Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Lustro Zachodu. Nazizm i cywilizacja zachodnia - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
18 maja 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Lustro Zachodu. Nazizm i cywilizacja zachodnia - ebook

Przywykliśmy sądzić, że nazizm był ideologią obcą demokracji zachodniej, niewytłumaczalnym wrzodem na ciele europejskiej cywilizacji, wytworem kilku zdemoralizowanych umysłów. Czy na pewno?

O ile humanistyka powojenna przybliżyła nas do zrozumienia popularności i tajemnicy sukcesu Adolfa Hitlera, o tyle wciąż trudno nam przyjąć, że wiele elementów jego ideologii mogło wynikać w prostej linii z dziedzictwa cywilizacji zachodniej. Antysemityzm i myślenie eugeniczne dzielił Hitler z całą rzeszą międzywojennych intelektualistów i wpływowych przedsiębiorców (m.in. z Henrym Fordem), zaś myśl o eksterminacji jako sposobie rozwiązania tzw. kwestii żydowskiej prawdopodobnie miała swoje korzenie w amerykańskim podboju Indian.

Jean-Louis Vullierme nie dał się zwieść deklaracjom humanizmu zachodnich mocarstw. Konsekwentnie obnaża ich brak empatii i nierespektowanie osiągnięć cywilizacji, które wskazuje jako główne elementy zbrodniczego systemu.  Jego książka to kontrowersyjna, budząca niepokój, lecz także głęboko przemyślana analiza; punkt wyjścia dla dyskusji o współczesnych problemach świata.

Jean-Louis Vullierme (ur. 1955 w Paryżu) – francuski filozof i prawnik. Jest autorem wielu książek, w tym Concept de système politique. Były student École Normale Supérieure, uzyskał magisterium z filozofii, doktorat z prawa i doktorat z filozofii politycznej. Wykładał filozofię prawa na Sorbonie. Jean-Louis Vullierme jest Kawalerem Legii Honorowej.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-3282-8
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Interpretowanie nazizmu wciąż jeszcze jest zadaniem tak delikatnym, że każdy, kto zamierza się go podjąć publicznie, już na wstępie powinien określić swoje intencje, szczególnie jeśli nie zamierza się opierać na poglądach dość powszechnie obowiązujących.

Należę do rodziny, która została częściowo zniszczona przez nazizm i która z nim walczyła. Taki argument wystarczyłby, żebym zainteresował się nazizmem bardziej niż inni – lecz nie był to argument zasadniczy. Uważałem zawsze, że koniecznie należy zrozumieć to, co okazało się najbardziej niszczącym wydarzeniem w historii nowożytnej, że należy rozpoznać korzenie tego wydarzenia, by próbować skutecznie je wyrwać. Uznałem również, że pamięć zmarłych domaga się przynajmniej zrozumienia, dlaczego musieli oni aż tyle wycierpieć. Aby zrozumieć, musiałem szukać głębiej.

Opinia powszechna nie wypracowała zadowalającej wizji. Pogląd, że nazizm oznaczał pojawienie się zbrodniarzy, był na pewno kuszący. Naziści pod wieloma względami przypominali świat przestępczy, okazując właściwe dlań brutalność i brak skrupułów. Niejeden z nich był uwikłany w zwyczajne działania przestępcze. Hipoteza przestępczości o gigantycznych proporcjach wydaje się jednak niezwykle krucha¹. Podobnie hipoteza zbiorowego i krwawego szaleństwa, które nagle, niczym amok ogarnęło cały kraj i które dało początek wielu analizom psychoanalitycznym, nie jest może w pełni fałszywa, lecz ma tę zasadniczą wadę, że to, co niejasne, próbuje tłumaczyć czymś jeszcze bardziej niejasnym. Na czym miałyby polegać antropologiczne impulsy tej tak strasznej anomalii, jakim nieznanym sposobem posłużyła się ona, by zdobyć władzę?

Mimo że miałem dostęp do głównych teorii na ten temat, powstałych w epoce, w której żyli jeszcze liczni bezpośredni świadkowie, nie potrafiłem wyzbyć się poczucia, że istota sprawy wciąż wymyka się rozwijanym przez politologów analizom. Naukowe interpretacje okazały się zbyt liczne, aby materialnie można je było wszystkie przyjąć; i zazwyczaj zawierały się w wąskim kadrze dualistycznych rozgrywek, zapożyczonych od późniejszej debaty politycznej. Jedne uznawały nazizm za „faszyzm” na włoską modłę, określony jako brutalna forma kapitalizmu, inne – za „totalitaryzm” na wzór sowiecki. Jedne widziały w nazizmie zjawisko narodowe o głęboko wrośniętych korzeniach lokalnych, inne – wyraz światowej patologii biurokratycznego państwa przemysłowego. Jedne ograniczały go do wytworu woli politycznej kilku jednostek, inne opisywały go pod anonimową postacią złożonej całości społecznej. Jedne przedstawiały go jako realizację programu od dawna zdefiniowanego, inne – jako nieprzewidziany rezultat wielu przypadkowych szczegółów, głównie tych powiązanych z wojną. Niektórzy chcieli wyizolować to zjawisko, wiążąc je wyłącznie z jego szczególnymi okolicznościami, z niemożnością „zbanalizowania” go, a nie dostrzegali, w jak silnym stopniu taka izolacja osłabia jego znaczenie².

Lista przedstawianych przyczyn skracała się lub wydłużała w zależności od autorów, a także od różnych perspektyw chronologicznych czy geograficznych, najczęściej jednak sprowadzała się do dwóch: antysemityzmu i traktatu wersalskiego. Zestawienie tych dwóch przyczyn odpowiadało określonej rzeczywistości historycznej, lecz zatrzymywało się na progu przekonującego wyjaśnienia. Antysemityzm wcale nie został poddany jasnej analizie, miał różnorodny charakter, a jego granice wykraczały daleko poza obręb Cesarstwa Niemieckiego. Poza tym upokarzające warunki narzucone traktatem pokojowym stanowiły zjawisko stosunkowo częste, które zazwyczaj nie wywoływało wściekłości podobnej do szału, jaki ogarnął Trzecią Rzeszę. Nie pojmowałem, jakim sposobem równanie „nazizm = antysemityzm + traktat wersalski” mogło być czym innym niż sformułowaniem zbyt powierzchownym, nawet jeśli te dwa składniki niezaprzeczalnie odegrały decydującą rolę.

Hannah Arendt opisała „zbrodnię zza biurka” i niektóre z jej mechanizmów. To znaczący wkład, gdyż ukazuje istnienie dźwigni, za pomocą której określona ideologia zaczyna oddziaływać na innych, nie wymagając pełnej zgody większości jej wykonawców. Pierwotną przyczynę zostawia jednak niezbadaną, gdyż dźwignia osiąga skuteczność tylko wówczas, kiedy przyłoży się do niej siłę już wcześniej dostępną, niezależną. Czym była więc ta siła, w jaki sposób ją odnaleźć? Heidegger, mistrz Hannah Arendt, również zasugerował określony sposób podejścia do problemu. To, że skompromitował się swoją postawą wobec ustroju, nie zdyskredytowało jego opinii na ten temat. Heidegger postrzegał nazizm jako wyraz nowoczesnego umysłu, aroganckiego, przemysłowego i abstrakcyjnego, ujmującego ludzi instrumentalnie, jakby byli surowcem do przetworzenia i pośrednimi formami do zużycia w procesie tworzenia zaplanowanego produktu społecznego. Niewątpliwie dostrzegł jeden z zasadniczych wymiarów nazizmu, jego bezlitosny chłód, brak empatii wobec cudzego bólu, zastąpionej skuteczną organizacją, nastawioną na przyszły cel. Lecz i tym razem teoria okazała się niepełna, gdyż cel pozostał niezrozumiały.

Wielu historyków podkreślało rolę antybolszewizmu w kształtowaniu się nazizmu, w jego sposobach działania i w jego sukcesie. Z pewnością można się tylko zdumiewać, że nazizm w takim stopniu naśladował swego straszliwego nieprzyjaciela. Jak zauważył Stefan Zweig, świadek wydarzeń, szamerowane mundury i wysokie buty ludzi w brunatnych koszulach, ich błyszczące pojazdy, a także ich liczba jasno dowodziły, że różne pierwszorzędne potęgi finansowe miały interes w przeznaczaniu środków na ten ruch od chwili jego powstania. Nietrudno się domyślić, że chodziło im jedynie o zwalczanie rzeczywiście zasadniczego w tamtym okresie ryzyka społecznego i rewolucyjnego. Sprowadzanie całego zjawiska do reakcji antybolszewickiej byłoby jednak zbyt wielkim ograniczeniem, gdyż działania unicestwiające, najbardziej charakterystyczne dla nazizmu, w walce takiej nie mogłyby się okazać wyraźnie użyteczne.

Każda próba interpretacji wychodzącej poza te ramy okazywała się trudna. Można było ograniczać się do gromadzenia informacji opartych na faktach lub do studiowania tego, co zostało dokładnie opisane. Odczuwałem sympatię do tych obrońców pamięci Szoah, którzy zalecali milczenie wobec katastrofy, ich zdaniem niemającej sobie równej. Nie jest to jednak odczucie w pełni rozsądne przy założeniu, że analiza ostateczna jest osiągalna i że wystarczyłoby się z nią zapoznać, z szacunkiem i bez hałasu. Odrzucenie niezbywalnego wymogu nauki, jakim jest uogólnienie, wiąże się z groźbą powtórzenia się zła, którego właściwie rozeznane przyczyny nie zostały usunięte.

Ponieważ w dzieciństwie nie nauczyłem się języka niemieckiego, Hitlera i jego zbirów przedstawiałem sobie jako obłąkańców porozumiewających się za pomocą bełkotu i wrzasków. Nie przyszło mi do głowy, że mogą oni wypowiadać treści jakkolwiek sensowne albo szczycić się intelektem godnym tego miana. Czyż natarczywie rozpowszechniana, choć nieuzasadniona pogłoska nie czyniła z Hitlera malarza pokojowego, a z Himmlera prostego hodowcy kur?

Mogłem po prostu nie zajmować się dłużej tą sprawą, gdyby nie wydawała mi się tak aktualna i tak ściśle powiązana z tym, czym jesteśmy. Mogłem przede wszystkim zlekceważyć sens zdań wypowiedzianych przez Hitlera, które znalazły się u podstaw mojego publikowanego dziś eseju.

Uświadomiłem sobie bowiem, że na nic się nie zda badanie znaczenia procesu historycznego, jeśli na początek nie zastanowimy się nad intencjami jego głównych aktorów. Dociekanie przyczyn nie mogłoby się zatrzymać na intencjach, gdyż intencje mają wiele źródeł i nie mogłyby zostać wprowadzone w życie poza konkretnym, sprzyjającym im kontekstem. A jednak to właśnie intencje nadają ludzki sens sprawom – i tego argumentu nie można lekceważyć, jeśli pragnie się coś zrozumieć. Intencje oczywiście mogą się opierać na błędnych podstawach, mogą się splatać w szalony sposób, mogą się uruchamiać pod wpływem uczuć, których pochodzenie mylnie zinterpretują osoby je odczuwające. Lecz kiedy już intencje właściwie się poukładają, niewątpliwie motywują działania ludzi, które możemy zrozumieć właśnie na podstawie ich intencji.

Nie ulega wątpliwości, że ci, którzy leżą w zbiorowych grobach czy zginęli w obozach, w większości nigdy nie zrozumieli, dlaczego zostali skazani na taką mękę. Jeśli lęk i przerażenie wypełniły ostatnie chwile ich życia, można sobie wyobrazić, że niezrozumienie stało się częścią składową ich nieszczęścia.

Rasizm katów nie ulegał wątpliwości, lecz stopień i bezlitosne sposoby jego wyrażania były niezrozumiałe, co dla ofiar stanowiło cios dodatkowy, może nawet najstraszniejszy. Skazany na śmierć wie, dlaczego umiera, choćby na skutek zbrodni czy pomyłki sędziów. Człowiek odmawiający zeznań, poddany śledztwu i torturom, rozumie intencje policjantów, podobnie jak żołnierz ginący na polu walki nie potrzebuje się zastanawiać nad motywami kierującymi nieprzyjacielem. Inaczej przedstawiał się przypadek ludzi ginących podczas nazistowskich mordów. Wszyscy, nawet umysły oświecone, czuli się osaczeni przez śmierć, skazani na oglądanie swoich bliskich, którzy ginęli przed nimi, pozornie bez powodu, na skutek nieprzeniknionego szaleństwa. Niektórzy z nich sądzili, że dosięgła ich boska sprawiedliwość, i absurdalność takiego tłumaczenia potęgowała ich mękę.

Otóż odległość w czasie i dostępna obecnie dokumentacja pozwalają w znacznym stopniu uchylić zasłonę tajemnicy otaczającą intencje. Pośród wielu innych źródeł mamy do wglądu Dziennik Goebbelsa³, głównego decydenta, który uważając się za pisarza, każdego wieczoru wiele godzin ze swego życia narodowo-socjalistycznego przywódcy, ministra, intelektualisty i pierwszego propagandzisty reżimu poświęcał starannemu opisowi oraz interpretacji wydarzeń dnia. Tekst ten nosi znamiona autentyczności i szczerości – nie był on przeznaczony do publikacji w swoim ówczesnym kształcie, w każdym razie nie przed ostatecznym zwycięstwem. Mimo że autor stara się nie pisać nic, co mogłoby w jakikolwiek sposób zdradzić zamysły tego, którego uważa za swojego jedynego mistrza i bezkrytycznie podziwia, dokument ów umiejscawia nas w czasie rzeczywistym, możliwie jak najbliżej umysłu postaci kluczowej. Przekazuje informacje dostępne wówczas wysokim dygnitarzom reżimu, zaznajamia z ich słownictwem i sposobem rozumowania.

Dysponujemy wieloma innymi tekstami, oficjalnymi i prywatnymi⁴. Hitler bowiem, który w negocjacjach stosował zasadę podstępu, sprzymierzając się kolejno z każdym w celu wykluczenia pozostałych, by nie zwlekając, zdradzić sprzymierzeńca pozyskanego dzień wcześniej, zawsze z zamiarem popełnienia kolejnych oszustw, czuł się w obowiązku zawierać proroczą treść w swoich uroczystych oświadczeniach, co było dlań zresztą nieustannym powodem do dumy. Dzięki dużej dozie sprytu stwierdzenia swoje wyrażał w taki sposób, że jego wrogowie nie chcieli w nie wierzyć, uważając je za chwyt propagandowy, podczas gdy jego bliscy współpracownicy postrzegali ich prawdziwość tym wyraźniej, że rywalizowali ze sobą, kto pójdzie dalej „śladami myśli Führera” według przyjętego wówczas sformułowania.

Lektura tekstów autorstwa samych nazistów zmusza do szczególnie przykrego wysiłku potraktowania ich wypowiedzi serio, przyznania im zdolności intelektualnych, umiejętności jasnego wyrażenia swoich myśli oraz do przyznania, że ich wypowiedzi były nie tylko kłamstwem. Kryje się w tym jakieś działanie wbrew naturze, gdyż wolelibyśmy mieć z nimi jak najmniej wspólnego. Lecz bez takiego wysiłku postępowalibyśmy tak samo jak oni, którzy koniecznie chcieli przekonać siebie, że ich ofiary niczym się nie różnią od szczurów, bakterii, szkodników, a także przekonać wykonawców rozkazu, że pod pozorami kobiet i dzieci, tak bardzo podobnych do ich własnych, kryje się dżuma i że święty obowiązek nakazuje ją zwalczyć za wszelką cenę.

Postanowiłem udzielić nazistom tyle kredytu intelektualnego, by móc ich wziąć za słowo. Należało ich wysłuchać bez naiwności, oddzielając propagandę (stwierdzenia, o których wiedzieli, że są fałszywe), którą potrafili wznieść na poziom bezprecedensowy, od ich prawdziwego myślenia (stwierdzeń, o których wiedzieli, że są prawdziwe), jedynego źródła wiedzy o ich prawdziwych intencjach. Należało również zachować czujność, by samemu, bez analizy, nie przyjmować za obowiązujące tych pojęć, które kształtowały ich ideologiczny punkt widzenia, w tym pojęcia „ludu”. Właściwie prowadzone, rozciągnięte na kontekst kulturowy, w jakim te pojęcia się kształtowały, poszukiwanie mogłoby ostatecznie zapoznać nas z sensem owych działań.

Ktoś mógłby wysunąć obiekcję, że naziści nie wiedzieli, co robią, że byli jedynie narzędziami nurtu historycznego albo przerastającej ich kompletnie dynamiki strukturalnej i że w związku z tym wszelkie badanie ich intencji pozostaje powierzchowne. Odbieranie procesom społecznym ich roli poznawczej świadczy jednak o mylnym rozumieniu ich charakteru. Ludzie zawsze postępują wyłącznie w myśl swoich wyobrażeń i jedynie wzorcowa wizja świata, jaką sobie wypracowali, sugeruje im, co mogą lub powinni robić. Postrzegają działające wokół nich siły, które zasadniczo powstają jako wyraz intencji innych ludzi. Jeśli wypracowany przez nich wzorzec nie zgadza się z tymi siłami, nie są w stanie działać. Złodziej myliłby się, sądząc, że do potencjalnej fortuny nie dopuszczają go kufry, ściany czy zasuwy, gdyż to jedynie ludzie każą mu zachować dystans. Wszystkie realia materialne przenoszą się poprzez realia społeczne, ukształtowane na podstawie intencji. Naziści również podlegają tej ogólnej zasadzie, a ich zdumiewający sukces, przerwany jedynie przez wydarzenia wojenne, wskazuje, że ich sposób widzenia spraw w najwyższym stopniu odpowiadał ówczesnej epoce.

Traktując ich więc poważnie, w poszukiwaniu tego, co uważali za prawdę, a także usiłując przeniknąć zamiary, które oni sami określali, znalazłem potwierdzenie naszych własnych dominujących teorii, to znaczy odkryłem obsesyjne skupienie się na wyeliminowaniu skutków traktatu wersalskiego, jak również na antysemityzmie, opartym głównie na teorii ras. Pod pewnymi względami obie te intencje można uznać za odpowiedź na pytania, które sobie zadajemy, i wystarczy przekartkować Mein Kampf, żeby się o tym przekonać. Ale to wcale nie wszystko.

Nazistowski plan ani się nie wziął z niczego, ani nie został do końca wykonany, rozwijał się i rozrastał w miarę odnoszenia coraz większych sukcesów⁵. Narodził się ze zgromadzenia elementów, które w rzeczywistości istniały już wcześniej i którym w istocie nadał precyzję wykonania tak bezlitosną, że w porównaniu z nią jego najokrutniejsi poprzednicy mogą uchodzić za bojaźliwych. I, przede wszystkim, nazizm nie objawił się w całości, gdyż został materialnie zahamowany w fazie pośredniej, którą była inwazja na imperium sowieckie.

Błędem byłoby opisywać nazizm jedynie na podstawie faz zrealizowanych, mimo że próba spojrzenia nań szerzej stanowi dodatkową trudność. Zniszczenia dokonane do upadku Berlina przybrały taki rozmiar, miały charakter tak potworny, że łatwo byłoby ulec pokusie uznania ich za istotę planu. Nie bez skrupułów przyszłoby wyznać wobec tylu zmarłych, że groby, które musieli kopać sami dla siebie, by się w nich kłaść twarzą do ziemi, i z których, według zeznań Eichmanna, po ich zasypaniu wytryskiwały czasami gejzery krwi, że niezliczone ofiary, którym środki owadobójcze zżerały płuca podczas kilkunastominutowej agonii, były jedynie przejawami jeszcze szerzej zakrojonego procesu unicestwienia. A jednak eksterminacja Żydów, zabójstwo żołnierzy sowieckich, rozmyślnie trzymanych na zimnie bez jedzenia i jakiejkolwiek opieki, zabijanie Cyganów (Romów), mordowanie komunistów, osób upośledzonych umysłowo i fizycznie, homoseksualistów⁶, wszystkie te bestialstwa połączone w jedno nie wyczerpywały jeszcze programu ogólnej rzezi, zamierzonej po najdalsze granice Wschodu. Inaczej mówiąc, eksterminacja nie zakończyłaby się wraz ze śmiercią ostatniego Żyda w Europie.

Co gorsza, ten tak szeroko zakrojony plan zagłady, który nie ograniczał się do rewanżu za pychę zranioną decyzjami traktatu wersalskiego ani do całkowitego usunięcia ludności żydowskiej z powierzchni ziemi, nie był odosobnionym hapaks legomenon, rzeczywistością wyizolowaną, wytworem określonego pokolenia, i nie wystarczyłoby usunąć jego dwóch rozpoznanych korzeni, ideologii antysemickiej i rasowej oraz traktatów odwetowych, by raz na zawsze uniemożliwić jego odradzanie się. Obawiam się, że naziści niczego nie wymyślili, poza przemysłowym modus operandi, o czym świadczą liczne i głębokie źródła istniejące w sercu zachodniej cywilizacji.

Celem tej książki jest zrozumienie intencji nazizmu poprzez ocenę – ograniczonej, jak się okaże – części jego wynalazków, a także opisanie korzeni kulturowych, które umożliwiły jego narodziny, a równocześnie uczyniły go tak trudnym do zwalczenia. Nikt nie zamierza tu zaprzeczać, że nazizm jako synteza źródeł go poprzedzających był jedyny w swoim rodzaju ani że typ uruchomionych przezeń działań miał wszelkie znamiona niepowtarzalności, lecz należy stwierdzić, że elementy składowe nazizmu istniały jeszcze przed jego narodzeniem i że większość z nich wciąż pozostaje żywa.

Nie jest to traktat historyczny, lecz filozoficzno-poznawczy esej historyczny. Nie znajdzie się tu żaden fakt, który nie byłby znany odnośnym specjalistom, opisy są podane proporcjonalnie do roli, jaką odegrały w kształtowaniu się ideologii nazizmu lub do ich wartości przykładowej, a podane fakty nie zostały oddzielone od analizy pojęć politycznych. Część pierwsza przedstawia ideologię zagłady i jej źródła. Zamiarem części drugiej, krótszej, jest ukazanie metodologii poznawczej, co miałoby choćby w ograniczony sposób przyczynić się do zmniejszenia groźby powtarzania się podobnych zjawisk.Wprowadzenie Norymberga, miasto Zachodu

Nigdy nie pozwolił swoim ludziom postępować tak, jak postępowały inne jednostki. Zapowiedział, że nie wolno im używać niemowląt jako celu do ćwiczeń w strzelaniu ani roztrzaskiwać ich głów o drzewo. Rozkazał swoim ludziom, by pozwalali matkom trzymać dzieci przytulone do piersi i by celowali w serce. Pozwalało to uniknąć krzyków, a strzelający mógł jedną kulą zabić matkę i dziecko. Dzięki temu oszczędzało się amunicję. Ohlendorf twierdzi, że nie zgodził się używać samochodów do zagazowywania ludzi, kiedy zostały one przydzielone do jego kompanii. Odkrył, że gdy ruchome pojazdy do zabijania przyjeżdżały na miejsce przeznaczenia, gdzie należało ich uduszony ładunek ludzki wrzucić do przygotowanego dołu, niektórzy spośród więźniów jeszcze żyli, żołnierze więc dobijali ręcznie. Ludzie z jego oddziałów byli zmuszeni wydobywać ciała z bagna wymiotów i odchodów, co było dla nich bardzo nieprzyjemne.

SS-Gruppenführer Otto Ohlendorf,

cytował prokurator Ferencz

Słuszne wydaje się, by odpowiedzialności za zbrodnię nie rozwlekać w sposób przesadzony. W tym duchu postępował trybunał w Norymberdze, w obecności zaledwie 23 oskarżonych⁷, do których należałoby jeszcze doliczyć samobójców, bez najmniejszej wątpliwości zasługujących na wyrok skazujący, a więc Hitlera, Himmlera, Goebbelsa; a także Bormanna, osądzonego zaocznie. Ponieważ jednak oczywiste było, że nie można wymierzać sprawiedliwości w sposób tak ograniczony, przeprowadzono liczne procesy w strefach okupacyjnych. W Austrii i we Francji powstały organy sądowe przeprowadzające czystki, sądy w dalszym ciągu prowadziły prace w sposób ciągły lub doraźny na wszystkich odnośnych terenach, poczynając od Niemiec Zachodnich, lecz także w krajach Europy Wschodniej i w Skandynawii, w Grecji, we Włoszech, w Izraelu i ponownie we Francji.

Nawet jeśli wziąć pod uwagę uciekinierów wymykających się wszelkim próbom pojmania, podejrzanych, zmarłych lub zaginionych, a także tych, przeciwko którym nie udało się zgromadzić dowodów wystarczających do oskarżenia, trudno zadowolić się tymi wyrokami⁸. Zbrodniarze, którym wina została dowiedziona, po wojnie w dalszym ciągu odgrywali znaczące role, czasami wręcz pierwszoplanowe, gdyż decyzje podyktowane dogodnością polityczną – na przykład zachowanie zachodnioniemieckiej struktury przemysłowej wobec sowieckiej konkurencji – albo relacje osobiste wywarły znaczący wpływ na prace sądów. Podajmy tylko trzy przykłady. Günther Quandt⁹, wykorzystujący pracę więźniów w obozach koncentracyjnych podporządkowanych jego fabrykom, stał się czołową postacią przemysłu samochodowego w Niemczech, gdyż władze brytyjskie zaniedbały przekazanie prokuratorom obciążających go dokumentów. Erich von Manstein¹⁰, którego wojska – podobnie jak wszystkie na froncie wschodnim – dostarczały Einsatzgruppen¹¹ logistycznego wsparcia dla ich zbrodni, został jednym z założycieli Bundeswehry¹² po uzyskaniu poparcia Churchilla i Montgomery’ego¹³. René Bousquet, organizator obławy Vel d’Hiv¹⁴, której ofiarami padło tyle dzieci, przez długi czas zasiadał w radzie administracyjnej gazety, następnie banku oraz innych pierwszoplanowych francuskich przedsiębiorstw, ciesząc się protekcją François Mitterranda.

W każdym razie – nawet jeśli przyjąć, że odpowiedzialność prawna została rozłożona właściwie, miała się ona ograniczyć do osób indywidualnych, zgodnie z charakterem prawa klasycznego. Z tego względu trybunał w Norymberdze odmówił sądzenia wymienionych przed nim organizacji: rządu Rzeszy, kierowniczych organów partii, SS i SA, Gestapo, Sztabu Generalnego i Naczelnego Dowództwa Sił Zbrojnych.

Rzeczywiście, odpowiedzialność zbiorowa, nawet pozasądowa, jest pojęciem groźnym. Potępienie całego „narodu niemieckiego” byłoby niesprawiedliwością nie tylko dlatego, że składały się nań także duże grupy zdecydowanie przeciwne nazizmowi, często do roku 1933 wyrażające swój sprzeciw otwarcie, które stały się pierwszymi ofiarami obozów¹⁵, lecz także dlatego, że pojęcie „narodu”, choćby wydawało się całkiem neutralne, jest jednak ideologiczne i błędne, i że na to konto należałoby dodatkowo oskarżyć jeszcze inne „narody” poza Niemcami.

Wysłuchanie nazistowskich argumentów nie wymaga wyrażania się językiem nazistów czy stosowania ich pojęć. Ich zdaniem istniała materialna rzeczywistość, możliwa do wyodrębnienia w historii, „naród niemiecki”, zasadnicza część „rasy aryjskiej”, której walka z innymi „rasami” oraz innymi „narodami” miałaby stanowić rozgrywkę o pierwszorzędnym znaczeniu w czasach, kiedy wszyscy oni żyli. Otóż odpowiedzialnością za zbrodnię nie można obarczać „narodu” czy „rasy” stanowiącej wytwór wyobraźni. Całkowicie słuszne jest jednak oskarżanie ideologii, która ukształtowała takie wyobrażenie, oraz obarczenie jej zasadniczą odpowiedzialnością za wszystkie popełnione zbrodnie, nawet bardziej niż winnych, postawionych przed sądem i wielu innych.

Ideologia ta, chociaż nie narodziła się w Niemczech, tam jednak była namiętnie wprowadzana w życie, stając się równie realna jak nierealne były próby jej usprawiedliwienia oraz jej przedmiot. Nie była zjawiskiem odosobnionym, lecz wpisała się w tematykę, która jak do tej pory właśnie w nazizmie znalazła swoją najbardziej rozległą interpretację. Elementy składowe spójnego systemu, do którego ona należy, już wcześniej układały się w różne kombinacje, zawsze szkodliwe, gdyż każdy z tych elementów jest niebezpieczny.

Ich lista, którą tu przedstawiam, nie musi przestrzegać określonej kolejności: rasizm, eugenika, nacjonalizm, antysemityzm, propagandowość, militaryzm, biurokratyzm, autorytaryzm, antyparlamentaryzm, pozytywizm prawny, mesjanizm polityczny, kolonializm, terroryzm państwowy, populizm, kult młodości, historycyzm, popieranie niewolnictwa¹⁶. Na listę należałoby jeszcze wciągnąć dwa zasadnicze elementy składowe bez nazwy. Chciałbym do nich odnieść dwa neologizmy: „anempatia” i „acywilizm”. Oznaczają one odpowiednio: uczenie ludzi nieokazywania żadnych uczuć wobec cierpień innych i brak jakiejkolwiek ochrony ludności cywilnej podczas operacji wojskowych czy policyjnych¹⁷.

Nazizm bez któregoś z wymienionych na liście elementów składowych zmieniłby charakter i przebieg swojego rozwoju. Równoczesna obecność tych wszystkich elementów składowych w innym kontekście, także w kontekście science fiction, odniosłaby podobny skutek. Inny ich układ doprowadziłby do form politycznych, które, niekoniecznie będąc mniej zbrodnicze, różniłyby się choć trochę od nazizmu, jak choćby stalinizm, gdyż w nim trzy pierwsze elementy zaznaczyły się słabiej.

Większość przywódców nazistowskich bez większego trudu rozpoznałaby na tej liście swój program, domagając się jedynie użycia słownictwa o mniej ujemnym wydźwięku. Podkreśliliby oni również, iż niniejsze tematy nie odegrały takiej samej roli w ich osobistej historii, gdyż jednych doprowadziła do nazizmu kwestia narodowa, a innych kwestia społeczna, co potwierdzają złożone przez nich świadectwa¹⁸.

W momencie pojawienia się nazizmu jako toksycznej molekuły ideologiczne atomy stały się ogólnie dostępne. I nawet jeśli kilka z nich, jak choćby militaryzm, kolonializm, popieranie niewolnictwa czy mesjanizm polityczny, niewątpliwie już od dawna wywalczyło sobie niezależny byt poza światem zachodnim, wszystkie one osiągnęły w nazizmie maksymalny potencjał i w nim współdziałały w sposób najbardziej skuteczny.

Jeśli przyjąć taką interpretację, to Norymberga nie tylko byłaby miastem, w którym nazizm został poniżony po jego wcześniejszej gloryfikacji; nie tylko miastem, w którym zachodnia cywilizacja oficjalnie położyła kres niemieckiemu barbarzyństwu. Stała się również miastem Zachodu, w którym zachodnia cywilizacja, nie wiedząc o tym lub nie chcąc wiedzieć, osądzała potwory zrodzone w swoim własnym łonie.

Wielu z nas często się zastanawia, jak to możliwe, że jedna z najsubtelniejszych kultur Europy tolerowała takie krańcowe bestialstwo, a szczególnie – że Wiedeń, gdzie wiek dwudziesty narodził się w swoich najbardziej nowożytnych i wyrafinowanych wymiarach, wykształcił inspiratora takiej hałastry, w dodatku artystę. Porażającą odpowiedzią wydaje mi się tłumaczenie, że nazizm pod wieloma względami był tym, za co sam się uważał, to znaczy wysuniętym przyczółkiem zachodniej cywilizacji, formą szczególnie anempatyczną (jej zwolennicy powiedzieliby „męską”), pozbawioną słabości i uczuciowości, tym, co wielu innych życzyłoby sobie osiągnąć, lecz do czego zabrakło im siły czy odwagi nazistów.

Taki pogląd budzi w nas odrazę, toteż wiem, jaką walkę będzie musiał ze sobą stoczyć czytelnik, zanim go przyjmie. „Cywilizacja” nie jest zresztą pojęciem jednoznacznym, a określenie tożsamości tego pojęcia to rozgrywka tak samo polityczna, jak naukowa. Posłużę się więc wyrażeniem możliwie jak najbardziej neutralnym, by mianem „zachodniej cywilizacji” określić kulturę obecną w Europie i w tych jej koloniach, gdzie Europejczycy oraz ich spadkobiercy stali się większością albo gdzie zdominowali obszar pod względem kulturowym, a więc w obu Amerykach, Rosji i Australii. Nawet sprowadzona do tego podstawowego znaczenia, cywilizacja nie jest jednostką jednorodną ani prostą, gdyż składają się na nią nurty sobie przeciwne, z których główne kolejno, jeden po drugim, wysuwają się na czoło, inne zaś przez długi czas pozostają ukryte. Sposoby widzenia świata podlegają w niej głębokim przemianom, toteż wywołują interpretacje lokalne, układ zaś, który tworzą między sobą, stanowi kulturę.

Innymi słowy nie dość, że zachodnia cywilizacja stworzyła nazizmowi warunki, by stał się możliwy. Jest całkiem prawdopodobne, że bardziej niż jakakolwiek inna cywilizacja zawiera ona elementy, które mogły stanowić przeciwko niemu remedium; najlepszym wspólnym mianownikiem tych elementów pozostaje humanizm. Co więcej, należy jasno zauważyć, że to nie te elementy przede wszystkim przyczyniły się do zahamowania poczynań Hitlera. To nie względy humanitarne spowodowały atak na Niemcy, nie one również decydowały o strategicznych posunięciach aliantów. Można wręcz powiedzieć, że wrogiem tych ostatnich był nie nazizm, lecz Niemcy, te same Niemcy, które alianci, chcąc nie chcąc, gotowi byli zostawić na pastwę nazizmu, gdyby nie przejawiały tak silnych instynktów zdobywczych.

Mimo że wśród walczących z pewnością znajdowali się humaniści, nie była to pora na ich ideały, uważane za nierealne lub zbyt czułostkowe. Humanizm był prawie nieobecny pośród motywacji i działań prowadzących do zwycięstwa. Najzagorzalszym i najtrudniejszym do pokonania wrogiem był Związek Radziecki, słusznie nazywany „nieidentycznym bliźniakiem” nazizmu, który był jego pierwszym sprzymierzeńcem, wspólnie z nim dokonującym podboju Polski i pozostawiającym w Katyniu cmentarzysko godne swojego rywala¹⁹. Sama Rosja zostałaby pokonana, gdyby do wojny nie przystąpiły Stany Zjednoczone²⁰, potęga wkraczająca do walki bez entuzjazmu, najpóźniej, jak się dało, i dopiero po oficjalnym wypowiedzeniu jej wojny przez Niemcy, gdyż pod Pearl Harbor poniosła upokarzającą klęskę z ręki jednego z państw Osi. Do pierwszego starcia Amerykanów z Niemcami doszło w listopadzie 1942 roku (operacja „Torch” w Afryce Północnej), kiedy bardzo znaczna część ofiar uległa już eksterminacji²¹. Wielka Brytania odegrała w czasie wojny rolę decydującą, lecz dlatego, że nie miała wyboru: ona również przystąpiła do walki opieszale, gotowa na tyle samo ustępstw co Francja, i dlatego, że jej stała strategia równowagi kontynentalnej, ta sama, którą niegdyś przeciwstawiła wojskom rewolucyjnym, a następnie Napoleonowi, bezwzględnie zakazywała godzić się na podbój Europy Środkowej przez Niemcy. Jeśli później walczyła z godnym podziwu heroizmem, to dlatego, że jej piechota została zniszczona „cięciem sierpa” według planu Ericha von Mansteina, że jej terytorium było bezpośrednio zagrożone i że w każdej chwili groziła jej utrata imperium, z którym się wówczas utożsamiała²².

Te właśnie siły, w taki sposób połączone i zmotywowane, wzięły górę nad siłami niemieckimi, a mimochodem także nad nazizmem. Ciałem i duszą zaangażowały się w walkę terytorialną, pozostając w najlepszym razie obojętne na rozpoczętą przez nazistów walkę etniczną. Biły się, zaledwie połowicznie przestrzegając prawa wojennego, gdyż sowieckie oddziały, kiedy tylko mogły, dokonywały gwałtów, grabieży i doraźnych egzekucji, a brytyjskie lotnictwo spuszczało na ludność cywilną grad bomb²³, podczas gdy Amerykanie za cel bombardowania obierali miasta, o których wiadomo było, że będą się łatwiej palić ze względu na drewniane konstrukcje domów, i zrzucili na nie dwukrotnie broń masowego rażenia, popełniając czyny, które – gdyby alianci nie odnieśli zwycięstwa²⁴ – zostałyby uznane za zbrodnie wojenne. A kiedy już rozmiar okrucieństwa stał się powszechnie znany, ci sami ludzie zażądali bezwarunkowej kapitulacji, by wykluczyć zawarcie przez jednego z sojuszników odrębnego pokoju, niekorzystnego dla pozostałych. Pociągało to za sobą w sposób oczywisty ryzyko radykalizacji wymuszonych rozwiązań. I wciąż ci sami ludzie zgodnie podzielili między siebie nazistowskie imperium, poddając jego wschodnią część tyranii i niewolnictwu, a także podzielili się policjantami oraz uczonymi zbrodniarzami, pozwalając im uniknąć sprawiedliwości, by mieć do własnej dyspozycji ich liczne laboratoria²⁵ i dobrze rozwinięte służby wywiadowcze²⁶.

Tak więc cywilizacja, która oskarżała nazizm w Norymberdze po uprzednim zniszczeniu go w walce na śmierć i życie, okazała się niezdolna do wyrwania jego korzeni, musiałaby bowiem wyrwać je z siebie samej. Przeciwnie, postarała się natychmiast zdefiniować go w sposób jak najbardziej ograniczający, by w ten sposób uniknąć oskarżenia, że po prostu jest do niego podobna.

Konwencja o ludobójstwie z roku 1948 stała się okazją do osiągnięcia nieprawdopodobnej jednomyślności wśród ludzi pochodzących z możliwie najsprzeczniejszych kontekstów, lecz zgodnych co do wypracowania wąskiego pojęcia, które uczyniłoby z nazizmu zjawisko niemające sobie równych i którego przede wszystkim nie udałoby się odnieść rykoszetem do zwycięzców z 1945 roku. Sowieci i komuniści zażądali, by stwierdzenie o mordowaniu kategorii społecznych, w przeciwieństwie do grup „etnicznych, rasowych czy religijnych”, zostało odrzucone, na co uzyskali zgodę. Stany Zjednoczone, zaniepokojone możliwością przyrównania ofiar nazizmu do hekatomby Indian, zanim wyraziły zgodę na ratyfikację, na którą kazały czekać nie mniej niż czterdzieści lat, uwarunkowały ją dodaniem wzmianki o „systematycznej i rozmyślnej” intencji władz rządowych, aby wykluczyć czyny dokonane przez tłumy bądź jednostki, podobnie jak eliminację grup etnicznych na skutek braku opieki medycznej lub pozbawienia środków ekonomicznych. Ogólnie rzecz biorąc, wszystkie potęgi kolonialne zgodziły się na ujęcie, które chroniłoby je w razie oskarżenia ich o stosowane wcześniej najbardziej nieludzkie praktyki. Zdecydowana większość tych, którzy później mieli zostać nazwani obrońcami pamięci Szoah, chętnie podpisywała się pod formułą pośrednio potwierdzającą niepowtarzalny charakter „ostatecznego rozwiązania”.

W takich warunkach ryzyko pojawienia się ideologicznych zmian w układzie elementów składowych, prowadzących do okrucieństwa w nowej formie, lecz o podobnych skutkach, nie jest ani mniejsze, ani wykluczone. Nie zdołamy go zmniejszyć bez podjęcia wysiłku spojrzenia wstecz na naszą własną historię i na nasze sposoby myślenia, bez ujawnienia zdumiewających rozmiarów tego, co się utrzymuje w naszej najbardziej obiegowej kulturze politycznej i co należałoby z niej wyrwać. Niniejsza publikacja nie zdoła oczywiście tego uczynić. Zamierza ona jedynie wskazać zło, którego jesteśmy co najmniej „zdrowymi nosicielami”. Niniejsza publikacja podejmuje walkę nie o wykluczenie nazizmu, który zakończył życie w roku 1945²⁷, lecz o rozpoznanie teraz i wyrwanie z korzeniami w przyszłości tego, co go spowodowało.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: