Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Listy patriotyczne - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Listy patriotyczne - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 349 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

LIST PIERW­SZY

Ja­śnie Wiel­moż­ny Mci Do­bro­dzie­ju!

Wy­sta­wu­jąc so­bie w my­śli JWWM­Pa­na jako eks­kanc­le­rza Za­moy­skie­go i jako dzi­siej­sze­go pra­wo­daw­cę, wi­dzę to mnó­stwo ofiar, któ­re Mu dzien­nie lud pol­ski skła­da. Chcę i ja win­ny cno­cie Jego hołd od­dać. A wie­dząc, że Go to ob­ra­ża, co tyl­ko próż­nym pod­chle­bia du­szom, nu­dzić Go wy­li­cza­niem dzieł Jego nie my­ślę, po­kor­nym uwiel­bię je mil­cze­niem, któ­re prze­cie czcić i gło­sić nie za­po­mni po­tom­ność.

Po­wiem pro­sto, com z przy­czy­ny udzie­lo­nej Mu pra­wo­dawc­twa mocy wi­dział i jaką stąd roz­kosz du­sza moja czu­ła, ale wy­znam ra­zem, co du­cha mego bo­jaź­nią okrop­ną prze­stra­sza i nie­spo­koj­no­ści ży­wej sta­je się przy­czy­ną.

Gdym się nad zle­co­ną JWWMć Panu pra­cą za­sta­no­wił, jako Po­lak, jak oby­wa­tel ko­cha­ją­cy kró­la i na­ród, czu­łej ra­do­ści kosz­to­wa­łem sło­dycz, przy­po­mniaw­szy so­bie, że to król Go wy­brał i na­ro­do­wi dla sa­me­go na­ro­du uszczę­śli­wie­nia po­dał; wy­sta­wiw­szy so­bie, jak roz­rzew­nio­ne było ser­ce oj­cow­skie, gdy zgod­ne ludu zda­nia ten Jego uwiel­bi­ły wy­bór, mó­wi­łem so­bie: już spra­wie­dli­wość w nie­śmier­tel­nej chwa­ły ko­ście­le te łzy kró­la mego zło­ży­ła. Naj­póź­niej­sza przy­szłość osą­dzi, że mą­drość i do­broć Jego chcia­ła do­brze kra­jo­wi, je­że­li prze­cie Jego nie prze­isto­czy losu, z Mar­kiem Au­re­liu­szem Go zrów­na, któ­ry naj­spra­wie­dli­wiej pa­nu­jąc, całą jed­nak na­tu­rę pra­wie na znisz­cze­nie sta­rań swo­ich spik­nio­ną wi­dział.

Gdym zaś na­ro­du zgod­ność w tej mie­rze uwa­żał, zdzi­wio­ny za­czą­łem my­śleć, jak na Za­moy­skie­go imię in­te­res­su oso­bi­ste­go ję­dza – am­bi­cyi i nie­zgo­dy na­szej po­two­ra – w pod­ziem­ne łeb swój ukry­ła pie­cza­ry; jesz­cze – mó­wi­łem – cno­ta ma sza­cu­nek! Jesz­cze zbrod­nie jej na­sie­nia z serc pol­skich nie wy­tę­pi­ły. Naj­ja­do­wit­szej kry­ty­ki żą­dło tej w dzie­jach mo­jej oj­czy­zny nie ob­ra­zi epo­ki!

Po­wró­ciw­szy z War­sza­wy na­wie­dzi­łem są­sia­da, któ­ry już od lat kil­ku pod uciąż­li­wą moż­niej­sze­go ję­czy nie­spra­wie­dli­wo­ścią; zna­la­złem go wy­bla­dłe­go z tro­sków i nie­do­stat­ku, przy­kre­go z roz­pa­czy żo­nie, okrut­ne­go dzie­ciom, nie­zno­śne­go słu­gom; pierw­sze jego sło­wa do mnie były:

– Nie masz w kra­ju spra­wie­dli­wo­ści, ję­czy słab­szy pod uci­skiem moc­niej­sze­go!

Od­po­wie­dzia­łem: – Przy­ja­cie­lu, bądź my­śli we­so­łej, uzna­ła Pol­ska praw i spra­wie­dli­wo­ści po­trze­bę, uzna­ła, że by jej w gmi­nie Sej­mu nie usta­no­wi­ła, zle­ci­ła prze­to wiel­kie­mu Za­moy­skie­mu to dzie­ło.

Jesz­czem słów nie do­koń­czył, a dom cały raz pierw­szy w okrzy­kach i ra­do­ściach. Nig­dy ogień elek­trycz­ny łań­cu­chem się cią­gną­cym tak się nie udzie­la pręd­ko, jak ta no­wi­na wszyst­kich do­mo­wych miłą do­tknę­ła czu­ło­ścią. Oży­ła mi­łość i zgod­ność mał­żeń­stwa! Oka­za­ła się w wszyst­kiej swej mocy i za­pa­le mi­łość wro­dzo­na ku ro­dzi­com dzie­ci! Dała się wi­dzieć ocho­cza pra­co­wi­tość i przy­wią­za­nie wier­ne sług do pań­stwa.

Jesz­czem z głę­bo­kie­go nad tym wi­do­wi­skiem nie wy­szedł po­dzi­wie­nia, gdy wdo­wa osie­ro­co­na, bar­dziej nę­dzą i nie­do­stat­kiem jak laty przy­tło­czo­na, z kil­ku wy­wię­dłe­mi w dom ten wbie­ga syny. Po­wódź łez po­grą­ża­ła jej sło­wa. Usły­sza­łem prze­cie:

– Ach, po­dob­no mamy, uci­śnio­ne z sie­ro­ta­mi wdo­wy, znaj­do­wać w pra­wach obro­nę! po­dob­no nie do­pu­ści już wię­cej Za­moy­ski, aby chci­wiec uciąż­li­wy, bez du­szy, nam łza­mi kar­mić się ka­zał, a sam się tym chle­bem tu­czył, któ­ry mąż i oj­ciec na utrzy­ma­nie żony i dzie­ci przy­spo­so­bił.

Był­bym upadł pod cię­ża­rem sa­me­go ukon­ten­to­wa­nia! Skry­cie więc z owe­go ujeż­dżam domu, lecz wnet kupy pod­dań­stwa na­sze­go za­cho­dzą mi dro­gę.

– Pa­nie – wo­ła­ją na mnie – po­wiedz nam, czy ten, co pra­wa nowe pi­sze, ma mi­łość ro­dza­ju ludz­kie­go? Czy jest przy­ja­cie­lem po­dob­ne­go so­bie stwo­rze­nia, któ­re okrut­na nie­wo­la z by­dlę­ty zrów­na­ła?

Od­po­wie­dzia­łem: – Nie­omyl­nie wro­dzo­ną wa­sze po­wa­ża za­cność, zna sta­nu uży­tecz­ność i – ile być może – osło­dzi los, któ­re­go do­zna­je­cie sro­go­ści.

A tu głos w nie­bio­sa po­szedł:

– O Boże! prze­cież Cię stwo­rze­nia Twe­go stan do­tknął! al­boż bę­dzie­my ludź­mi, ja­kie­mi nas stwo­rzy­łeś?

Te Bogu skoń­czyw­szy dzię­ki, do mnie zno­wu ob­ró­ci­li sło­wa: – Upew­niej WMć Pan tego na­sze­go zbaw­cę, że przez od­mie­nie­nie kon­dy­cyi na­szej ca­łe­go kra­ju ugrun­tu­je szczę­śli­wość.

Ten ob­raz nie od­stę­pu­je mej my­śli. On mnie prze­ko­nał, że cała sztu­ka rzą­dze­nia pań­stwem na spra­wie­dli­wo­ści po­wszech­nej i nie­omyl­nej się za­sa­dza. Ta sama pod­da­nych znie­wa­la do ko­cha­nia w kró­lu ojca, bo przez nię król w pod­da­nych wy­zna­je mieć sy­nów. Ta kraj za­lud­nia, ta go zbo­ga­ca, ta strasz­li­wym dla są­sia­dów pań­stwo czy­ni. Ta wszyst­kim miłą kon­dy­cy­ją spra­wia.

Lecz im bar­dziej o po­trze­bie praw i spra­wie­dli­wo­ści prze­ko­na­ny je­stem, im ży­wiej czu­ję skut­ki po­myśl­ne, któ­re by stąd dla na­sze­go wy­pły­wa­ły kra­ju, tym moc­niej du­chem moim mio­ta bo­jaźń, nie bę­dąc pew­nym, że ją mieć bę­dzie­my.

Nie­spo­koj­ność moja maż się ro­dzić z nie­uf­no­ści w cno­cie i do­sko­na­ło­ści JWWMć Pana? Jesz­cze ta­kiej po­two­ry nie wy­da­ła na­tu­ra, w któ­rej by gło­wie te się gnieź­dzi­ły my­śli.

Nie omy­lił się w wy­bo­rze Try­bo­niu­sza Ju­sty­nian, nie za­wie­dzie się w Za­moy­skim Sta­ni­sław. Ską­pa na­tu­ra w wy­da­wa­niu pra­wo­daw­ców, JWWMć Pana tymi oso­bliw­szy­mi ura­czy­ła dary.

Lecz coż po naj­do­sko­nal­szym ar­chi­tek­ta ry­sun­ku, gdy z nie­go po­dług swe­go kunsz­tu pra­wi­deł sta­wiać nie może bu­dow­li? Tam ścia­śniać, tu zni­żać i skra­cać ją musi. Bo ze­wsząd nowa wła­sność no­wym go ści­ska pra­wem, a gwałt wę­giel­ne wy­rzu­ca ka­mie­nie. Im do­sko­nal­szy rze­mieśl­nik, tym czu­lej bo­le­je, że mniej wy­god­ny i trwa­ły zwią­zać mu­siał bu­dy­nek.

Tak lu­bo­li wiem, że JWWMć Pan po­sia­dasz du­cha praw wszyst­kich i sam do pra­wa po­dob­ny je­steś, boś bez in­te­res­su i pas­syi, lu­bo­lim prze­świad­czo­ny, że cno­ta JWWMć Pana – spra­wie­dli­we, do­sko­na­łość – uży­tecz­ne na­pi­sze pra­wa, ale nie osą­dziż ich na­ród za prze­ciw­ne daw­nym, ima­gi­no­wa­nym swo­bo­dom? Po­znaż ich do­broć i po­trze­bę zgro­ma­dzo­ny lud na sej­mie? Wle­jeż w nie du­cha usta­wy kra­jo­wej?

Przyj­mież je za pra­wi­dło czyn­no­ści swo­ich cy­wil­nych – roz­wią­złość za wol­ność bio­rą­cy? Ta myśl ser­ca mego okrut­nym jest ty­ra­nem. Tego wspo­mnie­nie wy­sta­wia mi ten pło­mień wznie­co­ny przez am­bi­cy­ją, a przez błąd i uprze­dze­nie utrzy­ma­ny, któ­ry dzie­ło JWWMć Pana może jak Sy­bil­li po­zrzeć i w po­piół za­mie­nić książ­ki.

Osą­dzisz JWWMć Pan, że mię mi­łość oj­czy­zny i sza­cu­nek dzie­ła Jego w tę prze­paść my­śli wtrą­ca, wiem ato­li, że nic go w Jego mę­stwie nie za­chwie­je, wiem, że to, co mnie do­ty­ka, sam czu­jesz, nie­mniej prze­cie sta­tecz­nie w swej pra­cy po­stę­po­wać bę­dziesz. To jest dzie­łem dusz wiel­kich, re­pu­bli­kantc­kich. So­kra­tes pił tru­ci­znę spo­koj­nie, chcąc dać do­wód, jak oby­wa­tel ko­chać oj­czy­znę i słu­chać wy­ro­ku swej zwierzch­no­ści po­wi­nien.

Ta pew­ność zno­wu mego oży­wia du­cha i nową myśl ro­dzi. Trze­ba na­ród o po­trze­bie praw prze­ko­ny­wać. Trze­ba ludu umy­sły do ich przy­ję­cia spo­so­bić.

Trze­ba wy­ko­rze­niać prze­są­dy. Trze­ba prze­strze­gać let­ko­wier­ność, aby am­bi­cyi nie była ofia­rą, oświe­cać błęd­ność, aby uprze­dzo­nym po­wo­do­wa­na, nie była du­chem, unieść pod­łość, aby so­bie przedaj­ność zbrzy­dzi­ła.

Ani więc będę próż­nie ma­łej iskier­ki mo­jej do świa­tła JWWMć Pana przy­rzu­cał. Nie będę udzie­lał odro­bin wia­do­mo­ści mo­ich w pra­wach ukar­mio­ne­mu naj­czyst­szym pra­wo­dac­twa ży­wio­łem.

Tę mam uf­ność, że zna­jąc kraj, jego po­ło­że­nie po­li­tycz­ne i na­tu­ral­ne, zna­jąc rząd i jego błę­dy, zna­jąc lud, jego cha­rak­ter, skłon­ność, wia­rę i po­trze­by – spra­wie­dli­we mu i po­ży­tecz­ne na­pi­szesz JWWMć Pan pra­wa. Ani na­ro­du ob­ce­go, bez wzglę­du na Pol­skę, bądź daw­ne, bądź nowe przej­miesz usta­wy, ani je od­rzu­cisz, gdy je znaj­dziesz uży­tecz­ne.

Myśl moję całą do na­ro­du ob­ró­cę. Do­wio­dę mu, że człek do spo­łecz­no­ści stwo­rzo­ny, że pra­wa utrzy­mu­ją i szczę­śli­wy­mi wszyst­kie to­wa­rzy­stwa czy­nią. Prze­ko­nać go ze­chcę, że te usta­wy, któ­re mu JWWMć Pan prze­pi­szesz, jego trwa­łość, jego uszczę­śli­wie­nie mają w za­mie­rze­niu; te przy­jąć, te w świą­ty­ni wol­no­ści swo­jej zło­żyć, mi­łość wła­sne­go do­bra ra­dzić mu – że po­win­na – do­wio­dę.

Je­że­li prze­to JWWMć Pan ła­ska­wie moje myśl utwier­dzisz, na koń­cu każ­de­go mie­sią­ca, aż do skoń­cze­nia przy­szłe­go sej­mu, List mu prze­sy­łać będę, któ­ry bym na świat pol­ski wy­dać ra­czył.

Znam się być z naj­wyż­szym sza­cun­kiem JWWMć Pana naj­niż­szym słu­gą

Z pro­win­cyi, d. 24 Grud­nia 1776LIST DRU­GI

Bę­dąc Po­la­kiem wiem, iż nie­szczęść pu­blicz­nych mia­rę dzie­lić z współ­o­by­wa­te­lem mu­szę; go­dzi mi się za­tym prze­strze­gać ro­da­ka, by błęd­nym swym kro­kiem mnie w prze­paść nie wcią­gnął. W po­wszech­nej szczę­śli­wo­ści kra­jo­wej część mi się na­le­ży, do jej zy­ska­nia po­bu­dzać wszyst­kich mam więc pra­wo, jak rów­nie o nią się sta­rać mam obo­wią­zek.

To prze­ko­na­nie mnie ośmie­li­ło pi­sać do JWWMć Pana, to dało wy­znać w Li­ście Pierw­szym za­mysł, iż do przy­ję­cia praw przez Nie­go uło­żo­nych spo­so­biąc na­ród, prze­kła­dać Mu nie prze­sta­nę, jak do­bre pra­wa grun­tu­ją zwią­zek spo­łecz­no­ści ludz­kich, jak spra­wie­dli­wość sama szczę­śli­wy­mi je czy­ni, a iż bez­praw­ność przez nie­rząd tak wy­wra­ca i nisz­czy naj­więk­sze pań­stwa, jak ten wście­kły wi­cher, co wy­nio­słe z ko­rze­niem wy­ry­wa i oba­la drze­wa.

Chciał­bym, aby uwa­gi moje były grun­tow­ne, do­wo­dy ja­sne i prze­ko­ny­wa­ją­ce wszyst­kich umy­sły. Na ro­dzą­ce się prze­to pierw­sze spo­łecz­no­ści ludz­kie rzu­cę okiem, bym for­mu­ją­cych się z nich to­wa­rzystw cy­wil­nych zna­lazł po­czą­tek, a oby­dwóch wzro­stu, utrzy­my­wa­nia się i upad­ku wła­ści­we wy­śle­dził przy­czy­ny.

W pier­wiast­kach świa­ta ukształ­co­nym spo­łecz­no­ściom róż­ne róż­ni chcie­li na­zna­czać przy­czy­ny. Ów utrzy­my­wał, że słab­szy, uci­śnio­ny, w to­wa­rzy­stwie obro­ny szu­kał. Inni osob­ne w sa­mot­no­ści ży­cie dość szczę­śli­wym dla czło­wie­ka są­dząc, przy­pad­kom róż­nym i prze­mo­cy gwał­tow­nej sto­wa­rzy­sze­nie przy­zna­li.

W tych i tym po­dob­nych do­cie­ka­niach bar­dziej nam chcia­no dow­ci­pu swe­go ży­wość, jak praw­dy świa­tło oka­zać. Wy­my­ślo­ne przez nich ogni­wa nie dość by sil­nie i uro­czy­ście tak wiecz­ny i świę­ty spa­ja­ły zwią­zek.

Człek do spo­łecz­no­ści był stwo­rzo­ny, przy­ro­dze­nia za­czym ręka w tym go po­sta­wi­ła sta­nie. Ani go same po­wa­by wy­gód i bez­pie­czeń­stwa, ani zy­sku po­nę­ta w to­wa­rzy­stwo wła­śnie wcią­gnę­ły. Zna­lazł się pier­wej w spo­łecz­no­ści czło­wiek, niż ją po­ko­chał, nim wszel­kie, a nie­omyl­nie z niej wy­ni­ka­ją­ce po­znał i do­świad­czył po­żyt­ki.

To zda­niem na­szym być po­win­no. Zga­dza się z mą­dro­ścią i wolą Stwór­cy – jest nie­omyl­ne. Za­sa­dza się na usta­wach po­rząd­ku na­tu­ral­ne­go rze­czy stwo­rzo­nych – jest nie­wzru­szo­ne.

Wkła­da na każ­de­go, bę­dą­ce­go w to­wa­rzy­stwie, obo­wiąz­ki sta­ra­nia się o utrzy­ma­nie związ­ku tak świę­te­go – jest na­tu­ral­ne.

Do­zna­je­my, jak nam zie­mia miłą na prze­mian przy­star­cza kar­mią, a ska­ła nie­uży­tym jest ka­mie­niem. Wi­dzie­my, jak nas słoń­ce swym oświe­ca świa­tłem, a przy jego pro­mie­niach nik­nie blask mie­sią­ca; róż­ne za­dzi­wia­ją nas skut­ki, lecz w nich in­nej nad wolą Stwór­cy nie od­kry­je­my przy­czy­ny; On wszyst­ko cią­głym po­rząd­ku zwią­zał łań­cu­chem; On wszyst­kim ży­wio­łom, nie­mym zwie­rzę­tom i nie­czu­łym krusz­com prze­pi­sał pra­wa, a te ści­śle od swe­go po­cząt­ku w ich zo­sta­ją klu­bach.

Stwo­rze­nie naj­zac­niej­sze, czło­wiek, nie mógł z swe­go Stwór­cy wy­niść ręku, do­po­kąd ku swe­mu za­cho­wa­niu wy­ry­tej na ser­cu nie otrzy­mał usta­wy, do­po­kąd nie miał wy­zna­czo­ne­go so­bie koń­ca i śrzod­ków do jego do­stą­pie­nia przy­go­to­wa­nych.

Czuł człek swą byt­ność; po­znał, iż my­ślał; wi­dział, iż sam nie był; uczuł i za­sma­ko­wał so­bie w mi­ło­ści wła­sne­go do­bra – osą­dził więc za­raz, iż od­lud­na osob­ność prze­ciw­na jego stwo­rze­niu, jego wła­sno­ściom i po­trze­bom nie­uchyb­nym była.

Zgro­ma­dza­ła za­raz w jed­no swe dzie­ci do­bro­czyn­na na­tu­ra, głos jej nie do­pu­ścił, aby roz­pro­szo­ne błą­kać się mia­ły. Wy­kar­mio­ne z tro­skli­wo­ścią dzie­cię swej nie od­stę­po­wa­ło mat­ki, a ta czyż mo­gła po­rzu­cić syna, za któ­rym się do niej tak słod­ko przy­czy­nia­ła na­tu­ra? Naj­sil­niej­szy wiel­ko­lud czuł­by się był prze­cie je­ste­stwem sła­bym i nie­szczę­śli­wym, gdy­by przez zu­chwa­łość po­rzu­cił spo­łecz­ność, gdy­by sam sku­pio­ne miał zwy­cię­żać dra­pież­ne zwie­rzę­ta, w sła­bo­ściach się ra­to­wać, kar­mić i utrzy­my­wać w sta­ro­ści.

Dla tego wy­sta­wiać so­bie lu­dzi roz­pro­szo­nych po knie­jach, od­da­lo­nych od sie­bie w obłą­ka­niu, wy­da­nych na łup dzi­kim zwie­rzę­tom, bez wza­jem­nej obro­ny, jest so­bie w swej gło­wie in­nych stwa­rzać lu­dzi, jest rze­czy stwo­rzo­nych ści­sły zry­wać zwią­zek, jest jed­no­cią­gły przy­ro­dze­nia prze­ci­nać łań­cuch.

Żył człek w po­cząt­kach za­raz swe­go stwo­rze­nia w to­wa­rzy­stwie , bo do nie­go był stwo­rzo­nym, nie po­rzu­cał go, bo do­ga­dza­ło po­trze­bom jego nie­uchyb­nym, przy­kła­dał się do jego po­żyt­ków, bo w do­bru po­wszech­nym swo­je znaj­do­wał szczę­śli­wość.

Utrzy­my­wa­ła się ta pierw­sza spo­łecz­ność, bo pra­wo na­tu­ry jej było za­sa­dą, któ­re ra­zem z ży­ciem od Stwór­cy ode­brał czło­wiek.

To było pra­wi­dłem jego czyn­no­ści, aby były spra­wie­dli­we wiel­biąc Stwór­cę, jemu uży­tecz­ne, bliź­nie­mu nie­szko­dli­we. To pra­wo gro­mi­ło na­mięt­no­ści czło­wie­ka, wza­jem­ną jed­ność i po­kój utwier­dzi­ło. Szu­kał każ­dy kar­mi i w zgo­dzie na­sy­ca­li się wszy­scy. Za­sy­piał snu pra­gną­cy i ża­den okrop­ny gwałt go nie prze­bu­dzał. Trze­ba było, by się ludz­ki roz­mna­żał ro­dzaj i wiecz­nił się cno­tli­wy oj­ciec w swych po­czci­wych sy­nach. Sum­nie­nie, stróż czuj­ny pra­wa na­tu­ry, jego do­peł­nia­nia do­strze­gał pil­nie, do­strze­gał sku­tecz­nie.

Nie myśl­my, że ta­kie to­wa­rzy­stwa pierw­sze żad­nej nie zna­ły pod­le­gło­ści, wol­ność nie­ogra­ni­czo­na, rów­ność po­wszech­na znisz­czy­ła­by była w pierw­szych za­raz po­cząt­kach ten zwią­zek, któ­ry już dzie­łem Stwór­cy uzna­li­śmy. Po­zwa­la­ła wol­ność na­tu­ral­na wszyst­ko czy­nić lu­dziom, ale to, cze­go pra­wo na­tu­ry nie bro­ni­ło.

Ko­chać i słu­chać mu­siał syn ojca, bo mu przy­ro­dze­nie i mi­łość wła­sna ka­za­ła temu być wdzięcz­nym, co go wy­kar­mił, temu po­wol­nym, któ­ry go przez doj­rze­nia­łość ro­zu­mu i do­świad­cze­nia po­trzeb­ne po­wo­do­wać umiał.

Róż­ny­mi róż­nych ubo­ga­ci­ła na­tu­ra da­ra­mi. Ta róż­ność ta­len­tów była przy­ro­dzo­na lu­dziom przez od­mien­ne cha­rak­te­ry wła­sno­ści ich du­szy i cia­ła. Stąd do utrzy­ma­nia spo­łecz­no­ści istot­nie po­trzeb­na na­stą­pi­ła nie­rów­ność na­tu­ral­na osób. Ten, któ­ry przez prze­mysł wię­cej ku in­nych wy­naj­do­wał wy­go­dzie, przez żart­kość i siłę sku­tecz­nie do ich przy­kła­dał się bez­pie­czeń­stwa, zy­ski­wał od spo­łecz­ni­ków usza­no­wa­nie i po­wol­ność. Słu­cha­li mło­dzi star­szych, ci spo­mię­dzy sie­bie mę­dr­szym rząd sie­bie po­wie­rza­li.

Ta prze­cie nie­rów­ność żad­nej nie spra­wia­ła przy­kro­ści lu­dziom pierw­szym, gdyż im ich na­tu­ral­nej nie krę­po­wa­ła wol­no­ści. Wyż­szy i star­szy nie znał am­bi­cyi w roz­ka­zach, młod­szy i niż­szy w ich do­peł­nia­niu nie czuł zgry­zo­ty, za­zdro­ści, nie czuł cię­ża­ru pod­dań­stwa. Bo spra­wie­dli­wość istot­na była za­sa­dą roz­ka­zów i po­słu­szeń­stwa.

Nie myśl­my, że z lu­dzi pierw­szych nikt szcze­gól­nej nie miał wła­sno­ści , albo iż ją tyl­ko prze­moc i nie­słusz­ne wzno­wi­ło przy­własz­cze­nie. Pra­wo wła­sno­ści za­sa­dza­ło się na na­tu­rze. Ra­zem z nią mia­ło swój po­czą­tek i usza­no­wa­nie. Każ­de­mu się szcze­gól­nie zy­ski jego wła­snej pra­cy i prze­my­słu na­le­ża­ły, odło­giem le­żą­ce pola, kar­mią­cym owo­cem ob­cią­żo­ne drze­wa pri­mum oc­cu­pan­tem cze­ka­ły, kto pierw­szy je osiadł, kto pierw­szy je zry­wał, temu się szcze­gól­nie na­le­ża­ły.

Ta ato­li pra­wem na­tu­ry wła­sność ugrun­to­wa­na nie była taką jak dziś ob­szer­ną. Miał łak­ną­cy pra­wo do owo­cu, co go zry­wał, ale nie miał do drze­wa, co go wy­da­ło. Nie mógł bro­nić, aby i dru­gi wraz się z nim nie za­si­lał. Każ­dy, do­go­dziw­szy na­tu­rze, nie my­ślał o zbyt­ku ani przez ten mógł sie­bie za­bi­jać i uma­rzać dru­gich.

Jak szczę­śli­we i wol­ne pę­dzi­li lu­dzie pierw­si ży­cie, per tu­tum, pla­nu­mque iter, re­li­gio­nis, iu­sti­tiae vir­tu­tu­mque mo­ra­lium!

Lecz mno­żąc się lu­dzie, po­więk­sza­li to­wa­rzy­stwa, w któ­rych po­więk­szo­nych nowe po­ro­dzi­ły się zło­ści, nowe po­trze­by i pierw­szą świa­ta ska­zi­ły nie­win­ność i spo­koj­ność; nie­rów­ność wpro­wa­dzo­na ma­jąt­ku, nie­rów­ność kon­dy­cyi złą­czo­na z am­bi­cy­ją i chci­wo­ścią, nie­zna­ne wpro­wa­dzi­ła zbrod­nie i nie­szczę­ścia, wsty­dzić się za­czę­ła na­tu­ra, tak prze­isto­czo­ne dzie­ło swo­je wi­dząc, nie śmia­ła się od­zy­wać nie ma­jąc na­dziei, iżby była słu­cha­ną.

Przy­tłu­miał już i ga­sił wy­stęp­nik ja­sne świa­tło ro­zu­mu, by gru­ba ciem­no­ty za­sło­na jego ta­iła zbrod­nie, uzbro­ił wszyst­kich nie­cnót or­sza­kiem swe – zu­chwa­lec – ser­ce, by go mniej sil­nie po­ci­ski ra­zi­ły sum­nie­nia, czuj­ne­go praw na­tu­ry stró­ża.

Fał­szy­wa mi­łość wła­sno­ści, zwod­ni­czym łu­dzo­na uśmie­chem w ciem­nych błę­dów prze­pa­ści, spra­wie­dli­wo­ści i cno­ty wzgar­dza­ła gło­sem.

Tkli­wie stę­kał słab­szy, gwał­tow­nym sil­niej­sze­go przy­tłu­czo­ny mło­tem, a do ze­msty za­pa­lo­na uci­śnio­ne­go roz­pacz chy­tre prze­mo­cy sta­wia­ła si­dła. Wy­bla­dłe chci­wo­ści i am­bi­cyi ję­dze co­raz za­raź­liw­szym ja­dem swe na­pusz­cza­ły żą­dła! Wszy­scy za­ra­żo­nym od­dy­cha­li po­wie­trzem, w łzach jed­ni, w tych krwi bro­dzi­li dru­dzy.

Przy­czy­ny tak nie­szczę­śli­wej od­mia­ny nie trze­ba w ciem­nej ubie­głych cza­sów szu­kać daw­no­ści. To, co się u nas te­raz dzie­je, do­wo­dzi, co w pierw­szych dzia­ło się wie­kach. Dziś w pro­por­cy­ją licz­by lu­dzi, w jed­nym miej­scu zgro­ma­dzo­nych, wy­zna­cza się licz­ba wy­stęp­ków i zbrod­ni, ten i w pier­wiast­ko­wych to­wa­rzy­stwach był nie­omyl­ny ra­chu­nek Am­bi­cy­ja, za­zdrość, chci­wość, roz­wio­złość w mnó­stwie się Ju­dzi ro­dzi i z nie­mi się roz­mna­ża.

Czu­je czło­wiek każ­dy wła­sne w so­bie prze­zna­cze­nie, ale uwie­dzio­ny przy­kła­dem dru­gich, a naj­szcze­gól­niej star­szych, gwał­tem od swe­go zba­cza celu. Ro­zum nas nie zdra­dza, my się zdra­dza­my sami, od­bie­ra­my mu, jak ty­ra­no­wi, wła­dzę pa­no­wa­nia, a do­zwa­la­my skłon­no­ściom do złe­go wpra­wio­nym wolą na­szą wła­dać.

Lubo źle uży­te przez człe­ka będą te dary, któ­ry­mi hoj­na bo­ga­ci na­tu­ra, nie­mniej prze­cie ta praw­da jest istot­na, iż mu dla wła­sne­go i ro­dza­ju ludz­kie­go do­bra były dane.

Ułom­ność tej praw­dy nie nisz­czy, za­wsze nas ro­zum prze­ko­na, iż w po­rząd­ku na­tu­ry lu­dzie do to­wa­rzy­stwa byli prze­zna­cze­ni, a spo­mię­dzy nich nie­któ­rzy spo­so­bem szcze­gól­nym są i byli wy­bra­ni, by pu­blicz­ne­go sto­wa­rzy­szo­nych do­strze­ga­li do­bra, trwa­ło­ści i bez­pie­czeń­stwa.

Dla te­goż nie wy­gi­nął ro­dzaj ludz­ki, choć się sami lu­dzie wy­tę­pić usi­ło­wa­li i usi­łu­ją czę­sto, nie ze­rwał się to­wa­rzystw zwią­zek, cho­ciaż jego ogni­wa tyle rąk mo­co­wa­ło. Ten, któ­ry za­ło­żył ko­niec, przy­go­to­wał i śrzod­ki, a co sam stwo­rzył, to i znisz­czyć So­bie tyl­ko zo­sta­wił.

Bał­wo­chwal­ny za­bo­bon naj­ży­wiej sła­bym a ze­psu­tym po­do­bał się du­szom. Wy­sta­wia­no po­są­gi i – z wła­snej byt­no­ści wy­nisz­cze­niem – gli­na gli­nie od­da­wa­ła hoł­dy, a praw­dzi­wy Stwór­ca żad­nej nie znał bła­gal­ni. Przez pra­wo prze­to re­li­gii ła­ska­wie Bóg do sie­bie za­śle­pio­nych na­wró­cił i przy­wiódł, by Jemu sa­me­mu skła­dał czło­wiek ofia­ry.

Nad­wą­tlać się za­czę­ły fun­da­men­ta to­wa­rzystw w tak gwał­tow­nym wszyst­kich pas­syi zbu­rze­niu, stwo­rzy­ła prze­to Opatrz­ność obroń­ców ro­dza­ju ludz­kie­go, na­tchnę­ła ich du­chem wiel­kim pra­wo­dac­twa, po­sta­wiw­szy ich w to­wa­rzy­stwie dała im ce­chę naj­cno­tliw­szych i naj­mę­dr­szych.

Ci, po­wol­ni Przed­wiecz­nej Mą­dro­ści wy­ro­kom, by Jej do skut­ku przy­wie­dli ukła­dy, by utrzy­ma­li to­wa­rzy­stwa – wy­przę­ga­ją­cych się lu­dzi z praw na­tu­ry jarz­ma w praw cy­wil­nych uję­li klu­by.

– O, lu­dzie – mó­wi­li oni – oj­co­wie nasi szczę­śli­wych kosz­to­wa­li swo­bód, bo cno­tę i spra­wie­dli­wość ko­cha­li; nas nę­dza nie­sy­ta po­że­ra, bo nas wy­stęp­ków i zbrod­ni za­po­wie­trza za­ra­za, oni z rze­czy­wi­stej chlu­bi­li się wol­no­ści, bo pra­wu na­tu­ry byli pod­le­głe­mi, my przy­krej nie­wo­li cią­gnie­my łań­cu­chy, bo w swa­wol­nej nie­pod­le­gło­ści pra­wu żyć szu­ka­my. Oni w po­ko­ju słod­kim owo­cem swych prac się kar­mi­li, my wy­głod­nia­li za­wsze łak­nie­my po­kar­mu, bo so­bie z wście­kło­ścią pierw­sze wy­dzie­ra­my po­trze­by. Chciej­my więc, jak nasi przod­ko­wie, pra­cą się utrzy­my­wać, prze­my­słem się zbo­ga­cać; niech w po­cie czo­ła wy­pra­co­wa­ną wła­sność cu­dza nie po­że­ra chci­wość. Na­pisz­my pra­wo, któ­re by zbu­rzyw­szy fał­szy­we swej woli bał­wa­ny, świę­tej wol­no­ści wy­sta­wi­ło świąt­ni­cę, któ­re by każ­de­go w jego obo­wiąz­ków ści­snę­ło gra­ni­cach; pra­wo to nie bę­dzie uciąż­li­we ani no­wym dla nas jarz­mem, grun­to­wać się bę­dzie na pra­wie na­tu­ry, któ­rym się nasi rzą­dzi­li oj­co­wie, a któ­re­go pięt­no z serc zglu­zo­wa­li­śmy na­szych .

W pra­wo­dac­twie cy­wil­nym śle­dzić pil­nie bę­dzie­my przy­ro­dze­nia… wolą, zgro­mie­my okru­cień­stwo, zni­że­my wy­nio­słość, utwier­dzie­my nie­win­ność, w wszyst­kich ser­cach po­wszech­ną zgo­dę, spra­wie­dli­wość i mi­łość oży­wie­my.

Głos ten ła­two wszyst­kich, prze­ko­nał ser­ca, bo był gło­sem na­tu­ry. Ta rada wszyst­kich zwią­za­ła umy­sły, bo się na woli przy­ro­dze­nia grun­to­wa­ła. Nie bo­jaźń prze­mo­cy moc­niej­sze­go czło­wie­ka lu­dzi do przy­ję­cia praw cy­wil­nych przy­mu­si­ła, ale mi­łość i bo­jaźń Naj­wyż­sze­go Pra­wo­daw­cy.

Ten jest wnio­sek nie­omyl­ny z oka­za­nej do­tąd praw­dy. Człek, do spo­łecz­no­ści bę­dąc stwo­rzo­ny, nie mógł Przed­wiecz­nej Mą­dro­ści mie­szać ukła­dów nisz­cząc po­rzą­dek i trwa­łość spo­łecz­no­ści, jak pręd­ko mieć nie chciał za rząd­cę swych czyn­no­ści tyl­ko ze­psu­tą skłon­ność, gdy oso­bi­ste tyl­ko uszczę­śli­wie­nie, a z ukrzyw­dze­niem in­nych, miał na celu. Mu­siał się pod rzą­du pod­dać wła­dzę, mu­siał to­wa­rzystw cy­wil­nych przy­jąć pra­wa, mu­siał ich do­peł­niać obo­wiąz­ki, utrzy­my­wa­ły bo­wiem pra­wa na­tu­ry, oży­wia­ły ich po­wa­gę i ja­śnie tłu­ma­czy­ły wolą.

List na­stę­pu­ją­cy grun­tow­niej tego do­wo­dzić bę­dzie.

Z pro­win­cyi, d. 26 Stycz­nia 1777LIST TRZE­CI

Uwa­ża­łem w Li­ście prze­szłym, iż z przed­wiecz­ne­go wszyst­kich rze­czy po­rząd­ku pierw­si za­raz lu­dzie spo­łecz­no­ści pra­gnę­li i w niej pod pra­wem na­tu­ry żyli. Prze­ko­na­ny bo­wiem je­stem, iż wszel­kie stwo­rze­nia uda­ją się do tych po­cząt­ków ja­snych, któ­re w nie na­tu­ra wla­ła, by wszyst­ko do swe­go dą­ży­ło koń­ca.

Isto­ta sama w so­bie, dla ni­ko­go z swej na­tu­ry nie zna­ją­ca po­słu­szeń­stwa, nie idzie, jak tyl­ko za wła­sną swą wolą, ale stan pod­le­gło­ści obo­wią­zu­je ko­niecz­nie niż­sze­go, aby w tych się trzy­mał gra­ni­cach, w któ­rych go wyż­sze­go za­mknę­ła ręka.

Czło­wiek do to­wa­rzy­stwa stwo­rzo­ny, żyć w nim mu­siał. A że spo­łecz­ność inna być nie mo­gła w Przed­wiecz­nej Mą­dro­ści ukła­dach, tyl­ko do­brze i szczę­śli­wie rząd­na, rząd prze­to, ile być może do­sko­na­ły, uszczę­śli­wia­ją­cy lu­dzi, pierw­si nasi ro­dzi­ce wy­brać so­bie byli po­win­ni i my go utrzy­mać mamy obo­wią­zek. Nie­rzą­du za­ka­zu­je na­tu­ra, po­tę­pia ro­zum, mi­łość się wła­sna nań wzdry­ga.

Kto­kol­wiek rząd i spo­koj­ność kra­jo­wą mie­sza, sta­je się win­nym krwie i nie­szczę­ścia współ­o­by­wa­te­lów.

Ta praw­da przed­wiecz­na spra­wi­ła te re­wo­lu­cy­je, iż spo­łecz­ność pier­wiast­ko­wa w to­wa­rzy­stwa cy­wil­ne za­mie­nić się mu­sia­ła. Ze­psu­ci bo­wiem lu­dzie mimo praw przy­ro­dzo­nych za­ka­zów w usta­wicz­nej a krwa­wej za­czę­li się wy­nisz­czać woj­nie. Każ­dy za­czął czuć swe siły, nicht sła­bo­ści. Je­den na po­trze­bie, dru­gi na swej woli swe pra­wo grun­to­wał, a sła­be­go spra­wie­dli­wość, prze­ra­żo­na stra­chem jak pod dra­pież­nym ty­gry­sem, przed po­dob­ne­go so­bie płasz­czy­ła się gwał­tem.

In­a­czej być nie mo­gło. Jak pręd­ko w złą­czo­nych lu­dziach sty­gnąć za­cznie mi­łość wza­jem­na, mi­łość po­wszech­ne­go do­bra, wznie­ca się za­raz po­żar nie­uga­szo­ny in­te­res­su oso­bi­ste­go. Ten się sta­je każ­de­go w szcze­gól­no­ści pra­wem, rząd­cą i oj­czy­zną. Nie zna ni­ko­go prócz tych, któ­rych łak­nie wzglę­dów lub przed któ­rych czoł­ga się sro­go­ścią. Odłą­cza­jąc swe do­bro od dru­gich, go­tów jest wszyst­kich swej am­bi­cyi i chci­wo­ści na ofia­rę po­świę­cić.

Ta to ska­żo­na mi­łość wła­sna za­ra­zi­ła szczę­śli­wość lu­dzi pierw­szych. Jej jad mógł­by być śmier­tel­nym dla to­wa­rzystw, ale do­sko­na­ła na­tu­ra mo­gła i umia­ła z tej tru­ci­zny sku­tecz­ne lu­dziom zgo­to­wać le­kar­stwo. Jak ten do­sko­na­ły rze­mieśl­nik, któ­ry dwa prze­ciw­no­roż­ne so­bie topi krusz­ce i ma se­kret z nich je­den sza­cow­ny ulać ma­te­ry­jał.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: