Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Księga pieśni – zbiór poezji. Ser. 1, z. 1 - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Księga pieśni – zbiór poezji. Ser. 1, z. 1 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 274 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

KSIĘ­GA PIE­ŚNI

Zbiór po­ezyi .

Se­rya I.

Ze­szyt I. – "z Ilu­stra­cją"

re­da­go­wał

Mi­ron .

War­sza­wa.

Na­kła­dem Jó­ze­fa Kauf­ma­na.

1870.

Дозволено Цензурою.

Варшава, 30 Мая 1870 года.

Drut J. Ja­wor­skie­go. Krak. Przedm. Nr. 415.

Na cze­le ni­niej­szej pu­bli­ka­cyi po­da­je­my je­den z naj­cel­niej­szych po­ema­tów na­szej li­te­ra­tu­ry: "W Szwaj­ca­ryi. "

Są to dzie­je ser­ca i wy­obraź­ni po­ety, któ­ry umiał tyl­ko ko­chać i tyl­ko nie­na­wi­dzić…..

Ideą po­ema­tu jest mi­łość, uro­dzo­na z uśmie­chu, ży­ją­ca całą peł­nią sił ide­al­nych i zmar­ła z nie­ubła­ga­nej lo­gi­ki praw ziem­skie­go ży­cia.

For­ma w kto­rą Jul­jusz wcie­lił swo­ją idy­lę, od­po­wia­da wszyst­kim cza­som jej tre­ści. Jest to praw­dzi­wy skar­biec na­tchnio­nych wy­sło­wień i ry­mów.

Każ­dy wiersz pro­mie­nie­je bla­skiem, dzwo­ni me­lo­dyą…..

Od cza­su Pe­trar­ki, z pew­no­ścią ża­den z po­etow, nie wy­śpie­wał hym­nu mi­ło­ści, na nutę rów­nie wznio­słą, dźwięcz­ną i wspa­nia­łą w pro­sto­cie swo­jej.

Szczę­śli­wa bo­ha­ter­ka po­ema­tu już nie żyje.II.

W szwaj­car­skich gó­rach jest jed­na ka­ska­da,

Gdzie Aar wody błę­kit­ne­mi spa­da.

Po­zwól tam spoj­rzeć za­wró­co­nej gło­wie. –

Wi­dzisz tę tę­czę na bu­rzy w pa­ro­wie?

Na mgłach sre­brzy­stych cała się roz­wie­sza –

Nic jej nie zbu­rzy i nic jej nie zmie­sza;

A cza­sem tyl­ko ja­kie bia­łe ja­gnię

Przez tę­czę idzie na skraj­ne do­li­ny

Szczy­pać kwit­ną­ce róże i lesz­czy­ny;

Lub jaki go­łąb' co wody za­pra­gnie,

Jak­by się bla­skiem po­chwa­lić umyśl­nie,

Przez tę­czę szyb­ko prze­le­ci i bły­śnie. –

Tam ją uj­rza­łem! i wnet roz­ko­cha­ny, –

Że z tę­czy wy­szła i z po­to­ku pia­ny,

Wie­rzyć za­czą­łem i wie­rzę do koń­ca:

Tak ja­sną była od pro­mie­ni słoń­ca!

Tak peł­na w so­bie aniel­skie­go świ­tu!

Tak roz­wid­nio­na źre­ni­cą z błę­ki­tu! –

Gdy oczy prze­szły od stóp do war­ko­czy,

To za­ko­cha­ły się w niej moje oczy! –

A za tym zmy­słem co ko­chać przy­mu­sza

Po­szło i ser­ce, a za ser­cem du­sza…

I tak się za­czął pręd­ko ro­mans kle­cić,

Że chcia­łem do niej przez ka­ska­dę le­cieć;

Bo się lę­ka­łem, że jak wid­mo bla­de,

Nim du­sza ze snu obu­dzo­na krzyk­nie,

Upad­nie w prze­paść, w tę­czę i w ka­ska­dę,

I roz­to­pi się i zga­śnie i znik­nie!

I by­łem jak ci co się we śnie boją,

Bo ju­żem ko­chał, bo już była moją! –

I tak raz pierw­szy spo­tka­łem ją samą

Pod ja­snej tę­czy róż­no­farb­nej bra­mą;

Po­wiew mi­ło­ści owiał mnie uro­czy –

Sta­ną­łem przed nią i spu­ści­łem oczy…III.

Po­sze­dłem za nią przez góry, do­li­ny –

I szli­śmy ra­zem u stóp tej la­wi­ny,

Gdzie śnieg przy­bie­ga aż do stóp czło­wie­ka

Spłasz­czo­ną ple­twą – jak del­fin ol­brzy­mi;

Para mu z noz­drza sre­brzy­ste­go dymi,

A Ro­dan z pasz­czy błę­kit­nej ucie­ka.

Pa­mię­tam chwi­lę: – po­ra­nek był skwar­ny,

Ta­me­śmy szme­rem spło­szy­li dwie sar­ny;

Te jak­by szczę­ścia ludz­kie­go świa­do­me,

Sta­nę­ły bliz­ko, zło­te, nie­ru­cho­me –

I uto­pi­ły oczów bły­ska­wi­ce

W ko­chan­ki mo­jej błę­kit­ne źre­ni­ce;

I dłu­go pa­trząc, nie­ru­cho­me, obie,

Gło­wy pro­mien­ne po­kła­dły na so­bie!

Rze­kłem: – one się za­ko­cha­ły w to­bie!

Rze­kłem – i za to z ust za­mknię­tych skrom­nie

Naj­pierw­szy uśmiech jej przy­le­ciał do mnie. –

Przy­le­ciał szyb­ko i wró­cił z po­dró­ży

Do swe­go gniaz­da, do pe­reł i róży;

A gdy zo­ba­czył że oczów nie mru­żę,

Całą jej bia­łą twarz za­mie­nił w różę.

A wie­cie? ani tak za ser­ce chwy­ta

Ru­mie­niec kwia­tu co świe­żo roz­kwi­ta;

Ani tak oko wę­drow­ca za­chwy­ca

Gór nad-al­pej­skich śnie­ży­sta dzie­wi­ca,

Kie­dy od słoń­ca ró­ża­ne ma lica:

Jak ten ru­mie­niec bez wsty­du i grze­chu,

Co się na twa­rzy uro­dził z uśmie­chu.

IV .

Od­tąd szczę­śli­wi by­li­śmy i sami,

Pły­nąc szwaj­car­skich je­ziór błę­ki­ta­mi –

I nie wiem czy tam była łódź pod nami,

Bom z du­chy pra­wie za­czy­nał się bra­tać,

Cho­dzić po wo­dach i po nie­bie la­tać.

A ona tak mię pro­wa­dzi­ła wszę­dzie!

Ach! ona była jak bia­łe ła­bę­dzie,

Była je­zio­ra błę­kit­ne­go pa­nią;

Pły­nę­ła, le­cąc – łódź le­cia­ła za nią,

Za ło­dzią ja­sność sza­fi­ro­wym szla­kiem,

Za tą ja­sno­ścią ry­bek ko­ro­wo­dy,

I wy­rzu­ca­ły się aż do niej z wody!

I z ta­ki­me­śmy pły­nę­li or­sza­kiem,

Uśmie­cha­jąc się w błę­ki­tu kra­inie.

Bo ona była jak wod­ne bo­gi­nie:

Mia­ła po­wo­zy z del­fi­nów, z go­łę­bi,

I krysz­ta­ło­we pa­ła­ce na głę­bi,

I księ­ży­co­we ko­ro­ny w noc ciem­ną –

I mo­gła była wszyst­ko ro­bić ze mną.V.

Raz – że nie była nie­bie­skim anio­łem

My­śla­łem całe dłu­gie pół go­dzi­ny! –

Wy­spo­wia­da­łem się po­tem z tej winy –

Słu­chaj­cie! – oto przed Tel­la ko­ścio­łem

Pierw­sza na ka­mień wy­sko­czy­ła pło­cha,

I po­wie­dzia­ła mi w głos: że mię ko­cha –

I ode­sła­ła mnie znów na je­zio­ro;

Łód­kę swą pier­sią od­trą­ciw­szy bia­łą –

A ja – ach! nie wiem co się ze mną sta­ło!

Czy mnie anie­li do nie­ba za­bio­rą,

Czy grzmią­ce fale je­zio­ra po­chło­ną,

Czy uśmie­cha­mi ro­ze­rwie się łono –

Czy ser­ce jak lód ro­ze­grza­ny taje,

Czy du­sza skrzy­deł aniel­skich do­sta­je,

Czy­li w nią wstą­pił cały anioł zło­ty? –

Czy­li uśmie­chów peł­na? czy tę­sk­no­ty?

Wszyst­kie uczu­cia gwał­tow­ne­mi loty

Na ser­ce spa­dły, jak go­łę­bi chmu­ra,

Pić łzy i bia­łe w nich ob­my­wać pió­ra,

Aby się czy­ste roz­le­cieć po nie­bie. –

W tem za­wo­ła­ła łódź ze mną do sie­bie.

Usły­sza­ła ją łód­ka i spo­strze­gła,

I sama do niej z błę­ki­tu przy­bie­gła.VI.

Pod ścia­ną ze skał i pod wień­cem bo­rów,

Stoi ci­cho­ści peł­na i ko­lo­rów

Tel­la ka­pli­ca. Jest próg tam na fali,

Gdzie­śmy raz pierw­szy przez usta ze­zna­li,

Że się już daw­no ser­ca­mi ko­cha­my;

A pod tym pro­giem są na wo­dzie pla­my

Od so­sen, co się ko­ły­szą na nie­bie,

I od skał cie­nia; gdzie mó­wiąc do sie­bie,

Wbi­te do wody trzy­ma­li­śmy oczy;

A pod tym pro­giem fala tak się to­czy,

I tak swa­wol­na i taka ru­cho­ma,

Że wzię­ła w sie­bie dwa na­sze ob­ra­zy,

I przy­bli­ży­ła, łą­cząc je rę­ko­ma,

Cho­ciaż nas tyl­ko łą­czy­ły wy­ra­zy.

Ach! fala taka sza­lo­na i pu­sta!

Że po­łą­czy­ła na­wet na­sze usta,

Choć ser­cem tyl­ko by­li­śmy złą­cze­ni.

Fala tak peł­na ru­chu i pro­mie­ni,

Że jed­nym świa­tła ob­jąw­szy nas ko­łem,

Zmię­sza­ła niby anio­ła z anio­łem.

Gdy my­ślę – bo­leść drę­czy mnie nie­zmier­na..

Falo! nie­wier­na falo! – a tak wier­na!VII.

Raz mię ów anioł za­pro­wa­dził zło­ty

Przez ja­sne łąki do lo­do­wej gro­ty.

Tam ją obie­lił dzień ala­ba­stro­wy;

I mróz na czo­le mej ja­snej kró­lo­wej

Per­ła­mi okrył wszyst­kie po­lne róże, –

I ze skle­pie­nia łzy le­cia­ły duże;

A we łzach syl­fy z ja­sno­ścią ogrom­ną

Desz­czem spa­da­ły na bia­łą i skrom­ną.

Sły­sząc, że ścia­ny pła­czą co­raz gło­śniej,

Cała się sza­tą okry­ła za­zdro­śniej,

I wszyst­ko oczom cie­ka­wym ukra­dła,

I jesz­cze ręce skrzy­żo­wa­ne kła­dła

Na ala­ba­stry wid­ne, choć za­kry­te.

Tak nie­ru­cho­mo sta­ła – a koło niej

Igra­ły tę­cze w bla­ski roz­ma­ite.

Ja wten­czas mo­dlić się za­czą­łem do niej:

Ave Ma­ri­ja!…

Jak bia­ła róża kie­dy się roz­wi­ja,

Róż po­ka­zu­je z pier­si ode­mknię­tej;

Taki ru­mie­niec wy­szedł z lica świę­tej.

I za­my­ślo­na od­wró­ci­ła gło­wę,

Pa­lec na ścia­ny kła­dąc krysz­ta­ło­we;

Jak ta co imię uko­cha­ne kre­śli,

Lub o błę­kit­nych ja­kich czu­ciach my­śli. –

Wresz­cie się do mnie ob­ró­ciw­szy, rze­kła:

"Może za mi­łość ja pój­dę do pie­kła,

I gdzieś w pie­kiel­ne wpro­wa­dzo­na chło­dy,

Wsz­cze­pio­ną będę w krysz­ta­ło­we lody;

Jako ta bań­ka z po­wie­trza i z tę­czy. –

Lecz praw­da, rze­kła: je­że­li się mę­czy

Ta ja­sność słoń­ca stwo­rzo­na pro­mie­niem,

Któ­rą, lód w so­bie mro­zi i za­bi­ja:

Moż­na ją z lodu uwol­nić wes­tchnie­niem –

Ave Ma­ri­ja!… "VIII.

Pój­dzie­my ra­zem na śnie­gu ko­ro­ny!

Pój­dzie­my ra­zem na so­sno­we bory,

Pój­dzie­my ra­zem gdzie trzód ję­czą dzwo­ny!

Gdzie się w tę­czo­we ubie­ra ko­lo­ry

Jung­frau, i słoń­ce zło­te ma przed sobą;

Gdzie we mgle je­leń prze­la­tu­je sko­ry;

Gdzie orły skrzy­deł roz­wia­nych ża­ło­bą

Rzu­ca­ją cie­nie na le­cą­ce chmu­ry! –

O, moja luba! tam pój­dę za tobą,

A je­śli z ta­kiej nie wró­ci­my góry,

Lu­dzie po­my­ślą że nas wzię­ły du­chy,

I gdzieś w nie­bie­skie unio­sły la­zu­ry;

Że­śmy się za gwiazd chwy­ci­li łań­cu­chy,

I ule­cie­li z ple­ja­dów gro­ma­dą,

I tyl­ko po nas po­tok spad­nie głu­chy,

I błysz­czą­cą się łez rzu­ci ka­ska­dą.IX.

Ach! naj­szczę­śliw­si na zie­mi nie wie­dzą,

Gdzie du­chy skrzy­dła na ra­mio­na kład­ną,

Gdzie jak ła­bę­dzie za­du­ma­ne sie­dzą?

Ach! naj­cie­kaw­si na świe­cie nie zgad­ną,

W ja­kim sza­le­cie ży­łem z moją miłą!

I wie­le nam róż do okien świe­ci­ło,

I wie­le wi­sien na­oko­ło ro­sło,

Ile sło­wi­ków na wi­śniach się nio­sło;

Ile tam w każ­dą noc mie­sięcz­ną, bla­dą,

Kłót­ni sło­wi­ków pła­czą­cych z ka­ska­dą;

Ile trzód na­szych szło na łą­kach dzwo­nić –

Ach! tego na­wet śpią­cym nie od­sło­nić,

Ani po­ka­zać, ani za­wrzeć w sło­wie. –

Łąka i sza­let i wi­śnie w pa­ro­wie,

W ta­kim pa­ro­wie, że stróż anioł bia­ły

Roz­wi­jał skrzy­dła od ska­ły do ska­ły,

I na­kry­wał ten cały pa­rów dzi­ki:

Sza­let i róże i nas i sło­wi­ki.X.

Lecz nad­to było cy­pry­so­wej woni,

I nad­to bar­wy co się w ró­żach pło­ni,

I chcia­ła nas już mi­łość ująć zdra­dą. –

Było to ran­kiem – po­mnę: – pod ka­ska­dą –

By­li­śmy ni­czem nie­str­wo­że­ni – sami –

Czy­ta­jąc książ­kę peł­ną łez, ze łza­mi.

Wtem duch mi ja­kiś pod­szep­nął do ucha,

Aże­bym na nią z książ­ki prze­szedł okiem.

Była jak anioł co my­śli i słu­cha –

I na­gle – ta­kim przej­rzy­stym ob­ło­kiem

Ru­mie­niec smut­ny twarz jej uma­lo­wał,

Że nie wiem do­tąd jak się wszyst­ko sta­ło;

Alem ją w usta ró­ża­ne ca­ło­wał,

I czu­łem ją tu, na mych rę­kach, bia­łą,

Ser­cem bi­ją­cą, bry­lan­to­wą w oczach…

Wtem na­gle – w ja­snej ka­ska­dy war­ko­czach

Coś po­mię­sza­ło się i coś urze­kło;

Wiatr na nas rzu­cił całe wod­ne pie­kło,

I z kwia­tów spło­szył wil­got­ne­mi mgła­mi. –

Od­tąd ju­że­śmy nie czy­ta­li sami…XL

Od­tąd w uśmie­chach była dla mnie rzad­sza,

Smut­niej­sza, cich­sza i biel­sza i blad­sza,

"W głęb­szych się co­raz za­nu­rza­ła cie­niach,

I ob­ry­wa­ła róże na stru­mie­niach;

Albo przy ka­skad na­cią­gnię­tej lut­ni

Sta­wa­ła słu­chać tak jak lu­dzie smut­ni,

Z twa­rzą spusz­czo­ną – lub sama w ustro­ni,

Ręce na bia­łą za­kła­da­ła szy­ję;

Jak ta co boi się, albo się bro­ni;

Lub jako go­łąb' co w stru­mie­niu pije,

Do nie­ba ja­snem wzla­ty­wa­ła okiem;

Już wol­nym, sen­nym błą­ka­ła się kro­kiem,

I ja­skó­łe­czek utra­ci­ła zwin­ność,

I za­du­ma­ła ją całą, – nie­win­ność.XII.

Wi­dzac ją taką, chcia­łem bro­nić sie­bie,

I rze­kłem: – Luba! jak Bóg jest na nie­bie,

Z ser­caś mi wszyst­ko od­pu­ścić po­win­na;

Li­li­ja jed­na wszyst­kie­mu jest win­na.

Otoś ty wczo­raj w tym źró­dle co bije

Na ja­snej łące, myła twarz i szy­ję;

A tam za tobą pro­sta, nie­da­le­ka,

Jak słu­żeb­ni­ca co z rąb­ka­mi cze­ka,

Li­li­ja jed­na, cała ja­sna, w bie­li,

Ocze­ki­wa­ła aż wyj­dziesz z ką­pie­li.

Wi­dząc was obie ta­kie bia­łe, w pa­rze,

My­śla­łem że śpiąc, o anio­łach ma­rzę;

I drżeć za­czą­łem i za­drża­łem wszy­stek,

I je­den tyl­ko po­ru­szy­łem li­stek,

Ten li­stek inne po­ru­szył li­stecz­ki,

I szmer się zro­bił – ty wy­bie­głaś z rzecz­ki,

I ta­keś pręd­ko ucie­ka­ła zlę­kła,

Żeś ło­nem, kwia­tu po­trą­ci­ła prę­ty,

I li­li­jo­wa wnet ło­dy­ga pę­kła,

I kwiat z niej upadł two­ją pier­sią ścię­ty;

A jam roz­wa­żać za­czął z twa­rzą bla­dą,

Jak ten kwiat kru­chy, jak ty je­steś zwin­na.

I oto dzi­siaj, ran­kiem, pod ka­ska­dą –

Nie jam był wi­nien – lecz li­li­ja win­na…XIII

Pło­nę­ła won­na jak ka­dzi­dło mir­ry,

I wi­dać było, że nie wie­dząc, pło­nie;

Głęb­sze­mi oczu sta­ły się sza­fi­ry,

I pręd­sza fala bia­ło­ści na ło­nie,

I dziw­nym ogniem roz­pa­lo­ne skro­nie

Wcze­śne zwied­nie­nie da­wa­ły bła­wat­kom –

Ona z tych była, co się skar­żą mat­kom,

I skar­ży­ła się gwiazd ci­chej gro­ma­dzie,

Gdy do snu księ­życ nie­peł­ny się kła­dzie,

Gdy kwia­ty szep­czą mi­ło­śnie do ucha,

Co za­my­ślo­ne, wła­snych my­śli słu­cha.

XIV .

Czy ty gdzieś te­raz, o miła! z roz­pa­czą.

Anio­łom bo­skim mó­wisz roz­ża­lo­na?

Jak ci, co mó­wią, skar­żąc się – i pła­czą,

Że była bu­rza gro­ma­mi czer­wo­na,

Że była gro­ta po­sęp­na i ciem­na,

I w gro­cie z ka­skad krysz­ta­łu za­sło­na;

Że była trwo­ga w ciem­no­ści ta­jem­na,

Ra­zem nie­pa­mięć ja­kaś bo­skiej kary,

I skar­ga smut­na czy­stych nimf, pod­ziem­na?

Że nas tam sa­mych dzień od­stą­pił sza­ry,

I za­stał z twa­rzą ogni­stą przy twa­rzy –

I pta­sząt nas tak obu­dzi­ły gwa­ry –

Mó­wisz ty o tem? jak ta co się skar­ży?

O! nie mów ty tak anio­łom! nie­bie­ska!

Bo każ­da two­ja bry­lan­to­wa łez­ka

Jed­ne­mu bę­dzie z tych ja­snych po­ża­rem.

Bo ja, ach! gdy­bym był tak­że anio­łem

Z roz­pro­mie­nio­nem na błę­ki­tach czo­łem –

I nie­skoń­czo­ność całą miał ob­sza­rem,

I mógł za­rzą­dzać gwiaz­da­mi wszyst­kie­mi:

Nie chciał­bym gwiaz­dy nie­bie­skie­mi świe­cić,

Lecz tyl­ko rzu­cić błę­ki­ty i le­cieć,

I taką jak ty mieć moją – na zie­mi.XV.

Z gro­ty ta pięk­na wyjść nie śmia­ła sama.

Słoń­ca się może bała na la­zu­rze,

Że za pro­mien­ne bę­dzie i za duże,

Albo że bę­dzie jako czar­na pla­ma.

Ale na nie­bie była z tę­czy bra­ma

Na wy­pła­ka­nej roz­wie­szo­na chmu­rze.

Wy­szła – i naj­przód ją zdzi­wi­ły róże,

Że ta­kie były jak wczo­raj ró­żo­we.

Ze­rwa­ła jed­nę i pod­nio­sła gło­wę,

I za­dzi­wi­ła ją ta tę­cza ran­na,

Nie­bios błę­kit­nych prze­zro­czy­stość szklan­na,

Krą­żek księ­ży­ca to­ną­cy w błę­ki­cie;

Zda się, że nowe ją zdzi­wi­ło ży­cie,

Tak w ci­szy cze­goś słu­cha­ła, tak bie­gła,

Aż gdzieś w krysz­ta­le je­zio­ra spo­strze­gła

Na licu swo­jem prze­zro­czyst­szą bia­łość,

Żyw­szy ust ko­ral, i więk­szą omdla­łość,

I uśmiech peł­ny tę­sk­no­ty i ża­łość.

Więc osło­ni­ła się cała w war­ko­czu,

I wię­cej na mnie nie pod­nio­sła oczu.

XVI .

Jest chwi­la gdy się ma księ­życ po­ka­zać,

Kie­dy się wszyst­kie sło­wi­ki uci­szą,

I wszyst­kie li­ście bez sze­le­stu wi­szą.;

I ci­szej źró­dła po mu­ra­wach dy­szą.

Jak­by ta gwiaz­da mia­ła coś na­ka­zać,

I o czem ci­chem po­mó­wić ze świa­tem,

Z każ­dym sło­wi­kiem, z li­stecz­kiem i z kwia­tem.

Jest chwi­la, kie­dy ze sre­brzy­stą tę­czą

Wy­cho­dzi bla­dy pier­ścio­nek Djan­ny:

Wszyst­kie się wten­czas sło­wi­ki roz­ję­czą,

I wszyst­kie li­ście na drze­wach za­brzę­cą,

I wszyst­kie źró­dła jęk wy­da­ją szklan­ny.

O ta­kiej chwi­li, ach, dwa ser­ca pła­czą!

Je­śli cóś mają prze­ba­czyć – prze­ba­czą;

Je­że­li o czem za­po­mnieć – za­po­mną.

O ta­kiej chwi­li z moją pa­nią skrom­ną,

Ju­że­śmy sie­dli w na­szych pro­gach siel­skich,

Już roz­ma­wia­li o rze­czach aniel­skich.XVII.

Jak śpie­wa­ją­cy na nie­bie skow­ro­nek,

Z gór sły­chać było pu­stel­ni­ka dzwo­nek.

Rze­kła raz: chodź­my do sta­rusz­ka celi,

Może roz­grze­szy, może roz­we­se­li,

Dło­nie nam zwią­że i ko­chać ośmie­li.

Tak mó­wiąc, wbie­gła do so­sno­wej cha­ty,

Szyb­ko za­mknę­ła wszyst­kie okien­ni­ce,

Aże­by na nią nie pa­trza­ły kwia­ty;

I ustro­iw­szy się jak gór dzie­wi­ce,

Wy­bie­gła do mnie – my­śla­łem, że pad­nę! –

Ani jej oczy kie­dy ta­kie ład­ne,

Ani jej usta ta­kie były świe­że!

Mo­ty­la mia­ła czar­ne­go na gło­wie –

Ten ala­ba­strów od sma­gło­ści strze­że,

I prze­świe­co­ny od słoń­ca w po­ło­wie

Na czo­ło rzu­ca skrzy­dła cie­niu duże –

A pod mo­ty­lem po­cho­wa­ne róże

Z pod czar­nej gazy pa­trzy­ły cie­ka­we,

Na­pół za­mknię­te, świe­że jesz­cze, łza­we.

Wie­dząc, że za­wsze strze­gę ser­ca stro­ny,

Zło­śli­wy mo­tyl usiadł prze­chy­lo­ny.

My­śla­łem że mu to skrzy­dło po­ła­mię –

Siadł i na lewe prze­chy­lił się ra­mię.

I któż­by wie­rzył w prze­czu­cia co stra­szą,

Gdy wy­obraź­nia cała szczę­ściem dum­na!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: