Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Lewy. Chłopak, który zachwycił świat - ebook

Data wydania:
30 maja 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Lewy. Chłopak, który zachwycił świat - ebook

"Lewy" to uniwersalna historia chłopca, który ani przez chwilę nie wahał się, co jest dla niego ważne. Opowieść, o wielkim talencie i konsekwencji. O tym, że nawet porażkę można przekuć w sukces. To współczesna bajka, w której wszystko wydarzyło się naprawdę.

Jeżeli jesteś fanem piłki nożnej i chciałbyś przekazać tę pasję swojemu dziecku, masz super prezent. Jeżeli twoje dziecko jest fanem piłki nożnej, a ty nie możesz się do tego przekonać, przeczytajcie razem tę opowieść. Przywraca wiarę w siebie i uskrzydla.

"Moja pierwsza biografia dla dzieci. Gorąco polecam."
Robert Lewandowski

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7778-726-7
Rozmiar pliku: 14 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Był raz sobie niebieskooki chłopczyk o przenikliwym i bystrym spojrzeniu. Urodził się w Polsce, kraju o pięknej przyrodzie i bogatej, ponadtysiącletniej historii. Miał kochających rodziców i starszą o trzy lata siostrę. Rodzice byli sportowcami. Mama uprawiała siatkówkę, tata – judo. Ale choć ich syn był dobry w obu tych dyscyplinach, najbardziej ukochał piłkę nożną.

Rodzina mieszkała w podwarszawskim Lesznie i tata marzył, aby syn trafił do słynnego, pierwszoligowego klubu ze stolicy. Niestety, nie doczekał tej chwili. Zmarł, gdy syn miał szesnaście lat.

Zaraz potem chłopak został przyjęty do wymarzonego klubu, jednak po kilku miesiącach doznał poważnej kontuzji. Lekarze troskliwie leczyli swojego piłkarza, ale klub nie chciał czekać na jego powrót do pełnej sprawności. Skreślił chłopca z listy zawodników, a on sam znalazł się w III-ligowym klubie spod Warszawy. Klubie, który – w przeciwieństwie do poprzednika – dostrzegł jego wielki talent i wierzył, że kontuzję uda się wyleczyć.

Tak też się stało.

Nasz bohater od dawna nie gra już w III lidze. Mieszka w Niemczech, jest zawodnikiem słynnego Bayernu Monachium i kapitanem reprezentacji Polski. Ma piękną żonę, mistrzynię karate tradycyjnego i udało mu się zadziwić cały sportowy świat: strzelił aż cztery gole w półfinale Ligi Mistrzów. I to nie byle komu, bo samemu Realowi Madryt.

Dziś piłkarz ten wart jest miliony, a jego nazwisko zna cała piłkarska Europa.

Znacie też na pewno i wy.

Chłopak ów nazywa się Robert Lewandowski.Choć Robert Lewandowski, urodził się w Warszawie, dzieciństwo i młodość spędził w podwarszawskim Lesznie. To tam – pod okiem rodziców, również sportowców – stawiał pierwsze kroki na boisku klubu sportowego Partyzant. I to z Leszna od 6. roku życia regularnie dojeżdżał na treningi do Warszawy.

Leszno to niewielka miejscowość, oddalona od centrum stolicy o niecałe 30 kilometrów. Zostało założone w XV wieku na skraju Puszczy Kampinoskiej. Mieszka tu prawie 8 tysięcy osób. Przez całą miejscowość przebiega ulica Warszawska, która – jak sama nazwa wskazuje – prowadzi prosto do Warszawy.

Robert przyszedł na świat w Warszawie, ale wychował się właśnie w Lesznie. Tutaj mieszkali i pracowali jego rodzice – nauczyciele wf-u w szkole podstawowej i gimnazjum. Wcześniej byli wyczynowymi sportowcami. Pani Iwona była akademicką mistrzynią Polski w siatkówce, pan Krzysztof – mistrzem Polski w judo (później trenował sławnego judokę Pawła Nastulę).

Państwo Lewandowscy mieli już córkę, starszą od Roberta o trzy lata Milenę. Cała czwórka mieszkała na osiedlu nauczycielskim przy ulicy Polnej, w przytulnym domku z ogródkiem.

Piątym domownikiem rodziny Lewandowskich była Koka, zwana pieszczotliwie Kokusią, suczka rasy bokser. Latem rodzice stawiali dzieciom w ogródku dmuchany basenik z wodą. Był to raj dla małego Roberta i jego przyjaciół. Dla Kokusi też.

Pozostałe fotografie dostępne w pełnej wersji eBooka.1 „Nasz syn będzie sportowcem”, czyli jak Robert nie został Arnoldem

Leszno to licząca sobie osiem tysięcy mieszkańców miejscowość na przedmieściach Warszawy. Leży na skraju Puszczy Kampinoskiej, słynnego rezerwatu przyrody, a do centrum stolicy dojechać stąd można autobusem w niecałą godzinę.

To tutaj, w tej spokojnej podwarszawskiej miejscowości mieszkali w latach 80. ubiegłego wieku państwo Iwona i Krzysztof Lewandowscy. Mieli nieduży, ale przytulny dom z ogrodem przy ulicy Polnej. Uczyli wf-u w lesznowskiej szkole podstawowej i w gimnazjum imienia Stefana Batorego. Byli fantastycznymi nauczycielami, prawdziwymi pasjonatami, a ich uczniowie co roku zdobywali trofea na szkolnych turniejach. Nic w tym zresztą dziwnego. Państwo Lewandowscy potrafili doskonale zmotywować swoich uczniów, gdyż sami uprawiali wcześniej zawodowy sport. I to ze znakomitymi wynikami.

Pani Iwona była siatkarką, reprezentantką i mistrzynią Polski.

Pan Krzysztof od małego trenował judo. Był w tym tak dobry, że został mistrzem Europy juniorów, a później mistrzem Polski.

Iwona i Krzysztof poznali się, kiedy mieli po dziewiętnaście lat. Oboje w tym samym czasie dostali się na studia w warszawskiej Akademii Wychowania Fizycznego, zwanej w skrócie AWF, i jako przyszli studenci tej uczelni musieli przejść obowiązkowe badania lekarskie. Działo się to jeszcze przed rozpoczęciem roku akademickiego.

Wysoka, atrakcyjna brunetka, Iwona Dembek przyjechała specjalnie na badania z rodzinnego Grudziądza. Kiedy przed gabinetem zobaczyła długą kolejkę oczekujących, grzecznie w niej stanęła. Czekała już całkiem długo, gdy do poczekalni wpadł ciemnowłosy, dobrze zbudowany młodzieniec z wąsem. Na oko – warszawiak. Omiótł spojrzeniem poczekalnię i zobaczył, że z gabinetu właśnie wychodzi pacjent.

– Bardzo przepraszam, przyszedłem po wyniki badań. Wejdę tylko na chwilę, dobrze? – zwrócił się uprzejmie do oczekujących i zanim ktokolwiek zdążył zaprotestować, czym prędzej zniknął w środku.

„Ale cwaniak!” – pomyślała Iwona.

Mijały minuty, a student, który miał wejść „tylko na chwilę” wciąż siedział w gabinecie. Kiedy wreszcie po pół godzinie wyszedł, dziewczyna popatrzyła na niego gniewnie i ostrym tonem zapowiedziała:

– Ja cię zapamiętam!

– Oj, te brązowe oczy to i ja zapamiętam – odpowiedział niczym nie zrażony chłopak i posłał Iwonie szelmowski uśmiech.

Bardzo szybko spotkali się ponownie. Iwona była na imprezie studenckiej, kiedy koleżanka-siatkarka, przedstawiła jej swojego kolegę, judokę.

– Krzysztof jestem – powiedział znajomy głos.– Czy myśmy się już wcześniej nie spotkali? Te oczy…

Iwonę zamurowało.

Przed nią stał ni mniej, ni więcej tylko… chłopak spod gabinetu lekarskiego.

Wystarczyło kilka minut, by niefortunne wspomnienie z poczekalni lekarskiej całkowicie odeszło w niepamięć. Krzysztof Lewandowski okazał się uroczym, szarmanckim mężczyzną, zdolnym rozkręcić każdego, a Iwona w jego towarzystwie czuła się znakomicie.

Między młodymi po prostu zaiskrzyło.

Stali się nierozłączni i pobrali się jeszcze na studiach.

Rok po ślubie spodziewali się dziecka i – jak wszyscy przyszli rodzice – zasiedli do wybierania imion.

– Będzie sportowcem, jak my, więc powinien mieć imię, które da się wymówić na całym świecie – powiedział pan Lewandowski. – Nie tak jak ja: K-r-z-y-s-z-t-o-f. Za granicą wszyscy sobie na mnie języki łamali.

Ponieważ nie było wiadomo, czy urodzi się syn, czy córka, postanowili przygotować się na oba warianty.

– Jeśli urodzi się dziewczynka, to nazwiemy ją Milena. Jeśli chłopak – Arnold. Co myślisz, kochanie? – spytał żonę Krzysztof.

Wzrok Iwony mówił sam za siebie.

– Nie? Trudno. Myślałem, że „Arnold” to fajne imię. Takie mocne, męskie. Ale jak nie chcesz, to może… – przyszły tata zamyślił się na chwilę, po czym rzucił: – A Robert? Zdrobniale: Bob. Podoba ci się?

Iwonie się podobało.

I w ten oto sposób w 1985 roku na świat przyszła… prześliczna Milenka.

Słodki chłopczyk o mocnym, męskim imieniu Robert urodził się dopiero trzy lata później, w pewną letnią niedzielę 21 sierpnia 1988 roku.

Jak widać, w kwestii imion swoich dzieci rodzice trzymali się wcześniejszych ustaleń.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.Podziękowania

Kochani, to moja czwarta książka – ale za to jaka! Pierwszy polski bohater, nowa odsłona i… Można by rzec: wszystko nowe.

Wiem, że za sukcesem moich książek stoicie Wy, Czytelnicy. Dlatego Wam dziękuję w pierwszej kolejności. Za to, że pokochaliście moich bohaterów, że dajecie mi na co dzień ciepło i zainteresowanie, że prosicie o więcej. To bardzo motywujące.

Dziękuję Robertowi Lewandowskiemu, bez którego ta książka nie mogłaby powstać. Dziękuję za to, jakim jest Pan człowiekiem, piłkarzem i jak ogromną siłę ma Pan w sobie. Spotkanie w Monachium pokazało mi bardzo wiele.

Dziękuję osobom, dzięki którym mogłam poznać Roberta. Tomkowi Zawiślakowi – wyjątkowemu człowiekowi, od którego można uczyć się, jak być dobrym przyjacielem (i którego serdeczności nie zapomnę). Cezaremu Kucharskiemu – znakomitemu menedżerowi. Mariuszowi Siewierskiemu i Monice Rebizant – wiem, że bierzecie na siebie wszystko to, czego nie widać, a co jest takie ważne.

A teraz kolej na tych wszystkich, którzy są ze mną przez cały czas i bez których tej książki by nie było:

Milo, Synku – Twoje zaangażowanie w życie, pytania, które mi zadajesz, wyjazdy, rozmowy, spacery – są najlepszą inspiracją.

Pani Dominiko – to niewiarygodne, ile mogą zdziałać Pani ciepło i mądrość. Cieszę się, że dane nam było się spotkać. Dzięki Pani jestem innym człowiekiem i… inną mamą.

Panie Arnoldzie – skrzydła, które mi Pan daje, punkty widzenia, które Pan pokazuje i ta nieustająca wiara we mnie – bezcenne.

Dziękuję Wydawnictwu Burda, które zaprosiło mnie do współpracy i dzięki któremu udało się stworzyć Super Team (Űber Team, jak powiedziano by w Monachium).

Katarzynie Sobańskiej-Helman – Kasiu, Twoja wrażliwość i inteligencja rokują zawojowanie świata. Dziękuję za Wyprawę do Monachium, a Patrykowi gratuluję właściwej już prawie tylko dzieciom kreatywności (rozwijajcie ją!).

Agnieszce Radzikowskiej, mojej fantastycznej redaktor prowadzącej za pełen profesjonalizm, szybkość działania i uspokajający uśmiech.

Łukaszowi Wolakowi – bo od Ciebie zaczęła się nowa przygoda.

Maćkowi Maćkowiakowi – za pomysły i dobrą energię.

Mariuszowi Telerowi – wiem, że poddałam Twój wrodzony spokój wielkiej próbie.

Edycie Urbanowicz, wspaniałej redaktorce i przyjacielowi – za Twoją pracę, za kumpelskie rozumienie i bycie Najprzytomniejszą w Całym Towarzystwie.

Jackowi Sarzało – Twoja wiedza sportowa jest imponująca, a dobry duch otula każdą moją opowieść. Dziękuję.

Trójce wspaniałych grafików: Albertowi Wallinowi – bo byłeś ze mną od pierwszej książki, Piotrowi Dziurianowi – bo zawsze jesteś kołem ratunkowym na ostatniej prostej i Annie Wizgird-Todorov – za Twoje piękne ilustracje i entuzjazm. A także Państwu Joli i Markowi Ugorowskim za najbardziej czarną robotę pod słońcem, czyli ogarnięcie całości pod – oczywiście – presją czasu.

Pani Dorocie Lech oraz Fantastycznej Ekipie Empiku, gdyż dostrzegliście, że moje książki są nową wartością i wierzycie w każdą kolejną, którą piszę.

Dorocie Koman i Ewie Świerżewskiej – bo odczytujecie wszystko to, co chciałam przekazać.

Robertowi Łoszakiewiczowi – za oddanie atmosfery młodzieńczych lat Znicza Pruszków (fajnie, że się poznaliśmy!). Adrianowi Stykowskiemu – za to, że nie namyślając się wiele, wsiadłeś w samochód i sfotografowałeś Leszno. Trenerom Partyzanta Leszno oraz pracownikom Varsovii – za przybliżenie dziecięcych lat Roberta.

Marcie Drozd-Czerneckiej, prawdziwemu przyjacielowi. Dzięki Twoim świetnym tłumaczeniom moje poprzednie książki ruszyły w świat.

Luce Caiolemu, autorowi kultowych piłkarskich biografii – bo Pana uznanie dla mnie jest największą nagrodą.

Przyjaciołom od duszy i od spraw całkiem przyziemnych, ale decydujących. Bez Was bym nie przeżyła: Ani Antoszewskiej, Łukaszowi Bruskiemu, Borysowi, dr. Andrzejowi Kaczorowskiemu, Dorocie Kośmickiej-Gacke, Ninie Kowalewskiej-Motlik i Sarze Motlik, Robertowi Kozyrze, Ewie Kurek i Twojej Mamie, Damianowi Łukasiewiczowi (jakże szybko stałeś się przyjacielem), Basi Mietkowskiej, Tatianie Mindewicz (jeden Twój telefon i wszystko stało się łatwiejsze!), Katarzynie i Piotrowi Pamiętom (Kasiu, jak to możliwe, że rozumiesz mnie bez słów?), dr. Annie i Tadeuszowi Piotrowskim, Grażynie Romańczuk, Mietkowi i Sabinie Sieprawskim, Anecie Sroczyńskiej, Marcinowi Szuperowi, Zdzichowi i Małgosi Tobotom, Leszkowi Wasiucie, Jackowi i Monice Wawrzyniewicz, Sylwii Wysockiej, Dorocie Zawadzkiej i Robertowi Myślińskiemu oraz Monice i Marcinowi Żewłakowom.

Wojciechowi Cejrowskiemu i Twojemu chrześniakowi Wojtkowi oraz Annie Nowak-Ibisz i Vincentowi. Jesteście kochani, że „zamawiacie” kolejnych bohaterów. Dziękuję!

Urszuli i Stefanowi Eriksenom oraz cudownej ekipie Nabo – jak zawsze duża część książki napisana jest u Was.

Stefanowi Szczepłkowi, Piotrowi Metzowi i Jarkowi Kretowi – za niezmienne kibicowanie oraz Dariuszowi Wołowskiemu i Tomaszowi Smokowskiemu – za to, że czytacie moje opowieści ze swoimi synami.

Agnieszce Betlejewskiej, Magdzie Kosch-Maćkowiak, Oli Chaberskiej, Kasi Konopce, Martynie Chrzanowskiej i Joannie Jabłońskiej, a także Magdzie Rybak, Milance i José Gómez-Moreno, Kamili Trusiewicz, Dorocie Wardyńskiej i Alanowi Zacharzewskiemu – bo wciąż mam w pamięci nasze początki.

Doktorom, a teraz również Przyjaciołom: Karolowi Żyto, Piotrowi Piekarczykowi, Lei Thuesen i Marcusowi Landgrenowi – dzięki Wam przeżycia z Malmö stały się nie traumą, ale wielką lekcją uważności.

Ewie i Oskarowi – że jesteście i pamiętacie o mnie.

Cioci dr Ewie Wawrzyniewicz – za ciepłe promienie z dzieciństwa.

I wreszcie dziękuję mojej kochanej Mamie – za to, że ja też kiedyś mogłam być dzieckiem. Bo to dzieciństwo czyni nas tymi, kim dziś jesteśmy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: