Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Limbo - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
21 października 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Limbo - ebook

Interesujący i wnikliwy portret współczesnej kobiety, którym autorka potwierdza swoją literacką klasę.

W wigilię Bożego Narodzenia do Ladispoli, małego miasteczka pod Rzymem, po długiej rehabilitacji przyjeżdża Manuela Paris, służąca w stopniu sierżanta w dywizji strzeleckiej. Jako jedyna przeżyła zamach terrorystyczny w Afganistanie i teraz wraca do domu, żeby kontynuować rekonwalescencję. Czeka na nią cała rodzina: zgorzkniała matka, wiecznie zmieniająca pracę siostra, zaniedbywana siostrzenica, a także syn i druga żona jej zmarłego ojca. Podczas jednego z samotnych spacerów Manuela spotyka tajemniczego turystę. Między nim a Manuelą rozwinie się uczucie, które zaskoczy ich obydwoje. Jednak pewnego dnia mężczyzna znika, a Manuela otrzymuje wyniki badań stwierdzające jej niezdolność do dalszej służby.  Załamana kobieta musi ułożyć swoje życie od nowa - bez armii i bez ukochanego.

Powieść wypełnia istotną lukę w narracji o życiu kobiet służących w armii. Ważny głos w literaturze wojennej XXI wieku. – „Kirkus Reviews”

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-2360-4
Rozmiar pliku: 2,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Live

W tym mieście nigdy nic się nie dzieje. W wieczór powrotu Manueli Paris panuje wielkie poruszenie, jakby miał przyjechać sam papież. Wszyscy chcą ją zobaczyć. Jest wigilia Bożego Narodzenia. Sprzedawcy zebrali swoje stragany, również place zabaw są już zamykane. W kawiarniach opuszczane są żaluzje, kelnerzy wymieniają życzenia z kasjerkami i wyłączają prąd, szyldy gasną jeden po drugim. Ciekawscy zbierają się pod jej domem, przed furtką, która broni dostępu do żwirowanej ścieżki. Patrzą na skrzyżowanie: dwie ulice pod kątem prostym, równe, jakby narysowano je na papierze milimetrowym. Jeśli nie liczyć świątecznych ozdób – świetlistych łańcuchów rozwieszonych między budynkami – zupełnie nie ma na co spojrzeć. Nie jest tu zbyt pięknie. Jedyne pomniki, poświęcone pamięci poległych w pierwszej wojnie światowej, są właściwie nierozpoznawalne: z daleka wyglądają jak maszyneria stoczniowa; na placu najładniejsze są drzewa i ławki, domy zaś nie zapadają w pamięć, bo nie odznaczają się niczym szczególnym. Niszczeją pod wpływem słońca i soli nawet nadmorskie secesyjne domki, wybudowane w początkach dwudziestego wieku, kiedy to pewien książę marzyciel zapragnął przekształcić to puste wówczas wybrzeże w wytworną miejscowość letniskową dla mieszkańców Rzymu. Na balkonach przy ulicy, na której mieszka Manuela Paris, nauczycielki kazały dzieciom wywiesić flagi. Ale szkoły są zamknięte od dwóch dni i mało które dziecko o tym pamiętało, a może mało które miało flagę w domu, więc są tylko trzy. Są wyblakłe, bo ostatni raz wyciągano je ze strychu w czasie mistrzostw świata w piłce nożnej. Samotne i obszarpane robią dość mizerne wrażenie i lepiej by było, gdyby wcale ich nie wywieszono. Do tego największą umieszczono na balkonie Parisów, więc w zasadzie liczą się tylko dwie. Dwie flagi na całą ulicę, przy której znajduje się przynajmniej pięćdziesiąt domów i czterysta mieszkań.

Operator kamery woli ich zatem nie pokazywać, aby nie wywoływać wrażenia, że we Włoszech nic nikogo nie obchodzi. Koleżanki ze szkoły – które uczęszczały do technikum turystycznego z Manuelą Paris albo jedynie tak twierdzą, a w rzeczywistości chodziły do innej klasy i rozmawiały z nią może ze trzy razy w życiu – chcą zwrócić na siebie uwagę i pchają się, aby znaleźć się w kadrze. Przed kamerą bryluje dziennikarz telewizji regionalnej próbujący wyjaśnić – w kilku słowach, bo reportaż nie potrwa dłużej niż minutę i trzydzieści sekund – że znajduje się pod domem Manueli Paris w towarzystwie burmistrza miasta. Musi kilka razy powtórzyć to zdanie z powodu hałasu klaksonów, który dochodzi od stojących w korku samochodów. Jest na zastępstwie, bo lokalny korespondent wyjechał właśnie na urlop: młody, ma okulary w prostokątnych oprawkach i blond bródkę, nikt o nim nigdy nie słyszał. Tak czy inaczej zebrało się wystarczająco dużo ludzi, aby zgotować godne przyjęcie.

Potem jednak zaczyna padać wstrętna kłująca mżawka, Manuela Paris się spóźnia i nie wiadomo, czy przyjedzie pociągiem z Rzymu, czy też samochodem z Fiumicino. Nikt nic nie wie, jest zimno, robi się coraz później, a spontanicznie powstały komitet powitalny zaczyna się rozchodzić. Jakaś kobieta w futrze z bobra zostawia bukiet róż pod domofonem, ale sąsiadka go wyrzuca, mówiąc, że to zły znak: bukiet przywodzi na myśl kwiaty, które kładzie się po wypadku na poboczu drogi lub przy latarni, a Manuela Paris przecież nie umarła. Na miejscu zostaje tylko burmistrz, która także jest kobietą, zależy jej, by wręczyć Manueli upominek, drobny wyrób artystyczny wykonany przez miejscowego rzeźbiarza. To typowy produkt z tych okolic: złoty karczoch. Począwszy od lat trzydziestych, karczochy są dumą miasta; mogłoby się wydawać, że czterdzieści tysięcy mieszkających tu osób zajmuje się jedynie karczochami, a tymczasem uprawia je tylko kilka przedsiębiorstw rolnych, a pozostali ludzie pracują w fabryce, w sklepach czy gdziekolwiek indziej. Tak czy inaczej pani burmistrz z trójkolorową wstęgą ma wręczyć złotego karczocha, symbol miejscowej potęgi, słynnej mieszkance Ladispoli, dzięki której miasto trafiło na pierwsze strony gazet. W innym razie o Ladispoli wspomina się tylko w kwietniu, z okazji festynu karczocha. Albo jeśli pijany Bułgar podczas bijatyki zaszlachtuje nożem swojego rodaka. Lub gdy emeryt utopi się w pierwszą niedzielę czerwca. Tak więc burmistrz ma za zadanie ofiarować tego symbolicznego złotego karczocha i przekazać gratulacje od komitetu regionalnego i rady komunalnej, jednogłośne, bo zarówno rządzący, jak i opozycja, choć nigdy nie są zgodni, tym razem przychylnie odnieśli się do możliwości uhonorowania mieszkanki miasta, przedstawicielki pracowitej młodzieży włoskiej i w gruncie rzeczy nadziei na przyszłość Włoch.

Burmistrz czeka pod parasolem z siostrą Manueli Paris i wszyscy się dziwią, widząc te dwie kobiety razem, bo o Vanessie Paris, z różnych powodów, od zawsze sporo się gada – i cóż, pani burmistrz nigdy nie odezwałaby się do niej słowem, gdyby Vanessa nie była siostrą Manueli. Platynowa fryzura na boba, asymetryczna grzywka, zielony cień do powiek, wydłużone tuszem rzęsy i fuksjowa szminka na nazbyt wydatnych ustach – Vanessa udziela wywiadu reporterowi telewizyjnemu. Jest bardzo swobodna, jakby całe życie nic innego nie robiła. Moja siostra to najnormalniejsza dziewczyna w świecie, mówi, wbijając swoje kocie oczy w kamerę, nie znosi frazesów i nie chciałaby zostać uznana za bohaterkę ani za ofiarę, czuje się jak murarz, który spadł z rusztowania, albo robotnik poparzony kwasem, wykonywała po prostu swój zawód, to ona wybrała takie życie, zdawała sobie sprawę z niebezpieczeństw, nie poddała się trudnościom, i właśnie dlatego moim zdaniem należy mówić o Manueli Paris, bo dzisiejsze włoskie dziewczyny to nie bezmózgie idiotki nieznające wartości, które myślą tylko o pieniądzach, istnieją też dziewczyny takie jak ona, które mają marzenia i ideały, a przede wszystkim mają odwagę, by próbować je realizować. Gdy tylko dźwiękowiec wyłącza mikrofon, reporter prosi ją o numer komórki.

Kiedy nazajutrz reportaż będzie emitowany, Vanessa Paris zrobi furorę, bo prawdę mówiąc, choć już jakiś czas temu skończyła trzydziestkę, jej uroda nadal zapiera dech w piersiach. Jest ładniejsza od Manueli, która nigdy się nie maluje i nosi się jak kierowca ciężarówki, a przynajmniej tak wszyscy mówią, ale przecież nie widzieli jej, od kiedy wyjechała, a była wtedy zupełnym podlotkiem, i być może przez ten czas zdążyła się zmienić.

Domy z wolna się rozświetlają, za zasłonami palą się lampki na jodłach, a z kuchni dolatuje zapach ryby. Dziwnie jest widzieć takie zaludnione domy. Rano, kiedy ludzie idą do pracy, Ladispoli pustoszeje jak hotel pod koniec wakacji. Przez siedem miesięcy, do czasu gdy znów otwarte zostaną kąpieliska, w ciągu dnia na ulicach widać tylko dzieci, starców i bezrobotnych przybyszów z zagranicy. Dom Manueli Paris stoi na końcu ulicy, naprzeciwko hotelu Bellavista, na nadmorskim bulwarze. Bulwar to nieco pretensjonalne słowo na określenie tego krótkiego pasma drogi biegnącej wzdłuż centrum miasta – którego obszar zawiera się między rzekami Vaccina a Sanguinara – i przytłoczonej wielkimi blokami górującymi groźnie nad rzędem starych domków, jakby za chwilę miały je zgnieść. Morze widać sporadycznie, bo mur i kabiny kąpieliska zasłaniają widok. Ale słychać jego dźwięk. Tutejsze morze huczy. To otwarte morze, smagane wiatrem, bezustannie wzburzone. Kto trochę podróżował, mógłby powiedzieć, że wygląda jak ocean. Tylko nie odnieście mylnego wrażenia, bo to miejsce ma swój urok, choć nigdy nie uzyskało statusu eleganckiej plaży Rzymu. Manueli zawsze wydawało się idealne i za nic w świecie nie chciałaby się urodzić gdzieś indziej. Kiedy jednak w końcu – jest już ósma – Manuela Paris wysiada z samochodu i patrzy wokół zdezorientowana, to prawdę mówiąc, wcale nie wygląda na zadowoloną z powrotu.

Jesteśmy dumni, że znów jest pani z nami, oznajmia powściągliwie pani burmistrz, ściskając jej dłoń. Wyborcy nie życzyliby sobie wielkiej pompy, są temu kategorycznie przeciwni. Dlatego nie podjęła się zorganizowania przyjęcia w urzędzie miasta, przystała za to na to małe nieformalne spotkanie: jej życie polega na ciągłej ekwilibrystyce. Manueli Paris wcale nie jest przykro z tego powodu, nawet poprosiła matkę, żeby nikomu nic nie mówiła o jej powrocie. Mimowolnie stała się sławna i teraz jako lokalna bohaterka musi cierpliwie znieść ceremonię wręczenia jej złotego karczocha. Reporter wyczerpał już tematy w rozmowie z Vanessą Paris, więc pyta Manuelę tylko o to, jak się czuje. Miło jest wrócić do domu, ale nie mogę się doczekać, kiedy znów wyjadę, tam jest tyle do zrobienia, odpowiada Manuela. Garść słów wypowiadanych w pośpiechu, z opuszczonym wzrokiem, bez cienia uśmiechu. Zawsze była szorstka wobec obcych. Potem obejmuje matkę, od której jest wyższa o głowę, a drobna i wychudzona Cinzia Colella znika w jej zielonej kurtce. Kiedy odrosną ci włosy? – pyta matka, głaszcząc jej czoło. Nie mówi: „Jak mi ciebie brakowało” albo czegoś w tym stylu. Zadaje tylko to niestosowne pytanie, które w rzeczywistości oznacza coś zupełnie innego: znów musisz mieć operację czaszki? Po czarnych, lśniących jak u Indianki włosach córki nie pozostał nawet ślad. Są króciusieńkie, obcięte na jeża jak u chłopaka. Przez to jej czekoladowe oczy wydają się nazbyt duże. Matka pomyślała, że dziewczyna bez włosów nie wygląda jak kobieta, ale jak wariatka ze szpitala psychiatrycznego, jeniec wojenny albo osoba śmiertelnie chora, więc nie potrafiła się powstrzymać. Wybucha wrzawa, sąsiedzi i krewni biją brawo, przepełnieni dumą zabiegają o jej względy, są całusy w policzek i poklepywanie po plecach. Przybyli także kuzyni Claudio i Pietro z dziećmi i wuj Vincenzo, ten z wąsami, który ma sklep z artykułami żelaznymi na tyłach Piazza della Vittoria, wszyscy chcą ją ucałować, żony wuja i kuzynów aż przebierają nogami, choć nie są pewne, czy Manuela je rozpoznaje. Wszyscy też zapominają o zaleceniach matki, która kazała unikać wszelkich aluzji do tego, co przeszła jej córka, i pytają – przyjmując stosowne do okoliczności boleściwe miny – jak się masz, a ona odpowiada z lekceważeniem, niemalże znudzona: Dobrze, już wyzdrowiałam.

Ale wcale nie wyzdrowiała. Chodzi jeszcze niepewnie, wspierając się na stalowych kulach, kuśtyka na zdrowej nodze, jakby obawiała się stanąć na drugiej. Jej ostrożne kroki stanowią wstrząsający widok dla zebranych, gaśnie świąteczny nastrój, cichną pytania i gratulacje. Nikt nie zdawał sobie sprawy, że złamania są tak poważne, a rehabilitacja jeszcze się nie skończyła. Gdyby młody reporter nie wspomniał o tym w materiale, który zostanie wyemitowany jutro, nikt nigdy nie dowiedziałby się, że Manuela Paris przeszła cztery operacje stopy i kolana, trzy kręgów szyjnych i dwie głowy. Łatwiej było myśleć, że rekonwalescencja już się skończyła i że Manuela przyjeżdża, aby tak jak wszyscy spędzić święta Bożego Narodzenia z rodziną.

Manuela zaczyna wlec się w górę po schodach, bo w budynku, w którym mieszka rodzina Parisów, nigdy nie było windy i nigdy jej nie będzie, gdyż na klatce jest zbyt ciasno. Ponury stukot kul o schody brzmi przygnębiająco, matka nie może powstrzymać łez. Płacze w milczeniu, pociągając nosem i wycierając oczy rękawem płaszcza. Cinzia Colella nigdy nie pogodziła się z myślą, że pewnego dnia jej córka da się zabić za marny żołd, a przecież mogła zostać prawnikiem, notariuszem, astrofizykiem. Ale to ona sama od zawsze powtarzała córce, że niezależność jest wszystkim, a kobieta musi się realizować, wybrać zawód, który się jej podoba, i nie być zależna od mężczyzny, więc jeśli Manuela wychowała się w takiej atmosferze, to po części także jej wina.

Manuela przystaje na pierwszym piętrze, ból okaleczonej nogi przeszywa jej mózg i potrzebuje chwili przerwy. Vanessa chce pomóc i podaje jej rękę. Manuela odtrąca siostrę, wywijając kulą jak karabinem. Mamrocze uparcie: Sama dam radę, dam radę. Vanessa myśli, że może mimo wszystko Manuela naprawdę czuje się już lepiej.

Przy kolacji Manuela siedzi na honorowym miejscu z widokiem na balkon. W mroku wieczoru morze wygląda jak ołowiana płyta, jak tysiące świetlistych łusek kołysanych falami. Neon hotelu Bellavista jest włączony, ale żaluzje w oknach pokoi są opuszczone i budynek wydaje się opustoszały. W restauracji nie palą się światła. Zresztą po co ktoś miałby spędzać wigilię Bożego Narodzenia w hotelu Bellavista? Zimą Manuela nigdy tam nikogo nie widziała. Poza sezonem klienci zatrzymują się w hotelu jedynie w weekendy. Zazwyczaj umawiają się tam na schadzki żonaci mężczyźni i ich młode przyjaciółki. Manuela próbuje przystawek – dziki łosoś, grzybki w zalewie, młode karczochy, sałatka jarzynowa, kapary zawijane w anchois, pasztet z gęsiej wątroby, węgorz. Po co tyle tego? – pyta matki, która spędziła cały dzień w kuchni na przygotowaniach dla jednej jedynej osoby na świecie. Wszystko jest pyszne, ale Manuela czuje w ustach posmak goryczy i marnotrawstwa. Dziobie bez apetytu makaron z małżami, rybę z kaparami, karczochy, nie broni się przed obowiązkowym kawałkiem babki drożdżowej. Vanessa wychodzi do kuchni, kołysząc biodrami na wysokich obcasach. W ślad za nią podąża tępe spojrzenie trzech Colellów, a tymczasem Manuela z zaskoczeniem spostrzega, że w oknie naprzeciwko, na drugim piętrze, za opuszczoną do połowy żaluzją zapaliło się światło. Ktoś tam jest. W wieczór wigilijny, w hotelu Bellavista.

Wuj, kuzyni i matka drą się wniebogłosy albo tak przynajmniej jej się wydaje, bo po prostu odzwyczaiła się od hałasu. W szpitalu kroki są bezszelestne, głosy ciche, dźwięki przytłumione. Można się wsłuchać w skrzypienie ciszy niczym w oddech czasu. A ona przez całe miesiące nie robiła nic innego, tylko patrzyła w prostokąt okna, za którym rozpościerał się widok na magnolię, i słuchała szumu drzew i świergotu ptaków ukrytych pośród gałęzi. To połyskujące zielone drzewo, te poświstujące ptaki były na tyle nierzeczywiste, na tyle niedorzeczne, że czasem zastanawiała się, czy naprawdę żyje. Liście pozostawały zielone zarówno jesienią, jak i zimą – czas wydawał się stać w miejscu.

Dlaczego nie wpadniesz do mnie do sklepu? – pyta ją kuzyn Claudio. Wybrałabyś sobie psa. Byłby z tobą, dopóki nie wrócisz na służbę. Teraz nieźle się sprzedają rosyjskie toye, są czułe i niestrachliwe. Mam jednego, który jest prawdziwym arcydziełem najczystszej rasy, waży mniej niż trzy kilo, mogłabyś go nosić w torebce. Nie musiałabyś płacić, dałbym ci go w prezencie. Manuela pogryza kawałek białego nugatu twardego jak beton i patrzy na kuzyna stropionym wzrokiem. Nie słuchała. Chciałaby być zupełnie gdzie indziej. Nie miała ochoty nikogo dziś widzieć, prosiła, aby zachować w tajemnicy jej powrót, ale matka nie dotrzymała obietnicy, i teraz musi siedzieć na tej rodzinnej, tłumnej i hałaśliwej kolacji, męczącej jak marsz z ciężkim plecakiem. Nie ma ochoty rozmawiać ani słuchać innych. Ludzie mówią tylko po to, by wprawić w ruch język, a ona nie chce już tracić czasu na bzdury. Przeszła detoks, zaczęła odrzucać zbyteczne rzeczy. Miesiąc po miesiącu okazywało się, że spraw naprawdę istotnych jest coraz mniej. W końcu zostały tylko zdrowie, wolność i życie.

Zostaw ją w spokoju, szepcze do ucha kuzyna Vanessa, jest zmęczona. Przez cały wieczór obserwowała siostrę, a jej apatyczny wyraz twarzy wprawił ją w niepokój – dlatego zjadła za dużo, opychała się, by ukoić nerwy, a teraz pali ją w żołądku, jakby połknęła jeżowca. Ogromnie tęskniła za siostrą. Nie wie jednak, jak jej o tym powiedzieć, i nie wie nawet, czy uda się odbudować łączącą je niegdyś więź, czy też może utraciły ją na zawsze, a przede wszystkim nie wie, czy ona sama coś jeszcze znaczy dla Manueli. Dziewczyna o ogolonej głowie siedząca na honorowym miejscu, skulona na zbyt dużym krześle, patrzy na nich i rozgląda się wokół zagubiona, jak gdyby była obca, jakby przypadkiem trafiła na przyjęcie wigilijne do tego mieszkania.

Vanessa zdziera paznokciami sreberko z butelki szampana, potrząsa nią, aż wyskoczy korek. Bo im większy hałas, tym większe szczęście. Nie zastanowiła się. Manuela zrywa się z miejsca i blednie jak ściana. Oślepia ją błysk światła, ogłusza rozdzierający huk. Serce bije szybciej, czoło pokrywa się potem. Nogi trzęsą się i miękną. Chwiejnie posuwa się naprzód, próbuje złapać równowagę, chwytając się rękami mebli, zrzuca ze stołu kryształowy wazon, który rozbija się z trzaskiem o podłogę, obryzgując jej dżinsy i koszulę mieszaniną wody i kwiatów. Ładny wazon, którego nigdy przedtem nie widziała, jedyny nowy przedmiot w pokoju, który poza tym wygląda tak samo jak wtedy, gdy wyjeżdżała wiele lat temu. Tak samo, ale jakby się postarzał. W końcu udaje się jej usiąść.

Głupia jesteś, syczy matka do ucha Vanessy, lekarz przecież mówił: żadnych huków, żadnych niespodziewanych hałasów, bo Manuela ma wrażliwą głowę. Cinzia Colella tak mówi, ale w rzeczywistości sama nie wie, jaka choroba dręczy jej córkę. Wie jedynie, że nie należy przypominać jej o tym, co zaszło. Od kiedy wróciła do kraju, za każdym razem, gdy odwiedzała ją w szpitalu, Manuela mówiła, że nie chce o tym rozmawiać, było za wcześnie. Ale teraz minęło ponad pół roku, a Manuela nie dość, że nie chce tego wspominać, to w dodatku źle się czuje przez byle korek od szampana.

Kochanie, kochanie, wszystko w porządku, szepcze Vanessa, łapiąc Manuelę za bark. Hej? Jesteś tam? To tylko pieprzony korek, przepraszam. Zbiera z podłogi odłamki kryształu i odkłada je niedbale na przemoczony obrus. Szkoda tego wazonu. Był taki ładny i chyba sporo kosztował. Czyżby to miało coś znaczyć? Youssef podarował go Cinzii Colelli na Boże Narodzenie rok temu. W Boże Narodzenie rok temu Manuela była w Afganistanie i chłopak Vanessy przyszedł złożyć życzenia ich matce. Nie miał pojęcia, co podarować kobiecie, której nigdy nie widział i której niechęć przeczuwał, kupił więc ten kryształ od Swarovskiego, który tak się mienił, że po prostu musiał się spodobać. Vanessie jest przykro, że Manuela nie może poznać Youssefa. Siostra ma od niej więcej rozsądku, potrafi zrozumieć ludzi, widzi ich od środka, jakby prześwietlała im serce, więc Vanessa chciałaby wiedzieć, co o nim myśli. Czy wydaje się jej odpowiedni, czy ich związek przetrwa – w zeszłe święta nie miała wątpliwości, w przeciwnym razie nie przedstawiłaby go matce, tymczasem od sylwestra zaczęli się kłócić o byle co i teraz nie jest już taka pewna, że Youssef to mężczyzna jej życia. Jeśli w ogóle taki istnieje i jest tylko jeden. Ale Youssef wróci z Maroka dopiero w lutym, a wtedy Manueli już tu nie będzie.

Może lepiej zrobimy, jeśli pójdziemy, mówi cicho wuj Vincenzo, rzucając siostrze pełne współczucia spojrzenie. Cinzia Colella wybąkuje, że Manuela jeszcze nie doszła do siebie, uraz był poważny, potrzeba czasu, takie zdarzenia zostawiają ślady, to nie tylko kwestia ran czy połamanych kości… Ale nie nalega, by zostali. Świąteczny nastrój zupełnie się ulotnił. Zakłopotani kuzyni wraz z żonami wstają od stołu, żegnają się z babcią Ledą, starając się przy tym nie patrzeć na Manuelę, i unikają wzroku innych, jakby wstydzili się swojej niezgrabności i odgłosu butów skrzypiących na woskowanej podłodze. Gdyby nie telewizor, który zapomniany gra w tle, w salonie panowałaby ponura cisza, jakby ktoś umarł. Piskliwy dźwięk telefonu sprawia, że wszyscy podskakują. Dzwonek to muzyka z Psychozy, ze sceny prysznicowej – z każdym sygnałem głośność narasta, wprawia w niepokój. Vanessa wyławia telefon spod poduszki na kanapie, patrzy na wyświetlacz i nie odbiera. To Youssef? – złośliwie podpytuje Alessia. Nie, kruszynko, odpowiada Vanessa, niespodzianka, to nie Youssef.

Dzięki za wszystko, wspaniała kolacja, zawsze ci mówiłam, że powinnaś otworzyć restaurację, wszystkiego dobrego, szepcze szwagierce ciotka Pina, gdy tymczasem żona Pietra zabiera swoją torebkę, Carlotta wkłada płaszcz, a mały Jonathan patrzy na tę dziwną, bladą jak trup, ciężko dyszącą dziewczynę o wybałuszonych oczach i otwartych ustach, w koszuli tak przemoczonej, że aż prześwitującej, u której rękawa zwisa zaczepiona o kolec róża. Kuzynka Manuela nie ma stanika. Zresztą nie miałaby czego w nim nosić, jest przecież chuda jak patyk. Ale sutki sterczą jej tak czy inaczej. Ojciec siłą ciągnie go za sobą. Colellowie wychodzą po kolei, powtarzając potulnie: wesołych świąt, wesołych świąt, nie odwracają się za siebie, jakby zobaczyli i usłyszeli coś, czego nie powinni byli dostrzec, jakby objawiła im się jakaś zakazana prawda.

Już lepiej, kochanie? – szepcze Vanessa, a Manuela przytakuje. W uszach nie ma już huku. Także mdły zapach przypalonego mięsa powoli się ulatnia. Tętno spowalnia, mrowienie w nogach łagodnieje. Posyła siostrze pełen żałości uśmiech, który zamiast dodać otuchy, przeszywa jej serce na wylot. Co oni ci, kurwa, zrobili! – chciałaby krzyknąć. Odczepia jej różę od rękawa, ale nie może wypowiedzieć ani słowa. Kiedy Manuela zaciągnęła się do wojska jako ochotnik, Vanessa była w ciąży. Tego samego dnia, gdy jej siostra składała przysięgę, rodziła. Matka musiała wybrać, nie mogła być w jednym czasie w koszarach i szpitalu. Rzecz jasna wybrała szpital. Manueli było przykro. Dwieście pięćdziesiąt kobiet żołnierzy z trzeciego pułku składało przysięgę na placu w koszarach w Ascoli Piceno. Byli szef sztabu generalnego, generałowie, władze, członkowie rodzin z oczami wilgotnymi od łez. Tylko Manuela była bez bliskich, którzy mogliby z nią świętować, i oddała koleżankom miejsca zarezerwowane dla jej rodziny. Nawet dziadek nie mógł przyjechać, bo nie miał kto go przywieźć, a Vittorio Paris chorował już wtedy na parkinsona; sama skóra i kości, był kruchy jak wyschnięty pajączek, ważył czterdzieści kilo, nie mógł prowadzić samochodu ani samodzielnie wsiąść do autobusu. Ale to, że Alessia urodziła się przez cesarskie cięcie – zaplanowane zresztą dużo wcześniej – nie stanowiło przecież winy Vanessy, lekarze nie mogą ci przełożyć cesarki tylko dlatego, że twoja siostra ma przysięgę. Dla Vanessy to, że nie była tam tego dnia, było niewybaczalną zdradą. Po prostu powinna była tam być. Jako pierwsza dowiedziała się, że siostra złożyła wniosek o przyjęcie do wojska, i w odróżnieniu od matki, przyjaciół i krewnych jej wydało się to właściwym wyborem – choć wtedy jeszcze było niewiele kobiet żołnierzy i wszyscy mówili, że to coś nienaturalnego, bo biologicznym przeznaczeniem kobiety jest dawać życie, a nie zadawać śmierć. Manuela odpowiadała na to, że ludzie wyzwolili się już spod głuchej i okrutnej tyranii natury, nie są zebrami czy kangurami, nad którymi góruje instynkt; nie są też jak pociągi, które muszą jeździć wyznaczonym torem; nie mają przed sobą tylko jednej drogi – są wolni. Vanessa pomogła jej wypełnić wniosek dla ochotnika na roczną służbę, a potem zabrała ją do punktu poborowego, a kiedy Manuela przekroczyła próg koszarów, ona rozpłakała się jak idiotka.

Wiele miesięcy później Vanessa obejrzała film z ceremonii ślubowania w Ascoli nakręcony przez rodziców Angeliki Scianny i chociaż dziewczyny wyglądały idealnie w swoich mundurach – miały na ustach błyszczyk, a na paznokciach przezroczysty lakier, jedyne elementy makijażu dozwolone przez regulamin – to Manuela bez błyszczyku i lakieru, z czarnym końskim ogonem schowanym pod kapeluszem i pełnym powagi spojrzeniem była bardziej wiarygodna jako żołnierz. Na filmie dziewczyny jednogłośnie zakrzyknęły: PRZYSIĘGAM! i potem śpiewały na całe gardło hymn Włoch; pieśń Mamelego w wykonaniu chóru żeńskich głosów przyprawiła Vanessę o gęsią skórkę.

Kwadrans po północy Alessia śpi już w prowizorycznym łóżku przygotowanym w pokoju matki, Cinzia Colella nastawia zmywarkę, a Vanessa stoi przy oknie łazienki z telefonem komórkowym przyciśniętym do ucha, wychylając się na zewnątrz, by mieć lepszy zasięg, bo z jakichś przyczyn budynek hotelu Bellavista zakłóca odbiór w ich domu. Szepcze. Manuela jeszcze nie śpi, a ona nie chce, by słyszała, jak rozmawia z facetem, którego widziała przez dziesięć minut w swoim życiu, co zresztą nie przeszkadza mu zadzwonić w Wigilię. Manuela jest dość sztywna. Mówi, że żołnierz jest jak ksiądz: nie jest się duchownym jedynie w kościele. I dlatego, nawet gdy nie ma na sobie munduru, zachowuje się, jakby go miała. Życie uczuciowe Manueli – przynajmniej z tego, co wie Vanessa – cechuje skrajna monogamiczność. Przyprowadziła do domu tylko jednego chłopaka, Giovanniego Boccę, i choć Vanessa uważała, że jest mdły, a przy tym fałszywy, zdążyła pogodzić się z myślą, że siostra za niego wyjdzie. Manuela nawet poprosiła ją już o świadkowanie. Rozmawiały z proboszczem z Santa Maria del Rosario, dowiadywały się nawet, jak uniknąć kursów przedmałżeńskich. Tymczasem w zeszłym roku, tuż przed wyjazdem do Afganistanu, Manuela się z nim rozstała. I nikomu nie raczyła wyjaśnić dlaczego.

Młody reporter z jasną bródką ma na imię Lapo. Ton jego głosu jest zdecydowanie zbyt euforyczny. Może coś wypił albo wziął, a może udaje, żeby wydawać się bardziej swobodny. Pyta, czy pojutrze jest zajęta. Umiera z chęci, by ją znów zobaczyć. Nie mogę, mityguje się Vanessa, muszę być z siostrą, nie chcę jej zostawiać samej, Manuela nie czuje się dobrze, a poza tym od dawna mieszka na północy, nikogo tu nie zna. A jeśli wezmę ze sobą znajomego? – pyta Lapo.

Kiedy w domu wszystkie światła zgasły i nikt nie może jej już zaskoczyć, Manuela wychodzi na balkon i zapala papierosa. Balkon biegnie wzdłuż salonu, zakręca pod kątem prostym i kończy się na wysokości kuchni. Nic na nim nie ma poza rowerkiem Alessii i zardzewiałą suszarką do ubrań. Matka nie darzy szczególną miłością kwiatów, a Vanessa jest zbyt postrzelona, aby pamiętać o podlewaniu roślin. Geranium więdnie w plastikowych doniczkach, bazylia przemieniła się w czarną, suchą wiązkę, a z jaśminu opadły wszystkie liście. Nikotyna przyprawia ją o zawrót głowy. Pierwszego papierosa w życiu wypaliła na dziedzińcu szpitala wojskowego kilka miesięcy temu. Przeżyła dwadzieścia siedem lat, nie spróbowawszy ani razu, nie miała na to nigdy ochoty, ani w szkole, ani w koszarach, ani w bazie, gdzie wszyscy żołnierze palili, a teraz już nie potrafi obyć się bez papierosów. Co za kretynizm. Opiera się o barierkę i patrzy w stronę Bellavisty. W pokoju naprzeciwko, na drugim piętrze hotelu, światło jest zgaszone. Zasłony są zaciągnięte. Ale na balkonie w ciemnościach ktoś stoi. Pali. Jedynie żar papierosa zdradza jego obecność – w przeciwnym razie by go nie zauważyła. Ciemna sylwetka oparta o barierkę, tak samo jak ona. To mężczyzna.

Mistral przynosi niezbyt wyrazisty powiew aromatyzowanego tytoniu. Manuela strzepuje popiół do doniczki i zastanawia się, co on tam robi, sam w pustym hotelu, w wieczór wigilijny. Może też cierpi na bezsenność i boi się iść do łóżka. Boi się, że z ciemności wyłonią się obrazy, smród, dźwięki i głosy, o których chce zapomnieć. Przede wszystkim dźwięki. Ten dźwięk. Przynajmniej w jej wypadku tak jest. Najgorszy moment dnia to ten ostatni, gdy przygasza światło i kładzie głowę na poduszce. W mroku czuje się krucha, bezbronna wobec koszmarów – lub samych wspomnień. Od pół roku nie potrafi zasnąć bez środków nasennych. Zawsze odkłada chwilę pójścia do łóżka, aż sztuczna senność zacznie przytępiać jej umysł. Ale teraz, pomimo zażytych kropli, nadal jest przytomna. I nawet gdy gasi papierosa w wilgotnej ziemi w doniczce, a potem wkłada niedopałek do kieszeni, by nie zostawić śladów, nie odchodzi od barierki i ciągle patrzy na mężczyznę z przeciwka, ubranego w ciemny strój, z jaśniejszym szalikiem wokół szyi. Mężczyzna obserwuje ulicę w dole, po której jednak nie przejeżdża żaden samochód. Może stamtąd zobaczyć flagę wywieszoną przed jej domem, przy każdym porywie wiatru uderzającą o barierkę. W ciszy nocy wigilijnej słychać jedynie morze monotonnie i łapczywie zagarniające piasek i łopot flagi na wietrze. Gdy mężczyzna zauważa, że Manuela na niego patrzy, natychmiast podrywa się z miejsca, rzuca niedopałek na ulicę, odsuwa zasłonę i znika w pokoju. Nie zapala światła.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: