Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Love - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
17 lutego 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Love - ebook

Młoda dziennikarka i autorka widmo, Ina Fischer wraca do swego mieszkania we Wrocławiu z krótkich londyńskich wakacji. Po bolesnym zderzeniu z rzeczywistością topi smutki w alkoholu. Następnego dnia budzi się z dziwnym przeczuciem, które w wyniku splotu zdarzeń kieruje ją na stronę policyjnej bazy osób zaginionych.

Tak właśnie Ina dowiaduje się, że kilka dni wcześniej bez śladu zniknęła jej dawna szkolna koleżanka. Choć nigdy się szczególnie nie lubiły, Ina postanawia zająć się sprawą zaginionej kobiety, licząc, że w końcu uda się jej napisać duży artykuł pod swoim nazwiskiem i uwolni od ciężaru pracy na cudze konto. Nie podejrzewa jednak, że to, czego się dowie, zarówno o byłych kolegach z liceum, jak i o samej sobie, poprowadzi ją o wiele dalej, niż z początku zakładała, a śledztwo, którego się podejmie, okaże się początkiem drogi wiodącej w mrok.

„LOVE” to trzymający w napięciu thriller psychologiczny, którego akcja rozgrywa się we współczesnym Wrocławiu. Wątki kryminalne i erotyczne równoważą się tu z warstwą obyczajową, a spoza intrygującej fabuły przeziera głębsze przesłanie.

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8074-028-0
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I

Ina otworzyła oczy. Rozmazany obraz pokoju leniwie wirował. Znów je zamknęła, dodatkowo dociskając powieki dłońmi. Wzięła głęboki wdech i w tym samym momencie zalała ją kulminacyjna fala mdłości. Szybko usiadła. Bolesne ukłucie u podstawy czaszki sprawiło, że odruchowo syknęła. Poczuła pulsowanie w skroniach. Gdy po raz kolejny zdecydowała się zamrugać, w polu widzenia miała jedynie białe plamy.

Postanowiła jeszcze chwilę poleżeć, żeby złapać kontakt z rzeczywistością. Powoli przypominała sobie wydarzenia z poprzedniego dnia. Kiedy wieczorem wysiadła z taksówki, która dowiozła ją pod dom z lotniska, ogarnął ją nieopisany żal. Jak zawsze, gdy opuszczała mieszkającą w Londynie siostrę. A może raczej Londyn, w którym od wielu lat mieszkała Dominika? Czyżby tęskniła i za nią, i za tym uzależniającym miastem? Wiedziała, że przez kilka najbliższych miesięcy będzie jej brakowało snującego się po jego zakątkach smrodu, wszechogarniającego hałasu i siąpiącego z nieba deszczu, który tylko czasem, na krótką chwilę, ustępował blademu słońcu. Jednym słowem – niepowtarzalnej atmosfery starego Londynu wyzierającego spod cienia szklanych wież. Stolicy tradycji i humoru. Najbardziej miało jej brakować europejskości, możliwości, jakie dawał Zachód. Bo tu, w jej ukochanym Wrocławiu, nieśmiertelny zaścianek łypał zewsząd kaprawym okiem, tkwił w umysłach nawet tych szczęściarzy, którym udało się wdrapać na okazalszy stołek. Coś o tym wiedziała. Obracała się bowiem w świecie ludzi, którzy robili karierę na braku talentu.

Kiedy w końcu dotarła z bagażami na górę i po dłuższej nieobecności weszła do swego skromnego mieszkania w bloku z wielkiej płyty sąsiadującym z hałaśliwym akademikiem, jak zawsze po powrocie z Londynu odczuła gwałtowną potrzebę poużalania się nad swoją niedolą. W takich sytuacjach najlepiej sprawdzał się alkohol. W domu znalazła tylko wódkę, której raczej nie pijała. Przypomniała sobie, że to pozostałość po urodzinach sprzed niemal pół roku. W towarzystwie swego odbicia w kuchennym oknie wypiła kilka drinków z sokiem pomidorowym. Kiedy się skończył, wlała w siebie resztkę czystej, nawet się przy tym nie krzywiąc. Przytrzymując się ścian, dotarła z kuchni do przechodniego salonu. Tam padła na kanapę niczym skonany maratończyk i niemal od razu zasnęła. Teraz, w świetle poranka, siedziała na tej samej kanapie we wczorajszym ubraniu, walcząc z nieopisanym bólem głowy. Dobrze, że w przypływie smutku nie postanowiła dorzucić do wieczornego menu papierosów, z którymi raz się rozstawała, raz znów schodziła, bo pewnie w tej chwili zamiast głębokich oddechów ćwiczyłaby zupełnie coś innego… dużo mniej odprężającego i – jak by to ująć – o wiele bardziej… wstrząsającego.

Poczekała, aż jej błędnik przywyknie do pionu. Wstała i pierwsze chwiejne kroki skierowała do kuchni. Usunęła wzmagające kaca pozostałości po jednoosobowej libacji i sięgnęła po tabletki, które miały ją szybko postawić na nogi. Przynajmniej taką miała nadzieję. Połknęła je w dwóch partiach. Z trudem przeszły przez jej wyschnięte gardło. Z bólu zmarszczyła brwi. Musiała jak najszybciej pozbyć się trucizny z organizmu. Gdy jeszcze miała etat w gazecie, zanim objęła ją redukcja, napisała artykuł o zatruciu alkoholowym. Wiele o tym wiedziała, przynajmniej w teorii. Dzisiaj pewnie nie sprzedałaby nawet takich porad. To kolejny dobry powód, by się upić. Zawód dziennikarza miał być jak najlepszy kochanek – pasjonujący i pełen niespodzianek, ale i stateczny, kiedy trzeba, dający szczęście i przynoszący pieniądze. Tymczasem okazał się zdradziecki i niepewny, w dodatku nudnawy, szczególnie w tej branży, do której trafiła zupełnym przypadkiem. Jej marzeniem było dziennikarstwo śledcze. Sprawy dziejące się w niebezpiecznych zakątkach miasta, w świecie podziemi i kryminału, którym rządzą kontrowersyjni biznesmani, politycy i gangsterzy, gdzie niebezpieczeństwo czai się za każdym rogiem. Ale żaden z tematów, które trafiały w jej ręce, nie wzniósł się ponad drobne przekręty, porachunki nic nieznaczących cwaniaczków w lokalnych władzach gminnych czy machlojki na poziomie… akademika, przy którym mieszkała. Ostatecznie dla pieniędzy dzięki znajomościom wylądowała w kolorowym szmatławcu, walcząc o wywiady z gwiazdami show-biznesu lub radząc nieporadnym życiowo czytelniczkom, jak zlikwidować skutki kaca. Mimo że po jakimś czasie musiała odejść z redakcji, wciąż nieźle zarabiała. Zawdzięczała to wrodzonej łatwości nawiązywania kontaktów. Dzięki niej wyrobiła sobie mocną pozycję w światku gasnących celebrytów, chcących od czasu do czasu wywołać wokół siebie mały skandal (lub ów skandal załagodzić). Takie tematy nieźle się sprzedawały, na czym jej bardzo zależało, zwłaszcza odkąd została freelancerką. Ale marzenie o prawdziwym dziennikarstwie w pewnym momencie przeobraziło się w palącą ranę, niemożliwą do zaleczenia. Ina wciąż poszukiwała tematu, którym mogłaby się zająć, ale prozaiczna potrzeba zarabiania na życie utrudniała jej dążenie do celu. W końcu dostała propozycję, która mogła na jakiś czas uwolnić ją od wiecznej pogoni za pieniędzmi. Dwa tygodnie przed podróżą do Londynu ukazała się jej debiutancka książka. Problem polegał na tym, że opublikowano ją pod nazwiskiem Anki Pasiecznik, gwiazdki mającej swoje pięć minut, dla której ją napisała. Nigdy nie przypuszczała, że rola autora widmo niesie za sobą tak ogromny ciężar emocjonalny, depresję i niemal fizyczny ból. Miała więc kolejny ważny powód do zapicia smutków. Od tygodnia celebrytka święciła triumfy pośród dziesięciu najpopularniejszych pisarzy w Polsce… Pisarzy! A nie umiała porządnie sklecić nawet jednego zdania! Nagrywając z nią rozmowy, Ina wielokrotnie zastanawiała się, czy dobrze ją rozumie. Ciekawe, czy wschodząca gwiazda literatury chociaż przeczytała tę swoją kłamliwą autobiografię? W końcu niemal codziennie udzielała wywiadów na temat książki. A gdyby tak na okładce zamieszczono informację: „Autorstwa Inezy Fisher”? Czy wtedy ktoś w ogóle by ją kupił? Nie! Bo przecież chodziło o to, że napisała ją ta Pasiecznik. To właśnie była prawdziwa sensacja! Oprócz tego wszystkiego, co kazała o sobie napisać, oczywiście. To znaczy zbieraniny naciąganych faktów i wierutnych kłamstw…

Ina wróciła do salonu. Za zamkniętymi przesuwnymi drzwiami w niewielkiej nyży stało jej łóżko. Niemal słyszała, jak do niej tęsknie szepcze. Musiała się jednak pozbierać. Uważała, że dzień jest po to, by działać, a nie po to, by go przesypiać. Piła kolejną szklankę wody. Zaczęła wypłukiwanie trucizny. Musiała wrócić do punktu wyjścia. Do momentu, w którym siedziała przed komputerem i przeszukiwała Internet w celu znalezienia tematu życia. Takiego, który uczyni z niej prawdziwą dziennikarkę. Do tego potrzebowała jasnego umysłu. Mimowolnie przywołała wspomnienie o Londynie. Lecz nie wieżowców, Tower czy London Bridge, tylko małego wiktoriańskiego domku w bliźniaczej zabudowie na cichej uliczce w Bromley, gdzie mieszkała jej siostra z narzeczonym. W słoneczne dni Ina lubiła przesiadywać na schodku przed drzwiami z kubkiem wystygłej kawy, chłonąc spokój Liddon Road. Dzięki tym chwilom udało jej się zapomnieć o zmartwieniach. Jednak stres dopadł ją, gdy tylko wysiadła z samolotu. Jakby stęskniony czekał na nią na lotnisku z tabliczką, na której wypisano jej imię i nazwisko…

Sięgnęła po pilota do telewizora. Chwilę potem zawahała się i odłożyła go na stół. Czasem zwyczajnie nie miała siły patrzeć na kolegów po fachu. Głośno przyznawała (choć tylko sama przed sobą, ale zawsze), że zazdrości im stałych posad, choć i te przecież nie do końca były pewne. Nachyliła się, by przesunąć pilota na środek blatu, w bezpiecznej odległości od kanapy. Tak, by już jej nie kusił. Gdy schyliła głowę, poczuła przeszywający ból w skroni. I wtedy właśnie przypomniała sobie swój sen. Kac wypchnął go z jej wspomnień, ale w miarę jak ustępował, pamięć powracała. Moment odzyskania pełnej świadomości poprzedziło nagłe i niejasne uczucie niepokoju, które już po chwili zmaterializowało się w obrazach składających się pomału w niepokojącą całość. Śniła o siostrze. To normalne, skoro nie tak dawno się z nią rozstała. Co to było? Zły sen… A tak się pięknie zapowiadał. Dominika jechała na białym koniu w promieniach ciepłego słońca. Wiatr spod kopyt unosił w górę tumany czerwonych liści. Wyraźnie pamiętała boczne światło, które przydawało całej scenie baśniowości. Nagle Ina straciła Dominikę z oczu. Nie wiedziała, co się z nią stało. Siostra zniknęła. Ina pamiętała swoje przerażenie i rozpacz. Może nawet płakała przez sen? Najgorszy w koszmarze był wyraz twarzy Jima, narzeczonego Dominiki. Na jego wspomnienie serce Iny zabiło mocniej. Rzadko w ogóle coś śniła. Nic dziwnego, że zapamiętała tę sugestywną wizję. Chwyciła za telefon i wybrała numer siostry.

– Ina? – W słuchawce usłyszała zachrypnięty głos. – Jeszcze śpimy… – jęknęła Dominika.

– Słuchaj, śniło mi się coś okropnego – zaczęła z przejęciem Ina, szczęśliwa, że słyszy siostrę.

– Błagam cię, jest ósma, a ty mi tu mówisz o jakimś… śnie…

– Dziewiąta.

– U mnie ósma – zaznaczyła siostra. – Zresztą bez względu na różnicę czasu i u mnie, i u ciebie jest sobota rano. – Słychać było, że Dominika dopiero się obudziła.

– Muszę ci opowiedzieć – nalegała Ina. Słowa z trudem przechodziły jej przez ściśnięte gardło. Ostatni raz tak realistyczny sen miała chyba jeszcze jako nastolatka.

– Mówiłam ci już, znajdź sobie psychoterapeutę.

– Dzięki – odparła urażona Ina. Przez cały swój pobyt w Londynie, próbując się zwierzyć siostrze z problemów, słyszała, że ma sobie znaleźć psychologa. – Ja się o ciebie martwię, a ty mnie wysyłasz do lekarza od czubków?

– Psychoterapeuta to nie psychiatra, tylko osoba, której się wygadasz.

– Przecież ty jesteś psychoterapeutką. Nie mogę wygadać się tobie? – zapytała Ina.

– Już ci tłumaczyłam. Nie mogę prowadzić twojej terapii. – Dominika mówiła spokojnie, choć Ina wyczuwała narastające w jej głosie zniecierpliwienie.

– Chcę tylko opowiedzieć ci swój sen! – uniosła się. – Był taki straszny. I o tobie…

– Piłaś coś wczoraj? Mogłabym przysiąc, że czuję twój oddech po tej stronie słuchawki.

– Jakie to ma znaczenie? – odparła zaczepnie Ina. Nie czuła się winna. W końcu człowiek może się od czasu do czasu upodlić.

– No wiesz, ja nie mam snów po pijaku. Może to atak paniki? W końcu boisz się latać… – Dominika chyba jednak zaczęła ją analizować.

– Wczoraj nawet mi się podobało – odpowiedziała przekornie Ina.

– W takim razie chodzi o nasz ślub – stwierdziła siostra.

– A co tu ma do rzeczy wasz ślub?

– Boisz się o mnie. To normalne…

– Przecież ślub będzie dopiero za rok! – Ina złapała się za głowę. Analiza okazała się nie tyle mało trafna, ile zupełnie nieprawdopodobna.

– Tak bywa. Podświadomość płata nam figle.

– Nie wpadłabym na to… – Ina skwitowała wypowiedź siostry z nieukrywanym przekąsem.

– W takim razie idź do wróżki, jeśli się z tym nie zgadzasz. Może masz dar jasnowidzenia? – Dominika wyraźnie się obruszyła.

– Nie to miałam na myśli…

– A co?

– Nie myślałam… że to takie proste! – tłumaczyła się Ina. Uznała, że nie będzie dążyć do kłótni. I tak swego czasu zbyt często popadała w konflikty z siostrą.

– Tak, właśnie tak. Człowiek to prosty twór z nieskomplikowanymi odruchami. To dotyczy także ciebie, nie łudź się. Jak twoja książka?

– Moja, ale nie moja? – Ina niemal o niej zapomniała, lecz siostra przywróciła natrętną myśl do życia.

– Swoje na niej zarobiłaś i choćby z tego faktu powinnaś się cieszyć. – Dominika w roli terapeutki stawała się irytująca, w każdym razie dla Iny. Właśnie przez taki subiektywizm i osobiste podejście nie mogła prowadzić terapii dla swojej rodziny i bliskich. Jeszcze chwila rozmowy, a Ina cisnęłaby telefonem o podłogę. Co to za terapia? Wstrząsowa?

– Nie mam z czego – odpowiedziała cicho.

– Spróbuj sobie wyobrazić, że szklanka jest jednak w połowie pełna. A problemy wsadź do najbliższego pociągu i…

– Pozwól im odjechać – dokończyła za siostrę Ina. – Wiem, już mi to mówiłaś.

– Głowa do góry.

– Dzięki – odparła i wyłączyła telefon. Wstała z kanapy i człapiąc, ruszyła do kuchni. Przeczesała krótkie włosy i potarła spierzchnięte usta. Alkohol wciąż walczył o miejsce w jej ciele. Zamiast wyciągnąć z lodówki coś do zjedzenia Ina stanęła przy oknie. Stąd miała widok na jeden z bardziej ruchliwych placów miasta. Zapatrzyła się na przejeżdżające w dole samochody. Czy naprawdę powinna się czuć wyróżniona z tego powodu, że ktoś wyrabia sobie nazwisko na jej książce?

Wstawiła wodę na kawę. Nie pierwszy raz miała złudne wrażenie, że filiżanka espresso pogoni kaca precz. Sporządziła mocny napar i usiadła przy stole. Sięgnęła po telefon. Zwykle mówiła, że trzyma w nim całe swoje życie, od wypełnionego po brzegi kalendarza po znajomych: tych, których chciała znać, i tych, których po prostu powinna. Otworzyła stronę z wiadomościami. Musiała się przecież dowiedzieć, co słychać w kraju, skoro już nie miała ochoty na telewizję. Przeczytała kilka najważniejszych newsów. Od dawna twierdziła, że serwisy informacyjne karmią masy tragedią, bo ta smakuje najlepiej. Zaginięcie samolotu, epidemia eboli, morderstwa, machloje, zatrucia gazem… Wszystko prezentowało się niezwykle atrakcyjnie. Szczególnie w czasach, gdy publiczne egzekucje przeszły do historii. Człowiek od zawsze garnął się do cudzego nieszczęścia jak pszczoła do miodu. I pomyśleć, że to ona mogła być autorką jednego z tych artykułów. Zapewne wtedy tak bardzo by jej to nie bulwersowało. Cóż, obłuda zawsze przemawia z ręką na sercu… Upiła łyk kawy. Gorący napój poparzył jej gardło. Przytknęła palce do ust. Łzy napłynęły jej do oczu. Poderwała się z kuchennego taboretu i odkręciła wodę w kranie. Uformowała z dłoni koszyczek i napełniła go zimnym płynem. Wypiła go, po czym przepłukała twarz. Wyprostowała się. Kilka kropel kapnęło jej za dekolt. Stała tak przez chwilę, patrząc tępo przed siebie.

– Świetnie… fantastycznie… – podsumowała pod nosem swój poranek. Usiadła z powrotem przy stole. Znów powrócił do niej sen. Przypomniała sobie strach, który czuła. Rzekomy wytwór podświadomości. – Jasne… – ponownie mruknęła do siebie, komentując słowa siostry. Wróciła do wiadomości, z których na pierwszy plan wysuwała się informacja o tragicznym bilansie pierwszego tygodnia września na polskich drogach. Pod zdjęciem rzecznika prasowego policji przeczytała:

Policja apeluje, by kierowcy zgłaszali nieodpowiedzialne i niebezpieczne zachowania użytkowników dróg.

– Och, tak. Chętnie zgłoszę. Wystarczy, że wyjrzę przez okno – odparła na ten apel, myśląc o placu, na który jeszcze przed chwilą patrzyła. Weszła na stronę komendy policji przekonana, że nie znajdzie tam ani kontaktu, ani nawet wskazówki dla osób chcących zameldować zagrożenie na drodze. Już widziała siebie debiutującą w poważnym dziennikarstwie artykułem o zaniedbaniach ze strony organów ścigania. W końcu każdy temat mógł być tym wielkim. Zaczęła więc systematycznie przeszukiwać witrynę. Ale poza ogólnymi danymi kontaktowymi nie znalazła żadnej specjalnej skrzynki na zgłoszenia tego typu. Czyli wszystko pakują do jednego worka, a potem twierdzą, że znajdą i przeczytają każdy uprzejmy donos, zupełnie jak Święty Mikołaj listy od grzecznych dzieci? Spróbowała jeszcze od innej strony. Zaczęła wpisywać wybrane hasła w wyszukiwarkę. „Zgłoszenie”, „niebezpieczeństwo na drodze”, „utrudnienia”, „wypadek”, „serwis”, „kontakt”, „policja”… I nic. Wciąż na pierwszym miejscu wyświetlał się tylko artykuł ze zdjęciem rzecznika prasowego. Siła czwartej władzy – jest artykuł, jest temat. Ina spróbowała po raz ostatni. Tym razem jednak rezultat sprawił, że zamarła. Odpowiednio wpisana kombinacja słów spowodowała, że na ekranie jej komputera ukazało się niewielkie ogłoszenie sprzed tygodnia.

Policja poszukuje zaginionej trzydziestoletniej psycholog Agnieszki Rutkowskiej. Zniknięcie kobiety zgłosili jej współpracownicy po tym, jak nie zjawiła się rano w pracy. Ostatnio widziano ją w okolicach domu handlowego przy ulicy Podwale. W imieniu rodziny zaginionej policja apeluje do wszystkich, którzy mogli mieć z nią kontakt, o zgłaszanie się do Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu. Każda wskazówka może być cenna.

Ina wpatrywała się w zdjęcie.

„Czy to możliwe?” – pomyślała. Z fotografii spoglądała na nią jej dawna koleżanka z klasy. Nigdy za sobą nie przepadały, a przynajmniej Ina unikała Agnieszki, oczywiście nie bez powodu. Pamiętała ją jako dziewczynę pretensjonalną, oziębłą i wyrachowaną, która lubiła się wywyższać. Błyskawicznie osądzała innych, lecz sama nigdy nie widziała swoich wad. Szydziła z Iny za specyficzny sposób ubierania się czy górnolotne wypowiedzi. Uwielbiała również rządzić, a Ina od zawsze miała awersję do szefów. Pewnie między innymi dlatego skończyła jako freelancerka. Agnieszka na zdjęciu w Internecie miała wyprostowane, starannie ułożone włosy i lekko się uśmiechała. Ubrana była w beżowy golf, a na jej palcu tkwił tandetny różowy pierścionek z jakimś napisem. Aby potwierdzić wyczytaną informację, Ina odwiedziła jeszcze policyjną stronę z bazą osób zaginionych. Niemal od razu znalazła wpis: „Agnieszka Rutkowska, data zaginięcia: 30.08.2014”.

Ina wróciła przed telewizor. Zastanawiała się, czy o zaginięciu Agnieszki powiadamia któraś ze stacji. Włączyła program lokalny. Żadnej wzmianki. Także telewizje nadające wiadomości na żywo nie informowały o tej sprawie. Kiedy zniknęła Agnieszka, Ina była w Anglii. Może wtedy ktoś coś napomknął? Ale teraz? Cisza. Tylko ta notatka w Internecie. Popijając zimną kawę, Ina uprzytomniła sobie, że mimo niechęci, jaką kiedyś żywiła do koleżanki, nawet przez sekundę nie pomyślała o wykorzystaniu faktu jej zaginięcia do rozpoczęcia dziennikarskiego śledztwa ani o odwecie za niesnaski pomiędzy nimi. Z początku przyjęła tę informację z lekkim dreszczykiem i tyle. Jednak mimo upływu czasu nie przestawała myśleć o Agnieszce, szczególnie w kontekście przerażającego snu. Dominika określiłaby to jako zbieg okoliczności, ale Ina wmawiała sobie, że to musiał być jakiś znak. Tylko że nie miała pojęcia, co mogłaby w tej sprawie zrobić. I dlaczego właściwie tak bardzo się tym przejęła? Agnieszkę znała jeszcze z liceum. Potem nigdy nawet do siebie nie zadzwoniły. Bo i po co? Właściwie nie tyle się nie lubiły, ile nie chciały mieć ze sobą nic wspólnego. Jednak świadomość, że zaginął ktoś, kogoś kiedyś znała, w połączeniu z czymś, co nauka (i jej siostra) nazwałaby paniką po zatruciu alkoholem, nie dawała jej spokoju. W końcu zdecydowała: napisze o Agnieszce artykuł. Nieduży. Krótkie wspomnienie. Po to, by nią zainteresować, by, być może, przyczynić się do jej odnalezienia.II

Zadzwonił telefon. Ina wzdrygnęła się. Zbyt często siedziała sama, poddając się ciszy panującej w jej mieszkaniu od strony podwórza.

– Halo?

– Cześć! – Głos w słuchawce był jak zawsze oschły. Od razu go rozpoznała.

– Hej, Bodziu. – Rozpromieniła się mimo chłodu z drugiej strony. W końcu dzwonił naczelny „Mojego INFO”, jednego z bardziej poczytnych brukowców. Skoro się już pofatygował, to musiał mieć powód.

– Fajny felietonik – powiedział.

– Felietonik? – Zmarszczyła brwi. Oburzające. To był przecież artykuł o zaginionej osobie… Owszem, niewielkich rozmiarów, ale wciąż jednak artykuł.

– Nie kupię go jednak, moja droga.

„Moja droga… ” – pomyślała i pokręciła głową z politowaniem.

– Nie rozumiem.

– Za mały, za żaden… Wybacz.

– Hm… i dzwonisz po to, by mi to powiedzieć? – zapytała niby obojętnie, choć z pewnością wyłowił nutę pogardy w jej głosie.

– Bo… – zawahał się. A więc zauważył. Szybko się obrażał. W końcu jednak westchnął zrezygnowany. – Bo puszczę go do druku, jeśli go rozbudujesz. Porządnie.

– Co mogłabym dodać? – Nadal nie rozumiała.

– Wiesz… wszystko. Z kim sypiała, gdzie bywała, z kim miała na pieńku…

– Nie miałam zamiaru wyciągać jej brudów. Chodziło mi o coś innego. Przejęłam się, choć specjalnie się nie kochałyśmy, jeśli mam być szczera. Była ordynarną, podłą dziewuchą, przynajmniej jako nastolatka. Jednak została psychologiem. Pewnie pomagała ludziom. Chcę pomóc ją znaleźć. Dlatego muszę poinformować o jej zaginięciu jak najwięcej osób.

– Jasne, tylko dlaczego zaginęła? To jest interesujące – napierał naczelny. – Piszesz artykuły z głowy? Zapomniałaś, do czego zobowiązuje twój zawód?

– Nie… ale przecież nie wiem, co ją spotkało! To musi ustalić policja.

– I to mówi dziennikarka śledcza?

– A od kiedy twoja gazeta drukuje tak poważne artykuły? – uniosła się, bo Bodzio wszedł jej na ambicję. Facet jeżdżący drogą furą, pękaty jak nosorożec, zarabiający miliony na ludzkiej głupocie i żądzy krwi nie będzie jej pouczał w kwestiach zawodowych. Szczególnie że jak dotąd pisywała głównie dla takich samych brukowców jak ten jego. I nieźle jej szło.

– Twoja w tym głowa, by napisać, wiesz… lekko. Dla mas. Sensacyjnie. Musisz coś na nią mieć. Może to nie agent Tomek, ale jeśli uda ci się rozdmuchać temat, dostaniesz trzy strony na materiał – powiedział Bogdan.

Zapadła cisza.

– Brzmi nieźle… – wykrztusiła po chwili Ina. Tym razem naprawdę ją zamurowało. Trzy strony dostawała tylko wtedy, gdy jakaś celebrytka została pobita, znany aktor się rozwodził, bo zdradziła go żona, lub piosenkarz wpakował się w aferę narkotykową i chciał się oczyścić z zarzutów na łamach gazety. Tyle miejsca na dość poważny temat, nawet jeśli opisany lekko, to już było coś.

– W takim razie do dzieła. – Naczelny rozłączył się, zostawiając Inę w osłupieniu.

Krótkie wspomnienie o Agnieszce, które skleciła w ciągu kwadransa, nie spodobało się jak dotąd żadnemu z jej stałych odbiorców. Tak też się zdarzało. Ale zazwyczaj miała w odwodzie dwa, trzy inne artykuły. Tym razem jednak uwierzyła w siłę najnowszego tematu, którym nikt jak dotąd nie był zainteresowany. Wszystko toczyło się niczym według scenariusza. Najpierw sen, dzięki któremu odkryła sprawę. I nagle taka propozycja od Bogdana. Może to naprawdę był temat jej życia?

Ina włączyła komputer. Sprawdziła, czy są jakieś nowe informacje w sprawie Agnieszki. Ale nic się nie zmieniło. Nadal wyświetlała się tylko znana jej już notatka. Postanowiła dowiedzieć się więcej o Rutkowskiej z jednego z najpopularniejszych serwisów społecznościowych. Ze wszystkich, które kojarzyła z nazw, odwiedzała jedynie ten, na którym miała profil. Od dawna myślała o założeniu fikcyjnych kont także na innych portalach, by móc szukać na nich ciekawostek. Wciąż żyła w niej hiena, którą stała się, pracując w tabloidzie. Ale ponieważ naprawdę chciała zerwać z dotychczasowym płytkim dziennikarstwem i zająć się czymś poważnym, broniła się przed tym zamiarem ze wszystkich sił. Portal, na którym miała konto, traktowała jak skrzynkę mailową. Nie zamierzała tracić czasu na problemy często przypadkowych internetowych znajomych, uważając, że ma dość swoich zmartwień. Logowała się raz dziennie, by przejrzeć wiadomości. I właśnie to zrobiła w pierwszej kolejności. Upewniwszy się, że nikt poza Bodziem nie chce kupić od niej artykułu o Agnieszce, który rozesłała po redakcjach, z rezygnacją wpisała w przeglądarkę dane zaginionej. Jej konto ukazało się na szczycie listy kobiet o takim samym lub podobnym nazwisku. Portal sam określił, z którą Agnieszką Rutkowską Ina mogła mieć najwięcej wspólnego. Kliknęła w zakładkę. Niestety, jej była koleżanka jako psycholog dbała o swoją prywatność. Strona pozostawała niedostępna dla szerszego grona zainteresowanych, a po wejściu w którąkolwiek z zakładek wyświetlał się komunikat: „skontaktuj się z użytkownikiem, by móc otrzymać o nim więcej informacji”.

– Tak, tylko gdzie się podział ten użytkownik? – westchnęła.

Ina położyła dłoń na klawiaturze laptopa. Klawisze były chłodne, mimo że już jakiś czas przeglądała stronę. Kolejna oznaka zbliżającej się jesieni. Wszystko stygło szybciej. Komputer, kawa, nawet łóżko, szczególnie że sypiała w nim sama. Tylko czekać, aż nadejdą dni, gdy po własnym domu będzie musiała chodzić opatulona kocem do momentu, gdy miasto uzna, że należy włączyć ogrzewanie. Już chciała opuścić stronę Agnieszki, gdy kątem oka dostrzegła zakładkę: wspólni znajomi, liczba kontaktów – jeden. Skonsternowana zmarszczyła nos. A więc był ktoś, kto stanowił łącznik między nią a Agnieszką. Po tylu latach… Zaznaczyła odnośnik. Natychmiast wyświetliły się dane: Aleksandra Ziębicka, dziennikarka. No tak… ona znała chyba wszystkich polskich użytkowników tego portalu… To ze względu na światowy charakter jej pracy. Mimo to Ina postanowiła do niej zadzwonić, choć wątpiła, by Olka pamiętała Agnieszkę. Zapewne psycholog była tylko kolejnym sieciowym znajomym do kolekcji.

– No witam, witam! – Usłyszała w komórce głos Oli.

– Hej… – odparła speszona. Nie spodziewała się takiego powitania. I jak tu teraz powiedzieć komuś, do kogo nie odzywała się miesiącami, że dzwoni z interesem? – Co słychać w świecie wielkich mediów? – zapytała i od razu uznała, że to było niefortunne zagranie.

– Nudy.

– Serio? – Znów się zawstydziła. Zastanawiała się, jak wybrnąć z tego faux pas.

– A u ciebie? – zapytała Olka bez zainteresowania.

– Teraz już nieźle. Ale były momenty…

– Jak twoja celebrytka? Odzywa się?

– Która? – Ina przymknęła oczy, sfrustrowana. Wiedziała przecież, o kim mowa.

– Ina… – Ola zmieniła ton na pobłażliwy. – Wszyscy w środowisku wiedzą, kto napisał tę książkę. Przede mną nie musisz udawać.

– Nie chcę o tym rozmawiać. Nawet nie mogę. Mam to w umowie. – Ina chciała jak najszybciej uciec od tego tematu.

– Czyli się nie odzywa… Napisałaś, oddałaś i nie usłyszałaś nawet zasranego „dzięki, skarbie”. Bo one tak mówią, co? A może „fenks, kochana?”…

– Olu, mam do ciebie pytanie – przerwała Ina. Nie miała ochoty na jej wywody.

– No? – Ola spoważniała.

– Co możesz mi powiedzieć o Agnieszce Rutkowskiej?

– Nie znam kobiety – odparła, dając Inie do zrozumienia, że nie lubi, gdy ktoś z dołu piramidy medialnej próbuje za darmo skorzystać z jej doświadczenia i wiedzy.

– Pewien portal społecznościowy zdradził mi coś innego – upierała się Ina. – Jesteś przy komputerze?

– Cóż to za śledztwo, jeśli można? – Olka była coraz bardziej poirytowana.

– Przecież nie o ciebie mi chodzi, tylko o nią.

– No ale mimo wszystko! Ona o tym wie? Zalazła ci za skórę? Przeskrobała coś?

– Zaginęła – ucięła Ina. W słuchawce zapadła cisza.

– A, to co innego. – Ola błyskawicznie zmieniła ton. – Czekaj, oddzwonię za kilka minut, jak sprawdzę.

Ina odłożyła komórkę. Nie miała pewności, czy Ola naprawdę odtelefonuje. Choć trzeba przyznać, że podobne sprawy zwykle traktowała poważnie. Nie bez powodu pracowała dla jednej z większych stacji telewizyjnych, gdzie była cenioną reporterką.

Inę dopadły wspomnienia. Wróciła w nich do swojej dawnej szkoły. Jak nazywali się uczniowie z klasy? Pamięć ją zawodziła. Szybko znalazła dla siebie usprawiedliwienie, po co bowiem wciąż przechowywać w głowie nazwiska ludzi, których widziało się dziesięć lat temu. Tym bardziej że w tamtej klasie Ina spędziła zaledwie dwa ostatnie lata. Z pierwszej szkoły odeszła przez… problemy osobiste, do których wolała nie wracać. Po czterech semestrach w drugiej szkole poszła na wymarzone dziennikarstwo. Mimo to rozpoznała Agnieszkę na zdjęciu od razu, gdy tylko ją zobaczyła. Teraz usiłowała sobie przypomnieć pozostałych kolegów. Powoli wracały do niej imiona, które łączyły się z zamazanymi upływem czasu twarzami. Była Ilona – klasowa puszczalska, pamiętała też Mieszka, zapewne dlatego, że był rudy jak marchew. Mateusz… O, ten to pewnie zdążył osiągnąć gabaryty redaktora Bodzia. Może nawet jest tak samo bogaty… Już wtedy miał dryg do interesów. Patrycja, Kasia… dobre koleżanki. Tylko że oni wszyscy nigdy szczególnie nie przyjaźnili się z Agnieszką. Rutkowska otaczała się tymi bogatszymi. Może też bardziej normalnymi, nie takimi jak Ina, która w każdej ze swoich szkół uchodziła za dziwadło, a tych normalnych miała za przeciętnych, szaraków. Najlepszą zaś przyjaciółką Agnieszki była…

Zadzwonił telefon. Ina odebrała, zanim wybrzmiał pierwszy sygnał.

– Tak?

– No, kojarzę ją – zaczęła Ola. Żuła gumę czy co? Mówiła jakoś dziwnie.

– Skąd?

– Pamiętasz sprawę Mirosława O.?

– O… – powtórzyła Ina, zastanawiając się, po co ta maskarada. W końcu to prywatna rozmowa. – Może, przypomnij mi… – odparła. Miała nadzieję, że Olka nie poczęstuje jej historią o wielkim śledztwie. Drażniły ją te branżowe wspominki kolegów. Zwyczajnie im zazdrościła.

– To był seryjny morderca i gwałciciel. W latach osiemdziesiątych bestialsko mordował dziewczyny. Nie kojarzysz? Obcinał im głowy i wrzucał ich ciała do rzeki…

– Nie, jakoś… nie – Ina wzdrygnęła się na samą myśl. Dlatego wolałaby śledzić afery polityczne.

– W każdym razie objęła go zmiana w prawie karnym, według której miał wyjść na wolność po dwudziestu pięciu latach.

– No tak. – Ina schyliła głowę i oparła ją o dłoń. – A co ma do tego Agnieszka?

– Udzieliła mi wywiadu. Była psychologiem więziennym i przez jakiś czas się nim opiekowała.

– No popatrz! – Ina aż uderzyła otwartą dłonią w udo. Oby tylko Olce nie przyszło do głowy zająć się teraz sprawą zniknięcia Rutkowskiej.

– Ale nie łudź się. – Koleżanka zgasiła tę iskrę entuzjazmu. – Koleś trafił od razu do ośrodka dla dysocjacyjnych w Gostyninie.

– Czyli nie wyszedł? Nawet na chwilę? – Ina poczuła się jak Ikar. Już miała sięgnąć słońca…

– Niestety. Ale wątków do zbadania jest ze sto tysięcy. W końcu dziewczyna pracowała w więzieniu. Powodzenia – dobiła ją Ola.

– Tak, domyślam się. Trudno. Dzięki. – Ina rozłączyła rozmowę. Doskonale wiedziała, że nigdy nie dotrze do kart wszystkich podopiecznych Agnieszki. Takie możliwości miała wyłącznie policja. A to prowadziło tylko do jedynej słusznej decyzji, jaką mogła podjąć na tym etapie. Nie wiedząc, z kim ma rozmawiać w sprawie Agnieszki, postanowiła pójść tam, gdzie zapewne ktoś jest już w drodze do rozwiązania tej zagadki. Czyli na policję, by poudawać zrozpaczoną przyjaciółkę.

Była siedemnasta, gdy Ina dotarła do Komendy Wojewódzkiej Policji. Całą drogę w deszczu układała możliwe scenariusze spotkania z funkcjonariuszami. Coraz bardziej wątpiła w powodzenie swojej wizyty. Przecież to oni czekali na informacje w sprawie Rutkowskiej, a nie udzielali ich byle komu. Zastanawiała się, od czego zacząć, by nie wyrzucili jej zaraz po tym, jak się przedstawi. Otworzyła ciężkie złote drzwi posępnego poniemieckiego gmachu z czerwonej cegły i weszła do środka. Strzepała krople deszczu z przemoczonych włosów. Woda spłynęła jej na czoło i policzki. Starła ją, martwiąc się, że jej starannie nałożony makijaż już nie jest taki doskonały. Wnętrze przedsionka wykończone było przyjemną niebieską ceramiką. Od razu poczuła się lepiej. Tak powinno być: komenda policji i kojący niebieski kolor. Zupełnie jakby jakiś specjalista od feng shui chciał podkreślić chabrowym odcieniem, że w tym miejscu można się poczuć bezpiecznie i spokojnie.

Posadzka przedsionka mogła jeszcze pamiętać pierwszych właścicieli budynku. Jesienią gładka tafla stanowiła idealny podkład do zabezpieczania śladów mokrych, brudnych butów. Choć zapewne ci, którzy mieli coś na sumieniu, rzadko przychodzili tu z własnej woli, szczególnie by zostawić odciski podeszew.

O dziwo, pierwszą napotkaną osobą na komendzie nie był policjant dyżurny, ale sprzątaczka przecierająca szare płyty. Ina odruchowo zatrzymała się w wejściu. Szanowała pracę innych. Nie chciała tak ostentacyjnie przemaszerować przez świeżo umytą podłogę.

– Proszę iść – zachęciła kobieta, wyczuwając skrupuły Iny. Przemywanie kafli w deszczowy dzień skojarzyło się Inie z pracą Syzyfa. Podłoga, choć wciąż myta, nigdy nie lśniła czystością.

– Przejdę bokiem – skwapliwie zgodziła się, nakreślając dłonią łuk w powietrzu.

– I tak muszę co chwila przecierać. Pani idzie – ponaglała Inę sprzątaczka. Miała strasznie podkrążone oczy.

– Dzięki.

Dziennikarka przebiegła truchtem, jakby to miało zagwarantować, że nie zabrudzi podłogi. Otworzyła jedne z chabrowych drzwi i przepuściła wychodzącą kobietę. Pewnie nie zwróciłaby na nią uwagi, gdyby nie to, że usłyszała, jak mówi do sprzątaczki:

– Mamo, idę do domu. Nic tu po mnie.

– Słuchali chociaż? – Starsza z kobiet na chwilę przerwała pracę.

– Tak, ale.. co ja im pomogę? Dawno nie widziałam się z Agą… A oni potrzebują świeżych informacji.

– Dobrze, dobrze… To idź, Paulinko.

– Rano, jak przyprowadzę Franka przed przedszkolem, to porozmawiamy – dodała młodsza i pocałowała matkę w policzek.

– Paulina… – szepnęła dziennikarka, ledwie poruszając wargami. To była ona. Najlepsza przyjaciółka Agnieszki! Ina poznała ją po tym nosowym, zduszonym tonie głosu, który pamiętała z czasów szkolnych. Dziennikarka rozejrzała się po holu. Na portierni chwilowo nikogo nie było. Postanowiła więc skorzystać z okazji i poczekać tyle, ile się da, zanim kogoś zaniepokoi jej bezcelowa obecność w tym miejscu. Po jakimś czasie najciszej jak potrafiła, tak by nie usłyszał jej dyżurny policjant, przeszła od drzwi w stronę poczekalni po drugiej stronie holu. Stała tam jeszcze minutę, czując się bezpieczniej w tej odległości od portierni, i bacznie ją obserwowała. Oddychała płytko, nie mogąc przestać myśleć o zainstalowanych wszędzie kamerach. Potem, najpierw cichutko, następnie nieco głośniej stukając obcasami, podeszła z powrotem do wyjścia. Wchodząc do przedsionka, wyglądała na zdezorientowaną i rozczarowaną.

– Przepraszam! – od razu zagaiła sprzątaczkę.

– Słucham? – Kobieta podniosła głowę i zmrużyła oczy.

– Nie wie pani, gdzie powinnam się zgłosić, żeby złożyć zeznania w sprawie zaginionej osoby?

– Musi pani najpierw pójść do dyżurnego. On panią pokieruje dalej.

– Byłam, rozmawiałam. I szczerze mówiąc, wolałabym od razu pójść dalej – nalegała Ina, wciąż udając irytację. Tak bardzo wczuła się w rolę, że zaczął jej drżeć głos.

– Musi pani próbować u dyżurnego, bo tu każdą sprawę prowadzi kto inny – odparła sprzątaczka i wróciła do swego zajęcia.

– A pani wie, kto prowadzi daną sprawę? – Ina niemal natychmiast ugryzła się w język. Co za durne pytanie.

– A skąd mam wiedzieć? Ja tu tylko sprzątam – powiedziała, potrząsając mopem, zresztą zgodnie z tym, czego spodziewała się Ina.

– No nic… – Dziennikarka czuła, że sama zapędziła się w kozi róg. Zapatrzyła się w podłogę i westchnęła. Sprzątaczka czujnie uniosła głowę, widząc jej kapitulację.

– Ktoś z rodziny? – zagadnęła jakby od niechcenia.

– Nie, nie… – odpowiedziała Ina, bacząc na gesty. Wprawdzie domyśliła się, że deszcz nieco rozmył jej makijaż, ale chyba nie wyglądała aż tak fatalnie, żeby można było pomyśleć, że zaginął ktoś z jej rodziny. A może po prostu sprzątaczka zwietrzyła nową tragedię, o której będzie mogła opowiadać swoim koleżankom? Uznała, że jeśli to kwestia tego drugiego, to musi skomponować dalszą część tego wątku, nie wyprowadzając kobieciny z błędu. – Ale to ktoś bliski – dodała i ponownie opuściła głowę.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: