Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Listy do brata - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Listy do brata - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 560 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

HAGA sier­pień 1872 – maj 1873

Pierw­szy list do bra­ta Theo na­pi­sał Vin­cent van Gogh w Ha­dze, w sierp­niu 1872 r. Vin­cent miał wte­dy dzie­więt­na­ście lat. Uro­dził się 30 mar­ca 1853 r. w Gro­ot-Zun­dert (ma­łej wio­sce w ho­len­der­skiej Bra­ban­cji). Oj­cem jego był pa­stor The­odo­ras van Gogh, mat­ką Anna-Cor­ne­lia Car­ben­tus, cór­ka na­dwor­ne­go in­tro­li­ga­to­ra. Wła­śnie ze stro­ny mat­ki Vin­cent ob­cią­żo­ny był dzie­dzicz­nie epi­lep­sją.

Ro­dzi­na van Go­ghów na­le­ża­ła do po­wa­ża­ne­go śred­nie­go miesz­czań­stwa. Ich ge­ne­alo­gia się­ga XVI wie­ku; szczy­ci­li się dwo­ma czy trze­ma wy­bit­ny­mi przod­ka­mi. Dzia­dek ma­la­rza był pa­sto­rem. Miał wie­le dzie­ci; je­den syn był wi­ce­ad­mi­ra­łem, trzech han­dlo­wa­ło dzie­ła­mi sztu­ki w Bruk­se­li, Am­ster­da­mie i Ha­dze; pią­ty, uro­dzo­ny w roku 1822, zo­stał pa­sto­rem i miał sze­ścio­ro dzie­ci, mię­dzy in­ny­mi Vin­cen­ta i o czte­ry lata młod­sze­go Thea.

W okre­sie od uro­dze­nia do na­pi­sa­nia pierw­sze­go zna­ne­go nam li­stu do Thea, Vin­cent miał dość szcze­gól­ny cha­rak­ter, był chłop­cem dzi­kim i trud­nym. W in­ter­na­cie dla chłop­ców w po­bli­żu Zun­dert był uczniem po­słusz­nym, nie od­zna­cza­ją­cym się jed­nak bły­sko­tli­wo­ścią umy­słu. Po ukoń­cze­niu szko­ły nie zdra­dzał żad­nych wy­raź­nych za­mi­ło­wań. Trze­ba było jed­nak za­ra­biać na ży­cie: pa­stor nie miał ma­jąt­ku, a brak swa­dy ora­tor­skiej ska­zy­wał go przez całe ży­cie na wiej­skie pa­ra­fie. Obar­czo­ny licz­ną ro­dzi­ną, pro­si o po­moc swe­go bra­ta, a za­ra­zem szwa­gra, Vin­cen­ta (ich żony były sio­stra­mi). Ży­cie stry­ja Vin­cen­ta było jed­nym pa­smem suk­ce­sów. Za­czął od ma­łe­go skle­pu z far­ba­mi w Ha­dze, ale po­tra­fił do­ro­bić się po­waż­nej ga­le­rii ob­ra­zów, któ­rą od­prze­dał póź­niej du­żej i sław­nej fir­mie Gou­pil & Co z Pa­ry­ża. Fir­ma ta mia­ła fi­lie

w Lon­dy­nie, Bruk­se­li, Ber­li­nie i w No­wym Jor­ku. Zdo­byw­szy ma­ją­tek, osiadł w pięk­nej wil­li w Pri­sen­ha­ge, nie­da­le­ko swe­go bra­ta. Daw­ny han­dlarz ob­ra­za­mi wi­dzi tyl­ko jed­no wyj­ście: z jego po­le­ce­nia za­an­ga­żu­ją na pew­no sio­strzeń­ca w fir­mie, któ­ra daw­niej do nie­go na­le­ża­ła. W Ha­dze Vin­cent oka­zał się su­mien­nym pra­cow­ni­kiem. To­też po dzie­się­ciu mie­sią­cach wy­sła­no go do fi­lii w Lon­dy­nie. Był to awans.

Sier­pień 1872

Dzię­ku­ję ci za list; wia­do­mość, że szczę­śli­wie przy­je­cha­łeś do domu, spra­wi­ła mi wiel­ką ra­dość. W pierw­szych dniach bar­dzo mi cię było brak i nie mo­głem się przy­zwy­cza­ić do tego, że cię nie ma, gdy wra­cam po po­łu­dniu do domu.

Prze­ży­wa­li­śmy ra­zem pięk­ne dni; ileż to razy wę­dro­wa­li­śmy pod­czas desz­czu oglą­da­jąc róż­ne rze­czy po­przez ule­wę.

Strasz­na po­go­da; my­ślę, że wę­drów­ki w Oister­wijk nie spra­wia­ją ci przy­jem­no­ści. Wczo­raj były tu wy­ści­gi kłu­sa­ków z oka­zji otwar­cia wy­sta­wy, ale ilu­mi­na­cje i sztucz­ne ognie zo­sta­ły odło­żo­ne ze wzglę­du na złą po­go­dę. Do­brze, że nie cze­ka­łeś tu­taj na te atrak­cje.

Sty­czeń 1873

Nowy rok do­brze się dla mnie za­czął. Do­sta­łem pod­wyż­kę, 10 gul­de­nów na mie­siąc i obec­nie za­ra­biam już 50 gul­de­nów. Prócz tego mam do­stać pre­mię 50 gul­de­nów. Czy to nie wspa­nia­le!? My­ślę, że będę mógł te­raz sam za­ro­bić na swe utrzy­ma­nie.

Ogrom­nie się cie­szę, że pra­cu­jesz w tej sa­mej fir­mie – jest ona rze­czy­wi­ście do­sko­na­le pro­wa­dzo­na i im dłu­żej się w niej pra­cu­je, tym więk­sze ma się am­bi­cje, żeby osią­gnąć jesz­cze lep­sze wy­ni­ki. Po­cząt­ki są może trud­niej­sze niż gdzie in­dziej, ale bądź tyl­ko wy­trwa­łym, a z pew­no­ścią doj­dziesz do celu.LON­DYN czer­wiec 1873 – maj 1875

W Lon­dy­nie Vin­cent prze­by­wa pra­wie dwa lata. Ma lat dwa­dzie­ścia. Ku­pu­je so­bie cy­lin­der, żeby wy­glą­dać jak ku­piec. Jego ko­re­spon­den­cja z Theo, któ­ry wła­śnie za­czął pra­co­wać u Gou­pi­lów, za­czy­na się oży­wiać. Vin­cent pro­wa­dzi ży­cie czło­wie­ka sta­tecz­ne­go i po­boż­ne­go. Je­że­li cho­dzi o sztu­kę, to po­do­ba­ją mu się Anioł Pań­ski Mil­le­ta oraz wy­pra­co­wa­ne ob­ra­zy Me­is­so­nie­ra. Za­ko­chu­je się w pan­nie Ur­szu­li Loy­er, cór­ce swej za­cnej go­spo­dy­ni. Pan­na Loy­er nie gar­dzi flir­tem, ale gdy Vin­cent za­czy­na mó­wić o mał­żeń­stwie, oświad­cza mu krót­ko, że jest za­rę­czo­na i że ko­cha swe­go na­rze­czo­ne­go. Był to cios tak sil­ny, że za­ko­cha­ny Vin­cent wy­jeż­dża do ro­dzi­ców. Tam, po­nu­ry, gniew­ny, w bra­ku in­ne­go za­ję­cia za­czy­na ry­so­wać. Wra­ca do Lon­dy­nu, gdzie pan­na Loy­er daje mu wy­raź­nie do zro­zu­mie­nia, że na­le­ga­nie jest bez­ce­lo­we; dy­rek­tor fir­my, wzru­szo­ny lo­sem Vin­cen­ta, prze­no­si go wkrót­ce do fi­lii w Pa­ry­żu, żeby zmie­nił po­wie­trze, otrzą­snął się po za­wo­dzie mi­ło­snym i na­brał chę­ci do pra­cy. Po dwóch mie­sią­cach Vin­cent ucie­ka zno­wu do Lon­dy­nu, aby jesz­cze raz nada­rem­nie pró­bo­wać szczę­ścia, po czym sta­ra się osiąść na sta­łe w Pa­ry­żu.

13 czerw­ca 1873

Zna­la­złem pen­sjo­nat, w któ­rym chwi­lo­wo bar­dzo do­brze się czu­ję. Miesz­ka­ją tu prócz mnie trzej Niem­cy, któ­rzy uwiel­bia­ją mu­zy­kę. Gra­ją czę­sto na for­te­pia­nie i śpie­wa­ją, wie­czo­ry są przez to bar­dzo uroz­ma­ico­ne. Nie mam tu tyle pra­cy co w Ha­dze, mu­szę być w skle­pie tyl­ko od 9 rano do 6 wie­czo­rem, a w so­bo­ty do czwar­tej. Miesz­kam na jed­nym z przed­mieść Lon­dy­nu, w dość spo­koj­nej dziel­ni­cy. Przy­po­mi­na mi to cza­sem Til­burg. W Pa­ry­żu spę­dzi­łem kil­ka mi­łych dni i, jak się mo­żesz do­my­ślić, za­chwy­ca­łem się wy­sta­wa­mi w Luw­rze i w Ga­le­rii Luk­sem­bur­skiej. Fi­lie na­szej fir­my w Pa­ry­żu są do­praw­dy im­po­nu­ją­ce i więk­sze, niż to so­bie wy­obra­ża­łem; zwłasz­cza sklep przy pla­cu Ope­ry.

Ży­cie jest tu bar­dzo dro­gie. Za miesz­ka­nie pła­cę 18 szy­lin­gów ty­go­dnio­wo, nie li­cząc pra­nia i je­dze­nia na mie­ście.

Ubie­głej nie­dzie­li wy­je­cha­łem z moim sze­fem, pa­nem Obach, za mia­sto, do Bo­xhill. Jest to wy­so­ki pa­gó­rek (oko­ło 6 go­dzin dro­gi od Lon­dy­nu). Z jed­nej stro­ny wa­pien­na gle­ba i pal­my, z dru­giej wy­so­ki las dę­bo­wy. Oko­li­ca jest tu na­praw­dę tak cud­na, że nie moż­na jej po­rów­nać z Ho­lan­dią czy Bel­gią. Wszę­dzie wi­du­je się wspa­nia­łe par­ki z wy­so­ki­mi drze­wa­mi, oto­czo­ne ży­wo­pło­ta­mi. Wszę­dzie moż­na spa­ce­ro­wać. W Zie­lo­ne Świę­ta zro­bi­łem pięk­ną wy­ciecz­kę z mo­imi Niem­ca­mi, ale ci pa­no­wie wy­da­ją za dużo pie­nię­dzy. To nie dla mnie, w przy­szło­ści nie będę mógł im to­wa­rzy­szyć.

13 wrze­śnia 1873

Mój dro­gi! Tak bym chciał, że­byś tu był ze mną i że­bym ci mógł po­ka­zać moje nowe miesz­ka­nie, o któ­rym za­pew­ne już sły­sza­łeś. Mam tu­taj osob­ny po­kój, taki, o ja­kim od daw­na ma­rzy­łem, bez sko­śnych be­lek i bez nie­bie­skiej ta­pe­ty z zie­lo­nym szla­kiem. To bar­dzo przy­zwo­ity dom, gdzie te­raz miesz­kam; mają tu szko­łę dla lit­tle boys.

Przed kil­ku dnia­mi, w so­bo­tę, wy­bra­łem się z dwo­ma An­gli­ka­mi na Ta­mi­zę, żeby tro­chę po­wio­sło­wać. Była to rze­czy­wi­ście wspa­nia­ła wy­ciecz­ka!

19 li­sto­pa­da 1873

Wszyst­ko jest tu­taj all ri­ght, mam przy­jem­ne miesz­ka­nie i choć pra­ca nie jest tak in­te­re­su­ją­ca jak w Ha­dze, to Jed­nak nie ża­łu­ję, że tu przy­je­cha­łem. Pew­no póź­niej, gdy han­del ob­ra­za­mi roz­wi­nie się, będę tu bar­dziej po­trzeb­ny.

Na­praw­dę, trud­no mi opi­sać, jak in­te­re­su­ją­cy jest Lon­dyn, jego oby­cza­je ku­piec­kie i spo­sób ży­cia, tak od­mien­ny od na­sze­go.

Sty­czeń 1874

Jak­że chęt­nie po­roz­ma­wiał­bym z tobą o sztu­ce; trze­ba, by­śmy przy­najm­niej dużo pi­sy­wa­li do sie­bie na ten te­mat; po­wi­nie­neś od­kry­wać pięk­no, gdzie tyl­ko moż­na; więk­szość lu­dzi w ogó­le nie do­strze­ga pięk­na.

Rób czę­ste wy­ciecz­ki i ko­chaj przy­ro­dę – tyl­ko w ten spo­sób moż­na się cze­goś na­uczyć i ro­zu­mieć sztu­kę co­raz le­piej, co­raz le­piej. Ma­la­rze ro­zu­mie­ją i ko­cha­ją przy­ro­dę i dla­te­go uczą nas, jak na­le­ży na nią „pa­trzeć”. Są prze­cież ma­la­rze, któ­rzy po­tra­fią ma­lo­wać tyl­ko do­bre ob­ra­zy, któ­rzy nie po­tra­fi­li­by źle ma­lo­wać. Zresz­tą zda­rza­ją się i zwy­kli śmier­tel­ni­cy po­sia­da­ją­cy dar ro­bie­nia rze­czy do­sko­na­łych.

Do­brze mi się tu­taj po­wo­dzi; mam roz­kosz­ne miesz­ka­nie i z za­pa­łem po­zna­ję Lon­dyn, an­giel­ski spo­sób ży­cia i sa­mych An­gli­ków, A oprócz tego mam przy­ro­dę, sztu­kę, po­ezję i gdy­by to wszyst­ko nie mia­ło mi wy­star­czyć, cóż by mi wy­star­czy­ło?

A jed­nak nie za­po­mi­nam o Ho­lan­dii i czę­sto my­ślę o Ha­dze i o Bra­ban­cji.

30 mar­ca 1874

W li­ście z domu do­sta­łem od cie­bie gul­den na za­kup spi­nek do man­kie­tów. Sra­cie dro­gi, dzię­ku­ję ci za to ser­decz­nie, ale nie po­wi­nie­neś był tego ro­bić. Pie­nią­dze są ci prze­cież bar­dziej po­trzeb­ne niż mnie.

To do­brze, że prze­czy­ta­łeś książ­kę Bur­ge­ra. Czy­taj o sztu­ce, ile się tyl­ko da, a przede wszyst­kim za­glą­daj do Ga­zet­te des Be­aux Arts itp. Sta­raj się śle­dzić pil­nie roz­wój ma­lar­stwa, jak tyl­ko bę­dziesz mógł.

30 kwiet­nia 1874

Gdy tyl­ko przy­ja­dę do Ho­lan­dii, to wpad­nę do Hagi na dzień lub dwa, gdyż Haga jest dla mnie jak­by dru­gim mia­stem ro­dzin­nym (za­miesz­kam u cie­bie).

Chęt­nie wziął­bym udział w wy­ciecz­ce do Vink. Spa­ce­ru­ję tu, ile tyl­ko się da, ale je­stem bar­dzo za­ję­ty. Jest tu na­praw­dę cud­nie (choć miesz­kam w mie­ście). We wszyst­kich ogro­dach kwit­ną bzy, głóg i zło­ty deszcz, drze­wa kasz­ta­no­we są do­praw­dy ba­jecz­nie pięk­ne.

Gdy się ko­cha przy­ro­dę, wszyst­ko wy­da­je się pięk­ne. A jed­nak cza­sem tę­sk­nię za Ho­lan­dią, zwłasz­cza za moim He­lvo­irt.

Je­stem bar­dzo za­ję­ty pra­cą w moim ogród­ku; za­sia­łem w nim gro­szek pach­ną­cy, mak i re­ze­dę; te­raz trze­ba od­cze­kać i zo­ba­czy się, co z tego wy­ro­śnie. Wiel­ką przy­jem­ność spra­wia­ją mi spa­ce­ry rano z domu do skle­pu, a wie­czo­rem po­wrót do domu. Każ­de przej­ście zaj­mu­je mi mniej wię­cej trzy kwa­dran­se.

31 lip­ca 1874

Cie­szę się bar­dzo, że prze­czy­ta­łeś książ­kę Mi­che­le­ta i że tak ją wła­śnie zro­zu­mia­łeś. Po prze­czy­ta­niu tej książ­ki do­cho­dzi się do wnio­sku, że mi­łość to znacz­nie wię­cej, niż lu­dzie zwy­kle w niej wi­dzą.

Lek­tu­ra ta była dla mnie re­we­la­cją a jed­no­cze­śnie jak­by nową ewan­ge­lią.

„Nie ma sta­rych ko­biet”! (Nie zna­czy to, żeby nie było sta­rych ko­biet w ogó­le, ale ko­bie­ta nie bę­dzie sta­rą tak dłu­go, jak ko­cha i jak dłu­go jest ko­cha­na.) Weź na przy­kład taki roz­dział jak Les aspi­ra­tions de 1'au­tom­ne, ja­kie to wspa­nia­łe!

Zga­dzam się z tobą, że ko­bie­ta jest „zu­peł­nie inną isto­tą” niż męż­czy­zna (isto­tą, któ­rej nie zna­my albo zna­my tyl­ko po­wierz­chow­nie).

Tak samo wie­rzę, że męż­czy­zna i ko­bie­ta mogą sta­no­wić ca­łość, jed­ną ca­łość, a nie dwie po­ło­wy.

Tu, w An­glii, ode­szła mnie ocho­ta do ry­so­wa­nia, ale może któ­re­goś dnia mi wró­ci. Dużo czy­tam.

20 sierp­nia 1874

„Ty są­dzisz lu­dzi we­dług ich cia­ła. Ja nie są­dzę ni­ko­go.”

„Kto z was jest bez grze­chu, niech pierw­szy na nią ka­mie­niem rzu­ci”.

Bądź wier­ny swo­im za­sa­dom, a gdy masz wąt­pli­wo­ści, czy są do­bre, po­rów­naj je z za­sa­da­mi tego, któ­ry od­wa­żył się rzec: „Jam jest praw­dą”, albo też z za­sa­da­mi in­nych bar­dzo ludz­kich pi­sa­rzy, choć­by np. Mi­che­le­ta.

Dzie­wic­two du­szy i nie­czy­stość cia­ła mogą iść w pa­rze. Znasz za­pew­ne Mał­go­rza­tę u źró­dła Ary Schef­fe­ra. Czy może być isto­ta bar­dziej czy­sta od tej dziew­czy­ny, „któ­ra tak wie­le ko­cha­ła”.

Za pie­nią­dze, któ­re masz ode mnie, kup książ­kę Al­fon­sa Kar­ra Voy­age au­to­ur de mon jar­din, zrób to ko­niecz­nie, gdyż za­le­ży mi, że­byś ją prze­czy­tał.

Co wie­czór spa­ce­ru­ję z A. Za­czy­na się już je­sień i przy­ro­da sta­je się jak­by po­waż­niej­sza i bar­dziej za­mknię­ta w so­bie

Mamy się prze­pro­wa­dzić i za­miesz­kać w domu, któ­ry jest cał­ko­wi­cie po­ro­śnię­ty blusz­czem. Nie­dłu­go na­pi­sze­my ci o tym ob­szer­niej.

6 mar­ca 1875

Czy nie uwa­żasz, ja­kie to dziw­ne, że ży­cie ukła­da nam się po­myśl­nie. To­bie po­wo­dzi się nie naj­go­rzej i mnie po­wo­dzi się do­brze. Chy­ba mamy jesz­cze przed sobą dłu­gi okres po­wo­dze­nia, ale przyj­dzie jesz­cze kie­dyś taka chwi­la, gdy po­wie­dzą nam: „Bę­dziesz prze­by­wał ”i bę­dziesz cier­piał w miej­scu, któ­re ci wy­zna­czo­no, wbrew two­jejPA­RYŻ maj 1875 – ma­rzec 1876

W Pa­ry­żu Vin­cent wy­naj­mu­je po­kój na Mont­mar­trze. Ma­lar­stwo in­te­re­su­je go co­raz bar­dziej, ale nie to, któ­re jest na sprze­daż, ani szty­chy wy­da­wa­ne przez fir­mę Gou­pil. Ścia­ny swe­go po­ko­ju ozda­bia re­pro­duk­cja­mi Rem­brand­ta, Co­ro­ta, Mil­le­ta… Czy­ta bar­dzo wie­le. Pew­ne­go razu oznaj­mia swe­mu bra­tu, że po­wy­rzu­ca książ­ki Mi­che­le­ta i Re­na­na, i ra­dzi mu zro­bić to samo, dla spo­ko­ju du­szy. Co­raz bar­dziej po­grą­ża się w po­boż­nych roz­my­śla­niach i roz­pra­wia o Bi­blii ze swym mło­dym an­giel­skim ko­le­gą. Jako pra­cow­nik sta­je się co­raz bar­dziej nie­zno­śny, tak że po nie­speł­na roku fir­ma Gou­pil (któ­ra zmie­ni­ła na­zwę na Bo­us­sod et Va­la­don) daje mu wy­mó­wie­nie. Co z nim te­raz bę­dzie? Theo na pod­sta­wie kil­ku szki­ców od­kry­wa jego nad­zwy­czaj­ne zdol­no­ści do ry­sun­ku. Lecz to się nie li­czy. Vin­cent jest prze­ko­na­ny, że jego praw­dzi­wym po­wo­ła­niem jest nie­sie­nie po­mo­cy bied­nym. Pe­łen po­ko­ry, nie chce już żyć dla sie­bie, chce na­le­żeć do Boga, jak jego oj­ciec. Ale jego po­ko­ra ob­ja­wia się czę­sto w gwał­tow­nych wy­bu­chach.

19 czerw­ca 1875

My­śla­łem, że ją jesz­cze przed śmier­cią zo­ba­czę, a jed­nak sta­ło się in­a­czej. Czło­wiek strze­la, Pan Bóg kule nosi.

Nie wiem, jak dłu­go tu jesz­cze zo­sta­nę, ale za­nim po­wró­cę do Lon­dy­nu, chciał­bym przy­je­chać do He­lvo­irt i mam na­dzie­ję, że cię tam jesz­cze za­sta­nę. Po­dróż za­pła­cę sam.

Chy­ba nie za­po­mnisz tak pręd­ko o An­net i bę­dziesz pa­mię­tał, jak umie­ra­ła; sta­raj się jed­nak z ni­kim na ten te­mat nie roz­ma­wiać.

Ta­kie wy­pad­ki smu­cą nas, ale i cie­szą za­ra­zem. Po­win­ni­śmy czer­pać z nich po­cie­chę.

29 czerw­ca 1875

Chciał­bym bar­dzo, że­byś wy­je­chał z Hagi. A może i ty no­sisz się z tym za­mia­rem? Na­pisz mi na­resz­cie, czy tak, czy nie. Mam za­miar po­zo­stać tu jesz­cze do je­sie­ni i do Ho­lan­dii pew­no się na ra­zie nie wy­bio­rę.

6 lip­ca 1875

Mu­sisz mi ko­niecz­nie na­pi­sać, jak ci idzie na­uka an­giel­skie­go i czy ro­bisz po­stę­py? Je­że­li masz trud­no­ści, to nie wy­si­laj się, nie bę­dzie z tego po­wo­du wiel­kie­go nie­szczę­ścia.

Wy­na­ją­łem po­ko­ik na Mont­mar­trze, je­stem pe­wien, że bę­dzie ci się po­do­bał. Po­ko­ik jest mały, a okna wy­cho­dzą na ogró­dek za­ro­śnię­ty blusz­czem i dzi­kim wi­nem.

Bądź zdrów, mój sta­ry. I pa­mię­taj, że trze­ba z wszyst­kich sił sta­rać się być wy­ro­zu­mia­łym i ła­god­nym.

15 lip­ca 1875

Był tu nie­daw­no wuj Vin­cent. Wi­dzia­łem go kil­ka­krot­nie i roz­ma­wia­li­śmy o wie­lu rze­czach. Za­py­ta­łem go, czy nie wi­dzi moż­li­wo­ści prze­nie­sie­nia cię do na­sze­go od­dzia­łu w Pa­ry­żu.

Z po­cząt­ku nie chciał o tym sły­szeć i twier­dził, że bę­dzie dużo le­piej, je­śli zo­sta­niesz w Ha­dze; na­le­ga­łem jed­nak i są­dzę, że bę­dzie pa­mię­tał o tej spra­wie.

Gdy wuj przy­je­dzie do Hagi, to praw­do­po­dob­nie bę­dzie chciał z tobą roz­ma­wiać; bądź wte­dy opa­no­wa­ny i po­zwól mu mó­wić, co tyl­ko bę­dzie chciał; nie zro­bi ci to chy­ba zbyt wiel­kiej przy­kro­ści, a w przy­szło­ści mo­żesz go jesz­cze po­trze­bo­wać. Naj­le­piej nie roz­ma­wiaj­cie na mój te­mat, je­śli to nie bę­dzie ko­niecz­ne.

Po­proś go po pro­stu, żeby za­ła­twił two­je prze­nie­sie­nie do nas lub też do Lon­dy­nu.

Dzię­ku­ję ci za list, któ­ry otrzy­ma­łem dziś rano, i za wiersz Rüc­ker­ta. Czy masz jego wier­sze? Chciał­bym bar­dzo je po­znać. Jak będę miał oka­zję, przy­ślę ci Bi­blię po fran­cu­sku i Na­śla­do­wa­nie Chry­stu­sa.

Oj­ciec kie­dyś do mnie tak na­pi­sał: „Czy wiesz, że te same usta, któ­re mó­wi­ły: »bądź­cie szcze­ry­mi jak go­łę­bie, do­da­ły w tej sa­mej chwi­li »i roz­trop­ny­mi jak węże«.” Miej to na uwa­dze i ufaj mi za­wsze.

13 sierp­nia 1875

Chcia­łem już daw­no do cie­bie na­pi­sać. Bar­dzo się cie­szę, że oj­ciec zgo­dził się przy­jąć dusz­pa­ster­stwo w Et­ten; w obec­nych wa­run­kach do­brze się też skła­da, że W. i A. z nim po­ja­dą. Szko­da, że nie mo­głem być z wami w nie­dzie­lę, gdy by­li­ście w He­lvo­irt; pew­no pi­sa­łem ci już, że tej sa­mej nie­dzie­li by­łem z pa­nem Soek i jego ro­dzi­ną w Vil­le d'Avray. Nie­spo­dzian­ką było dla mnie od­kry­cie tam w ko­ściół­ku trzech ob­ra­zów Co­ro­ta.

W ostat­nie dwie nie­dzie­le cho­dzi­łem do ko­ścio­ła, by po­słu­chać pa­sto­ra Ber­cier. Sły­sza­łem ka­za­nie na te­mat: „Tym, któ­rzy mi­łu­ją Boga, wszyst­ko do­po­ma­ga ku do­bre­mu” i „Stwo­rzył czło­wie­ka na wy­obra­że­nie swo­je”. Było to na­praw­dę pięk­ne i pod­nio­słe.

Je­że­li tyl­ko masz czas, po­wi­nie­neś co nie­dzie­lę cho­dzić do ko­ścio­ła i choć nie za­wsze ka­za­nia będą tak pięk­ne, nie po­ża­łu­jesz tego z pew­no­ścią.

12 wrze­śnia 1875

Flügel, Flügel über's Le­ben! Flügel uber Grab und Tod!

Ta­kich skrzy­deł nam trze­ba i na­wet wi­dzę, w jaki spo­sób moż­na je bę­dzie zdo­być. Weź na przy­kład ojca, ten chy­ba je ma, a wiesz do­brze, że zdo­był je mo­dli­twą i jej owo­ca­mi – cier­pli­wo­ścią, wia­rą – i dzię­ki Bi­blii, któ­ra była świa­tłem na jego dro­dze i lam­pą przed jego sto­pa­mi.

Dziś przed po­łu­dniem słu­cha­łem bar­dzo pod­nio­słe­go ka­za­nia na te­mat: „Za­po­mnij­cie o wszyst­kim, co jest już za wami”. Przy­po­mi­nam so­bie ta­kie oto zda­nie: „Po­win­ni­ście żyć bar­dziej na­dzie­ją, a mniej wspo­mnie­nia­mi: to, co było po­waż­ne i świą­to­bli­we w wa­szej prze­szło­ści, nie za­gi­nie; nie zaj­muj­cie się tym wię­cej, od­naj­dzie­cie to gdzie in­dziej. Idź­cie na­przód. Wszyst­ko sta­ło się nowe w Je­zu­sie Chry­stu­sie”.

17 wrze­śnia 1875

Od­czu­wa­nie pięk­na przy­ro­dy, na­wet bar­dzo sub­tel­ne, nie jest tym sa­mym, co uczu­cia po­boż­ne, choć przy­pusz­czam, że mię­dzy oby­dwo­ma tymi uczu­cia­mi ist­nie­je ści­sły zwią­zek.

Wszy­scy chy­ba ko­cha­ją przy­ro­dę, jed­ni wię­cej, dru­dzy mniej, ale nie­wie­lu lu­dzi wy­czu­wa, że Bóg jest du­chem, a ci, któ­rzy go czczą, win­ni mu w du­chu i w praw­dzie cześć od­da­wać. Nasi ro­dzi­ce na­le­żą do tych nie­licz­nych jed­no­stek, a chy­ba i wuj Vin­cent tak­że.

Wiesz, że po­wie­dzia­no w Pi­śmie świę­tym: „Świat prze­mi­ja i po­żą­dli­wość jego”, ale jest tam też mowa o „tej czą­st­ce, któ­ra nie bę­dzie nam od­ję­ta” i o „źró­dle ży­wej wody, któ­ra wy­try­ska ku ży­wo­to­wi wiecz­ne­mu”. Mó­dl­my się o co­raz to ob­fit­sze la­ski Boże. Nie sta­raj się zgłę­bić od razu wszyst­kich pro­ble­mów, bo te stop­nio­wo będą się sta­wa­ły dla cie­bie co­raz bar­dziej zro­zu­mia­le, ale po­stę­puj, jak ci ra­dzę. Oby nam dane było stać się ubo­gi­mi w kró­le­stwie bo­żym, słu­ga­mi bo­ży­mi. Cel ten jesz­cze nie zo­stał osią­gnię­ty, pro­śmy więc Boga o dar pro­sto­ty, aby­śmy się sta­li ludź­mi pro­sty­mi i uczci­wy­mi. (Po­dob­nie dzie­je się z od­czu­wa­niem sztu­ki. Nie po­świę­caj się sztu­ce bez resz­ty. Two­je za­in­te­re­so­wa­nia po­win­ny obej­mo­wać wię­cej dzie­dzin, jak sklep, pra­ca co­dzien­na, lu­dzi, z któ­ry­mi się co­dzien­nie spo­ty­kasz, i wie­le, wie­le in­nych. Je­że­li pan Ter­ste­eg ro­bił ci kie­dy­kol­wiek uwa­gi z tego po­wo­du, to, nie miej mu tego za złe. Kie­dyś zro­zu­miesz na pew­no, że miał ra­cję, bo jest to czło­wiek za­słu­gu­ją­cy ze wszech miar na sza­cu­nek. Po­wi­nie­neś uni­kać prze­sa­dy.

Czy od­ży­wiasz się do­brze? Po­wi­nie­neś zwłasz­cza jeść tyle chle­ba, na ile masz ocho­tę. Do­bra­noc; mu­szę jesz­cze oczy­ścić so­bie buty na ju­tro.)

25 wrze­śnia 1875

Ścież­ka na­sze­go ży­cia jest wą­ska i dla­te­go po­win­ni­śmy stą­pać po niej ostroż­nie. Uprzy­tom­nij so­bie tyl­ko, w jaki spo­sób inni osią­gnę­li to, do cze­go my dą­ży­my. Naj­le­piej trzy­mać się ście­żek pro­stych.

Ora et la­bo­ra.

Każ­de na­sze co­dzien­ne za­da­nie, któ­re nam wpa­da w rękę, po­win­ni­śmy wy­ko­ny­wać sta­ran­nie, wkła­da­jąc w to wszyst­kie na­sze siły. Wierz­my, że gdy bę­dzie­my o to pro­sić, otrzy­ma­my od Boga dary, któ­re nig­dy nie będą nam ode­bra­ne. „A tak, je­śli kto w Chry­stu­sie, ten jest no­wym stwo­rze­niem; sta­re prze­mi­nę­ło, oto wszyst­ko sta­ło się nowe” (II Kor., w. 18).

Chciał­bym się po­zbyć wszyst­kich ksią­żek Mi­che­le­ta i jesz­cze kil­ku pi­sa­rzy. Zrób to samo.

30 wrze­śnia 1875

Mój dro­gi, wiem do­brze, że w chwi­li obec­nej masz po­waż­ne trud­no­ści, trze­ba jed­nak być sta­now­czym i od­waż­nym. Cza­sem trze­ba so­bie po­wie­dzieć: „Nie śnij, nie wzdy­chaj”. Pa­mię­taj, „nie je­steś sam, ale Oj­ciec Nie­bie­ski jest z tobą”.

6 paź­dzier­ni­ka 1875

Wpraw­dzie pi­sa­łem do cie­bie nie­daw­no, po­sta­no­wi­łem jed­nak na­pi­sać zno­wu, bo wiem, co to zna­czy, gdy się wszyst­ko prze­ciw czło­wie­ko­wi sprzy­się­ga. Trzy­maj się moc­no, sta­ry, pa­mię­taj, po desz­czu przy­cho­dzi słoń­ce, trze­ba w to wie­rzyć. Deszcz i słoń­ce przy­cho­dzą na prze­mian. the road that goes uphill all the way, yes to the very end. Od cza­su do cza­su trze­ba od­po­cząć pod­czas the jo­ur­ney that ta­kes the who­le day long, from morn till ni­ght.

Po­myśl o tym i nie za­po­mi­naj, że this also will pass away .

„Każ­dy ma swe pięk­ne dni” – ma­wiał czę­sto Ju­les Du­pré. Po­win­ni­śmy w to tak­że wie­rzyć. Dziś mia­łem spo­sob­ność wy­sła­nia pacz­ki do A. i W. Po­sła­łem im mię­dzy in­ny­mi Na­śla­do­wa­nie Chry­stu­sa oraz kil­ka ksiąg Bi­blii, w tym sa­mym wy­da­niu co Psal­my wy­sła­ne dla cie­bie.

Prze­czy­taj je bar­dzo do­kład­nie. Czy chciał­byś mieć tak­że czte­ry ewan­ge­lie i kil­ka Li­stów z Pi­sma świę­te­go wy­da­nych od­dziel­nie?

Pra­gnął­bym bar­dzo po­sia­dać pie­śni ho­len­der­skie. Gdy­byś miał spo­sob­ność przy­słać mi przy oka­zji choć­by naj – tań­sze wy­da­nie, ja­kie tyl­ko moż­na bę­dzie zna­leźć, to będę ci bar­dzo wdzięcz­ny. Psal­my już mam.

11 paź­dzier­ni­ka 1875

Dzię­ku­ję ci za list; otrzy­ma­łem go dziś rano. Tym ra­zem chciał­bym do cie­bie na­pi­sać tro­chę in­a­czej niż zwy­kle; przed­sta­wić ci tro­chę bar­dziej szcze­gó­ło­wo, jak mi się tu­taj ży­cie ukła­da.

Jak już pew­no wiesz, miesz­kam na Mont­mar­trze. W tym sa­mym domu miesz­ka pe­wien mło­dy An­glik, sprze­daw­ca w na­szym skle­pie, ma 18 lat, jest sy­nem han­dla­rza ob­ra­zów w Lon­dy­nie i praw­do­po­dob­nie obej­mie w przy­szło­ści sklep po ojcu. Nig­dy do­tąd nie wy­jeż­dżał poza dom ro­dzin­ny i w pierw­szych ty­go­dniach po­by­tu w Pa­ry­żu był nad­zwy­czaj nie­za­rad­ny; ja­dał na przy­kład rano, w po­łu­dnie i wie­czo­rem chleb za 4 do 6 sous (nb… chleb jest tu­taj bar­dzo tani) i uzu­peł­niał to kil­ku fun­ta­mi ja­błek, gru­szek lub in­nych owo­ców. Jest więc chu­dy jak szcza­pa, ma dwa rzę­dy moc­nych zę­bów, duże czer­wo­ne war­gi, błysz­czą­ce oczy, parę du­żych od­sta­ją­cych uszu, za­zwy­czaj czer­wo­nych, wło­sy krót­ko ostrzy­żo­ne (czar­ne) itd. Wszy­scy drwi­li so­bie z nie­go, na­wet ja z po­cząt­ku. Ale z wol­na prze­ko­na­łem się do nie­go i mogę cię za­pew­nić, z przy­jem­no­ścią spę­dzam wie­czo­ry w jego to­wa­rzy­stwie.

Jest to chło­pak jesz­cze bar­dzo na­iw­ny i nie­zep­su­ty, w skle­pie pra­cu­je bar­dzo cięż­ko. Co wie­czór wra­ca­my ra­zem do domu, spo­ży­wa­my coś nie­coś w moim po­ko­ju i po­tem przez resz­tę wie­czo­ru czy­tam gło­śno, prze­waż­nie Bi­blię. Mamy za­miar prze­czy­tać ją całą. Z rana mię­dzy 5 a 6 przy­cho­dzi, żeby mnie obu­dzić; jemy śnia­da­nie w moim po­ko­ju i oko­ło ósmej idzie­my ra­zem do skle­pu. Od pew­ne­go cza­su mój to­wa­rzysz jada już roz­sąd­niej. Za­czy­na ko­lek­cjo­no­wać szty­chy, a ja sta­ram się mu w tym po­ma­gać.

Wczo­raj by­li­śmy ra­zem w Ga­le­rii Luk­sem­bur­skiej i po­ka­zy­wa­łem mu ob­ra­zy, któ­re mi się naj­bar­dziej po­do­ba­ją.

Ber­nier – Pola w zi­mie

Ca­bat – Staw, Je­sien­ny wie­czór

Emi­le Bre­ton – zi­mo­wy wie­czór

Bod­mer – Fon­ta­in­ble­au

Mil­let – Ko­ściół w Grévil­le

Dau­bi­gny – Wio­sna, Je­sień

Fra­nça­is – Ko­niec zimy, Cmen­tarz

Gley­re – Stra­co­ne złu­dze­nia

Her­bert – Chry­stus w Ogrój­cu, Ma­la­ria

Rosa Bon­heur – Orka ltd.

Do­praw­dy lu­dzie pro­ści ro­zu­mie­ją wie­le rze­czy, któ­rych nie ro­zu­mie­ją wy­kształ­ce­ni.

W skle­pie ro­bię wszyst­ko, co mi tyl­ko się nada­rzy; taką bę­dzie chy­ba na­sza pra­ca przez całe dłu­gie ży­cie. Mój dro­gi chłop­cze, obym tyl­ko mógł tak pra­co­wać, ze wszyst­kich sił!

Czy po­słu­cha­łeś już mo­ich rad i wy­rzu­ci­łeś książ­ki Mi­che­le­ta, Re­na­na itp.? My­ślę, że do­pie­ro wte­dy za­znasz spo­ko­ju, gdy się ich po­zbę­dziesz. Kart­ki z książ­ki Mi­che­le­ta z opi­sem por­tre­tu ko­bie­ce­go pędz­la Fi­li­pa de Cham­pa­igne nie po­wi­nie­neś za­po­mnieć, tak samo nie za­po­mi­naj Re­na­na, a jed­nak mu­sisz te książ­ki po­wy­rzu­cać. „Znaj­dziesz­li miód, jedz­że, ileć po­trze­bą, byś snadź ob­jadł­szy się go nie zwró­cił” – tak chy­ba na­pi­sa­no w Przy­po­wie­ściach albo po­dob­nie.

14 paź­dzier­ni­ka 1875

Oj­ciec na­pi­sał kie­dyś do mnie: „Nie za­po­mi­naj dzie­jów Ika­ra, tego, co chciał wznieść się na skrzy­dłach do słoń­ca, ale gdy już był na du­żej wy­so­ko­ści, zgu­bił swe skrzy­dła i spadł do mo­rza”.

Poj­mu­jesz to pew­no do­sko­na­le, że ża­den z nas nie jest ta­kim, ja­kim by być pra­gnął, brak nam wie­lu za­let ojca czy na­wet za­let in­nych wy­bit­nych lu­dzi, brak nam so­lid­no­ści, pro­sto­ty i szcze­ro­ści; czę­sto je­ste­śmy nie­na­tu­ral­ni i mó­wi­my nie­praw­dę.

Ale bądź­my wy­trwa­li. Po­win­ni­śmy przede wszyst­kim od­zna­czać się cier­pli­wo­ścią, ci, co praw­dzi­wie wie­rzą, nie spie­szą się nig­dy. Jest jed­nak pew­no duża róż­ni­ca mię­dzy na­szym pra­gnie­niem, by stać się praw­dzi­wy­mi chrze­ści­ja­na­mi, a uto­pij­nym ma­rze­niem Ika­ra, któ­ry chciał wzle­cieć do słoń­ca. My­ślę, że w mia­rę sil­ne cia­ło nie jest prze­szko­dą. Dbaj więc o sie­bie, od­ży­wiaj się do­brze, a gdy je­steś bar­dzo głod­ny lub gdy masz na coś ape­tyt, nie ża­łuj so­bie tego. Mogę cię za­pew­nić, że sam to czy­nię, w każ­dym ra­zie czy­ni­łem do­tąd.

Mój dro­gi chłop­cze, my­ślę, że chleb po­wi­nien być na­szym głów­nym po­ży­wie­niem. Bre­ad is the staff of life ma­wia­ją An­gli­cy (choć bar­dzo lu­bią mię­so i na ogół je­dzą go za dużo). Na­pisz do mnie zno­wu, jak tyl­ko bę­dziesz mógł naj­szyb­ciej i nie za­po­mi­naj w twych li­stach o spra­wach dnia po­wsze­dnie­go.

9 li­sto­pa­da 1875

Co za pięk­na je­sień, z pew­no­ścią ro­bisz czę­sto dłu­gie spa­ce­ry. Czy wcze­śnie wsta­jesz? Je­śli o mnie cho­dzi, to wsta­ję co­dzien­nie wcze­śnie rano i rad je­stem, że się do tego przy­zwy­cza­iłem. Te go­dzi­ny o świ­cie są dla mnie cen­ne i lu­bię je naj­bar­dziej. Prze­waż­nie kła­dę się też bar­dzo wcze­śnie.

15 li­sto­pa­da 1875

Ten mój miły An­glik go­tu­je so­bie te­raz co rano płat­ki owsia­ne, przy­sła­ne przez ojca: 25 fun­tów w jed­nej pacz­ce! Jaka szko­da, że nie mo­żesz tych płat­ków spró­bo­wać.

Je­stem bar­dzo rad, że spo­tka­łem tego mło­de­go czło­wie­ka. Wie­le się od nie­go na­uczy­łem, ale tak­że zwró­ci­łem mu uwa­gę na gro­żą­ce mu nie­bez­pie­czeń­stwa.

Po raz pierw­szy wy­je­chał na dłu­żej z domu i, choć nie da­wał tego po so­bie po­znać, tę­sk­nił cho­ro­bli­wie (to zresz­tą szla­chet­ne) za oj­cem i do­mem.

W ta­kim stop­niu wol­no tyl­ko tę­sk­nić do Boga i do nie­ba. Ubó­stwia­nie prze­sta­je być mi­ło­ścią. Kto ko­cha swych ro­dzi­ców, po­wi­nien ko­chać ich tak samo przez całe ży­cie. Mój przy­ja­ciel zro­zu­miał \o i cho­ciaż cier­pi, znaj­du­je od­wa­gę i chęć, by iść da­lej swo­ją dro­gą.

Czy oj­ciec po­wie­dział ci już kie­dyś to, co mnie raz po­wie­dział: „Nad wszyst­ko, cze­go lu­dzie strze­gą, strzeż ser­ca twe­go, bo z nie­go ży­wot po­cho­dzi”. Sta­raj­my się po­stę­po­wać we­dług wska­zó­wek ojca, a przy Bo­żej po­mo­cy po­win­ni­śmy dojść do celu.

13 grud­nia 1875

Wi­dzę, że to­bie tak­że po­do­ba­ją się po­ezje He­ine­go i Uhlan­da. Trze­ba jed­nak uwa­żać, mój chłop­cze, to nie­bez­piecz­na lek­tu­ra; ilu­zje nie trwa­ją dłu­go, nie na­le­ży ule­gać im zbyt po­chop­nie.

Czy wy­rzu­ci­łeś już książ­ki, o któ­rych ci pi­sa­łem w mych po­przed­nich li­stach? Książ­ki He­ine­go i Uhlan­da wpad­ną ci jesz­cze kie­dyś w rękę, a wte­dy bę­dziesz je czy­tał w in­nym na­stro­ju i ze spo­koj­niej­szym ser­cem.

Bar­dzo lu­bię Erck­man­na-Cha­tria­na – o tym za­pew­ne wiesz. A może znasz jego książ­kę: L' Ami Fritz?

Wróć­my jed­nak jesz­cze do He­ine­go.

Gdy­by tak usta­wić so­bie przed oczy­ma po­do­bi­zny na­sze­go ojca i mat­ki i Po­że­gna­nie Brio­na, to do­pie­ro wte­dy, pa­trząc na te trzy ob­ra­zy, mo­gli­by­śmy do­brze zro­zu­mieć po­ezje He­ine­go. Zrób tak, a zro­zu­miesz, co mam na my­śli. Bra­cie dro­gi, nie myśl, że mam za­miar da­wać ci na­uki lub wy­gła­szać ka­za­nia umo­ral­nia­ją­ce. Wiem do­brze, że w ser­cu czu­jesz to samo co ja, dla­te­go po­zwa­lam so­bie cza­sem na po­waż­niej­sze roz­mo­wy. A w każ­dym ra­zie spró­buj zro­bić tak, jak ci ra­dzę.

10 stycz­nia 1876

Od­kąd wi­dzie­li­śmy się po raz ostat­ni, nie pi­sa­łem jesz­cze do cie­bie, a w tym cza­sie zda­rzy­ło się coś, co nie było dla mnie zu­peł­ną nie­spo­dzian­ką.

Spo­tkaw­szy pana Bo­us­sod za­py­ta­łem, czy Jego Eks­ce­len­cja zga­dza się na to, że­bym w tym roku w dal­szym cią­gu pra­co­wał w fir­mie i czy Jego Eks­ce­len­cja nie ma w sto­sun­ku do mnie ja­kichś po­waż­niej­szych za­rzu­tów.

Nie­ste­ty, oka­za­ło się, że za­rzu­ty były, Jego Eks­ce­len­cja sko­rzy­stał z oka­zji i oznaj­mił, że od 1 kwiet­nia nie będę już u nie­go pra­co­wał i że po­wi­nie­nem być wdzięcz­ny moim prze­ło­żo­nym za to, cze­go się w fir­mie do­tych­czas na­uczy­łem.

Gdy jabł­ko jest doj­rza­łe, na­wet lek­ki po­dmuch wia­tru strą­ca je z drze­wa. Tak też było i w moim wy­pad­ku. Rze­czy­wi­ście, po­peł­ni­łem sze­reg więk­szych i mniej­szych błę­dów, dla­te­go też nie­wie­le mam do po­wie­dze­nia na swo­ją obro­nę..

Dro­gi bra­cie, mu­szę ci się przy­znać, że chwi­lo­wo nie wiem do­brze, co z sobą po­cznę, ale sta­ram się nie tra­cić na­dziei i od­wa­gi.

Bądź tak do­bry i daj ten list do prze­czy­ta­nia panu Ter-ste­eg. Jego Eks­ce­len­cja może wie­dzieć, co za­szło, ale są­dzę, że le­piej bę­dzie, je­że­li chwi­lo­wo nie bę­dziesz ni­ko­mu wię­cej o tym wspo­mi­nał, uda­jąc, że nic się nie sta­ło.

Bez daty

Dzię­ku­ję ci za list, po­wi­nie­neś do mnie czę­ściej pi­sy­wać, bo to mnie pod­trzy­mu­je na du­chu. Pisz wy­czer­pu­ją­co o twych co­dzien­nych spra­wach, za­uwa­ży­łeś chy­ba, że i ja to czy­nię.

By­wa­ją chwi­le, gdy czu­je­my się bar­dzo osa­mot­nie­ni. Po­trze­ba nam wte­dy przy­ja­ciół i wy­obra­ża­my so­bie, że bę­dzie­my dużo szczę­śliw­si, gdy znaj­dzie­my tego „ko­goś”, gdy zja­wi się ów przy­ja­ciel, o któ­rym bę­dzie­my mo­gli po­wie­dzieć: „to ten”. A jed­nak czy nie zda­jesz so­bie spra­wy, że w ten spo­sób czę­sto oszu­ku­je­my sa­mych sie­bie i że pra­gnie­nia te, gdy sta­ją się zbyt sil­ne, mogą nas ła­two spro­wa­dzić na ma­now­ce.

Są w Pi­śmie świę­tym sło­wa, któ­re od pew­ne­go cza­su nie dają mi spo­ko­ju, jak np. tekst na dzień dzi­siej­szy: „Sy­no­wie jego będą się ko­rzyć ubo­gim”.

A te­raz po­słu­chaj ostat­nich wia­do­mo­ści: mój przy­ja­ciel Gla­dwell ma za­miar wy­pro­wa­dzić się. Je­den z pra­cow­ni­ków dru­kar­ni na­mó­wił go, żeby u nie­go za­miesz­kał. Już od daw­na sta­rał się ścią­gnąć go do sie­bie.

Wy­da­je mi się, że Gla­dwell robi to nie my­śląc zu­peł­nie o mnie ani o tym, że wy­rzą­dza mi przy­krość opusz­cza­jąc mnie. Prze­pro­wadz­ka ma się od­być w naj­bliż­szym cza­sie, praw­do­po­dob­nie już z koń­cem tego mie­sią­ca. Od pew­ne­go cza­su mysz przy­cho­dzi do na­szej „ka­bi­ny”, wiesz pew­no, że tak na­zy­wa­my nasz po­kój. Co wie­czór zo­sta­wia­my jej tro­chę chle­ba, a mysz wie już do­brze, gdzie go szu­kać.

Prze­glą­dam ogło­sze­nia w an­giel­skich dzien­ni­kach i na kil­ka z nich już wy­sła­łem ofer­tę. Trze­ba mieć na­dzie­ję, może się uda.

7 lu­te­go 1876

Pięk­ne są sło­wa Ewan­ge­lii na dzień 8 lu­te­go: „Wier­ny jest, któ­ry was po­wo­łu­je, któ­ry i uczy­ni t o”.

Nie wie­my, co owo „to” bę­dzie ozna­cza­ło dla na­sze­go ojca i dla nas sa­mych, po­win­ni­śmy jed­nak za­ufać Temu, któ­re­go zwie­my „na­szym Oj­cem” i: „Będę, któ­ry będę”.

Dziś otrzy­ma­łem list z od­po­wie­dzią na jed­no z mo­ich po­dań. Py­ta­ją, czy mógł­bym uczyć fran­cu­skie­go, nie­miec­kie­go i ry­sun­ków, i pro­szą, żeby im prze­słać moją po­do­bi­znę.

By­łem wczo­raj na na­bo­żeń­stwie w tu­tej­szym ko­ście­le an­gli­kań­skim. Lu­bię bar­dzo ten ob­rzą­dek, robi on na mnie za­wsze przy­jem­ne wra­że­nie, bo ma w so­bie dużo pro­sto­ty i pięk­na.

Ka­za­nie było na te­mat: The Lord is my she­pherd, I shall not want.

15 mar­ca 1876

Jak się pew­no do­my­ślasz, po­ja­dą wpierw do Et­ten, o ile nie zaj­dzie coś nie­prze­wi­dzia­ne­go. Chciał­bym wy­je­chać stąd 1 kwiet­nia lub 31 mar­ca.

Pi­sa­no mi z domu, że za­mie­rzasz tak­że wstą­pić do Et­ten W cza­sie swej po­dró­ży. Kie­dy wy­jeż­dżasz?

Chy­ba będę miał spo­sob­ność przy­słać ci przed two­im wy­jaz­dem po­ezje Long­fel­lo­wa. Może bę­dzie to do­bra lek­tu­ra na po­dróż.

Chwi­la wy­jaz­du zbli­ża się; po­zo­sta­ły już nie­ca­łe trzy ty­go­dnie. Po­wi­nie­nem być cier­pli­wy i opa­no­wa­ny aż do koń­ca, o tym trze­ba cza­sa­mi pa­mię­tać.

Ciot­ka Kor­ne­lia po­ży­czy­ła mi ślicz­ną książ­ką Bul­we­ra Ke­nelm Chil­lin­gly. Mnó­stwo w niej pięk­nych rze­czy. Syn pew­ne­go bo­ga­te­go An­gli­ka nie może zna­leźć spo­ko­ju i za­do­wo­le­nia w swym wła­snym śro­do­wi­sku i za­czy­na ich szu­kać wśród in­nych warstw spo­łecz­nych. W koń­cu wra­ca do swo­ich, ale nie ża­łu­je ni­cze­go, co zro­bił.

28 mar­ca 1876

Jesz­cze tyl­ko kil­ka słów; będą to chy­ba ostat­nie, ja­kie do cie­bie pi­szę z Pa­ry­ża.

Chciał­bym wy­je­chać stąd w pią­tek wie­czo­rem i być w domu w so­bo­tę rano, tak jak wte­dy, na Boże Na­ro­dze­nie.

Et­ten, 4 kwiet­nia 1876

Rano przed wy­jaz­dem z Pa­ry­ża otrzy­ma­łem list od pew­ne­go na­uczy­cie­la z Rams­ga­te. Pro­po­nu­je mi, że­bym przy­je­chał na je­den mie­siąc pró­by (bez pen­sji). Po upły­wie tego cza­su ma się zde­cy­do­wać, czy bę­dzie mógł mnie za­trud­nić.

Nie wy­obra­żasz so­bie, jak je­stem szczę­śli­wy, że zna­la­złem wresz­cie ja­kiś grunt pod no­ga­mi. Miesz­ka­nie i utrzy­ma­nie będę miał w każ­dym ra­zie za­pew­nio­ne.

Ja­kie to szczę­ście, że zo­ba­czę cie­bie przed moim wy­jaz­dem.

Jak za­pew­ne wiesz, Rams­ga­te jest miej­sco­wo­ścią ką­pie­lo­wą; czy­ta­łem gdzieś, że ma 12 000 miesz­kań­ców, ale to jest wszyst­ko, co wiem.DO­RDRECHT 21 stycz­nia 1877 – 30 kwiet­nia 1877

W Do­rdrech­cie, ślicz­nym ma­łym mia­stecz­ku nad Sta­rą Mozą, Vin­cent nie jest nie­szczę­śli­wy. V księ­ga­rza, swe­go chle­bo­daw­cy, może czy­ty­wać dzie­ła fi­lo­zo­ficz­ne i re­li­gij­ne, na któ­rych za­kup nie miał­by pie­nię­dzy. Pro­wa­dzi ży­cie asce­tycz­ne i to mu od­po­wia­da. Je­dy­ny zby­tek to faj­ka. W swym po­ko­ju po­roz­wie­szał ob­ra­zy przed­sta­wia­ją­ce Chry­stu­sa i wła­sne ry­sun­ki, bo mimo wszyst­ko ry­su­je w dal­szym cią­gu. Cho­dzi do ko­ścio­ła dużo czę­ściej niż przed­tem, bo jest już te­raz prze­ko­na­ny, że zo­sta­nie pa­sto­rem, jak jego oj­ciec i dzia­dek (nie mó­wiąc już o jed­nym z przod­ków, któ­ry był bi­sku­pem w Utrech­cie). Gdy po­wo­ła­nie Vin­cen­ta zda­je się co­raz bar­dziej utwier­dzać, ro­dzi­na za­czy­na go wspie­rać. Pi­sze do Thea: „Co­raz bar­dziej po­cią­ga mnie re­li­gia, chciał­bym po­cie­szać nie­szczę­śli­wych. My­ślę, że za­wód ma­la­rza czy ar­ty­sty jest pięk­ny, a jed­nak za­wód mego ojca jest bar­dziej uświę­co­ny”.

Po trzech mie­sią­cach po­by­tu w Do­rdrech­cie prze­no­si się do Am­ster­da­mu na stu­dia teo­lo­gicz­ne. Bę­dzie miesz­kał u swe­go stry­ja Jo­han­ne­sa, moż­nej oso­bi­sto­ści, wi­ce­ad­mi­ra­ła, a od nie­daw­na dy­rek­to­ra stocz­ni okrę­to­wych.

21 stycz­nia 1877

Za­pew­ne wcze­śniej ocze­ki­wa­łeś li­stu ode mnie. Na no­wym miej­scu dość do­brze się czu­ję, ale jest bar­dzo dużo pra­cy, więc mu­szę przy­cho­dzić do skle­pu o 8 rano, a wra­cam nie­raz o 1 w nocy; ale je­stem bar­dzo za­do­wo­lo­ny.

Chciał­bym przy­je­chać do Et­ten 11 lu­te­go, bo jak wiesz, w dniu tym ob­cho­dzi­my uro­dzi­ny na­sze­go ojca. A może ty się tak­że wy­bie­rzesz? Chciał­bym dać ojcu na uro­dzi­ny

No­we­le Eliot (prze­kład z Sce­nes from Cle­ri­cal Life). Gdy­by­śmy chcie­li ra­zem dać ja­kiś pre­zent, to naj­od­po­wied­niej­sza by­ła­by książ­ka Adam Bede.

Ubie­głej nie­dzie­li na­pi­sa­łem list do pana Jo­ne­sa i do jego żony do­no­sząc, że nie po­wró­cę już do nich. List ten wy­padł za dłu­gi i może za­wie­rał zbyt wie­le wy­nu­rzeń. Chcia­łem, żeby za­cho­wa­li o mnie do­bre wspo­mnie­nie, i za­koń­czy­łem list sło­wa­mi: to wrap my re­col­lec­tion in the clo­ak of cha­ri­ty.

Dwa otrzy­ma­ne od cie­bie szty­chy Chry­stu­sa Po­cie­szy­cie­la wi­szą już w moim po­ko­iku.

Okno mego po­ko­ju wy­cho­dzi na ogro­dy peł­ne jo­deł, to­po­li i in­nych drzew, za ogro­da­mi wi­dać tyły sta­rych do­mów, a je­den z nich cał­ko­wi­cie po­ro­śnię­ty blusz­czem. Dic­kens po­wie­dział kie­dyś: A stran­ge old plant is the ivy­gre­en. Wi­dok ten ma w so­bie coś po­waż­ne­go, a na­wet po­nu­re­go, ale trze­ba pa­trzeć w świe­tle po­ran­ne­go słoń­ca. Gdy to ro­bię, przy­cho­dzi mi na myśl je­den z two­ich li­stów, w któ­rym opi­su­jesz wła­śnie taki dom po­kry­ty blusz­czem. Czy pa­mię­tasz go jesz­cze?

W domu mo­ich go­spo­da­rzy miesz­ka tak­że pe­wien na­uczy­ciel. Ostat­nie dwie nie­dzie­le spę­dzi­łem ra­zem z nim spa­ce­ru­jąc nad ka­na­ła­mi, da­le­ko za mia­stem, w stro­nę Mer­we. Prze­cho­dzi­li­śmy też obok miej­sca, gdzie cze­ka­łeś kie­dyś na sta­tek.

Na­pisz do mnie nie­dłu­go, jak znaj­dziesz chwi­lę cza­su. Obar­czo­no mnie pra­cą w księ­go­wo­ści, więc przez pe­wien czas będę bar­dzo za­ję­ty.

Bez daty

Dzię­ku­ję ci za list, któ­ry mi spra­wił dużą ra­dość. Kie­dy się spo­tka­my, bę­dzie­my mo­gli zno­wu spoj­rzeć so­bie głę­bo­ko w oczy. Jak miło jest po­my­śleć, że stą­pa­my zno­wu po tej sa­mej zie­mi i mó­wi­my tym sa­mym ję­zy­kiem.

W ży­ciu przy­cho­dzą nie­raz ta­kie chwi­le, że czło­wiek czu­je się zu­peł­nie wy­czer­pa­ny i wy­da­je mu się, że wszyst­ko robi źle, co jest zresz­tą do pew­ne­go stop­nia praw­dą. Czy jest to stan du­cha, któ­re­go na­le­ży uni­kać i ucie­kać przed nim? Może jest to „tę­sk­no­ta do Boga, któ­rej nie na­le­ży się oba­wiać, prze­ciw­nie, trze­ba po­świę­cić jej wię­cej uwa­gi, bo może ona wie­dzie nas wresz­cie ku do­bru”? Może wła­śnie „ta tę­sk­no­ta do Boga na­ka­zu­je nam do­ko­nać wy­bo­ru, któ­re­go nig­dy po­tem nie bę­dzie­my ża­ło­wać”?

Ubie­głej nie­dzie­li z rana… po na­bo­żeń­stwie zro­bi­łem sa­mot­nie pięk­ną wy­ciecz­kę po gro­bli, w stro­nę wia­tra­ków. Nie­bo lśni­ło nad łą­ka­mi i od­bi­ja­ło się w wo­dzie.

W in­nych kra­jach jest wie­le cie­ka­wych rze­czy do oglą­da­nia, na przy­kład wy­brze­że Fran­cji pod Diep­pe – ska­ły nad­mor­skie po­kry­te zie­lo­ną tra­wą, nie­bo i mo­rze, port, a w nim sta­re stat­ki, ob­wie­szo­ne brą­zo­wy­mi sie­cia­mi i ża­gla­mi, jak ma­lo­wał to Dau­bi­gny, małe dom­ki, knajp­ki z bia­ły­mi fi­ran­ka­mi i zie­lo­ny­mi ga­łąz­ka­mi so­sny w oknach, wozy za­przę­żo­ne w bia­łe ko­nie, w du­żych nie­bie­skich cho­mą­tach z czer­wo­ny­mi pom­po­ni­ka­mi, fur­ma­ni w nie­bie­skich ka­fta­nach, bro­da­ci ry­ba­cy w po­pla­mio­nych oli­wą ubra­niach, fran­cu­skie ko­bie­ty o ciem­nych wło­sach, czar­nych wpad­nię­tych oczach i bla­dych twa­rzach, w czar­nych spód­ni­cach i bia­łych czep­kach na gło­wie. Albo na przy­kład lon­dyń­skie uli­ce oświe­tlo­ne la­tar­nia­mi pod­czas desz­czu. Spę­dzi­łem tam noc na stop­niach sta­re­go sza­re­go ko­ściół­ka, gdy wra­ca­łem tego lata z Rams­ga­te. Nie­wąt­pli­wie w in­nych kra­jach jest wie­le cie­ka­wych rze­czy do obej­rze­nia, ale gdy w nie­dzie­lę spa­ce­ro­wa­łem sa­mot­nie po gro­bli, po­my­śla­łem, jaka ta zie­mia ho­len­der­ska jest do­bra, i czu­łem, że „moje ser­ce go­to­we jest zjed­no­czyć się i Bo­giem moim", gdyż wró­ci­ły do mnie wspo­mnie­nia prze­szło­ści. Przy­po­mnia­łem so­bie, jak to w koń­cu lu­te­go cho­dzi­łem czę­sto z oj­cem do

Rijs­ber­gen i do in­nych oko­licz­nych wsi, jak słu­cha­li­śmy ra­zem śpie­wu skow­ron­ka nad czar­ny­mi po­la­mi po­kry­ty­mi mło­dym, zie­lo­nym zbo­żem, w gó­rze było błę­kit­ne nie­bo z bia­ły­mi chmur­ka­mi, a przed nami dro­ga wy­sa­dza­na dwo­ma rzę­da­mi bu­ków. „O Je­ru­za­lem, Je­ru­za­lem”, a ra­czej: o Zun­dert, o Zun­dert! Kto wie, może jesz­cze tego lata bę­dzie­my mo­gli zro­bić ra­zem kil­ka spa­ce­rów brze­giem mo­rza? Mu­si­my po­zo­stać praw­dzi­wy­mi przy­ja­ciół­mi, Theo, pro­śmy o to Boga i ufaj­my Bogu, bo tyl­ko Bóg może uszla­chet­nić na­szą mo­dli­twę i na­sze my­śli.

26 lu­te­go 1877
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: