Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kroniki Wardstone 4. Wiedźmi spisek - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
18 marca 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Kroniki Wardstone 4. Wiedźmi spisek - ebook

Klany Wiedźm z Pendle zawsze skakały sobie do gardeł. Dzięki temu, że nieustający konflikt absorbował ich uwagę, ludzie byli względnie bezpieczni. Ale oto dwa zgromadzenia połączyły swe siły, a niedługo dołączy do nich trzecie. zjednoczone wspólnym celem będą miały dość mocy, by przywołać do tego świata potęgę tak mroczną, że nikt na ziemi nie będzie w stanie jej pokonać. Ale nim Stracharz i jego uczeń wyruszą do Pendle, Tom musi udać się do rodzinnego domu.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7686-374-0
Rozmiar pliku: 5,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Kto jest kim

Tom

Thomas Ward jest siódmym synem siódmego syna. To oznacza, że urodził się z pewnymi zdolnościami, dzięki którym idealnie nadaje się na stracharza. Widzi i słyszy umarłych, jest naturalnym przeciwnikiem Mroku. Nie znaczy to jednak, że Tom się nie boi – a będzie potrzebował całej swej odwagi, by odnieść sukces tam, gdzie wcześniej zawiodło dwudziestu dziewięciu innych uczniów.

Stracharz

Stracharz jest człowiekiem jedynym w swoim rodzaju. Wysoki i groźny z wyglądu, nosi długi czarny płaszcz z kapturem i nie rozstaje się z laską oraz ze srebrnym łańcuchem. Podobnie jak jego uczeń Tom, jest leworęczny i urodził się jako siódmy syn siódmego syna.

Od ponad sześćdziesięciu lat strzeże Hrabstwa przed stworami Mroku.

Alice

Tom nie potrafi zdecydować, czy Alice jest dobra, czy zła. Dziewczyna umie przepłoszyć łobuzów z wioski, jest spokrewniona z dwoma okrutnymi klanami czarownic (Malkinami i Deane’ami) i zdarza jej się posługiwać czarną magią. Ale nauczono ją tej magii wbrew jej woli i kilka razy pomogła dzięki niej Tomowi w niebezpieczeństwie. Sprawia wrażenie wiernej przyjaciółki – lecz czy można jej ufać?

Mama

Mama Toma zawsze wiedziała, że jej syn zostanie uczniem stracharza. Nazywa go swym darem dla Hrabstwa. Choć jest kochającą matką i świetnie zna się na ziołach, różni się od innych kobiet. Pochodzi z Grecji i niewiele wiadomo o jej przeszłości. Jak również o wielu innych rzeczach z nią związanych…Czarownica ścigała mnie przez ciemny las. Dzielący nas dystans zmniejszał się z każdą sekundą.

Biegłem zakosami, ile sił w nogach, rozpaczliwie próbując uciec. Co chwila skręcałem desperacko, niepomny chłoszczących mnie w twarz gałęzi i kolczastych pędów, czepiających się zmęczonych nóg. Oddech ulatywał mi ze świstem z gardła, gdy przywołując ostatek sił, pędziłem między drzewami w stronę skraju lasu. Za nim ciągnęło się zbocze, wiodące do zachodniego ogrodu stracharza. Jeśli tylko zdołam dotrzeć do tego schronienia, będę bezpieczny!

Nie byłem całkiem bezbronny. W prawej dłoni ściskałem laskę z jarzębinowego drewna, wyjątkowo skutecznego w walce z czarownicami; w lewej – owinięty wokół przegubu i gotowy do rzutu – tkwił srebrny łańcuch. Ale czy w ogóle znajdę okazję, by się nimi posłużyć? Aby użyć łańcucha, potrzebowałem przestrzeni, a czarownica była tuż, tuż.

Nagle kroki za moimi plecami ucichły. Czyżby zrezygnowała? Biegłem dalej, przez liściaste sklepienie nad moją głową zaczął już przeświecać wąski sierp księżyca, rzucając plamy srebrnego światła na ziemię pod mymi stopami. Drzewa rosły coraz rzadziej. Niemal dotarłem na skraj lasu.

I nagle, w chwili, gdy mijałem ostatnie drzewo, pojawiła się jakby znikąd. Mknęła ku mnie z lewej strony; jej zęby błyskały w blasku księżyca, wyciągnięte palce zdawały się sięgać ku mej twarzy, gotowe wydrapać oczy. Nadal biegnąc, skręciłem ostro, machnąłem lewą ręką i posłałem łańcuch w jej stronę. Przez moment sądziłem, że ją złapałem, wiedźma uskoczyła jednak gwałtownie i łańcuch, nie czyniąc jej szkody, wylądował w trawie. W chwilę potem wpadła na mnie, wytrącając mi z ręki kij.

Runąłem na ziemię tak ciężko, że z płuc uleciały mi resztki powietrza. W mgnieniu oka siadła na mnie, przygniatając swoim ciężarem. Przez chwilę szamotałem się, byłem jednak zmęczony, a ona bardzo silna. Siedząc mi na piersi przyszpiliła moje ręce nad głową do ziemi. Potem pochyliła się naprzód tak, że nasze twarze niemal się zetknęły; jej włosy, niczym czarny całun, muskały mi policzki i przesłaniały gwiazdy. Oddech omiatał mi twarz, nie cuchnął jednak jak u wiedźmy kości bądź krwi. Był słodki niczym wiosenne kwiaty.

– Mam cię, Tom, o, tak! – wykrzyknęła tryumfalnie Alice. – To nie wystarczy. W Pendle będziesz musiał sprawić się lepiej!

Roześmiała się i sturlała ze mnie, a ja usiadłem, wciąż z trudem chwytając powietrze. Po paru chwilach zebrałem dość sił, by wstać i podnieść z ziemi laskę oraz srebrny łańcuch. Choć Alice przyszła na świat jako siostrzenica czarownicy, była moją przyjaciółką i w ciągu ostatniego roku nie raz uratowała mi życie. Dziś ćwiczyłem umiejętności przetrwania, a Alice odgrywała rolę czarownicy, dybiącej na moje życie. Powinienem być jej wdzięczny, czułem jednak irytację. Już trzecią kolejną noc mnie łapała.

Gdy ruszyłem zboczem w stronę domu stracharza, Alice podbiegła i zrównała się ze mną.

– Nie musisz się dąsać, Tom! – powiedziała miękko. – Mamy pogodną, ciepłą letnią noc. Korzystajmy z niej, póki możemy. Wkrótce znów wyruszamy w drogę i oboje będziemy marzyć, by tu powrócić.

Miała rację. Na początku sierpnia kończyłem czternaście lat i od ponad roku pobierałem nauki u stracharza. Choć stawialiśmy razem czoło wielu niebezpieczeństwom, zbliżało się coś jeszcze gorszego. Od pewnego czasu do stracharza dobiegały wieści o narastającym zagrożeniu ze strony czarownic w Pendle; poinformował mnie, że wkrótce wyruszymy w drogę, by spróbować się z nimi rozprawić. W tamtej okolicy jednak żyły dziesiątki czarownic i setki ich sprzymierzeńców, toteż nie miałem pojęcia, jak zdołamy pokonać przeciwnika dysponującego taką przewagą. Ostatecznie nas było tylko troje: stracharz, Alice i ja.

– Nie dąsam się – odparłem.

– Owszem, dąsasz. Brodą niemal dotykasz trawy.

Szliśmy w milczeniu i po chwili znaleźliśmy się w ogrodzie. Między drzewami pojawił się dom stracharza.

– Nie mówił jeszcze, kiedy ruszamy do Pendle, prawda? – spytała Alice.

– Ani słowa.

– A pytałeś? Bez pytania niczego się nie dowiesz!

– Oczywiście, że pytałem – wyjaśniłem. – Ale on tylko stuka palcem w swój nos i mówi, że dowiem się w swoim czasie. Podejrzewam, że na coś czeka, ale nie mam pojęcia na co.

– Chciałabym, żeby już dłużej nie zwlekał. Przez to czekanie robię się niespokojna.

– Naprawdę? – zdziwiłem się. – Mnie wcale nie spieszy się do wyjazdu i nie przypuszczałem, że kiedykolwiek zechcesz wrócić do Pendle.

– Bo nie chcę. To złe miejsce i bardzo, bardzo duże – cały okręg z wioskami, osadami i wielkim paskudnym wzgórzem Pendle, stojącym w samym środku. Mam tam mnóstwo rodziny, choć o wszystkich wolałabym zapomnieć. Skoro jednak musimy wyruszyć, wolałabym, żeby to się już stało. Ledwie sypiam nocami, zamartwiając się, co przyniesie przyszłość.

Kiedy weszliśmy do kuchni, stracharz siedział przy stole, zapisując coś w notesie w blasku migoczącej świeczki. Zerknął na nas, ale nie odezwał się, skupiony na swym zajęciu. Usiedliśmy na stołkach, które przysunęliśmy do ognia. Jako że wciąż mieliśmy lato, ogień nie był wielki, lecz poczuliśmy na twarzach dodające otuchy przyjemne ciepło.

W końcu mój mistrz zatrzasnął notes i uniósł wzrok.

– Kto dziś wygrał? – spytał.

– Alice – zwiesiłem głowę.

– Już trzy noce pod rząd pokonała cię dziewczyna, chłopcze. Musisz się bardziej postarać. O wiele bardziej. Jutro rano przed śniadaniem zgłoś się do zachodniego ogrodu. Czekają cię dodatkowe ćwiczenia.

Jęknąłem w duchu. W ogrodzie stał drewniany słupek, zazwyczaj stanowiący cel moich rzutów. Jeśli ćwiczenia nie pójdą dobrze, mistrz zatrzyma mnie w ogrodzie tak długo, że spóźnię się na śniadanie.

* * *

Ruszyłem do ogrodu tuż po świcie, lecz stracharz już tam na mnie czekał.

– Co cię zatrzymało, chłopcze? – upomniał. – Zmycie z oczu resztek snu nie trwa aż tak długo!

Wciąż czułem się zmęczony, ale mimo wszystko postarałem się uśmiechnąć i wyglądać pogodnie. Owinąwszy srebrny łańcuch wokół lewej dłoni, wycelowałem starannie w słupek.

Wkrótce poczułem się lepiej. Po raz setny machnąłem ręką, łańcuch strzelił ostro w powietrzu, rozwijając się, szybując i migocząc w promieniach słońca, po to, by idealną spiralą opleść ćwiczebny słupek.

Zaledwie tydzień wcześniej, na każde dziesięć prób, z odległości ośmiu stóp udawało mi się najwyżej dziewięć. Teraz jednak długie miesiące ćwiczeń przyniosły oczekiwany efekt. Łańcuch po raz setny owinął się wokół słupka. Tego ranka nie chybiłem ani razu! Próbowałem ukryć uśmiech, naprawdę się starałem, lecz kąciki moich ust zaczęły unosić się mimo woli i po chwili wyszczerzyłem radośnie zęby. Zobaczyłem, jak stracharz kręci głową, ale nie zdołałem opanować własnej twarzy.

– Nie wbijaj się w nadmierną dumę, chłopcze – ostrzegł, maszerując ku mnie poprzez wysoką trawę. – Mam nadzieję, że nie robisz się zbyt pewny siebie. Duma wiedzie do upadku, przekonało się o tym już wielu, płacąc wysoką cenę. I jak ci często mówiłem, czarownica nie będzie stała w miejscu, gdy w nią rzucisz! Z tego, co mówiła mi wczoraj dziewczyna, czeka cię jeszcze długa, długa droga. A teraz spróbujmy rzutów w biegu.

Przez następną godzinę musiałem zarzucać łańcuch na słupek, będąc w ruchu – czasem pędziłem ile sił w nogach, czasem truchtałem lekko, zmierzając ku niemu, to znów oddalając się albo rzucałem w bok, naprzeciw, bądź w tył, przez ramię. Posłusznie ćwiczyłem, dokładając wszelkich starań, lecz z każdą chwilą robiłem się coraz bardziej głodny. Wiele razy chybiałem, ale kilkakrotnie popisałem się doskonałymi rzutami. W końcu moje wysiłki zadowoliły stracharza i przeszliśmy do czegoś, o czym wspomniał po raz pierwszy zaledwie parę tygodni wcześniej.

Wręczył mi laskę i poprowadził do martwego drzewa, służącego nam za cel. Nacisnąłem dźwigienkę, uwalniającą ukryte w lasce ostrze i przez następnych piętnaście minut traktowałem spróchniały pień jak wroga, dybiącego na moje życie. Raz po raz wbijałem w niego klingę, aż w końcu ręce mi zaciążyły, a ciało ogarnęło zmęczenie. Niedawno mistrz nauczył mnie nowego triku. Miałem trzymać laskę od niechcenia w prawej dłoni, po czym szybko przerzucić do silniejszej lewej i dźgnąć mocno w drzewo. Krył się w tym pewien rytm. W odpowiedniej chwili trzeba było wypuścić i złapać laskę.

Widząc moje zmęczenie, stracharz zacmokał z dezaprobatą.

– No dalej, chłopcze, zrób to jeszcze raz. Pewnego dnia właśnie to może ocalić ci życie!

Tym razem wykonałem ćwiczenie niemal idealnie: stracharz pokiwał głową i poprowadził nas między drzewami na zasłużony posiłek.

W dziesięć minut później dołączyła do nas Alice. Razem usiedliśmy w kuchni przy wielkim dębowym stole, zajadając po chwili obfite śniadanie złożone z jajek na szynce. Przygotował je oswojony bogin stracharza. Bogin miał mnóstwo zajęć w domu w Chipenden: gotował, rozpalał ogień w kominkach, zmywał statki, a także strzegł domu i ogrodów. W kuchni radził sobie całkiem nieźle, ale czasami żywo reagował na to, co działo się w domu. Jeśli był zły, należało oczekiwać nieciekawego posiłku. Cóż, tego ranka bogin był zdecydowanie w świetnym nastroju. Pomyślałem, że to jedno z najlepszych śniadań, jakie nam zaserwował.

Jedliśmy w milczeniu. Kiedy zgarniałem z talerza resztki żółtka sporym kawałkiem chleba z masłem, stracharz odsunął swe krzesło i wstał. Zaczął przemierzać tam i z powrotem kamienną posadzkę przed paleniskiem, w końcu zatrzymał się naprzeciw stołu, patrząc prosto na mnie.

– Niedługo spodziewam się gościa, chłopcze – oznajmił. – Mamy wiele do omówienia. Gdy zatem się zjawi i go poznasz, muszę rozmówić się z nim sam na sam. Czas już, byś wybrał się do domu, na farmę brata i odebrał pozostawione ci przez mamę skrzynie. Najlepiej będzie, jeśli przywieziesz je tu, do Chipenden, i w spokoju obejrzysz ich zawartość. Może znajdziemy tam coś, co przyda nam się w czasie wyprawy do Pendle. Będziemy potrzebowali wszelkiej możliwej pomocy.

Mój tato zmarł zeszłej zimy, pozostawiając farmę w spadku Jackowi, najstarszemu z synów. Lecz po śmierci taty odkryliśmy w jego testamencie coś niezwykłego.

Mama miała swój specjalny pokój na naszej rodzinnej farmie. Mieścił się pod strychem i zawsze zamykała go na klucz. Ten właśnie pokój odziedziczyłem, a także stojące w nim skrzynie i pudła. Testament głosił, że mogę tam wracać, kiedy tylko zapragnę. Zapis ten nie spodobał się bratu i jego żonie Ellie. Martwiła ich moja nauka u stracharza. Obawiali się, że mogę sprowadzić do domu jakąś istotę z mroku. Nie winiłem ich, bo tak właśnie się stało poprzedniej wiosny, kiedy to wszystkim zagroziło śmiertelne niebezpieczeństwo.

Mama jednak życzyła sobie, żebym odziedziczył pokój i jego zawartość, i nim odeszła, dopilnowała, by Ellie i Jack pogodzili się z tym faktem. Wróciła do swojej ojczyzny, Grecji, aby walczyć tam z rosnącym w siłę Mrokiem. Ze smutkiem myślałem, że może nigdy jej już nie zobaczę i chyba dlatego wciąż zwlekałem z obejrzeniem zawartości skrzyń. Choć ciekawiło mnie, co w sobie kryją, nie wyobrażałem sobie wizyty na farmie, na której brak mamy i taty.

– Dobrze, tak zrobię – powiedziałem do mistrza. – Ale kim jest twój gość?

– To przyjaciel – odparł stracharz. – Od lat mieszka w Pendle i bardzo pomoże w tym, co musimy zrobić.

Słowa te mnie zdumiały. Mistrz trzymał się z dala od ludzi, a ponieważ w swej pracy miał do czynienia z duchami, widmami, boginami i czarownicami, ludzie także starannie go unikali. Nigdy nie podejrzewałem, że zna kogoś, kogo uważa za „przyjaciela”!

– Zamknij buzię, chłopcze, albo wlecą ci do niej muchy! – rzucił. – A, i zabierzesz ze sobą młodą Alice. Mam wiele spraw do przedyskutowania i wolę, byście nie pałętali mi się pod nogami.

– Ale Jack nie ucieszy się z wizyty Alice – zaprotestowałem.

Nie żebym nie chciał, by mi towarzyszyła. Przeciwnie, bardzo uradowałaby mnie jej obecność. Po prostu Jack i Alice nie najlepiej się dogadywali. Wiedział, że jest siostrzenicą wiedźmy i nie życzył sobie, by zbliżała się do jego rodziny.

– Rusz głową, chłopcze. Kiedy wynajmiesz konia i wóz, dziewczyna będzie mogła zaczekać na załadunek skrzyń poza granicami farmy. I spodziewam się, że wrócicie jak najszybciej. Nie mamy zbyt wiele czasu. Dziś mogę poświęcić na lekcje najwyżej pół godziny, toteż zaczynajmy.

Ruszyłem za stracharzem do zachodniego ogrodu i wkrótce siedziałem już na ławce z otwartym notatnikiem i gotowym piórem. Poranek był ciepły i pogodny. W oddali beczały owce, a słońce zalewało swym blaskiem wzgórza przed nami. Niewielkie cienie obłoczków ścigały się po ziemi, umykając na wschód.

Przez pierwszy rok terminu zajmowałem się głównie boginami; tematem drugiego roku były czarownice.

– No dobrze, chłopcze. – Stracharz zaczął jak zwykle przechadzać się tam i z powrotem. – Jak wiesz, czarownica nie może nas wywęszyć, bo obaj jesteśmy siódmymi synami siódmych synów. Dotyczy to jednak tylko tak zwanego „dalekiego węszenia”. Zapisz to. To twój pierwszy tytuł. Dalekie węszenie to wywęszanie z góry nadciągającego niebezpieczeństwa. W ten sposób Koścista Lizzie wywęszyła tłum z Chipenden, który spalił jej dom. Wiedźma nie może wywęszyć nas w ten sposób, co daje nam przewagę w postaci zaskoczenia.

Musimy natomiast wystrzegać się „bliskiego węszenia” – to także zapisz i podkreśl, żebyś wiedział, że to ważne. Z bliska wiedźma może dowiedzieć się o nas wiele i w mgnieniu oka wyczuć nasze mocne i słabe strony. Im bliżej jesteś wiedźmy, tym więcej o tobie wie. Zawsze zatem trzymaj się z daleka, chłopcze. Nigdy nie dopuszczaj do siebie wiedźmy bliżej niż na długość jarzębinowej laski. Dopuszczenie jej blisko kryje w sobie także inne niebezpieczeństwa. Pamiętaj zwłaszcza, by nie pozwolić czarownicy chuchnąć ci w twarz. Jej oddech może pozbawić cię woli i sił. Zdarzało się, że dorośli mężowie mdleli na miejscu!

– Pamiętam cuchnący oddech Kościstej Lizzie – wtrąciłem. – Bardziej przypominał zwierzęcy niż ludzki. Coś jak u kota albo psa!

– Owszem, zgadza się, chłopcze. Bo jak obaj wiemy, Lizzie posługiwała się magią kości, czasami żywiła ludzkim mięsem bądź piła ludzką krew.

Koścista Lizzie, wciąż żyła. Siedziała uwięziona w jamie we wschodnim ogrodzie stracharza. Było to okrutne, ale konieczne. Stracharz nie uznawał palenia czarownic, toteż chronił Hrabstwo, więżąc je w dołach.

– Ale nie wszystkie wiedźmy mają śmierdzący oddech, jak te, które parają się magią kości bądź krwi – podjął mój mistrz. – Oddech wiedźmy, stosującej jedynie magię pobratymców, może pachnieć niczym majowe kwiaty. Strzeż się zatem, bo w słodyczy kryje się wielkie niebezpieczeństwo. Podobne czarownice dysponują mocą „fascynacji” – to słowo także zapisz, chłopcze. Tak jak gronostaj potrafi sparaliżować królika, podchodząc ku niemu, niektóre wiedźmy umieją zawładnąć wolą mężczyzny. Sprawiają, że jest szczęśliwy i posłuszny i kompletnie nie zdaje sobie sprawy z niebezpieczeństwa, dopóki nie jest za późno.

Moc ta wiąże się z inną mocą niektórych wiedźm. Nazywamy ją „urokiem” – to słowo również zapisz. Czarownica może sprawić, że wygląda jak ktoś, kim nie jest. Może wydawać się młodsza i piękniejsza niż w istocie. Z pomocą tej oszukańczej mocy stwarza aurę – fałszywy obraz – toteż zawsze musisz zachować czujność. Bo kiedy urok przyciągnie mężczyznę, zwykle oznacza to początek fascynacji i stopniowego pozbawiania go wolnej woli. Z pomocą tych narzędzi wiedźma może związać go ze sobą tak, by uwierzył w jej każde kłamstwo i widział tylko to, co ona chce, by widział.

A urok i fascynacja stanowią dla nas poważne zagrożenia. Bycie siódmym synem siódmego syna nie chroni nas przed nimi. Strzeż się zatem! Zapewne wciąż sądzisz, że traktowałem Alice surowo, ale czyniłem to dla dobra nas wszystkich, chłopcze. Zawsze się obawiałem, że pewnego dnia może użyć tych mocy, by zapanować nad tobą.

– Nie – przerwałem – to niesprawiedliwe. Lubię Alice nie dlatego, że mnie zaczarowała, ale dlatego, że okazała się dobra i była wierną przyjaciółką. Nie tylko moją, nas obu! Mama przed wyjazdem powiedziała, że wierzy w Alice i to mi wystarczy.

Stracharz przytaknął, na jego twarzy odbił się smutek.

– Twoja mama może mieć rację. Czas pokaże. Ale strzeż się, tylko o to proszę. Nawet silny mąż może poddać się kaprysom ładnej dziewczyny w szpiczastych trzewikach. Wiem to z doświadczenia. A teraz zanotuj to, co powiedziałem ci o czarownicach.

Stracharz usiadł na ławce obok mnie i milczał, gdy zapisywałem wszystko w notatniku. Gdy skończyłem, zadałem pytanie:

– Kiedy wyruszymy do Pendle, czy możemy spodziewać się jakiegoś szczególnego zagrożenia ze strony kręgów czarownic? Czegoś, o czym dotąd nie słyszałem?

Stracharz wstał i znów zaczął krążyć tam i z powrotem, zatopiony w myślach.

– W okręgu Pendle roi się od wiedźm – mogą tam dziać się rzeczy, z którymi ja sam nigdy dotąd się nie zetknąłem. Musimy zachować czujność, musimy być otwarci na naukę. Myślę jednak, że największy problem stanowi sama ich ilość. Czarownice często sprzeczają się i kłócą, kiedy jednak zawrą przymierze i znajdą wspólny cel, ich siła bardzo rośnie. O tak, tego musimy się strzec. Widzisz, w tym właśnie tkwi podstawowe niebezpieczeństwo – że klany czarownic mogą się zjednoczyć.

I jeszcze coś do twojego notatnika – musisz uporządkować nazewnictwo. „Krąg” oznacza trzynaście czarownic, które zbierają się, by złączyć siły podczas ceremonii przywołujących moce ciemności. Natomiast większą rodzinę czarownic zwykle nazywamy „klanem”. Klan obejmuje także mężczyzn i dzieci oraz członków rodziny niezajmujących się czarną magią.

Mistrz czekał cierpliwie, aż skończę pisać, po czym podjął przerwany wątek:

– Jak już ci wspominałem, w Pendle żyją trzy główne klany czarownic: Malkinów, Deane’ów i Mouldheelów – i pierwszy z nich jest najgorszy. Wszystkie spierają się i kłócą ze sobą, lecz Malkinowie i Deane’owie ostatnio mocno się do siebie zbliżyli. Zdarzały się wśród nich mieszane małżeństwa – twoja przyjaciółka Alice jest owocem podobnego związku. Jej matka była z domu Malkin, a ojciec pochodził z rodu Deane’ów. Szczęśliwie jednak żadne z nich nie praktykowało czarów. Z drugiej strony, oboje zmarli młodo i jak wiesz dziewczynkę oddano pod opiekę Kościstej Lizzie. Już do końca życia będzie musiała walczyć z zakorzenionymi nawykami i odebranymi naukami, a powrót do Pendle wiąże się dla niej ze szczególnym niebezpieczeństwem, może bowiem z powrotem zejść na złą drogę i dołączyć do jednego z klanów.

Już miałem zaprotestować, lecz mistrz powstrzymał mnie gestem.

– Miejmy jednak nadzieję, że tak się nie stanie – podjął. – Jeśli Alice nie skłoni się ku Mrokowi, jej znajomość okolicy bardzo nam się przyda i może okazać się nieoceniona w naszej pracy. Co do trzeciego klanu, Mouldheelów, są dużo bardziej tajemniczy. Oprócz tego, że praktykują magię krwi i kości, posiedli umiejętność posługiwania się lustrami. Jak już wcześniej wspominałem, nie wierzę w proroctwa. Ponoć jednak Mouldheelowie używają luster głównie do postrzegania.

– Postrzegania? – spytałem. – Co to?

– Przepowiadanie przyszłości, chłopcze. Ponoć lustra pokazują im to, co ma się wydarzyć. Mouldheelowie zazwyczaj trzymają się z daleka od pozostałych dwóch klanów. Niedawno jednak słyszałem, że ktoś bądź coś próbuje przekonać czarownice z Pendle do zaprzestania odwiecznej wrogości. I temu właśnie musimy zapobiec. Bo jeśli trzy klany się zjednoczą, a co ważniejsze, jeśli połączą swe trzy kręgi, kto wie, jakie zło sprowadzą na Hrabstwo? Jak może pamiętasz, już raz to zrobiły, wiele lat temu – wtedy mnie przeklęły.

– Pamiętam, jak mi opowiadałeś – przyznałem. – Ale sądziłem, że nie wierzysz w ich klątwę.

– Owszem, wolę sądzić, że to wszystko bzdury. Ale jednak wieść o tym wstrząsnęła mną. Na szczęście wkrótce potem kręgi się pokłóciły i rozstały, nim zdołały poczynić większe szkody w Hrabstwie. Tym razem jednak w Pendle dzieje się coś bardziej złowieszczego i o to właśnie chcę spytać mojego gościa. Musimy przygotować się umysłowo i fizycznie na być może straszliwą bitwę – a także dotrzeć do Pendle, nim będzie za późno.

– Cóż, chłopcze – zakończył stracharz, osłaniając oczy i zerkając ku słońcu. – Lekcja trwała już dość długo, zmykaj teraz do domu. Resztę poranka poświęcisz nauce.

* * *

Kilka następnych godzin spędziłem samotnie w bibliotece stracharza. Mistrz wciąż nie do końca ufał Alice i nie pozwalał jej przychodzić do biblioteki, aby nie przeczytała czegoś, czego nie powinna. Gdy znowu mieszkaliśmy we trójkę, mistrz w końcu otworzył jeszcze jeden pokój na dole i zamieniliśmy go w gabinet. Teraz pracowała tam Alice: zarabiała na utrzymanie, przepisując księgi stracharza. Niektóre z dzieł należały do rzadko spotykanych i mistrz zawsze się bał, że coś złego może się z nimi stać, toteż na wszelki wypadek wolał dysponować kopią.

Zajmowałem się kręgami czarownic, czytając o tym, jak trzynaście z nich odprawia wspólnie rytuały. Właśnie dotarłem do fragmentu opisującego co zachodzi, gdy wiedźmy urządzają swe ważne uczty, które nazywały sabatami.

Niektóre kręgi świętują sabaty co tydzień, inne co miesiąc, w czasie pełni bądź nowiu. Dodatkowo, w każdym roku urządza się cztery wielkie sabaty w dniach, gdy moc Mroku staje się najsilniejsza. Są to: Święto Gromniczne, Noc Walpurgii, Święto Plonów i wigilia Wszystkich Świętych. Podczas owych czterech mrocznych uczt kręgi mogą łączyć się, odprawiając wspólne obrzędy.

Słyszałem już wcześniej o Nocy Walpurgii. Przypadała 30 kwietnia i wiele lat wcześniej trzy kręgi zebrały się razem w Pendle podczas owego sabatu, aby przekląć stracharza. Teraz mieliśmy drugi tydzień lipca. Zastanawiałem się, kiedy przypada następny wielki sabat i zacząłem szukać w księdze. Nie dotarłem zbyt daleko, bo w tym momencie zdarzyło się coś, czego nie pamiętałem, odkąd przybyłem do Chipenden.

Łup! Łup! Łup! Łup!

Ktoś stukał do tylnych drzwi! Nie mogłem w to uwierzyć. Nikt nie przychodził do domu. Goście zawsze czekali pośród łozin na rozstajach i uderzali w dzwon. Wchodząc do ogrodu, ryzykowaliby rozszarpanie przez strzegącego domu i majątku bogina. Kto pukał? Czy to „przyjaciel”, którego spodziewał się stracharz? A jeśli tak, jakim cudem zdołał cało dotrzeć aż na próg domostwa?Zaciekawiony, odłożyłem książkę na miejsce na półce i zszedłem na dół. Stracharz otworzył już drzwi i wprowadzał kogoś do kuchni. Na jego widok szczęka opadła mi ze zdumienia, był to bardzo rosły mężczyzna o szerokich barach, co najmniej dwa, trzy cale wyższy od stracharza. Miał szczerą, miłą twarz, na oko oceniałem, że dobiega czterdziestki, ale naprawdę zdumiał mnie jego strój. Ubrany był w czarną sutannę. Ksiądz!

– Oto mój uczeń, Tom Ward – stracharz uśmiechnął się.

– Miło mi cię poznać, Tom – gość wyciągnął rękę. – Jestem ojciec Stocks. Moja parafia to Downham, na północ od Wzgórza Pendle.

– Bardzo mi miło pana poznać – uścisnąłem mu dłoń.

– John opowiadał mi o tobie w listach – ciągnął ojciec Stocks. – Wygląda na to, że zacząłeś swój termin nader obiecująco.

W tym momencie w kuchni zjawiła się Alice. Zmierzyła wzrokiem naszego gościa i dojrzałem zdumienie w jej oczach, gdy spostrzegła, kim jest. Ojciec Stocks zerknął z kolei na jej szpiczaste trzewiki i jego brwi uniosły się lekko.

– A oto i młoda Alice – oznajmił stracharz. – Alice, przywitaj się z ojcem Stocksem.

Alice skinęła głową i uśmiechnęła się do księdza.

– O tobie także wiele słyszałem, Alice – rzekł. – I jak się zdaje, masz rodzinę w Pendle…

– To tylko więzy krwi, nic więcej – Alice skrzywiła się mocno. – Moja mama była z Malkinów, a tato z Deane’ów. Nie moja wina, gdzie się urodziłam. Nikt z nas nie wybiera sobie krewnych.

– Święte słowa – odparł łagodnie ksiądz. – Z pewnością świat byłby zupełnie innym miejscem, gdybyśmy mogli ich sobie wybierać. Liczy się jednak to, jak sami kierujemy swoim życiem.

Potem niewiele już rozmawialiśmy. Ksiądz był zmęczony po podróży, a stracharz wyraźnie życzył sobie, byśmy ruszali z Alice w drogę, toteż zaczęliśmy się szykować. Nie pakowałem nawet torby, zabrałem tylko kij i kawał sera, żebyśmy mieli się czym posilić.

Stracharz odprowadził nas do drzwi.

– Będziesz tego potrzebował, by wynająć wóz – oświadczył, wręczając mi małą, srebrną monetę.

– Jak ojcu Stocksowi udało się przejść bezpiecznie przez ogród i uniknąć bogina? – spytałem, chowając monetę do kieszeni portek.

Mistrz uśmiechnął się.

– Wiele razy przechodził przez ten ogród, chłopcze, bogin go zna. Ojciec Stocks był kiedyś moim uczniem. I to bardzo dobrym, ukończył termin. Później jednak zmienił zdanie i uznał, że jego prawdziwym powołaniem jest kościół. To cenna znajomość: ma dwa fachy, nasz i księży. Jeśli dodać do tego świetną orientację w Pendle, nie można sobie wymarzyć lepszego sprzymierzeńca.

* * *

Kiedy ruszaliśmy na farmę mego brata Jacka, świeciło słońce, śpiewały ptaki, było przepiękne letnie popołudnie; towarzyszyła mi Alice i zmierzałem do domu. Ponadto nie mogłem się już doczekać, aż zobaczę małą Mary, Jacka i jego żonę Ellie, spodziewającą się kolejnego dziecka. Mama przepowiadała, że będzie to syn, którego Jack zawsze pragnął, ktoś, kto mógłby odziedziczyć farmę po jego śmierci. Powinienem zatem być szczęśliwy. W miarę jednak, jak się zbliżaliśmy, nie mogłem otrząsnąć się ze smutku, przytłaczającego mnie powoli niczym ciężka czarna chmura.

Tato nie żył, a na farmie nie powita mnie mama. Nigdy już nie poczuję się tam jak w domu. Taka była brutalna prawda, ja jednak nie do końca się z nią pogodziłem.

– Grosik za twoje myśli – Alice uśmiechnęła się do mnie.

Wzruszyłem ramionami.

– No dalej, rozchmurz się, Tom. Ile razy mam ci to powtarzać? Powinniśmy korzystać z każdej przyjemnej chwili. Zgaduję, że w przyszłym tygodniu ruszamy do Pendle.

– Przepraszam, Alice. Wspominałem po prostu mamę i tatę. Jakoś nie mogę przestać o nich myśleć.

Alice podeszła bliżej i dodającym otuchy gestem uścisnęła mi dłoń.

– Wiem, Tom, to trudne. Ale z pewnością zobaczysz jeszcze kiedyś swoją mamę. Poza tym, czy nie możesz się już doczekać, aby odkryć, co kryje się w skrzyniach, które ci zostawiła?

– Owszem, jestem ciekaw, nie przeczę, ale…

– To ładne miejsce – Alice wskazała łączkę obok ścieżki. – Robię się głodna, zjedzmy coś.

Usiedliśmy na trawie w cieniu rozłożystego dębu i podzieliliśmy się zabranym na drogę serem. Oboje byliśmy głodni, toteż zjedliśmy cały. Nie czekała mnie robota stracharza, nie musiałem zatem pościć. Mogliśmy żyć z tego, co znajdziemy po drodze.

Zupełnie jakby Alice czytała mi w myślach.

– O zmierzchu złapię nam parkę soczystych królików – przyrzekła z uśmiechem.

– Byłoby miło. Wiesz, Alice – dodałem – dużo mi opowiadałaś o czarownicach w ogóle, ale bardzo mało o Pendle i tamtejszych wiedźmach. Właściwie dlaczego? Skoro się tam wybieramy, powinienem wiedzieć jak najwięcej.

Alice zmarszczyła brwi.

– Mam wiele bolesnych wspomnień związanych z tym miejscem. Nie lubię rozmawiać o mojej rodzinie. W ogóle nie lubię mówić o Pendle, myśl o powrocie tam mnie przeraża.

– Zabawne – mruknąłem – ale pan Gregory też rzadko wspominał o Pendle. Można by sądzić, że będziemy dyskutować o naszych zamiarach, kreślić jakieś plany tego, co zrobimy, gdy już dotrzemy na miejsce.

– On zawsze lubi trzymać karty przy orderach. Z pewnością ma jakiś plan, a dowiemy się jaki, gdy nadejdzie właściwa chwila. Wyobraź sobie, stary Gregory ma przyjaciela! – dodała Alice, zmieniając temat. – I to w dodatku księdza!

– Jednego nie potrafię zrozumieć. Jak ktoś mógł zrezygnować z bycia stracharzem, żeby zostać księdzem?

Alice roześmiała się.

– Nie jest to wcale dziwniejsze od decyzji starego Gregory’ego, który zrzucił sutannę, żeby zostać stracharzem!

Miała rację – stracharz wcześniej uczył się na księdza. Roześmiałem się wraz z nią. Lecz nie zmieniłem zdania. Z tego, co wiedziałem, księża jedynie modlili się, to wszystko. Nie robili nic, by bezpośrednio walczyć z Mrokiem. Brakowało im praktycznej wiedzy naszego fachu. Uważałem, że ojciec Stocks wybrał niewłaściwą ścieżkę.

* * *

Niedługo przed zmierzchem zatrzymaliśmy się ponownie i usiedliśmy w dolince pomiędzy dwoma wzgórzami, nieopodal skraju lasu. Niebo było czyste, na południowym wschodzie świecił wąski sierp księżyca. Zająłem się rozpalaniem ognia, tymczasem Alice ruszyła polować na króliki. Po godzinie piekła je już nad ogniem, sok ściekał z sykiem w płomienie, a mnie do ust napływała ślinka.

Wciąż ciekawiło mnie Pendle i mimo niechęci Alice do rozmów o jej przeszłości, postanowiłem znów spróbować.

– No dalej, Alice – rzuciłem. – Wiem, że to dla ciebie bolesne, ale muszę wiedzieć coś więcej o Pendle…

– Chyba faktycznie – Alice spojrzała na mnie poprzez płomienie. – Lepiej, byś był gotów na najgorsze. To nie jest miłe miejsce. I wszyscy się tam boją. Nieważne, jaką wioskę odwiedzisz, strach mają wypisany na twarzach. Nie dziwię się zresztą, bo wiedźmy wiedzą niemal o wszystkim, co się wokół dzieje. Po zmroku większość zwykłych ludzi obraca lustra w swych domach przodem do ściany.

– Czemu? – zdziwiłem się.

– By nie mogły ich szpiegować. Nocą nikt nie ufa lustrom. Czarownice, zwłaszcza z klanu Mouldheelów, z ich pomocą szpiegują innych. Uwielbiają z nich korzystać do postrzegania i podglądania. W Pendle nigdy nie wiesz, kto lub co może nagle wyjrzeć na ciebie z lustra. Pamiętasz starą Mateczkę Malkin? Powinieneś mieć zatem pojęcie, z jakimi czarownicami będziemy mieć do czynienia…

Nazwisko Malkin sprawiło, że poczułem chłód. Mateczka Malkin była najgorszą wiedźmą w Hrabstwie i rok wcześniej z pomocą Alice zdołałem ją zniszczyć. Wcześniej jednak zagroziła Jackowi i jego rodzinie.

– Choć już jej nie ma, w Pendle zawsze znajdzie się ktoś gotów wskoczyć w buty martwej wiedźmy – dodała ponuro Alice. – Wielu Malkinów jest obdarzonych odpowiednimi mocami. Część mieszka w Wieży Malkinów: to miejsce, do którego nie należy się zbliżać po zmroku. Ludzie, którzy znikają w Pendle, najczęściej tam właśnie trafiają. Pod wieżą ciągną się tunele, doły i lochy pełne kości zamordowanych ofiar.

– Dlaczego nikt nic nie zrobi? – spytałem. – Co z najwyższym szeryfem z Caster, nie mógłby się tym zająć?

– Wysyłał już do Pendle sędziów i konstabli, o tak, wiele razy. Niewiele to jednak dawało. Zazwyczaj wieszali niewłaściwych ludzi. Choćby starą Hannah Fairborne. Miała prawie osiemdziesiątkę, gdy zawlekli ją do Caster w kajdanach. Mówili, że była czarownicą, ale to nieprawda. Zasługiwała jednak na to, by zawisnąć, bo otruła trzech swoich siostrzanów. Wiele podobnych rzeczy dzieje się w Pendle. To niedobre miejsce. I niełatwo cokolwiek tam zmienić. Dlatego właśnie stary Gregory zwlekał tak długo.

Przytaknąłem.

– Wiem lepiej niż większość, jak to jest, żyć tam – podjęła Alice. – Choć Malkinowie i Deane’owie rywalizują ze sobą, często się pobierają. Prawda jest taka, że oba klany nienawidzą Mouldheelów znacznie bardziej niż siebie nawzajem. Życie w Pendle jest skomplikowane. Spędziłam tam większość moich dni, ale też mnóstwa rzeczy nie rozumiem.

– Czy byłaś szczęśliwa? – spytałem. – No wiesz, zanim zajęła się tobą Koścista Lizzie…?

Alice umilkła, unikając mego wzroku i pojąłem, że nie powinienem był pytać. Nigdy nie wspominała o życiu ze swymi rodzicami ani z Lizzie po ich śmierci.

– Nie pamiętam wiele z czasów przed Lizzie – rzekła w końcu. – Głównie kłótnie. Leżałam po ciemku i płakałam, a mama i tato wykłócali się jak pies z kotem. Ale czasami rozmawiali też i śmiali się, więc nie było tak źle. To właśnie największa różnica. Potem już zawsze było cicho. Lizzie rzadko się odzywała. Prędzej mogłam liczyć na kuksańca w głowę niż na dobre słowo. Bardzo dużo rozmyślała. Wpatrywała się w ogień i mamrotała zaklęcia. A jeśli nie gapiła się w płomienie, to w lustro. Czasami ponad jej ramieniem dostrzegałam różne rzeczy. Rzeczy, dla których nie ma miejsca na tej ziemi. Przerażały mnie, o tak. Wolałam już kłótnie mamy i taty.

– Mieszkałyście w Wieży Malkinów?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: