Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kuracja w zatoce delfinów - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
1 kwietnia 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Kuracja w zatoce delfinów - ebook

Doktor Jack Kincaid opiekuje się siostrzeńcem po wypadku. Specjalistom nie udało się wyleczyć chłopca, toteż Jack, mimo że sceptycznie nastawiony do alternatywnych metod leczenia, postanawia udać się do delfinarium. Szefową ośrodka jest, jak się okazuje, jego koleżanka ze studiów. Bardzo się wtedy przyjaźnili, choć czasami Jack odnosił wrażenie, że Kate miałaby ochotę na więcej. Dzięki delfinoterapii chłopiec szybko zdrowieje, Jack zaś czuje, że pobyt w zatoce delfinów bardzo zbliżył go do Kate...

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-276-1980-8
Rozmiar pliku: 703 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Jak pan chce pomóc dzieciakowi mantrami i delfinami, które zjadają nasze ryby, to proszę bardzo, niech pan wyrzuca pieniądze. Sanktuarium Delfinów to oszukaństwo, a pan się w to pakuje.

Doktor Jack Kincaid wolałby, by akurat takie słowa nie padły. Spojrzał na chłopca w fotelu pasażera w nadziei, że do niego nie dotarły. Twarz Harry’ego była jak zawsze bez wyrazu. Od wypadku, w którym zginęli jego rodzice, Harry praktycznie zaniemówił.

– Ośrodek Zatoka Delfinów ma bardzo pochlebne opinie. – Nic mądrzejszego nie przyszło Jackowi do głowy. Zatrzymał się tu tylko dlatego, że kończyła mu się benzyna. Pracownik stacji gruby, brudny i wyraźnie znudzony, wyszedł do niego, by pogadać.

Nic dziwnego, że mu się nudziło, bo na tej trasie ruch był minimalny. Byli ponad pięćset kilometrów od Perth, jadąc do jednego z najdalej położonych miejsc w Australii, do Zatoki Delfinów. Delfiny uzdrawiają. Z niesmakiem pomyślał o setkach kiczowatych plakatów ośrodka w stylu New Age. Co on tu robi?!

– Upośledzony? – zapytał mężczyzna, a Jack pospiesznie zamknął okno, by Harry nie słyszał.

Harry nie zareagował, może nawet nie zauważył, że został wykluczony z rozmowy. Pompa działała powoli, a facet okazał się ciekawski.

– Pan jest jego ojcem?

– Wujem. Jego rodzice nie żyją.

– Biedny dzieciak. Ale po co ciągnie go pan do Zatoki Delfinów? Człowieku, to oszuści. Kiedyś były tu wspaniałe łowiska, ale to już nie wróci. Tym hipisom udało się załatwić pozwolenie nawet na ich dokarmianie, żeby ściągnąć ich tu jak najwięcej.

– Od kiedy wykorzystują delfiny do uzdrawiania?

– Od przyjazdu tej doktor Kate. Wcześniej tylko ratowali delfiny. Pełno tam różnej maści oszołomów, którzy uważają, że lepiej medytować, niż stawić czoło wyzwaniom, jakie stawia życie. Powiem, co myślę. Dla mnie dobry delfin to nieżywy delfin. Gdybyśmy dostali pozwolenie na odstrzał…

Na szczęście bak już się napełnił.

– Reszty nie trzeba. – Jack chciał jak najszybciej odjechać. – Na przynętę dla ryb.

– Dzięki. Ale na pana miejscu zatrzymałbym się w motelu i zabrał dzieciaka na ryby. To lepsze, niż zadawanie się z hipisami.

Jack zgadzał się z tym w stu procentach.

– Bez chwili namysłu popłynąłbym na ryby, ale nie mam wyboru.

– Wygląda pan na faceta, który wie, co robi. Co pana zatrzymuje?

– Kobiety – wyrwało się Jackowi. – Jak każdego faceta.

Śmierć zabrała czteroletniego Toby’ego nagle… ale i miłosiernie. Kate obserwowała Amy, która stała na płyciźnie, trzymając za rączkę Toby’ego. Przyglądali się, jak Hobble, najmłodszy z przeszkolonych delfinów, zatacza wokół nich kręgi. Oczy chłopczyka udręczonego chorobą i chemioterapią, lśniły radością. Nawet się roześmiał.

Chwilę później, gdy Hobble zanurkował i niemal go przewrócił, trącając go nosem w pupę, spojrzenie Toby’ego zgasło. Kate stała metr obok, ale nim do niego dopadła, już nie żył. Przerażona matka szlochała, ale nie ruszyła się z miejsca. Delfin zataczał coraz większe kręgi, jakby chciał ją chronić. Co ten zwierzak czuje? – zastanawiała się Kate. Tę chwilę należy uszanować i rozumiał to nawet delfin.

– On… nie żyje – wykrztusiła Amy. – Och… Toby. Lekarze mówili… mówili, że on może…

Tak było. Niejeden lekarz ją ostrzegał, że mogą wystąpić ataki prowadząc nawet do zgonu. Cztery lata, guz mózgu, częściowa resekcja dwanaście miesięcy wcześniej. Chemioterapia doprowadziła do pewnego zmniejszenia guza, ale koniec końców leczenie okazało się mało skuteczne. Ostatnia uwaga w karcie Toby’ego: „Jeżeli guz będzie rósł w dotychczasowym tempie, rokowanie to tygodnie, nie miesiące. Zalecana opieka paliatywna. Skierowanie do lekarza pierwszego kontaktu”.

Lecz Amy nie wróciła do lekarza pierwszego kontaktu. Od jednej z mam ze szpitalnego oddziału onkologii dziecięcej dowiedziała się o programie terapeutycznym w Zatoce Delfinów. Kate musiała znaleźć dla nich czas.

Na szczęście go znalazłam, pomyślała. Kilka ostatnich dni Toby spędził w piance do pływania, unosząc się na wodzie wśród delfinów, zafascynowany nimi. Kate dysponowała czterema zaufanymi delfinami. Bawiły się z nim, rozśmieszały go, trącając nosami, podrzucały piłkę tak, żeby spadała tuż przed nim, a jeżeli jej nie odrzucał, same po nią wracały.

Rzecz jasna, chłopiec dostawał leki przeciwbólowe, przeciwpadaczkowe oraz redukujące poziom wapnia wydzielanego przez rozrastający się guz, ale przez sześć wspaniałych dni znowu był małym chłopcem. Zaznał radości, śmiał się. Noce przesypiał wtulony w Maisie, przeszkolonego psa Kate. Będąc z mamą, sprawiał wrażenie niemal radosnego.

Tego dnia po przebudzeniu był spokojniejszy, bledszy i oddychał z pewnym trudem. Kate wiedziała, że jego czas dobiega końca. W normalnym szpitalu zleciłaby badanie krwi, może nawet rezonans magnetyczny, ale mając na uwadze jego rokowanie, nie miało to większego sensu. Jego matka dokonała wyboru, a on pomimo osłabienia miał jedno życzenie.

– Chcę pływać z Hobble’em.

I pływał.

– To mój kolega.

A teraz go nie było. Już nic nie można było zrobić. Żadne heroiczne próby nic by nie zmieniły. Została tylko rozpacz matki po stracie dziecka.

Pustka, której nic nie zapełni.

– Cieszę się – wyszeptała mimo to Amy, tuląc ciałko synka. – Cieszę się, że go tu przywiozłam. Och, Kate, jestem ci bezgranicznie wdzięczna.

– Nie mnie, Amy. – Kate otoczyła ją ramieniem, prowadząc na brzeg. – Dziękuj delfinom.

– Przykro mi, Harry, ale doktor Kate się spóźnia – rzekła z nutą żalu recepcjonistka. Zaskoczyła Jacka, zwracając się do Harry’ego. – To jest Maisie. – Gestem wskazała na retrievera pod biurkiem. – Maisie, poznaj Harry’ego. – Gdy czubkiem buta dotknęła psa, ten rzucił jej zdziwione spojrzenie. – Maisie… – Przybrała strofujący ton. – Maisie, przywitaj się z Harrym.

Pies obrócił się na grzbiet, przeciągnął, sapnął, po czym wyszedł spod biurka, zatrzymał się przed Harrym… i uniósł łapę. Chłopiec wpatrywał się w niego jak urzeczony, a on cierpliwie siedział z łapą w powietrzu. W końcu Harry ją ujął, a Jack ku swojemu zdumieniu dostrzegł cień uśmiechu na twarzy siostrzeńca.

– Doktor Kate jest w wodzie, ma pacjenta – wyjaśniła recepcjonistka, gdy Harry i pies po raz drugi ściskali sobie dłonie. – Powinna już kończyć. Chce pan wyjść na plażę? Z daleka możecie się im przyglądać.

Jack tylko na to czekał. Mimo że Harry wyraźnie się rozluźnił, teraz z powagą potrząsał psią łapą po raz trzeci, on, Jack, zachował czujność. Co on tu robi? Jego miejsce jest w Sydney. Harry’ego też. Harry wymaga leczenia złamań oraz przyzwoitego psychologa, który przebije się przez mur wywołanego traumą milczenia.

Znalazł kilku bardzo dobrych psychoterapeutów, jednak żaden z nich chłopcu nie pomógł. To był rozpaczliwy ruch. Pomysł Helen, ciotki Harry’ego, ale Helen była skłonna powierzyć mu opiekę nad chłopcem, pod warunkiem że go tu przywiezie.

Czy to warte takiego ryzyka?

– Chcesz iść na plażę czy wolisz zostać z Maisie? – zapytała Harry’ego recepcjonistka, na co Harry popatrzył na psa, po czym kiwnął głową. Cud. Od wypadku zachowywał się jak robot, robił tylko to, co kazali mu dorośli. Trzy miesiące wcześniej był normalnym siedmiolatkiem, może trochę wyciszonym, ale pewnym siebie, kochanym i szczęśliwym. Teraz jednak, bez rodziców, był po prostu… zagubiony.

– Na pewno? – zwrócił się do niego Jack, ale nie otrzymał odpowiedzi. Harry tymczasem ukląkł obok psa, który przechylał łeb. Jack domyślił się, o co mu chodzi. Metr od niego leżała piłka, na którą wymownie spoglądał.

Jack lekko ją pchnął w jego kierunku. Pies chwycił ją, po czym upuścił przed Harrym, cofnął się i opadł na przednie łapy, wyczekująco na niego popatrując.

Chłopiec wpatrywał się w psa, pies w chłopca.

W pewnej chwili Harry ostrożnie podniósł mocno sfatygowaną piłkę i rzucił ją na skromną odległość półtora metra. Maisie wykonała baletowy wyskok, przechwytując piłkę, jeszcze zanim spadła na podłogę. Ale to jej nie wystarczyło. Okręciła się trzykrotnie, podrzuciła ją, złapała, po czym położyła przed Harrym.

Nie do wiary! Harry cicho się zaśmiał.

– Kupuję tego psa – oznajmił Jack półgłosem.

– Maisie nie jest na sprzedaż – odparła recepcjonistka z uśmiechem. – Dla Kate jest cenniejsza niż brylanty. Może pan iść jej się przyjrzeć. Pod moją opieką Harry i Maisie będą bezpieczni.

Na pewno. Obserwując chłopca, Jack poczuł, że sam się zrelaksował, co mu się nie zdarzyło chyba od śmierci siostry. Harrym zajmie się Maisie. Co za ulga.

– Niech pan już idzie – powtórzyła recepcjonistka. Trudno było nie odczytać tego sygnału. Lepiej, żeby cię tu nie było. Dajmy tym dwojgu lepiej się poznać.

Słusznie. Harry go nie potrzebował, a od wypadku sprawiał wrażenie istoty, która nie potrzebuje nikogo. Jeżeli jeden pies potrafi tyle zmienić…

Owszem, próbował przebić się do chłopca, przynosząc mu szczeniaka, próbował wszystkiego, ale teraz… Nieważne, jak szalone jest to miejsce, bo ten pies dokonał przełomu.

Przyszedł czas wyjść z wody i stanąć oko w oko z tragiczną rzeczywistością. Toby umarł, a jego matka od tej pory będzie musiała żyć bez niego.

Gdy szły na brzeg, Kate ją podtrzymywała. Powrót do świata realnego, do rzeczywistości urzędowej, przed którą Kate nie była w stanie jej uchronić. Ale Amy dostała choć ten tydzień, którego nie wypełniały szpitale, kroplówki, pośpiech. Pomagały jej delfiny.

Już z plaży obydwie popatrzyły na morze. Kate odniosła wrażenie, że Hobble nadal je obserwuje, zataczając kręgi pod najdalej wysuniętą częścią ogrodzenia basenu. Od czasu do czasu wyskakiwał w ich kierunku, po czym znowu się zanurzał.

– Dziękuję – szepnęła Amy pod jego adresem, jakby mógł to zrozumieć.

Niezależnie od poziomu percepcji delfinów, te wodne ssaki potrafiły złagodzić dziecku umieranie. Na Kate czekali inni pacjenci, ale to, co przed chwilą się stało, sprawiło, że i jej zrobiło się lżej na sercu.

Znalazł się na wydmie, gdy dwie kobiety wychodziły na brzeg. Dwie kobiety i małe dziecko. Cała trójka w niebieskich skafandrach. Dziecko nie żyło.

Był wystarczająco długo lekarzem, by to spostrzec. Niosła je niższa kobieta, ta, która płakała.

Zaczął biec. Jeżeli dzieciak poszedł pod wodę, może jeszcze nie jest za późno. Dlaczego nikt go nie reanimuje? Próbowały, ale bez skutku? Dzieci mają to do siebie, że czasami udaje się je uratować w sytuacji wręcz beznadziejnej. Biegł, wystukując w komórce numer ratunkowy. Ratownicy, tlen, pomoc…

– Nie dzwoń! – Stanowczy ton tej wyższej kobiety sprawił, że znieruchomiał. Ta niższa, nie wypuszczając dziecka z objęć, osunęła się na kolana.

– Jak to?!

– Nie trzeba.

Obłęd, o co tu chodzi?! Znalazłszy się przy nich, już miał pochylić się na dzieckiem, gdy ta wyższa go powstrzymała.

– Jestem Kate – przedstawiła się. – Przykro mi, że musiał pan to oglądać, ale proszę mi wierzyć, jest okej.

– Jakim cudem ma być okej?

– Toby miał raka – wyjaśniła, po czym wzięła go pod ramię i odprowadziła na bok kilka kroków, by uszanować rozpacz matki. – Miał przerzuty do mózgu. Był nieuleczalnie chory. Podczas zabawy z delfinami dostał ataku i zmarł. Nie było nic, co byśmy mogły zrobić.

– Próbowałyście? – zapytał, nie dowierzając własnym uszom. Atak… Pomyślał o tym wszystkim, co mógłby zrobić w szpitalu z prawdziwego zdarzenia, o lekach, sprzęcie reanimacyjnym. – Chyba jednak…

– Tak sobie życzyła matka – ucięła Kate. – Ma prawo dokonywać wyboru w imieniu swojego dziecka i uważam, że to był słuszny wybór. – Spojrzała na zegarek. – Pan jest opiekunem Harry’ego, prawda? Przepraszam za to opóźnienie, ale sam pan rozumie… Trafiają się sprawy, którymi należy zająć się w pierwszej kolejności. Czy Maisie zaopiekowała się Harrym?

Pies. Zleca psu opiekę nad nowymi pacjentami?

Ale z drugiej strony, Maisie bardzo ładnie zaopiekowała się Harrym, zdecydowanie lepiej niż on.

– Tak – odparł, odwracając wzrok od kobiety i dziecka.

– To dobrze. – Uśmiechnęła się.

W tej sekundzie czas się zatrzymał. Co jest…?

Zna tę kobietę! Nawet bardzo dobrze. Catherine Heineman. Razem studiowali. Przyjaźnili się. Nie widział jej od… od…

– Jest pani… doktor Kate?

– Kate Martin. Doktor Kate Martin.

– Nie, ty jesteś Cathy.

Nie odrywając od niego wzroku, cofnęła się o krok.

– Co to ma znaczyć?! – Zapoznał się wcześniej z ulotką reklamującą Zatokę Delfinów, gdzie uzdrawianiem zajmowała się niejaka doktor Kate Martin, czyli ta kobieta. Dyplomowana fizjo- i psychoterapeutka. Jako człowiek podejrzliwy postanowił to sprawdzić, ale obydwa dyplomy wydał jeden z najbardziej prestiżowych uniwersytetów Nowej Zelandii. Nie pasowało to do tego, co teraz widział i co wiedział. Kobieta była po trzydziestce. Gdy po raz ostatni widział Cathy, miała dwadzieścia parę lat, ale i tak ją rozpoznał.

– Masz na imię Cathy – powtórzył.

– Wyjaśnię to.

No chyba. Psychoterapeutka? Fizjoterapeutka? Nie zrobiła dyplomu na medycynie i wybrała inne studia za granicą? Pod innym nazwiskiem? Dlaczego?

Była średniego wzrostu i odrobinę za chuda. Na studiach uważał ją za atrakcyjną, a teraz wydawała się… wymizerowana. Jej niebieski strój kąpielowy zasłaniający także ramiona i nogi przed parzącymi meduzami nie należał do twarzowych. Kasztanowe włosy związała w węzeł, a jej oczy pełne blasku, gdy się śmiała, jak nie wyszło mu doświadczenie albo ktoś opowiedział dowcip, wyraźnie przygasły. Ukrywa się? Dlaczego?

Narkotyki? To najczęstsza przyczyna usuwania lekarzy z rejestru. Bezwiednie przeniósł wzrok na jej odsłonięte pod podwiniętym rękawem przedramię. Zauważyła to i odsunęła się tak gwałtownie, jakby ją uderzył.

– To nie to, co myślisz. Wyjaśnię.

– Spodziewam się. – Jeżeli wiózł Harry’ego przez cały kontynent do lekarza, który…

– Nie teraz. – Spojrzała mu odważnie w oczy. – Muszę zostać z Amy i Tobym. Tak, jestem Cathy, ale też i Kate. Proszę, zatrzymaj to dla siebie, dopóki mnie nie wysłuchasz. – Zmęczonym gestem poprawiła włosy, co sprawiło, że z koka wysunęło się kilka kasztanowych kosmyków. Odmłodniała przez to, ale też stała się jakby bardziej bezbronna. – Możesz przyprowadzić Harry’ego i Maisie na plażę? Zbudujcie zamek z piasku albo co chcecie, żeby dać mi trochę czasu. Bardzo proszę.

Podeszła do Amy, pomogła jej wstać z piasku wraz z dzieckiem. Został sam.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: