Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Krwawa magia. Powrót do Cerrun - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Krwawa magia. Powrót do Cerrun - ebook

Nadszedł czas krwawej rewolucji.

Żądny władzy Keron, obecny Lord Bractwa Magów i Czarodziei, zaczyna usuwać niewygodnych dla siebie ludzi. Nic nie jest w stanie powstrzymać go przed zdobyciem sekretnych artefaktów, które według legend posiadają niewyobrażalną moc.

Trzej magowie, Angern, Eldon i najstarszy z nich Magrimm wyruszają w pełną niebezpieczeństw podróż w kierunku stolicy Antyrii zwanej Cerrun. Zmierzą się z oddziałami wrogo nastawionych magów, odbędą podniebne podróże, stawią czoła siłom natury oraz zaznają zdrady, tajemnic i śmierci najbliższych.

Czy uda im się pokonać Lorda?
Czy rozwiążą wszystkie zagadki?
Witaj w świecie krwawej magii…

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7722-533-2
Rozmiar pliku: 792 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział pierwszy Dwaj magowie

Była już noc. Bardzo niespokojna noc. Niebo spowiły chmury, z których padał rzęsisty deszcz. Spadające krople wyglądały, jakby były czarne. Do tego wiał potężny wicher, który mijając napotkane na swojej drodze przeszkody, wydawał okropne dźwięki. Nie wyglądało to jednak na zwykłą burzową noc. Nad lasem błyskało się co chwilę, ale nie były to tylko błyski piorunów. Echo rozdzierania powietrza i uderzeń błyskawic niosło się razem z wichurą. Ludzie w okolicznej wiosce nie mieli świadomości tego, co dzieje się w ich dolinie. Zawsze tłumaczyli sobie, że burze są tutaj tak okropne, ponieważ chmury zatrzymują się między dwiema górami, a więc centralnie nad ich doliną i wioską. Jednak nie była to prawda.

Między drzewami znowu pomknął siwy grot i uderzył w zwalone już drzewo. Ten, który wystrzelił zaklęcie, biegł teraz szybko. Był przemoczony do suchej nitki, a długie włosy przykleiły mu się do twarzy. Z tyłu głowy ciekła mu krew, która spływała po karku, wsiąkając w kurtkę. Był lekko oszołomiony, ale pilnie wytężał wzrok. Coś zauważył, jakąś postać, na której próbował się skupić. Nie zastanawiając się dłużej, zaczął się do niej zbliżać. Gdy był już wystarczająco blisko, usłyszał, jak ten drugi śmieje się chorobliwie i wykrzykuje opętanym głosem:

– Zawsze gorszy! Zawsze w cieniu! Jak chciałeś stawić mi czoła?! – tutaj zaniósł się panicznym śmiechem. Po chwili kontynuował: – To beznadziejne i dobrze o tym wiedziałeś! Sam doprowadziłeś do tego, że teraz muszę cię zabić!

W tym momencie obrócił się, jakby wiedział, że ktoś stoi za jego plecami. Faktycznie tak było. Ranny mężczyzna bezszelestnie podszedł do niego od tyłu na odległość pięciu metrów. Błysnęło i ukazała się twarz rozwścieczonego mężczyzny. Jego oczy były szalone, żądne zemsty, krwi i śmierci. Twarz miał tak pooraną, że nie było skrawka zdrowej skóry. Wszędzie blizny, głębokie i płytkie. Włosy miał długie, ale spięte z tyłu głowy. Po dokładnym przyjrzeniu się wydawał się podobny do swojego przeciwnika. Jego usta wygięły się w uśmiechu, który nie wróżył niczego dobrego. Był ubrany tylko w płaszcz, który opierał się na poszyciu leśnym, co mogło zmylić, że jest niski, ale wcale tak nie było. Był bardzo wysoki, a do tego pod rozpiętym płaszczem widać było, że jest umięśniony. W ręku trzymał różdżkę, która drgała niespokojnie, czekając na zaklęcia swojego pana. Przy pasie miał przywiązanych kilka niewiel­kich buteleczek z kolorowymi cieczami, a buty z każdej strony obite były ostrymi kawałkami metalu.

Stali tak chwilę w milczeniu, po czym, jak na znak, raptownie unieśli swoje różdżki i każdy krzyknął co innego.

– Emporio!

– Intessa!

Skutek był natomiast taki sam. Obydwaj odrzuceni zostali w przeciwnych kierunkach na jakieś dwadzieścia metrów do tyłu, uderzając przy tym w niejedną gałąź. Ranny mężczyzna pozbierał się od razu i zaczął biec w stronę swojego przeciwnika. Gdy dotarł do nadal leżącego na ziemi faceta, który się nie poruszał, zamarł na chwilę, a potem nieco oprzytomniał. Wycelował w niego różdżką, ale nie wystrzelił z niej żaden pocisk, a na jego twarzy pojawił się wyraz potwierdzenia dobrej nowiny. Przykucnął nad nim i zaczął odpinać buteleczki od paska. Próbował odnaleźć różdżkę przeciwnika, ale widocznie wyleciała mu z ręki w czasie lotu bądź uderzenia, bo nie miał jej przy sobie. Gdy odebrał mu wszystkie buteleczki, wstał i za pomocą różdżki otoczył go bardzo bladą bańką, szepcąc przy tym jakieś słowa. Gdy skończył, zaczął się oddalać szybkim krokiem.

Idąc przez las, dopiero teraz zauważył, że w promieniu czterdziestu metrów powalili przynajmniej trzydzieści drzew. Gdzieniegdzie się paliło, ale nie miał czasu pogasić tych ognisk, więc szedł dalej prosto przed siebie. Deszcz nie ustępował, a ziemia zrobiła się bardzo grząs­ka. Musiał uważać, żeby nie pogubić butów. Szedł tak przez godzinę, a potem zatrzymał się przed ogromną skałą. Wyciągnął różdżkę, wycelował w skałę i zaczął powoli przesuwać rękę wzdłuż ściany skalnej, jakby czegoś szukał. Nagle zatrzymał rękę z nadal wycelowaną różdżką i szepnął:

– Vanitum.

W skale pojawiła się szczelina, z której natychmiast wydobyło się światło. Prześlizgnął się przez nią i poszedł dalej, oświetlonym pochodniami korytarzem. Gdy dotarł do końca, pchnął jedyne drzwi i wszedł do dużego, ciepłego pomieszczenia, w którym delikatnie tliło się w prowizorycznym kominku. Położył zdobycze na stole, po czym podszedł do wiadra z wodą i napił się. Następnie przemył twarz i włosy, i właśnie wtedy zauważył, że woda się czerwieni. Domyślił się, że ten ból głowy to zapew­ne to samo miejsce, z którego cieknie krew. Lecz zanim zdążył zabrać się za opatrywanie sobie rany, inne drzwi w tym pokoju otworzyły się i stanął w nich starzec z siwą brodą i łysiną na czubku głowy.

– Witaj, Eldonie – powiedział niezbyt radosnym tonem.

– Dobry wieczór, Magrimmie – odpowiedział mu młody człowiek z uśmiechem na twarzy.

– Jak poszło?

– Jak widać – odrzekł z przekąsem młody mężczyz­na. – Zabrałem mu eliksiry. Nigdzie się bez nich nie rusza, więc dopóki ich nie przygotuje ponownie, mamy spokój.

Starzec rzucił okiem na stół wskazany przez młodziana. Uśmiechnął się lekko, po czym podszedł do niego.

– Daj, zajmę się tym. To chyba nic poważnego, co? – zapytał, przyglądając się ranie na głowie Eldona.

– Też mi się tak wydaje – odrzekł z nutą znudzenia młody mężczyzna. – Ale sprawdź na wszelki wypadek – pochylił głowę do przodu.

Starzec opatrywał ranę w milczeniu. Gdy skończył, rzekł:

– Gotowe.

Teraz Eldon odwrócił się i przemówił głosem, w którym dało wyczuć się niepokój:

– Magrimmie, on staje się coraz silniejszy.

– Widzę – odrzekł starzec ze spokojem w głosie. – Kiedyś wracałeś z tych pojedynków co najwyżej ze zwichniętym palcem, a ostatnio odnosisz poważniejsze obrażenia. Jak noga po ostatnim razie?

– W porządku, już nie boli – przez chwilę tępo patrzył na swoją nogę, po czym dodał: – Nie boję się zginąć w starciu z nim, Magrimmie. Boję się tylko tego, że jak mnie zabraknie, to nikt go już nie przypilnuje.

Starzec spojrzał na niego ze zrozumieniem. Doskonale wiedział, co Eldon ma na myśli. Tych dwóch młodych ludzi było jedynymi magami, o jakich kiedykolwiek słyszał. Eldon obrał drogę prawego człowieka, natomiast ten drugi zapragnął zawładnąć światem.

– Będziesz w końcu musiał zabić Angerna – rzekł Magrimm, rzucając mu ukradkowe spojrzenia, jakby się bał jego reakcji. – Nie masz innego wyjścia.

Eldon odwrócił gwałtownie głowę w jego stronę, ale głos miał spokojny, gdy przemówił:

– Nie mogę tego zrobić i dobrze o tym wiesz... Rozmawialiśmy o tym niejeden raz – wyjaśnił.

– Wiem, że to dla ciebie trudna decyzja, ale kiedyś będziesz musiał ją podjąć – odrzekł już z większą pewnością Magrimm. – Sam twierdzisz, że jego siła rośnie, a jak kiedyś cię pokona? On nie będzie miał wątpliwości, co z tobą zrobić...

– A czy kiedy się dowiedziałeś, że jesteśmy braćmi, nie mogłeś jakoś temu zaradzić? – wszedł mu w słowo wzburzony Eldon. – Nie mogłeś nas do siebie zbliżyć? Nasz konflikt wtedy na pewno był niewielki.

– Winisz mnie za to? – zapytał natarczywie Magrimm.

Nastała cisza. Podczas tej krótkiej sprzeczki Eldon uświadomił sobie, że wydłubał dziurę w krześle, na którym siedział. Popatrzył spode łba na Magrimma.

– Zapytałem, czy mnie za to winisz? Za to, co się teraz dzieje. Że musisz walczyć z nim i ze samym sobą, a do tego jeszcze znosić starego dziada?! – wykrzyknął i poszedł do swojego pokoju.

Eldonowi zrobiło się głupio. Magrimm tyle dla niego robił. Prawdę mówiąc, to właśnie on go wychował. Znalazł obydwu chłopców w lesie, gdzie najprawdopodobniej zostali porzuceni. Przygarnął ich i traktował jak własne dzieci. Chłopcy, jak to chłopcy, zawsze mieli ze sobą spięcia, ale pewnego razu Angern o mały włos, oczywiście w żartach, nie zabił swojego brata. Poorana twarz Angerna to właśnie sprawka Eldona. Gdy dowiedział się, kto stał za tym podstępem, wyzwał go na prawdziwy pojedynek. I kto wie, jak by się to skończyło, gdyby Magrimm nie zainterweniował zawczasu. Od tej pory między chłopcami było już tylko gorzej. Nie mogli się pogodzić, pomimo wielokrotnych próśb ze strony opiekuna. Pewnego dnia Angern odszedł, pozosta­wiając jedynie kartkę, na której napisał: „Długo nie pożyjecie”.

Eldon wyrwał się z zamyślenia i rozejrzał po wyrytym w skale pokoju. To jego dzieło, pomyślał. Co prawda, zrobione za pomocą magii i różdżki, ale jego. Zapalone pochodnie były zaczarowane i nie potrzebowały żadnego paliwa. To też jego zasługa. Siedział nad tym ponad dwa tygodnie, ale w końcu wymyślił. Popatrzył teraz na stolik, przy którym zwykle jadał. Był tam przygotowany posiłek. Teraz zrobiło mu się przykro z powodu złego potraktowania Magrimma. Nie chciał zostawić jedzenia nietkniętego, ale w ogóle nie miał apetytu. Cały dzisiejszy dzień zmęczył go na tyle, że nie miał siły nawet jeść.

Powlókł się do swojego pokoju i zamknął za sobą drzwi. Było tu troszeczkę chłodniej, ale też bardzo przyjemnie. Położył się na zrobionym własnoręcznie łóżku, ale nie potrafił od razu zasnąć. Naszły go różne przemyślenia. Na początku walczył z myślą, że nie ma innego wyjścia, jak zabić swojego opętanego brata. Potem myślał o Magrimmie. Czy też nie może spać, czy ma mu za złe jego słowa, czy nie zechce odejść, bo stwierdzi, że dłużej tego nie zniesie?

Mijały sekundy, minuty, godziny, aż w końcu zapadł w głęboki sen, a śniły mu się straszne rzeczy. Widział, jak Angern morduje Magrimma, a on jest przywiązany do drewnianego pala i nie może nic zrobić. Czuł teraz, że to jego wina, że go nie uchronił. Słyszał śmiech, przerażający śmiech swojego brata. To poczucie bezrad­ności rosło w nim i powodowało, że wpadał w otchłań rozpaczy. Sponiewierany, z gardłem zdartym od ciąg­łego krzyku, zapuchnięty od płaczu patrzył, jak Mag­rimm kona i wydobywa z siebie słowa, których on nie jest w stanie dosłyszeć. Potem Angern odchodzi od nierusza­jącego się już starca i staje przed nim. Jest bezbronny, a Angern mimo to celuje w jego twarz. Widzi ruchy warg, ale nie słyszy słów wypowiadanych przez swojego zwyrodniałego brata. Widzi błysk, czuje potężne uderzenie i jeszcze przez chwilę słyszy śmiech Angerna.Rozdział drugi Tajemnice

Gdy się obudził, nie wiedział, czy jest już rano, czy może jeszcze noc. Zarzucił na siebie koszulę i powoli otworzył drzwi, żeby w razie czego nie obudzić Magrimma. Nie było jednak obawy, bo Magrimm siedział przy stole w dużym pomieszczeniu i przeglądał jakąś starą księgę. Eldon nie wiedział, jak zacząć rozmowę, ale Magrimm mu w tym pomógł.

– Witaj, Eldonie – powiedział zwyczajnym tonem. – Jak spałeś?

– Dzień dobry – odpowiedział Eldon, uspokojony, że Magrimm z nim rozmawia. – Nie spałem zbyt dobrze. Myślałem o tym wszystkim, co wczoraj mówiłeś – zrobił krótką przerwę, po czym zagadnął: – Naprawdę uważasz, że będę zmuszony go zabić?

Magrimm zamknął i odłożył księgę. Rozsiadł się wygodnie w swoim fotelu i spojrzał poważnie na Eldona. Młodzianowi z początku wydawało się, że Magrimm nie wie, co ma powiedzieć, ale po krótkiej chwili stwierdził, że się mylił.

– Mój drogi chłopcze, nie masz innego wyjścia, jeżeli sam chcesz żyć długo. W końcu Angern wymyśli sposób, żeby cię wykończyć, a wtedy będzie już za późno. Doskonale sobie zdaję sprawę, że to nie jest łatwa decyzja i że wolałbyś tego uniknąć, ale nie widzę innego rozwiązania. Przynajmniej w tej chwili.

Eldon spodziewał się takich słów, ale mimo to zdołowały go strasznie. Myślał jeszcze chwilę o tej całej sytuacji i w końcu rzekł:

– Widziałem, że zapasy się kończą. Pójdę i czegoś poszukam.

– Bądź ostrożny – odpowiedział jakby z niedbałością Magrimm.

Eldon spojrzał jeszcze raz na starca, ale ten odwrócił się do niego plecami i pogrążył w swojej lekturze albo udawał, że się w niej pogrążył. Widząc to, Eldon wyszedł z głównego pokoju i pomaszerował do wyjścia, przechodząc przez drzwi, które wiodły do długiego korytarza. Pokonał oświetlony pochodniami hol i ujrzał światło dzienne. Po krótkiej chwili zdał sobie sprawę, że do teraz nie wiedział, czy zastanie dzień czy noc. Przeszedł przez szczelinę w ścianie skalnej i skierował się w stronę lasu.

Było prawie tak samo grząsko, jak wczorajszej nocy. Do tego duchota dawała się we znaki. Nie chciał ściągać kurtki z uwagi na swoje świeże rany, ale tak się zgrzał, że nie mógł dłużej wytrzymać. Gdy się zatrzymał, spostrzegł jakiś ruch niedaleko pobliskiego drzewa. Pomyślał, że to zając i czym prędzej skierował się w tamtą stronę. Po cichutku podszedł na odległość dziesięciu metrów i dostrzegł długie uszy zwierzęcia. Wyciągnął różdżkę, wycelował w zwierzę i szepnął:

– Morto Osculum!

Z jego różdżki wydobył się grot w kolorze czarnym, który popędził w stronę zwierzęcia i ugodził je w bok. Zając padł nieruchomo na ziemię. Eldon uśmiechnął się pod nosem nie dlatego, że upolował coś na obiad, ale dlatego, że z taką łatwością przyszło mu uśmiercić owego zająca. Po chwili jednak uśmiech spełzł mu z twarzy. Uświadomił sobie, że zabicie człowieka to na pewno nie to samo, a co dopiero zabicie własnego brata.

Przymocował zdobycz do pasa i ruszył dalej. Po drodze znalazł kilka zjadliwych, ale niezbyt smacznych owoców i korzonków. Wiedział jednak, że Magrimm używa ich jako przyprawy. Nigdy nie narzekał na kuchnię swojego współlokatora, wręcz przeciwnie, zawsze mu smakowała. Jego ulubioną potrawą było mięso z dzika w sosie antarowym, który wychodził Magrimmowi przepysznie. Antary jednak bardzo trudno było znaleźć w lesie. Musiałby ich szukać na wolnej przestrzeni, a nie miał zamiaru wystawiać się na niebezpieczeństwo.

Po godzinie wędrówki spostrzegł duże zwierzę. Była to, o ile się nie mylił, sarna. Jednak teraz nie był nią zainteresowany. Był za daleko od kryjówki, żeby ją ze sobą zabrać. Pomyślał, że ta sztuka ma dzisiaj szczęście, bo gdyby znajdował się bliżej domu, już byłaby jego ofiarą. Rozejrzał się po wierzchołkach drzew, ale tam też nie dostrzegł ani ptactwa, ani żadnego innego zwierza. Wiedział, że jeden zając wystarczy im góra na dzień, więc nie uważał polowania za zbyt udane. Chcąc nie chcąc, postanowił skierować się w stronę domu. Pomyślał, że może uda mu się znaleźć coś w drodze powrotnej, a jak nie, to jutro ponownie wybierze się na łowy.

Zauważył, że minęło sporo czasu, bo słońce świeciło mu już w oczy, ale jeszcze daleko było do zachodu. Niebo dla odmiany było bezchmurne. Piękny dzień, a jednak Eldon miał dziwne przeczucia co do dalszej jego części. Nie wiedział dokładnie, o co chodzi, ale spodziewał się czegoś zaskakującego. Wiedział, że na pewno nie spotka swojego brata, bo ten teraz zapewne lizał rany gdzieś z dala od doliny, w której mieszkał Eldon. Obawiał się, że mógł jednak spustoszyć okoliczną wieś. Pomordować i pokraść tubylcom zwierzynę, z której się utrzymywali i dzięki której żyli.

Gdy tak wędrował, rozmyślając, usłyszał jakiś dziwny dźwięk za sobą. Odwrócił się spokojnie, ale niczego tam nie było. Popatrzył w górę i dostrzegł dwa dagony. Były to ptaki bardzo rzadko spotykane w tych okolicach, gdyż ich normalnym obszarem zamieszkiwania był teren nadmorski. Eldon jednak nie zastanawiał się nad tym długo. Chwycił za różdżkę i uśmiercił oba ptaki. Gdy spadły na ziemię, okazały się znacznie większe niż wydawało się z daleka. Były przynajmniej dwa razy większe niż poprzednia zdobycz. Przypiął je obok zająca i ruszył w kierunku kryjówki.

Maszerował przez około dwie godziny, kierując się położeniem słońca położeniem słońca. Gdy był już blisko domu, rozpoznawał znaki szczególne otoczenia. Standardowo namierzył różdżką i przedostał się przez szczelinę w ścianie, która zamknęła się sama. Przeszedł przez korytarz i otworzył drzwi, za którymi dostrzegł Magrimma. Miał zamknięte oczy, więc Eldon domyślił się, że śpi. Delikatnie zatrzasnął drzwi wejściowe i skierował się w stronę miejsca, gdzie zawsze oskubywał zwierzynę z piór lub sierści.

Po cichu zabrał się za robotę. Wiedział, że Magrimm nie znosi tego widoku, więc rad był, że starzec nie musi tego oglądać. Pióra dagonów – co ze zdziwieniem stwierdził Eldon – z łatwością dawały się usunąć. Po pół­godzinie ptaki były gotowe do przyrządzenia, ale tym zajmował się już Magrimm, a Eldon nie miał zamiaru wchodzić mu w paradę.

Pół godziny później starzec otworzył oczy i dostrzegł gołe ptaki. Zrobił zdziwioną minę, na co Eldon uśmiechnął się lekko. Magrimm powoli rozejrzał się po pokoju i wreszcie spostrzegł młodzieńca, który również patrzył się na niego, z nieskrywanym uśmiechem.

– I z czego się śmiejesz? – zapytał lekko oburzonym tonem Magrimm.

– Oj, przestań, Magrimmie. Uśmiecham się, a to różnica – spojrzał teraz na ptaki. – Gdybyś miał ochotę, możesz przygotować obiad.

– Tak, widzę. Co to takiego?

– Dagony! – odpowiedział z dumą Eldon.

Starzec zrobił zdziwioną minę. Eldon spodziewał się takiej reakcji, w końcu on zareagował w ten sam sposób.

– Tak, też byłem zdziwiony.

– No właśnie – odpowiedział z głębokim zamyśleniem Magrimm. – Gdzie to było?

– Gdzie było co?

– Gdzie je wypatrzyłeś? – zapytał z niecierpliwością Magrimm.

– Jakieś dwie godziny drogi stąd. – Teraz spojrzał ze zmarszczonymi brwiami na Magrimma. – Coś nie tak?

Starzec ocknął się z zamyślenia i popatrzył na Eldona.

– Nie, nie, wszystko w porządku. Pytam z ciekawości, bo to rzadkość w tych okolicach.

Widać jednak było, że Eldonowi coś nie pasuje w zachowaniu Magrimma. Jego odpowiedź też nie do końca go usatysfakcjonowała. Jeszcze przez chwilę przypatrywał się Magrimmowi z zamiarem zapytania go, czy aby na pewno wszystko jest w porządku, ale w końcu zrezygnował, samemu nie wiedząc dlaczego. Popatrzył jeszcze w milczeniu na starca, a potem przeniósł wzrok na ptactwo i powiedział:

– Rozumiem, że się nimi zajmiesz?

– Oczywiście! – odpowiedział ochoczo Magrimm, a potem dodał ledwo słyszalnym tonem. – Nie mam wyjścia... – ale tego Eldon już nie dosłyszał.

Młodzieniec skierował się do swojego pokoju, a Magrimm zabrał się za przygotowywanie posiłku. Eldon czuł zapachy w powietrzu, gdy wypoczywał w swoim łóżku. Po krótkim czasie stwierdził, że zrobił się naprawdę głodny. Nie wychodził jednak z pokoju, bo Magrimm miał w zwyczaju zawołać go, gdy wszystko było już gotowe.

Tymczasem przy palenisku starzec miał bardzo zamyślony wyraz twarzy. Coś nie dawało mu spokoju, bo cały czas marszczył czoło i mamrotał coś pod nosem. Wyraźnie się nad czymś zastanawiał, może coś rozważał, w każdym razie nic nie mówił na głos. Prawdopodobnie nie chciał, żeby Eldon go usłyszał. Mięso piekło się dość długo. Na tyle długo, że Magrimm się uspokoił, a przynajmniej wyglądał na spokojniejszego.

Po około półtorej godziny zawołał Eldona. Młodzieniec zdążył zasnąć, ale jak tylko usłyszał wołanie, głód ponownie dał się we znaki. Natychmiast się pozbierał i szybko wyszedł ze swojego pokoju. W głównym pomieszczeniu już czekał na niego gotowy posiłek. Pachniało doskonale, a smakowało jeszcze lepiej. Zjadł bez słowa, poza krótkim „smacznego”, które rzucił Magrimmowi. Starzec uśmiechał się na widok szybko znikającego jedzenia z talerza Eldona. Sam też trochę się posilił i stwierdził, że mięso dagonów jest bardzo delikatne.

Po chwili jednak znowu się zamyślił i zagaił:

– Czy tam, gdzie znalazłeś dagony, nie było nikogo w pobliżu?

– Nie, raczej nie. Jeżeli chodzi ci o Angerna, to myślę, że jeszcze liże rany – odpowiedział, przełykając ostatnie kęsy mięsa.

– To dobrze...

Eldon skończył jeść, wyprostował się, podziękował i spojrzał na Magrimma.

– Jesteś jakiś dziwny. Coś cię niepokoi?

Na te słowa Magrimm trochę zesztywniał, ale szybko doszedł do siebie i odpowiedział spokojnie.

– Wiesz, to trochę niespotykane, że takie okazy trafiły się w naszej okolicy. Myślałem, że ktoś mógł je tu sprowadzić.

– Niby jak? – zapytał Eldon ze zdziwieniem.

– Tego nie wiem, ale sam przyznasz, że to raczej niemożliwe, żeby zabłądziły – powiedział Magrimm.

– Tak, to dziwne, ale uważam, że nie ma się czym przejmować – żachnął się Eldon.

Magrimm zrobił poważną minę, a Eldon wywrócił oczami, ale nie skomentował tego.

– Dobrze, już dobrze. Nic więcej nie mówię.

– Jesteś jeszcze młody, mało wiesz, ale przyjdzie czas, gdy zrozumiesz.

Teraz Eldon skamieniał. Nie mógł wydusić z siebie słowa. Czyżby Magrimm oszalał? Przecież to tylko dwa ptaki. Młodzieniec nie widział w tym nic strasznego. Rozumiał, że można się zdziwić, ale żeby tak dramatyzować? W końcu zebrał myśli i powiedział powoli:

– Co kiedyś zrozumiem?

Magrimm nie odpowiedział od razu. Przez chwilę się zastanawiał, po czym odpowiedział tajemniczo:

– Jeszcze nie czas. Nie wypytuj więcej.

Pomimo wielkiego zdezorientowania i ciekawości Eldon nie wypowiedział ani słowa, a staruszek udał się do swojego pokoju, z którego nie wyszedł do następnego dnia. Eldon siedział otępiały w jednej pozycji i myślał gorączkowo, o co mogło chodzić Magrimmowi. Nie wymyślił nic sensownego. Postanowił jednak nie przeszkadzać mu w poobiednim odpoczynku i sam udał się do swojego pokoju.

Do głowy przychodziły mu przeróżne myśli. Dlaczego tak naprawdę się ukrywają? Czy faktycznie chodzi tyl­ko o Angerna, czy może jest jakaś dużo poważniejsza przyczyna? Czy może Magrimm zwyczajnie spanikował albo coś sobie ubzdurał? Nie potrafił jednak odpowiedzieć sobie na żadne z tych pytań. Z trudem pozbył się myśli o tym całym zajściu i zapadł w sen.

***

Gdy się obudził, od razu przypomniała mu się wczorajsza rozmowa. Jednego był pewien: Magrimm coś przed nim ukrywa. Wstał i szybko przebrał się w świeże ubranie. Wyszedł ze swojego pokoju, ale ku własnemu zdziwieniu nie zastał Magrimma w dużym pomieszczeniu. Od razu pomyślał, że starzec pewnie go unika.

Podszedł do stołu i przygotował sobie śniadanie. Siadł i spostrzegł, że Magrimm zostawił na nim swoją księgę. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, iż miała na okładce znajomy symbol, który Eldon kiedyś już widział, a Magrimm powiedział mu wtedy, że to symbol magii. Eldon przyciągnął do siebie księgę i otworzył na przypadkowej stronie. Przeczytał kilka zdań i doszedł do wniosku, że Magrimm studiuje naukę magii. Postanowił więc czekać tak długo, aż starzec opuści swój pokoik.

Symbol z okładki przedstawiał trzy gwiazdy. Jedna z nich była dużo większa od pozostałych, które spoczywały na jej ramionach. Duża, centralna gwiazda miała czarny kolor, a dwie mniejsze były złote.

Przez dwie godziny siedział i czytał w oczekiwaniu na Magrimma, ale nic nie zapowiadało, że wyjdzie on ze swojego lokum. Nie słyszał nawet żadnych odgłosów, które zwykle towarzyszyły krzątaniu się po pokoiku. Czekał i czekał, ale nic się nie wydarzyło. W końcu zirytowany postawą Magrimma wstał i podszedł do jego drzwi. Zapukał delikatnie, jednak odpowiedziało mu jedynie echo. W stanie lekkiego zdenerwowania uderzył dwa razy pięścią w drewniane drzwi, ale powtórzyła się ta sama sytuacja. Nacisnął klamkę i wszedł do pokoju. W środku nie było nikogo. W tym samym momencie usłyszał za sobą głos Magrimma:

– Tak myślałem, że mogłeś już się obudzić. Byłem się przejść. Przepraszam, jeżeli się denerwowałeś – powiedział spokojnie Magrimm.

Eldon zdębiał. Staruszek nigdy nie wychodził z ich kryjówki, a przynajmniej nigdy samemu.

– I... i jak pogoda? – zapytał oniemiałym tonem Eldon.

– Jest bardzo ciepło i wilgotno. To pewnie po ostatnich opadach deszczu – zrobił krótką przer­wę. – Jadłeś już?

– Tak, tak, jadłem. Magrimmie, chyba się nie obrazisz, jak ci powiem, że jestem lekko zdziwiony tą sytua­cją? – zapytał bardzo stanowczo Eldon.

– Nie, nie obrażę się, ale dlaczego jesteś zdziwiony? Człowiek w moim wieku też potrzebuje czasem roz­prostować stare kości – odpowiedział z uśmiechem na twarzy Magrimm.

– Magrimmie, dobrze wiesz, o co mi chodzi. Wytłu­macz mi, co się dzieje.

Teraz Magrimm spoważniał. Wiedział, że ma do czynienia z dorosłym człowiekiem, który już wyczuł, że jego zachowanie nie jest normalne. Popatrzył mu prosto w oczy i powiedział:

– Wybacz, młodzieńcze, ale na razie nie mogę. – Po czym skierował się do swojego pokoju i zamknął za sobą drzwi.

Eldon stał z osłupiałą miną, ale czuł, jak narasta w nim złość. Co to wszystko ma znaczyć? Może Magrimm po prostu się z nim bawi i próbuje go na coś nabrać. Z drugiej strony wiedział, że staruszek ma swoje granice i nie wodziłby go aż tak za nos. Rozejrzał się po dużym pomieszczeniu, po czym ruszył w stronę głównych drzwi, szepcąc ze złością:

– Muszę się przejść.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: