Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Książęta wolą szafiry - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Marzec 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Książęta wolą szafiry - ebook

Lily Dawson, nazwana Hrabiną Uroku, bezbłędnie gra rolę kurtyzany i nikt nie domyśla się, kim jest naprawdę. Teraz ma uwieść księcia Ravenscroft podejrzanego o szpiegostwo. Lily podejmuje się tego zadania, choć mężczyzną, którego naprawdę pragnie, jest Andrew Booth-Payne – syn księcia…

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-5844-7
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Pewnego razu… była sobie mała dziewczynka. Dziewczynka miała na imię Lily.

Lily mościła się wygodnie pod kołderką, słuchając śpiewnego, monotonnego głosu matki. Słyszała deszcz dzwoniący o szyby, słyszała stukot kopyt konia zaprzęgowego przejeżdżającego obok ich skromnego domku w Londynie. Z dołu dochodziło dudnienie niskiego głosu ojca: rozmawiał z tym panem, który do nich dziś przyszedł zaraz po kolacji. Do ojca ostatnio coraz częściej przychodzili różni niespodziewani goście. Wystarczyło, żeby Lily przyłożyła ucho do drzwi, a już słyszała rozmaite nazwy, na przykład „Napoleon”, „Fishguard”^() czy „La Légion Noire”^(), wymawiane tajemniczym szeptem. Zwykle wtedy mama wypraszała ją i polecała uciekać do swojego pokoju.

Czasami Lily się bała, chociaż właściwie nie wiedziała czego. Jednak tutaj, w tym przytulnym pokoiku z niskim, pochyłym sufitem, kiedy leżała sobie w miękkim łóżeczku z mamą u boku, tuląc lalkę, czuła, że jest bezpieczna.

Ziewnęła.

– I co się stało z tą małą dziewczynką, mamo?

– Ta dziewczynka miała kilka bardzo niezwykłych sukienek. A więc: była tam zielona sukienka, która lśniła od szmaragdów… a kiedy dziewczynka ją włożyła, potrafiła fruwać w powietrzu.

Lily przymknęła oczy, wyobrażając sobie, że fruwa.

– Była też fioletowa suknia z aksamitnym stanikiem i falbaniastą spódnicą, a kiedy dziewczynka ją wkładała, stawała się księżniczką. I była różowa sukienka, cała pokryta cekinami, a kiedy dziewczynka nosiła tę różową, potrafiła tańczyć jak prawdziwa baletnica… Była jeszcze czerwona suknia, lśniąca od rubinów, a kiedy Lily ją wkładała, stawała się najsilniejsza na świecie!

– Taka silna jak papa?

– Tak. Taka silna. A teraz zamknij oczka i słuchaj dalej…

Ale Lily już wiedziała, że teraz będzie mowa o jej ulubionej sukni. Aż trudno jej było nie podskoczyć z przejęcia!

– Była także biała suknia, lśniąca tysiącami diamentów… a kiedy Lily ją włożyła, umiała pływać jak rybka. Wreszcie suknia błękitna… to była jej ulubiona, bo migocąca naszytymi na niej szafirami. A kiedy wkładała tę błękitną suknię, stawała się niewidzialna.

– No… i nikt jej nie mógł zobaczyć.

– Właśnie, Lily Bea.

Nazywała się Lillian Beatrice Dawson i dlatego mama czasami mówiła do niej Lily Bea. Mama zdrobniała imiona wszystkich dzieci: starszego brata nazywała Misiem Robbie, a starszą tylko o rok od Lily siostrę Charlotte – Lottie; ale Lily najbardziej lubiła swoje zdrobniałe imię.

Mama otuliła ją dokładnie kołderką i Lily znowu ziewnęła.

– Lily – spytała mama – dlaczego najbardziej lubisz tę błękitną suknię? Czy to twój ulubiony kolor?

– Nie… – Jej ulubionym kolorem był zielony, ale mama mogła tego nie pamiętać. Tyle przecież miała do zapamiętywania! – To dlatego, że chciałabym być niewidzialna.

– Niewidzialna? A dlaczego?

– Tak jak papa. On mówi, że jego praca wymaga, żeby był nie-wi-dzial-ny.

– Hmm…

Mama coś tam mruknęła pod nosem, tak że Lily nawet otworzyła oczy, żeby zobaczyć, jaką mama ma minę. Czasem Lily niechcący powiedziała coś, co jej mamę mogło zmartwić. Zazwyczaj to dotyczyło papy.

Mama odgarnęła dziewczynce włosy z czoła i Lily znowu zamknęła oczy.

– Dobranoc, mamo…

– Dobranoc, kochanie. Słodkich snów.

Lily zamknęła oczy i już po chwili śniła o klejnotach i balowych sukniach.

¨¨Londyn, ostatnie tygodnie sezonu roku 1816

Zdaniem Lily każda dama posiadająca odrobinę inteligencji powinna mieć jak najlepsze stosunki ze swoją modystką. To zdanie było jeszcze bardziej prawdziwe w wypadku takich kobiet jak ona, które… cóż, nie były prawdziwymi damami. Lily nie miała ani nazwiska, ani reputacji, które mogłyby jej pomóc. Jedyne, co potrafiła, to oszałamiać i robić wrażenie. A kiedy naprawdę musiała zrobić wrażenie (jak dziś wieczorem), szła do Madame Durand.

Madame Durand była, zdaniem Lily, najlepszą krawcową w Londynie. Nie dlatego, że była najdroższa – chociaż tak właśnie uważano, ani dlatego, że jej modele były najmodniejsze, co też było prawdą. W ocenie Lily jej klasa polegała na tym, że potrafiła niezawodnie ocenić, jaki styl i kolor najlepiej pasują do danej klientki, i zgodnie z tym każdą z nich ubierała. To, jaką modę lansowano ostatnio w Paryżu, nie miało znaczenia. Jeśli jakieś modne ubranie nie wyglądało dobrze na damie – czy, jak w przypadku Lily, na kurtyzanie – Madame Durand nigdy nie pozwalała jej go włożyć.

– Nie, nie, nie! – mówiła właśnie Madame Durand po angielsku z mocnym francuskim akcentem, kiedy Lily przekroczyła próg jej salonu. – Nie pojmuję, dlaczego pani z takim uporem mi się przeciwstawia!

Szwaczki pracujące w jej sklepie, a także młoda panienka, chyba umówiona tuż przed wizytą Lily, odwróciły głowy. Lily się tylko uśmiechnęła i dygnęła. Tyle, żeby dyskretnie wślizgnąć się do środka.

– Wszystkie panie noszą teraz suknie z wysokim stanem – mówiła, całując Madame Durand w oba policzki. – Moja jest po prostu bardzo modna.

– A gdyby wszystkie panie teraz skakały z mostów? – odparła krawcowa. – Pani też będzie skakać?

– Chyba chce pani przez to powiedzieć, że…

– Ba! – machnęła ręką Madame Durand. – Proszę usiąść i napić się herbaty. Za chwilę się panią zajmę, a wtedy porozmawiamy o tym, jaki stan jest najwłaściwszy dla pani figury!

Lily przysiadła na krzesełku wyściełanym czerwonym adamaszkiem i wzięła z rąk jednej ze szwaczek Madame Durand filiżankę z herbatą. Wiedziała doskonale, do czego doprowadzi dyskusja z Madame. Madame jej powie, że z tak wąziutką talią Lily musi, po prostu musi nosić suknie, które ją podkreślają, a Lily się w końcu zgodzi i kupi kolejną suknię z niemodnym teraz niskim stanem. Będzie w niej wyglądała oszałamiająco – to Madame Durand jej mogła zagwarantować – ale takim stylem nie prześcignie wszystkich innych, jak to było w wypadku Juliette czy Fallon. Była widocznie skazana na życie w cieniu innych, mimo ciągłych starań, by zrobić oszałamiające wrażenie.

„Psiakostka…”, pomyślała, popijając herbatę. Ale na to nie było rady. W tej chwili miała ważniejsze zadania niż wyznaczanie trendów mody – cóż, szkoda. Teraz musi uwieść niezwykle ważnego mężczyznę.

Madame Durand załatwiła przymiarkę młodej damy, która była tu przed Lily: matka dziewczyny wyprowadzała ją właśnie z salonu. Kiedy Lily skończyła pić herbatę, usłyszała szept – to musiał być szept tej szesnastolatki:

– Kto to jest, mamo?

– Cicho… Nie patrz na nią. Idziemy!

– Ale kto…

– Powiem ci w powozie.

– Bardzo wątpię – mruknęła pod nosem Lily i podniosła się. Madame Durand nie czekała, aż Lily wejdzie do pracowni, tylko machała ku niej liścikiem, który jej wysłała.

– Co to ma być, Hrabino? Życzy pani sobie na bal czerwonej sukni? Przy pani włosach? C’est impossible!

– Wiem – zgodziła się Lily, dotykając swoich ściśle upiętych rudych włosów. Ich kolor był na szczęście ciemnokasztanowy. – Ale tu chodzi o pewnego dżentelmena…

Madame Durand przewróciła oczyma.

– …a mówią, że on uwielbia czerwony kolor. Rubinowoczerwony.

Madame Durand przypatrywała się jej uważnie dłuższą chwilę.

– Powinnam była wiedzieć, że tu chodzi o jakiegoś dżentelmena. Na szczęście dla pani… cóż, jestem genialna.

– Ufam pani w zupełności, Madame – odparła Lily, wchodząc na podwyższenie i podnosząc ręce w górę, tak by asystentki Madame mogły z niej ściągnąć suknię.

Madame klasnęła w dłonie.

– Phillipa! Przynieś suknię Hrabiny Uroku!

Kiedy już zdjęto kontrowersyjną suknię i Lily została tylko w halkach, asystentka zaprezentowała jej dzieło Madame Durand. Lily uniosła brwi.

– Różowa? – spytała. – Nie jestem debiutantką… ale dziękuję pani za komplement.

Madame Durand machnęła ręką.

– Mężczyznom podobają się kobiety w pastelach… To im nasuwa myśl o niewinności.

Suknia była z cienkiego, lśniącego jedwabiu, ze spódnicą pokrytą szkarłatną gazą. Całość wyszyto delikatnymi rubinowymi koralikami, tworzącymi piękny kwiatowy wzór; natomiast stanik był bladoróżowy i ozdobiony kwiatami, wykonanymi z takich samych szkarłatnych koralików. Lily natychmiast zorientowała się, że ta suknia będzie musiała ją drogo kosztować. Tkaniny, wyszycia – w takich sprawach Madame była najlepsza! Lily modliła się w duszy, żeby suknia się jej nie spodobała, kiedy już ją włoży. To mogłoby uratować jej kieszeń.

Ale kiedy szwaczki pomogły jej się ubrać, poprzypinały i umocowały wszystko na miejscu, Lily zerknęła w lustro i aż westchnęła. Suknia była wspaniała. Nadzwyczajna. Po prostu musiała ją mieć. Co jak co, ale w niej musi zostać zauważona!

– Madame… – Chciała coś powiedzieć, ale nie potrafiła znaleźć słów. Krawcowa się uśmiechnęła, widząc rozradowaną twarz Lily.

– Myślę, że trzeba tylko kilku drobnych poprawek…

Szwaczki natychmiast się zabrały do upinania i mierzenia. Lily stała w milczeniu, pozwalając się szturchać i popychać. Nie zwracała na to uwagi, zwłaszcza że miała na sobie tak oszałamiającą suknię. Zwali w niej księcia z nóg!

A w każdym razie lepiej, żeby tak było. Rachunek będzie z pewnością astronomiczny. Lily nie mogłaby sobie pozwolić na taki wydatek bez pomocy Fitzhugh…

Jeszcze kilkakrotnie obsypała Madame Durand komplementami, zanim szwaczki zdjęły z niej suknię i zabrały do ostatnich poprawek.

– Czy będzie gotowa na dzisiejszy bal? – spytała jeszcze.

Madame Durand spojrzała na nią wzrokiem, który mówił, że nie życzy sobie takich pytań.

– Proszę mi wybaczyć, Madame – usprawiedliwiła się Lily, biorąc haftowaną torebkę i parasolkę od słońca. – Naturalnie, że będzie gotowa.

– Przyślę ją pani do jej miejskiej rezydencji.

– Doskonale, Madame.

To znaczyło, że Lily musi zapłacić temu, kto ją przyniesie. A to oznaczało też, że najwyższy czas pomówić z Fitzhugh. Wyszła z salonu Madame Durand i skinęła na stangreta. Podbiegł do niej.

– Tak, Hrabino?

– Chcę się przejść, Franklin. Taki ładny dzień… Możesz jechać do domu.

– Jest pani pewna? A może powinienem jechać za panią?

– Nie. Jestem zupełnie pewna.

Była wprawdzie kurtyzaną, ale to nie oznaczało, że chciała, by ktoś zobaczył, jak wchodzi do domu narzeczonego swojej przyjaciółki! A zwróci na siebie o wiele mniej uwagi, jeżeli pójdzie piechotą. W dodatku za wszelką cenę wolała unikać ściągania na siebie uwagi. Nie tylko dlatego, że Fitzhugh był zaręczony z Fallon. Fallon doskonale wiedziała, że Fitzhugh wcale Lily nie interesuje. Byli jednak inni, którzy mogli ją obserwować, a ona nie życzyła sobie, żeby ją w jakikolwiek sposób wiązano z osobą przywódcy Nieoszlifowanych Diamentów.

Szła przed siebie, popychana i potrącana przez przechodzących panów, służących, kupców, wśród nieomylnych odgłosów miasta: kłótni ulicznych sprzedawców, stukotu końskich kopyt, melodii kościelnych dzwonów i brzęku dzwoneczków końskiej uprzęży.

Uwielbiała ten londyński zgiełk. Tutaj czuła, że naprawdę żyje.

Nie lubiła natomiast widoku nędzy, której nie brakowało na ulicach Londynu. Zauważyła wychudzoną młodą kobietę na progu domu, pochyloną i z ręką wyciągniętą po jałmużnę. Żebraczka nie patrzyła w oczy przechodzącym nadętym ludziom z nosami zadartymi do góry. W każdej chwili może ją zauważyć jakiś sklepikarz i każe się wynosić… Lily zatrzymała się, sięgnęła do woreczka i wydobyła kilka monet.

– Weź to – rzekła, kładąc je na dłoni kobiety.

Kobieta spojrzała na Lily smutnymi oczyma.

– Dziękuję pani, milady – powiedziała, po czym zacisnęła dłoń na pieniądzach i odbiegła w pośpiechu.

Lily popatrzyła za nią.

– Nie jestem żadną „lady” – mruknęła do siebie. – Tylko dzięki łasce boskiej – i Hrabiego Grzechu – jestem tym, czym jestem.

Szła dalej niespiesznym krokiem, pamiętając, żeby w tych ostatnich dniach wiosny głęboko oddychać świeżym powietrzem i podziwiać lazurowe niebo i płynące po nim pierzaste białe obłoczki. Oczywiście powietrze pachniało raczej końskim nawozem niż kwiatami, a niebo pokrywała czarna mgła dymów, ale Lily postanowiła się tym dziś w ogóle nie przejmować. Kurz ani brud nie mogły jej zaszkodzić, kiedy miała na sobie swoją żółtą suknię z wyjątkowo wysokim stanem, który Madame Durand tak u niej ganiła, i kiedy osłaniała twarz doskonale dobraną do sukni żółtą parasolką ze ślicznymi białymi i żółtymi falbankami! Czuła się ładna, a pełne podziwu spojrzenia mijanych mężczyzn mówiły jej, że jest właśnie taka, jak się czuje.

Była już na Mayfair, więc raczej nie musiała się obawiać, że któryś z nich ją zaczepi; myślała jednak o czekającym ją zadaniu i dlatego starała się mieć na baczności.

Może właśnie ta nadmierna ostrożność sprawiła, że zauważyła, że ktoś za nią idzie. Możliwe też, że ten idący za nią mężczyzna nie krył się zbytnio. Albo po prostu miała szczęście. Była już tylko o dwie przecznice od miejskiego domu pana Fitzhugh, kiedy zauważyła, że ktoś ją śledzi. Mówiła sobie, że to tylko przywidzeenie, albo że jest przesadnie ostrożna. Zatrzymała się przed wystawą i udawała, że ogląda jakieś ohydne kapelusze. Mężczyzna też się zatrzymał, studiując wystawę sklepu… z damskim obuwiem.

Lily westchnęła. Przez chwilę rozważała możliwość zwyczajnego zignorowania go. Ale nie: musiała zacząć działać. Spojrzała na swoją suknię, wiedząc z góry, że to ona zostanie ofiarą tego niemiłego spotkania. Była taka śliczna… ale zakładając, że Madame Durand miała rację, nie pasowała do Lily. Strata nie byłaby zbyt duża, chociaż nadal uszkodzenie czegoś tak pięknego sprawiało jej fizyczny ból.

Zaciskając zęby, upuściła na ziemię woreczek. Kiedy się schyliła, by go podnieść, umyślnie zahaczyła palcem o jedną z falbanek i rozdarła ją. Chrzęst rozrywanego materiału sprawił, że jej serce też się rozdarło. Udawała, że nie zauważa szkody, i szła dalej, aż już prawie dotarła do jakiejś małej uliczki. Wtedy dopiero ostentacyjnie popatrzyła w dół: niby zauważyła rozdarcie i ogromnie się przeraziła. Rozejrzała się dyskretnie dookoła, jakby chciała się upewnić, że nikt nie zauważył kłopotliwego stanu jej garderoby, po czym skręciła za róg i poszła dalej uliczką.

Kiedy tylko zniknęła mężczyźnie z oczu, ruszyła biegiem, mijając kilkoro ciemnych drzwi i tylne wyjścia ze sklepów, których wystawy przedtem oglądała. Wreszcie znalazła odpowiednie wejście: wąskie, ale głębokie. Rzuciła się do środka i przywarła płasko do ściany, trzymając w podniesionej ręce parasolkę i pocierając palcem jej gładką rączkę z kości słoniowej.

Czekała.

Towarzyszący jej cień chyba myślał, że zeszła z ulicy, żeby naprawić rozdartą suknię. Ale kiedy minął jakiś czas, a ona nie wracała, musiał jej zacząć szukać…

Lily nie należała do istot cierpliwych. W gruncie rzeczy, gdyby ją ktoś kiedyś poprosił o spisanie tego, czego najbardziej nie cierpi, czekanie znalazłoby się na czele tej listy. Za każdym razem kiedy musiała czekać, zaczynało jej się chcieć siusiu, nawet jeżeli dopiero co wyszła z toalety. Wiedziała, że ta chęć wynikała ze zdenerwowania, ale mimo to musiała wtedy mocno zaciskać nogi…

Próbowała sobie przypomnieć i w myśli zaśpiewać arię, którą w zeszłym tygodniu usłyszała w operze, ale nie pamiętała słów. Nigdy nie poznała za dobrze włoskiego. Wtedy usłyszała jakiś plusk – i zamarła.

Nareszcie! Umarłaby z nudów, gdyby musiała dłużej czekać. Przycisnęła się plecami do ściany i sprawdziła, czy żaden rąbek sukni nie wystaje na zewnątrz. Słyszała zbliżające się kroki mężczyzny. Powinien być teraz zakłopotany, powinien się zastanawiać, dokąd poszła, nie wierząc, że zapędziła się aż tak daleko w tę uliczkę.

Ona natomiast zastanawiała się, dla kogo ten człowiek pracuje. Dla Ravenscrofta? Dla Lucyfera? A może to jeden z jej własnych ludzi, który ją sprawdza?

Raczej wyczuła, niż zobaczyła, że się zbliżył, i wstrzymała oddech, starając się wsiąknąć w ciemność. Mężczyzna stał teraz na linii jej wzroku; Lily patrzyła, jak ostrożnie posuwa się naprzód. Dotychczas nie dostrzegł drzwi, za którymi się ukryła. Idiota. Patrzył przed siebie, nie myśląc nawet, że mogła przecież odejść w bok i że teraz czeka. Przypuszczała, że ma nad nim przewagę, ale to jednak zaczynało się robić zbyt łatwe. Niemal niewarte jej zachodu.

Zrobił jeszcze jeden krok, a ona przyjęła pozycję, wspięła się na palce i walnęła go parasolką w kark. Na szczęście nie był wysoki, inaczej nie byłaby w stanie uderzyć pod odpowiednim kątem. Ale okazało się, że trafiła idealnie, bo facet padł jak długi na ziemię.

– To proste – mruknęła i uklękła obok niego.

Rąbek sukni zamoczył się w brudnej kałuży, a kiedy rzuciła się na mężczyznę, zaczepiła rękawem o kawałek drewna wystający z drzwi. Suknia miała teraz już dwa rozdarcia i była wybrudzona Bóg wie czym. Okropnie irytujące! Przejrzała kieszenie swojego prześladowcy, ale znalazła tylko parę szylingów, tani kieszonkowy zegarek i kawałek spleśniałego sera.

Była tym wszystkim co najmniej rozczarowana. Gdyby miała czas i środki, związałaby go, przesłuchała i zmusiła do odpowiedzi na jej pytania. To był jej prawdziwy talent: oczarowywanie ludzi. Właśnie dlatego książę regent nadał jej pseudonim Hrabina Uroku. Nikt jednak nie wiedział, że tego talentu musiała się nauczyć. Kiedy dorastała, była nieśmiała i wycofana, bynajmniej nie czarująca.

Przyjrzała się wysokiemu parkanowi na rogu uliczki. Wolałaby raczej wydostać się stąd tą samą drogą, którą przyszła, ale uznała, że lepiej będzie się zabezpieczyć. Skoro szedł za nią jeden, mógł być i drugi. A kolejny raz może nie uda się jej go zobaczyć…

Potrząsnęła głową.

– A tak ładnie zaczynał się ten dzień… – mruknęła pod nosem.

Z parasolką w ręku nie mogłaby się wspiąć na mur, zatem zostawiła ją na progu domu, w którym się przedtem schowała. To była naprawdę śliczna parasolka, ale została nieodwracalnie zniszczona… zresztą i tak nie była jej już potrzebna, ponieważ stanowiła całość z suknią, której Lily będzie musiała się pozbyć po powrocie do domu. Prawdę powiedziawszy, jednym z powodów, dla którego włożyła dziś tę suknię – chociaż wiedziała, że nie bardzo do niej pasuje – był fakt, że tak jej się podobała ta pasująca do niej parasolka!

Cofnęła się o krok, sprawdziła wysokość muru, po czym podwinęła spódnicę. Uwielbiała swoją pracę dla Foreign Office, ale mogłaby się znakomicie obejść bez jej fizycznych aspektów, przynajmniej tych, które zmuszały ją do nurzania w błocie pięknych strojów. Pobiegła naprzód, w odpowiedniej chwili skoczyła w górę i znalazła się na szczycie muru. Stęknęła, przelazła na drugą stronę i zsunęła się na ziemię. Spojrzała znów na swoją suknię. Kosztowny muślin był wymazany smugami brudu. W tej chwili była zadowolona, że szła do rezydencji Fitzhugh okrężną drogą. Nie byłaby ucieszona, gdyby rozpaczliwy stan jej stroju stał się tematem skandalizujących wiadomości w gazetach.

Podeszła do miejskiej rezydencji Fitzhugh i zastukała do wejścia dla służby. Drzwi otworzyła jej jedna z pokojówek pana. Kiedy rozpoznała Lily, jej oczy się stały wielkie jak spodki.

– Hallo! – Lily kiwnęła do niej ręką i starała się robić wrażenie, że jej obecność tutaj nie jest niczym niezwykłym. – Czy pan Fitzhugh jest w domu?

Pokojówka mrugała, przyglądając się jej, a Lily doszła do wniosku, że biedactwo musi być chyba w najwyższym stopniu zgorszone. Nie tylko tym, że jakaś kurtyzana puka do wejścia dla służby w domu jej pana i chce się z nim widzieć. Ale… samotna kobieta bez przyzwoitki w odwiedzinach w domu mężczyzny! Takich rzeczy się nie robi. Lily się tym jednak nie przejmowała. Była przyzwyczajona, że jest powodem skandali. Tak było zawsze, od kiedy skończyła szesnaście lat. Cóż znaczył jeszcze jeden więcej?

– Ja, ja… – bełkotała pokojówka.

– Nieważne – oświadczyła Lily, przesunęła się obok niej i weszła do kuchni. – Sama go znajdę.

– On… on jest teraz z narzeczoną – wyszeptała pokojówka.

– Fallon jest tutaj? – Rozjaśniła się Lily. – Cudownie! Gdzie są?

– Piją herbatę – pisnęła dziewczyna.

– W saloniku? – Lily już była na schodach. – Nieważne. Znajdę ich.

W saloniku nikogo nie było, za to znalazła oboje w małym pokoiku przylegającym do biblioteki. Nie czuła się bynajmniej zaskoczona tym, że „picie herbaty” wymagało od Fallon siedzenia na kolanach narzeczonego w co najmniej gorącym uścisku. Lily odchrząknęła.

– Wynoś się, Pressly – warknął Fitzhugh.

– To nie Pressly – zaprzeczyła Lily.

Fallon podskoczyła, a Fitzhugh skrzywił się na widok gościa.

– Co się z tobą stało? – Wstał i podszedł do niej. Ściągnął brwi, zdziwiony.

– Miałam taki mały wypadek – odparła Lily, zamykając drzwi przed nosem zaciekawionym służącym, którzy udawali, że właśnie w tym miejscu koniecznie muszą ścierać kurze.

– Nic ci nie jest? – spytała Fallon, biorąc Lily za ręce. – Twoja suknia jest w kompletnej ruinie!

– Och, gdybyś zobaczyła moją parasolkę…

– O nie! To była przecież twoja ulubiona parasolka!

– Tak, parasolka to rzeczywiście tragedia – zauważył Fitzhugh, cedząc słowa – ale czy mogłabyś nas oświecić, w jakich okolicznościach została uszkodzona?

– Jest nie tylko uszkodzona – wyjaśniła Lily, pozwalając Fallon zaprowadzić się do stolika. Przyjaciółka nalała jej filiżankę herbaty. – Jest kompletnie zniszczona. Ale myślę, że to nawet lepiej. Madame Durand twierdzi, że ta suknia do mnie nie pasuje, a nosiłam ją dotychczas tylko dlatego, że uwielbiałam tamtą parasolkę.

– Wobec tego może to i dobrze, że teraz zniknie to źródło pokus… – zauważyła Fallon.

– Ja myślałam tak samo. Ale zaczekaj tylko, bo kiedy zobaczysz suknię, którą Madame Durand…

– Panno Dawson! – huknął Fitzhugh. Lily podskoczyła, wylewając trochę herbaty na spodek. – Czy ty i Fallon możecie odłożyć na później rozmowę o strojach i czy możesz mi powiedzieć, co się stało, że przyszłaś tu w takim stanie?

Fallon ujęła się pod boki.

– Nie musisz krzyczeć!

Fitzhugh westchnął. Głośno. Następnie spojrzał zjadliwie na Lily.

Posłała mu słodki uśmiech.

– Właśnie wychodziłam z salonu Madame Durand – zaczęła – kiedy zauważyłam, że ktoś mnie śledzi.

– Jesteś tego pewna?

Lily uniosła jedną brew.

Fitzhugh uniósł w górę ręce w geście poddania.

– Wybacz, nie miałem zamiaru kwestionować twoich zdolności. Mów dalej.

– Ponieważ już szłam do ciebie, żeby wziąć pieniądze, nie chciałam, żeby ktoś za mną szedł. Wobec tego wpadłam w boczną uliczkę, a on za mną.

– Przepraszam – przerwał Fitzhugh, siadając naprzeciwko Lily – O jakie pieniądze chodzi?

– Musisz zapłacić za moją suknię – wyjaśniła Lily z rozdrażnieniem. – Foreign Office nie może liczyć na to, że będę w pełni finansować uwodzenie księcia Ravenscroft!

– Teraz to ja nic nie rozumiem – rzekła Fallon. – Dlaczego, u diabła, miałabyś uwodzić tego starego rozpustnika?

– Ponieważ przypuszczamy, że książę jest człowiekiem, który chce śmierci Nieoszlifowanych Diamentów – wyjaśnił swoje zamierzenia Fitzhugh. – I jest w posiadaniu kilku wielkich rubinów.

– Rubinów, których używa, żeby wynająć zabójców do zamordowania naszych najlepszych szpiegów… – Wielkie oczy Fallon się zwęziły. – Dlaczego nikt mi nie powiedział, że grozi ci takie niebezpieczeństwo?

– To nie dotyczyło ciebie – odpowiedział Fitzhugh. Lily się skrzywiła. Zerknęła na Fallon, która powoli wstawała z krzesła, a w oczach miała dwa sztylety. Lily zerwała się na równe nogi.

– Zanim oboje zapędzicie się za daleko w tej dyskusji – rzekła – czy mogę dostać forsę? Madame Durand przysyła mi tę suknię dziś po południu, więc muszę pójść do siebie i spalić to, co mam na sobie.

– Poślę po twój powóz.

Fallon wstała i opuściła pokój.

Fitzhugh z zadumą zetknął z sobą palce obu rąk i zbliżył je do ust.

– Ile?

Lily podała sumę.

– To ma być suknia czy miejska rezydencja?

– To przepiękna suknia. Ravenscroft nie będzie w stanie oderwać ode mnie oczu!

Fitzhugh przegarnął włosy palcami.

– Nie muszę ci mówić, że masz być ostrożna. Znasz najnowszą wiadomość z wywiadu?

– Artemida? Myślisz, że ją znaleźliśmy?

– Myślę, że wiele dowodów wskazuje na księcia.

– Odkryję prawdę. – Lily ponownie zapadła się w fotel. Była nieprawdopodobnie znużona. Dziś wieczorem będzie musiała użyć swoich wszystkich umiejętności, by przekonać uczestników balu, że jest ożywiona i czarująca. Najchętniej padłaby na łóżko i zasnęła…

Jakież to męczące i nudne.

– Nie podoba mi się to – oświadczył Fitzhugh. – Artemida to trafna nazwa. Upolowała i zabiła podczas wojny kilku naszych, i to najlepszych. Nie chciałbym cię narażać na niebezpieczeństwo.

Kiedy to usłyszała, poczuła, że skręca ją w żołądku. To zadanie nie było podobne do innych, które wykonywała. Jeżeli Ravenscroft rzeczywiście był Artemidą, to starając się odkryć jego tajemnicę, ryzykowała własnym życiem. Mogłoby się to skończyć poderżnięciem jej gardła, a potem rzuceniem ciała do anonimowej mogiły gdzieś w Nottinghamshire.

Nie mogła jednak okazywać strachu. Każdy inny agent wysłany z taką misją ryzykowałby o wiele bardziej niż ona. Nie chciała być odpowiedzialna za czyjąś śmierć tylko dlatego, że okazała się tchórzem!

Wzruszyła ramionami i lekceważąco machnęła ręką w stronę Fitzhugh.

– Dlaczego Ravenscroft miałby podejrzewać, że jestem kimś innym niż po prostu kurtyzaną? W takim razie jedyną rzeczą, której zagrażałoby niebezpieczeństwo, byłaby moja cnota, która… cóż, jest już tylko odległym wspomnieniem.

Fizhugh nawet się nie uśmiechnął.

– Jeżeli będzie próbował użyć wobec ciebie siły…

– Doskonale potrafię sobie dać z tym radę – odparła Lily, starając się, żeby to zabrzmiało przekonująco. – Nie masz się czego obawiać. Planuj ślub i obserwuj, co się dzieje za twoimi plecami. Zdobędę tę informację, której potrzebujesz.

– Planowaniem ślubu zajmuje się moja matka, a za plecami mam tego olbrzymiego potwora: lokaja Fallon. Będziesz mi musiała wybaczyć, ale mam niewiele do roboty poza martwieniem swoich agentów.

– Powinieneś się gdzieś ukryć.

– Planuję pobyt z żoną w jakimś zacisznym ustroniu przez parę tygodni po ślubie.

Lili przewróciła oczyma. Drzwi się otworzyły i weszła Fallon.

– Wysłałam gońca, ale zanim powóz przyjedzie, może upłynąć trochę czasu. Pozwól, że ci tymczasem pokażę mój pokój. Mogłabyś przynajmniej ochlapać trochę twarz…

Fallon znała Lily dostatecznie dobrze, żeby wiedzieć, że kiedy przyjaciółka jest zmęczona, pragnie spokoju i samotności.

– Przygotuję pieniądze. Będziesz je miała jeszcze przed odjazdem – rzekł Fitzhugh.

– Jeszcze raz dziękuję.

Poszła za Fallon do małej sypialni. Pokojówka właśnie kończyła rozpalanie ognia w kominku, inna nalewała wodę z dzbana do umywalni. Obie dygnęły i wyszły. Lily umyła ręce i twarz i przyłożyła chłodny ręcznik do oczu. Kiedy je ponownie otworzyła, zobaczyła, że Fallon ją uważnie obserwuje.

– Bardzo czekasz na ten ślub? – spytała Lily.

Fallon wzruszyła ramionami.

– Czekam raczej na małżeństwo.

– Prawdziwy szczęściarz, że ma ciebie – powiedziała Lily, wycierając ręcznikiem szyję.

– On chyba też tak myśli. – Szacunek i podziw, z jakimi to powiedziała, dały Lily poznać, że Fallon ciągle nie jest zupełnie pewna, czy zasługuje na prawdziwą miłość. – Wiesz, Lily, jest coś, o czym chciałabym z tobą porozmawiać.

Lily się uśmiechnęła.

– Chodzi ci o noc poślubną? Wiesz, moja droga, kiedy mężczyzna i kobieta się kochają…

Fallon przewróciła oczami.

– Nie chodzi mi o noc poślubną i wiesz o tym doskonale. To coś innego. A właściwie… ktoś.

Lily zabiło serce wobec poważnego spojrzenia Fallon.

– Co się stało? Coś złego?

– Darlington jest z powrotem w Londynie.

Lily poczuła się spięta, ale udała niezainteresowaną. Odparła:

– Widziałam go, kiedy był ostatnio w mieście. Robił wrażenie trochę gburowatego. Nie będę go szukać, z pewnością.

– Ale on może szukać ciebie. Wrócił tutaj po to, żeby cię zobaczyć.

Lilly marzyła, żeby jej serce przestało tak walić w piersi. Ją? To niemożliwe! Dla niego była przecież niewidzialna. Głos Fallon brzmiał teraz jakby z daleka, zagłuszony dudnieniem krwi w uszach Lily.

– Dlaczego chciałby zobaczyć akurat mnie?

– Według tego, co mówi Juliette, Darlington twierdzi, że „nie pozwoli jakiejś nierządnicy brukać pamięci jego matki ani świętej ziemi zamku Ravenscroft”.

Juliette. Lily zacisnęła pięści. Naturalnie.

– Święta ziemia?

Fallon wzruszyła ramionami.

– W każdym razie coś w tym rodzaju. Powtórzyłam ci to tylko dlatego, że uważam, że powinnaś wiedzieć.

Lily skinęła głową, niezdolna wykrztusić słowa.

– Lily – rzekła Fallon, kładąc jej rękę na ramieniu – Darlington może być dla nas największą przeszkodą.2

Później, kiedy już usiadła i udawała, że czyta, podczas gdy pokojówka układała jej włosy na wieczorny bal, Lily rozmyślała nad słowami Fallon. Z trudnością mogła sobie wyobrazić tego miłego, dobrodusznego hrabiego Darlington jako jakąkolwiek przeszkodę. Mógł nie być zachwycony, że ojciec został jej protektorem, ale chyba tylko by go wyśmiał.

W każdym razie tak myślała. Kiedy go widziała ostatni raz, kilka tygodni temu w Hyde Parku, wydawał się surowy i nieprzystępny. Jej starania, by go skłonić do uśmiechu, spełzły na niczym. Ale przypisała ten zły humor dwóm niedawnym wydarzeniom. Po pierwsze – jego matka zginęła dosyć nagle w tragicznym wypadku drogowym. Hrabia Darlington był chyba jedynym członkiem rodziny, który naprawdę szczerze opłakiwał nieboszczkę, księżnę Ravenscroft. Książę był już od kilku tygodni w Londynie i zgrywał playboya. Nawet kilku dość rozpustnych członków Towarzystwa unosiło z oburzeniem brwi wobec tak rażącego zlekceważenia przez księcia jakichkolwiek oznak żałoby po swojej zmarłej żonie, matce ich trojga dzieci.

Po drugie, Księżna Zalotów była przecież już zamężna. Niedawno wyszła za mąż za księcia Pelham. Nie było tajemnicą, że Darlington był zakochany w Juliette od chwili debiutu Trzech Diamentów w towarzystwie. To było jeszcze, zanim je nazwano „Trzema Diamentami”. Ten pseudonim dostały później, kiedy trzy kurtyzany już wszystkich oczarowały. Ale Darlington był zakochany od samego początku.

Lily to pamiętała, bo sama zakochała się w nim nieprzytomnie od pierwszego wejrzenia.

A on tymczasem kochał się w Juliette.

Udałoby się jej może prędzej otrząsnąć z zadurzenia osobą Darlingtona, gdyby Juliette odwzajemniała jego miłość. Wówczas Lily mogłaby mieć cień nadziei, że Darlington w końcu da sobie spokój z Księżną Zalotów, natomiast zauważy ją. Ale Juliette zupełnie nie zwracała na niego uwagi. Lily przypuszczała, że tak było, ponieważ przyjaciółka po prostu nie chciała go zachęcać; tymczasem jej chłód tylko rozpalał Darlingtona.

Lily nie mogła go potępiać za to, że był ponury, skoro dopiero co stracił zarówno matkę, jak i kobietę, której pragnął, i to w ciągu zaledwie paru tygodni. Jednak nie uważała go za człowieka, który z uporem zatraca się we własnym gniewie. Dlatego właśnie go tak bardzo lubiła. Był pełen życia, czarujący – podobnie jak ona. I nie był niebezpieczny. Ani za ponury, ani za głęboki. Gdyby się kiedyś znaleźli razem w łóżku, nie musiałaby mu za wiele opowiadać o sobie. A to by jej właśnie pasowało.

Pokojówka pomogła jej włożyć suknię, którą przysłała Madame Durand, i Lily podziwiała teraz swoje odbicie w lustrze, zanim odesłała służącą. Kiedy drzwi się za nią zamknęły, podeszła do biureczka i kluczykiem otworzyła górną środkową szufladę. Wyjęła z niej delikatny mały pistolet ze śliczną srebrną rączką inkrustowaną szafirami. Był to prezent od hrabiny Sinclair. Dała jej go, kiedy Lily oznajmiła, że ma zamiar nadal pracować dla Foreign Office. Nigdy dotąd nie musiała go użyć, chociaż doskonale wiedziała, jak to się robi. Rzadko go nawet ze sobą zabierała, a już z pewnością nigdy na bal.

Na ten bal nie szła jednak dla przyjemności. Sprawa była śmiertelnie poważna. Ktoś musiał powstrzymać człowieka próbującego wymordować Nieoszlifowane Diamenty. Ktoś musiał wyjaśnić tajemnicę, komu Lucyfer sprzedał dane na temat tożsamości Diamentów. Zadaniem Lily było wykryć, czy tym człowiekiem jest książę Ravenscroft.

Musiała też pozostać przy życiu dostatecznie długo, żeby móc go powstrzymać.

Koniec werji demonstracyjnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: