Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Listy Maurycego Mochnackiego i brata jego Kamila, wyszłych z wojskiem polskiem do Francyi w roku 1831, pisane z Paryża, Metz i Avignon do rodziców swoich w Galicyi - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Listy Maurycego Mochnackiego i brata jego Kamila, wyszłych z wojskiem polskiem do Francyi w roku 1831, pisane z Paryża, Metz i Avignon do rodziców swoich w Galicyi - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 692 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP.

Dla uzu­peł­nie­nia wia­do­mo­ści o pra­cach i ży­ciu Mau­ry­ce­go Moch­nac­kie­go, zna­ko­mi­te­go pi­sa­rza pol­skie­go i pu­bli­cy­sty, po­sta­ra­li­śmy się z nie­ma­łym tru­dem wy­do­stać z rąk fa­mi­lii li­sty jego pi­sa­ne do ro­dzi­ców, miesz­ka­ją­cych w Ga­li­cyi. Obok li­stów Mau­ry­ce­go Moch­nac­kie­go są i li­sty bra­ta jego Ka­mi­la i ich przy­ja­cie­la Mi­cha­ła Pod­cza­szyń­skie­go, któ­re do wy­ja­śnie­nia fak­tów hi­sto­rycz­nych ów­cze­snej epo­ki, szcze­gól­niej zaś emi­gra­cyi pol­skiej wiel­ce się przy­czy­nia­ją. Kto zaś był ten Mi­chał Pod­cza­szyń­ski, każ­dy o nim za­się­gnąć może wia­do­mo­ści u wła­ści­we­go źró­dła. Te li­sty w emi­gra­cyi pi­sa­ne, były przed­mio­tem po­wszech­nej cie­ka­wo­ści, za­ję­cia ogól­ne­go – były po­ry­wa­ne, wy­ja­śnia­jąc cha­rak­ter, wy­świe­ca­jąc du­szę wznio­słą tego czło­wie­ka, któ­re­go całe ży­cie dla mi­ło­ści oj­czy­zny je­dy­nie po­świę­co­nem było. Mat­ka Mau­ry­ce­go skrzęt­nie je zbie­ra­ła, do­ga­dza­jąc ser­cu wła­sne­mu. Uwa­gi swo­je nad nie­mi dla sie­bie sa­mej w no­tach po­czy­ni­ła, nie mia­ła nig­dy za­mia­ru ogła­szać ich dru­kiem. Przy­da­ła w koń­cu my­śli wła­sne o mło­do­cia­nym wie­ku, cha­rak­te­rze, skłon­no­ściach, oby­cza­jach i spo­so­bie wy­cho­wa­nia Mau­ry­ce­go. Na­resz­cie po­zbie­ra­ła z pism roz­ma­itych i za­pi­sy­wa­ła so­bie co o nim było gdzie mó­wio­no i pi­sa­no. Wszyst­ko więc co mat­ka Mau­ry­ce­go Moch­nac­kie­go dla pa­miąt­ki fa­mi­lij­nej, ku za­do­wo­le­niu ser­ca ma­cie­rzyń­skie­go, za­spo­ko­je­nia wła­snej cie­ka­wo­ści ze­bra­ła, to na wszech­stron­ne żą­da­nie osób in­te­re­so­wa­nych wier­nie dru­kiem tu ogła­sza­my.

Mau­ry­cy Moch­nac­ki był sy­nem Ba­zy­le­go, szla­chet­nie uro­dzo­ne­go Po­la­ka z Ga­li­cyi. Ba­zy­li Moch­nac­ki po­bie­rał na­uki w Po­do­liń­cu, we wsła­wio­nym swo­je­go cza­su kon­wik­cie u księ­ży Pi­ja­rów, gdzie wy­stę­po­wał już jako mów­ca na ob­cho­dach, do cze­go przez star­szy­znę wy­bie­ra­ny by­wał. W roku szes­na­stym ży­cia swo­je­go udał się do Kra­ko­wa wraz z inną mło­dzie­żą do po­wsta­nia Ko­ściusz­ki, w któ­rem tyle się od­zna­czył, że przez sa­me­go Ko­ściusz­kę ozdo­bio­ny był krzy­żem że­la­znym; ztam­tąd po­wró­cił do domu ro­dzi­ciel­skie­go w kra­ku­sce i o kuli, jak go na por­tre­cie ko­le­dzy od­ma­lo­wa­li. Na­stęp­nie w aka­de­mii lwow­skiej do­koń­czył na­uki. Naj­ulu­bień­szem póź­niej za­trud­nie­niem Ba­zy­le­go była li­te­ra­tu­ra i na­uka pra­wa, ku cze­mu miał tyle zdol­no­ści i szcze­gól­niej traf­ne­go po­glą­du obok nie­ska­żo­nej pra­wo­ści cha­rak­te­ru, że naj­waż­niej­sze in­te­re­sa i naj­bar­dziej za­wi­kła­ne w Ga­li­cyi naj­pierw­szych pa­nów i ma­gna­tów pol­skich jako Ra­dzi­wił­łów i Po­toc­kich, po­wie­rza­ne mu były skwa­pli­wie, po­mi­mo że nie był nig­dy ad­wo­ka­tem. W roku 1809. pod­czas po­sel­stwa Igna­ce­go Mią­czyń­skie­go do Na­po­le­ona I. w Wied­niu, uży­ty był Ba­zy­li jako se­kre­tarz le­ga­cyi, za co ozdo­bio­ny zo­stał krzy­żem le­gii ho­no­ro­wej. Oże­nio­ny z Ma­ryą Pą­gow­ską, za­cnej ro­dzi­ny pan­ną, zo­sta­wił pię­cio­ro dzie­ci: Mau­ry­ce­go, Kle­men­ty­nę, Ka­mi­la, Olim­pię i Ty­mo­le­ona. Obok licz­nych na­uczy­cie­li i mi­strzów we Lwo­wie, po naj­więk­szej czę­ści trud­nił się oso­bi­ście kształ­ce­niem umy­słu i ser­ca swych sy­nów, szcze­gól­niej Mau­ry­ce­go i Ka­mi­la, a jako pe­łen za­pa­łu mło­dzień­cze­go, ob­da­rzo­ny wiel­ką pa­mię­cią, po­sia­da­ją­cy na­uki en­cy­klo­pe­dycz­nie, po­tra­fił tak da­le­ce ich uspo­so­bić, że Mau­ry­cy bez uczęsz­cza­nia do szkół pu­blicz­nych, je­dy­nie z do­mo­wej edu­ka­cyi po­tra­fił zło­żyć exa­men ma­tu­ri­ta­tis w War­sza­wie w r. 1820. Było wiel­kiem po­dzi­wie­niem ów­cze­sne­go rek­to­ra Lin­de­go, że Mau­ry­cy z do­mo­wej edu­ka­cyi mógł tak wy­so­ko po­sia­dać ję­zyk ła­ciń­ski. Wszyst­ko więc co Mau­ry­cy umiał i po­sia­dał, po­cho­dzi­ło od jego ojca Ba­zy­le­go, któ­ry dla edu­ka­cyi sy­nów nie­tyl­ko ogrom­ną prak­ty­kę praw­ną po­rzu­cił, ale nad­to i cały swój ma­ją­tek po­świę­cił.

Ba­zy­li Moch­nac­ki w r. 1818. po­rzu­ciw­szy ma­ją­tek dzie­dzicz­ny Bo­ja­niec, w cyr­ku­le żół­kiew­skim po­ło­żo­ny, oraz praw­ne in­te­re­sa, po­je­chał z całą fa­mi­lią dla dal­szej edu­ka­cyi dzie­ci do kró­le­stwa Pol­skie­go. W War­sza­wie otrzy­mał nie­ba­wem po­sa­dę as­ses­so­ra w pro­ku­ra­to­ryi kró­lew­skiej, a na­stęp­nie radz­cy praw­ne­go w ko­mi­syi oświe­ce­nia. Tu od­zna­czał się szcze­gól­ne­mi zdol­no­ścia­mi i pra­wo­ścią cha­rak­te­ru, za co przez mi­ni­stra oświe­ce­nia przed­sta­wio­ny był na naj­pierw­sze­go z ko­lei re­fe­ren­da­rza sta­nu, co jed­nak wiel­ki ksią­żę Kon­stan­ty wy­kre­ślił, mó­wiąc, że sy­nów cho­wać nie umie; na tym go tez urzę­dzie re­wo­lu­cya r. 1830. za­sta­ła.

Po re­wo­lu­cyi za­wi­kła­ny w spra­wy po­li­tycz­ne, lubo sam nie brał nig­dzie czyn­ne­go udzia­łu i do żad­nych waż­niej­szych wy­pad­ków re­wo­lu­cyj­nych za­plą­ta­ny nie był, gdy jed­nak wpły­wał na umy­sły pi­smem i mową, gdy miał dwóch sy­nów w re­wo­lu­cyą za­wi­kła­nych, tym spo­so­bem skom­pro­mi­to­wa­ny, bo­jąc się o wła­sną oso­bę, ucho­dzić mu­siał roku 1831. do Lwo­wa. Tu po­zba­wio­ny ca­łe­go mie­nia, bez naj­mniej­szych do­cho­dów, zno­sił cier­pli­wie wraz z całą fa­mi­lią bie­dę i tu­łac­two po­mię­dzy swo­imi przez lat czte­ry. Gdy zaś mu przy­jaź­niej­sza gwiaz­da przy­świe­cać po­czę­ła, gdy pra­cą i sta­ra­niem przy­cho­dzić zno­wu za­czął do ma­jąt­ku i wzię­to­ści, sko­ła­ta­ne­go bu­rza­mi po­li­tycz­ne­mi, drę­czo­ne­go tylu prze­ciw­no­ścia­mi losu śmierć za­sko­czy­ła. Umarł roku 1844., w 67. roku ży­cia w sku­tek wy­czer­pa­nia sił ży­wot­nych i cho­ro­by pier­sio­wej chro­nicz­nej. Po­cho­wa­ny w Czar­tow­cu, cyr­ku­le ko­ło­myj­skim, w ma­jęt­no­ści swo­je­go syna naj­młod­sze­go Ty­mo­le­ona.MAU­RY­CY MOCH­NAC­KI DO MAT­KI.

Metz, dnia 14. Stycz­nia 1832. Pla­ce de Cham­bres. Hôtel de Vic­to­ire.

Ko­cha­na Mamo! List, któ­ry mi Ka­mil przy­słał w Pa­ry­żu, list, z któ­re­go do­wie­dzia­łem się tyle rze­czy smut­nych, zaj­mu­ją­cych całą du­szę moją, za­ra­zem po­ciesz­nych o zdro­wiu Ojca, o zdro­wiu po­lep­sza­ją­cem się ko­cha­ney Mamy, o ży­ciu i bez­piecz­nem schro­nie­niu Ro­dzi­ców, któ­rych całe ży­cie moje czci­łem jak do­bro­czyn­ne bó­stwa, jak anio­łów w nie­bie, jak świę­tych bło­go­sła­wio­nych, list ten jest nie­oce­nio­nym skar­bem moim. Pierw­szy to mo­ment od wzię­cia War­sza­wy do tej chwi­li, że spo­koj­nie ode­tchnąć mogę. Myśl ja­kie­go­kol­wiek nie­szczę­ścia, broń Boże śmier­ci, nie­bez­piecz­nej sła­bo­ści ro­dzi­ców mo­ich, któ­rych sza­nu­ję i nad ży­cie ko­cham, myśl ta nie­po­ko­iła mnie we śnie, za­smu­ca­ła na ja­wie, prze­śla­do­wa­ła i ści­ga­ła w dłu­giej po­dró­ży, na wiel­kim świe­cie, na ustro­niu i w naj­pięk­niej­szej kom­pa­nii. Myśl ta, to prze­czu­cie, in­stynkt spra­wo­wa­ły, że naj­pięk­niej­sze wi­do­wi­ska Pa­ryz­kie, go­ścin­ność sama cu­dzo­dziem­ców, żad­ne­go dla mnie po­wa­bu nie mia­ły. Wszak Mama wiesz to do­brze, że w mo­jem ser­cu nikt nie miesz­kał prócz Ro­dzi­ców mo­ich, że tyl­ko ich ob­raz moją du­szę na­peł­niał od lat dzie­cin­nych, że tyl­ko ich szczę­ście było mo­jem szczę­ściem. In­sze­go nie zna­łem i nie znam za­ję­cia. Ze­sta­rza­łem się za mło­du w na­mięt­no­ściach po­li­tycz­nych. Ale dom Mamy, fa­mi­lia na­sza była za­wsze ca­łym moim świa­tem i piosn­ką, ca­łe­go ży­cia mo­je­go, wszyst­kich dni mo­ich. Cho­ciaż nie mam ho­no­ru znać pani Cień­skiej, pro­szę Mamy, że­byś ra­czy­ła wy­nu­rzyć jej naj­tkliw­szą wdzięcz­ność za jej do­bre ser­ce, za jej grzecz­ne przy­ję­cie. – Cóż ja na­pi­szę Ma­mie? Sam nie wiem od cze­go za­cząć i na czem skoń­czyć. Hi­sto­rya moja jest tak dłu­ga, tak dziw­na, jak ro­mans, a na parę ty­go­dni przed wy­jaz­dem za gra­ni­cę, tak za­wi­kła­na, jak ka­ba­ła w hisz­pań­skiej tra­ge­dyi. – Od­po­wie­dział pew­no Ka­mil na wszyst­kie py­ta­nia, ja­kie Papa czy­ni w swo­im li­ście. Ja to tyl­ko do­da­ję, bo nie wiem co on tam po­pi­sał, że Kru­ko­wiec­ki szka­rad­nie mnie oszu­kał i wszyst­kich nas re­wo­lu­cyj­nych pa­try­otów. Przed nocą 15. Sierp­nia wi­dy­wał się ze­mną do­syć czę­sto, grał rolę po­czci­we­go czło­wie­ka. Za­pew­niał, że je­że­li weź­mie wła­dzę, roz­wi­nie na­tych­miast wszyst­kie środ­ki ra­to­wa­nia kra­ju, ja­kie mu po­da­wa­li­śmy. Te środ­ki były na­stę­pu­ją­ce: 1. usu­nąć od rzą­du całą par­tyą Czar­to­ry­skie­go i Skrzy­nec­kie­go, tu­dzież nie­zno­śniej­szą jesz­cze par­tyą de ju­ste-mi­lieu, par­tyą Nie­mo­jew­skich, któ­rą opa­no­wa­ła nia­nia wła­dzy nie­uspra­wie­dli­wio­na żad­nym ta­len­tem, żad­ną mocą du­cha i gło­wy. W mo­men­tach kry­tycz­nych Kru­ko­wiec­ki przy­rzekł, że nikt z tych hrecz­ko­sie­jów Ka­li­skich dok­try­ne­rów i ma­gów nie wej­dzie do rzą­du. 2. Za­liw­skie­go, któ­ry miał wzię­tość u ludu, uczy­nić na­czel­ni­kiem stra­ży bez­pie­czeń­stwa, a Zwierz­chow­skie­go, po­pu­lar­ne­go i po­czci­we­go czło­wie­ka, ko­men­dan­tem gwar­dyi na­ro­do­wej. 3. Po­ru­czyć głów­ne funk­cye rzą­do­we lu­dziom mło­dym re­wo­lu­cyj­nym, peł­nym za­sług i zdol­no­ści. 4. Ob­wa­ro­wać ba­ry­ka­dy, pod­ło­żyć wszę­dzie pro­chy, żeby w ra­zie prze­mo­cy Mo­ska­le ra­zem z bru­kiem w po­wie­trze wy­le­cie­li. – Re­wo­lu­cya przy­wie­dzio­na do roz­pa­czy nie­do­łęż­no­ścią sej­mu, nie­po­ję­te­mi ide­ami księ­cia Ada­ma i zgub­ną nie­czyn­no­ścią Skrzy­nec­kie­go, pod ta­kie­mi tyl­ko wa­run­ka­mi w ukła­dy wcho­dzi­ła z Kru­ko­wie – ckim, któ­ry jej wszyst­ko to obie­cy­wał i któ­re­mu ona na­wza­jem ofia­ro­wa­ła cześć i sła­wę. Sta­ry lis po­chle­biał mło­dzie­ży, od któ­rej wszyst­ko za­le­ża­ło. Zy­skał po­pu­lar­ność przy­wa­ra­mi złe­go rzą­du, któ­ry spra­wę na­szą do upad­ku wi­docz­nie na­chy­lał. Nie­szczę­ście pu­blicz­ne, błę­dy Czar­to­ry­skie­go i upór Skrzy­nec­kie­go nada­wa­ły Kru­ko­wiec­kie­mu prze­wa­gę. Roz­ją­trze­nie umy­słów było wiel­kie. Lud się roz­dą­sał, Mo­ska­le co­raz ści­ślej nas oto­czy­li. – Zja­wia się noc 15. Sierp­nia, noc strasz­na jak wszyst­ko to, co nosi na so­bie ce­chę ze­msty i zło­ści ludu. Noc ta nie była ani mo­jem ani Le­le­we­la dzie­łem. Było w na­szej mocy te­ro­ry­zmem wy­dźwi­gnąć spra­wę pol­ską z prze­pa­ści, ale my­śmy o in­nej roz­my­śla­li nocy, o in­nym te­ro­ry­zmie. Nie mo­głem po­jąć, na co się to przy­da wie­szać szpie­gów nio­bosz­czy­ka Kon­stan­te­go, szpie­gów bez­bron­nych i uwię­zio­nych, któ­rych kat mógł za de­kre­tem sądu po­wie­sić. Nie mo­głem po­jąć, na co się to przy­da wten­czas, kie­dy tyle in­nych da­le­ko szko­dliw­szych lu­dzi i nie­bez­piecz­niej­szych wy­so­kie spra­wo­wa­ło urzę­dy. Nie Ma­krot i Szla­ja, ale na­czel­ni­cy wła­dzy z ge­ne­ra­ła­mi zdraj­ca­mi, po­win­ni byli po­ku­to­wać na la­tar­ni za wszyst­ko złe, ja­kie na­bro­ili, po czę­ści z nie­ro­zu­mu, po czę­ści ze złej woli. Noc ta jed­nak nie była moją spra­wą, bo ja sam co tyl­ko nie by­łem po­wie­szo­ny w sku­tek in­tryg pew­ne­go księ­dza, któ­ry ro­zu­miał, że ja się z ary­sto­kra­cyą prze­ciw­ko re­wo­lu­cyi po­łą­czy­łem. Lecz ostrzegł mnie słu­żą­cy Ję­drzej, któ­ry był u nas przed re­wo­lu­cyą, któ­ry mnie sprzy­jał. Ale noc ta rów­nie i Mo­ska­li spra­wą nie jest. Tę plot­kę roz­nie­śli po Eu­ro­pie stron­ni­cy Czar­to­ry­skie­go. Była to tyl­ko nie­umie­jęt­ne­go ludu ze­msta źle kie­ro­wa­na, z któ­rej jed­nak trze­ba było umieć ko­rzy­stać. Lud się skom­pro­mi­to­wał w ob­li­czu nie­przy­ja­cie­la, mó­gł­że ten lud nie bro­nić się do upad­ku po ta­kim roz­le­wie krwi za­prze­da­nej ca­ro­wi? Mó­gł­że zy­skać prze­ba­cze­nie po nocy 15…? Ja z tej tyl­ko stro­ny te noc wi­dzia­łem i dla tego tak chło­sta­łem Dę­biń­skie­go w Dzien­ni­ku po­wszech­nym, że to mo­skiew­ską na­zy­wał ro­bo­tą, co prze­ciw­ko Mo­ska­lom z taką ko­rzy­ścią uży­te być mo­gło. Plo­tek i ba­jek bez mia­ry. – Kru­ko­wiec­ki po­ka­zał się lu­do­wi w nocy 15. pod po­zo­rem ukró­ce­nia nie­ła­du, rze­czy­wi­ście dla za­le­ce­nia sie­bie sa­me­go po­pu­lar­nym wzglę­dom. Ob­wo­ła­no go naj­przód gu­ber­na­to­rem, na­za­jutrz zo­stał wszyst­kiem, gdyż rząd z pię­ciu zło­żo­ny roz­sy­pał się. Cze­ka­li­śmy nie­cier­pli­wie na­sze­go sys­te­ma­tu, lecz wszyst­ka na­dzie­ja zo­sta­ła omy­lo­na. Sta­ry in­try­gant ogar­nąw­szy wła­dzę, roz­dzie­lił ją mię­dzy Ka­li­sza­nów, gdyż na to, co mu dała noc 15. imie­niem ludu, chciał zy­skać sank­cyą, od sej­mu, ani jed­ne­go wa­run­ku nie do­trzy­mu­jąc re­wo­lu­cyi. Za­liw­skie­go pod mar­nym po­zo­rem z sto­li­cy od­da­lił, ko­men­dę gwar­dyi na­ro­do­wej dał Łu­bień­skie­mu. Chrza­now­skie­go, naj­po­dlej­sze­go z ge­ne­ra­łów, utrzy­mał na gu­ber­na­tor­stwie, pro­chów nie pod­ło­żył, ba­ry­kad nie umo­co­wał, żad­ne­go na­wet roz­po­rzą­dze­nia nie zro­bił do obro­ny ulic i do­mów. War­sza­wa po­win­na była być dru­gą Sa­ra­gos­są. Ale co gor­sza, pod po­zo­rem opa­trze­nia sto­li­cy w żyw­ność, wy­pra­wił Ra­mo­ry­na z naj­lep­szą pie­cho­tą w licz­bie 18000 i naj­dziel­niej­sze­mi puł­ka­mi jaz­dy. Ludu nie uzbro­ił, mo­stu zwi­nię­te­go na pla­cu bro­ni nie ka­zał prze­nieść na Pra­gę na przy­pa­dek rej­te­ra­dy; mło­dych re­wo­lu­cy­oni­stów, żeby mu nie za­wa­dza­li, sta­rał się od­da­lić. Na to wszyst­ko Ka­li­ska par­tya bę­dą­ca u ste­ru rzą­du obo­jęt­nie pa­trza­ła, a tem sa­mem dzie­li­ła winę z Kru­ko­wiec­kim. Ka­li­sza­nie swo­im oby­cza­jem ba­wi­li się, bie­sia­do­wa­li bez­piecz­nie, kie­dy spra­wa re­wo­lu­cyi upa­da­ła. Mó­gł­że­by Kru­ko­wiec­ki tak po­stę­po­wać, gdy­by u rzą­du znaj­do­wa­li się lu­dzie re­wo­lu­cyj­ni? Był­że­by zdra­dził? nie – ja temu nie wie­rzę. By­li­by­śmy go ka­za­li po­wie­sić lub roz­strze­lać, gdy­by był czem­kol­wiek pu­blicz­ną spra­wę na­ra­ził na nie­bez­pie­czeń­stwo. Pasz­kie­wicz był­by nig­dy nie zdo­był War­sza­wy, albo był­by się za­grze­bał w gru­zach tego mia­sta ra­zem z całą jego lud­no­ścią. In­a­czej los zrzą­dził, go­tu­jąc nie nam, ale ca­ro­wi zwy­cięz­two przez Kru­ko­wiec­kie­go i par­tyą Ka­li­ską, któ­ra o tyle w tej mie­rze pod­pa­da za­rzu­to­wi, o ile jaw­nej zdra­dy nie poj­mo­wa­ła albo przed na­ro­dem ogło­sić nie chcia­ła. Z głę­bo­kim ża­lem w ser­cu cho­dzi­łem i jeź­dzi­łem po uli­cach tej War­sza­wy, któ­ra wkrót­ce mia­ła się do­stać w moc nie­przy­ja­cie­la. Na­próż­no pa­try­otów na­ma­wia­li­śmy, aby się po­ro­zu­mie­li mię­dzy sobą. Nie­zgo­da, ta je­dy­na przy­czy­na sła­bo­ści re­wo­lu­cyj­nej par­tyi, wstrzy­my­wa­ła mło­de gło­wy w nie­chę­ci i roz­dzie­le. Na­próż­no pod prze­wod­nic­twem Zwierz­chow­skie­go za­wią­za­ło się w domu pani Chłę­dow­skiej to­wa­rzy­stwo taj­ne. Nic zgu­by na­szej od­wlec nie mo­gło. Na­pi­sa­łem wresz­cie do Kru­ko­wiec­kie­go list pe­łen wy­rzu­tów. Od­pi­sał mi na­tych­miast po swo­je­mu, to jest: nie­grzecz­nie, wła­sną ręką swo­ją po­darł no­mi­na­cyą, któ­rą mi na­pi­sać ka­zał na re­fe­ren­da­rza czy­li radz­cę sta­nu, cze­go już nie pa­mię­tam, a co już dzien­ni­ki roz­gło­si­ły. Za­czą­łem wo­jo­wać z Ka­li­sza­na­mi w Dzien­ni­ku po­wszech­nym, i je­że­li Papa chce do­wie­dzieć się jaka była moja kon­du­ita od nocy 15. do wzię­cia War­sza­wy, nie­chaj czy­ta ar­ty­ku­ły w tej ga­ze­cie z moim pod­pi­sem umiesz­cza­ne. W wi­lią sztur­mu po­je­cha­łem do Wy­soc­kie­go, ko­men­dan­ta naj­waż­niej­sze­go sta­no­wi­ska na Woli. Ale 10 tyl­ko dział bro­ni­ło tego punk­tu, choć szań­ce 27 dział po­trze­bo­wa­ły. Mó­wił mi do­wódz­ca, że w nocy spo­dzie­wa się wię­cej dział i pie­cho­ty. Na­za­jutrz ani je­den żoł­nierz nie przy­szedł mu w po­moc. Cóż dziw­ne­go, że Wolę wzię­to za dwie go­dzin. Trud­no wy­po­wie­dzieć, co się ze mną dzia­ło w ostat­nich chwi­lach at­ta­ku. Była go­dzi­na czwar­ta z po­łu­dnia. Od huku dział domy się trzę­sły. Już pierw­sza li­nia szań­ców zdo­by­tą zo­sta­ła. Ka­mi­la z koń­mi, rze­cza­mi, Woj­cie­chem po­sła­łem na Pra­gę, gdzie się wszy­scy uda­wa­li, sam zaś dla pil­ne­go in­te­re­su na chwi­lę po­sze­dłem do kom­mis­syi woj­ny. Tam spo­tka­łem gu­ber­na­to­ra Chrza­now­skie­go, któ­ry za­wsze był moim nie­przy­ja­cie­lem, z cze­go się chlu­bię. Po­wie­dział mi im­per­ty­nen­cyą. Nie zwy­kłem nie­grzecz­no­ści zo­sta­wiać bez od­po­wie­dzi. Po­wie­dzia­łem mu te sło­wa w naj­więk­szem unie­sie­niu i wo­bec ca­łe­go szta­bu: "Ge­ne­ra­le! wi­dać że cię już za­la­tu­je dzie­gieć mo­skiew­ski, kie­dy śmiesz ob­ra­żać za­słu­żo­ne­go ofi­ce­ra pol­skie­go, lecz pa­mię­taj, że jesz­cze Mo­ska­le nie we­szli do War­sza­wy. " Wy­ra­zy te nie­sły­cha­nie ob­ra­zi­ły Chrza­now­skie­go. Za­wo­łał na swe­go ad­ju­tan­ta: "Za­wieść tego pana na Wol­skie ro­gat­ki, weź dwóch żoł­nie­rzy, niech zgi­nie od gra­na­tów nie­przy­ja­ciel­skich." Od­po­wie­dzia­łem na­tych­miast: "Tak się nie go­dzi. Pan już nie je­steś gu­ber­na­to­rem. Je­że­li masz do mnie ura­zę, strze­lać się z nim będę lewą ręką!" Ale już Chrza­now­skie­go nie było w sali. Dał znak, żeby roz­kaz jego wy­ko­na­no. Wsia­dłem więc na ko­nia z ka­pi­ta­nem od służ­by i dwo­ma żoł­nie­rza­mi, któ­rzy mnie i sie­bie i Chrza­now­skie­go prze­kli­na­li. Je­cha­łem po­wo­li wstrzy­mu­jąc ko­nia. To­wa­rzy­sze moi z pra­wi­cy i le­wi­cy mnie ota­cza­li. Ka­pi­tan je­chał przedem­ną, ża­łu­jąc i mnie i sie­bie i żoł­nie­rzy, al­bo­wiem już na uli­cy Elek­to­ral­nej proch nas krztu­sił, tuż koło nas pę­ka­ły gra­na­ty. Przy­szła mi do­bra myśl. "Ka­pi­ta­nie, rze­kłem do mo­jej stra­ży, oby­dwaj zgi­nie­my, nim do­je­dzie­my do Wol­skich ro­ga­tek, gdzie się już ty­ra­lie­ry mo­skiew­skie z na­szy­mi ucie­ra­ją. Daję sło­wo ho­no­ru, że sejm przed dwo­ma go­dzi­na­mi dał dy­mis­syą Chrza­now­skie­mu. Roz­kaz jego nie­waż­ny, bo już nie­tyl­ko gu­ber­na­to­rem, ale i ge­ne­ra­łem nie jest." – Co mó­wisz, ko­le­go, prze­rwał mi ka­pi­tan. – Tak jest, od­po­wie­dzia­łem, zbocz­my na inną uli­cę, a do­wiesz się wszyst­kie­go. Usłu­chał mię. Kłu­sem wró­ci­li­śmy na uli­cę Se­na­tor­ską. Spo­tka­li­śmy kil­ku zna­jo­mych. Opo­wie­dzia­łem wszyst­ko; pro­si­łem, aby się na­tych­miast uda­li do Chrza­now­skie­go i na­stra­szy­li go, że zgi­nie, je­że­li nie­spra­wie­dli­we­go nie od­wo­ła roz­ka­zu. Jak prze­czu­wa­łem, tak się też sta­ło. Za kwa­drans przy­le­ciał go­niec na ko­niu od Chrza­now­skie­go z roz­ka­zem, aby mnie w pla­cu aresz­to­wa­no. Od­da­no mię pod straż. Chrza­now­ski tym­cza­sem po­biegł do Kru­ko­wiec­kie­go dla za­sią­gnie­nia wia­do­mo­ści, co ma ze mną, zro­bić. Wy­staw so­bie Mama, jaką, in­struk­cyą, dał Kru­ko­wiec­ki Chrza­now­skie­mu, ten to przy­ja­ciel na­sze­go domu, nikt temu nie uwie­rzy, ale mi to na­ocz­ni po­wia­da­li świad­ko­wie na Pra­dze i w Płoc­ku. "Vous li­vre­rez Mau­ri­ce Moch­nac­ki aux Rus­ses, ou mieux fa­ites le fu­sil­lier sur le cham­pe. Il m'outra­gea aus­si mo­imême. Il m'a ecrit une let­tre ple­ine des in­ju­res." Chrza­now­ski chciał wy­ko­nać to zle­ce­nie, ale mnie już nie za­stał w wię­zie­niu. Po co się tak tro­skli­wie o mnie wy­py­ty­wał? Po co gro­ził ofi­ce­rom w pla­cu? Gdy się zmierz­chać za­czę­ło, gdy wszyst­kie uli­ce dy­mem były za­peł­nio­ne, gdy ogień ar­ty­le­ryi za­pa­lił przed­mie­ścia, wten­czas ja­kaś nie­wi­dzial­na ręka, bo nie wiem kto, otwo­rzył drzwi ciem­ne­go po­ko­iku na ra­tu­szu, gdzie by­łem za­mknię­ty. Po­rwa­łem się z miej­sca i bocz­ne­mi scho­da­mi wy­sze­dłem od ni­ko­go w zgieł­ku nie­po­zna­ny. W tylu krwa­wych bi­twach się znaj­do­wa­łem, ale nig­dy więk­szym cu­dem pew­nej nie… usze­dłem śmier­ci albo wy­gna­nia nad brze­ga­mi lo­do­wa­te­go mo­rza. Ja­kiż wi­dok na uli­cach War­sza­wy? Dzie­ci, ko­bie­ty, star­cy, lud w roz­pa­czy. Żoł­nie­rze roz­pierzch­nie­ni bez ładu; ar­ty­le­rya, pie­cho­ta, jaz­da, wszyst­ko w naj­więk­szym nie­po­rząd­ku, a tu ciem­no jak w wil­czej ja­ski­ni. Tyl­ko łuna na nie­bie od po­ża­rów na­oko­ło pu­sto­szą­cych War­sza­wę, ru­inę na­szą oświe­ca­ła. Za­pła­ka­łem wśród tego zgieł­ku. Wszyst­ko to zda­wa­ło mi się być strasz­nym snem, utwo­rem go­rącz­ki, któ­ra mnie wten­czas tra­wi­ła pło­dem ogni­stej ima­gi­na­cyi. Zbli­ży­łem się do mo­stu, osła­bio­ny bó­lem nie­zno­śnym w pra­wem ra­mie­niu od bli­zny, któ­ra się roz­ją­trzy­ła, upa­da­ją­cy pra­wie na sile. Wcho­dzę do domu przy uli­cy i rzu­cam się na krze­sło w po­ko­ju nie­wie­dzieć czy­im.

Lam­pa drzą­ca do­go­ry­wa­ją­ce rzu­ca­ła świa­teł­ko. Po­strze­gam koło sie­bie dzie­ci i ko­bie­ty za­pła­ka­ne. Los dziw­ny zrzą­dził, że mię­dzy nie­mi znaj­do­wa­ła się pani Lu­bi­no­wa. (1) Dla cze­go się tam znaj­do­wa­ła, nie wiem, za­pew­ne z Lesz­na mu­sia­ła się tam schro­nić. Dla cze­go ja tam tra­fi­łem? tego tak­że nie wiem. Ta do­bra, ta ko­cha­na ko­bie­ta, praw­dzi­wie igrzy­sko losu, nie chcia­ła wie­rzyć, że mnie wi­dzi przed sobą. Pła­ka­ła jak dziec­ko. Cóż się z nią te­raz dzie­je? i z Kli­ni­ką na­szą? (2) z któ­rą się na­wet po­że­gnać nie mo­głem. Na­za­jutrz cała Pol­ska na Pra­dze już się znaj­do­wa­ła. I woj­sko, i sejm i wszy­scy uczci­wi lu­dzie. Ro­zum dyk­to­wał po­łą­czyć się z Ra­mo­ry­ną bez żad­ne­go na­my­słu, a po­tem rzu­cić się albo do opusz­czo­nej Li­twy, albo przejść Wi­słę mię­dzy Ra­cho­wem a Jó­ze­fo­wem dla po­łą­cze­nia się z Ro­życ­kim. O to­śmy wszy­scy bła­ga­li ge­ne­ra­łów i lu­dzi wpływ ma­ją­cych. Ja sam ze łza­mi za­kli­na­łem mar­szał­ka sej­mu, żeby tej ostat­niej na­dziei pol­skie­go na­ro­du upaść, ostat­niej mocy roz­chwiać się nie po­zwo­lił. Je­że­li je­den gran do­brej wia­ry po­zo­stał w ser­cu Wła­dy­sła­wa Ostrow­skie­go, nie za­prze­czy, że go o to usil­nie, do na­przy­krze­nia mo­le­sto­wa­łem. Ale nada­rem­nie, co się chwiać za­cznie, tego ża­den fi­lar nie wes­prze. Wła­dy­sław Ostrow­ski, po­czci­wy czło­wiek, do­bry Po­lak, nie miał tej mocy tem­pe­ra­men­tu, żeby nie uledz zda­niu ge­ne­ra­łów, któ­rzy już na Pra­dze wszyst­ko we­dług woli cara i po­żyt­ku Ros­syi na­stro­ić chcie­li. Dla tych ma­łych lu­dzi gru­be epo­le­ty sta­ły się sie­cią sza­tań­ską. Żeby je za­cho­wać, za­wcza­su skar­bi­li So­bie ła­skę im­pe­ra­to­ra po­da­wa­niem złej rady. Drob­nost­ki uwo­dzą mło­de nie­do­świad­czo­ne ko­bie­ty. Fran­cu­zi za tru­fle du­szę i cia­ło Bur­bo­nom przeda­wa­li, jak mówi mój ko­cha­ny Mi­chał w Pa­ry­żu, (3) za­le­ca­jąc mi tru­fle, któ­re – (1) Ciot­ka Mau­ry­ce­go, wdo­wa.

(2) Ro­dzo­ną sio­strą.

(3) Pod­cza­szyń­ski.

w rze­czy sa­mej są, wy­śmie­ni­te. Nasi ge­ne­ra­ło­wie, kre­atu­ry re­wo­lu­cyi, za szli­fę całą Pol­skę od­da­li w moc cara. Po­ru­sze­niem z Pra­gi do Mo­dli­na, z Mo­dli­na do Płoc­ka, w tej ma­te­ryi pi­sa­łem list ob­szer­ny do Mamy pod ad­re­sem pana Sa­ga­tyń­skie­go, ro­zu­mie­jąc, że się Mama we Lwo­wie znaj­du­jesz. List ten musi być we Lwo­wie.

Z Płoc­ka uda­li­śmy się do szpi­ta­la wio­ski pani Rut­kow­skiej. Peł­no było szpie­gów w obo­zie na­szym, a za obo­zem peł­no Basz­kie­rów i Kir­gi­zów, któ­rzy chwy­ta­li zmie­rza­ją­cych do gra­ni­cy pru­skiej. Dzię­ki oby­wa­te­lom, któ­rzy mnie i Ka­mi­la ma­now­ca­mi i la­sa­mi do gra­ni­cy bez­piecz­nie do­pro­wa­dzi­li. Nie mie­li­śmy żad­nych pra­wie pie­nię­dzy od rzą­du, któ­re­go człon­ko­wie nie ży­czy­li so­bie par une ra­ison trés pu­is­san­te, że­bym ja do­stał się do Fran­cyi i pi­sał za gra­ni­cą. Mie­li ra­cyą. Wie­dzą Ka­li­sza­nie, jaką rolę grać będą w pi­śmie o re­wo­lu­cyi pol­skiej, nad któ­rem obec­nie pra­cu­ję, wi­dzie­li że przy ta­kich świad­kach nie będą mo­gli fan­fa­ro­no­wać w Pa­ry­żu, dla tego w mą­dro­ści swo­jej uło­ży­li, że­bym ja przez W. Księz­two Po­znań­skie udał się do Ga­li­cyi z Pol­ski, ale ja dla tej sa­mej przy­czy­ny zwy­cię­żyw­szy mno­gie prze­szko­dy, uda­łem się do Pa­ry­ża. Ry­biń­ski spra­wie­dliw­szy od Nie­mo­jew­skie­go, ka­zał mnie i Ka­mi­lo­wi wy­pła­cić z kas­sy woj­sko­wej po 20 #. Na kwa­ran­tan­nie w Go­łu­biu oba­dwa wy­gra­li­śmy po 20 #, aza­tem mie­li­śmy 80 #. O tych pie­nię­dzach uda­li­śmy się w dal­szą dro­gę pod ob­ce­mi na­zwi­ska­mi. By­li­śmy w rze­czy sa­mej u Kal­stay­na ale nie wiem zkąd się mógł do­wie­dzieć, ja­kich go­ści przyj­mu­je u sie­bie. Trze­ba nam było wstą­pić do nie­go dla bra­ku koni. Dla unik­nie­nia kwa­ran­tan­ny po­sta­no­wi­łem udać się do Szte­ty­na z Byd­gosz­czy, tam wsiąść na okręt i po­pły­nąć do Fran­cyi albo do An­glii. Na nie­szczę­ście nie było w Szte­ty­nie okrę­tów, któ­re­by za­raz od­pły­wa­ły. Ka­za­no nam cze­kać dni 12. Ja się nie­zmier­nie spie­szy­łem i mia­łem ra­cyą; bo trud­no było do­wie­rzać alian­tom Ros­syi. Prócz tego prze­pra­wa przez Sund w tej po­rze roku zda­wa­ła się naj­bie­glej­szym ma­ry­na­rzom nie­bez­piecz­ną i za­wod­ną ma­łe­mi stat­ka­mi, któ­re bu­rza aż na brze­gi Nor­we­gii za­no­si. Da­lej więc z Szte­ty­na do Sa­xo­nii ru­szy­li­śmy. Tu trze­ba było zno­wu od­by­wać kwa­ran­tan­nę przez 20 dni. Dzie­sięć dni ba­wi­li­śmy w wio­sce na ustro­niu koło po­mni­ka Gu­sta­wa Adol­fa na po­lach Lip­ska. Za­bra­kło mi cier­pli­wo­ści. Prze­ry­wa­jąc kwa­ran­tan­nę zno­wu w górę przez Hal­lę do Ha­no­we­ru ru­szy­li­śmy; ztam­tąd do Bru­xel­li, przez Bru­xel­lę i Va­len­cien­nes do Pa­ry­ża. Całą tę po­dróż trze­ba było od­by­wać extra – pocz­tą, co nie­zmier­nie wie­le kosz­to­wa­ło, tak da­le­ce, że w Bru­xel­li już ani gro­sza ze 80 # nie było. Prze­jeż­dża­ją­cy tam­tę­dy po­seł Wo­łow­ski Fran­ci­szek, po­ży­czył nam 150 fran­ków, z któ­rych po­ło­wę już mu od­da­łem. Niem­cy na ręku nas no­si­li. Gdy­bym był chciał, by­li­by mnie zbo­ga­ci­li jak Kre­zu­sa; nie po­trze­bo­wa­łem pie­nię­dzy i od wszel­kich wy­mó­wi­łem się da­rów, któ­re du­mie wy­gnań­ca, do­bre­mu to­no­wi tu­ła­cza uwła­cza­ją. Obe­rzy­ści na dro­dze nie chcie­li ra­chun­ku po­da­wać. Po­la­cy tak wszyst­kich in­te­re­su­ją, że aby nie być ce­lem cie­ka­wo­ści i utru­dza­ją­cych py­tań, w Niem­czech uda­wa­łem Fran­cu­za, a we Fran­cyi Niem­ca. – Pa­ryż jest to cu­dow­ne mia­sto, dla mnie nig­dy nie oce­nio­ne. – Emi­gra­cya pol­ska prze­szka­dza­ła mi pi­sać o re­wo­lu­cyi w Pa­ry­żu. Ko­mi­tet pol­ski wy­pra­wiał Mi­cha­ła Pod­cza­szyń­skie­go do Metz w in­te­re­sach swo­ich. Uda­łem się więc do Metz z rę­ko­pi­smem mo­jem i tu czte­ry do pię­ciu ty­go­dni za­ba­wię, póki go nie skoń­czę. Na wy­da­niu tego dzie­ła w Pa­ry­żu wszyst­ko za­le­ży. Tym tyl­ko spo­so­bem po­ło­żyć zdo­łam kres plot­kom, baj­kom, ob­mo­wie. Spra­wę na­szą bro­ni hi­sto­rycz­na praw­da, któ­rą na­próż­no u ob­cych za­ćmić usi­łu­ją ułom­ki róż­nych stron­nictw pol­skich za gra­ni­cą. Wresz­cie będę miał dużo pie­nię­dzy za to pi­smo, pie­nię­dzy po­trzeb­nych mnie i Ka­mi­lo­wi do od­by­wa­nia dal – szych po­dró­ży i do przy­ję­cia Papy w Pa­ry­żu, je­że­li się da na­mó­wić do po­dró­ży. Przy­sią­głem so­bie, że będę w An­glii, w Szko­cyi, we Wło­szech. Wiel­kie­go po­trze­bu­ję ru­chu, żeby nie my­śleć o Pol­sz­cze, dłu­gich wo­ja­żów na mo­rzu i na lą­dzie. Bogu dzię­ku­ję, że ko­cha­ny mój Papa wy­zdro­wiał. Jego zdro­wie jest ele­men­tem mo­je­go ży­cia. Jego ży­cie jest po­wie­trzem, któ­rem od­dy­cham za gra­ni­cą. Je­że­li go prze­ży­ję, cze­go Boże nie do­puść, czu­ję, że na ten czas do­sta­nę po­mię­sza­nia zmy­słów i dłu­go żyć nie będę. O moja Mamo ko­cha­na! Gdzie się po­dzia­ły te cza­sy, kie­dy­śmy ra­zem byli, w jed­nym domu? Któż był na­de­mnie szczę­śliw­szy w ten czas? Pierw­szy głos przez ścia­nę, któ­ry mnie ze snu bu­dził, był to głos ojca, tak do­bre­go, tak ko­cha­ne­go, ja­kim nie­bo żad­ne­go na świe­cie syna nie uszczę­śli­wi­ło. Cala ro­dzi­na przed ran­kiem u Mamy się zgro­ma­dzi­ła. – Mama ży­wi­łaś swo­je dzie­ci, moja Mamo ko­cha­na! Kie­dy się te cza­sy zno­wu wró­cą? cza­sy pa­try­ar­chal­ne, sła­wio­ne od po­etów jak uro­je­nie…. Może nig­dy. – Na to po­trze­ba Pol­ski; aże­by Pol­ska była, na to trze­ba re­wo­lu­cyi w ca­łym świe­cie. Za lat kil­ka może ja przyj­dę do Mamy z da­le­kich stron, żeby zno­wu po­rzu­cić oj­czy­stą zie­mię. Któż to wie? kto prze­wi­dzi?

Metz jest bar­dzo przy­jem­ne mia­sto. Lu­dzie uprzej­mi, przy­ja­cie­le Po­la­ków. Mi­chał mój w wiel­kich wzglę­dach zo­sta­je u dam tu­tej­szych, do któ­rych się umi­zga bez koń­ca i bez mia­ry, a któ­re go, jak wieść zło­śli­wa bie­ga, wza­jem­ną, za­szczy­ca­ją uprzej­mo­ścią. Co­dzien­nie go za­pra­sza­ją na obia­dy, na wie­czo­ry, któ­rych ja jako przy­ja­ciel jego uczest­ni­kiem być mu­szę. Oso­bli­wie jest jed­na pani, któ­rej cno­ty, dow­ci­pu i ro­zu­mu pan Mi­chał wy­chwa­lić się nie może. Nie po­wiem, jak się na­zy­wa, bo nie chcę zdra­dzać cu­dzych se­kre­tów. Już jest w pew­nym wie­ku i do­syć po­waż­na. Mi­chał taki sam, ja­kim był za­wsze, po­czci­wy, do­bry, przy­ja­ciel­ski, znacz­nie wy­ły­siał;

ka­zał so­bie mod­ną spo­rzą­dzić pe­ru­kę, w któ­rej ład­niej­szym bę­dzie chłop­cem, ni­że­li był kie­dy­kol­wiek. Na­próż­no mu wy­sta­wiam, że Czac­ki i Osso­liń­ski był jak on łysy, że Pla­ton pe­ru­ki nie no­sił, że Ju­liusz Ce­zar ły­si­nę lau­ro­wym wień­cem zdo­bił, on woli jed­no spoj­rze­nie pięk­nych dam w Met­zu, jak sła­wę Czac­kie­go i Ce­za­ra. – Ka­mil w Pa­ry­żu przy­kła­da się do nauk woj­sko­wych, ale jed­ne­go razu zna­la­złem na jego sto­li­ku ko­re­spon­den­cyą z roz­ma­ite­mi nie­wie­ście­mi pod­pi­sa­mi, – mi­nia­tu­rę, nie­wiem czy­ją? Cale nie­źle wy­glą­da, list na wpół do­koń­czo­ny, pe­łen tkli­wych wy­ra­zów. Komu od­pi­sy­wał Ka­mil nie wiem. – Cóż ro­bić moja mamo dro­ga? Mło­dzi mu­szą być mło­dzi wszę­dzie i za­wsze, ja tyl­ko może tej sła­bo­ści nie pod­pa­dam, co ztąd po­cho­dzi, że mną inne nie­mniej moc­ne i po­wszech­ne na­mięt­no­ści wła­da­ją. Ka­mil nie­zmier­nie lubi ope­ry, szcze­gól­nie wło­ską, nad któ­rą nie masz nic cu­dow­niej­sze­go na świe­cie. Pani Ma­li­bran, Pry­ma Don­na tej ope­ry Ros­sy­nie­go przez nie­go kie­ro­wa­nej w Pa­ry­żu, da­le­ko prze­cho­dzi pan­nę Son­tag, a La­blasz i Ru­bi­ni są naj­więk­szy­mi śpie­wa­ka­mi w Eu­ro­pie. Do tych trzech gło­sów przy­dać na­le­ży ta­lent pani Szre­der-De­vrient, a wy­obra­zić so­bie nie po­dob­na coś bar­dziej za­chwy­ca­ją­ce­go nad to po­łą­cze­nie naj­pierw­szych ta­len­tów. Pa­ris c'est une des pas­sa­bles re­tra­ites, dla ta­kich jak my roz­bit­ków re­wo­lu­cyj­nej nawy. – Gu­row­ski, do­bry chło­piec, roz­gnie­wał się na mnie, żem z Pa­ry­ża wy­je­chał bez uwia­do­mie­nia go o tem; ale ja go prze­pro­szę. Dużo jest Po­la­ków w Pa­ry­żu. Los ich nie naj­god­niej­szy za­zdro­ści. Wie­lu nie zna ję­zy­ka, nu­dzą się i ob­ma­wia­ją je­den dru­gie­go, dla tego wy­je­cha­łem z Pa­ry­ża. Jak każ­da emi­gra­cya tak i na­sza ma swo­je go­ry­cze. Prę­dzej czy póź­niej wszy­scy ofi­ce­ro­wie po­trze­bu­ją­cy wspar­cia od rzą­du, będą go mu­sie­li przy­jąć pod pew­ne­mi wa­run­ka­mi, to jest: wy­ja­dą do Awi­nio­nu lub Cha­te­au – Roux. Gdzie jak utrzy­mu­je Mi­chał Pod­cza­szyń­ski kura z oli­wą, pro­wan­ską jest naj­wy­bor­niej­szym przy­sma­kiem. Z Awi­nio­nu do Al­gie­ru, a w Al­gie­rze grób! Mam jed­nak do­brą, na­dzie­ję, że Ka­mil mój ko­cha­ny w Awi­nio­nie kur z oli­wą jeść nie bę­dzie. Znaj­dziem spo­so­by utrzy­ma­nia się w Pa­ry­żu bez łask rzą­du, któ­ry jest w ca­łej Fran­cyi znie­na­wi­dzo­ny, a któ­ry w Pa­ry­żu chwie­je się i trzę­sie jak trzci­na nad­ła­ma­na. – Ty­mo­le­ona(1) do Awi­nio­nu wy­pra­wiać nie ra­dzę, bar­dzo­by tego ża­ło­wał. Ztam­tąd nig­dy­by nie wró­cił do oj­czy­zny.

Po­mi­mo ostrej pory roku śmiem papy pro­sić, żeby bez żad­nej zwło­ki przy­je­chał do nas. W Pa­ry­żu ta­niej jak w War­sza­wie żyć moż­na. Po­li­czę coby kosz­to­wa­ło papę na je­den mie­siąc: 25 fran­ków po­kój bar­dzo pięk­nie ume­blo­wa­ny z łóż­kiem, po­ście­lą i wszyst­kie­mi wy­go­da­mi; obiad 60 fr. wy­twor­ny z wi­nem, nasz tyl­ko 30 na mie­siąc kosz­tu­je; kawa i inne mniej­sze po­trze­by 30 fr., co wszyst­ko ra­zem czy­ni na mie­siąc sto kil­ka­na­ście fran­ków. A tyl­ko na 4 lub 6 pierw­szych mie­się­cy nie­chaj przy­wie­zie z sobą pie­nię­dzy, po­tem żad­ne­go am­ba­ra­su w tej mie­rze mieć nie bę­dzie. Rę­czę na du­szę moją, że damy so­bie radę. Po­dróż nie­tyl­ko nie osła­bi go, ale owszem, przy­czy­ni zdro­wia. Eil­wa­gie­ny są to bar­dzo wy­god­ne po­wo­zy, w któ­rych spać moż­na.

Naj­usil­niej pro­szę papy, aby mnie ja­kim­kol­wiek spo­so­bem przy­słał: 1. Nu­me­ra Dzien­ni­ka Po­wszech­ne­go od 15. Sierp­nia do wzię­cia War­sza­wy. 2. Rę­ko­pism mój dru­gie­go tomu o li­te­ra­tu­rze, któ­ry ma Fe­lix Mia­skow­ski, zna­ny Kle­men­ty­nie(2). 3. Dwa exem­pla­rze pierw­sze­go tomu pi­sma mego o li­te­ra­tu­rze. 4. Bro­szur­kę moją wy­da­ną pod­czas re­wo­lu­cyi. – Te pi­sma, oso­bli­wie dzien­nik Po­wszech­ny, bar­dzo mi są po­trzeb­ne do do­koń­cze­nia rze­czy o re­wo­lu­cyi pol­skiej, któ­ra w Pa­ry­żu wyj­dzie po pol­sku, po fran­cuz­ku, po nie­miec­ku, po an­giel­sku.

–- (1) Trze­cie­go bra­ta.

(2) Sio­strze.

Prze­wi­du­ję, że z tego mnó­stwo osób cie­szyć się nie bę­dzie mia­ło żad­nej przy­czy­ny. Ale praw­da po­win­na być zna­ną, ca­łe­mu świa­tu, że­by­śmy na przy­szłość od­nie­śli ko­rzyść z do­świad­cze­nia. – Gdy­by Lu­dwik N. mógł pi­sy­wać do mnie, bar­dzo­by do­brze było. Jeź­li przy­ja­ciel Skrzy­nec­kie­go, były mi­ni­ster spraw za­gra­nicz­nych Ho… znaj­du­je się w Ga­li­cyi, po­wi­nien­by dla sła­wy i do­bra spra­wy na­szej wejść ze­mną w kor­re­spon­den­cyą.

Ko­cha­nej cio­ci Zosi za­sy­łam ser­decz­ne uści­śnie­nie, jako i Olimp­ce i Klim­ce Gło­gow­skiej, ale ją pro­szę, żeby mia­ła w pa­mię­ci co jej po­ty­le­kroć mó­wi­łem w War­sza­wie. Jej tyl­ko je­den za­rzut zro­bić moż­na: że jest nad­to do­bra. Ka­mil nie wart jest ta­kie­go przy­pi­sku, jaki w li­ście Papy czy­ta­łem jej ręką kre­ślo­ny. To trzpiot. – Że mąż Kle­men­ty­ny nie ma żad­nej po­sa­dy w War­sza­wie, z tego się bar­dzo cie­szę. Kto te­raz w służ­bę wcho­dzi, nie­wart być Po­la­kiem. – Uwa­ga po­li­tycz­na ko­cha­ne­go Papy: "że ła­twiej jest de­spo­cie pod­nieść się z upad­ku, jak Rze­czy­po­spo­li­tej sko­rzy­stać ze zwy­cięz­twa, " bar­dzo mi się po­do­ba­ła. Ja tego do­wo­dzę w ca­łem pi­śmie mo­jem, że Eu­ro­pa błą­dzi mnie­ma­jąc, ja­ko­by woj­na i re­wo­lu­cya na­sza roz­bi­ły urok mo­skiew­skiej po­tę­gi; tyl­ko miał­kie umy­sły tą się na­dzie­ją po­cie­sza­ją. Ros­sya jest te­raz nie­bez­piecz­niej­szą, ni­że­li była przed na­szą re­wo­lu­cyą. – Przy­stę­pu­ję te­raz do wy­ja­śnie­nia za­py­tań papy:

a) Nie po­je­cha­li­śmy do Krze­szo­wic, bo z dnia jed­ne­go na dru­gi ocią­ga­ją­cych się za­sko­czy­ły wy­pad­ki woj­sko­we, a Ka­mi­la rzecz sądu za­trzy­ma­ła. Wkrót­ce po­tem prze­cię­ta zo­sta­ła wszel­ka kom­mu­ni­ka­cya.

b) Na to py­ta­nie o są­dzie, Ka­mil jako czło­nek jego nie­chaj od­po­wie sam. Re­la­cya była; wy­rok za­padł, ale go nie wy­ko­ny­wa­no. Lud obu­rzo­ny zdra­da­mi szu­kał ofiar i po­świę­cił je swo­jej ze­mście. Noc ta była głup­stwem, gdyż nie mia­ła po­li­tycz­ne­go cha­rak­te­ru i skut­ków. Pro­szę Papy, żeby czy­tał Dzien­nik Po­wszech­ny, w któ­rym tłó­ma­czę przy­czy­nę na to i skut­ki tej rze­zi.

c) Nie była to spra­wa ani Mo­ska­lów, ani Le­le­we­la, ani Prą­dzyń­skie­gó, jak już mia­łem ho­nor nad­mie­nić, ale to był sku­tek słusz­ne­go gnie­wu ludu war­szaw­skie­go, któ­re­go Kru­ko­wiec­ki może bar­dziej jesz­cze pod­bu­rzył, a na­stęp­nie nie uzbro­ił do obro­ny. Jak­że mo­gli Mo­ska­le wi­dzieć sto­li­cę, któ­ra zkom­pro­mi­to­wa­na do za­cie­kło­ści, trud­niej­sza do opa­no­wa­nia była. Tę baj­kę, jak wie­le in­nych, zmy­śli­li i za praw­dę przeda­li nie­przy­ja­cie­le re­wo­lu­cyi, stron­ni­cy Czar­to­ry­skie­go i Skrzy­nec­kie­go.

d) Na to w cią­gu li­stu od­po­wie­dzia­łem. Jest rze­czą nie­wąt­pli­wą, że mnie w nocy 15. Sierp­nia po­wie­sić chcia­no, że mnie Chrza­now­ski chciał wy­dać Mo­ska­lom, a Kru­ko­wiec­ki roz­strze­lać. Wszy­scy z na­tu­ral­nych po­bu­dek. Nie masz ani jed­ne­go stron­nic­twa w pol­skiej re­wo­lu­cyi, któ­re­by mnie nie ści­ga­ło. Prze­śla­do­wał mię Kon­stan­ty i wię­ził, a po­tem Chło­pic­ki i Szyr­ma, a po­tem ary­sto­kra­ci, a po­tem Ka­li­sza­nie, któ­rzy na fun­da­men­cie pi­sma z muru od Kar­me­li­tów wię­zio­ne­go pod okiem Han­kie­wi­cza i No­wo­siel­co­wa, gło­si­li i gło­szą do­tąd, że ja by­łem za­prze­da­ny Mo­ska­lom, ja, w któ­re­go po­ko­ju zro­bio­na była noc 29. Li­sto­pa­da…. Prze­śla­do­wał mię ksiądz z To­wa­rzy­stwa Pa­try­otycz­ne­go. Wszy­scy czer­ni­li, a nikt nie wspie­rał, od po­cząt­ku do koń­ca, cho­ciaż sku­tek za­wsze po­ka­zy­wał, że mia­łem ra­cyą.

e) W Za­kro­czy­mie by­li­śmy. – Co tam ro­bio­no, jak wszę­dzie i za­wsze, nic. – Gra­li w kar­ty i upi­ja­li się żoł­nie­rze, ofi­ce­ro­wie i pa­no­wie rad­ni. Ga­ze­ty tam wy­da­wa­nej by­łem w czę­ści re­dak­to­rem. Duch w niej do­bry.

f) Że Ro­ma­ry­no był kon­wo­jem Czar­to­ry­skie­go do Ga­li­cyi, to praw­da.

g) W Frank­fur­cie nad Odrą nie wi­dzie­li­śmy Wą­so­wi­cza.

h) Urlo­py, dy­mis­sye mamy. Dwa mie­sią­ce temu jak przy­by­li­śmy do Pa­ry­ża. Ja pi­szę i gram na for­te­pia­nie, Ka­mil tak­że pra­cu­je i bawi się. Tym­cza­sem ko­mi­tet głów­ne na­szę; za­spa­ka­ja po­trze­by. O ni­kiem nie my­śli­my, tyl­ko o Pa­pie. – Zdro­wie na­sze do­bre. – Ręka boli kie­dy deszcz pada, co nig­dy w Pa­ry­żu nie usta­je.

i ) In­te­res Ra­do­miń­skie­go zro­bio­ny jak Papa ka­zał. Wziął pa­pier 200 złt… i ga­ze­ty, resz­tę chęt­nie cze­kać przy­rzekł. O fol­war­ku tyle razy pi­sa­li­śmy do Papy, że go za wie­dzą puł­kow­nik Pą­gow­ski wziął w ad­mi­ni­stra­cyę. An­drzej Krzy­ża­now­ski za Plu­tar­cha wi­nien nam 120 złtp., któ­re raz za­pła­cił za książ­ki spro­wa­dzo­ne z Niem­czech. Ale pocz­ta od­cho­dzi. Koń­czę pro­sząc o dru­gi list do Pa­ry­ża pod ad­re­sem Mi­cha­ła Pod­cza­szyń­skie­go: Par l'en­tre­mi­se de Mon­sieur Cas­sin, mem­bre du Co­mi­té Po­lo­na­is. Rue Ja­ran No. 12. a Pa­ris.

Mau­ry­cy Moch­nac­ki.DA­LEJ PI­SZE MI­CHAŁ POD­CZA­SZYŃ­SKI.

Metz, 20. Stycz­nia 1832.

Ko­cha­na Pani! Po tak dłu­giem nie­wi­dze­niu, nie­pi­sy­wa­niu, z ra­do­ścią czy­ta­łem list Pani do Mau­ry­ce­go; po­lep­sza­ją­ce się jej zdro­wie, od­zy­ska­na spo­koj­ność umy­słu, wszyst­ko mnie to cie­szy. Miło mi za­wsze było zwra­cać myśl ku oj­czyź­nie; ale tej oj­czy­zny nikt nie był re­pre­zen­tan­tem dla mnie, prócz mo­ich przy­ja­ciół, a tych przy­ja­ciół na pal­cach jed­nej ręki za wie­le by­ło­by li­czyć. Mau­ry­ce­go ko­cha­łem za­wsze – ko­cha­łem jego ro­dzi­ców. Każ­de­go z Pol­ski przy­by­wa­ją­ce­go o ni­ko­go wię­cej nie py­ta­łem.

Dziś je­ste­śmy ra­zem z Mau­ry­cym i nie­po­do­bień­stwa żą­dać nie mo­że­my, aby­ście Pań­stwo byli z nami we Fran­cyi, po­prze­stać mu­si­my na ich li­stach tyl­ko. Te li – sty przy­szły po dłu­giem ocze­ki­wa­niu. Mau­ry­cy nie po­sia­da się z ra­do­ści i ja dzie­lę jego ukon­ten­to­wa­nie. Od Pań­stwa za­le­ży prze­dłu­żać na­sze szczę­ście. Wam tyl­ko bę­dzie szło o po­świę­ce­nie kil­ku mo­men­tów. Mu­szę się śmiać z Mau­ry­ce­go, wi­dząc ja­kie dzie­ciń­stwa robi ze zbyt­ku ra­do­ści. Czy­ta i od­czy­tu­je li­sty, nad każ­dem sło­wem robi uwa­gi, ob­ja­śnie­nia. Ale wie­rzaj mi Pani: nie wol­no ci na los się uskar­żać. Pani masz sy­nów god­nych jej uczuć. Ni­ko­go czło­wiek tyle ko­chać nie może i sza­no­wać jak oni swo­ich ro­dzi­ców. Mau­ry­cy ten sam co był, a jeź­li się w czem zmie­nił, to na ko­rzyść. Je­że­li był dla mnie daw­niej ko­cha­nym, nie­tyl­ko nic mu nie ujął czas z tego, co mi go ko­chać i sza­no­wać na­ka­zy­wa­ło, ale do­dał nowe dary, któ­re obok za­sług jego dla oj­czy­zny po­ło­żo­nych, obok chlub­nych do­wo­dów męz­twa, sta­wia­ją go w naj­mil­szej i naj­po­żą­dań­szej dla ser­ca mego po­sta­ci.

Ta­kim jest Mau­ry­cy, – ale ja ta­kim nie je­stem jak mnie on w swo­im li­ście okre­śla. Robi pa­ro­dyę ze mnie, wszyst­ko co mówi trze­ba na od­wrót czy­tać, oprócz jed­nej ły­si­ny, któ­ra rze­czy­wi­ście chło­dzić mi za­czy­na gło­wę. Ale o pe­ru­ce fałsz wie­rut­ny, rów­nie jak o sta­rych i mło­dych ko­chan­kach. Być może, że nie je­stem taki dzi­wak jak daw­niej, ale za to nic mię nie bawi, uni­kam wię­cej łu­dzi, jak się im za­le­cam. Je­że­li w Metz cho­dzę na obia­dy i wie­czo­ry, czy­nię to ra­czej z musu, to­wa­rzy­sząc in­nym Po­la­kom. Od przy­jazd Mau­ry­ce­go do Metz w wiel­kim je­stem am­ba­ra­sie, wszyst­kim się on po­do­bał, wszy­scy go roz­ry­wa­ją. Mło­dzi go sza­nu­ją, sta­rzy po­wa­ża­ją. Nikt w ca­łym Metz nie gra jak on na for­te­pia­nie. Wszę­dzie od­bie­ra okla­ski. – Damy już zro­bi­ły so­bie na nie­go pro­jekt. Chcą aby grał na kon­cer­cie dla ubo­gich.

Mi­chał
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: