Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kuba i Mela. Dodaj do znajomych - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
9 maja 2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Kuba i Mela. Dodaj do znajomych - ebook

Jedenastoletni Kuba i siedmioletnia Mela przeżywają to wszystko, co przeżywają inne dzieciaki w ich wieku. Szkoła, wakacje, codzienność w zgranej, acz niekoniecznie do końca zgodnej rodzinie.

Książka podzielona jest na szereg krótkich epizodów opowiadanych z punktu widzenia jej bohaterów. W publikacji znalazło się miejsce na anegdoty między innymi o:
- rodzinnej wyprawie na wakacje,
- perypetiach z telefonem na lekcji matematyki,
- zakończonej spektakularnym fiaskiem próbie nauczenia z tatusia gry w popularną karciankę,
- bezcennych i zupełnie nieprzydatnych poradach ojca rodziny odnośnie zasad recytowania „Pawła i Gawła”.

Kuba i Mela (prywatnie dzieci Macieja Orłosia) to inteligentne i niekiedy bardzo złośliwe bestie, które pilnie obserwują zachowania dorosłych. Z ich opowieści wyłania się zabawny obraz starszego pokolenia, które nie jest w stanie pojąć praw i zasad rządzących życiem ich dzieci.

Pełna ciepła i niewymuszonego humoru książka skierowana jest nie tylko do najmłodszych czytelników. Wspólna głośna lektura „Kuby i Meli” rozbawi zarówno dzieci, jak i rodziców. Opatrzone tekstami w dymkach, rozbawiające do łez rysunki Henryka Sawki są doskonałym uzupełnieniem opisanych historii.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7686-148-7
Rozmiar pliku: 6,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

TO JA, MELA

Cześć, mam na imię Mela, mieszkam w Warszawie i chodzę do pierwszej klasy. Mogłabym chodzić już do drugiej, bo rodzice mogli mnie posłać do pierwszej zamiast do zerówki, bo jakieś tam przepisy się zmieniły akurat, kiedy kończyłam przedszkole, ale postanowili, że jednak do zerówki, a nie do pierwszej. I dlatego dopiero teraz chodzę do pierwszej, a nie do drugiej. Czasem trochę żałuję, że nie jestem już w drugiej klasie, a czasem nie. Żałuję, bo jestem prawie najstarsza ze wszystkich i po prostu nie jestem już tak dziecinna jak inni. A czasem nie żałuję, bo w drugiej klasie bym miała więcej nauki i lekcji do odrabiania. Mama mówi, że to dobrze, że chodzę dopiero do pierwszej, bo po co dziecku skracać dzieciństwo.

No więc, mam na imię Mela, ale tak naprawdę to nazywam się Melania, tylko że nikt do mnie tak nie mówi, i bardzo dobrze. Różnie do mnie mówią, na przykład Melka albo Melcia, ale Melania – nigdy.

Mam brata Kubę, który chodzi do czwartej klasy i narzeka, właściwie codziennie narzeka, że ma tak dużo lekcji do odrabiania, a wtedy rodzice mówią, żeby nie narzekał, bo w piątej klasie to dopiero zobaczy, ile będzie lekcji. Lubię Kubę, ale on często mi dokucza. Ja jemu też czasem dokuczam, ale moim zdaniem on dokucza mi częściej niż ja jemu. No i kłócimy się o komputer.

Chodzi o to, że mamy jeden komputer wspólnie, taki przenośny, laptop. I kiedy mamy już odrobione lekcje, to zaczyna się kłótnia, kto pierwszy ma grać na komputerze. Kuba się strasznie denerwuje, bo na ogół to ja gram pierwsza. Ale gram pierwsza, bo pierwsza mam odrobione lekcje. Wiadomo, w pierwszej klasie zdecydowanie mniej zadają niż w czwartej! Zdarza się, że ja gram i gram, a Kuba ciągle odrabia lekcje, no więc ja gram i gram, a on wreszcie kończy i chce pograć, ale wtedy rodzice mówią, że mowy nie ma, żeby grał, bo jest już zdecydowanie za późno i - do łóżek. Biedny Kuba, trochę mi go nawet żal w takich sytuacjach, ale wiadomo, że nauka jest ważniejsza od komputera i trudno, musi się z tym pogodzić.

W ogóle to wydaje mi się, że już dużo wiem. Na przykład, ostatnio stwierdziłam, że dużo się mówi o barakach. Barak obama i jakiś mubarak, ciągle o nich mówią, więc zapytałam rodziców, o co chodzi z tymi barakami, ale rodzice się tylko śmiali, na pewno dlatego, że nie potrafili wymyślić żadnej mądrej odpowiedzi. Dorośli zawsze tak robią.

A już jak ich zapytałam o to, czy są lewosławni, to ich całkiem zatkało. Dopiero jak wyjaśniłam, że skoro na świecie są prawosławni, to dlaczego nikt nie mówi o lewosławnych, to jęknęli zgodnym chórem, że lewosławnych nie ma i że są tylko prawosławni. Więc spytałam, dlaczego tak jest, i że to niesprawiedliwe, ale znowu to samo – śmiech i zero konkretów.

Czasem myślę, że nie jestem ładna, i marzę o tym, żeby być ładna, jak dorosnę. Nie chcę być brzydka. Tata mówi, że jestem bardzo ładna, że dla niego jestem najpiękniejsza na świecie, ale to mnie tylko złości. Bo wiadomo, że tata tak powie, ale tata to tata, a mnie nie chodzi o tatę. Rodzice zawsze uważają, że ich dzieci są ładne. Ale ja się z tatą nie ożenię, czy tam nie wyjdę za niego, tylko za jakiegoś innego. I to dla niego muszę być ładna, a nie dla taty.

Ciekawe zresztą, jak on będzie miał na imię, ten mój mąż. Może Tomek, może Kacper. Trudno powiedzieć, to zależy. Mama mówi, że najważniejsze, żeby nie był głupi i że imię nie ma znaczenia. Moim zdaniem ma znaczenie, bo jakby miał na imię na przykład Hilary, to nie wiem, co bym zrobiła. No, ale oczywiście ważne jest, żeby nie był głupi. I żeby nie puszczał bąków, bo moim zdaniem chłopcy puszczają bąki bez przerwy, dużo częściej niż dziewczyny. Okropne, błe.

Ale najbardziej boję się, że będę rodziła. To podobno boli, jak się rodzi. Mama twierdzi, że bardzo. I mówi, że mimo wszystko jakoś dała radę i nas urodziła. Ale i tak się boję tego rodzenia, wolałabym to już mieć za sobą. Rozmawiałam o tym z dziewczynami. One też się boją, ale chyba nie aż tak jak ja.

Zresztą trudno o tym z nimi rozmawiać, bo one są młodsze ode mnie, prawie wszystkie, niektóre nawet o rok. Może dlatego ciągle nie mam przyjaciółki, takiej jednej, najlepszej, no, takiej przyjaciółki, z którą można o wszystkim gadać. Koleżanki mam, pewnie, że mam, trudno nie mieć koleżanek, i one są strasznie fajne, niektóre bardzo lubię, ale takiej jednej jedynej przyjaciółki to ciągle nie mam.

Martwi mnie to, ale mama mówi, że nie mam się czym martwić, bo mam czas. Tak jak z tym rodzeniem. Mam czas na przyjaciółki i na rodzenie też. No to staram się nie martwić, ale czasem mnie dopada i już.WYSYŁAMY SMS-y

Podczas rozpoczęcia roku szkolnego pan dyrektor ogłosił, że do szkoły wolno przynosić różne gadżety, typu PSP, ale nie wolno ich używać, nawet na przerwach. Jeżeli już, to po lekcjach, na przykład w świetlicy. Ale najlepiej – mówił dyrektor – zostawiać takie rzeczy w domu, by móc się skupić na lekcjach, i żeby nie kusiło. Wspomniał też o komórkach – można je mieć ze sobą, oczywiście, ale tylko po to, by po szkole móc się kontaktować z rodzicami lub opiekunami. Ja bardzo długo nie miałem komórki w ogóle, chociaż wszyscy już mieli. No, prawie wszyscy, bo Jarek nie miał, ale Jarek jest w ogóle dziwny, nie lubi różnych nowoczesnych urządzeń, maminsynek. Tak czy inaczej, głupio mi było, ale mama i tata tak się zaparli, że nawet się nie upominałem. Aż wreszcie babcia powiedziała:

– Dość tego, Kuba też musi mieć komórkę!

To było zaraz na początku czwartej klasy. No i miałem już komórkę i nosiłem ją do szkoły. Potem przez Maksa nie miałem przez kilka tygodni dostępu do mojego telefonu, bo Maks go zablokował, ponieważ trzy razy wprowadził zły pin, a ja nie mogłem znaleźć kodu puk. Opowiadałem wam o tym, więc nie będę się powtarzał, ale najważniejsze jest to, że mama w końcu załatwiła ten kod puk u operatora, no i wszystko dobrze się skończyło. Więc mam komórkę, jakąś taką nie najnowszą, nie żadnego wypasionego smartfona, jak niektórzy moi koledzy, ale trudno, nie jest zła, można dzwonić i wysyłać SMS-y. Lubię wysyłać SMS-y, uważam, że to często dużo lepszy sposób komunikowania się ze światem niż dzwonienie.

Opowiadam wam o tym, bo zrobiła się niezła zadyma z tymi komórkami. A było tak: na lekcji angielskiego, któregoś dnia, Bartek powiedział głośno do Mietka, że jest głupkiem. Pan akurat tłumaczył, na czym polega czas przeszły – simple past, a Bartek nagle wypalił:

– Mietek, ty głupku!

Wtedy Mietek natychmiast powiedział do Bartka, że on jest głupkiem, skoro twierdzi, że on, czyli Mietek, jest głupkiem. Pan przerwał i zapytał, o co chodzi i dlaczego tak nieładnie się do siebie odzywają. Ale Bartek i Mietek milczeli jak zaklęci i nie dowiedzieliśmy się, o co w ogóle poszło. Wtedy pan zakomunikował, że mają szansę na uniknięcie jedynek za złe zachowanie, jeśli któryś z nich powie po angielsku: „Jesteś głupkiem”.

Obaj, oczywiście, nie mieli pojęcia i dostali po jedynce. Wtedy pan zrobił nam krótki wykład o takich odzywkach. Powiedział, że „Jesteś głupkiem” to „You are stupid”, „Jesteś idiotą” to „You are an idiot” i że jeszcze można powiedzieć do kogoś „You are moron” – „Jesteś kretynem”. Pan mówił też o tym, że nie należy się tak zwracać do siebie, ale skoro już tak mówimy, to przy okazji nauczmy się tego po angielsku. I zadał nam – całej klasie – pracę domową: napisać zdania „Jesteś głupkiem”, „Jesteś idiotą” i „Jesteś kretynem” w czasie teraźniejszym i w czasie przeszłym w liczbie pojedynczej i mnogiej. Po angielsku, oczywiście. Nasz pan od angielskiego jest w ogóle fajny, ale wymagający, zadaje dużo do domu i często robi sprawdziany i testy.

A następnego dnia wpadliśmy na pomysł, że skoro nie możemy do siebie głośno mówić na lekcjach, a wszyscy (oprócz Jarka) mamy komórki, to możemy pisać do siebie SMS-y. Postanowiliśmy wypróbować tę metodę na matematyce. Pani od matmy jest bardzo miła, ale często odwraca się do nas plecami, żeby pisać na tablicy, więc będzie można spokojnie napisać lub odczytać SMS-a.

Oczywiście, Maks – jak to Maks, bo on jest chyba najbardziej przytomny z nas wszystkich, zawsze ma wszystko w plecaku, niczego nie zapomina – w ostatniej chwili, tuż po dzwonku, kiedy wchodziliśmy do klasy, powiedział do mnie szeptem:

– Przełącz na milczy, podaj dalej.

Podałem dalej i wszyscy podawali dalej. Na lekcji ćwiczyliśmy dzielenie pod kreską, doskonale pamiętam, bo miałem z tym problemy, ale i tak nikt nie uważał, bo wszyscy byli zajęci pisaniem SMS-ów. To znaczy, przepraszam – nie wszyscy. Wszyscy chłopcy. To znaczy nie wszyscy chłopcy. Prawie wszyscy, to znaczy wszyscy oprócz Jarka, oczywiście, bo on, jak już wspomniałem, nie ma komórki.

Dziewczyn nie wtajemniczyliśmy w ogóle w nasz plan, bo przecież wiadomo, że one by nie chciały, jak to dziewczyny, one nie potrafią, po prostu nie potrafią bawić się w takie rzeczy. Mimo że mają komórki. Nieważne. Pisanie SMS-ów na lekcji nie było łatwe, bo trzeba to było robić tylko w tych momentach, kiedy pani akurat pisała na tablicy, no i trzeba było szybko wystukiwać. I wysyłać. I odczytywać. I wszystko tak, żeby w razie czego udawać, że się uważa.

Mój tata potrafi pisać SMS-y, nie patrząc na klawiaturę, ale to nie jest takie proste. Ja w każdym razie nie umiem. Na razie. Ale wtedy, na tej lekcji matematyki, zauważyłem, że Bartek potrafi. I właśnie od niego dostałem pierwszego SMS-a: „Fauna kelcja”. Chciał pewnie napisać: „fajna lekcja”, ale nie patrzył na klawiaturę i wyszło, jak wyszło. Poczekałem, aż pani się odwróci, i odpisałem mu: „No tak co nie”. Potem dostałem SMS-a od Mietka, ale nie powiem wam, co napisał, bo napisał nie najładniejsze słowo. Na literę „d”. Ostatnie „a”. Ale wymyślił! Przecież w takiej zabawie nie chodzi tylko o to, żeby pisać cokolwiek, tylko żeby pisać jednak z sensem. Więc mu odpisałem: „moron”, bo zapamiętałem z angielskiego, co to znaczy. Po chwili odpisał: „Co?”. No tak, mogłem się tego spodziewać – Mietek nie jest orłem z angielskiego. To mu odpisałem: „kretyn”. To on: „a ty debil” (muszę sprawdzić, jak jest debil po angielsku, bo tego nam pan od angielskiego nie powiedział). I tak sobie pisaliśmy, było bardzo fajnie, aż tu nagle rozległ się dźwięk SMS-a. Taki typowy dźwięk: yy yy, na pewno wiecie, o co chodzi. Na całą klasę.

To była komórka… nie zgadniecie czyja! To była komórka MAKSA, tego, co jest najbardziej ogarnięty w klasie, i to przecież właśnie on przypomniał wszystkim, żeby telefony przestawić na milczy. Wynikało z tego, że dopiero teraz dostał pierwszego SMS-a, ale to wcale nie dziwne, bo Maks nie jest najlepszy w takich zabawach, jest takim grzeczniutkim uczniem, i aż dziwne, że w ogóle zaangażował się w to pisanie SMS-ów na matmie.

Pani przerwała pisanie na tablicy, odwróciła się w naszą stronę, była bardzo zaskoczona i zapytała:

– Kto dostał SMS?

Zapadła cisza. Pani rozglądała się po klasie.

– Przecież wiecie doskonale, że używanie telefonów komórkowych w szkole, na lekcjach, jest zabronione. Kto dostał SMS?

Cisza. Wszyscy patrzyliśmy tępo przed siebie albo w zeszyty leżące na naszych stolikach. Tylko dziewczyny były wyluzowane, uśmiechały się i patrzyły to na panią, to na siebie wzajemnie. A Jarek to już w ogóle nie wiedział, co się dzieje – siedział z otwartymi ustami i gapił się na panią. Któraś z dziewczyn zachichotała. Jakie one są czasami beznadziejne!

Pani mówiła dalej:

– No dobrze. To może zróbmy tak. Kto ma przy sobie komórkę, ręka do góry.

Wszyscy, oprócz Jarka, podnieśli ręce.

– Opuście ręce. Proszę zatem wszystkich, którzy mają komórki, o położenie ich na blatach, zbiorę je i każdy dostanie telefon dopiero po lekcjach. No, chyba że przyzna się ta osoba, która dostała SMS.

Przez chwilę w klasie panowała cisza i nagle Maks powiedział:

– To ja.

Co za dureń (swoją drogą nie wiem też, jak jest dureń po angielsku, muszę sprawdzić) – przecież najwyżej pani by zebrała te komórki, wielkie mi halo. Jutro znowu moglibyśmy się bawić. A ten się przyznaje! Po co?! No, ale przyznał się, a wtedy pani poprosiła, żeby powiedział nam wszystkim, od kogo dostał tego SMS-a. Ja bym w takiej sytuacji jednak coś zmyślił, na przykład powiedziałbym, że od mamy, ale Maks – nie! On nie umie kłamać! Lepiej nas wszystkich wkopać, co nie?!

– Od Bartka – powiedział.

– Od Bartka? – zdziwiła się pani. – Ach tak. No, to Bartek musiał mieć do ciebie jakąś bardzo bardzo ważną sprawę, skoro wysłał ci SMS podczas lekcji…

Cisza, nikt nic nie mówi, Maks milczy, Bartek milczy, a pani mówi:

– Jestem ciekawa, co to za ważna sprawa. Może zróbmy tak. Maksiu, przeczytaj nam ten SMS, może naprawdę stało się coś ważnego, może trzeba jakoś pomóc, poradzić. Proszę bardzo, słuchamy.

Maks wstał i przeczytał cicho:

– Pani kest fauna, co nhe?

Pani naprawdę jest fajna. Nie zrobiła afery, nie powiedziała nic panu dyrektorowi. Uśmiechnęła się i poprosiła tylko, żeby na jej lekcjach nie używać telefonów komórkowych, nawet w celu pisania „faunych” SMS-ów.

Po lekcji nie wracaliśmy już do tematu. Ustaliliśmy tylko, że następnego dnia będziemy wysyłać MMS-y! To może być dużo „faunejsze” od SMS-ów. Oczywiście, nie wtajemniczyliśmy w nasz plan Jarka ani dziewczyn. A Maksowi powiedzieliśmy, żeby tym razem pamiętał o przełączeniu na milczy.WIOSNA

Moim zdaniem dzieci mają bardzo ciężkie życie. A ja to już na pewno. Ciągle coś trzeba robić! Rano trzeba się ubrać, umyć zęby, pójść do szkoły, przebrać się w szatni i tak w kółko. I do tego to odrabianie lekcji! W dodatku chodzę do szkoły muzycznej i muszę ćwiczyć na flecie! Rodzice chcieli, żebym chodziła też na zajęcia plastyczne do domu kultury! Więc chodziłam. Ale już nie chodzę. Przez tatę. Bo kiedyś przyjechał specjalnie po mnie do szkoły, żeby mnie zawieźć na te zajęcia plastyczne, ale coś mu się pomyliło i zawiózł mnie nie tam, gdzie trzeba.

Jechaliśmy wtedy długo, bo były korki, i tata się strasznie denerwował, pokrzykiwał na innych kierowców i raz nawet zatrąbił. I w końcu zaparkowaliśmy przed jakimś budynkiem, był na nim napis Dom Kultury, a ja zapytałam, po co mnie tam przywiózł, skoro moje zajęcia plastyczne są zupełnie gdzie indziej, w innym domu kultury.

Wtedy tata się zdenerwował, powiedział, że on już teraz w tych korkach nigdzie nie będzie jeździł, i wróciliśmy do domu. I była awantura, bo mama nakrzyczała na tatę, że nie ma pojęcia, co robią „nasze dzieci” (czyli ja i Kuba, mój brat, który chodzi do czwartej klasy), a tata powiedział, że jakby mu ktoś powiedział, gdzie są te zajęcia plastyczne, to by wiedział, dokąd ma jechać, a tak to tylko stracił czas i nerwy i to nie jego wina.

Przestałam więc chodzić na zajęcia plastyczne, bo rodzice powiedzieli, że na razie musi mi wystarczyć to, co jest, czyli koraliki w szkole i konie w weekend, bo i tak mam strasznie dużo obowiązków – i w szkole, i w szkole muzycznej.

Tylko że ja po prostu nie daję rady, nie wyrabiam się z tym wszystkim. Przychodzę ze szkoły do domu i zamiast odpocząć i się pobawić, na przykład petszopami, albo pograć w Minecraft na komputerze, muszę odrabiać te głupie lekcje i ćwiczyć na flecie, a czasem jeszcze mam na głowie zadania z kształcenia słuchu.

Tylko że polski i angielski to jeszcze pół biedy, jak mówi mama. Najgorzej jest z tą matmą! Któregoś dnia wieczorem, jak już byłam w łóżku, po myciu, przypomniałam sobie, że pani przecież zapowiedziała, że będzie nas odpytywać z dzielenia i mnożenia przez dwa i przez trzy. No to powiedziałam rodzicom, że muszę to sobie powtórzyć, a rodzice, oczywiście, od razu zrobili aferę:

– Dlaczego dopiero teraz nam o tym mówisz?!

Odpowiedziałam, że dlatego, że dopiero teraz o tym sobie przypomniałam! A przedtem ciągle coś robiłam, byłam zajęta i tyle, więc nie mogą mieć pretensji, że dziecko może o czymś zapomnieć z tego przemęczenia! Na to oni zgodnym chórem:

– Chyba przesadzasz! Zajmowałaś się głównie swoimi lalkami!

No, oki, trochę się bawiłam lalkami, żeby odpocząć, to chyba normalne, że dziecko musi chwilę odpocząć. A ja musiałam odpocząć, bo ćwiczyłam na flecie!

Mama powiedziała, że na flecie ćwiczyłam tylko piętnaście minut, a lalkami bawiłam się ponad godzinę. Mama jest czasem okropna! Bo co z tego, że ponad godzinę! Co to jest godzina zabawy lalkami na cały dzień?! I powiedziałam mamie, co o tym myślę, a mama na to, że jeszcze chciałaby dodać, że prawie godzinę siedziałam w wannie. Rzeczywiście, lubię siedzieć w wannie, ale co z tego? Czy jest jakiś zakaz mycia się? I czy, jak się człowiek myje, to nie może trochę posiedzieć w wannie? Trudne są takie rozmowy z rodzicami, bo oni nic nie rozumieją, zapomnieli, jak to było, jak byli młodzi, to znaczy mali.

No więc, jak powiedziałam o tej matmie, o tym dzieleniu i mnożeniu przez dwa i przez trzy, to w końcu, jak już się wygadali, tata powiedział, że w drodze wyjątku może mnie przepytać. No i siedziałam w łóżku, a tata mnie przepytywał. Tylko że ja lubię coś robić, jak robię coś innego, to znaczy, jak mi ktoś, na przykład, czyta książkę, to sobie rysuję. A jak mnie tata albo mama przepytują z jakiegoś przedmiotu, to też lubię sobie coś robić, na przykład oglądać jakąś książkę. Rodzice tego nie znoszą! Kiedyś powiedziałam tacie, że przecież on robi tak samo, bo jak rozmawia z mamą, to pisze maile albo wysyła SMS-y. Mama się roześmiała i powiedziała:

– No właśnie!

Tata miał niewyraźną minę i tylko mruknął pod nosem:

– Co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie.

Ale zaraz, o czym ja wam opowiadałam? Aha! O tym mnożeniu i dzieleniu. No więc siedziałam w łóżku, tata zaczął mnie przepytywać z matmy, a ja wzięłam sobie książkę „Najpiękniejsze opowiadania dla dziewczynek” i oglądałam ilustracje. Tata najpierw nie zwrócił uwagi, że oglądam tę książkę, ale jak mnie zapytał o coś, chyba to było, ile to jest cztery podzielić na dwa, a ja powiedziałam, że nie mam pojęcia, to się zdenerwował i kazał mi odłożyć książkę. No to odłożyłam, tata mnie przepytał i chyba dobrze mi poszło, bo powiedział, że OK, mogę sobie teraz pooglądać swoją książkę.

Ja jednak nie chciałam już tego robić, bo co to za przyjemność, jeśli jednocześnie nie robi się czegoś innego. Za to poprosiłam, żeby tata poczytał mi na dobranoc. Tata chciał mi poczytać tę książkę, w której oglądałam ilustracje, czyli „Najpiękniejsze opowiadania dla dziewczynek”, ale ja powiedziałam, że wolę sobie w tej książce pooglądać ilustracje, a tata niech mi poczyta coś innego, na przykład „Koszmarnego Karolka”. Tata na to, że ma już serdecznie dosyć „Koszmarnego Karolka” i wolałby coś innego, na przykład „Savoire-vivre dla dzieci”.

Zaprotestowałam, bo już wszystkie historyjki z tej książki przeczytaliśmy, więc skoro nie „Koszmarny Karolek”, to niech będzie „Ania z Zielonego Wzgórza”. Tata, że nie będzie czytał „Ani”, bo przeczytaliśmy ją już dwa razy. Wtedy ja chciałam zaproponować „Matyldę”, ale… nie zaproponowałam, bo przypomniałam sobie, że przecież muszę zrobić pracę na plastykę w szkole, na dużym kartonie. Pani zadała nam to tydzień wcześniej i teraz już był ostateczny termin oddania pracy.

A temat brzmiał: Wiosna. I trzeba było wkleić jakieś zdjęcie związane z wiosną, narysować coś o wiośnie i napisać coś o wiośnie. To była bardzo ważna sprawa, na stopnie, a ja byłam (i jestem) bardzo dobra z plastyki i naprawdę zależało mi na tym, żeby nie dostać jedynki za brak pracy!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: