Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Mała czarownica nominowana do Oscara - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
1 kwietnia 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Mała czarownica nominowana do Oscara - ebook

Rachel, przez osiem lat szczęśliwa dziewczynka, żyje w dostatniej rodzinie w Kongo. Ojciec „pracuje w diamentach”. Matka wierzy w zabobony, zaklęcia i jasnowidzów. Jeden przepowiedział, że córka przyniesie nieszczęście…
Pierwsze egzorcyzmy: biała kaczka wali dziobem w czoło dziewczynki, żeby wygnać z niej demona. Od tej pory jest napiętnowana przez rodzinę, która zaczyna się rozpadać. Ojciec coraz częściej używa przemocy wobec matki. Wreszcie wysyła ją z dziećmi do stolicy, Kinszasy. Rodzina poznaje biedę, nędzę, choroby. Winna jest Rachel. Tak jak odejścia ojca, sprowadzenia głodu i powodzi.
Kolejne egzorcyzmy: kościół: naga jedenastolatka stoi przed mężczyznami, którzy przyciskają jej Biblię do czoła, plują w twarz wodą, każą coś pić i krzyczeć: „Jestem czarownicą!” I wreszcie po godzinach tortur Rachel krzyczy…
Kościół: naga stoi w rozkroku nad palącym się pudełkiem zapałek. Płomień ma przepędzić z niej demona…
Wygnana z domu, cztery lata spędza wśród dzieci slumsów wielomilionowego miasta. Ofiara gwałtu, przemocy, znajduje kolejne opiekunki wśród nieletnich prostytutek. I nagle zdarza się cud. Wygrywa casting do głównej roli w filmie kanadyjskiego reżysera. Dziewczynka z piętnem wiedźmy zagra Wiedźmę wojny.
A potem… Rok 2012:
Berlin – niepiśmienna Rachel Mwanza odbiera Srebrnego Niedźwiedzia za najlepszą rolę kobiecą.
Los Angeles – kroczy po czerwonym dywanie nominowana do Oscara za najlepszą rolę kobiecą.
Nowy Jork – Festiwal Tribeca. Robert de Niro wręcza jej nagrodę za najlepszą rolę. Potem Montreal, Toronto, Dakar… 17 prestiżowych nagród.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-5463-0
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Z otwartym sercem

Nazywam się Rachel, Rachel Mwanza z Konga-Kinszasy. Byłam porzuconym, bezdomnym dzieckiem tułającym się przez cztery lata po ulicach Kinszasy. Doświadczyłam okrutnego traktowania, byłam świadkiem przerażających scen i prawie zapomniałam, że Bóg istnieje. Wspomnienia z tamtych lat powracają z uporem i nawet jeśli nie pozwalają mi cieszyć się dzisiejszym szczęściem, to jednak czynią mnie silniejszą, gotową do walki na rzecz moich byłych towarzyszy niedoli.

Mam siedemnaście lat i muszę wyznać, że trochę boję się opowiedzieć wam moją historię. Bo cóż możecie sobie o mnie pomyśleć, o tej, która nie umie jeszcze czytać i pisać.

„To nie ma znaczenia – mówi mi Dédy – ja wiem, co czujesz, więc do dzieła, będę twoim piórem, mów, opowiadaj mi o sobie”. Dédiego poznałam w Montrealu, na pokazie filmu Wiedźma wojny. Razem pracowaliśmy nad tą książką w Paryżu, a jego matka Josephine ofiarowała mi gościnę. Dédy poświęcił mi wiele uwagi, a ja otworzyłam przed nim serce, opowiedziałam mu swoje życie, po francusku, a czasami w moim rodzimym języku lingala.

Wiele mu wyznałam, nękały mnie sny, nawiedzały głosy dzieci ulicy…

Poznajecie mnie?

Popatrzcie z bliska.

Co widzicie?

Nic?

Zupełnie nic?

To znaczy, że to właśnie jestem ja…

Dzisiaj ciesząc się z przywileju, że jestem oglądana i słuchana, korzystam z danej mi szansy, aby przekazać wam głos dziecka ulicy, którym byłam:

Tak, to właśnie ja – pasożyt, niechciana, niepotrzebna, a przede wszystkim NIEWIDZIALNA!

Nie widzicie mnie, bo w waszych oczach nie istnieję. Jestem jak cyfra w statystycznym raporcie, jak nieprzyjemna rzecz w waszym codziennym życiu, obok której przechodzicie obojętnie na ulicach Manili, Bukaresztu, São Paulo, Delhi czy Kinszasy.

Jestem szczurem wzbudzającym odrazę, jestem dzieckiem ulicy.

Osierocona, poniżona i odrzucona, „zalegam” na ulicach miast całego świata, pojawiam się na waszych widokówkach, zatruwam wam powietrze, ale mimo to, zanim zostałam dzieckiem ulicy, byłam po prostu dzieckiem.

Dzieckiem jak wasze dzieci i jakim było każde z was.

Moja przeszłość jest bolesna, moja teraźniejszość jest torturą, ale ciągle jestem dzieckiem.

I jak każde dziecko uosabiam przyszłość, przyszłość nas wszystkich.

Porzucić, upokorzyć, odrzucić mnie to zrezygnować z uczynienia tej przyszłości lepszą.

To nie wasza wina, że stałam się dzieckiem ulicy. Ale będziecie współwinni, jeśli jak miliony innych dzieci, pozostanę nim. Co robić, aby tak się nie stało? Najpierw musicie mnie dostrzec. Przestać być niewidzialną to należeć do żyjących, to istnieć.

Mam nadzieję, że widząc mnie, rozpoznacie mnie jako jedną ze swoich. Wtedy, być może, dotrze do was rozpacz tych, w których imieniu przemawiam, i zaangażujecie się w to, aby zniknęła raz na zawsze.

Proszę was, spójrzcie na mnie, wysłuchajcie mnie, a przede wszystkim zrozumcie to, co chcę wam powiedzieć.

Ja, Rachel Mwanza, byłam dzieckiem ulicy, byłam shegué, jak nazywa się takie dzieci w Kinszasie, ale dzisiaj lecę wysoko po niebie. Ilu sportowców, artystów, nieznanych geniuszy nigdy nie będzie miało szansy, aby rozwinąć skrzydła jak ja: ile Rachel Mwanz zmarło czy zaginęło pokonanych przez nędzę?

Nie chcę być sądzona, nie chcę straszyć! Jednak muszę to zrobić. Opowieść o moich katach jest formą podziękowania tym bohaterom, którzy stanęli na mojej drodze, jak anioły stróże.

Jestem tą, która przeżyła. Nie chcę wzbudzać litości, lecz nadzieję.

Chcę po prostu opowiedzieć, że walcząc, pokonując przeciwności, nie tracąc ducha, można uchwycić szansę, a kiedy się na nią trafi, zmienić bieg rzeczy i pozwolić marzeniom, aby się ziściły…

Dzisiaj walczę o to, aby nauczyć się czytać i pisać, marzę od tej chwili o godziwym życiu, chcę być niezależna i kierować moim losem. Okaleczona piszę z pomocą Dédiego, aby zaleczyć rany i wykrzyczeć cierpienia innych, ujawnić nędzę.

Zabrało mi trochę czasu, zanim uświadomiłam sobie i zrozumiałam, że ta niezwykła przygoda, która wyrwała mnie z ulic Kinszasy i zaprowadziła na dywany Hollywood, mogłaby zainspirować i dać nadzieję tym wszystkim, którzy zdani na smutny los nie mają już nawet sił, aby marzyć.

Jeśli pewnego dnia szczęście zapukało do moich drzwi, stało się tak dlatego, że moje ciało, moje serce, moja dusza były jeszcze żywe, aby to szczęście przyjąć.

Straszliwa przemoc rządząca ulicą nie zabiła we mnie duszy dziecka.

Wszyscy mamy marzenia. Ja nie marzyłam o pojawieniu się na ekranach, ale o tym, aby wydobyć się ze skrajnej nędzy, pójść do szkoły, a przede wszystkim pomóc mojej siostrze i braciom oraz wszystkim dzieciom ulicy w Kongu, w Afryce i w innych miejscach na świecie.

Lecz najpierw musiałam przeżyć, aby ujrzeć ten dzień.Luty 2012: początek nowego życia

Mam piętnaście lat i jadę na festiwal filmowy do Berlina jako kandydatka do nagrody w kategorii „najlepsza aktorka” za rolę w filmie Wiedźma wojny.

Anne-Marie, producentka delegowana, jest moją przewodniczką w tej niezwykłej podróży. Poznałam ją w Kinszasie podczas kręcenia filmu. Była ciągle w ruchu, chodziła szybko, o wiele za szybko. Nie spotkałam do tej pory kobiet z takim autorytetem jak ona i bardzo mi się to podobało. Wydawała rozkazy, zarządzała wydatkami i czuwała, aby wszystko przebiegało bez zarzutu, krótko mówiąc, nadzorowała pracę nad filmem.

Jestem pewniejsza siebie, kiedy wiem, że jest przy mnie.

W samolocie nie odrywam oczu od okna. Nie mogę uwierzyć, że lecę po niebie, chociaż jeszcze niedawno temu znajdowałam się niżej niż ziemia.

Nie wiem skąd ten brak wiary, bo błąkając się po ulicach, często myślałam o sobie jak o motylu latającym nad miastem tak długo, aż sen każe mu usiąść tam, gdzie może, tam, gdzie przeżyje.

Kiedy niektórzy traktowali nas, inne dzieci i mnie, jak szczury chowające się w ciemnych zakamarkach miasta, prosiłam Boga, aby pomógł mi wyjść z tej upokarzającej sytuacji. Modliłam się, moja wiara dodawała mi skrzydeł, jak u kruchego motyla, które jednak wynoszą go wysoko w niebo, daleko od codziennego cierpienia tysięcy dzieci na świecie. Dzieci błąkających się całymi dniami aż do chwili, kiedy muszą schronić się przed nocą, narażając się na najgorsze niebezpieczeństwa.

Dzisiaj unoszą mnie w powietrzu metalowe skrzydła i potężny silnik. Ale tym razem nie po to, aby uciec od biedy, ale wznieść się ku szczęściu…

Kiedy tak wzlatuję nad chmurami, daleko od brudu ulicy, mam nadzieję, że zwykli ludzie zrozumieją w końcu że nie jestem szczurem! Zdaję sobie sprawę, że w Kinszasie i w wielu innych miejscach na świecie, ciągle wiele dzieci tuła się na ziemi i nie może uciec od okropnego potępienia, na jakie nie zasługują.

Czuję, że mam do spełnienia misję, mówię sobie, że moja szansa musi być ich szansą. Być może słuchając mnie, świat dowie się, że moi byli towarzysze niedoli są tylko biednymi ofiarami.

Aby moje przesłanie zostało wysłuchane, serca ludzi muszą stać się mniej obojętne. Obojętność… To coś najgorszego dla takiego motyla jak ja. Z pewnością szacunek i poważanie nie zaspokoją głodu, nie uleczą gorączki, jednak nie istnieć w oczach drugich, daje poczucie, że jest się już martwym. Po co nadzieja, skoro wszystko skończone? Skąd czerpać siły, jak odnaleźć swoje miejsce wśród ludzi, jeśli oni negują twoje istnienie lub traktują cię jak pariasa?

Naprawdę nie wiem, co się wydarzy po wyjściu z samolotu, ale zaczynam rozumieć, że jestem tam oczekiwana. Nie jako szczur, na który zastawiło się pułapkę, lecz jako owad, którego wdzięk i kolory budzą podziw… Mam nadzieję.

Czy znajdę właściwe słowa, aby wyrazić to, co czuję? Czy odważę się odsłonić moje rany? Nie mam wyboru, ponieważ inne motyle czekają, abym stała się ich rzecznikiem. Jestem im to winna, przyrzekłam Bogu, że jeśli wydobędzie mnie z nędzy, zrobię wszystko, aby one również odzyskały prawo do szczęścia… lub przynajmniej mogły mieć normalne dzieciństwo: chodzić do szkoły, bawić się i marzyć o przyszłości.

Jeśli moje życie zmieni się tak, jak to obiecuje dzisiejsza podróż, będę mogła wreszcie przekazać moje przesłanie, dotrzeć do serc ludzi, przyciągnąć ich uwagę. Ale czy zwykły mały Niedźwiadek ze srebra może przenosić góry?

Berlinie, oto jestem.

Mam wrażenie, że lot trwał tyle, co jedno uderzenie skrzydeł. Lotnisko jest ogromne i idę za Anne-Marie, która sprawia wrażenie, że zna je jak własną kieszeń. Wyjaśnia mi, używając francuskiego, który tylko ja i ona możemy zrozumieć, że przyjadą po nas organizatorzy festiwalu, a program pobytu będzie urozmaicony.

Pośród osób, które spotkam, będzie Kim, Kim Nguyen, reżyser filmu Wiedźma wojny. Jest w połowie Azjatą, ale kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy, natychmiast przyszło mi na myśl, że ze swoją ogoloną głową podobny jest do piłkarza Zinedine Zidana. Kim… To on odmienił raz na zawsze moje życie, oferując mi pierwszą rolę. Jestem bardzo szczęśliwa, że znowu go spotkam.

Po przejściu przez kontrolę imigracyjną i odebraniu bagażu zbliżamy się do tłumu ludzi zgromadzonych za szklanymi drzwiami, rozumiem, że to wyjście do miasta. Anne-Marie uśmiecha się do mnie, jakby chciała mi powiedzieć: będzie dobrze.

Dziwne, widzę, że jest wzruszona, jakby mogła czytać w przyszłości, przyszłości pełnej obietnic… Na razie to, co widzę za szkłem, to twarze białych, białych i jeszcze raz białych. Widzę Kima i producentkę Marie-Claude, jak zbliżają się ku nam, uśmiechając się szeroko…

Nagle nieznani mi ludzie podchodzą do nas i mówią coś po angielsku do Anne-Marie. Witają się ze mną serdecznie i nawet jeśli nie rozumiem ani słowa, szybko pojmuję, że moja obecność sprawia im radość.

Czuję się jeszcze trochę zagubiona, ciągle nie zdaję sobie sprawy z mojego statusu aktorki, tym bardziej że jeszcze nie widziałam ani jednego kadru filmu. Zresztą nie znam nawet całego scenariusza, chociaż jestem jego główną bohaterką!

Dostaję bukiet kwiatów, wszyscy się do mnie uśmiechają i są dla mnie mili. Mam przyjemne uczucie, że jestem oczekiwana, mile widziana i szanowana.

Ciągle nie wiem, jaka jest przyczyna naszego wyjazdu do Berlina, ale wierzę, że to mi się spodoba… W każdym razie mam taką nadzieję.

Po wyjściu z lotniska moje wrażenia potwierdzają się: zapraszają nas do dużego czarnego samochodu z przyciemnionymi szybami i szoferem. Jednego z tych, jakie posiadają bogaci ludzie w Kinszasie, których obserwowałam z daleka. Wewnątrz limuzyny odkrywam komfort, jakiego sobie nawet nie wyobrażałam.

Opuszczamy lotnisko, jedziemy do hotelu, gdzie czeka na nas reszta ekipy.

Nie mogę się doczekać, kiedy ich zobaczę!

Po drodze, podobnie jak w samolocie, cały czas patrzę przez okno. Odkrywam ulice Berlina, jak niewidomy, który nagle odzyskał wzrok.

Wszystko wydaje mi się piękne, czyste i wielkie. Staram się ukryć wzruszenie, ale jestem oczarowana widokiem świateł, reklam, wystaw sklepów i przechodniów, którzy wydają się poruszać tak szybko jak nasz samochód.

Jestem uspokojona. W mieście mieszkają nie tylko biali, organizatorzy festiwalu nie będą być może bardzo zdziwieni, widząc mnie wychodzącą z tego pięknego samochodu.

Zatrzymujemy się na światłach, aby przepuścić pieszych. W ich tłumie widzę dzieci i zauważam, że żadne z nich nie jest samo. Wszystkie są z rodzicami, a w każdym razie wydaje mi się, że to rodzice. Podświadomie spodziewam się zobaczyć na ulicy bezdomne dzieci, zdane na siebie, ale nie, ku memu wielkiemu zdziwieniu, nie widzę żadnego.

Po kilku minutach dojeżdżamy do hotelu Maritim.

Po raz pierwszy w życiu będę mieszkać w hotelu. W Kinszasie też są takie, ale tylko bogaci Kongijczycy i biali mają do nich dostęp. Fasada, cała ze szkła, jest imponująca. Wysiadamy z samochodu i podchodzimy do wielkich obrotowych drzwi. Moja ciekawość idzie w parze z onieśmieleniem.

Po wejściu w oczy uderza ogromny przepych. Ja, która żyłam w najbardziej upokarzającej biedzie, jestem oszołomiona… Nie wiem, jak wyrazić to, co czuję, jak to ocenić, gdyż nie mam żadnego punktu odniesienia.

Jak to mam w zwyczaju, obserwuję dokładnie wszystko, co mnie otacza. Widzę kanapy, fotele i dywany. Podłoga i ściany są białe, a sufit błyszczy, jakby słońce przyszło spędzić tę noc w hotelu razem z nami.

Ludzie wychodzą i przychodzą, wszyscy sprawiają wrażenie nawykłych do korzystania z otaczającego ich komfortu. Niektórzy rozmawiają przez telefon czy siedzą wygodnie w fotelach, inni ubrani w uniformy wnoszą bagaże albo stoją wyprostowani w różnych miejscach. No właśnie, hotelowi „boys” i portierzy są biali, naprawdę, jestem na innej planecie!

Nawet po kilku minutach nie mogę otrząsnąć się z szoku, czuję się nieswojo, tyle wszystkiego to dla mnie za wiele. Jakaś część mnie jest jeszcze w Kinszasie i nie mogę przestać myśleć o moich braciach i siostrze, którzy żyją w warunkach, jakich nikt z bywalców tego hotelu nie mógłby sobie wyobrazić. Cały czas myślę o moich towarzyszach niedoli z ulicy, których by z pewnością przegoniono, gdyby zbliżyli się za blisko takiego miejsca.

Tyle bogactwa nieodparcie odsyła mnie do nędznego życia, jakie wiodłam z moją rodziną, zanim znalazłam się na ulicy. Ale otrząsam się, muszę nabrać przekonania, że w tym nowym świecie jest również miejsce dla mnie, nie mogę przejść obok tych wspaniałych rzeczy, które mogą mi się przydarzyć.

A poza tym jestem z Anne-Marie, i wszystko będzie dobrze.

Wsiadamy do windy, aby dostać się do naszych pokoi. Bez klucza Anne-Marie otwiera drzwi kartą i zaprasza mnie do wejścia… i tu… znowu szok.

Pokój jest cudowny: piękne meble, na których stoją lampy. Widzę dwa łóżka, na pewno bardzo wygodne, małą lodówkę i wielki telewizor. To wszystko dla nas?

Jeszcze raz cały ten komfort budzi we mnie wspomnienie najgorszych godzin mojego życia. Luksus, z jakiego dzisiaj korzystam, czyni jeszcze boleśniejszym wspomnienie o mojej matce, która musiała sprzedać wszystko, co miała, aby nas wyżywić.

Siadam na łóżku, dotykam prześcieradeł i chwytam poduszkę: Nzambe!^() Tyle razy zasypiałam na gołej ziemi, w miejscach wilgotnych i brudnych. Jeśli istnieje tyle luksusu, dlaczego żyłam, mając tak mało?

Mało? Nie miałam nic. Dlaczego? Co za niesprawiedliwość!

To, co przeżywam, wydaje się nierealne i zadaję sobie pytanie, w jakim momencie i gdzie dojdzie do przebudzenia: na deskach straganu na targu Gambela, w opuszczonym samochodzie, w małej uliczce dzielnicy Nlandu czy na dachu budynku?

Nie wiem, czy Anne-Marie zdaje sobie sprawę z tego, czym jest dla mnie to całe otoczenie, ale ma dobry pomysł, chce zwiedzić ze mną hotel, abym oswoiła się z miejscem. Przedtem mam ochotę wziąć prysznic i się przebrać.

Zanim to zrobiłam, do drzwi ktoś stuka. To Pierre, Marie-Claude i Kim przychodzą mnie odwiedzić. Śmieją się i całują mnie serdecznie; jak to przyjemnie wiedzieć, że jest się oczekiwanym.

Odświeżona i w pięknej sukni przyniesionej przez Anne-Marie znowu przechodzę przez wielki hall i oszkloną werandę. Nagle staję jak zaczarowana. Pada śnieg wielkimi płatkami i chociaż jestem w lekkiej sukni, wypadam na zewnątrz. Przez kilka chwil jestem znowu niesfornym dzieckiem, zanim dołączę do reszty towarzystwa, do którego doszli już Mizinga i Alain, dwoje kanadyjskich aktorów z filmu. Odnajduję wspaniałą atmosferę, jaka panowała na planie filmu w Kinszasie. Nic się nie zmienili i zdają się lubić mnie jeszcze bardziej.

To mnie wzrusza, ponieważ w mojej własnej rodzinie i na ulicy często cierpiałam z powodu odrzucenia. Boję się, że tych kilka osób, kochających mnie dzisiaj, znowu pozostawi mnie samą na pastwę mych lęków. Myśl, że zasiądę z nimi przy jednym stole, tysiące kilometrów od Kinszasy, rozgrzewa mi serce. To, że naprawdę widzę ich znowu, umacnia mnie w przekonaniu, że to nowe życie nie jest mrzonką, ale rzeczywistością, z której muszę skorzystać, aby budować moją przyszłość.

Po kolacji w restauracji wracamy do hotelu. Jestem bardzo zmęczona, fizycznie i psychicznie, mam jedno pragnienie, aby jak najszybciej znaleźć się w łóżku.

Zanim zasnę, odmawiam modlitwę i dziękuję Bogu, że dał mi sposobność przeżywania tej niezwykłej przygody.

Nagle budzę się w środku nocy. Nie wiem dokładnie, gdzie się znajduję, ani czy jestem przytomna. Oddycham szybko, a serce wali jak młotem.

Mam wrażenie, że zimny prąd przeszywa mi plecy, jestem tak sztywna, że nawet nie czuję, że leżę na wygodnym materacu.

Ogarnia mnie strach, wpadam w panikę. Przez głowę przelatują mi obrazy z hotelu, z którymi mieszają się wspomnienia z okropnych miejsc, w których znajdowałam schronienie, kiedy żyłam na ulicach Kinszasy. Czuję, że nie leżę na ziemi, w domu bez dachu i okien czy niedaleko stadionu Ofiar, ale boję się, że to tylko sen. Coraz szybciej oddycham i nie chcę otwierać oczu przerażona na myśl, że to wszystko jest tylko jakąś iluzją.

Po kilku sekundach, które zdają się wiecznością, unoszę w końcu powieki i stwierdzam, że naprawdę znajduję się w pokoju hotelowym wraz z Anne-Marie.

Uf, naprawdę mam kłopot z moją głową.

Znów zasypiam uspokojona, że to nie mrzonka, ale początek mojego nowego życia.

Następnego dnia Anne-Marie postanawia pokazać mi festiwal.

Sądzę, że zrozumiała, iż jestem trochę zagubiona i nie za bardzo jeszcze zdaję sobie sprawę, w czym biorę udział. Jedziemy więc do miejsca, gdzie odbędzie się wręczenie Niedźwiedzi.

Na ścianach korytarzy widzę plakaty naszego filmu i moje zdjęcia. Są również wywieszone fotografie wszystkich aktorów i reżyserów biorących udział w konkursie. Zaczynam rozumieć, że jestem tutaj, jako jedna z wielu aktorów grających w wielu innych filmach. Moją łamaną francuszczyzną pytam Anne-Marie, czy nasz film będzie też prezentowany. Wtedy ona uświadamia sobie, że jeszcze go nie widziałam i że niebawem, w obecności widzów, będę musiała oglądać intymne sceny z moim partnerem. Praca na planie w Kinszasie pozwoliła Anne-Marie poznać niektóre aspekty naszej kultury, dość pruderyjnej. Przewidując, że mogę czuć się skrępowana, organizuje pokaz prywatny z Kimem, rano przed premierą, w małej sali.

Kim uśmiecha się do mnie, jak zawsze, ale wyobrażam sobie, że przeczuwa, jaka będzie moja reakcja. Zaczyna się projekcja i jestem skoncentrowana.

Poznaję siebie na ekranie, ale zupełnie nie identyfikuję się z postacią, którą gram. Jednak są sceny, co do których mam pewne obawy, jeśli chodzi o reakcje publiczności i moich bliskich w Kinszasie. Pod koniec filmu mówię Kimowi, że historia bardzo mi się spodobała i postaci są wspaniałe, zwłaszcza mała Komona. Jestem pod wrażeniem i doceniam ogromną pracę, jaką wykonała ekipa, aby osiągnąć taki wynik. Myślę również o moim partnerze, Eminemie, który został w Kinszasie. Z planu pozostały mi tylko dobre wspomnienia.

Kim uśmiecha się, myślę, że moja reakcja go uspokoiła.

Nadszedł wielki wieczór. Anne-Marie i ja mamy wieczorowe suknie. Po wyjściu z hotelu jeteśmy zaproszone do pięknego czarnego samochodu, który wiezie nas do pałacu festiwalowego. Na miejscu jest już sporo publiczności, a zwłaszcza fotografów.

Flesze, pięknie ubrani goście, wiele zamieszania.

Zaczynam zdawać sobie sprawę z doniosłości wydarzenia, widząc tych białych ludzi za barierkami, patrzących na nas, jakbyśmy byli gwiazdami.

Przed nami czerwony dywan. Anne-Marie zostawia mnie z Kimem i innymi aktorami grającymi w filmie.

W sali siadam między Anne-Marie a Marie-Claude, inni zajmują miejsca kilka rzędów za nami. Jak zawsze nie mogę powstrzymać się od rozglądania się wokół.

Fotele są czerwone i bardzo wygodne, jeszcze wygodniejsze niż w samolocie. Patrzę na ludzi, niektórzy biegają we wszystkie strony ze słuchawkami w uszach, jest wielu dziennikarzy.

Rozpoznaję innych członków naszej ekipy, mają, jakby to powiedzieć… bardzo poważne miny, tak jakby czekali na ważną wiadomość, która mogłaby zmienić ich życie.

Co to może być?

Nie spodziewałam się, że atmosfera może być tak napięta. To mnie intryguje i zadaję sobie pytanie, co będzie dalej.

Nagle światło gaśnie i tylko scena pozostaje oświetlona.

Fantastycznie, zaraz zacznie się spektakl. Co to będzie? Koncert? Taniec?

Być może zobaczę którąś z moich ulubionych gwiazd. Na przykład Beyoncé.

Show zaczyna się od fragmentów filmów i portretów osób obecnych tego wieczoru. Nagle widzę urywek z filmu Wiedźma wojny, co natychmiast przykuwa moją uwagę.

Spoglądam szybko na Anne-Marie i Marie-Claude, a potem na Kima, aby zobaczyć ich reakcje. Miny mają skupione, ale bardziej swobodne niż na początku wieczoru, co na pewno jest dobrym znakiem.

Zamiast Beyoncé pojawia się dama mówiąca po niemiecku. Publiczność przyjmuje ją oklaskami. Jakiś pan wstaje i całuje siedzących obok niego. Dochodzi do damy na scenie, aby otrzymać nagrodę, mówi kilka słów i wraca na miejsce.

I tu… tu zdaję sobie sprawę, że chodzi o rodzaj konkursu, w którym nagradza się najlepszy film, i teraz lepiej rozumiem, dlaczego ekipa jest tak zestresowana.

Mówię sobie, że byłoby genialnie, gdyby Kim dostał nagrodę.

Wieczór przeciąga się, na scenie pojawiają się różni ludzie i nikt z naszej ekipy nie jest wzywany. To staje się nudne, tym bardziej że wszyscy mówią językami, których nie rozumiem, a mój francuski jest zbyt niedoskonały, aby wystarczało mi tłumaczenie, które słyszę w słuchawkach.

Aby zabić nudę, postanawiam, że posłucham muzyki. Biorę słuchawki i podłączam je do iPoda otrzymanego od Anne-Marie. Szukam i natrafiam na jeden z moich ulubionych utworów Beyoncé. Jestem zadowolona, że mile spędzę czas.

Na ekranie znowu widzę fragment naszego filmu i moją twarz. Dalej słucham muzyki, patrząc na to, co dzieje się na scenie. Wysoka blondynka i mężczyzna, którego twarz wydaje mi się znajoma, dyskutują. Podkręciłam dźwięk w słuchawkach, zresztą i tak nie rozumiem, o czym rozmawiają.

Nagle słyszę pomruk na sali, potem oklaski i widzę, że wszystkie spojrzenia skierowane są na mnie.

Marie-Claude chowa twarz w dłoniach i po chwili zaczyna klaskać frenetycznie, śmiejąc się do mnie wzruszona. Mizinga obraca się ku mnie też z uśmiechem i podniesionym kciukiem. Anne-Marie tak samo przejęta obejmuje mnie i każe wstać.

Co się dzieje? Patrzę na nią jak na szaloną.

Zdejmuje słuchawki z moich uszu i mówi: „Wygrałaś, Rachel, wygrałaś!”

Dostałam Srebrnego Niedźwiedzia za najlepszą rolę kobiecą.

Te słowa dudnią w mojej głowie… Mam wrażenie, że prąd elektryczny przebiegł przez moje ciało.

Jak inni zerwałam się z krzesła.

Cała ekipa stoi, ludzie wpatrują się we mnie, a fotografowie strzelają we mnie aparatami. Marie-Claude przepuszcza mnie i wchodzę na scenę, aby odebrać nagrodę.

Szczęśliwa, chociaż ciągle zszokowana, ciągle słyszę w uszach słowa Anne-Marie: „Wygrałaś Rachel, wygrałaś!” Wygrałam, Nzambe, wygrałam.

Obrazy z planu, twarz matki, chmury widziane przez okno samolotu, przyjaciele z sierocińca i masa innych wspomnień przelatują mi przez głowę.

To dzisiejsze zwycięstwo nie jest triumfem aktorki, ale małej dziewczynki z ulicy, która wygrała swoje miejsce w nowym życiu. Myślę o wszystkich przeżytych cierpieniach i mówię sobie, że zdobyłam prawo do bycia szczęśliwą.

Pan, który wymienił moje nazwisko, wita mnie, trzymając w ręce małą statuetkę Niedźwiedzia.

Ten pan to Jack Gyllenhaal. Podchodzi ze mną do pulpitu i w tej samej chwili nowy fragment filmu pojawia się na ekranie. To scena, w której zbuntowani żołnierze śpiewają o mnie, a raczej o postaci, którą gram: Ndoki ya moisi, wiedźma… wiedźma.

Nikt w sali nie ma pojęcia, co się dzieje w mojej głowie i w moim sercu, kiedy słyszę słowo „wiedźma”.

Nikt nie wie, że kiedy miałam jedenaście lat, byłam niesłusznie oskarżona o czarodziejskie praktyki i z tego powodu zaznałam największych upokorzeń. Słowo „wiedźma” zniszczyło mi dzieciństwo, robiąc ze mnie shegué, dziecko ulicy, a dzisiaj czyni ze mnie uznaną aktorkę.

Z perspektywy czasu zdaję sobie sprawę, że słowo „wiedźma” tkwi w moim życiu od dawna, od czasu kiedy byłam małą dziewczynką, niewinną i radosną. Kiedy żyłam szczęśliwa i bezpieczna w miłej rodzinie.

To słowo krążyło wokół mnie, od czasu mojego dzieciństwa w Mbuji-Mayi.2004: szczęśliwe dzieciństwo w Mbuji-Mayi

Na ulicy jeden dzień był niepodobny do drugiego, jutro niepewne, ale jeśli była jedna rzecz, powracająca niestrudzenie, to ból. Towarzyszył mi stale, od pierwszych godzin poranka, kiedy dopadał mnie głód, w ciągu dnia, kiedy patrzyłam na dzieci idące w pięknych mundurkach do szkoły, i wieczorem, kiedy mężczyzna bez serca wykorzystywał moją niedolę.

Na ulicy walka z bólem zajmuje tak wiele czasu, że brakuje energii, aby myśleć o czymś innym. Kiedy nie wiesz, czy będziesz jadła, zanim zajdzie słońce, myślenie o jutrze to strata czasu. Możesz starać się oszukać ból, chowając się pod stertą konopi, ale on zawsze cię dopadnie.

Aby zapomnieć o przytłaczającej codzienności, zanurzałam się we wspomnienia z czasów, kiedy byłam jeszcze małą, niewinną dziewczynką. Chociaż wydawały się coraz bardziej odległe, a nawet nierealne, były dowodem, że szczęście nie było mi obce. Towarzyszyły mi w najgorszych momentach mojego życia shegué i tak jest do dzisiaj.

Tysiące powodów mogły odwieść mnie od udziału w castingu do filmu Kinshasa Kids, pierwszego, w jakim brałam udział, zanim otrzymałam rolę Komony w Wiedźmie wojny. To mogła być konieczność szukania czegoś do zjedzenia czy brak wiary w siebie – ponieważ nie umiałam ani czytać, ani mówić po francusku – lub zwyczajnie zobojętnienie. W moim życiu nie było miejsca na marzenia.

Ale dzięki Bogu, moje wspomnienia ciągle żywe i instynkt przeżycia poprowadziły mnie ku tej przygodzie. Mała dziewczynka tkwiąca we mnie popchnęła mnie w tym kierunku.

Mała dziewczynka urodzona w bogatej prowincji, o tyciąc kilometrów od ulic Kinszasy…

Spędziłam część mojego dzieciństwa w regionie, w którym znajduje się prowincja Kassaï, jedna z najbogatszych w Kongu z powodu ogromnych złóż diamentów.

Mieszkałam tam z rodziną i do ósmego roku życia wiodłam spokojne życie dziecka, upływające między szkołą, przyjaciółmi, kościołem i spacerami na łonie przyrody.

Rok 2004, mam osiem lat. Jestem trzecia w rodzinie sześciorga dzieci.

Enock ma dwanaście lat i jest najstarszy. To spokojny miły chłopak, chorobliwie nieśmiały. Nie lubi, jak płaczę i często bawi się ze mną. Czasami wraz z mamą przychodzi po mnie do szkoły, czego nie lubię, ponieważ zawsze trzyma moją stronę i zawstydza mnie przed koleżankami.

Eric ma tylko dwa lata więcej niż ja i jest całkowitym przeciwieństwem mojego najstarszego brata. Porywczy, skłonny do bitki jest brzydkim kaczątkiem w rodzinie. W dzielnicy i w szkole wszyscy wiedzą, że z nim nie ma żartów. Ma niewielu kolegów i nigdy się ze mną nie bawi.

Ale za tym trudnym charakterem kryje się pewna wrażliwość. Pamiętam, że miał problemy ze skórą, które sprawiały mu wiele bólu.

Niclette, moja młodsza o trzy lata siostra, jest bardzo ładna, z wielkimi oczami, to ulubienica rodziny.

Byłam dla niej zawsze jak mama. Zresztą kiedy była niemowlęciem, zdarzało się, że brałam ją ze sobą, kiedy z koleżankami bawiłyśmy się w mamę i tatę.

Niclette jest spokojniejsza ode mnie i nie taka postrzelona jak ja, ale na pewno nie jest bojaźliwa, chodzi za mną krok w krok.

Najmłodsi to Arsène i Dumers, trzy i cztery lata. Bardzo lubię się nimi zajmować.

No i jestem ja! Energiczna, ciekawa wszystkiego, zaglądająca we wszystkie kąty. Często chowam się pod stołem lub za drzwiami, aby słuchać, o czym się rozmawia.

Jestem też łakoma i uwielbiam buszować po kuchni w poszukiwaniu słodyczy chowanych przez mamę.

I wreszcie bardzo lubię szkołę. Mówi się w niej po francusku, tak jak w domu – jak w większości bogatych rodzin – i mam tam mnóstwo zajęć. Moja nauczycielka jest bardzo ładna, nosi okulary i ma pomalowane paznokcie. Każdego ranka uśmiecha się do mnie, jakbym była jej ulubioną uczennicą. Ze szkoły najczęściej odbierają nas mamy i często rozmawiają między sobą o wszystkim i o niczym, a my w tym czasie dalej się bawimy. Wymyśliłyśmy taką grę z koleżankami: z ruchu ich ust staramy się odgadnąć, o czym mówią.

Kiedy po raz ostatni brałam udział w lekcjach, byłam w szkole podstawowej.

Jestem po prostu szczęśliwa, beztroska, jak wszystkie dzieci. Mam bardzo troskliwą i łagodną mamę, która poświęca nam dużo czasu, czesze mnie i Niclette, jakbyśmy były jej lalkami, i ubiera nas w piękne kolorowe sukienki.

W domu często się śmiejemy, jest dużo muzyki. Tata puszcza nam płyty Brendy Fasi, Tshali Muana lub Laury Mbongo i tańczy z mamą w salonie.

Mama często prosi Niclette i mnie, abyśmy razem z nią tańczyły Mutuashi. Chłopcy na nas patrzą i muszą wybrać tę, która najładniej tańczy. Mama jest bardzo zdolna. To ona, długo przede mną, była artystką w rodzinie. Zdaje się nawet, że chciała zostać gwiazdą i uciekła z domu rodzinnego, aby dołączyć do zespołu tanecznego.

Zawsze jest u nas dużo gości, przychodzą z wizytą, mam wielu przyjaciół do zabawy, nigdy nie jestem sama, podczas kiedy na ulicach Kinszasy tak często będę pozostawiona sama sobie.

Doskonale pamiętam, że kiedy w dzielnicy były przerwy w dostawie prądu, lokatorzy i sąsiedzi zbierali się u nas, aby oglądać telewizję, ponieważ mieliśmy własną prądnicę. Podwórko zamieniało się w salę kinową. Oglądaliśmy filmy nigeryjskie, indyjskie i amerykańskie. Panowała atmosfera święta.

Moja najlepsza przyjaciółka nazywa się Karine, jest większa i starsza ode mnie. Należy do jednej z ośmiu rodzin, które mieszkają wokół naszego podwórka.

Często o niej myślałam, błąkając się po ulicach.

Mieszka w małym mieszkaniu, które widzę z okna mojego pokoju. Często musi zajmować się młodszymi braćmi i siostrami. Lubimy bawić się w mamę i tatę: ja grzebię w szafach i walizach mamy, aby znaleźć duże kawałki materiału przeznaczonych na tradycyjne stroje, pagne, z których wycinamy ubranka dla lalek, a nawet budujemy z nich ściany. Z kuchni biorę po kryjomu jeden lub dwa garnki, talerze, sztućce i tak udajemy, że jesteśmy rodzicami i zajmujemy się naszymi dziećmi-lalkami.

Podczas tych zabaw rodzice rozmawiają, zajmują się domem albo nas pilnują. Czasami bawią się razem z nami. Pamiętam taką zabawę w piłkę „dla więźnia”, ze wszystkimi mieszkańcami z okolicy.

Wszyscy skakali i śmiali się, było fantastycznie.

Niczego nam nie brakuje, mamy szczęście mieszkać w ładnym i dużym domu, z podwórkiem i drzewami owocowymi: drzewem kokosowym i mangowcem.

Mama często powtarza mi, żebym była grzeczna, bo jeśli nie, drzewa zmówią się i owoce nie obrodzą.

Zamiast ogrodzenia posiadłość otoczają kwieciste żywopłoty i mamy wrażenie, że znajdujemy się w ogrodzie. Kiedy wiatr mocno wieje, wydaje się nam, że słyszymy melodyjkę, a listki tańczą dla nas. Życie jest takie spokojne!

Posiadłość jest wielka, z ośmioma mieszkaniami dla lokatorów, wśród których jest rodzina mojej przyjaciółki Karine.

Wnętrze naszego domu jest bardzo wygodne: dwa salony z wielkimi telewizorami, pięknymi meblami i ogromną szafą, w której mama trzyma porcelanowe talerze i kryształowe kieliszki. Ja to wiem, bo któregoś dnia, szukając cukierków schowanych przez mamę wysoko w szafie, przewróciłam wszystkie talerze i mama krzyczała „moja porcelana”, „moje kryształy”, jakby chodziło o jej dzieci.

Kuchnia jest bardzo duża i zawsze pełna zapasów. Każdego tygodnia tata zamawia worki ryżu i fufu, jajka, ser i szynkę. Jestem łakoma, ale zdarza się, że grymaszę, nie chcę jeść, a nawet marnuję jedzenie. Dzisiaj, po tym co przeżyłam, nie znoszę marnotrawstwa, lecz w owym czasie nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo jestem uprzywilejowana.

Mamy dla siebie wiele miejsca. Arsène i Dumers śpią w sypialni rodziców, a reszta rodzeństwa w wielkim pokoju z piętrowymi łóżkami. Mamy skrzynię pełną zabawek, tata nas rozpieszcza prezentami na urodziny, na Gwiazdkę i kiedy tylko ma na to ochotę.

Chłopcy bawią się samochodami i małymi żołnierzykami, a Niclette i ja mamy piękne lalki. Moja ulubiona nazywa się Amanda. Ma okrągłe oczy, włosy z włóczki i czerwone policzki.

Można powiedzieć, że jesteśmy bogatą rodziną.

Wiem to, ponieważ jako jedyni w całej dzielnicy posiadamy własny generator prądu i światło bez ograniczeń.

Cały ten komfort zawdzięczamy tacie, który pochodzi z zamożnej rodziny.

Odbył studia na uniwersytecie Lumumbashi i pracuje w MIBA. Nie wiem dokładnie, co tam robi, ale jak większość bogatych ludzi w Mbuji-Mayi zajmuje się diamentami.

Kiedyś weszłam do jego pokoju i zobaczyłam walizkę pełną banknotów. Nie byłabym w stanie ich policzyć, ale mogłam sobie wyobrazić, ile sukienek można by za nie kupić dla mojej lalki.

Tata bez przerwy nam powtarza, Niclette i mnie, że jesteśmy jego księżniczkami. Często jest nieobecny, ale za każdym razem, kiedy ma ku temu okazję, przewozi nas po mieście jednym ze swoich samochodów. Bardzo nas rozpieszcza. Z tatą czuję, że jestem kochana.

Wieczorem, kiedy wraca z pracy, lubi siadać pod mangowcem, popijając piwo. Z Niclette podbiegamy do niego i siadamy mu na kolanach.

Jedyne chwile, kiedy jest mniej serdeczny, to kiedy dziadek, jego ojciec, przychodzi do nas do domu.

Przy każdych jego odwiedzinach lub kiedy tata wraca od niego nastrój się zmienia. Tata jest jakiś obcy i krzyczy na mamę. Nie lubię tych chwil, bo wydaje mi się, że tata nas opuści.

Potem znowu staje się miły i wszystko jest jak dawniej… No, na jakiś czas.

Rzecz, której najbardziej nie lubię u dziadka, to że nie lubi mamy i jej ubogiej rodziny i z jego powodu tata jest czasami dla niej niedobry.

Mama… moja piękna mama. Ma twarz anioła i piękne miękkie włosy. Pochodzi z biednej rodziny, ja to wiem, bo dziadek nie przestaje o tym mówić, a mama często zaprasza ludzi i daje im jedzenie lub daje rzeczy do kościoła, mówiąc: „Ja wiem, czym jest bieda”.

Wtedy nie wiedziałam, co to znaczy być biednym.

Mama nie chodziła do szkoły, wydano ją za mąż w wieku czternastu lat, jak prawie wszystkie kobiety z jej pokolenia.

Sądzę, że podoba się jej, że tak lubię szkołę. Prosi mnie, abym jej opowiadała, co tam robię i zawsze sama odprowadza mnie do szkoły lub mnie z niej odbiera, podczas kiedy moje koleżanki są często odprowadzane przez służbę. Mama powtarza mi, że powinnam dobrze się uczyć, abym w przyszłości nie musiała zajmować się praniem, sprzątaniem lub gotowaniem, aby zarabiać na życie.

Ona nie umie czytać ani pisać, jedyne co umie, to być mamą.

Jest bardzo wierząca. Często widzę, jak modli się sama w pokoju i płacze.

Tata prawie nigdy nie chodzi do kościoła i zarzuca mamie, że przywiązuje zbyt wielkie znaczenie do słów pastorów i innych proroków. Pewnego dnia wybuchła wielka kłótnia w domu, po tym jak mama ofiarowała prądnicę kościołowi. Tata obraził się i nawet zagroził, że ją „wyrzuci” na ulicę i weźmie sobie inną żonę.

Ale to było silniejsze od niej, kościół zajmował bardzo ważne miejsce w jej życiu.

Mimo że wiedzie wygodne życie, mama często narzeka i jest bardzo wyczulona na „znaki” zwiastujące nieszczęście.

Spotyka ludzi, którzy chełpią się tym, że przepowiadają przyszłość, nazywa ich prorokami, ale teraz wiem, że to byli po prostu szarlatani.

Pewnego dnia jeden z nich powiedział, iż jedna z jej córek stanie się kimś ważnym i będzie wsparciem dla rodziny, a druga przyniesie jej tylko nieszczęścia.

Mama sądziła, że to Niclette będzie takim dobrym duchem, a ja przyczyną nieszczęść.

Mimo to kochała mnie, ale mocno wierzyła w tego rodzaju „rewelacje”. Któregoś dnia zaprowadziła mnie do małej chatki jednego z tych słynnych proroków. Krzyczał, że noszę w sobie zło i widzi złowrogą cyfrę na moim czole.

Trzeba mnie poddać egzorcyzmom, w przeciwnym razie stanę się czarownicą. Mama miała łzy w oczach i pytała Boga, dlaczego opuścił jej córkę, którą tak kocha.

I wtedy ten pan wyjął białą kaczkę z klatki stojącej w kącie pokoju. Wziął ją w ręce i przybliżył do mojej twarzy.

Ptak kłuł mnie dziobem w czoło, coraz mocniej. To mnie bolało i bardzo się bałam. Płakałam, ale ten pan mówił, że tak trzeba, bo kaczka ściera z mojego czoła złą cyfrę. W końcu mama dała mu pieniądze i wróciłyśmy do domu. Po drodze starała się mnie uspokoić, mówiąc, że mnie kocha i że to wszystko dla mojego dobra.

Bardzo wierzyła w te wszystkie przesądy, podobnie jak moja babcia, czyli mama mamy.

Babcia mieszkała niedaleko, w małym domku, gdzie zajmowała się Alainem i Ndayą, naszymi kuzynami, których mama, ciocia Annie, mieszka w Angoli.

Wiem, że jest biedna, ponieważ często przychodzi do nas po jedzenie. Czasami nawet, kiedy wybieraliśmy się do niej z wizytą, w poprzedzające dni chowaliśmy dla niej różne wiktuały.

Bardzo lubimy chodzić do babci, ponieważ wspaniale gotuje moje ulubione potrawy: pondu, ngai-ngai i ndakala.

Czasami jest dla nas bardzo miła, opowiada nam historie i uczy nas gier ze swojego dzieciństwa. Ale czasami jest bardzo surowa. Kiedy spędzamy u niej całe dnie, widzę, jak karze Alaina kijem, i mówię sobie, że nie chciałabym być na jego miejscu.

Podobnie jak mama, babcia często chodzi do kościoła i bardzo wiele uwagi przywiązuje do wszystkich tych historii uprawiania czarów. Zresztą za każdym razem, kiedy coś nie układa się w domu między mamą a tatą lub u sąsiadów, znajduje sposób, aby kogoś oskarżyć o rzucanie czarów.

Nie wiem dlaczego, ale babcia nie żyje w zgodzie z tatą i jego rodziną.

Mama ją utrzymuje, a mamę z kolei tata, więc nie może za bardzo na nich narzekać. Zwłaszcza na mojego dziadka, ojca taty.

A więc z tym domem w Mbuji-Mayi związane są moje najwcześniejsze wspomnienia, wspomnienia normalnego dzieciństwa. Moi bracia, Niclette i ja nie wiemy jeszcze, że w tym domu zacznie się nasze zejście do piekła.

Mama jest nieszczęśliwa, bo tata jest wobec niej coraz bardziej brutalny.

Rzadko podnosi rękę na dzieci, ale dla mamy codzienne życie jest udręką.

Kiedy ją bije, chowam się pod łóżko, zatykając sobie uszy, ale on bije tak mocno, że jej krzyk słychać w całym domu. Mama woła Enocka i Erica na pomoc, ale oni są zbyt mali i zbyt przerażeni, aby przeciwstawić się ojcu. Cierpią z tego powodu i przypominam sobie, jak Eric przysięgał, że kiedyś będzie wystarczająco silny, aby stanąć w obronie mamy.

Biedna mama, często zadawałam sobie pytanie, jak to jest, że jednego dnia tata z nią tańczy, a następnego bije ją do utraty przytomności.

Bez majątku, bez wykształcenia, z sześciorgiem dzieci musiała godzić się z tą sytuacją.

Myślę, że to z tego powodu jej modlitwom często towarzyszył płacz.

Pamiętam, jak pewnego razu, schowana pod stołem w salonie, podsłuchałam rozmowę między dziadkiem, ojcem i jego braćmi.

Cała rodzina taty chciała, aby porzucił mamę i ożenił się z inną kobietą. Dziadek bardzo naciskał i tata nie śmiał mu powiedzieć: nie.

Innego dnia wpadłam na rozmowę między tatą i mamą, jak mówili o Kinszasie. Nie wszystko usłyszałam, ale tata twierdził, że w Mbuji-Mayi jest coraz mniej pracy i będzie lepiej przenieść się do stolicy. Mama nic nie podejrzewała i przytakiwała. On jej tłumaczył, że starsi chłopcy zostaną z nim, a mama z najmłodszymi zamieszka na początku u wuja Bazyla w Kinszasie. Zanim do nas dołączy, ma jeszcze kilka spraw do załatwienia.

Kinszasa, stolica! Skaczę z radości i z pewną dozą złośliwości powtarzam to Enockowi i Ericowi, dodając, że oni do stolicy nie pojadą.

Kiedy mama przyszła obwieścić nam nowinę, udawaliśmy, że o niczym nie wiemy.

W domu zamieszanie, to ważna podróż, która wymaga przygotowań.

W dniu odjazdu wiele osób przyszło pożegnać się z nami, jest mi trochę smutno, że muszę rozstać się z Karine, ale też jestem podniecona na myśl, że polecę samolotem. Tata odprowadza nas na lotnisko i podczas drogi nie mówi ani słowa. Patrzy przed siebie, mama też milczy, jakby czegoś się bała.

Po przyjeździe na lotnisko tata ściska nas i mówi do widzenia.

Mam dziewięć lat i po raz ostatni widzę mojego ojca.

W samolocie uprzytomniam sobie, że zapomniałam wziąć moją ulubioną lalkę Amandę. Jest mi smutno, ale w owej chwili jeszcze nie wiem, że zostawiam za sobą coś więcej niż zabawkę…

Koniec wersji demonstracyjnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: