Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Listy z dziesiątej wsi - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
8 sierpnia 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Listy z dziesiątej wsi - ebook

"Bóg opuścił mnie na worku z mąką”. Tak zaczyna opowieść o swoim życiu Beata, bohaterka "Listów z dziesiątej wsi”. Jej mąż Michał opuszcza ją dla innej kobiety i wyjeżdża do Londynu, a ona zostaje sama z dwoma synami – bez pracy i środków do życia. 
Ta sytuacja zmusza ją do powrotu do rodzinnego domu na wsi – w którym mieszka jej brat  Kuba. 

Zwierzyniec był przed laty piękną polską wsią. Teraz zmienia się w plantację kukurydzy. Znikają drzewa, sady, kwiaty, bo kukurydza przynosi największe dochody. Beata buntuje się, pragnie zachować choć cząstkę dawnego świata. Bierze pod opiekę zdziczały i zarośnięty Stary Park. Poznaje syna zarządcy dawnego dworu, właściciela Starego Parku. Dostaje u niego pracę i razem z nim przywraca dawną świetność temu miejscu. I po raz pierwszy w życiu sama na siebie zarabia.

Pewnego dnia na strychu znajduje pakiet pożółkłych listów. Dzięki nim śledzi dramatyczną historię życia swojej babki, która nieszczęśliwie wydana za mąż, trwała wiernie u boku niekochanego mężczyzny. Przez całe życie wymieniała listy z tajemniczym Stachem. Z ich listów Beata poznaje wstrząsające rodzinne wydarzenia z okresu wojny i po wojnie, z pobytu Stacha w areszcie na Rakowieckiej. 
To niezwykły przyczynek do historii przemian powojennych.
Lektura tych listów niczym układanie puzzli odkrywa przed bohaterką wiele tajemnic i stopniowo z zagubionej kobiety czyni świadomą swej siły Beatę ze Zwierzyńca.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8097-666-5
Rozmiar pliku: 506 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1991

Babcia wyszła pomóc mamie doić krowy. Swoim siedmioletnim rozumkiem szybko przeliczam czas wolności, który właśnie mi podarowała. Wyliczenia mam bezbłędne.

– Zdążę! – zapewniam sama siebie i w podskokach biegnę do starej szafy, która w jednej z szuflad skrywa skarby. Zanim dostanę je w swoje rączki, muszę przewalić cały stos schludnie poskładanych stylonowych, nylonowych i jedwabnych chustek na głowę. Wreszcie mam! Te skarby. Zamknięte są w dużym pudełku po czekoladkach. Pośpiesznie zdejmuję pokrywkę, na której przepiękne róże zachwycają mnie urodą. Odkładam przykrywkę na bok i po chwili grzebania w pudełku wyciągam największą tajemnicę babci. Jak zwykle, przez dłuższy czas próbuję rozszyfrować gryzmoły, którymi zapisana jest pożółkła druga strona pocztówki. Wreszcie udaje mi się i na głos odczytuję:

24 V 1936 r.

Najmilsza panno Basiu!

W dniu Twego ślubu składam Ci szanowna Basiu najserdeczniejsze życzenia. Życzę Ci, aby Ciebie mąż, a Ty męża kochała. Zawsze szczęśliwa w majątek wzrastała. A z dziatek, których życzę Ci Basiu z Twoim, pociechę całe życie miała.

Dla miłej Pani Cichej życzenia ślubne przesyła niedobry Stach.

Potem przez moment przypatruję się jeszcze obrazkowi, który zdobi przednią stronę pocztówki w kolorze sepii. Jest niezwykły. Widać na nim dwie urocze, może sześcioletnie dziewczynki siedzące na huśtawce. Mają kręcone włosy, krótkie białe sukienki i podkolanówki. Każda trzyma się swojego, obrośniętego bluszczem, sznura, na którym umocowana jest deska huśtawki. Dziewczynki są roześmiane i spoglądają na siebie. W tle dostrzegam jeszcze zaczarowany ogród, pełen bluszczy i powoi. Wyobrażam sobie, że jest czarodziejskim ogrodem. Gdyby tak nie było, po co babcia tyle lat przechowywałaby tę starą pocztówkę? Przecież dziadek już nie żyje. Zmarł tuż przed moim urodzeniem.

Słyszę kroki w sieni. Szybko zbieram skarby do pudełka, które chowam pod stosem odświętnych chustek. Babcia już otwiera drzwi do izby, a ja, w ostatnim momencie, dopycham stale zacinającą się szufladę. I odskakuję od szafy, tak aby babcia się nie domyśliła, że znów tam grzebałam.

– Napijesz się mleka, Beatko? – Babci głos wypełniony jest miłością. Chociaż jeszcze mała, to jednak jestem tego pewna. Zresztą! Mnie wszyscy kochają.

Piję spienione mleko. Bardzo szybko i bardzo zachłannie. Tak jak tylko ja to potrafię. Gdy już w blaszanym garnuszku widać dno, ocieram wierzchem dłoni usta i zadaję babci niewinne pytanie.

– Babciu Basiu, a kim był ten niedobry Stach?

Babcia niecierpliwym gestem zabiera mi garnuszek i krzyczy, abym nigdy więcej nie ruszała jej szuflady. Potem siada na starej kozetce i wyciera oczy pełne łez.

– Stach? – pyta, jakby nie dosłyszała. – Stach? On właśnie umiera! – Babcia wyciąga z kieszeni starego fartucha list. Trzyma go w dłoni, a łzy spływają jej po twarzy.

– Babciu! – chcę ją pocieszyć. – On umiera, bo był niedobry…

*

Walim, 29 czerwca 1991 r.

Droga Basiu!

Wiesz, jaki byłem zawsze dokładny i skrupulatny. Pamiętałem zawsze o każdym drobiażdżku i każdą sprawę zamykałem na ostatni guzik. Ale jednej nie zamknąłem! I to mnie teraz dręczy! Co się stało z Twoimi listami, które wtedy, w tak dziwnych okolicznościach, zaginęły razem z moimi pieniędzmi?

Najpierw uwierzyłem we wróżbę starej Cyganki. Te słowa były takie przekonywające: człowiek bez serca; jego imię – oznacza wiatr, jego nazwisko – to władza… Ale ten człowiek już dawno nie żyje. On był zły. Gdyby miał Twe listy, to na pewno coś złego by z nimi zrobił. Ale jego nie ma. I słuch o listach zaginął. A przecież jeszcze Cyganka powiedziała, że te listy uratują życie komuś, kogo bardzo kochasz… a potem wywróżyła mi wygnanie…

Basiu! Ja bardzo się boję, co jeszcze może wyniknąć z mojej głupoty, żem tych listów nie upilnował. Żem w tak głupi sposób je stracił! Tobie one już nie zaszkodzą, bo Twój też nie żyje. Ale… ale martwię się o Twoją wnusię Be-łatę. Sama mi powiedziałaś, że ją kochasz najbardziej na świecie… Co się z nią stanie, jeśli Twoje listy już nie istnieją?

Modlę się całe noce, aby przepowiednia Cyganki była blefem, wytworem mojej chorej wyobraźni. Tak! Chcę uważać, że wtedy, przez cały 1960 rok byłem wariatem, niepoczytalnym księdzem-zjawą, takim, co każdą bajkę za wróżbę brał. Może dobry Bóg się ulituje i mnie wysłucha? Może ochroni Tę, która cała jest Twą miłością?

Idę już do Niego, Basiu. Kilka dni temu te białe konowały rozkroiły mnie, a potem zaraz zaszyły z powrotem. Powiedzieli, że mam tylko kilka tygodni, aby pożegnać najbliższych... Dlatego teraz właśnie żegnam Cię, droga Basiu. Tylko Ty byłaś mi tak bliska, chociaż jednocześnie daleka. Widocznie Bóg zdecydował, że tak musi być.

PS

Nie przyjeżdżaj na mój pogrzeb. Chcę, abyś pamiętała mnie dawnego: małego syna organisty z Dziesiątej Wsi, który przygrywał Ci na organach do kościelnego śpiewu.

Do zobaczenia.

Twój Niedobry Stach.

Odkładam żółtą kartkę do koperty. Przez chwilę przebiegają w mojej pamięci różne stare obrazy. Jakaś pocztówka z życzeniami. Babcia zapłakana. Ona coś mówiła. Nie mogę sobie jednak przypomnieć co. Stanisław… Stach… Nie pamiętam go, chociaż data na liście wskazuje, że miałam wtedy ponad siedem lat. A jednak nie pamiętam. Może dlatego, że Bóg go nie wysłuchał? Nie ulitował się nade mną! Bóg mnie opuścił…

*

Bóg opuścił mnie na worku z mąką.

Tak. Dokładnie. To nie żart, nie kpina, tylko szara rzeczywistość. Moja rzeczywistość.

Mój mąż był piekarzem. Jak go poznałam, właśnie skończył zawodówkę i podjął pracę w piekarni, gdzie wcześniej odbywał praktyki. Lubił swoją pracę. Zawsze powtarzał, że jak formuje bochenki chleba, bułeczki czy rogale, to czuje się jak artysta. Tak! Michał miał w sobie coś z artysty. Najbardziej chyba fantazję. I właśnie z taką fantazją zdradził mnie w piekarni na zapleczu, na worku mąki. Oczywiście ja nic o tym nie wiedziałam. Ba! Ja nawet nie podejrzewałam go o zdradę! Nie miałam pojęcia, że miał nową koleżankę, przysłaną na staż przez urząd pracy. Nie wiedziałam, że ma na imię Marlena. I nie wiedziałam, że lubi seks w obłokach mącznego pyłu.

Ale się w końcu dowiedziałam!

Najpierw mąż wrócił w bardzo złym humorze z pracy. Nie położył się jak zwykle spać, tylko trzasnął drzwiami do kuchni i nie patrząc nawet na naszych synów jedzących w tym czasie śniadanie, poszedł do pokoju. Przez dłuższy czas nie wychodził z niego. Zdążyłam odprowadzić chłopców do szkoły, która na moje szczęście znajdowała się po drugiej stronie ulicy. Wróciłam akurat w tym momencie, gdy Michał wychodził z pokoju. Przez ramię przewieszoną miał moją dużą podróżną torbę. Kupiłam ją przed pierwszym porodem, by do niej spakować wszystkie rzeczy potrzebne do szpitala. Teraz on miał tę torbę na ramieniu, a w ręce klucze od mieszkania.

Gdy zdejmowałam kurtkę, Michał rzucił klucze na blat stołu. Pamiętam, że po zetknięciu się z leżącym tam nożem zabrzęczały. Nawet bardzo głośno. Potem bez słowa wyszedł z domu. I nie wrócił.

Czekałam.

Jeden dzień. Potem dwa dni. Potem trzy. Nie dzwonił. Nie odbierał moich telefonów. Nie dawał żadnego znaku życia. Kończyły mi się pieniądze z jego ostatniej wypłaty. Czwartego dnia nie wytrzymałam ciągłych pytań chłopców:

– Kiedy tata wróci?

– Gdzie jest tata?

Czwartego dnia odprowadziłam chłopców do szkoły, wróciłam do domu i zaczęłam czegoś szukać. Nie wiedziałam czego, ale instynkt podpowiadał mi, że mam szukać. I znalazłam. W chlebaku leżały okruchy starego chleba i torebka, w którą był zapakowany. Była tam też karteczka z adresem i numerem telefonu piekarni, gdzie ostatnio pracował Michał. Wahałam się przez moment, a potem zadzwoniłam.

Odebrała szefowa. Zapytałam, czy może wie, co się dzieje z moim mężem, bo po pracy nie wraca do domu i nie odbiera moich telefonów. A ja coraz bardziej martwię się o niego.

– Pani mąż już tu nie pracuje – odpowiedziała ta kobieta. – Zwolnił się cztery dni temu na własne żądanie.

– To niemożliwe! – krzyknęłam i usiadłam na krześle, a nogi miałam jak z waty.

– Przykro mi, ale tak to wygląda. – Kobieta mówiła bardzo zdenerwowanym głosem. – Może nie powinnam tego pani mówić – kontynuowała – ale kilka dni temu przyłapałam pani męża z nową stażystką na worku mąki w intymnej, nawet bardzo intymnej – powtórzyła – sytuacji. – Kobieta nie dawała mi dojść do słowa. Może chciała wszystko z siebie wywalić, mówiła bardzo głośno i bardzo szybko.

– Oczywiście dziewczynę od razu wywaliłam na zbity pysk i jeszcze zadzwoniłam do urzędu pracy, aby mi więcej takich kurew nie podsyłali. A pani mężowi zwróciłam uwagę, że jak na męża i ojca trochę za bardzo się zapomniał! Niestety, chyba zapomniał się jeszcze bardziej… Gdy dowiedział się, że Marlenę wywaliłam na bruk, przyszedł do mnie do biura, rzucił mi wypowiedzenie i bez słowa wyszedł! – Kobieta zamilkła. Ja też milczałam. Cisza się przedłużała. Więc ona na zakończenie jeszcze raz przeprosiła mnie i zapewniła, jak jest jej bardzo przykro, ale musiała mi o tym powiedzieć, skoro mój mąż wyszedł bez słowa i do tej pory nie wrócił. Być może ma to jakiś związek z tą całą aferą. Być może… I rozłączyła się.

Miało. Po miesiącu poszukiwań Michała, kiedy już i policja go szukała, i cała nasza mała Osada oblepiona była jego zdjęciami, zadzwonił do swojej matki i powiedział, że jest w Anglii. Ma nową miłość. I do Polski nie zamierza na razie wracać. O tym, czy zamierza płacić alimenty na naszych synów, teściowa nic mi nie wspomniała. Być może sama tego nie wiedziała.

W taki sposób zostałam sama. Bez pracy. Z grzybem na ścianach w gminnym „czworaku”. Nie! Nie byłam sama! Razem ze mną zostali nasi synowie, Patryk i Konrad, którym nie miałam za co kupić jeść. Po dwóch miesiącach nie pytali mnie już, gdzie jest tata, ale kiedy będzie mięso na obiad. I wtedy naprawdę poczułam, że Bóg mnie opuścił.

*

Zrozpaczona szukałam pracy, biegałam po zasiłki do GOPS-u, a nocami gryzłam poduszkę, aby chłopcy nie słyszeli, jak wyję z żalu. Pracę czasami miałam, ale tylko dorywczą. Myłam okna starszym sąsiadkom, sprzątałam. Potem rwałam truskawki na plantacji u znajomego rolnika. Opieka dała mi kilka jednorazowych zasiłków, ale, jak mówiły pracujące tam panie, powinnam odszukać męża i zmusić go do płacenia alimentów. Łatwo powiedzieć, prawda?

Produkty spożywcze i środki czystości brałam w pobliskim sklepie na kreskę. Właściciel dawał mi je po długich zapewnieniach, że jak coś dostanę z opieki, to ureguluję długi. Cała Osada litowała się nad nami. Dotąd żaden facet, nawet najgorszy menel spod sklepu, tak nie załatwił swojej rodziny.

– Żeby uciec do Anglii? Zostawić żonę i dzieci bez grosza przy duszy? I do tego z kochanką? Tego jeszcze u nas nie było! – dziwili się wszyscy. – Wszystko przez tę Unię! Gdyby nie te otwarte granice, chłop by się opamiętał i rodziny nie porzucił!

Nie wiem, czyby się opamiętał, ale już wiedziałam, iż odszukanie go będzie graniczyło prawie z cudem. Teściowa i cała jego rodzina szła w zaparte. Wszyscy przysięgali, że nie wiedzą, gdzie ani z kim on tam jest. Mijały miesiące, a ja nie dostałam od niego ani grosza. Długi rosły coraz większe, mieszkanie było coraz bardziej zagrzybione, a ja stałam się lekomanką. Za ostatnie pieniądze kupowałam Apap Extra, Panadol, Upsarin C i inne tego typu środki i łykałam je kilka razy dziennie, aby nie czuć bólu głowy, bólu pleców i bólu życia. Nikt o tym nie wiedział i pewnie byłam na najlepszej drodze do jakiegoś zatrucia lub zaćpania się, gdy któregoś dnia, chyba zaraz na początku wakacji, usłyszałam w radiu, że pewna znana aktorka zmarła w swej luksusowej rezydencji. Nie byłam jej szczególną wielbicielką, nie. Ale przeżyłam szok, gdy media podały, że jej serce nie wytrzymało leków przeciwbólowych, które podobno od wielu lat regularnie zażywała. Wtedy, nie mając poduszki pod ręką, zaczęłam po prostu wyć na głos. Z rozpaczy. I ze strachu, że i ja tak skończę jak ta aktorka.

Patryk, nie mogąc mnie uspokoić, pobiegł do sąsiadki, nam już wyłączyli telefon za niepłacenie rachunków, i od niej zadzwonił do mojego brata Kuby, by coś zrobił. Mój syn uważał, że chyba zwariowałam, a on nie chciał trafić do domu dziecka.

Tak. Mój dziesięcioletni zaledwie syn uratował mi życie. I śmierć znanej aktorki też mi je uratowała. Ale zanim zdałam sobie z tego sprawę, mój brat przyjechał z portfelem wypchanym stówami, które miał za ostatnią sprzedaną krowę. I tymi stówami spłacił moje „kreski” w miejscowym sklepie. Potem pomógł nam się spakować i jeszcze tego dnia, zanim odbył się głośny na cały świat pogrzeb hollywoodzkiej gwiazdy, wróciłam do rodzinnego Zwierzyńca.

Nie. To nie ja wróciłam. Kuba wrócił i przywiózł ze sobą dwóch małoletnich siostrzeńców i siostrę, która była jednym wielkim wrakiem człowieka.

*

Po jedenastu latach wróciłam do rodzinnego domu. Rozbita, znerwicowana i niepewna nawet nie jutra, ale tego, co wydarzy się za godzinę lub dwie. Gdyby dawniej ktoś mi powiedział, że tak skończy się moje małżeństwo z Michałem, to zwymyślałabym go, że jest wredny i zazdrosny. A jednak życia nie da się przewidzieć!

Michała poznałam, gdy byłam u sióstr na praktykach. To było w wakacje. Właśnie wtedy skończyłam trzecią klasę technikum ogrodniczego i mieliśmy miesięczne praktyki w ogrodach sióstr zakonnych w niedalekiej Osadzie. Dojeżdżałam codziennie do Osady porannym autobusem i pierwsze kroki kierowałam do piekarni. Tam kupowałam słodkie bułeczki z makiem, bo to, co siostry dawały nam na przekąskę, nie zawsze mi smakowało i na wszelki wypadek miałam swoją wałówkę. Właśnie tam, w tej piekarni, pracował Michał. Wchodziłam do środka i bardzo powoli wybierałam bułki, a on wychodził z zaplecza i równie powoli układał chleb, bułki i inne pieczywo na półkach. I tak, przez te poranne pięć minut, zakochałam się. Michał chyba też. Po dwóch tygodniach, gdy właśnie z koleżanką pieliłyśmy marchew przy białym parkanie, oddzielającym ogród zakonnic od ulicy, z drugiej strony muru usłyszałam nawoływanie:

– Beata! Beata! Słyszysz?

Do tej pory nie wiem, skąd wiedział, jak mam na imię. Ale nie miałam wątpliwości, że głos należał do niego. Podeszłam do parkanu i powiedziałam, że słyszę. Zaproponował, że będzie czekał na mnie przy bramie, którą wychodziłyśmy z klasztornego ogrodu. Zgodziłam się. Na pierwszą randkę umówiłam się przez mur zakonnego parkanu. Nawet nie widziałam wtedy jego twarzy. Ale wiedziałam, że to jest Ten On – Moja Miłość.

Czekał przed bramą. Nieśmiało pocałował mnie w policzek i przedstawił się. Nazywał się Michał Wesołowski. Był szalenie przystojny. Tak mi się wtedy wydawało. Innym chyba też, skoro później sporo przecież młodsza dziewczyna oddała mu się na worku mąki! Ale wtedy, kilkanaście lat temu, zakochał się właśnie we mnie. W Beacie Cichej ze Zwierzyńca.

Byliśmy parą aż do końca mojej szkoły. A potem, zaraz na początku lipca, było wesele na sto dwadzieścia osób. Miałam welon, białą suknię, bukiet z niebieskich margerytek i sesję zdjęciową w Żelazowej Woli. Wszystko miałam! I wszystko diabli wzięli!

Po ślubie przeprowadziłam się do Osady, gdzie Michał mieszkał w gminnych czworakach blisko piekarni. Mieliśmy mieszkać tam tylko przez jakiś czas. Lokal był w fatalnym stanie, dwa ponure pomieszczenia co pół roku malowałam, aby ukryć czarnego, śmierdzącego grzyba, który i tak wyłaził, gdy tylko przychodził pierwszy zimowy mróz. „Łazienkę” Michał zrobił w kącie korytarza, za plastikową zasłonką. Mieścił się tam zaledwie sedes, umywalka i pralka. Myliśmy się w dużej dziecięcej wanience. Jak wspomniałam, mieszkanie miało być tylko na chwilę. Nawet się tam nie zameldowałam, co potem zarzuciły mi panie z GOPS-u. Faktycznie, ja i chłopcy byliśmy zameldowani w Zwierzyńcu, a Michał u swoich rodziców mieszkających niedaleko Osady.

Z chwili zrobiło się jedenaście lat, a my niczego lepszego się nie dorobiliśmy. Fakt, tylko Michał pracował, a ja zajmowałam się domem i chłopcami. Zresztą sama nie wiem, dlaczego tak naprawdę nie pracowałam. Może bałam się wymagających pracodawców, którymi straszyły mnie wszystkie moje koleżanki? A może po prostu za bardzo zaufałam Michałowi powtarzającemu ciągle, że mało dość i dużo dość.

Tak więc na koniec zostałam sama z tym mało dość i wtedy okazało się, że mało to jednak jest mało albo jeszcze mniej. Bez miłości, męża, pieniędzy, za to z głębokimi lękami, byłam wrakiem trzydziestoletniej kobiety. Gdyby nie pomoc brata, zapewne panie z opieki społecznej zabrałyby mi dzieci. Czułam się całkowicie bezradna. Po prostu wrak.

*

Zwierzyniec do pierwszej wojny światowej stanowił część Starszego Folwarku. Swą nazwę otrzymał nie przypadkiem, bo w tej oddalonej o pół kilometra od Starszego Folwarku wsi były zabudowania gospodarskie. Tam trzymano krowy, świnie, konie, owce i drób w oddzielnych kurnikach. Dobre to było miejsce dla zwierząt, niedaleko obór Sucha Nida miała swój bród, po którym parobkowie łatwo mogli przeganiać zwierzęta na rozległe pastwiska z drugiej strony rzeki. A i tutaj zwierzaki pojono, co ułatwiało pracę ludziom, nie musieli w cebrach wody do koryt nosić. I tak od tej trzody część wsi nad rzeką, a nieopodal małego lasu, nazwano Zwierzyńcem.

Podczas pierwszej wojny Zwierzyniec cały spłonął, po uprzednim wyrżnięciu przez wojsko wszystkiego, co jeszcze żyło w oborach. Ale nikt nie odważył się powiedzieć, kto te obory spalił: Niemcy czy Ruskie. A może to okoliczni chłopi sami dokonali rzezi zwierząt, a na wojsko winę zwalili? Nikt tego teraz nie wie. Zresztą sam dwór też poszedł z dymem, ocalały jedynie zabudowania w Starszym Folwarku, dom Zarządcy i ogromne wiaty na maszyny.

Po wojnie część ziemi należącej do Starszego Folwarku dziedzic rozparcelował i okoliczni chłopi nabyli ją od niego, biorąc pożyczki specjalnie na ten cel w bankach dawane. Resztę majątku zapisał przed śmiercią Zefirynowi Zarządcy, który przez wiele lat był sąsiadem moich dziadków.

Moi i Kuby pradziadkowie sprowadzili się do Zwierzyńca z Księstwa Łowickiego. Ziemia nad rzeką, na całkowitym odludziu, bardzo im się spodobała. Wcześniej w Księstwie żyli na tak gęsto zabudowanej wsi, że jak gospodynie obiad gotowały, to przez okno jedna drugiej sól podawała. A oni, ci nasi pradziadkowie, spokoju pragnęli na stare lata i dla mojego dziadka kawał ziemi w Zwierzyńcu kupili.

Dom drewniany z bali modrzewiowych wybudowali i zaraz się do niego sprowadzili, ale długo się spokojem nie nacieszyli. Podczas drugiej wojny światowej oboje zmarli, a pożyczkę, co na zakup ziemi zaciągnęli, potem część dziadek spłacał, a część po wojnie umorzono. Nasz tata urodził się już w Zwierzyńcu. Ja i Kuba też. W tym domu, który pradziadkowie z modrzewiowego drewna wybudowali, bardzo często dzieci się rodziły. Jakoś tak się złożyło, że i nasza mama do szpitala nigdy zdążyć nie mogła i w domu porody ją zastawały.

W latach osiemdziesiątych tym razem nasi rodzice pożyczkę wzięli i nowy, murowany z pustaków i czerwonej cegły, dom wybudowali, typowo peerelowski koszmarek, jak to teraz esteci mówią. Dom ma bardzo prostą konstrukcję, jedenaście na dziewięć, piętrowa prosta bryła, z dużym poddaszem pod dwuspadowym dachem z eternitu. Żadnych balkonów, tarasów i tak teraz modnych lukarn. Jedna z naszych zawistnych sąsiadek, gdy budowa zbliżała się do końca, powiedziała, że Cisi wielką budę dla psa postawili, a nie dom. Trochę racji w swej zawiści miała, ale ja dom w Zwierzyńcu bardzo kochałam. Być może czułam, że lepszego już nie będę miała. Być może.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: