Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Marynka czarownica: opowiadanie mojej piastunki - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Marynka czarownica: opowiadanie mojej piastunki - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 239 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

MO­JEJ PIA­STUN­KI

przez

BRO­NI­SŁA­WĘ KA­MIŃ­SKĄ

War­sza­wa.

W Dru­kar­ni Sta­ni­sła­wa Strąb­skie­go,

Przy Uli­cy Da­ni­lo­wi­czow­skiej Nr. 617, W Daw­nej Bi­blio­te­ce Za­łu­skich.

1852.

Wol­no dru­ko­wać, z wa­run­kiem zło­że­nia w Ko­mi­te­cie Cen­zu­ry, po wy­dru­ko­wa­niu, pra­wem prze­pi­sa­nej licz­by eg­zem­pla­rzy.

W War­sza­wie d. 1830 kwiet­nia 1851 r.

Cen­zor,

P. Du­brow­ski.

PRZED­MO­WA.

Ży­je­my w wie­ku pary i ele­krycz­no­ści; zdu­mie­wa­ją cią­gle miesz­kań­ców na­szej pla­ne­ty róż­no­rod­ne lo­ko­mo­ty­wy, py­ro­ska­fy, ba­lo­ny i te­le­gra­fy, któ­re w oka­mgnie­niu prze­no­szą oso­by lub my­śli z jed­ne­go jej koń­ca na dru­gi. Wszy­scy z nie­spo­koy­no­ścią py­ta­ją: cóz­to bę­dzie da­lej? gdzie się oprze ten sza­lo­ny po­pęd dzie­więt­na­ste­go stu­le­cia? Od­po­wiedź sta­now­cza jesz­cze po­dob­no za mgłą przy­szło­ści spo­czy­wa, ale zato wnio­ski i do­my­sły krą­żą bez koń­ca z mniej wię­cej trwa­łem po­wo­dze­niem. Je­den z nich prze­cież, to jest wpływ owych cu­dow­nych dzia­ła­czy na bliz­ki roz­wój cy­wi­li­za­cyi świa­ta, po­wszech­nie przy­zna­nym zo­stał. Po­bież­nie zwró­co­ny po­wy­żej rzut oka do po­stę­pu oświa­ty, nie bę­dzie może zda­wał się zby­tecz­nym na cze­le tak skrom­ne­go dzieł­ka, je­że­li z roz­wa­ża­nia nad po­dziw po­tęż­ne­go ru­chu umy­sło­we­go, prze­ko­na­my się na­le­ży­cie o nie­odzow­nej po­trze­bie udo­sko­na­le­nia wszyst­kich sprę­żyn i kó­łek zdu­mie­wa­ją­ce­go nas ogro­mu. W tym bo­wiem po­cho­dzie pa­ro­wo-elek­trycz­nym w któ­rym tyle roz­licz­nych idei spo­ty­ka się i ście­ra usta­wicz­nie; gdzie dla opóź­nio­nych nie­ma zba­wie­nia, juz nie wy­star­cza­ją pro­mie­nie na szczy­ty roz­rzu­co­nych tu i owdzie wzgór­ków pa­da­ją­ce: dziś dla szczę­ścia ludz­ko­ści świa­tło na po­ziom sto­sun­ko­wo roz­lać się musi. Jed­nem sło­wem, mo­ral­ne kształ­ce­nie klas niż­szych sta­je się ko­niecz­nem dla za­po­bie­że­nia wstrzą­śnie­niom mo­gą­cym nie­przy­go­to­wa­ne­mu za­gro­zić spo­łe­czeń­stwu. W tym­to za­mia­rze kil­ku pi­sa­rzy na Za­cho­dzie, po­mi­ja­jąc książ­ki wy­łącz­nie na­uko­we, mało dla nie­uspo­so­bio­nych pro­stacz­ków zro­zu­mia­łe, a ztąd wiel­ce im nie­mi­łe, umy­śli­ło w for­mie zaj­mu­ją­cych po­wie­ści udzie­lać im wzór cnot i roz­sąd­ku. Wszak­że zna­ne jest od wie­ków za­mi­ło­wa­nie ludu wszel­kich stron świa­ta wsłu­cha­niu opo­wia­da­czy wy­pad­ków nad­zwy­czaj­nych, o po­dró­żach, wal­kach, gie­niu­szach, za­klę­ciach i t… p. Użyć więc tej wro­dzo­nej mu skłon­no­ści na ko­rzyść jego przez pod­nie­sie­nie po­wie­ści do hi­sto­rycz­nej rze­czy­wi­sto­ści, jest na­der obie­cu­ją­cym i szczę­śli­wym po­my­słem. Ma­lu­jąc mu wła­snym jego ję­zy­kiem zda­rze­nia ze skrom­nych jego dzie­jów do­mo­wych zręcz­nie przy­to­czo­ne, moż­na nie­omyl­nie tra­fić do tych serc pro­stych, gdzie prze­ko­na­nie na uczu­ciu po­le­ga. Bez uwła­cza­nia in­nym środ­kom, do­tąd ku kształ­ce­niu klass ro­bo­czych słu­żą­cym, śmia­ło po­wie­dzieć moż­na, że od­po­wied­nio za­mie­rzo­ne­mu ce­lo­wi uło­żo­na po­wieść, prócz od­wo­dze­nia ich od szko­dli­we­go mar­no­wa­nia krót­kich chwil do­zwo­lo­ne­go im wy­tchnie­nia, może jesz­cze stać sic prak­tycz­nym prze­wod­ni­kiem do po­pra­wy oby­cza­jów, po­ko­na­nia prze­są­dów, po­go­dze­nia ich z lo­sem, i wy­świe­ce­nia nie­zbęd­nych obo­wiąz­ków wzglę­dem Boga, kra­ju, zwierzch­no­ści, spo­łe­czeń­stwa i sie­bie sa­mych. Tego ro­dza­ju ksią­żecz­kę, przez Je­rze­go Sand pod ty­tu­łem La pe­ti­te Fa­det­te na­pi­sa­ną, sta­ra­łam się z przy­zwo­itym za­sto­so­wa­niem prze­polsz czyć ,i tę pra­co­wi­tym ziom­kom moim ku ich za­ba­wie i zbu­do­wa­niu ofia­ru­ję.

I

Ma­ciej Zbro­ja z Bo­gu­szy­na, byt so­bie za­moż­ny go­spo­darz; miał dwa pola do­brze upraw­ne, z któ­rych nie­tyl­ko wy­ży­wił ro­dzi­nę,ale jesz­cze co rok scho­wał tro­chę gro­si­wa; miał i łąkę nad rze­ką, a choć cza­sem wez­bra­ny si ru­mień za­brał mu nad­brzeż­ne po­ko­sy, to jed­nak zo­sta­ło mu sic dość won­ne­go sian­ka i dla by­dła i na sprze­daż. Dom jego był naj­po­rząd­niej­szy we wsi, bo duży i gon­ta­mi po­kry­ty, a do tego jesz­cze w do­brem miej­scu, bo na wzgór­ku bu­do­wa­ny. Miał tez i sad bar­dzo pięk­ny, pe­łen so­czy­stych i smacz­nych owo­ców, na 2 mile wo­ko­ło nie było tak gru­bych drzew jak w jego ogro­dzie.

Przy­tem Zbro­ja był czło­wiek od­waż­ny, spra­wie­dli­wy i bar­dzo ko­chał żonę i dzie­ci, choć dla­te­go nie za­nie­dby­wał są­sia­dów.

Dzie­ci miał tro­je; ale pani Ma­cie­jo­wa wi­dząc za­pew­ne że ma do­syć ma­jąt­ku dla pię­cior­ga, po­wi­ła mu bliź­nię­ta, dwóch pięk­nych chłop­ców, po­dob­nych do sie­bie jak dwie kro­ple wody.

Szcze­pan­ka, ode­braw­szy ich, zro­bi­ła za­raz star­sze­mu igłą krzy­żyk na ręku dla pew­niej­sze­go roz­po­zna­nia star­szeń­stwa, a przez to unik­nie­nia na przy­szłość nie­po­trzeb­nych sprze­czek.

Star­sze­mu dano imię Grze­gorz, bo so­bie ta­kie przy­niósł, młod­sze­mu zaś Sta­ni­sław na pa­miąt­kę stry­ja. Zbro­ja wró­ciw­szy z tar­gu, zdzi­wił się tro­chę zo­ba­czyw­szy dwie głów­ki w ko­leb­ce. Ho! ho! wi­dzę ze za­ma­ła ko­leb­ka! mu­szę ju­tro po­my­śleć o dru­giej! za­wo­łał i po­skro­bał się w gło­wę. Wię­cej nic nie po­wie­dział i po­szedł do zony, któ­ra wła­śnie wy­pi­ła szklan­kę wód­ki grza­nej z ko­rze­nia­mi i z mio­dem, i bar­dzo jej się do­brze zro­bi­ło.

– Nie­źle się zwi­jasz moja Mał­go­siu, aż mnie sa­me­mu chę­ci do pra­cy przy­by­ło, rzekł do żony. Bóg nam dał aż dwo­je na raz choć nam nie­ko­niecz­nie po­trzeb­ne były; to ma się zna­czyć, że nie trza się opusz­czać, tyl­ko przy­kła­dać jesz­cze do ro­bo­ty. Bądź spo­koj­na, będę pra­co­wał, ale na przy­szły raz że­byś troj­ga nie po­wi­ła, bo mó­wią: co nad­to, to nie­zdro­wo.

Jak to po­wie­dział, a pani Ma­de­jo­wa w płacz; jemu się więc mar­kot­no zro­bi­ło i znów do niej:

– No, no, cze­go pła­czesz Mał­go­siu, Bóg wi­dzi ze ci nic nie wy­ma­wiam, tyl­ko owszem cie­szę się i tak so­bie baję. Bliź­niąt­ka zdro­we jak ryb­ki, i cia­ło mają gład­kie. Jak mi Bóg miły roz­ra­do­wa­łem się szcze­rze.

– Al­boż­ja tego pła­czę mój mężu; ani­mi przez gło­wę nie prze­szło że­byś mi miał wy­ma­wiać te uie­bo­żąt­ka, ale kło­po­czę się, bo lu­dzie ga­da­ją że bliź­nia­ki to bar­dzo trud­no wy­cho­wać, pono za­wsze jed­no dru­gie od­ja­da, i za­zwy­czaj musi jed­no dru­gie­mu ustą­pić.

– Do­praw­dy? ja się nie znam na tych rze­czach, jak żyję na świe­cie pierw­szy raz wi­dzę bliź­nia­ki; ale spy­taj­my się Szcze­pan­ki; ona musi wie­dzieć jak z tem ro­bić.

I za­wo­ła­li Szcze­pan­ki, a ona tak po­wie­dzia­ła:

– Spuść­cie się na mnie go­spo­da­rzu, te bliź­nia­ki będą się tak cho­wać do­brze jak in ne dzie­ci. Juz pięć­dzie­siąt lat jak się tem trud­nię toć się znać mu­szę, al­boż to mnie pierw­sze bliź­nię­ta wi­dzieć! Choć do sie­bie po­dob­ne, to nic nie szko­dzi; tra­fi się nie­raz ze wca­le do sie­bie nie­po­dob­ne: jed­no duże, dru­gie małe, a wte­dy za­zwy­czaj jed­no umie­ra; ale pa­trz­cie no na swo­je, każ­de z nich ta­kie raź­ne, jak­by wca­le nie od bliź­niąt, więc wi­dać ze so­bie krzyw­dy nie ro­bi­ły; ta­kie zdro­we ze chcą prze­mó­wić. Nie kło­po­taj­cie się pani Ma­de­jo­wa oba­czy­cie, że będą ro­sły jak na droż­dżach; to tyl­ko jed­no, że nie wiem do­praw­dy jak je roz­po­zna­cie, bo przez ży­cie nie wi­dzia­łam ta­kich po­dob­nych bliź­niąt. Jak­by dwo­je kur­cząt co się z jaja wy­kłu­ły, tyl­ko kura może je roz­po­znać.

– No, to i do­brze że­ście nas po­cie­szy­li Szcze­pa­no­wa, po­wie­dział go­spo­darz; ale słu­chaj­cie no, sły­sza­łem od lu­dzi, że to po no bliź­nia­ki bar­dzo się z sobą mi­łu­ją, a zaś po­rem jak juz duże wy­ro­sną, kie­dy się im przyj­dzie roz­łą­czyć, to pono strasz­nie tę­sk­nią za sobą, a na­wet czę­sto umie­ra­ją z żalu.

– To jest praw­da go­spo­da­rzu, rze­kła Szcze­pan­ka, ale po­słu­chaj­cie no co wam po­wiem, bom ci ja sta­ra i do­świad­czo­na, tyl­ko do­brze uwa­żaj­cie; gdy­by­ście za­po­mnie­li, to ja już wam nie przy­po­mnę, bo żyć juz nie będę pew­nie jak wa­sze chłop­cy do­ro­sną.

Pa­mię­taj­cie więc, jak już bliź­nia­ki będą się zna­ły, żeby im nie dać za­wsze być ra­żem. Jak je­den pój­dzie do ro­bo­ty, niech dru­gi w domu zo­sta­nie; jak je­den bę­dzie ło­wił ryby, to wy­ślij­cie dru­gie­go na po­lo­wa­nie; jak Grze­sio bę­dzie pasł owce, to niech Stach pil­nu­je wo­łów; jak jed­ne­mu da­cie go­rzał­ki, to dru­gie­mu za­raz wody.

Nig­dy nie łaj­cie ich oby­dwóch ra­zem, nie ubie­raj­cie jed­na­ko­wo: jak jed­ne­mu ku­pi­cie ka­pe­lusz, to dru­gie­mu daj­cie czap­kę, nie kaź­cie im nig­dy z jed­ne­go suk­na ro­bić suk­man­ki; krót­ko mó­wiąc, miej­cie za­wsze na bacz­no­ści, żeby się nie jed­no­czy­li za­nad­to, i żeby się bez sie­bie obejść mo­gli. Boję się bar­dzo żeby moje sło­wa nie po­szły w las, jak to mó­wią, ale pa­mię­taj­cie, że­by­ście tego kie­dyś bar­dzo nie ża­ło­wa­li.

Szcze­pan­ka mó­wi­ła jak z książ­ki, go­spo­dar­stwo słu­cha­li jej tez uważ­nie, przy­rze­kli że tak ro­bić będą jak ra­dzi, i uda­ro­waw­szy so­wi­cie ode­sła­li do domu; po­nie­waż żaś mó­wi­ła żeby oby­dwóch chłop­ców nie kar­mić jed­nem mle­kiem, Zbro­ja po­czął szu­kać mam­ki. Ale nie było żad­nej we wsi; Ma­de­jo­wa nie spo­dzie­wa­ła się bliź­niąt, a że za­wsze sama kar­mi­ła swo­je dzie­ci, nie za­bez­pie­czy­ła się na­przód.

Mu­siał tedy Zbro­ja je­chać do in­nych wsi szu­kać tej mam­ki; a że przez ten czas dzie­ci nie mo­gły być głod­ne, mat­ka kar­mi­ła obo­je.

W na­szej stro­nie to już tacy lu­dzie, że się nie mogą pręd­ko zmó­wić; choć kto i bo­ga­ty, to się ko­niecz­nie musi tar­go­wać; wie­dzie­li lu­dzie że Zbro­ja może za­pła­cić, że żona już nie mło­da, więc sama bliź­niąt nie wy­kar­mi; wszyst­kie więc mam­ki któ­re go­dził, chcia­ły po 80 zł… na rok, jak­by od ja­kie­go pana.

Zbro­ja był­by już dał 60, ra­chu­jąc że i to bar­dzo wie­le na go­spo­da­rza; jeź­dził i tu i owdzie, ale się z żad­ną nie ugo­dził, wresz­cie nie spie­szy­ło mu się, bo dzie­ci i mat­ka były bar­dzo zdro­we i spo­koj­ne. Jak jed­no spa­ło i dru­gie też, i pła­ka­ły też za­wsze ra­zem. Wresz­cie zgo­dził Ma­ciej mam­kę, cho­dzi­ło tyl­ko jesz­cze o 2 zło­te na far­tuch, aż żona mu mówi:

– Słu­chaj­cie no oj­cze, da­li­bóg nie wiem po co my mamy te 70 zł… pła­cić rocz­nie, tak jak­by­śmy byli jacy pań­stwo; prze­cież ja moge i sama wy­kar­mić moje bliź­nię­ta; już mają mie­siąc, a pa­trzaj ja­kie tłu­ste i rzeź­we. Nie po­do­ba mi się ta mam­ka; praw­da że Szcze­pan­ka nie ka­za­ła ich kar­mić jed­nem mle­kiem, żeby się za­nad­to nie po­ko­cha­ły, ale po­wie­dzia­ła tak­że, że trze­ba je bar­dzo sta­ran­nie cho­wać, bo bliź­nię­ta nie ta­kie moc­ne jak inne dzie­ci. Ja już woię żeby się za­nad­to ko­cha­ły, jak żeby broń Boże, jed­no mia­ło umrzeć; a wresz­cie któ­reż od­dać mam­ce? Bar­dzo ko­cham wszyst­kie moje dzie­ci, ale nie wiem co się zna­czy, że te bliź­nia­ki jesz­cze bar­dziej; tak się boję że­bym ich nie stra­ci­ła. Mój mężu daj­my po­kój tej mam­ce; oprócz tego jed­ne­go, to już we wszyst­kiem słu­chać bę­dzie­my Szcze­pan­ki.

– Słusz­nie mó­wisz Mał­go­siu, rzekł Zbro­ja i spoj­rzał na żonę, któ­ra była jesz­cze tak czer­stwa i świe­ża, jak rzad­ko; ale może to za cięż­ko na cie­bie? a jak za­słab­niesz? A Ma­de­jo­wa na to:

– Nie fra­suj się: ta­kam zdro­wa, jak­by mi do­pie­ro był szes­na­sty ro­czek; gdy­bym zaś, cze­go Boże za­cho­waj, mia­ła za­słab­nąć, to ci nie za­ta­ję, a wte­dy do­syć bę­dzie cza­su wziąć mam­kę.

Przy­stał chęt­nie Zbro­ja na wolą żony, tem wię­cej że nie­bar­dzo lu­bił wy­da­wać na­próż­no pie­nią­dze, a pani Ma­cie­jo­wa wy­kar­mi­ła szczę­śli­wie swo­je bliź­nię­ta, a na­wet była tak moc­na i do­brej na­tu­ry, że we dwa lata po od­są­dze­niu swych chłop­ców, po­wi­ła znów pięk­ną dziew­czyn­kę któ­rej dali imię Anu­sia i jesz­cze ją sama wy­kar­mi­ła. Ale to juz było na nią tro­che za cięż­ko, i naj­star­sza cór­ka któ­ra w tym­że cza­sie mia­ła dzie­cię, po­ma­ga­ła mat­ce, kar­miąc czę­sto ma­leń­ką sio­strzycz­kę.

Tym spo­so­bem cała ro­dzi­na ro­sła szczę­śli­wie ska­cząc i ba­wiąc się na słoń­cu.

Ma­leń­kie ciot­ki i wu­jasz­ki, z sio­strze­ni­ca­mi, sio­strzeń­ca­mi, igra­ły wspól­nie, nie wy­ma­wia­jąc ani za­zdrosz­cząc so­bie wię­cej po­wa­gi i ro­zu­mu.

II.

Bliź­nię­ta cho­wa­ły się bar­dzo do­brze;

oba­dwa były ła­god­ne i spo­koj­ne, a ta­kie zdro­we, że nie cier­pia­ły ani na ząb­ki, ani na nic, tak jak inne dzie­ci zwy­kle cho­ru­ją. Oba­dwa bra­cia mie­li wło­sy ja­sne, i duże nie­bie­skie oczy; przy­tem bar­ki sze­ro­kie jak przy­na­le­ży; byli śmiel­si i raź­niej­si od in­nych, sło­wem że nie­je­den ja­dąc przez Bo­gu­szyn, kie­dy spo­tkał na dro­dze Grze­sia ze Sta­chem, mi­mo­wol­nie spoj­rzał na nich, z po­dzi­wie­niem mó­wiąc do sie­bie: „O, to para chłop­ców jak dwa ja­błusz­ka.

Z tego więc po­wo­du ze każ­de­mu tak w oko wpa­dli, za­wcza­su na­bra­li śmia­ło­ści, bo ich za­cze­pia­li lu­dzie nie­ustan­nie; nie byli więc tak jak inne dzie­ci w na­szych stro­nach, co to im star­sze tem głup­sze, i cho­wa­ją się co prę­dzej za krza­ki, jak tyl­ko uj­rzą nie­zna­jo­me­go. Stach i Grze­sio prze­ciw­nie, po­zdra­wia­li sami po­dróż­nych i od­po­wia­da­li na wszyst­ko o co ich py­ta­no, nie spusz­cza­jąc gło­wy i nie ka­żąc się pro­sić.

Na pierw­szy rzut oka nie było mię­dzy nimi róż­ni­cy, tak byli do sie­bie po­dob­ni; ale po­pa­trzyw­szy dłu­żej spo­strze­głeś, ze Stach był tro­chę więk­szy, moc­niej zbu­do­wa­ny, miał gę­ste wło­sy i żyw­sze oko, miał tak­że i czo­ło więk­sze i re­zo­lut­ną minę, a zna­mię któ­re Grze­sio miał na pra­wym po­licz­ku, u Sta­cha było na le­wym.

Więc tez lu­dzie we wsi roz­po­zna­wa­li ich zbliz­ka, ale jak się mro­czy­ło, albo zda­le­ka, za­wsze się my­li­li, tem bar­dziej, że oba­dwa bra­cia mie­li glos zu­peł­nie po­dob­ny, a że już byli przy­ucze­ni do tych po­my­łek, od­po­wia­da­li je­den za dru­gie­go, nie za­da­jąc so­bie już pra­cy żeby ostrze­gać. Sam na­wet oj­ciec nie­raz się omy­lił; jed­na tyl­ko mat­ka, jak to prze­po­wie­dzia­ła Szcze­pan­ka, roz­po­zna­wa­ła ich za­wsze i w dzień i w nocy, i z tak da­le­ka jak ich doj­rzeć mo­gła.

Rze­czy­wi­ście je­den nie róż­nił się od dru­gie­go, bo byli oba­dwaj do­brzy; je­że­li Stach był spryt­niej­szy, żyw­szy i we­sel­szy, to znów Grze­sio był tak jak przy­lep­ka, a po­wol­ny jak ja­gniąt­ko, do­syć że nie moż­na go było mniej ko­chać jak bra­ta. Przez trzy mie­sią­ce ro­dzi­ce mie­li na pa­mię­ci prze­stro­gi Szcze­pan­ki, i nie da­wa­li się bra­ciom za­wsze z sobą ba­wić. Ale na wsi to i tak bar­dzo wie­le prze­strze­gać cze­go przez trzy mie­sią­ce, i nie tak ro­bić jak lu­dzie, tyko na opak; naj­przód więc, ze nie wi­dzia­ło im się żeby bra­cia tak bar­dzo się ko­cha­li, a po dru­gie ksiądz pro­boszcz po­wie­dział że Szcze­pan­ka ple­tła sama nie wie­dzia­ła co, bo Bóg ka­zał żeby się lu­dzie wszy­scy ko­cha­li jak bra­cia, nie zaś do­pie­ro jed­nej mat­ki dzie­ci; do­syć że z cza­sem za­po­mnie­li ze szczę­tem o ra­dach Szcze­pan­ki. Kie­dy mie­li iść do pierw­szej kom­mu­nii ubra­ła ich mat­ka w rów­ne suk­man­ki, któ­re ze swe­go sta­re­go ka­ba­ta ka­za­ła im ży­do­wi prze­ro­bić; zro­bił tez jed­na­ko­wą modą, bo in­a­czej nie umiał.

Jak już do­ro­śli, dzi­wi­li się lu­dzie że za­wsze im się jed­na­ko­we ko­lo­ry po­do­ba­ły.

Tra­fi­ło się raz, że ciot­ka Agniesz­ka chcia­ła im po­da­ro­wać na ko­lę­dę po chu­st­ce na szy­ję, i ka­za­ła im wy­brać so­bie u kra­ma­rza: oba­dwa} wy­bra­li tę samą nie­bie­ską chu­s­tecz­kę, więc ciot­ka ich się py­ta­ła czy to dla­te­go ze chcą być jed­na­ko­wo ubra­ni, ale oni spoj­rze­li na nią z za­dzi­wie­niem, bo nie ro­zu­mie­li. Stach zaś od­po­wie­dział, ze ta mu się naj­le­piej po­do­ba ze wszyst­kich, a Grze­sio do­dał, ze oprócz tej wszyst­kie są brzyd­kie.

Na szczę­ście, czy nie­szczę­ście, przy­jaźń dwóch bra­ci zwięk­sza­ła się co­dzien­nie, nie chcie­li się ba­wić z in­ne­mi dzieć­mi tyl­ko z sobą. Je­że­li się tra­fi­ło że oj­ciec wziął jed­ne­go w pole, a dru­gi zo­stał przy mat­ce w domu, to za­raz tak po­smut­nie­li, Iak im się ro­bić nie chcia­ło, jak­by cho­rzy byli. Jak się też wie­czór ze­śli, za­raz po­bie­gli obaj ra­zem do sadu, i już się nie chcie­li po­pu­ścić, a wo­le­li być sami jak przy ro­dzi­cach, bo mar­ko­ci­li się na nich, ze im ta­kie zmar­twie­nie zro­bi­li. Nic im tez nikt nie mó­wił, bo tak ro­dzi­ce, jako też całe po­kre­wień­stwo bar­dzo ich lu­bi­li. Od cza­su do cza­su oj­ciec przy­po­mi­nał so­bie sło­wa Szcze­pan­ki i me­dy­to­wał jak też to bę­dzie, je­śli jak do­ro­sną pój­dzie je­den na służ­bę, a dru­gi w domu zo­sta­nie. Chciał więc ich nie­raz po­kłó­cić z sobą przez za­zdrość. Jak oba co zro­bi­li, to Oj­ciec wy­tar­gał za uszy Grze­sia mó­wiąc do Sta­cha. „To­bie prze­pusz­czę, boś za­wsze grzecz­niej­szy od Grze­sia.

Wte­dy Grze­sio cie­szył się że na nim się skru­pi­ło, a bra­tu oj­ciec prze­pu­ścił; Stach zaś pła­kał ser­decz­nie, jak­by to on za uszy do­stał, i tak za­wsze. Jak jed­ne­go chwa­li­li nie od­daw­szy spra­wie­dli­wo­ści dru­gie­mu, to ten dru­gi ra­do­wał się że bra­ta chwa­lą. Nie było więc spo­so­bu, żeby ich po­róż­nić ze sobą, a po­nie­waż bar­dzo miło wi­dzieć jak się lu­dzie ko­cha­ją, oj­ciec i mat­ka zda­li więc wszyst­ko na Boga, bo go po­pra­wiać nie chcie­li.

Mimo iego wiel­kie­go po­do­bień­stwa i jed­no­ści, Stwór­ca któ­ry nic jed­na­ko­we­go nie stwo­rzył ani w nie­bie, ani na zie­mi, prze­zna­czył każ­de­mu z bra­ci los zu­peł­nie inny, i wte­dy­to do­pie­ro zo­ba­czy­li lu­dzie, że to były dwie od­mien­ne isto­ty w po­ję­ciu Boga, a na­wet zu­peł­nie róż­ne w wła­snych chę­ciach.

Po­ka­za­ło się to nie­za­dłu­go przy da­nej spo­sob­no­ści. Dzię­ki Bogu ro­dzi­na Ma­cie­ja Zbroi zwięk­sza­ła się co­rocz­nie, bo i cór­ki mia­ły mę­żów i sy­no­wie żony. A tu na­sta­ły złe lata, nie za­wsze się uro­dzi­ło, to znów ta­nio trze­ba było sprze­da­wać, do­syć że wię­cej się wy­da­ło jak scho­wa­ło; sta­ry więc Zbro­ja, któ­ry nie był dość bo­ga­ty, żeby mógł wszyst­kie dzie­ci w domu trzy­mać, umy­ślił od­dać jed­no z bliź­niąt na służ­bę. Grusz­czyń­ski ze Świę­ce­nia, któ­re­mu o tem ga­dał, po­wie­dział mu że wła­śnie po­trze­bu­je pa­rob­ka do wo­łów, bo jego dzie­ci albo za małe, albo za duże do tego; więc je­że­li chce, to może swe­go chłop­ca przy­pro­wa­dzić. Ma­cie­jo­wa bar­dzo się zmar­twi­ła jak jej mąż o tem po­wie­dział, tak jak­by jej nig­dy to w gło­wie nie po­sta­ło, cho­ciaż my­śla­ła o tem od uro­dze­nia swych bliź­niąt; ale że była bar­dzo pod­le­gła swe­mu mę­żo­wi, więc nic nie rze­kła; ojcu też było mar­kot­no, ale po­wie­dział chłop­com, co ich cze­ka.

Pierw­sze­go dnia jak się o tem do­wie­dzie­li, wy­rze­ka­li i la­men­to­wa­li aż do nocy, trzy­ma­jąc się za ręce jak­by się bali żeby ich kto nie ro­ze­rwał gwał­tem. Ale oj­ciec Zbro­ja nie był­by tego uczy­nił; miał on praw­dzi­wie chłop­ski ro­zum, to jest umiał cier­pli­wie cze­kać, aż czas do­ko­na lego cze­go pra­gnął. Ja­koż na dru­gi dzień bra­cia wi­dząc że oj­ciec nic im nie mówi, tyl­ko cze­ka żeby się sami na­my­śli­li, więcćj się zlę­kli woli oj­cow­skiej, jak gdy­by ich gwał­tem zmu­szał do po­słu­szeń­stwa obie­cu­jąc ka­rać.

Choć nam cięż­ko, trze­ba wy­peł­nić jed­nak woię ojca, rzekł na­resz­cie Stach do Grze­sia; o to tyl­ko idzie, któ­ry z nas pój­dzie na służ­bę, bo nam oj­ciec zo­sta­wił do wy­bo­ru, a Grusz­czyń­ski po­wie­dział, że nas oby­dwóch wziąć nie może.

– To mi tam już wszyst­ko jed­no któ­ry, kie­dy się mu­si­my roz­łą­czyć, po­wie­dział Grze­sio. Jak nie będę z tobą, to mi wszę­dzie źle, a jak­by­śmy ra­zem po­śli na służ­bę, to­bym się wnet od domu od­uczył.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: