Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Legendy wrocławskie i dolnośląskie - ebook

Data wydania:
26 sierpnia 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Legendy wrocławskie i dolnośląskie - ebook

Jak założono Wrocław i jaka jest tajemnica Wielkiego Stawu? Gdzie we Wrocławiu diabły porywają pijaków? Czy w Nysie Kłodzkiej żyją wodniki, a na Łysym Garbie smok?

 

W tym fascynującym zbiorze legend i podań dolnośląskich znajdziecie historie najdawniejsze – o dzwonie biednego grzesznika, pławieniu czarownic i karzełku z wieży kościoła św. Elżbiety. Dowiecie się, skąd się wzięła nazwa Milicza, co robił w Sudetach jeździec bez głowy i dlaczego książę Konrad lubił ścinawskie piwo.

 

Większość opowiadań zawartych w tym zbiorze to opowieści nawiązujące do wydarzeń i postaci historycznych zachowanych w pamięci ludu. Ludzka fantazja często ubarwiała te opowieści, wprowadzając do nich elementy niezwykłe, czarodziejskie, stanowiące wyraz ludowej wyobraźni, elementy baśniowe, które nieraz trudno oddzielić od podań. Dlatego też zebrane tu opowieści określić można jako legendy, podania, a nawet baśnie.

 

Książkę polecamy wszystkim pragnącym odbyć wyprawę przez stulecia historii, od początków samego miasta, które urodziło się w postaci kilku lepianek i rodzin rybackich, przechodziło z rąk do rąk, podlegając to Czechom, to Polakom, a to Niemcom. A także wszystkim wybierającym się na wycieczkę na malowniczy Dolny Śląsk lub po prostu chcącym poznać pasjonującą historię...

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7976-308-5
Rozmiar pliku: 8,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Od autora

Legendy, podania i baśnie nie służą tylko dziecinnej rozrywce. Czymże innym są książki, komiksy, filmy, seriale fantastyczne i kostiumowe dla zupełnie dorosłych? I dawniej, i obecnie natomiast aktualne jest stwierdzenie Gerarda Labudy, że „legenda, jeśli nie mówi prawdy o czasach, o których prawi, mówi wiele o ludziach i czasach, które legendę tworzyły i rozwijały”. Dlatego, nie negując dorobku innych, warto choćby poprzez te zebrane ułomki dawnych tradycji spojrzeć także na polskie i słowiańskie dawniejsze czasy i ludzi we Wrocławiu i na Dolnym Śląsku, wpływające przecież jakoś na polską, europejską i po prostu ludzką samoświadomość dzisiejszych wrocławian i Dolnoślązaków. Ważne jest także to, że nadal coraz więcej jest czytelników takich publikacji, czego dowodem jest choćby potrzeba niniejszego, trzeciego wydania (a było ich dawniej jeszcze więcej). Ja przynajmniej powtarzam je tu i uzupełniam głównie w tej intencji. A sądząc po tak licznych na ten temat inicjatywach i publikacjach na Dolnym Śląsku, może spełniła się moja, wyrażona kiedyś nieśmiało, nadzieja, że opracowania te mogą mieć „socjologiczną podmiotowość”?

Dziś rodzi się we Wrocławiu i na Dolnym Śląsku już czwarte i piąte polskie pokolenie jego powojennych mieszkańców. Dla większości z nich jest to „prywatna ojczyzna” od urodzenia, jak dla większości z ich przodków była prywatną ojczyzną z wyboru. Nawet ci, których dziadkowie przybyli tu z konieczności, z dawnych polskich Kresów Wschodnich, coraz powszechniej myślą mądrze za Romanem Kołakowskim, że „Lwów to dla mnie zagranica ... i łyczakowski cmentarz...” I właśnie dlatego nie mogą zapominać o elementach także polskiej swojskości w swoim przecież regionie – nie ujmując nic jego historycznemu dorobkowi czeskiemu, niemieckiemu, żydowskiemu czy też dorobkowi zawdzięczanemu tym Grekom, Holendrom, Rosjanom, Walonom, Węgrom, Włochom, którzy związali z nim część lub całość swego życia i działalności. Przecież i Polska była tu nie od wczoraj i nie bez znacznego dorobku. Zresztą i Polacy przybywali tu czasem z elementami tradycji francuskiej, rumuńskiej, serbskiej. Frazes o tym, że „przeszłość nas nie interesuje” słyszymy zwykle od tych, którzy wcale nie chcą o przeszłości zapomnieć, tylko ją „po swojemu” zmienić. I ta polska, dolnośląska przeszłość nie może się opierać wyłącznie na tym, jak piosence kabaretowej ze słowami Agnieszki Osieckiej: „Cichy wieczór, czarowny wieczór, jakby w dzień zaręczyn, a dookoła, a dookoła, a dookoła sami dobrzy Niemcy” (i oby te słowa też już wreszcie nigdy nie zabrzmiały ani ironicznie, ani poddańczo).

Chciałbym, by te opowieści o dawnych, zwłaszcza polskich postaciach, wyobrażeniach i tradycjach Wrocławia i Dolnego Śląska przyczyniły się do tego, by jego dzisiejsi mieszkańcy potrafili w nawiązaniu do swojego doń przywiązania bronić się od tego, aby nasz, lub jakikolwiek inny naród nie stał się już nigdy poligonem ani kozłem ofiarnym żadnych, ani narodowych, ani też ponadnarodowych interesów.

Pierwsza część zbioru obejmuje większość wrocławskich (to znaczy Wrocławia dotyczących oraz we Wrocławiu i w okolicy powstałych) podań historycznych, czyli opowieści ludowych o historycznych postaciach i miejscach, opowieściach nie w pełni potwierdzonych wiedzą historyczną lub wręcz z nią sprzecznych. Jest też wśród nich kilka legend, za jakie tradycyjnie uznaje się hagiograficzne opowieści o świętych, ale legendy, jako dotyczące postaci historycznych są przecież jakoś też podaniami. Z tym tylko, że potocznie termin „legenda” jest rozumiany bardziej jednoznacznie i nie kojarzy się, jak wyraz „podanie” na przykład z pismem do jakiegoś urzędu.

Drugą część tej książki stanowi opracowanie wyboru podań dolnośląskich. Jeszcze w formie opracowań prasowych były dość poczytne, zwłaszcza wśród nauczycieli poszukujących materiałów do nauczania wiedzy o regionie (wycinki były systematycznie gromadzone, a nawet wklejane do kronik szkolnych). Tą drogą, a także w związku z wykorzystywaniem tych materiałów przez przewodników turystycznych i popularyzatorów, niektóre podania przedostały się do ludowej tradycji ustnej i uległy ponownej folkloryzacji, co jest dla autora największą satysfakcją. Zresztą około 10% podań już wtedy uzyskano z relacji ustnych mieszkańców wsi dolnośląskich i była to „historia ustna” powstała samorzutnie, a nie wyczytana z przewodników lub wymyślona na konkurs. W tym opracowaniu w dużej mierze korzystano z obfitych źródeł niemieckich, ale wiele legend i podań dolnośląskich zostało też potwierdzonych w polskiej tradycji i w polskich źródłach z XIX wieku. Z tego co wiem, osoby, które czytywały te książki i składające się na nie fragmenty należą do tych, w których towarzystwie ja sam przebywałbym chyba z dużą przyjemnością, co oczywiście żadną rekomendacją nie jest, ale co nam się, niestety, nie tak często dziś zdarza.

Kto ciekaw dokładniejszej prezentacji przyjętych w tym zbiorze ustaleń definicyjnych oraz zasad układu treści, opracowania i interpretacji – może je znaleźć na końcu książki, w posłowiu wyodrębnionym tam, by nie nużyć szczegółami w tym miejscu. Z tego samego powodu umieszczono na końcu tekstu wszystkie przypisy dokumentacyjne. Jestem bowiem bardzo daleki od lekceważenia Czytelnika pasjonata i nie uważam, że zbędną pedanterią jest wskazanie, skąd zaczerpnięto wiedzę o legendzie czy inspirację innych dociekań. Ta książka dalej chce i temu służyć.DZIEJE MIASTA WROCŁAWIA W PODANIACH

Jak założono Wrocław

Wrocław, jak mówią dzieje, Warcisław założył

Za czasów bardzo dawnych, płytami wyłożył,

Murami i basztami obwiódł obronnymi

I okopał rowami wodą zalanymi.

A tak ubezpieczywszy miasto naokoło

Obdarzył przywilejem, by sobie wesoło

Żył każdy, kto osiędzie z słowiańskiego rodu,

W swobodzie, przy dostatku ziemi polskiej płodu.

Aby obywatele w zgodzie z sobą żyli,

A wtargnienia cudzego do miasta bronili!

(B.Z. Stęczyński, 1949)

Dawne to były czasy, gdy na miejscu dzisiejszego Wrocławia szumiały gęste lasy, a nad brzegami Odry i Oławy bobry budowały swoje żeremie. A że nie było jeszcze wtedy uczonych kronikarzy, więc tylko wśród ludu przechowały się niewyraźne wspomnienia o tym, jak na owym miejscu osiedlili się pierwsi ludzie. Na wysepkach, na połaciach suchego gruntu wśród grzęzawisk u ujścia Oławy, stanęły pierwsze ubogie chałupy. Były to siedliska rybaków, których rzeka tu na swoich falach przyniosła i żywiła. Położenie u zbiegu dwu rzek, stanowiących jedyne w owych czasach drogi przez puszczę, rychło podniosło znaczenie osady. Na Ostrowie Tumskim stanął niewielki, drewniany zameczek; na wzgórzu, na miejscu dzisiejszego ratusza, wśród świętych dębów wyrosła świątynia dawnych bogów. (Na tę właśnie pamiątkę nad wejściem do Piwnicy Świdnickiej w ratuszu wrocławskim umieszczono ponoć później widoczne do dziś ozdoby kamienne w kształcie żołędzi). Nad osadą wyrosły wieżyczki trzech czy czterech większych budynków, znacząc się spiczastymi dachami na tle nieba, a fale rzeki zaczęły poruszać koła wodne, napędzając pierwsze prymitywne tartaki.

1. Wratysław I, książę czeski

Pochodzenie nazwy miasta tłumaczył sobie lud rozmaicie. Niektórzy wywodzili ją od imienia księcia czeskiego Wratysława (ryc. 1) czy Brzetysława, któremu przypisywano założenie Wrocławia. Inni uważali, że nazwa ta jest pamiątką „powrotu Słowian” w te strony. Przybyli później do miasta Niemcy usiłowali wywodzić polską nazwę Wrocław od niemieckiego określenia „Wurzel-Au” (karczowisko) albo później powstałą, niemiecką nazwę Breslau tłumaczyli polskim określeniem „Bród-sław”, bród słowiański.

Najczęściej opowiadano jednak, że Wrocław założył książę polski Mieszko I. Był on władcą potężnym, a rządził swym krajem roztropnie i sprawiedliwie. Jedno miał tylko strapienie: choć starym, pogańskim zwyczajem pojął aż siedem żon, żadna z nich nie urodziła mu następcy, który kiedyś, po jego śmierci, mógłby objąć dziedzictwo. Wtedy to ktoś poradził mu, by ożenił się z chrześcijanką, a może ona mu da upragnionego syna. Wybór księcia padł na księżniczkę czeską, Dąbrówkę. Dąbrówka jednak nie chciała zostać ósmą żoną pogańskiego księcia i postawiła warunek: Mieszko musi się wpierw ochrzcić i oddalić wszystkie swe żony, a wówczas dopiero zgodzi się z nim związać uroczystym ślubem.

Po długich wahaniach przystał na to Mieszko. Z bogatym orszakiem wyruszył z Gniezna na spotkanie jadącej z Czech Dąbrówki i spotkał ją w niewielkiej wówczas osadzie, zwanej Wrocławiem. W tym to miejscu odbyła się ceremonia chrztu Mieszka i jego zaślubin z Dąbrówką, pamiętnego dnia 7 marca 965 roku. Na rozkaz księcia strącono posągi dawnych bóstw, a topór powalił święte drzewa. Na pamiątkę tego zdarzenia Mieszko rozszerzył granice miasta i obdarował jego mieszkańców, zaś wśród prostego ludu rozpowszechnił się znany na całym Śląsku zwyczaj topienia wiosną Marzanny, kukły ze słomy i szmat, podobnie jak w rzekach utopione zostały obalone dawne bożyszcza. Niektórzy twierdzili nawet, że Mieszko urodził się ślepy, a wzrok odzyskał cudownie dopiero po ochrzczeniu się, a obrzęd Goika, znany nie tylko na całym Śląsku, wywodzi się we Wrocławiu właśnie z tego, że jest pamiątką owego chrztu Mieszka.

Wrocław jednak długo jeszcze pozostał małą, niewiele znaczącą osadą, tak że gdy na prośbę św. Wojciecha przystąpiono do budowy w Polsce dziesięciu nowych kościołów, na Śląsku wybrano ponoć w tym celu Smogorzów w dzisiejszym powiecie namysłowskim, gdyż była to podówczas miejscowość większa od Wrocławia.

Jeszcze inne podanie głosiło, że piastowski ród książęcy na Śląsku pochodzi od Juliusza Cezara. Wersję tę, oczywiście zupełnie wymyśloną przez nadwornych historyków, przedstawiono podobno w 1459 roku papieżowi Juliuszowi II (który, nawiasem mówiąc, był jednak papieżem dopiero od 1503 roku!), gdy poselstwo śląskich książąt i duchowieństwa przybyło do Rzymu. Ponoć Juliusz Cezar już w starożytności pragnął tak jak Galię, podbić i Śląsk pod swoje panowanie, ale potężny książę tej ziemi, Lestek, stawił mu zajadły opór. Po trzykrotnym zwycięstwie Cezar, doceniając przeciwnika, dał mu za żonę swoją siostrę Julię i ustanowił go władcą Śląska jako swego wasala.

Nazwa Wrocławia jest jedną z licznych nazw miejscowych, pochodzących od imienia założyciela, w tym wypadku Wrocisława (w skrócie Wrocława, choć Zygmunt Gloger wiążę imię Warcisław raczej z Warszem i Warszawą, zaś imię w formie Wrocław, Wrocisz noszono w Polsce, jak podaje, około 1200 roku), podobnie jak nazwy Sędzisław, Wodzisław, Przemyśl, Sandomierz i inne (por. J. Miodek, w: Jańczak, 1993, s. 9–12). Niemiecki i nieprzychylny Polsce kronikarz Thietmar już w XI wieku pisze o Wortizlawa civitas, mieście Wrocławiu (a oczywiście nie o „mieście Wortizlawa”). Pomysły wysuwania tez, że było tyle nazw Wrocławia, ile różnych, trafnych i zniekształconych zapisów w różnych ortografiach i językach — a naliczono ich aż ponad 50 — można tylko uznać za nieusprawiedliwione. Możliwość takich zniekształceń, związanych bardziej z językiem i narodowością piszącego, niż mówiących, zauważają także ci, którzy taką klasyfikację nazw czynią osią całej książki. Należy już przy tej okazji wyrazić podziw (choć nie aprobatę) dla tak zadawnionych i tak uporczywych innych tradycji niemieckich tłumaczenia nawet polskiej nazwy — byle po niemiecku albo nawet po polsku — byle niemieckiej nazwy. Uporczywości w trzymaniu się własnej racji stanu Polacy, a zwłaszcza wrocławianie, mogą się z tego uczyć. Bo jeżeli prawdą jest, że nie ma „obiektywnej historii”, tylko są spojrzenia na historię różnych społeczeństw, z różnych perspektyw i w różnych epokach, to prawdą musi być i to, że trzeba mieć jakąś własną, niezapożyczoną lub wymuszoną wizję własnej historii. Założenia Wrocławia przez Wratysława I księcia czeskiego nie można wykluczyć. W XII wieku istniał nawet gród Vraclav w północno-wschodnich Czechach. W każdym razie założycielem Wrocławia nie był książę czeski Brzetysław (choć to bardziej współbrzmi z „Breslau”), gdyż w czasach jego panowania Wrocław z pewnością już istniał. Istotne też chyba, że niemieckie nazwy Wrocławia nie mają żadnych poprawnych naukowo etymologii. Jest rzeczą charakterystyczną, że staropolskie podania o chrzcie i małżeństwie Mieszka I były przez tradycję ludową silnie związane z podaniem o założeniu Wrocławia, mimo że Wrocław znajdował się w tym czasie w granicach państwa czeskiego, a do polskiego został przyłączony dopiero w 992 roku.

To, że Mieszko był ślepy od urodzenia, a dopiero po ochrzczeniu się przejrzał, jest jaskrawo sprzeczne z prawdą historyczną i opowieść powstała zapewne w kołach kościelnych, aby nadać aktowi chrztu Mieszka wymowę symboliczną. Całą tę wersję przedstawia w skrócie ogromny, barokowy tytuł książeczki Klosego (1765). Chodzenie z „Goikiem”, to jest ozdobionym drzewkiem w czwartą niedzielę Wielkiego Postu, było najbardziej chyba polskim zwyczajem ludowym dawnego Wrocławia (ryc. 2). Opis tego zwyczaju z Wrocławia znajdujemy jeszcze w polskim czasopiśmie „Kronika” z 1859 roku. Z Goikiem (Maikiem) jeszcze w XIX wieku chodziły zwykle dzieci z przytułków wrocławskich, śpiewając pieśni i zbierając datki. We Wrocławiu było to najczęściej związane, jak na całym Śląsku, z uprzednim wyniesieniem i utopieniem słomianej kukły zwanej Marzanną, symbolizującej śmierć-zimę, po czym dopiero wnoszono triumfalnie zieloną gałąź, symbolizującą powrót wiosny i życia. Zwyczaj ten znany jest do dziś wśród ludu śląskiego; jest to jednak obrzęd o wiele starszy niż wprowadzenie chrześcijaństwa i sięga korzeniami dawnych zwyczajów i wierzeń przedchrześcijańskich. Nikt jednak nie mógł zaprzeczyć słowiańskiego i polskiego rodowodu obrzędu.

Jak wiadomo, przyjęcie przez Mieszka chrześcijaństwa też miało zupełnie inne przyczyny niż te, o których mowa w podaniu; był to akt wyjątkowej mądrości politycznej, odbierający Niemcom pretekst do „nawracania” Polski siłą.

Co do śladów miejsc kultowych dawnych wierzeń na terenie dzisiejszego Wrocławia nie dotrwały do nas żadne wyraźne o tym wiadomości. Można wątpić, czy był tu taki ważny ośrodek, skoro w pobliżu znajdowało się centrum kultowe — Ślęża.

Wersja o Juliuszu Cezarze, zapisana dopiero w kronice Kadłubka w XIII wieku (o czym nie wie jednak Kühnau , mimo odwołania się w bibliografii do Kadłubka) jest oczywiście dworskim zmyśleniem i erudycyjnym, retorycznym popisem, tak częstym w wywodach tego kronikarza.

2. Obrzęd Goika we Wrocławiu

O odbiciu stóp św. Wojciecha

Wojciechu święty! wojen cieszycielu,

Bogarodzice wybrany czcicielu:

Zastaw się, proszę, za przedstępnikami,

Niech cię obrońcą dawnym nowo mamy.

(z rękopisu J. Lompy ok. 1843 r.,

według starych kantyczek śląskich)

Już tysiąc lat minęło od chwili, gdy na wezwanie Bolesława Chrobrego przybył do Polski z Czech biskup Wojciech. Przybywał, aby pracą misjonarską wśród pogańskich Prusów rozszerzać grono wyznawców nowej wiary chrześcijańskiej, a że miał do nich wyruszyć z ramienia polskiego monarchy, więc i polską władzę państwową miał nieść razem z Ewangelią.

W drodze doszło jednak do uszu Wojciecha, że wśród lasów Śląska ukrywają się jeszcze gromady pogan, do których nie dotarli księża. Nie zwlekając, postanowił przystąpić do ich nawracania.

Wśród lasów, na dużej polanie, u której brzegów przycupnęły nieliczne niskie chałupy, stanął naprzeciw ciekawego gminu wąsatych kmieci i chichoczących białogłów. Zaczął kazać z przejęciem, wynosząc wysoko nową wiarę i gromiąc pogańskie praktyki. Słuchano go z niedowierzaniem. Spokojny był ich żywot, krzywdy nikomu nie wyrządzali, las i ziemia dawały im wszystko, czego do życia potrzebowali. Bogowie ich byli pogodni i prości jak oni sami. Nie pragnęli nowych praw ani nawet korzyści.

Zmęczony zstąpił Wojciech z ogromnego głazu, na którym stał. I wtedy dopiero okrzyk zdumienia wyrwał się z ust jego słuchaczy. Ci, którzy tak obojętnie słuchali wymownych słów, tłoczyli się teraz wokół głazu, aby ze zdumieniem oglądać ślady stóp kaznodziei, wyraźnie odbite w twardym kamieniu! W podnieceniu zapomnieli o mówcy, a kiedy zwrócili się znów ku niemu, już go nie było między nimi.

Kamień, o którym mowa w podaniu, miał się znajdować pierwotnie w Opolu, skąd przywieziono go do Wrocławia (ryc. 3). Odtąd stał on w południowej nawie katedry, a nad nim wisiało siedemnastowieczne malowidło, przedstawiające św. Wojciecha, który trzyma w rękach swą uciętą głowę. Obecnie kamień znajduje się w Muzeum Archidiecezjalnym we Wrocławiu.

Kamienie takie, podobnie jak i cegły z odciskami stóp, były — jak wykazały badania — używane w dawnych czasach jako znaki graniczne i własnościowe, a przesądny lud łatwo wiązał później z takimi przedmiotami „cudowne” opowieści, jak na przykład z tak zwaną „stopką królowej Jadwigi” na Wawelu. Interesujące, choć chyba niehistoryczne, jest powiązanie osoby tego pierwszego czczonego w Polsce świętego ze Śląskiem i Wrocławiem.

Oprócz przytoczonego podania znana też była wersja, że na opisanym tu kamieniu św. Wojciech został ścięty, co jest oczywiście niezgodne z prawdą historyczną, bo zginął on w Prusach. Informacje o innych podaniach polskich mówiących o odciskach stóp pozostawionych w kamieniach przez sławne osoby zestawia Gloger.

3. Kamień z rzekomym odbiciem stóp św. Wojciecha

O Wojsławie Złotej Pięści

Na wojnach i wyprawach upływał burzliwy żywot Bolesława Krzywo-ustego. Od Szczecina po Morawy ciągnął się szlak bojowy tego zjednoczyciela Pomorza i obrońcy Śląska. A we wszystkich wyprawach towarzyszył mu wiernie kasztelan Wojsław, dla siły swej i waleczności zwany Żelazną Pięścią.

Był on kasztelanem we Wrocławiu i Głogowie; nie były to spokojne rządy, lecz ciągle odpierane napaści i wyprawy wojenne. Tak upływało jego życie w walkach, z których zawsze wychodził zwycięzcą. Ale pewnego razu zły los dosięgnął rycerza. Było to wtedy, gdy Wojsław wyruszył razem z księciem na wyprawę przeciw Morawcom. W bitwie obskoczyła go przeważająca liczba wrogów, a jeden z nich strasznym cięciem odrąbał mu prawicę. Mimo to ciosami lewicy przerąbał się dalej nieugięty rycerz przez gąszcz nieprzyjaciół i dopiero gdy rozstrzygnęły się losy bitwy, padł zemdlony na ręce towarzyszy.

Rozgrzany bitwą i triumfami przycwałował Bolesław.

— Oto znów Żelazna Pięść wywalczyła nam zwycięstwo! — zawołał.

— Ale nie ma już tej żelaznej pięści — odparł smutno rycerz, pokazując straszliwą ranę.

Zasmucił się Bolesław Krzywousty.

— Cokolwiek bym dla ciebie zrobił — rzekł — dłużnikiem twym pozostanę. I rozkazał, by ze szczerego złota pięść odlać i sztucznie Wojsławowi do ręki przymocować.

I jeździł jeszcze ze swym władcą na wyprawy wojenne dzielny kasztelan Wojsław, odtąd Złotą Pięścią zwany. Niektórzy mówili, że i w tej złotej prawicy mógł miecz utrzymać, inni zaś, że samą ową złotą pięścią wrogów młócił. Podobno, gdy go raz jadącego wraz ze Stefanem z Budziszyna otoczyli na błoniach pod Żaganiem leśni opryszkowie, Wojsław sam, złotą swą pięścią po łbach tłukąc, napastników rozegnał.

Rycerz Wojsław, występujący w podaniu, łączy w sobie dzieje dwóch postaci, o których mamy wiadomości ze źródeł historycznych. Wojsław (być może z rodu Powałów bądź Gryfitów) to wychowawca i doradca Bolesława Krzywoustego. Wojsław (nie wiadomo, czy ten sam) był też kasztelanem w Głogowie i we Wrocławiu. On właśnie dowodził prawdopodobnie bohaterską obroną Głogowa przed cesarzem Henrykiem V w 1109 roku. Gdy Niemcy, według tradycji zbrodniczo łamiąc powszechnie szanowane zwyczaje wojenne, przywiązali do machin oblężniczych dzieci głogowskie — zakładników wydanych im przez głogowian na czas rokowań, to on rozkazał ponoć zniszczyć machiny, choć pociągnęło to za sobą śmierć zakładników, między innymi jego własnego syna.

Podanie o Wojsławie i jego złotej pięści wspomina już Kronika Galla Anonima, natomiast Kronika książąt polskich odnosi je do rycerza imieniem Żelisław. O Żelisławie pisze też Szymon Starowolski, umieszczając jego życiorys w dziele Wojownicy sarmaccy z 1631 roku, twierdzący, że rękę stracił on, dowodząc w zwycięskiej bitwie z wojskami księcia morawskiego Świętopełka pod Greczem, w 1103 roku.

Późniejsza śląska tradycja ludowa związała podanie znów z osobą znanego w historii Śląska i Wrocławia Wojsława.

A prawdziwy Wojsław miał być krewnym wojewody Sieciecha, przeciw którego wpływom na dworze ojca, księcia Władysława Hermana, Bolesław Krzywousty wystąpił zbrojnie już wcześniej, razem z bratem Zbigniewem. I wtedy o swych planach nie powiadomił Wojsława... Czyżby nie zawsze mu ufał? Ufał natomiast wiernym wrocławianom. Gdy chciał wystąpić przeciw Sieciechowi, to „po powrocie do Wrocławia” Bolesław „zebrał starszych z grodu, a potem cały lud na wiec”, na którym obaj bracia skarżyli się ludowi na uzurpacje Sieciecha. „Na to cały tłum wrocławian, do głębi bólem wstrząśnięty, przez chwilę zachował ciszę, wnet jednak wybuchnął wielkim głosem... My zaiste pragniemy zachować wierność przyrodzonemu panu naszemu...!” (jak pisał Gall w swej Kronice, ks. 3, rozdz. 15–16).PRZYPISY

K. Kwaśniewski, Wrocław jakiego nie znamy, Wrocław 1972, Ossolineum, s. 5.

N. Davies, R. Moorhouse, Mikrokosmos. Portret miasta środkowoeuropejskiego Vratislavia – Breslau – Wrocław, Kraków 2002, Znak–Ossolineum, s. 114.

Z. Staszczak, 1964, Śląska forma obrzędu Marzanny i Gaika na tle porównawczym, „Komunikaty”, seria monograficzna nr 54, Opole, Instytut Śląski.

Z. Gloger, Encyklopedia staropolska, Warszawa 1958, Wiedza Powszechna t. 4, s. 281.

Jeśli w przypisach brak pełnego zapisu bibliograficznego – patrz wykaz literatury.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: