Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Marilyn - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
30 maja 2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Marilyn - ebook

Uczucia są głównym tematem tej fabularyzowanej biografii jednej z największych gwiazd w dziejach kina. Dla Marilyn Monroe najważniejsza w życiu była miłość, o którą cały czas walczyła. Nie zaznała jej ani od chorej psychicznie matki, ani w sierocińcu, ani w niezliczonych romansach – z Onassisem, Sinatrą, Montandem, Brando. Jak wyglądały jej małżeństwa? Co naprawdę łączyło Marilyn z prezydentem Kennedym?

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-273-0001-0
Rozmiar pliku: 2,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Tego poranka wszystko szło nie tak. Nawet kafetiera nie spełniała swojego zadania, bulgotała już od ponad pięciu minut, a kawy wciąż nie było widać. Jeszcze chwila i wszystko mogło wybuchnąć; kuchnia gazowa rozpadała się na kawałki i wyglądała rozpaczliwie. Mleko wykipiało z garnka, wypełniając kleistą białą pianą wgłębienie kuchenki. Plamy z tłustego sera, smażonego poprzedniego wieczoru, pokrywały pleśniejącą tapetę. Trzeba by dwóch lat, żeby zniknęły. Nie mówiąc już o podłodze... Ryzykowała, że złamie sobie na niej kark, a wtedy to dopiero byłoby krucho. Pośliznęła się na siusiu Jacka, bękarta, którego znalazła na ulicy w drodze z pracy, a który jeszcze nie nauczył się załatwiać swoich potrzeb na podwórku sąsiadów. A do tego panował piekielny upał, choć była dopiero połowa maja.

– To jeden z tych dni, kiedy lepiej było zostać w łóżku – mruknęła Gladys, jedną dłonią gładząc się po brzuchu, a drugą ocierając z czoła pot. To już trzeci raz, była jednak pewna, że tym razem będzie inaczej. Dwójkę swoich dzieci, Roberta i Berniece, odebrał ten sukinsyn, jej mąż John; porwał je, kiedy odszedł od niej, i zabrał ze sobą, gdy postanowił szukać nowego życia. Doskonale pamięta ten dzień. Z całych sił uchwyciła się rąk męża, który trzymał w ramionach te dwie biedne istotki, nic jednak nie dało się zrobić.

– Wystarczy, zostaw nas w spokoju! – krzyczał głosem tak donośnym, jaki tylko był w stanie wydobyć z całego swojego ciała i purpurowej twarzy. – Te nieszczęsne dzieciątka zasługują na matkę. Prawdziwą matkę, a nie na ciebie, biedna wariatko. A ja chcę zacząć życie od nowa. Chcę poślubić kobietę, która sprawi, że nie będę żałować każdej chwili, którą przeżyłem. Dzisiaj kończy się nasze piekło. Idę szukać szczęścia w Kentucky. I pamiętaj, że nie wolno ci nas szukać. Zabiję cię, jeśli to zrobisz.

Krzyk dzieci wciąż brzmi jej w uszach. Berniece nie chciała nawet słyszeć o rozstaniu z matką i mimo próśb ojca na próżno starała się uciec. Lepiej nie myśleć dłużej o tym.

Kiedy nawet te obrazy nie powracały już w codziennych koszmarach, jej matka, Della, nie omieszkała przypominać Gladys, że jako kobieta poniosła kompletną porażkę. Także i tego poranka, tego przeklętego poranka, gdy popsuła się kafetiera, mama Della pojawiła się w drzwiach.

– Co za syf! Gdziekolwiek spojrzeć, wszystko w tym domu się rozpada! Każdy kąt jest pełen brudu! – wołała jednostajnym, piskliwym głosem. – Czy to możliwe, że nie zdajesz sobie sprawy, iż jesteś tylko biedną wariatką, osobą chorą na nerwy? Całkiem jak twój ojciec. Całe życie zbierałam z podłogi jego brudną bieliznę i wycierałam plwocinę z jego tabakierki. A ty jesteś taka sama jak on! Gladys i Otis: dwójka łajdaków spod jednej sztancy! On zachorował na umysłowy syfilis, a ciebie zabiorą w kaftanie bezpieczeństwa.

Gladys poczuła, że na te słowa coś przewraca jej się w żołądku. To zbyt wiele jak na jej biedną głowę i zszarpane nerwy. Kochała ojca bardziej niż kogokolwiek na świecie i nie mogła pozwolić, by ta kobieta szargała jego reputację.

– To przez ciebie ojciec szukał innych kobiet, ty zdziro! – zawołała, gdy kafetiera zasyczała jak nozdrza jej matki. – Pieprzyłaś się ze wszystkimi klientami tego cholernego baru. Myślisz, że nie pamiętam, jak kłóciliście się o trzeciej nad ranem, kiedy wkradałaś się do domu z butami w dłoni, po tym jak dałaś się wyruchać ostatnim klientom? To ty zaraziłaś go syfilisem. Jak śmiesz mówić tak o moim ojcu? Jak śmiesz krytykować człowieka, którego jedyną winą był zbyt wczesny ożenek z taką wstrętną babą? Miej przynajmniej na tyle przyzwoitości, żeby siedzieć cicho! I zostaw mnie wreszcie w spokoju.

Ręce jej się trzęsły. Była pewna, że prędzej czy później jej nerwy nie wytrzymają, a wtedy zniszczy wszystko, co znajdzie się w zasięgu jej rąk. Nawet te ostatnie dobra, które jakimś cudem zachowały się w tej ruderze na przedmieściach Los Angeles, miasta marzeń.

Właśnie, marzenia. Nic jej już nie obchodziły. Kiedyś miała marzenia, które potem, jedno po drugim, rozpadły się na kawałki. A pomyśleć, że w dzieciństwie była szczęśliwa. Prawdziwe zadowolenie po raz pierwszy poczuła, siedząc na kolanach swojego ojca, Otisa. Był bardzo czułym tatą i uwielbiał opowiadać jej bajki.

– Pamiętaj, moja mała Gladys: masz na nazwisko Monroe. A to oznacza, że nosisz na ramionach ogromny ciężar – powtarzał często.

– Dlaczego, tatusiu?

– Dlatego, że pochodzimy od Jamesa Monroe, prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki. A to nie byle kto. Nasz przodek był wielkim mężem stanu. „Ameryka dla Amerykanów” – powtarzał. A ja dodaję: „Malutka Gladys dla tatusia” – mówił, obsypując ją pocałunkami.

Wierzyła w opowieść o prezydencie. Powtarzała ją swoim koleżankom, a one szalały z zazdrości. Pewnego dnia Della w napadzie złości zniszczyła jej biały rowerek – jedynego towarzysza zabawy. Wymyśliła wtedy, że tata zostawił go w prezydenckim ogrodzie w Waszyngtonie. Lubiła patrzeć na wypełnione dziecinną zazdrością spojrzenia przyjaciółek, gdy opowiadała im te niestworzone historie. Wszyscy dawali się nabrać. Wszyscy oprócz matki, Delli. Ta powtarzała, że cała ta historyjka o pradziadku prezydencie to tylko wytwór chorego umysłu jej męża. Że wszystkim Monroe słoma wychodzi z butów. Gladys jednak nie słuchała jej słów. Była pewna, że ojciec wie, co mówi. Nigdy by sobie z niej tak nie zażartował. Owszem, bywał dosyć dziwny; pewnego dnia uciekła od niego z płaczem, kiedy kociak mamy, Teo, podrapał jej ręce, a ojciec bez wahania chwycił małego potworka za ogon i z całej siły uderzył nim o ścianę pośród wrzasków i konwulsyjnych szlochów matki. Zabił go, a krew, która pozostała na żółtawych ścianach salonu, miała nawiedzać Gladys w koszmarach przez wiele lat. A jednak nie potrafiła nie kochać ojca, który był wobec niej nieskończenie opiekuńczy i czuły.

Potem nagle: nicość. Wbiegła po schodach, by powiedzieć mu, że mama pobiła ją po raz kolejny. Szukała słów pocieszenia, silnych ramion, w których mogłaby się schronić. Gdy jednak otworzyła drzwi, znalazła tylko niezasłane łóżko i poduszkę na podłodze.

– Ha, ha, cieszysz się, mały potworze?! – zawołała matka skrzekliwym głosem. – Twojego kochanego tatusia już nie ma. Właśnie tak, skarbeńku. Goście z psychiatryka w Patton zabrali go w kaftanie bezpieczeństwa. Przestaniesz wreszcie marudzić?

Tamtego dnia bolały ją nie tyle złośliwości matki, ile opuszczenie przez ojca.

To był pierwszy z jej przerwanych snów, sen o ojcu, który zawsze będzie osłaniać ją przed życiowymi niebezpieczeństwami. I przed perfidią matki, która była dla niej obcą osobą. Ze swoimi niebieskimi oczami i rudymi włosami przypominała raczej jedną z hollywoodzkich aktoreczek, które spoglądały złośliwie z okładek czasopism, niż złą czarownicę. W wyobraźni córki nie istniała jednak gorsza kobieta.

– Gdyby nie to dziecko, które porusza się teraz w moim brzuchu, żałowałabym, że w ogóle przyszłam na ten świat – mruknęła cicho Gladys, unosząc do ust filiżankę gorącej kawy i nie zważając na rozbrzmiewające w jej uszach piski matki.

Miała rację. Od kiedy ojciec zniknął, ze wszystkich sił starała się znaleźć podobne ciepło, podobną czułość w ramionach innych mężczyzn. Na próżno jednak. Rozczarowaniem był już John – pierwszy z mężczyzn jej życia. Najbardziej podobało jej się jego nazwisko: John Newton Baker. Taki mężczyzna miał sprawić, że poczuje się jak królowa. Spędzała wiele godzin przed lustrem, z lokówkami na głowie, głośno i z emfazą powtarzając swoje imię i nazwisko: Gladys Monroe Newton Baker. Nazwisko godne pierwszej damy. Czyż nie była potomkinią pana Monroe, piątego prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki?

Wszystko jednak potoczyło się nie tak. Narodziny Roberta i Berniece nie uczyniły z niej kury domowej z Kentucky, której John pragnął dla siebie i dzieci. Jako gospodyni Gladys była chodzącą katastrofą. Zamiast tulić płaczące dzieciaki albo polerować mosiężne ozdoby w salonie, wolała chodzić do kina i śnić z otwartymi oczami. Spędzała całe popołudnia z Gretą Garbo, Rudolfem Valentino, Normą Talmadge, Glorią Swanson.

Pewnego dnia zrozpaczony mąż naskarżył nawet na nią opiece społecznej.

– Kiedy stąd odejdziemy, będziesz mogła przez całe dnie oglądać filmy z Rudolfem Valentino! – brzmiały ostatnie jego słowa, rzucone zza szyby samochodu. Potem zniknął z jej życia.

A jednak przez następne lata powoli udało jej się wylizać rany i z trudem odbudować po kawałku to, co zostało z jej życia. Matka oczywiście nie kiwnęła nawet palcem. Kiedy tylko jej mąż został zwolniony ze szpitala, bez wahania zaczęła trzepotać rzęsami na cześć bogatego biznesmena o nazwisku Grainger, który poślubił ją pospiesznie i zabrał ze sobą do Indii, gdzie zarządzał kopalnią ropy naftowej. Koniec końców tego właśnie pragnęła: uwolnić się od ponurej przeszłości i znów być piękną kobietą, podziwianą przez fascynujących i zamożnych mężczyzn.

Nieco ponaddwudziestoletnia Gladys, zbyt wcześnie opuszczona przez matkę i męża, którzy widzieli w niej tylko zawalidrogę, powoli zaczęła osiągać pewne sukcesy. Przede wszystkim znalazła pracę w dużej agencji filmowej, Consolidated Film Industries w Los Angeles. A tam zrobiła karierę, wytrzymując natarczywe spojrzenia Martina z działu księgowości.

– Mówię ci, Gladys Baker, wyglądasz jak Gloria Swanson. Te same nogi, to samo czarodziejskie spojrzenie – powiedział pewnego wieczoru, gdy umówili się przed bramą.

Nie mówił nic szczególnie ciekawego, ale był przecież zatrudniony w księgowości, a ona pracowała jako zwykła robotnica. Sprytnie ukryła przed nim historię swojego nieudanego małżeństwa i istnienie dwójki porwanych dzieci. Koniec końców opuścili moje życie na zawsze. Niech i tak będzie – uznała, nie myśląc o tym wiele. W oczach Martina miała być po prostu oszałamiającą dziewczyną, kobietą, którą nazywał czasem Glorią. W ciągu sześciu miesięcy osiągnęła swoje cele: została kierownikiem działu, wzięła ślub i zatrudniła pomywaczkę, która pomagała jej w pracach domowych. Szczęście trwało niecały rok.

Czemu w moim życiu wszystko musi iść nie tak? – zastanawiała się Gladys, przewracając się nocami z boku na bok. Czuła się wykończona nerwowo; praca kierownika działu w Consolidated była wyczerpująca. Ostatnia sprzątaczka wyszła, trzaskając drzwiami, gdy zobaczyła bałagan i brud. Poprzednie zrobiły to samo. Gdy Gladys wracała z pracy, musiała zakasywać rękawy i rozmrażać posiłki dla wiecznie głodnego męża. Nie wychodziło jej to najlepiej. Kiedyś zapomniała nawet podgrzać dorsza i podała go wciąż jeszcze zmrożonego. Próbowała usprawiedliwić się, mówiąc, że to najgorętsze lato od stulecia. Poza tym Martin nigdy nie uprawiał z nią miłości. Próbowała wszystkiego. Kupiła sobie nawet perukę podobną do tej, jaką nosiła Gloria Swanson, rezultat był jednak opłakany.

– Dłużej tak nie wytrzymam. Jeśli nadal będziesz mnie ignorował, będę musiała zacząć się rozglądać – ostrzegła go pewnej nocy. – Mam setki adoratorów, którzy marzą o tym, żeby pójść ze mną do łóżka. Muszę tylko wybrać. Mam dopiero dwadzieścia trzy lata i pełne prawo do zabawy.

Martin wzruszył ramionami. Jego matka miała rację: nie powinien był żenić się z tą biedną wariatką. Przez nią mieszkał w brudzie, nie prasowała mu nawet koszul, a kiedy nie tkwiła w pracy, chodziła z koleżankami do kina, gdzie wspólnie marzyły o pocałunkach aktorów z Hollywoodu.

– Wiesz co? Równie dobrze moglibyśmy się rozstać – wyrwało jej się pewnego dnia.

Nie nastąpiło nic wulgarnego, żadna kłótnia, trzaskanie drzwiami. Nie. Było tylko pragnienie zakończenia historii, która w rzeczywistości nigdy się nie rozpoczęła.

Potem, na szczęście, w życie Gladys wkroczył kolejny mężczyzna. Miał na imię Stanley. Nieźle sobie radził. Kiedy po raz pierwszy spojrzał na nią w firmie, rozebrał ją wzrokiem. Nigdy wcześniej nikt nie patrzył na nią tak świdrująco, a ten demon potrafił zdobyć ją dzięki samej sile wzroku. Był przystojny, niesamowicie przystojny. Przypominał trochę Clarka Gable’a. Miał takie same wąsiki, taki sam łobuzerski uśmiech. Nie obchodziło jej gadanie koleżanek, które ostrzegały ją przed tym draniem:

– Kiedy uda mu się z tobą przespać, przestaniesz dla niego istnieć – zapewniała Grace, jej najlepsza przyjaciółka. – To świnia: próbował też ze mną, ale dałam mu kosza.

Świnia. Właśnie takiego mężczyzny szukała. Mężczyzny, który byłby w stanie wywołać w niej takie emocje, jakie zdawały się przeżywać tylko hollywoodzkie aktorki na wielkim ekranie. Ona też zerkała na niego w pracy. Fantazjowała na temat umięśnionej, owłosionej klatki piersiowej, widocznej pod jego rozpiętą koszulą. A kiedy zauważała jego spojrzenia, miała śmiałość je wytrzymać. Żywiła pragnienie, które sprawiało, że czuła się jednocześnie kobietą delikatną i ulicznicą. Może John miał rację, gdy mówił, że narodziłam się po to, by zostać prostytutką – rozmyślała Gladys, patrząc na siebie nagą w lustrze i delikatnie gładząc włoski na łonie. Dzisiaj się nim zajmę. Co w tym złego? W końcu lepiej żałować, że się coś zrobiło...

Nie musiała jednak nic robić, ponieważ również Stanley postanowił nie tracić więcej czasu.

– Ej, laleczko! Może powinniśmy przestać zachowywać się jak przedszkolaki i przejść do rzeczy, co? – zaproponował bez zbędnych wstępów.

Jego pewność siebie sprawiała, że Gladys wewnątrz aż kipiała ze wstydu, a jednocześnie czuła się niezwykle podekscytowana. Przyjęła więc pozę małej dziewczynki, która doskonale sprawdzała się we wstydliwych sytuacjach.

– Przepraszam, co ma pan na myśli, mówiąc: „przejść do rzeczy”?

W odróżnieniu od mężczyzn, których znała wcześniej, Stanley nie lubił mówić wiele. Wolał działać.

– Mam na myśli to, że pójdziemy coś zjeść, a potem cię przelecę.

Jego szczerość oszołomiła ją nieco. Nawet taka kobieta jak ona, pełna skrytych, nigdy niezrealizowanych pragnień, usłyszała w tych słowach arogancję i brak wychowania. A jednak wyraz twarzy, z jakim zostały wypowiedziane, był niewątpliwie intrygujący. Tego wieczoru, nie zważając na dwie myszy, które ścigały się po jej kuchni, spędziła godzinę na wybieraniu najodpowiedniejszej sukienki. Odkąd przeprowadziła się do Los Angeles, nie kupiła sobie nic do ubrania, a wszystkie stare rzeczy były za duże. W ciągu kilku lat wyraźnie schudła, choć dekolt wciąż przedstawiał, na szczęście, całkiem miły widok.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: