnym irytacji. – No dobrze, dziewczyno, dzięki. A teraz zmykaj!

Skrzywiona Alice posłuchała. Wiedziała, że i tak wkrótce się dowie, co napisał Arkwright. Stracharz otworzył kopertę i zaczął czytać, ja tymczasem czekałem niecierpliwie. Kiedy skończył, wręczył mi list ze znużonym westchnieniem. –Równie dobrze sam możesz spojrzeć. To dotyczy ciebie. Z coraz cięższym sercem zacząłem czytać.

Szanowny panie Gregory,

ostatnio niedomagam na zdrowiu i mam wiele pilnych obowiązków. Lecz choć to dla mnie nie najlepsza pora na obciążenie uczniem, nie mogę odmówić pańskiej prośbie, bo zawsze był pan dla mnie dobrym mistrzem i zapewnił solidne szkolenie, które bardzo mi się przydało.

O dziesiątej rano osiemnastego dnia października pro szę przyprowadzić chłopaka na pierwszy most nad kanałem na północ od Caster. Będę tam czekał.

Pański uniżony sługa

Bill Arkwright

– Nie trzeba czytać między wierszami, żeby stwierdzić, że wcale nie ma ochoty mnie widzieć – stwierdziłem.

Stracharz przytaknął.

– O, tak, jasno to widać. Ale Arkwright zawsze lubił narzekać i nadmiernie troszczył się o stan swego zdrowia. Zapewne nie będzie nawet w połowie tak źle, jak można by sądzić. Zważ, że choć z oporami, ukończył termin, a to więcej, niźli można rzec o większości chłopaków, których miałem nieszczęście szkolić. – I rzeczywiście. Byłem trzydziestym uczniem stracharza. Wielu nie dokończyło terminu, niektórzy uciekli w strachu, inni zginęli. Arkwright przeżył i od wielu lat z powodzeniem uprawiał nasz fach. Zatem mimo wyraźnej niechęci, zapewne mógł mnie wiele nauczyć. – Pomnij też, że sporo zdziałał, odkąd poszedł na swoje. Słyszałeś kiedyś oRozpruwaczu z Coniston, chłopcze?

Rozpruwacze to niebezpieczna odmiana boginów. Ostatni uczeń stracharza, Billy Bradley, zginął zabity przez rozpruwacza, który odgryzł mu palce tak, że chłopak zmarł z szoku i wykrwawienia.

– Piszą o nim w pańskim bestiariuszu, w bibliotece – przypomniałem.

– Istotnie, chłopcze. Cóż, zabił ponad trzydzieści osób i to Arkwright się z nim rozprawił. Spytaj Billa o niego, kiedy nadarzy się okazja. Bez wątpienia jest dumny ze swego wyczynu i ma do tego prawo. Nie daj po sobie poznać, że już wiesz – niech sam opowie ci całą historię. To powinno stać się dobrym początkiem waszej współpracy! W dodatku – stracharz pokręcił głową – list ledwie dotarł na czas. Najlepiej połóżmy się dziś wcześniej, bo musimy ruszać o świcie.

Mój mistrz miał rację: Arkwright wyznaczył spotkanie na pojutrze, a marsz do Caster przez wzgórza trwał cały dzień. Nie ucieszyła mnie jednak myśl, że muszę wyruszać tak nagle. Stracharz z pewnością zauważył moją ponurą minę.

– Uśmiechnij się, chłopcze – mruknął. – Arkwright nie jest taki zły… Potem jednak wyraz jego twarzy się zmienił, bo nagle pojął, co naprawdę czuję. –Teraz rozumiem, w czym rzecz. Chodzi o dziewczynę, tak?

Przytaknąłem. Dla Alice nie znajdzie się miejsce w domu Arkwrighta, toteż czekało nas półroczne rozstanie. A mimo jej ciągłego matkowania, wiedziałem, że będę za nią tęsknił. I to bardzo.

– Czy Alice nie mogłaby pójść z nami, chociaż do mostu? – poprosiłem.

Spodziewałem się, że mistrz odmówi. Ostatecznie, mimo faktu, że Alice kilka razy ocaliła nam życie, nadal pozostawała półkrwi Deane, półkrwi Malkinką i pochodziła z dwóch rodów czarownic. Stracharz nie w pełni jej ufał i rzadko wciągał w nasze sprawy. Nadal wierzył, że pewnego dnia może poddać się mocy mroku. Cieszyłem się, iż nie wie, jak przekonująco zagrała bezecną wiedźmę kilka dni wcześniej.

Lecz, ku memu zdumieniu, teraz pokiwał głową.

– Nie widzę powodu, by nie miała pójść – rzucił. – No, idź, sam jej to powiedz.

Bojąc się, że mógłby zmienić zdanie, natychmiast wyszedłem z kuchni i poszukałem Alice. Spodziewałem się zastać ją w pokoju obok, przepisującą jedną z ksiąg z biblioteki stracharza. Ale nie, siedziała na dworze, na tylnych schodkach, z ponurą miną patrząc w głąb ogrodu.

– Zimno tu, Alice – uśmiechnąłem się do niej. – Może wrócisz do środka? Mam ci coś do powiedzenia… –I to nie są dobre wieści, prawda? Arkwright zgodził się cię przyjąć, tak?

Przytaknąłem. Oboje mieliśmy nadzieję, iż spóźniająca się odpowiedź Arkwrighta oznacza, iż odmówi prośbie stracharza.

– Jutro o świcie ruszamy w drogę. Ale dobra wieść jest taka, że pójdziesz z nami i odprowadzisz mnie do Caster.

– Dla mnie to całe mnóstwo złych wieści z zaledwie szczyptą dobrych. Nie rozumiem, czym się przejmuje stary Gregory. Werbownicy już przecież nie wrócą?

– Może i nie – zgodziłem się. – Ale i tak zamierzał w pewnym momencie posłać mnie do Caster. Uznał, że równie dobrze może to zrobić teraz. A ja raczej nie mogę odmówić…

Choć nie wspomniałem o tym Alice, podejrzewałem także, że stracharz odsyła mnie do Arkwrighta po to, by nas rozdzielić na jakiś czas. Ostatnio parę razy zauważyłem, jak patrzył na nas, kiedy śmialiśmy się bądź rozmawialiśmy i wciąż ostrzegał, bym zanadto się do dziewczyny nie zbliżał.

– Pewnie nie – mruknęła ze smutkiem Alice. – Ale będziesz do mnie pisał, Tom, prawda? Pisz co tydzień. Dzięki temu czas upłynie mi szybciej. Samej w tym domu ze starym Gregorym nie będzie mi zbyt wesoło.

Znów przytaknąłem, nie wiedziałem jednak, jak często zdołam pisać. Dyliżans pocztowy sporo kosztował i pisanie listów stanowiło raczej drogą rozrywkę. Stracharz zazwyczaj nie dawał mi pieniędzy, chyba że na ściśle określony cel, toteż będę go musiał poprosić, a nie wiedziałem, jak zareaguje. Uznałem, że zaczekam i przekonam się, w jakim nastroju będzie przy śniadaniu.

***

– To było jedno z najlepszych śniadań, jakie jadłem w życiu – oznajmiłem, wycierając dużą pajdą chleba resztki płynnego żółtka. Boczek był wysmażony idealnie.

Stracharz uśmiechnął się i przytaknął.

– W istocie – rzekł. – Gratulujemy kucharzowi!

W odpowiedzi spod wielkiego drewnianego stołu dobiegło ciche mruczenie, dowodzące, że oswojonego bogina ucieszyły nasze pochwały.

– Czy mógłbym na czas pobytu u pana Arkwrighta pożyczyć trochę pieniędzy? – poprosiłem. – Nie potrzebuję zbyt wiele.

– Pożyczyć? – Stracharz uniósł brwi. – Słowo pożyczka sugeruje, że zamierzasz je oddać. Wcześniej nie używałeś tego słowa, kiedy dawałem ci pieniądze na twoje potrzeby.

– W skrzyniach mamy są pieniądze – przypomniałem. – Będę mógł panu oddać, kiedy znów odwiedzimy Pendle.

Mama wróciła do swojej ojczyzny, Grecji, by walczyć z mrokiem, który rósł tam w siłę. Ale zostawiła mi trzy skrzynie. Oprócz mikstur i ksiąg, jedna z nich zawierała trzy duże worki złota, obecnie przechowywane bezpiecznie w wieży Malkinów i strzeżone przez dwie siostry mamy, dzikie lamie. W postaci oswojonej lamie wyglądają jak zwykłe kobiety, mają tylko pasmo żółtozielonych łusek, biegnące wzdłuż kręgosłupa. Siostry mamy żyły jednak w stanie dzikim, miały owadzie skrzydła i ostre szpony. Silne i niebezpieczne, nie dopuszczały do wieży czarownic z Pendle. Choć nie wiedziałem, kiedy tam wrócimy, byłem pewien, że kiedyś ów dzień nastanie.

– Istotnie, mógłbyś – odparł na mą sugestię stracharz. – Czy potrzebujesz ich na coś szczególnego?

– Chciałbym po prostu pisać co tydzień do Alice…

– Listy są kosztowne, chłopcze. Z pewnością mama nie chciałaby, byś marnował złoto, które ci zostawiła. Raz w miesiącu starczy aż nadto. A kiedy będziesz pisał do dziewczyny, mnie także wysyłaj listy. Informuj o wszystkim, co się dzieje, i włóż obie kartki do tej samej koperty, by oszczędzić gotówki.

Kątem oka ujrzałem, jak Alice zaciska usta, słuchając naszej rozmowy. Oboje wiedzieliśmy, że stracharzowi nie chodziło o pieniądze. W ten sposób będzie mógł czytać, co do niej napisałem, a także jej odpowiedzi na moje listy. Ale co mogłem rzec? List raz w miesiącu to lepsze niż nic, toteż będę musiał się z tym pogodzić.

Po śniadaniu stracharz zaprowadził mnie do małego pokoiku, w którym trzymał podróżne buty, płaszcze i laski.

– Już czas, żebym dał ci nowy kij, w miejsce tego, który spłonął, chłopcze – oznajmił. – Masz, wypróbuj ten.

Wręczył mi kij z drzewa jarzębiny, bardzo skutecznego w walce z czarownicami. Uniosłem go i sprawdziłem równowagę. Idealny. A potem zauważyłem coś jeszcze – niewielkie zagłębienie na końcu – akurat dość, by pomieścić palec wskazujący.

– Chyba wiesz, do czego służy! – wykrzyknął stracharz. – Lepiej sprawdź. Zobacz, czy nadal działa jak należy.

Wsunąłem ostrożnie palec w zagłębienie i nacisnąłem. Z drugiego końca z głośnym szczękiem wyskoczyła ostra klinga. Mój poprzedni kij nie krył w sobie ostrza – choć raz pożyczyłem laskę stracharza. Teraz dostałem własną.

– Dzięki – rzekłem z szerokim uśmiechem. – Będę go dobrze strzegł.

– O, tak, oby lepiej niż poprzedniego! Miejmy nadzieję, że nie będziesz się musiał nim posługiwać, chłopcze, ale przezorny zawsze ubezpieczony.

Przytaknąłem, po czym oparłem czubek ostrza o podłogę i nacisnąłem, tak że z powrotem ukryło się w zagłębieniu.

***

Po godzinie stracharz zdążył już pozamykać dom i ruszyliśmy w drogę. Obaj z mistrzem dźwigaliśmy kije, do tego, jak zwykle, taszczyłem obie torby. Dobrze opatuliliśmy się przed zimnem – my w pelerynach, Alice w czarnym, wełnianym zimowym płaszczu z naciągniętym kapturem chroniącym uszy. Założyłem nawet kożuszek, choć w istocie ranek nie był wcale taki zły. W powietrzu czuło się chłód, lecz świeciło słońce i dobrze tak było maszerować w stronę wzgórz, zmierzając na północ ku Caster.

Gdy rozpoczęliśmy wspinaczkę, oboje z Alice wysforowaliśmy się nieco do przodu, by móc pomówić na osobności.

– Mogło być gorzej – rzekłem. – Gdyby pan Gregory planował wrócić do zimowego domu, musiałabyś pójść z nim. Wówczas znaleźlibyśmy się na przeciwległych krańcach Hrabstwa.

Zazwyczaj stracharz spędzał zimy w Anglezarke, daleko na południu. Poinformował mnie jednak, że w tym roku pozostanie w wygodniejszym domu, w Chipenden. W odpowiedzi pokiwałem tylko głową, nie komentując. Podejrzewałem, iż czynił tak dlatego, że Meg Skelton, miłość jego życia, nie mieszkała już w Anglezarke, a dom krył w sobie zbyt wiele bolesnych wspomnień. Meg wraz z siostrą, Marcią, były lamiami. Stracharz musiał odesłać je do Grecji, choć złamało mu to serce.

– Nie mówisz mi niczego, czego bym nie wiedziała – mruknęła z goryczą Alice. – Wciąż będziemy za daleko, by móc się odwiedzać, prawda? Jaka to więc różnica? Anglezarke czy Chipenden, w ostatecznym rozrachunku sprowadza się do tego samego.

– Mnie wcale nie będzie lepiej, Alice. Myślisz, że chcę spędzić następne pół roku z Arkwrightem? Szkoda, że nie czytałaś jego listu. Pisze w nim, że jest chory i nie życzy sobie mojej obecności. Przyjął mnie niechętnie, wyłącznie ze względu na stracharza.

– A ty myślisz, że chcę zostać w Chipenden ze starym Gregorym? On wciąż mi nie ufa i pewnie nigdy nie zaufa. Nigdy też nie pozwoli mi zapomnieć o tym, co było, minęło.

– Jesteś niesprawiedliwa, Alice. Dał ci przecież dom.

A gdyby się dowiedział, co zrobiłaś tamtej nocy, straciłabyś go na zawsze i zapewne wylądowała w jamie.

– Mam już potąd tłumaczenia ci, czemu to zrobiłam! Nie bądź niewdzięcznikiem. Nie związałam się z mrokiem i nigdy nie zwiążę, tego możesz być pewien. Od czasu do czasu używam tego, czego nauczyła mnie Lizzie, bo nie mam wyboru. Robię to dla ciebie, Tom, by cię ochronić. Miło by było, gdybyś okazał wdzięczność – warknęła, oglądając się za siebie i sprawdzając, czy mój mistrz nadal wędruje w bezpiecznej odległości.

Potem oboje umilkliśmy i nawet pogodny poranek nie poprawił nam humoru. Dzień ciągnął się i ciągnął, a my wędrowaliśmy na północ. Od jesiennej równonocy minął już prawie miesiąc i godziny dzienne stawały się coraz krótsze: zbliżała się długa, mroźna zima. Nadal schodziliśmy z długich zboczy na wschód od Caster, kiedy zaczęło zmierzchać, znaleźliśmy zatem osłoniętą dolinkę, by móc w niej przenocować. Wraz ze stracharzem nazbieraliśmy drewna i rozpaliliśmy ognisko. Tymczasem Alice upolowała i oprawiła parę królików. Wkrótce, pryskając tłuszczem, obracały się z sykiem w płomieniach, a mnie do ust napływała ślinka.

– Jak wygląda Hrabstwo na północ od Caster? – spytałem stracharza.

Nadal siedzieliśmy przy ogniu, krzyżując nogi. Alice obracała rożen. Zaproponowałem, że pomogę, ale odmówiła. Była głodna i chciała idealnie upiec króliki.

– No cóż – odparł mój mistrz. – Niektórzy powiadają, że są tam najlepsze widoki w całym Hrabstwie i nie przeczę. Mają tam góry i jeziora, i morze na południu. Na najdalszym północnym krańcu Hrabstwa leży jezioro Coniston, a na wschód od niego Wielka Woda…

– Tam właśnie mieszka pan Arkwright? – wtrąciłem.

– Nie, chłopcze, nie tak daleko na północ. Z Briston, przez Caster, aż do Kendal biegnie na północ kanał. Jego dom stoi na zachodnim brzegu. Mieszka w starym młynie wodnym, już nieużywanym. Dobrze mu służy.

– A mrok? – dopytywałem się. – Czy w tej części Hrabstwa znajdę coś, z czym się jeszcze nie zetknąłem?

– Nadal jesteś żółtodziobem, chłopcze! – warknął stracharz. – Jak dotąd nie widziałeś jeszcze mnóstwa rzeczy i nie musisz podróżować na północ od Caster, by je znaleźć! Lecz ze względu na jeziora i kanał w tej okolicy główne niebezpieczeństwo pochodzi z wody. Arkwright to spec od wiedźm wodnych i innych stworów żyjących w błocie i szlamie. Pozwolę jednak, by sam ci o nich opowiedział. Przez jakiś czas to on ma cię uczyć. Alice nadal kręciła rożnem, my tymczasem siedzieliśmy, zapatrzeni w płomienie. W końcu to ona przerwała ciszę, w jej głosie dźwięczała troska.

– Nie podoba mi się, że Tom będzie tu sam – oznajmiła. – Teraz Zły na stałe wrócił na ten świat. Co, jeśli przyjdzie szukać Toma, a my nie będziemy mu mogli pomóc?

– Spójrzmy na sytuację z jaśniejszej strony, dziewczyno – odparł stracharz. – Nie zapominajmy, że Zły już wiele razy odwiedzał ten świat. Nie pierwszy raz tu gości.

– Istotnie, to prawda – zgodziła się Alice. – Ale prócz pierwszego razu, zwykle składał krótkie wizyty. Przywoływał go krąg czarownic, krąży o tym mnóstwo opowieści. Lecz większość zgadza się, że Stary Nick nie zostawał dłużej niż najwyżej kilka minut. Dość długo, by zawrzeć pakt albo spełnić życzenie – w zamian za duszę. Teraz jednak jest inaczej. Bo teraz Zły nigdzie się nie wybiera i ma dość czasu, by robić, co zechce.

– Owszem, dziewczyno. Lecz bez wątpienia zajęty jest własnymi psikusami. Myślisz, że chciał być posłuszny woli kręgów? Dopiero teraz, gdy się uwolnił, będzie robił, co zechce – nie to, co mu każą. Będzie niszczył rodziny, zwracał męża przeciw żonie, syna przeciw ojcu, siał chciwość i zdradę w ludzkich sercach, opróżniał kościoły z wiernych, kazał gnić ziarnu w spichlerzach i padać bydłu. Grozę wojny przemieni w krwawą jatkę, sprawiając, że żołnierze zapomną o swym człowieczeństwie. Krótko mówiąc, będzie powiększał ciężar ludzkich nieszczęść i niszczył przyjaźń i miłość, niczym pomór zbiory. Wszyscy ucierpią, lecz Tomowi zapewne nie zagrozi nic więcej niż każdemu w tym fachu, kto walczy z mrokiem.

– Jakie on ma moce? – spytałem, poruszony tą rozmową o Diable. – Czy możesz powiedzieć mi coś jeszcze? Czego powinienem najbardziej się obawiać, gdyby się zjawił?

Stracharz spojrzał na mnie groźnie, przez chwilę sądziłem, że nie odpowie. Potem jednak westchnął i zaczął opisywać moce Złego.

– Jak wiesz, powiadają, że potrafi przybierać wszelkie postaci i kształty. Może uciec się do podstępów, by dostać to, czego pragnie. Potrafi pojawiać się znikąd i bez twej wiedzy patrzeć ci przez ramię. Innymi razy pozostawia wizytówkę – znak diabła – serię odcisków kopyt wypalonych w ziemi. Nikt nie wie, dlaczego właściwie to robi, ale pewnie by wystraszyć ludzi. Niektórzy wierzą, że jego prawdziwy kształt jest tak odrażający, iż jedno spojrzenie na niego wystarczy, by zabiła cię groza. Ale być może takie opowieści to tylko bajki, którymi straszą niegrzeczne dzieci, by odmawiały modlitwy.

– Mnie też przeraża myśl o Złym! – Obejrzałem się przez ramię w ciemność kotlinki.

– Największą mocą Nieprzyjaciela – podjął mój mistrz

– jest jego zdolność manipulowania czasem. Potrafi go przyspieszać tak, że każdemu mijający tydzień wydaje się trwać godzinę. Może też czynić odwrotnie – sprawiać, że minuta ciągnie się niczym wieczność. Niektórzy powiadają nawet, że umie całkiem zatrzymać czas, ale nie natknąłem się na szczególnie liczne relacje…

Stracharz musiał zauważyć moją zatroskaną minę. Zerknął z ukosa na Alice, wpatrzoną w niego okrągłymi oczami.

– Posłuchaj, nie ma sensu zamartwiać się na zapas – rzekł. – Teraz wszystkim nam grozi niebezpieczeństwo. A Bill Arkwright potrafi ustrzec Toma równie dobrze jak ja.

Alice nie wydawała się przekonana słowami stracharza, wkrótce jednak rozdzieliła między nas króliczą pieczeń i zanadto zająłem się jedzeniem, by się dalej martwić.

– Piękną mamy noc – zauważył stracharz, patrząc w górę.

Przytaknąłem, wciąż napychając usta kawałkami soczystego mięsa. Niebo skrzyło się od gwiazd, a Droga Mleczna lśniła niczym srebrzysta zasłona, rozciągnięta na nieboskłonie.

***

Do rana jednak pogoda się zmieniła i wzgórza zasnuła mgła. W sumie dobrze się stało, bo i tak musieliśmy ominąć Caster. W starym zamku w mieście sądzili czarownice, a potem wieszali je na wzgórzu za murami. Niektórzy księża uważali stracharza i jego ucznia za wrogów kościoła, woleliśmy zatem nie zostawać w okolicy zbyt długo.

Okrążyliśmy miasto od wschodu i tuż przed dziesiątą pierwszym mostem przeprawiliśmy się przez kanał. Mgła wisiała ciężko nad wodą, wokół panowała cisza. Kanał był szerszy, niż się spodziewałem. Gdyby dało się chodzić po wodzie, trzeba by dwudziestu kroków, ażeby przejść z jednego brzegu na drugi. Sama woda, nieruchoma i mroczna, sugerowała głębię. Nie było ani cienia wiatru; w gładkiej tafli odbijał się łuk mostu, tworząc owal. Kiedy popatrzyłem w dół, ujrzałem spoglądającą na mnie moją własną smutną twarz.

Wzdłuż obu brzegów biegły żwirowe ścieżki holownicze, graniczące z zarośniętym, głogowym żywopłotem. Parę ponurych, bezlistnych drzew wyciągało gałęzie nad ścieżkami, pola za nimi niknęły we mgle.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: