Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Legiony: powieść historyczna - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Legiony: powieść historyczna - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 304 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

LE­GIO­NY

HEN­RYK SIEN­KIE­WICZ

LE­GIO­NY

PO­WIEŚĆ HI­STO­RYCZ­NA

NA­KŁAD GE­BE­TH­NE­RA I WOLF­FA

War­sza­wa – Lu­blin Łódź

Kra­ków – G. Ge­be­th­ner i spół­ka Po­znań – księ­gar­nia M. Nie­mier­kie­wi­cza

CZĘŚĆ l.

W kra­ju.

I.

Od lasu, ku dwo­ro­wi w Ró­ży­cach szli za­śnie­żo­ną dro­gą dwaj mło­dzi lu­dzie ze strzel­ba­mi na ra­mio­nach.

Młod­szy z nich, Ma­rek Kwiat­kow­ski, szes­na­sto­let­ni chło­pak, o de­li­kat­nej, nie­mal dziew­czę­cej twa­rzy i smut­nych oczach, wy­smu­kły jak trzci­na, wy­glą­dał tro­chę na pa­zia, tro­chę na po­etę; star­szy, Sta­ni­sław Cy­wiń­ski, ro­sły, bar­czy­sty, ru­mia­ny, przed­sta­wiał skoń­czo­ny typ mło­de­go wiej­skie­go szlach­ci­ca.

Roz­ma­wia­li tak żywo, że chwi­la­mi sta­wa­li, je­den na­prze­ciw dru­gie­go, by­tem swo­bod­niej wy­po­wie­dzieć, co każ­dy miał na ser­cu.

– Nie – mó­wił Ma­rek – ja całą du­szą, ca­łem ser­cem wy­ry­wam się do nich i nie cof­nę się za nic na świe­cie. Ach! zwłasz­cza po tej ode­zwie Dą­brow­skie­go!… Wiesz zresz­tą, że i tak nie mógł­bym tu wy­trzy­mać.

– A stryj szam­be­lan? Dla­cze­go roz­mo­wę z nim od­kła­dasz z dnia na dzień? – za­py­tał Cy­wiń­ski.

– Od­kła­da­łem, bo nie mo­głem mó­wić otwar­cie. A przy­tem cóż nas o le­gio­nach wło­skich do­cho­dzi­ło? Głu­che wie­ści, w któ­rych nie było nic pew­ne­go i któ­rym lu­dzie za­prze­cza­li. Mó­wio­no na­wet, że i we­zwa­nie Ogiń­skie­go na Wo­łosz­czy­znę jest sfał­szo­wa­ne. Te­raz co in­ne­go. Dziś, a je­śli nie dziś, to ju­tro, po­wiem stry­jo­wi, o co cho­dzi, a co on o tem po­my­śli, to mi jest zu­peł­nie wszyst­ko jed­no.

– Nie ko­niecz­nie. Prze­cię­to twój opie­kun, a ty masz do­pie­ro szes­na­ście lat.

Sie­dem­na­sty.

– Niech i tak bę­dzie, ale stryj trzy­ma cały ma­ją­tek w reku.

– Nie dba o ma­ją­tek ten, komu dro­ga oj­czy­zna i chwa­ła.

To rze­kł­szy, Ma­rek pod­niósł ku za­cho­dzą­ce­mu słoń­cu swą chło­pię­cą twarz, za­ru­mie­nio­ną od mro­zu i do­dał:

A tak­że i ten… kto szu­ka śmier­ci.

Do­brze – od­po­wie­dział z pew­na nie­cier­pli­wo­ścią Cy­wiń­ski. Żeby jed­nak do­je­chać do

Włoch, trze­ba mieć za eo do­je­chać, więc, py­tam, co zro­bisz, je­śli szam­be­lan nie da ci ani gro­sza?

– Uciek­nę, tak jak sto­ję. Mam dzie­sięć czer­wo­nych zło­tych, dwa ze­gar­ki po ojcu i wła­sne­go ko­nia w staj­ni. Gdy na nie­go sią­dę, nikt nie za­py­ta, do­kąd jadę.

Ja leż mam ko­nia, ale tam się kon­no nie do­je­dzie. Na­to­miast w miesz­ku brzę­ka mi le­d­wie kil­ka zło­tó­wek, a od ro­dzi­ców nie chcę nic brać. Są na świe­cie Cy­wiń­scy, któ­rzy mają coś wię­cej, niż płót­no w kie­sze­ni. Był sta­ry bo­gacz, pod­cza­szy po­znań­ski, a prócz tego i stry­jecz­ny mego ojca sie­dzi w Lu­bel­skiem na tę­giej for­tu­nie. Ale nam Tar­go­wi­ca za­bra­ła wszyst­ko, a Lu­bel­skie da­le­ko, więc my­śla­łem, że mi po­mo­żesz. Byle do Wioch, to tam już mie­szek nie­po­trzeb­ny. Żoł­nierz do­sta­je wikt i broń, a o resz­tę nie dbam. Ma­rek za­my­ślił się i po chwi­li od­po­wie­dział:

Stryj szam­be­lan nie bę­dzie się prze­ciw­ił. Stryj jest czło­wie­kiem za­moż­nym. Tar­go­wi­ca in­nym za­bra­ła, a jemu przy­spo­rzy­ła. Kaj­da­no­wi też zo­sta­ła wio­ska po mat­ce. Ale Ró­ży­ce są moje, a Ró­ży­ce to nie byle co. Gdy doj­dę do peł­no­let­no­ści, trze­ba bę­dzie mi je od­dać, a po­nad­to zdać ra­chu­nek z fun­du­szu, któ­ry nie­bosz­czyk oj­ciec zo­sta­wił w go­tów­ce. Prze­cię obaj z Ka­je­ta­nem ro­zu­mie­ją, że je­śli zgi­nę, to wszyst­ko przej­dzie na nich. Może tam coś po­wie­dzą, ale szcze­rze nie będą się sprze­ci­wia­li Za­żą­dam trzy­stu du­ka­tów, a w ra­zie mo­jej śmier­ci niech bio­rą Ró­ży­ce.

– Za po­ło­wę tego moż­na­by na ko­niec świa­ta do­je­chać.

I do­je­dzie­my. – I bę­dzie­my tłu­kli kaj­zer­li­ków, aż bę­dzie w nie­bie sły­chać.

A przed­tem zo­ba­czy­my Wło­chy. Wiel­kie­go Bo­na­par­te­go, Dą­brow­skie­go, woj­ska na­sze i fran­cu­skie… Ach! bić się za kraj, wró­cić kie­dyś z le­gio­na­mi i nie pa­trzeć tu co­dzień na tych mi­łych krew­nia­ków!… Choć­by tyl­ko dla tego, war­to wszyst­ko rzu­cić i iść na kraj świa­ta.

Na­sta­ła chwi­la mil­cze­nia, tyl­ko Cy­wiń­ski wy­ciął kil­ka ho­łub­ców z ra­do­ści na myśl o przy­szłej wo­jacz­ce, po­czem rze­ki:

– Ależ wy się ko­cha­cie ze stry­jasz­kiem i z Ka­je­ta­nem! No!

Nie­na­wi­dzę ich obu.

– Szam­be­la­na ro­zu­miem, ale Ka­je­tan, cóż? Sta­ry Plich­ta mówi, że to w grun­cie nie­zły czło­wiek, tyl­ko od­lu­dek, mól książ­ko­wy i mil­czek…

– Za­ro­zu­mia­lec i szy­der­ca. Daj mi z nim spo­kój…

Owszem, nie przy­szy­łem go so­bie do ser­ca i nie po­trze­bu­ję od­pru­wać – od­po­wie­dział Cy­wiń­ski.

Po­czem, spoj­rzaw­szy z pew­ną prze­ko­rą na Mar­ka, po­trzą­snął gło­wą.

– Ty od pew­ne­go cza­su wię­cej na nich zgrzy­tasz, niż daw­niej.

Ma­rek, za­ru­mie­nio­ny już od mro­zu, za­ru­mie­nił się jesz­cze bar­dziej i od­po­wie­dział:

– My­lisz się, bo ja nie­na­wi­dzę ich od cza­sów Tar­go­wi­cy…

– By­łeś wte­dy zu­peł­nem dziec­kiem

By­tem dziec­kiem, ale po­słu­chaj tyl­ko: ksiądz La­gran­ge, któ­ry wy­cho­wy­wał Ka­je­ta­na, a póź­niej mnie, był Fran­cuz, a jed­nak tak po­ko­chał nasz kraj, że po woj­nie Ko­ściusz­kow­skiej nig­dy nie od­zy­skał już zdro­wia i umarł ze zmar­twie­nia. A oni co? Stryj za­pi­sał się po Sej­mie Wiel­kim do Tar­go­wi­cy, Ka­je­tan zaś niby do niej nie na­le­żał, ale do Ko­ściusz­kow­skich sze­re­gów nie wstą­pił. Ksiądz chciał wy­je­chać z Ró­życ na za­wsze, i je­śli zo­stał, zro­bił to tyl­ko dla mnie, bom był sie­ro­tą, a on po­ko­chał mnie, jak oj­ciec. Ale to wiem, że od Tar­go­wi­cy nie prze­mó­wił do stry­ja ani sło­wa i zo­sta­wił mi, jak­by w te­sta­men­cie, nie­na­wiść i po­gar­dę dla wy­rod­nych sy­nów oj­czy­zny. Mię­dzy mną a stry­jem i Ka­je­ta­nem za­wsze bę­dzie sta­ło wspo­mnie­nie księ­dza La­gran­ge'a.

– Czy on prze­klął i Ka­je­ta­na?

– On ni­ko­go nie prze­kli­na), tyl­ko mil­czał. Ka­je­tan był pod­czas Ko­ściusz­kow­skiej woj­ny za gra­ni­cą i wró­cił do­pie­ro po śmier­ci księ­dza. Ale po po­wro­cie raz tyl­ko od­wie­dził jego grób.

Tu my­śli chłop­ca po­le­cia­ły, jak­by na skrzy­dłach, aż do są­sied­niej Leż­ni­cy Wiel­kiej, gdzie przy ko­ście­le na cmen­ta­rzu wzno­sił się po­mnik gro­bo­wy za­cne­go księ­dza z na­pi­sem, wy­ry­ty­mi na ka­mie­niu:

"je­że­li, kto tu leży, prze­cho­dzień za­py­ta, Po­wiedz­cie: cia­łem Gal­lus, lecz du­szą Le­chi­ta"

Cy­wiń­skie­mu sło­wa Mar­ka przy­po­mnia­ły tak­że wier­sze i gro­bo­wiec, al­bo­wiem za­py­tał:

– Nie mó­wi­łeś mi nig­dy, kto skom­po­no­wał na­pis na gro­bie.

– Ja – od­po­wie­dział Ma­rek.

– Toś wcze­śnie za­czy­nał; my­śla­łem, że to Ka­je­tan, choć wiem… ze i z cie­bie po­eta.

Pew­na zdol­ność do pió­ra jest, zda­je się od­daw­na wro­dzo­na na­szej ro­dzi­nie – od­rzekł Ma­rek. – W bi­blio­te­ce do­mo­wej mamy ła­ciń­skie dzie­ło Mar­ci­na Kwiat­kow­skie­go, któ­ry żył w XVI wie­ku. Jaki to był nasz krew­ny, tego nie wiem; ale Ka­je­tan ma leż je­niusz li­te­rac­ki Prze tłu­ma­czył już Ge­sne­ra i ucho­dzi za uczo­ne­go mło­dzień­ca.

– Tak jak jego oj­ciec, a twój stry­ja­szek, ucho­dził za szar­man­ta.

– Stryj jesz­cze się tego nie wy­rzekł.

– A sły­sza­łem: sły­sza­łem na­wet o pan­nie Wy­ro­żęb­skiej. My­ślę, że to jest wła­śnie po­wód, dla któ­re­go nie mo­żesz w Ró­ży­cach wy­trzy­mać i wo­lisz się bić we Wło­szech.

– Dla kra­ju chcę się bić, dla sie­bie, zgi­nąć.

– Bić się dla kra­ju, ro­zu­miem, ale zgi­nąć dla pan­ny Kla­ry­bel­li, to i nie­zdro­wo i tro­chę nad­to. Czyś ty jej kie­dy wy­znał swój afekt?

– Jako przy­ja­cie­lo­wi i przy­szłe­mu to­wa­rzy­szo­wi bro­ni, po­wiem ci wszyst­ko, jak było. Na­przód, skom­po­no­wa­łem wiersz do jej sztam­bu­chu, ale stryj zna­lazł te stro­fy w bru­lio­nie, prze­pi­sał i od­dal jej, jako swo­je, wo­bec mnie! Uwie­rzył­byś w coś po­dob­ne­go?

– Cze­mu­żeś nie po­wie­dział, że to two­ja po­ezya?

Bom się tak stro­pił, że nie umia­łem sło­wa prze­mó­wić, a on zwró­cił się do mnie i z pie­kiel­nym uśmie­chem za­py­tał, dla­cze­gom się tak zmie­szał.

Ha! sta­ry ćwik!

– I w ten spo­sób, ona my­śli, że N. N. to zna­czy. Au­gust Kwiat­kow­ski.

– Jak­to: N. N…?Nic nie ro­zu­miem.

Ma­rek przy­sta­nął i, ze wzro­kiem zgu­bio­nym w zo­rzy, po­czął de­kla­mo­wać;

Kla­ry­bel­la, cud na­tu­ry, Pod­no­si oczy do góry, Po­te­ro spusz­cza je ku zie­mi, Już pod­bił;! N. N. nie­mi. W ser­cu N. N. cień i chmu­ry, A źre­ni­ce łza mu mro­czy, Gdyż pod­nio­sła nań swe oczy Kla­ry­bel­la, cud na­tu­ry.

Tu wes­tchnął i tak mó­wił da­lej:

– Nie śmia­łem na­pi­sać: "Już pod­bi­ła Mar­ka nie­mi", i imię moje za­stą­pi­łem li­te­re­mi N. N. A te­raz ko­rzy­sta x tego stryj. Taki prze­wrot­ny jest ten świat. Uważ, że stry­jo­wi na imię Au­gust, więc je­śli się po­wie: "Już pod­bi­ła Au­gu­sta nie­mi", to bę­dzie za wie­le zgło­sek i rytm zły. Ach! ale stryj i na to nie zwa­żał.

Cy­wiń­ski jął przy­gry­zać żół­te wą­si­ki, a z nimi ra­zem i krót­ką gór­ną war­gę, nie­do­sta­tecz­nie od­sła­nia­ją­cą nie­co przy­dłu­gie przed­nie zęby.

– Ty się śmie­jesz? za­py­tał z me­lan­cho­lią Ma­rek.

– Nie. Ale nic stój­my tak na miej­scu, bo mróz bie­rze.

Ru­szy­li da­lej. Mróz rze­czy­wi­ście brał tęgi. Słoń­ce za­szło. Przez zwi­kła­ną kra­tę ga­łę­zi na przy­droż­nych drze­wach wi­dać było nie­zmie­nia zło­tą i czer­wo­ną zo­rzę. Od za­bu­do­wań le­cia­ły na noc do lasu wro­ny. Śnie­gi na po­lach po­wlo­kły się bar­wą fio­le­to­wą, a tro­py li­sie i za­ję­cze wid­ne na roz­ło­gach śnież­nych, bar­wą ciem­ne­go sza­fi­ru. Wierz­by przy ro­wach były jak­by omasz­czo­ne pur­pu­ra.

– Ty się śmie­jesz? – po­wtó­rzył Ma­rek. – My­śla­łem, że choć w to­bie znaj­dę tro­chę współ­czu­cia.

– Znaj­dziesz, ile ze­chcesz, ale tym­cza­sem od­po­wiedz wy­raź­nie na moje py­ta­nie. Mnie nie cho­dzi o sztam­bu­chy, tyl­ko o to, czyś wprost nic wy­znał pan­nic Wy­ro­żęb­skiej, że ją ko­chasz?

– Nie­ste­ty, nig­dy! Dzie­sięć dni temu by­łem w Leż­ni­cy Wiel­kiej. Zda­rzy­ło się, że zo­sta­li­śmy z Kla­ry­bel­lą sami. Ona sie­dzia­ła przy szpi­ne­cie, prze­bie­ra­jąc pal­ca­mi po kla­wi­szach. Ja zbli­ży­łem się i już mia­łem klęk­nąć przed nią, już mia­łem na ustach: "Kla­ry­bel­lo, wy­słu­chaj ser­ca, któ­re cię ubó­stwia!", ale zbra­kło mi tchu, od­wa­gi, słów, w oczach mi po­ciem­nia­ło i nie po­wie­dzia­łem nic… A prze­cież, cze­góż ja chcia­łem? Nie ręki jej, ale wes­tchnie­nia, ale pu­kla wło­sów, ale czu­łe­go sło­wa na dro­gę. Nie­ste­ty, nie­ba i tego mi od­mó­wi­ły!

– Tak! nie­ba, ale nie pan­na, boś jej o nic nie pro­sił. Tym ra­zem, nie stryj twój za­wi­nił.

Nie stryj za­wi­nił, ale gdy pani sta­ro­ści­na wró­ci­ła do sa­lo­nu i gdym oświad­czył, że wkrót­ce opusz­czam Ró­ży­ce, wów­czas spo­tkał mnie cios ostat­ni, naj­bo­le­śniej­szy.

– Cóż się sta­ło?

– Sta­ro­ści­na nie­do­sły­szy, więc Kla­ry­bel­la od­po­wie­dzia­ła za obie i, po­daw­szy mi rękę, rze­kła: "Wać­pan za­pew­ne do szkół?" I to mnie do­bi­ło. Zwią­za­ny ta­jem­ni­cą, któ­rą nie­po­trzeb­nie­śmy so­bie przy­rze­kli, nie mo­głem wy­znać, do­kąd jadę, więc po­wie­dzia­łem tyl­ko, że na­zwi­sko moje doj­dzie jej uszu do­pie­ro wów­czas, je­śli z da­le­kich kra­jów wró­ci na skrzy­dłach sta­wy. Po tych sło­wach, spoj­rza­ła na mnie i – nie wiem; może mi się zda­wa­ło, że ja­go­dy jej ob­la­ły się na­gle ru­mień­cem, ale na wy­zna­nia było już za­póź­no, więc wy­chy­li­łem do dna cza­rę cy­ku­ty – i wy­je­cha­łem.

Wy­chy­li­łeś cza­rę cze­go?

– Cy­ku­ty. Mó­wię to pod fi­gu­rą.

Lecz Cy­wiń­ski nie za­sta­no­wił się nad tem, że cho­dzi o fi­gu­rę re­to­rycz­ną, że zaś do­szli wła­śnie do przy­droż­nej fi­gu­ry, więc za­trzy­mał się i rzekł:

– Trze­ba strą­bić psy.

I tak mó­wiąc, pod­niósł do ust róg, lecz Ma­rek chwy­cił go za rę­kaw i za­trzy­mał.

Cze­kaj. Czy nie masz dla mnie ani sło­wa po­cie­chy?

– Mój dro­gi, ja sam po­trze­bu­ję po­cie­chy. Wczo­raj by­łem w Le­śni­czów­ce i po­wie­dzia­łem Han­ce, że mu­szę ją opu­ścić na dłu­go. Sta­re­go Plich­ty nie było w domu, więc od­pro­wa­dzi­ła in­nie opłot­ka­mi aż do stru­gi, a po dro­dze to tak jej łzy ka­pa­ły, jed­na za dru­gą, że aż mnie ści­snę­ło się coś w pier­siach. Po­wia­dam jej: Ha­nuś, (bo jak nikt nie sły­szy, to mó­wi­my so­bie: ty), cze­mu tak sie­jesz łzy w śnieg? Nic z nich nie wy­ro­śnie. A ona po­wia­da: "Oj, smu­tek Sta­chu, wy­ro­śnie i nie­do­la!" Przy­się­ga­łem jej na wszyst­kie świę­to­ści, że jej nie za­po­mnę, ale nie bar­dzo chcia­ła wie­rzyć, gdyż do­my­śli­ła się, że ja pusz­czę się aż do Włoch, i mó­wi­ła: "Gdzie mnie tam pro­stej dziew­czy­nie do tych cud­nych Wło­szek!" Ja­koż sły­sza­łem i ja, że be­stye są uro­dzi­we jed­na w dru­gą; ale ty to mu­sisz le­piej wie­dzieć, boś pew­no już nie­jed­ną książ­kę o nich prze­czy­tał, al­boś je wi­dział na ko­persz­ty­chach?

– Włosz­ki sły­ną z uro­dy – od­po­wie­dział Ma­rek – i wy­zna­ję, że, my­śląc o nich, nie­raz lu­bym od­da­wa­łem się ma­rze­niom.

Cy­wiń­ski roz­śmiał się.

– To i masz po­cie­chę, albo przy­najm­niej ją znaj­dziesz, a ja nie, bo Anu­sia ma wło­sy, jak len, i tem mnie wzię­ła. Dla mnie czar­no­wło­sa ko­bie­ta to… tego… No… nie mó­wię, żeby już tak cał­kiem nic, bo i owszem, ale nie do ko­cha­nia! A ty po­myśl jesz­cze i o tem, że pan­na Wy­ro­żęb­ska ma dwa­dzie­ścia kil­ka lat i nie tyl­ko dla cie­bie, ale i dla Ka­je­ta­na by­ła­by za sta­ra.

Mar­ka do­tknę­ły sło­wa o wie­ku pan­ny Kla­ry­bel­li.

– To sa ludz­kie wzglę­dy rzekł nie­god­ne dusz czu­łych. Sa­turn nie­ma skrzy­deł, a Amor je ma, i dla­te­go uno­si się nad prze­strze­nią i cza­sem.

– Może też od­le­cieć na tych skrzy­dłach, jak wró­bel – od­parł Cy­wiń­ski i, mach­nąw­szy ręką po­wtó­rzył:

Trze­ba strą­bić psy.

Po­czem od­wró­cił się w stro­nę boru i pod­niósł róg do ust.

Zdro­we jego, wy­szczy­pa­ne przez mróz po­licz­ki wy­dę­ły się, jak ba­nie, z oczu po­zo­sta­ły tyl­ko szpar­ki, usta wpi­ły się jak­by z chci­wo­ścią w na­sad­kę rogu, a gło­wa prze­chy­li­ła się w tyl i na bok. Moc­ne dźwię­ki, w któ­rych brzmia­ło na­wo­ły­wa­nie i roz­kaz, wy­pa­dły ze skrę­tów rogu i prze­le­cia­ły, na­tar­czy­we a ra­do­sne, nad śnież­ną rów­ni­ną ku la­so­wi. Tam wni­kły mię­dzy pnie i szły da­lej, w głąb, w ge­sty bór.

Ma­rek spo­glą­dał to na Cy­wiń­skie­go, któ­re­go gło­wa po­dob­na była w tej chwi­li do gło­wy dmą­ce­go w kon­chę try­to­na, to na bia­ły pas śnie­gu pod la­sem, na któ­rym mo­gły po­ja­wić się psy, a Cy­wiń­ski, na­bie­ra­jąc ką­tem ust po­wie­trza do płuc, dął nie­ustan­nie, otwie­ra­jąc i przy­my­ka­jąc oczy. Po dłu­gim do­pie­ro cza­sie, z mrocz­nej gę­stwi­ny wy­nu­rzył się na śnież­ne fio­le­ty je­den pies, któ­ry na wiel­kiej pod­le­śnej prze­strze­ni wy­da­wał się, jak za­błą­ka­ny. Przez chwi­lę biegł truch­tem, w mil­cze­niu, a na­stęp­nie wpadł­szy na je­den z tro­pów, któ­ry­mi po­pstrzo­ne było całe pole, po­czął po­szcze­ki­wać, a ra­czej skam­lać, za­ra­zem na­mięt­nie i fra­so­bli­wie.

Cy­wiń­ski spu­ścił róg, ode­tchnął głę­bo­ko i rzekł: – To Sur­macz… Ju­cha my­dli oczy, bo wie, że goni sta­rym tro­pem, ale chce po­ka­zać, że taki gor­li­wy. Pies to ci cza­sem tak łże, jak czło­wiek.

i po­czął się śmiać we­so­ło.

A Ma­rek Kwiat­kow­ski, któ­ry miał w du­szy tro­chę me­lan­cho­lii, a jesz­cze bar­dziej wma­wiał w sie­bie roz­ma­ite po­etycz­ne smut­ki, po­my­ślał:

– Szczę­śli­wy ten Cy­wiń­ski! Wczo­raj skła­dał przy­się­gę lu­bej, ju­tro może zgi­nąć, a dziś śmie­je się z psa. Ale on sam za­wsze żyje dniem dzi­siej­szym.

Tym­cza­sem inne oga­ry po­czę­ły wy­su­wać się z boru, ale te nie chcia­ły wi­docz­nie ni­ko­mu "my­dlić oczu", al­bo­wiem zbli­ży­ły się ci­cho, po­trzą­sa­jąc usza­mi i nie trzy­ma­jąc no­sów przy zie­mi.

Dwaj mło­dzień­cy ru­szy­li ku wsi i przez ja­kiś czas szli w mil­cze­niu. Po chwi­li Ma­rek za­py­tał:

– Gdzie jest twój koń?

– W staj­ni u eko­no­ma. Nie chcia­łem za­jeż­dżać do pa­ła­cu, bom wi­dział, że tam za­sta­nę te pa­nie z Leż­ni­cy.

– A te­raz pój­dziesz ze mną?

– Jak­że? w li­siu­rze i w dłu­gich bu­tach? Ani spo­sób! Prócz tego po­wiem ci, że Ka­je­tan, jak Ka­je­tan, ale pa­trzeć na tę sta­rą, ma­lo­wa­ną ku­kłę, two­je­go stry­ja, nie! Wolę je­chać do domu.

– Ty do Ka­je­ta­na masz ja­kąś szcze­gól­ną sła­bość, a ja ci po­wta­rzam, że syn wart ojca, a oj­ciec syna.

– Nie mam żad­nej do ni­ko­go sła­bo­ści, ale i ty nie masz ra­cyi, Ka­je­tan chu­chrak i od­lu­dek, ale w Tar­go­wi­cy nie był.

Ma­rek za­wa­hał się przez chwi­lę, po­czem rzekł:

– Dziś dzień zwie­rzeń, więc przy­znam ci się, że po po­wro­cie z Leż­ni­cy, wy­zwa­łem Ka­je­ta­na na pa­rol.

– Za co?

– Bo po­wzią­łem po­dej­rze­nie, że to on jest przed­mio­tem uczuć Kla­ry­bel­li.

– A choć­by tak było, czy to jego wina? Zwłasz­cza, je­śli on się w niej ko­cha?

– Trze­ba być na to gła­zem, więc nie­na­wi­dzę Ka­je­ta­na, wła­śnie dla­te­go, że jej nie po­ko­chał. Czy wi­dzia­łeś więk­szą tra­ge­dyę?

– Ja wo­gó­le tra­ge­dyi nie wi­dzia­łem, wiem tyl­ko, że ta­kie rze­czy pan Bo­gu­sław­ski gry­wa w te­atrze. Ale co ci Ka­je­tan po­wie­dział, gdyś go wy­zwał?

– Po­wie­dział mi po fran­cu­sku, że­bym się po­szedł przejść.

– Ha, to już w ta­kim ra­zie, trze­ba go było wy­tar­gać za har­cap.

– Nie mo­głem tego zro­bić, gdyż, do­my­śliw­szy się o co mi cho­dzi, do­dał naj­wy­raź­niej: "Nie ja je­stem two­im ry­wa­lem, ale papa".

– Więc szam­be­lan chce się na­praw­dę że­nić, co?

– Nie mam naj­mniej­szej wąt­pli­wo­ści, że tak jest. Stryj spro­wa­dził nową ka­ro­cę, a sam ró­żu­je się moc­niej, niż przed­tem, czer­ni brwi, wy­gła­dza pa­znok­cie, sy­pia w rę­ka­wicz­kach, wy­py­cha poń­czo­chy i cho­dzi w po­dry­gach. Je­że­li się już nie oświad­czył, to oświad­czy się lada dzień… może wła­śnie dziś…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: