Kryptonim POSEN - ebook
Kryptonim POSEN - ebook
Kryptonim POSEN - powieść historical-fiction osadzona w zmienionych realiach historycznych pierwszej połowy XX w. Wiosną 1939 roku Rzeczpospolita zgodziła się zostać sojusznikiem III Rzeszy, stąd tragiczny wrzesień nigdy nie miał miejsca. Armia niemiecka wraz z Wojskiem Polskim pomaszerowała na wschód i po długich walkach pokonała Związek Radziecki. W sierpniu 1944 roku żołnierze wracają do kraju. W Warszawie ma odbyć się uroczysta parada na cześć zwycięstwa, jednak na sojuszu polsko-niemieckim pojawiają się pierwsze rysy. W tym samym czasie w Poznaniu, od ciosu ostrym narzędziem, ginie młody mężczyzna. Dochodzenie w tej sprawie prowadzi komisarz Zbigniew Kaczmarek.
Szybko okazuje się, że nie jest to jedyne zabójstwo, z którego zagadką przyjdzie mu się zmierzyć. Dziwnym trafem w Poznaniu mordowani są przedstawiciele polskiego wywiadu wojskowego. Kaczmarek tropi zabójcę wraz z kuzynem, Janem Krzepkim - kapitanem Wojska Polskiego, który właśnie wrócił z frontu. Krzepki jest beznadziejnie zakochany w Wilhelminie, córce polsko-niemieckiego małżeństwa. Beznadziejnie, bo narzeczonego w polskim mundurze nie akceptuje ojciec dziewczyny.
Śledztwo pary Kaczmarek-Krzepki schodzi kilka razy na manowce, ale ostatecznie prowadzi ich do dramatycznej prawdy.
Spis treści
Prolog
1. Ślad
2. Melduje się "Dwójka"
3. Ogień w bramie
4. Robaki na stole
5. Przebudzenie magistratu
6. Straszne obrazki
7. Twarzą w twarz
8. Oddech kostuchy
9. Szok i upokorzenie
10. Honorowa sprawa
Epilog
Kilka słów od autora
Kategoria: | Fantastyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7278-581-7 |
Rozmiar pliku: | 645 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Po ściernisku łaskotanym promieniami wschodzącego słońca niósł się gromki grzmot kilkuset silników. Zachodni wiatr uderzył w nozdrza ukrytych w kopach siana chłopców ostrym smrodem spalonej ropy. Od fetoru szybko rozbolały ich głowy, ale niewiele sobie z tego robili. Widowisko godne było czegoś więcej niż tylko lekkiego podtrucia spalinami. Przed nimi, na ładnym kilometrze odkrytej przestrzeni, ciągnął się żelazny sznur pancernych maszyn, błyszczących w letnim słońcu.
Potężne, masywne lufy przydawały czołgom majestatu i budziły w chłopcach respekt.
— To tygrysy! I to najlepsze! — wyrwało się piegowatemu Pietrkowi.
Piwne oczy świeciły mu się z podniecenia i radości.
— Skąd wiesz, że najlepsze? — gruby, spocony pod pachami Jędrek skarcił go powątpiewającym spojrzeniem.
— To tygrysy królewskie, tak na nie mówią. — Pietrek nie dał się zbić z tropu.
Takie maszyny widział już raz, gdy kilka miesięcy temu przejechały przez wioskę, pędząc w zwartej kolumnie na wschód. Wtedy miały na pancerzu wyłącznie czarne krzyże. Ale dzisiaj sprawa wyglądała inaczej. Na czele pancernej kawalkady zauważył czołgi ze swojskim, białoczerwonym prostokątem na wieżyczkach. Nie było ich wiele. Może kilkanaście, a tych niemieckich chyba ze dwie setki. Ale były!
Pietrek poczuł rozpierającą go dumę.
— Z takimi czołgami to nikt nam nie podskoczy — orzekł fachowym tonem.
Jędrek podrapał się w rudą głowę.
— A niby kto by spróbował? — zapytał przytomnie. — Ruskie przecie pobite.
— Prawda — przyznał Pietrek. — Teraz my są potęga. Ojciec mówi, że ani chybi, jak za niedługo defilada w Warszawie będzie.
Jędrek skinął aprobująco głową. Też o tym słyszał, dziadek coś w gazecie o wielkiej defiladzie zwycięstwa czytali. Tylko się dziadunio nadziwić nie mógł, jak się ten świat zmienił. Bo to teraz nasze dzielne wojaki noga w nogę ze Szwabami maszerować paradnie będą — a przecie dziadziuś wspominać przy piwie lubi, jak w dziewiętnastym Niemiaszków aż pod Bydgoszcz pogonił. „A tu proszę: rachciach i wojna z Niemcami pod rękę wygrana” — dźwięczały Jędrkowi w uszach pełne niedowierzania słowa dziadka.
— Pietrek — zagadnął kolegę — a ty co myślisz?
— Że co niby?
— Że to Niemce zawsze pomagać nam będą?
Pietrek westchnął głęboko i opadł na plecy, zapadając się głęboko w siano. Polskie czołgi już dawno przejechały, a na niemieckie nie chciało mu się patrzeć.
— Ksiądz Zygmunt powiedział wczoraj w kościele, że Bogu dziękować trzeba za pobicie bolszewików. A ja tak sobie myślę, że Niemce nie takie złe. Jak do wsi zajadą, to cukierki zawsze rozdają. I karabiny niezłe mają. Ojciec powiada, że i my takie mieć będziemy. A jak tak, to chyba źle nie będzie…
Jędrek wychylił ostrożnie głowę z kopy siana. Na polną drogę z wolna opadał kurz wzniecony przez gąsienice ostatnich maszyn. Pancerna kolumna wspinała się teraz na łagodne wzniesienie po zachodniej stronie pola. Stalowe giganty sunęły mozolnie w górę. Z daleka wyglądały niczym kompania ciężkich, pobłyskujących metalicznie żuków. Łomot silników słabł miarowo, przechodząc w cichy pomruk.
— Pietrek, już wiem! — Jędrek wyskoczył z siana i puknął się odkrytą dłonią w czoło. — Przecie tam jest Warszawa! Przecie oni jadą na defiladę!
— Też mi odkrycie — prychnął Pietrek.
Wstawał nowy dzień, 1 sierpnia 1944 roku.